ROZDZIAŁ VII

Nikt nie przypuszczał, że matka Tengela Dobrego wygląda właśnie tak!

Miała niewiele ponad dwadzieścia lat. Nie sprawiała wrażenia specjalnie uzdolnionej, raczej wydawała się być dość przeciętną dziewczyną, taką, której każdy mężczyzna może bez trudu zawrócić w głowie. Mało urodziwa. Z wyrazem rezygnacji we wzroku, jakby bardzo dobrze zdawała sobie sprawę, że jest wystarczająco dobra jedynie do tego, by ją przypadkowy mężczyzna zaciągnął do łóżka, bo nic więcej dać mu nie może.

Gabriel, rzecz jasna, takich spraw jeszcze nie rozumiał, ale instynktownie odczuwał żal z powodu tej nieszczęsnej dziewczyny. Tova natomiast myślała, że Silje napisała w swoim dzienniku szczerą prawdę mówiąc, że ludzie z Lodowej Doliny byli bardzo prości, a nawet należałoby powiedzieć: prymitywni. Ich zainteresowania i rozmowy były nadzwyczaj ograniczone, sprowadzały się do tego, jak przetrwać, co wydarzyło się u sąsiadów, co kogo boli.

Line była wyjątkowo nieskomplikowaną istotą. Może nawet jeszcze bardziej prostą niż Marit z Grodziska.

Wykorzystało ją dwóch mężczyzn. Ojciec Sunnivy i ojciec Tengela. Zmarła w połogu, gdy wydała na świat Tengela, dziecko dotknięte dziