ROZDZIAŁ IV

Tengel Dobry wyglądał wspaniale, kiedy tak stał u boku Tuli. Wznosił się niczym groźny kolos przy tej drobnej dziewczynie. Tula bowiem zachowała swój dziewczęcy wygląd, który charakteryzował ją za życia. Gabriel był zafascynowany obojgiem, ponad wszystko jednak Tengelem. Tego rodzaju człowiek rodzi się chyba tylko raz na sto lat, a może nawet i to nie. Heike mógł go pod wieloma względami przypominać, nie posiadał jednak tego wrodzonego autorytetu, którym odznaczał się Tengel, ani takiej siły w zaskakująco łagodnych oczach.

Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że Tengel Dobry cieszy się u wszystkich zebranych ogromnym poważaniem. Na sali zaległa grobowa cisza.

Przerwała ją Tula, wołając:

– Mam zaszczyt przedstawić wam człowieka, który jako pierwszy ze wszystkich świadomie podjął walkę ze złym dziedzictwem! To on próbował zło przemienić w dobro i po nim rzeczywiście zaczęło się rodzić więcej obciążonych dziedzictwem, którzy stawali przeciwko Tengelowi Złemu, niż takich, którzy chcieli mu służyć.

Zebrani przyjęli te słowa grzmiącymi oklaskami, po czym Tula powiedziała:

– Czy wysłuchamy teraz historii Tengela Dobrego? Ale jak powiedziałam, wspominamy jedynie sprawy, które mają związek z przekleństwem, jakie nasz zły przodek rzucił na ród, niczego więcej! I, skoro jestem przy głosie, to chciałam powiedzieć, że Tengel Dobry jest w naszej walce przywódcą wszystkich wybranych i obciążonych. Wy z żyjących, którzy będziecie musieli przejść przez ogień, zwracajcie się do Tengela zawsze, gdy znajdziecie się w potrzebie!

Gabriel nie był w stanie oderwać oczu od Tengela. Rzecz jasna nigdy przedtem go nie widział, dopiero dzisiejszego wieczora, ale natychmiast poczuł głębokie zaufanie do tego ogromnego mężczyzny o groteskowych rysach jak Ulvhedin, opiekun Gabriela, chociaż ci dwaj byli tylko z pozoru do siebie podobni. Twarz Ulvhedina była bardziej mongoloidalna, Tengel mniej też miał w sobie dzikości.

Patriarcha Ludzi Lodu, jeśli tak można określić kogoś, kto wyglądał na trzydzieści pięć lat, zaczął mówić:

– Większość informacji o moim życiu znacie wszyscy z rodowych kronik. Chciałbym więc teraz powiedzieć o czymś, o czym nigdy dotąd nie słyszeliście.

Jeśli to możliwe, na sali zaległa jeszcze większa cisza.

– W kronikach jest napisane, że moja kuzynka, Eldrid, opowiadała Silje o moim dzieciństwie. O tym, jaki byłem, i jak czciłem swego imiennika, Tengela. I jak nagle się ocknąłem, jakby mnie coś przestraszyło, i postanowiłem, że za nic nie przyczynię się do narodzin kolejnych dzieci dotkniętych dziedzictwem zła. Chciałbym wam teraz właśnie opowiedzieć, jak do tego doszło.

Gabriel wstrzymał oddech i zdaje się, że nie tylko on na tej sali.

– Pewnej zimy w czasach mojej wczesnej młodości w Dolinie Ludzi Lodu panował straszny głód – zaczął Tengel Dobry swą opowieść głosem zdławionym z bólu na wspomnienie tragicznych przeżyć. – Głód nie był dla nas czymś nieznanym, tym razem jednak stanowił śmiertelne zagrożenie dla wszystkich mieszkańców Doliny, a najbardziej chyba dla nas, czworga obciążonych. I wtedy właśnie troje pozostałych złożyło mi pewną propozycję. Powiedzieli, że tak im kazał Tengel Zły. Miewali z nim często kontakty, w każdym razie tak twierdzili. Mnie się to jeszcze nigdy nie przytrafiło i, szczerze mówiąc, zazdrościłem im. Teraz jednak dowiedziałem się, że Tengel Zły chce wypróbować moją lojalność. I otóż oni chcieli, żebym ja…

Głos mu się załamał i ten ogromny mężczyzna musiał chwilę odczekać, by się uspokoić. Nikt z zebranych nie odezwał się ani słowem.

– Żebym ja… zamordował dziecko… i oddał im. Do zjedzenia.

Na sali dały się słyszeć pełne grozy szepty.

– W tamtych czasach nie miałem żadnych skrupułów, w każdym razie niewiele. Dziedzictwo Tengela Złego rządziło moim ciałem i duszą. Tamci zdążyli już nawet wybrać dziecko. Małego chłopca, którego miałem zwabić do pułapki. I zrobiłem to całkowicie bezwolnie. Po prostu spełniłem polecenie, by przysłużyć się Tengelowi Złemu i może otrzymać od niego pochwałę. A to było dla mnie niezmiernie ważne.

Tengel zamilkł znowu, dręczony wspomnieniami. Gabriel usłyszał szeptem wypowiadane słowa Tovy: „Jak dobrze jest wiedzieć, że nawet on nosił w sobie zło! I że ja nie byłam jedyna!”

Mężczyzna na podium wciągnął głęboko powietrze i mówił dalej:

– Zwabiłem chłopca do kryjówki, którą tylko ja znałem. Wyostrzyłem wielki nóż, stałem tam z nożem w kieszeni, czułem na udzie chłód metalu, gdy chłopiec nie podejrzewając niczego złego powiedział: „Zobacz, co dziś znalazłem! Całą garść zmrożonych borówek. Podzielimy się nimi, ty zjesz pół i ja pół”.

Wyjął z kieszeni jakiś węzełek, w którym miał kilka pogniecionych jagód, być może pierwszą jadalną rzecz, jaką widział od paru dni. Tak, bo wszystkie zwierzęta zostały już zabite, wszystko ziarno zjedzone. Wszystko, na co mogliśmy jeszcze liczyć, to były ryby w jeziorze, ale jezioro zamarzło tej zimy tak mocno, że nie dało się wyrąbać przerębli. I oto chłopiec chce się ze mną podzielić tymi kilkoma nędznymi jagodami! Patrzył na mnie ufnym wzrokiem i czekał, co powiem. Nie wiem, co się wtedy ze mną stało, ale ukucnąłem obok dziecka i wkładałem mu do ust owoce, jeden po drugim. „Czego ty płaczesz, Tengelu?” – zapytał i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że po twarzy spływają mi łzy. Płakałem po raz pierwszy w życiu, a w piersiach czułem jakieś dziwne ciepło, które sprawiało mi radość, a jednocześnie wielki ból. Od tamtego dnia trzymałem się z daleka od Hanny, Grimara i od tamtej kobiety… a przede wszystkim od Tengela Złego! To wtedy postanowiłem, że nie powinno się już urodzić więcej obciążonych dzieci.

Zaległa cisza.

Po chwili odezwał się Heike:

– Nie powiedziałeś nam jednak, jak ci się udało przeciągnąć na stronę dobra twoich dotkniętych krewnych.

– Nie opowiedziałem, bo to jest późniejsza historia. Jak wiecie, spotkałem Silje…

Wyciągnął rękę w jej stronę, a ona odpowiedziała na wezwanie i przyszła do niego na podium. Zebrani zareagowali na to długimi oklaskami. Silje sprawiała wrażenie onieśmielonej, ale bardzo szczęśliwej. Gabriel uważał, że jest to piękna i miła pani, i że bardzo chętnie by się z nią zaprzyjaźnił. Ale przecież dzieliło ich mniej więcej czterysta lat.

Przypomniał sobie, że ktoś kiedyś mówił, iż czas nie jest ważny i wiek też nie. Teraz zrozumiał, że to błędne rozumowanie. Czas i wiek to bariery nie do przekroczenia. Czas to w życiu człowieka groźny czynnik.

Po krótkiej chwili filozoficznej zadumy ponownie skupił uwagę na tym, co działo się na trybunie.

Tengel mówił:

– Tak więc kiedy spotkałem Silje, zmienił się mój pogląd na sprawę nowych dzieci w rodzinie. Starałem się jednak bardzo, żeby nie były wyłącznie złe.

– Jakim sposobem? – zapytała Villemo.

– Nie mogłem zapobiec narodzinom dzieci obciążonych, pakt Tengela Złego z Shamą i złe moce były na to zbyt silne. Udało mi się jednak utorować drogę dla wybranych, a także dałem złym możliwość przemiany, odwrócenia losu, przejścia na stronę dobra. Nie wszystkim się to udało, niestety, a wielu z was okupiło przemianę nieludzkim cierpieniem. Ale zrobiłem, co było w mojej mocy…

– Dokonałeś wielkiego czynu – powiedział Heike, jeden z tych, którzy musieli cierpieć najdotkliwiej z powodu przekleństwa i który miał okrutnego ojca. – Opowiedz jednak, jak do tego doszedłeś!

– Silje dostała ślubny prezent – powiedział Tengel i popatrzył na nią. – Pamiętasz to?

Patrzyła na niego pytająco.

– Tę małą rzeźbioną szkatułkę? Która była taka ważna, że koniecznie musieliśmy ją zabrać z Doliny Ludzi Lodu?

– No właśnie!

Jeden z demonów o końskiej głowie wszedł pospiesznie na podium z niewielkim przedmiotem w ręce. Postawił na stole szkatułkę poczerniałą ze starości.

– To ta! – wykrzyknęła Silje z zachwytem. – Naprawdę jeszcze istnieje?

Odpowiedział jej Andre:

– Przechowywaliśmy ją od dawna wśród skarbów Ludzi Lodu, nigdy jednak nie udało nam się jej otworzyć.

– I nie powinno się jej otwierać – odparła Silje. – Tengel mi mówił, że tego, co zostało w niej zamknięte, nie należy ruszać.

– Tak jest – potwierdził Tengel Dobry. – Bo, widzicie, żeby złagodzić skutki złego dziedzictwa, musiałem sięgnąć po bardzo drastyczne środki. Tengel Zły przecież był u Źródeł Zła, a także, o czym wielu z was zapewne nie pamięta, spędził trzydzieści trzy dni i trzydzieści trzy noce w Dolinie Ludzi Lodu, by zakopać tam naczynie z wodą zła i zakląć miejsce, w którym naczynie stoi. Wielokrotnie zastanawiałem się, czy zrobił tam coś jeszcze, ale nie wiedziałem, co by to mogło być. Nie mogłem być poza domem dłużej niż miesiąc, bo wtedy Silje zaczęłaby coś podejrzewać. Ale przez wiele tygodni, i za dnia, i w nocy przepływałem na drugą stronę jeziora w naszej dolinie, aż znalazłem pewne miejsce, które stało się dla mnie święte. Leży ono tuż u źródeł rzeki, której woda wpływa do jeziora. Wysoko na zboczu góry odnalazłem źródełko, z którego rzeka bierze początek. Sączy się tam jedynie cieniutki strumyczek, daje wodę mchom i górskim roślinom, takim, które lubią podmokłe środowisko i bagna. Po drodze w górę napotkałem rzadkie ziele, które ludzie nazywają „błękitne oczy Jezusa”, a także wiele innych ziół, uważanych niemal za święte. Ale żadnych takich, które by służyły czarnej magii, jedynie białej. O brzasku, gdy Silje myślała, że łowię ryby, odmówiłem magiczne formułki nad ziołami, które znalazłem; stałem nad brzegiem strumienia i rzucałem urok na wszystkie rośliny. Potem całą noc spędziłem pod gołym niebem. Podobnie jak wiele lat później Heike i Vinga, którzy w lesie złożyli wiosenną ofiarę. Poza tym jednak rytuałów, jakie oni spełniali, nie można porównywać z moimi. Ja posługiwałem się wszystkimi zaklęciami i czarodziejskimi formułkami, jakie znałem, a przychodziło mi do głowy wiele różnych zwrotów, również w obcych językach, widocznie nosiłem je w sobie, ukryte gdzieś w głębi duszy. Były to niekiedy zaklęcia tak straszne, że doznawałem zawrotu głowy. – Tengel umilkł na chwilę, poruszony dawnym wspomnieniem. – To była najcięższa noc w moim życiu. Wyczuwałem opór. Wściekły opór jakiejś niepojętej złej siły. Wiele razy ta jakaś moc rzucała mnie na kolana, raz zdawało mi się, że już, już zdobywa ona przewagę, że moje życie tu się zakończy. Myślałem jednak o wszystkich dobrych ludziach, jakich znałem, o czystości ducha i sile mojej Silje, i stało się jakoś tak, jakby wszyscy nieszczęśliwi ludzie z mojego rodu wsparli mnie, pomogli mi w zmaganiach.

– I tak właśnie zrobiliśmy – wtrąciła Dida. – Z wielkim zainteresowaniem śledziliśmy twoją walkę.

– Dziękuję – szepnął Tengel Dobry. – To naprawdę wy mnie uratowaliście!

– A razem z tobą naszych potomków – dodała Dida. – Ale opowiadaj dalej!

– Musiałem zwyciężyć, bo zanim słońce wzeszło, usłyszałem okropny krzyk. Przeszywający, żałosny, zamierający krzyk, który świadczył, że Tengel Zły jest wściekły i w najwyższym stopniu rozczarowany. Wtedy zebrałem wszystkie, teraz już suche, zioła i razem z amuletami dobra włożyłem do szkatułki, zamknąłem ją na magiczny zamek i oddałem Silje. Jak długo szkatułka będzie w posiadaniu naszego rodu, tak długo obciążeni będą chronieni przed najgorszymi skutkami dziedzictwa zła. I dzięki temu właśnie większość z was mogła odwrócić się od Tengela Złego i przejść na stronę dobra. Jestem z tego powodu bardzo szczęśliwy. Powinniście jednak pamiętać, że już w czasach przede mną znajdowali się obciążeni dziedzictwem, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo Tengelowi i chcieli walczyć ze złem.

– To prawda – wtrąciła znowu Dida. – Było nas kilkoro, choć niewielu.

– Ale obdarzonych wielką siłą – uśmiechnął się Tengel Dobry. – I zasługujecie na ogromny szacunek, zwłaszcza że prowadziliście samotną walkę. Będziemy bardzo radzi poznać i waszą historię. Moje opowiadanie dobiegło końca. Dzisiejszego wieczoru tyle miałem do powiedzenia. Może jeszcze Silje chciałaby coś dodać, skoro także jest z nami?

Tula jeszcze raz podniosła szkatułkę.

– Przeczytamy też dzisiaj, z zachowaniem wszelkiej ostrożności, odpowiednie fragmenty dziennika Silje – obiecała. – Ale może ty sama chciałabyś coś dodać, Silje?

– Mój dziennik najlepiej opowiada o tym, co się wydarzyło – powiedziała z wolna, onieśmielona zainteresowaniem wszystkich zebranych. – Ja chciałam tylko podziękować za zaproszenie na to spotkanie, nie jestem w stanie wyrazić, ile to dla mnie znaczy, ale… Mam też pewne pytanie, choć może się ono wydawać trochę nie na miejscu…

– Pytaj! Dziś w nocy wszyscy powinni wypowiadać się swobodnie!

– No więc… Kiedy tutaj szłam, to tam na zewnątrz… Zdawało mi się, że rozpoznaję niektóre istoty. W górze…

Silje umilkła i nie chciała mówić dalej. Tula jednak wykonała ruch ręką i powoli zapaliło się światło nad ostatnimi ławami, gdzie siedziało siedem czy osiem podobnych do siebie nawzajem stworów. Podniosły się teraz z miejsc, ponure i budzące grozę, w milczeniu przyglądały się patrzącemu na nie zgromadzeniu.

Silje oddychała z trudem.

– Moje demony! Demony z Krainy Mroku albo Krainy Cieni, jak ją nazywałam! Te, które unosiły się nad górami i nad Doliną Ludzi Lodu!

Ingrid zerwała się z miejsca.

– Tak jest! Są podobne do tych, które widziałam w Dolinie Ludzi Lodu, demony przemienione w brzozy. Tylko że twarze moich były jakby bardziej lisie.

Krąg światła poszerzył się i coraz to nowe twarze wyłaniały się z mroku, wąskie i spiczaste, o płonących oczach.

– To one! – zawołała Ingrid. – Te są moje!

– Demony Ludzi Lodu, macie rację – potwierdziła Tula.

Światło przygasło ponownie. Ostatnie, najwyżej położone ławki znowu pogrążyły się w mroku.

Gabriel odetchnął i opadł z powrotem na swoje krzesło. Czuł, że mu uszy płoną.

Tula czekała uśmiechnięta.

– Czy masz jeszcze jakieś pytania, Silje?

– Nie – odparła tamta cicho. – A właściwie miałabym, jeśli wolno.

– Naturalnie! My wszyscy mamy wobec ciebie wielki dług wdzięczności. Przede wszystkim za to, co zrobiłaś dla Tengela Dobrego.

Silje śmiała się skrępowana.

– Bardzo bym chciała wiedzieć, co się stało z moimi tapetami.

Tula spoglądała na nią przez chwilę nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi, ale zaraz Viljar podniósł się z miejsca i wyjaśnił zmartwiony:

– Te, które zostały w Grastensholm, przepadły, niestety wraz z dworem. Mimo to jeszcze za moich czasów twoje tapety znane były w całym kraju.

Mali dodała późniejsze informacje:

– Mogę ci powiedzieć, że nazwisko „Mistrz Arngrim” znajduje się we wszystkich pracach na temat artystycznego rzemiosła. Wiele z twoich malowideł znalazło się w muzeach i historycy wiedzą nawet, że Arngrim to kobieta! Muszę się pochwalić, że to ja rozpowszechniłam tę informację – dodała.

No pewnie, pomyślał Gabriel. Ciotka Mali wciąż nieugięcie walczy o prawa kobiet.

Oświadczenie Mali przyjęto oklaskami, przeznaczonymi w równej mierze dla niej, jak i dla Silje.

Silje zaś, którą chętnie nazywano matką nowego rodu Ludzi Lodu, chciała jeszcze coś dodać:

– Chyba wszyscy rozumiecie, jakie to cudowne spotkać swoich potomków. A wielu z pewnością po raz pierwszy widzi swoich przodków… Och, Tula, uważam, że to był wspaniały pomysł! Tak się cieszę, że mogę was wszystkich powitać, bo przecież wszyscy jesteście z mojej krwi!

Silje najwyraźniej zapomniała na chwilę, że zgromadziło ich tu śmiertelne niebezpieczeństwo, ale wybaczyli jej to. Taka była wzruszająca i taka śliczna z płonącymi policzkami, trzymająca za rękę Tengela Dobrego!

Oboje chcieli teraz wrócić na swoje miejsca, ale Tula ich zatrzymała. Tula najwyraźniej rozkoszowała się swoją rolą gospodyni i organizatorki spotkania. Z wielką przyjemnością ogłaszała kolejne niespodzianki.

– Rada wzywa do siebie Sunnivę Starszą z Ludzi Lodu!

Sunniva? zastanawiał się Gabriel. Ona chyba nie odegrała wielkiej roli. Nie dosłyszał jednak, że Tula wzywała Sunnivę Starszą.

Oj! To przecież siostra Tengela!

Bardzo ciemna młoda kobieta weszła na podium i padła Tengelowi w ramiona. Obejmowali się czule.

Jaka ona ładna, pomyślał Gabriel, kiedy kobieta odwróciła się nareszcie ku sali. I jaka podobna do Sol, która siedzi w pierwszym rzędzie. Ale to przecież matka Sol!

Sunniva długo i serdecznie przytulała też Silje. Gabriel wiedział, dlaczego. To przecież Silje zajęła się jej osieroconą córeczką i uratowała jej życie.

Sunniva Starsza zwróciła się do sali i powiedziała:

– Niewielu z was mnie zna, ale chciałabym wyrazić najszczerszą wdzięczność za to, że mogę was spotkać. I uważam, że mam sporo do dodania, jeśli chodzi o naczynie z ciemną wodą zła

Uwaga wszystkich skupiała się teraz na niej.

– Tengel Zły zakopał coś w dwóch miejscach na stoku góry. Odkryłam to pewnej jesieni, kiedy szukałam w górach zabłąkanego cielęcia. Odnalazłam to samo miejsce, które Silje opisała w swoim dzienniku, i tam pochwycił mnie taki strach, ogarnęło mnie takie obrzydzenie, że musiałam po prostu uciec. Ja nie jestem dotknięta, więc oczywiście jego samego nie widziałam, ale jego obecność odczuwałam bardzo wyraźnie. I w jakiś czas później, kiedy już byłam daleko od tego miejsca, przeżyłam to samo. Oblewał mnie zimny pot ze strachu, że mogłabym podejść zbyt blisko. Byłam wtedy jeszcze prawie dzieckiem i mogłam jedynie uciekać. Nie żyłam jednak dostatecznie długo, bym mogła o tym opowiedzieć. Bardzo się cieszę, że mogę dzisiaj być z wami i mówić o tamtych wydarzeniach.

Słowa Sunnivy wywołały poruszenie na sali. Dwa miejsca?

– Dziękujemy ci, Sunnivo! Rada zanotowała twoje wyjaśnienia. Zaskoczyło nas to, ale może się okazać niezwykle ważne. Może Tarjei, który czuwał nad Doliną Ludzi Lodu, będzie miał w tej sprawie coś do powiedzenia. A ciebie, Sunnivo, chciałam prosić, byś podeszła do stołu i pokazała na mapce, którą Silje narysowała w swoim dzienniku, gdzie dokładnie odczuwałaś strach po raz drugi. Zresztą pierwszy także!

Sunniva skinęła głową.

– Ale chcielibyśmy usłyszeć od ciebie coś więcej, Sunnivo – dodała Tula. – Prawie cię nie znamy, więc tym bardziej spotkanie z tobą jest dla nas prawdziwą radością.

– Dziękuję, dla mnie też. No, tak… Jest jeszcze jedna sprawa…

– No to zaczynaj!

– Nie, nie, to tylko niejasne wspomnienie. Być może sama sobie to dziś potwierdzę.

Zagryzała wargi i zastanawiała się.

– Pamiętam, Tengelu, że nasza mama coś nam opowiadała. Pewną legendę z dawnych czasów Ludzi Lodu. O pewnym królu… Nie, to był wódz, my przecież nie mieliśmy królów. Miał na imię Targenor, pamiętasz go?

– Nie – odparł Tengel. – Chociaż… kiedy teraz to mówisz, coś mi zaczyna świtać. Czy on nie pochodził z Taran-gai?

– Tego nie wiem, ale w jego imieniu łączą się elementy i Taran-gai, i Nor.

– Nor. Rodzinna miejscowość Shiry, rzeczywiście.

– Ów legendarny bohater musiał więc pochodzić stamtąd. Mama nie wiedziała o nim zbyt wiele. Tyle tylko, że jego imię było dla naszych nieszczęsnych przodków niemal święte. Niestety, Tengelowi Złemu udało się złamać również jego.

– Targenor… – rzekł wolno Tengel. – Oj, zdaje się, że przypominam sobie pewne wydarzenia z dzieciństwa! Ale, jak wiesz, nasza mama umarła przy moim urodzeniu, więc to, co pamiętam, nie ona mi opowiadała. Natomiast wuj Lars, brat mamy, rzeczywiście opowiadał o Targenorze. I nazywał go królem, więc i to by się zgadzało. Choć przecież mógł co najwyżej być królem Ludzi Lodu. Bardzo go o to prosili i rzeczywiście ukoronowali go. Był podobno bardzo piękny i silny, był ich jedyną nadzieją. Wkrótce jednak Tengel Zły zorientował się w niebezpieczeństwie, a nikt się nie odważył podjąć walki z naszym straszliwym przodkiem. Wiesz, co się potem stało z Targenorem?

– Nie! Ale jeśli się nie mylę, to będziemy mieli okazję poznać go dzisiejszego wieczora.

– Daj Boże, żeby tak było!

Tengel i Silje uzyskali prawo zejścia na dół, Sunniva jednak została przez Tulę zatrzymana na podium.

– Rada wzywa Sol z Ludzi Lodu!

Te słowa wywołały prawdziwe poruszenie na sali. Wszyscy chcieli zobaczyć osławioną, legendarną Sol.

Postarała się zrobić tak efektowne entree, jak to tylko możliwe. Jak to Sol. Nie zmieniła się ani trochę.

Sunniva zarzuciła jej ręce na szyję i tuliła do siebie, nie próbując nawet ukryć łez wzruszenia.

– Angelika, moje ukochane, cudowne dziecko, które musiałam zostawić samo na jakimś brudnym podwórzu w Trondheim! Tak strasznie cierpiałam wtedy z tego powodu. Jeszcze raz ci dziękuję, Silje! – krzyknęła w stronę sali. – Dziękuję ci, że ulitowałaś się nad moim nieszczęsnym, samotnym dzieckiem! Pomyśleć, że doczekałam takiej chwili! Leonarda jednak była za mała, żeby tu ze mną przyjść.

– No tak, teraz wiem, po kim odziedziczyłam urodę – powiedziała Sol bezceremonialnie. – Wielokrotnie się nad tym zastanawiałam, bo przecież z pewnością nie po wuju Tengelu.

Zgromadzeni śmiali się serdecznie. Tengel również.

– Najdroższe dziecko, ufam, że miałaś dobre życie? – zapytała Sunniva niespokojnie.

– Wspaniałe! Dopóki trwało – odparła Sol sucho. – Ale wszystko, co najzabawniejsze, przeżyłam potem. Razem z całą bandą dotkniętych i wybranych. Wielu naszych pomysłów nawet nie odważyłabym się tu wspomnieć. Jesteśmy teraz niewiarygodnie zgrani.

– W to akurat wierzę – uśmiechnęła się Tula, a potem zwracając się do sali powiedziała: – Sol, jak się pewnie domyślacie, została obwołana przywódczynią wszystkich wiedźm i czarowników naszego rodu. Nawet Ingrid natychmiast uznała ją na tym stanowisku. Gdyby więc ktoś chciał wykonać jakieś hokus-pokus, powinien się zwrócić do Sol.

Ellen wstała ze swego miejsca:

– Ale tylko niektórzy z obecnie żyjących Ludzi Lodu mogą nawiązywać kontakty z duchami przodków.

Tula odpowiedziała:

– Od tej chwili ty i mały Gabriel będziecie mogli to robić. Pozostali powinni się w tej sprawie zwracać do Nataniela i Tovy lub do Benedikte.

Gabriel poczuł, że serce podchodzi mu do gardła – z dumy pomieszanej z lękiem.

Sol zwróciła się do sali.

– Właściwie to ja nie mam nic nowego do powiedzenia. Chyba tylko to, że wyostrzyłam wszystkie noże i szpikulce do wielkiej bitwy. Oraz to, że okropnie jestem ciekawa tej gromady, która wypełnia ostatnie rzędy. Chciałabym ich zobaczyć!

– Przyjdzie na to czas, przyjdzie czas! – zapewniała Tula. – A teraz obie z Sunnivą zejdźcie na dół. Bardzo na ciebie liczymy w ostatecznej rozprawie, Sol!

– Możecie na mnie polegać – obiecała nagle skupiona.

Ciekawe, kto pojawi się teraz, zastanawiał się Gabriel.

Tym razem przyszła kolej na kogoś spoza rodu: Charlotta Meiden.

Charlotta nigdy nie była pięknością. Gabriel jednak polubił ją od pierwszego wejrzenia. Jak niewiele znaczy wygląd, myślał zdumiony. Mam wrażenie, że ona jest bardzo ładna, choć przecież to nieprawda.

Gdyby tak wszyscy mężczyźni byli jak Gabriel! Żeby tak chcieli nauczyć się widzieć! I nie chodzi tylko o te nieco mniej piękne kobiety. Oślepiająco piękne panie też przeważnie reprezentują sobą znacznie więcej, niż mężczyźni gotowi są dostrzegać. Większości panów jednak ładny wygląd kobiety wystarcza i w ten sposób przyczyniają się do ograniczania zainteresowań płci pięknej.

Charlotta Meiden uśmiechała się onieśmielona do całego zgromadzenia, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo Tula chwyciła puchar z winem i zawołała:

– Sto lat dla kobiety, która tak dzielnie pomogła Ludziom Lodu, która dosłownie postawiła ich na nogi! I sto lat dla osoby, która jako pierwsza wypowiedziała słowa „Tengel Dobry”! Sto lat dla Charlotty, Meiden, która nie tylko zapewniła nam bezpieczne życie, lecz także przekazała dzieciom ważne umiejętności!

Wszyscy wstali i spełnili toast. Nareszcie Gabriel mógł ponownie spróbować swojego napoju; tęsknił do tego od chwili, gdy pociągnął pierwszy łyk. Nie umiałby określić smaku, ale był to wspaniały napój. Ukradkiem obserwował, czy nie można by spróbować też jedzenia, ale, niestety, nikt z zebranych tego nie robił. Westchnął zawiedziony.

– Najdrożsi przyjaciele – powiedziała Charlotta. – Dziękuję wam serdecznie za te słowa, które wzruszają mnie do głębi! Ja, oczywiście, nie mam nic do dodania, jeśli chodzi o waszą walkę ze złem, ale chciałabym powiedzieć kilka słów adresowanych do tych dwudziestu dwojga, którzy obecnie żyją. Mogę?

– Naturalnie! Proszę bardzo! – uśmiechnęła się Tula.

– Chciałabym wam powiedzieć, że śmierć nie jest czymś, czego należy się bać. Człowiek przechodzi do innej, bardzo pięknej i przyjemnej egzystencji. I nie jest też tak, że my dzisiaj zostaliśmy obudzeni i wyprowadzeni z naszych grobów. Nic podobnego! Znajdujemy się w innej rzeczywistości i stamtąd zostaliśmy wezwani na dzisiejsze spotkanie. I nie myślcie sobie, że nieustannie śledzimy to, co robicie, że nigdy nie jesteście wolni od czujnie śledzących was oczu. To tak nie jest. Zdarza się czasami, że potrzebne wam jest nasze wsparcie, i wtedy staramy się przedostać przez granicę i pomagać. Ale to dotyczy nas, zwyczajnych ludzi, którzy umarli. U Ludzi Lodu, jak wiadomo, sprawy mają się inaczej.

Głos zabrała Sol:

– Tak, masz rację. Ale my też nie ingerujemy bez potrzeby w wasze życie. Ktoś z żyjących obciążonych dziedzictwem musi nas wezwać i wtedy nawiązujemy z wami kontakt. Owa straszna sentencja, mówiąca: „Bóg widzi wszystko”, nie znajduje potwierdzenia.

Tova podniosła się z miejsca.

– Mam jedno pytanie.

– Bardzo proszę!

– Charlotta mówi, że zmarli przechodzą do innej egzystencji, do innego świata, i że stamtąd zostaliście sprowadzeni tutaj.

– Zgadza się.

– A czy nie jest też tak, że człowiek odradza się do nowego życia?

– Masz rację – potwierdziła Charlotta Meiden. – Masz rację, że powraca się na ziemię jako inny człowiek. Ale dusza pierwszego wcielenia nigdy nie przestaje istnieć.

Głos Tovy brzmiał jak zwykle trochę chropowato.

– Ja… Ja poznałam wiele moich poprzednich wcieleń. Czy te duchy również istnieją na tamtym świecie? Wszystkie?

W głębi sali ze swojego miejsca podniosła się Halkatla.

– Powinnaś to wiedzieć, Tovo.

Oczy obu dziewcząt się spotkały.

– Tak – rzekła Tova z wolna. – Tak, Halkatla. Przecież żyłyśmy obie, i ty, i ja. I jesteśmy tutaj obie, choć stanowimy jedno. – Zwróciła się do zgromadzonych na sali. – Trzeba wam wiedzieć, że w jednym z poprzednich wcieleń żyłam jako Halkatla. Doświadczałam jej cierpień, przeżywałam jej samotność. Wtedy to było moje życie. Jesteśmy jedną i tą samą istotą.

Na te słowa Halkatla, chuda i przemarznięta, uśmiechnęła się serdecznie. Tova także odpowiedziała uśmiechem.

Ponownie głos zabrała Tula.

– Członkowie Najwyższej Rady postanowili, żeby najpierw wysłuchać potomków Tengela Dobrego, bowiem nasze historie są stosunkowo dobrze znane, więc pójdzie to szybko. I dopiero później spróbujemy przenieść się w zamierzchłe czasy…

Na myśl, że w końcu do tego dojdzie, Gabrielowi zimny dreszcz przebiegł po plecach. Are, rodzony syn Tengela i Silje, pierwszy w długim szeregu raczej pospolitych członków tej rodziny, ani łagodna, delikatna Liv nie zostali wezwani. Było bowiem tak, jak to określiła Tula:

– Zdumiewające, jak ciężar przekleństwa Tengela Złego rośnie w miarę upływu czasu, prawda? Bo przecież pierwsze generacje jego potomstwa nie miały zbyt wielkich zmartwień z jego powodu. Później jednak z pokolenia na pokolenie zagrożenie stawało się coraz bardziej ponurą rzeczywistością.

– Tak rzeczywiście było – potwierdził Tengel Dobry. – Ale to pewnie dlatego, że nasz przodek z latami coraz bardziej się niecierpliwił w miejscu swego spoczynku. A także dlatego, że ktoś, nie będę wymieniał po imieniu kto, odegrał na flecie kilka tonów.

Tula zachichotała niepewnie.

Chcąc pokryć zmieszanie wezwała na podium najstarszego syna Arego.

Tarjei Lind z Ludzi Lodu. Pierwszy Szczególnie Wybrany.

On miał co nieco do opowiedzenia.

Tarjei, ukochany wnuk Tengela Dobrego i jego wielka nadzieja… On także miał ciemne włosy i takąż karnację, ale nie odziedziczył przyziemnej ociężałości swego ojca. Tarjei miał lekko skośne oczy i wystające kości policzkowe. Mimo to jego twarz była niezwykle pociągająca; brązowoszare oczy wyrażały wielką inteligencję. Tarjei przyszedł na świat z wolą czynienia dobra.

– Drodzy przyjaciele – powiedział Tarjei. – Jakie to cudowne uczucie znaleźć się wyłącznie wśród sojuszników. Na dodatek w takiej wspaniałej atmosferze! – Umilkł, a po chwili mówił dalej z odrobiną rozczarowania w głosie: – Moje życie było całkowicie nieudane. Nic w nim nie spełniło się do końca. Żona umarła mi bardzo wcześnie. Syn zaginął. A ja sam też zbyt szybko musiałem się pożegnać z tym światem. Najgorsze jednak jest to, że ani ja, ani nikt inny nie domyślił się wtedy, że jestem Szczególnie Wybranym. Nie miałem przecież żółtych oczu ani nie dawały o sobie znać żadne nadprzyrodzone zdolności. Może od czasu do czasu ja sam czegoś się domyślałem, ale to były tylko jakieś niejasne przypuszczenia. Dopiero po wszystkim zrozumiałem, że byłem jak Solve, tylko z przeciwstawnym znakiem, jeżeli można tak powiedzieć. On na początku był dobrym chłopcem. Dziedzictwo zła ujawniało się w nim w miarę jak dorastał. Podobnie ja, byłem uzdolniony, ale nic poza tym. Świadomość możliwości, jakimi zostałem obdarzony, przyszła zbyt późno. I Kolgrim zdołał przerwać moje życie zbyt wcześnie.

– To nie Kolgrim – sprostowała Sol. – Za tym krył się Tengel Zły, teraz o tym wiemy.

– O, on zrobił dużo więcej – dodał Tengel Dobry. – Gand mi powiedział, że Tengel Zły zdawał sobie sprawę z tego, jakim zagrożeniem jest dla niego Tarjei, i dlatego od samego początku szykował się do ataku. Ja przecież bardzo się starałem, żeby dziecko Taralda i Sunnivy nie przyszło na świat, byli zbyt blisko spokrewnieni i ryzyko, że urodzi się dziecko dotknięte dziedzictwem zła, wydawało się bardzo duże. Niestety, nie udało mi się, bowiem Tengel Zły chciał, żeby Kolgrim unicestwił Tarjeia. Dotknięte dziecko było jego narzędziem.

Tarjei kiwał głową.

– Masz rację. Nikt przecież nigdy nie wątpił, że to Tengel Zły kierował nożem, który mnie przeszył wtedy w Dolinie Ludzi Lodu, choć nóż znajdował się w ręce Kolgrima. Dlatego nigdy zbytnio nie obwinialiśmy Kolgrima.

– Dzięki wam za to – mruknęła Sol. Kolgrim był przecież jej wnukiem.

Do rozmowy wtrącił się Trond.

– Jak wiecie – powiedział, wstając z miejsca – ja również próbowałem zabić Tarjeia. I to na wyraźny rozkaz Tengela Złego.

– To prawda – westchnął Tarjei. – Bo tylko on, nasz straszny przodek, wiedział, do czego jestem przeznaczony. No i właśnie w wyniku tych jego podstępnych działań Ludzie Lodu musieli cierpieć jeszcze przez trzysta lat. Ale teraz ponownie nadszedł czas, żeby mu się przeciwstawić, urodził się Nataniel, kolejny wybrany, wielokrotnie silniejszy ode mnie. Trzeba ci wiedzieć, Natanielu, że zawsze będziesz miał w tej walce moje pełne wsparcie.

– Wiem – rzekł Nataniel. – I cenię to sobie bardzo wysoko. Ale ty przecież przez cały czas obserwowałeś Dolinę Ludzi Lodu. Opowiedz nam, co o niej wiesz!

– Proszę bardzo! To niezwykle interesujące, co Sunniva mówiła o dwóch miejscach. Ja także odniosłem wrażenie, że w Dolinie zostało ukryte coś jeszcze poza naczyniem z wodą.

– Wrażenie, powiadasz? – zastanawiała się Tula. – To znaczy, że nie udało ci się tych miejsc zlokalizować?

– Do nich nikt nie ma przystępu. Kolgrim był ostatni. Tengel Zły otacza swoje kryjówki nieprzeniknionym murem swojej woli. Poza tym znajduje się tam również jego duchowe odbicie. To wystarczająca zapora.

– Tak. Ja nie pamiętam absolutnie nic, jeśli chodzi o miejsce, w którym widziałam tego starca – rzekła Sol lekceważąco. – Byłam wtedy małym dzieckiem.

– No, ale mamy dziennik Silje – przypomniał Tarjei z uśmiechem. – Wykonany przez nią szkic topograficzny jest znakomity!

Silje pokraśniała z dumy.

– W takim razie jak się tam dostaniemy? – zapytał Tengel Dobry.

– Szczerze mówiąc, dziadku, nie wiem. Jest jednak pewna sprawa, która kiedyś w Dolinie przyszła mi do głowy, sprawa, o której pewnie nie wiecie. A jest ona, jak sądzę, ważna.

– Co takiego?

– Otóż Tengel Zły nie odzyska pełni sił, dopóki ponownie nie napije się wody zła. A do tego będzie mu potrzebny kubek. Powinien mieć go przy sobie.

Zaległa grobowa cisza.

– No – rzekła po chwili Dida. – To bardzo dobre wiadomości! Znaczy, że możemy trochę zyskać na czasie. Znakomicie!

– Na to wygląda – potwierdził Tengel Dobry. – Musimy wszystko bardzo szczegółowo zaplanować. To znaczy, chodzi mi o sposób, jak się tam dostaniemy i jak spróbujemy go powstrzymać. Bo ty, Tarjei, nigdy się w pobliżu zakopanego naczynia nie znalazłeś?

– Nie. Podszedłem jednak na tyle blisko, żeby zorientować się, że miejsce z czasem wyraźnie się zmieniło.

– Zmieniło się? Jak to?

Tarjei się skrzywił.

– Nie na lepsze, niestety. Można się nawet zastanawiać, czy naczynie się nie rozbiło.

– Och, żeby to mogła być prawda – westchnęła Sol.

– Chyba jednak nie można na to liczyć. Sądzę, że do tego nie doszło. Zdaje mi się, że to zło skondensowane w wodzie wypełniającej naczynie zatruło otoczenie. I to w dosłownym sensie. Nie mogę tego opisać ze szczegółami, ponieważ to jedynie wrażenia, przeczucie czegoś strasznego. Ale tylko przeczucie. Nie umiałbym nawet określić, gdzie znajduje się centrum.

– Tarjei, należą ci się podziękowania za stróżowanie w Dolinie przez trzysta lat – powiedział Tengel Dobry. – Czy chciałbyś dodać coś jeszcze?

– W tej chwili nie. Ale z czasem pewnie mi się jeszcze coś przypomni.

– Masz rację – rzekła Tula i pozwoliła mu zejść na dół. Tam wyszedł mu na spotkanie Trond. Bracia obejmowali się wzruszeni, obaj mieli łzy w oczach.

– Ja nie chciałem, Tarjei – mówił Trond drżącym głosem. – Naprawdę nie chciałem cię zabić, ale opanowało mnie coś strasznego, jakaś siła pchała mnie do zbrodni, nie byłem w stanie się jej przeciwstawić.

– Przecież ja o tym wiem – odpowiedział Tarjei. – I nigdy cię nie oskarżałem. Zresztą fakt, że teraz znalazłeś się w grupie tych, którzy podejmą walkę z Tengelem Złym, świadczy, że jesteś niewinny.

– Starałem się potem czynić dobro…

– Trond jest jednym z naszych najlepszych pomocników – wtrąciła Dida.

Tula rzekła przyjaźnie:

– Najwyższa Rada bardzo na ciebie liczy, Trond. Na twoją energię i zdolności przywódcze. Chciałeś być wojownikiem, więc nim będziesz. Zostałeś wyznaczony na dowódcę naszych elitarnych oddziałów, które zamierzamy powołać.

Trond uśmiechał się uradowany i dziękował serdecznie.

– Tylko pamiętaj! – ostrzegła Tula. – Skoro masz walczyć po stronie dobra, to i twoje oddziały muszą czynić dobro i walczyć szlachetnie!

– Od dawna się w tym ćwiczę – powiedział zgaszony. – Wiele jednak zależy od tego, jakich się ma przeciwników.

– Naturalnie! Sam będziesz musiał rozstrzygać, jak postąpić w danej chwili. Ale zaufaj swojej zdolności oceny.

Skoro już zaczęli mówić o strategii, Tula poprosiła trzech Paladinów, Alexandra, Tancreda i Tristana, by przysłużyli się swoim doświadczeniem z wojny trzydziestoletniej i pomogli w planowaniu, które dzisiejszej nocy powinno zostać zakończone. Obiecali jej to z radością.

– Przy całej powadze naszej sytuacji humor Tancreda będzie nam z pewnością bardzo potrzebny – uśmiechnęła się Dida.

Cecylia nie miała zgromadzeniu nic do powiedzenia. Natomiast wszyscy dotknięci i wybrani patrząc na nią żałowali, że Cecylia ze swoją wybitną osobowością nie jest jedną z nich. Na moment pojawił się na podium Mattias Meiden i wszystkim się zdawało, że na sali zrobiło się cieplej i przyjemniej. Z miejsca, w którym siedział Mattias, promieniowała dobroć. Nagle wszyscy poczuli się bezpiecznie, naprawdę Mattias był prawdziwym apostołem miłości bliźniego. Brand, Andreas, Tarald, Irmelin ani Gabriella nie mieli nic do powiedzenia, toteż nie zostali wezwani na podium. Pojawił się natomiast ktoś, kto znaczył dla rodu bardzo wiele.

Syn Tarjeia, Mikael Lind z Ludzi Lodu.

Tarjei widział go właściwie po raz pierwszy, rozstali się przecież, gdy Mikael był niemowlęciem.

Tula powiedziała:

– To Mikaelowi zawdzięczamy, że powstały kroniki Ludzi Lodu. On rozpoczął dzieło, które potem my ze zmiennym powodzeniem staraliśmy się kontynuować. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, Mikaelu, jakie znaczenie miała dla nas twoja inicjatywa!

Mikael, człowiek o bardzo spokojnym usposobieniu, uśmiechał się tylko uszczęśliwiony.

Dida miała do niego pytanie:

– Jest coś, czego nigdy nie byłam w stanie sobie wyjaśnić. Chodzi o tę ubraną na czarno kobietę we dworze Livland, czy ona była żyjącym członkiem rodziny, czy to powracająca dusza Magdy von Steierhorn?

– Tak na pewno niczego nie wiem – odparł z przepraszającym uśmiechem.

– A co ty sam o tym myślisz?

– W głębi duszy nie mam najmniejszych wątpliwości, niezależnie od tego, co mówili inni. To była Magda von Steierharn. Jej dotyk napełnił moje serce taką tęsknotą, że nie mogłem się z niej otrząsnąć przez wiele lat, zatruł mi życie. Spisywanie sagi o Ludziach Lodu było najlepszym sposobem leczenia ran. No i mój ukochany syn, Dominik.

Gabriel siedział z otwartymi ustami i nie spuszczał oczu z przystojnego Dominika, który szedł przez salę, żeby powitać ojca. Jakie siarkowożółte oczy… Dlaczego on, Gabriel, nie ma takich oczu? Dla chłopaków w szkole to by dopiero było coś! Tula powiedziała, że Dominik posiada wielką siłę psychiczną oraz niezwykłą zdolność czytania w ludzkich myślach. Ale nie został przez Radę wezwany.

Nie przywołano też Niklasa ani Leny, bowiem i oni nie mieli nic do powiedzenia o Tengelu Złym.

Rada życzyła sobie natomiast rozmawiać z Villemo…

Była to pod wieloma względami najbardziej barwna postać w rodzinie. Jej złocistorude włosy lśniły i skrzyły się w delikatnym świetle nad podium, promieniała od niej energia i chęć działania, chciała się podobać… Wszyscy wiedzieli, że została obdarzona wieloma niezwykłymi umiejętnościami. Jej żółte oczy mogły płonąć intensywnym blaskiem i emanować niebywałą siłą. Dawnymi czasy całkiem dobrze znała się na czarach, tak stwierdziła. Wyraziła też nadzieję, że te umiejętności nadal posiada. To ona kiedyś w proroczym śnie zobaczyła, jak biedne plemię Ludzi Lodu zostało wypędzone ze swojej wioski przez konnych wojowników z południa. Widziała, że jej najdawniejsi przodkowie zabrali wszystkie totemy i magiczne przedmioty, kiedy wyruszyli przez tundrę na zachód. Wyczuwała, że jeden z nich jest niebezpieczny. Nie chciała go zobaczyć, więc wielkim wysiłkiem woli się obudziła. Pewnego razu na statku piratów przyszły jej z pomocą duchy przodków. Ale nie zapamiętała zbyt wiele, nie umiałaby na przykład przypomnieć sobie, jak wyglądali Ludzie Lodu w czasach przed Tengelem Dobrym. Owszem, zapamiętała Didę, ale też ją trudno było zapomnieć. Później, po śmierci, spotkała oczywiście wszystkich dobrych przodków, dobrych, choć wygląd wielu z nich musiał budzić grozę i choć mieli za sobą bardzo nieszczęśliwe życie.

– Tak – rzekła Tula, kiedy Villemo umilkła. – Uważam, że twoje zdolności kwalifikują cię do kierowanej przez Sol grupy czarownic!

Villemo nie miała nic przeciwko temu.

– Ale a propos duchów przodków – powiedziała zamyślona. – Nigdy przedtem nie widziałam Halkatli. Skąd ty pochodzisz?

Halkatla wstała.

– Dzisiejszej nocy poznacie moją historię – oświadczyła. – Jeśli jednak sądzicie, że jestem czymś w rodzaju szpiega, przysłanego tu przez złą moc, to zapomnijcie o tym! Nikt nie może być bardziej szczęśliwy niż ja, że wolno mi być tu z wami. Moja historia zaś jest niezwykła… Tyle mogę powiedzieć na razie.

– Z niecierpliwością będziemy czekać na twoją opowieść – uśmiechnęła się Tula. – Ale twoje imię, Halkatla? Kieruje myśli w odległą przeszłość, do wspólnej norwesko-duńskiej historii. Wiek jedenasty, powiedziałabym. Wnuczka króla duńskiego Svena Estridssonna. Prababka księcia Sule. Czy to ty?

Halkatla uśmiechnęła się krzywo.

– Absolutnie nie. Żyłam w Dolinie Ludzi Lodu, ale oni mnie wypędzili. Nigdy też nie byłam nigdzie poza Doliną. I nie znałam nigdy żadnego mężczyzny.

– Witamy cię serdecznie wśród nas!

Wiele zagadek zostanie rozwiązanych dzisiejszej nocy, myślał Gabriel. Halkatla, Dida, Wędrowiec, Gand…

A wtedy nie wiedział jeszcze nic o najdziwniejszym ze wszystkich.

Загрузка...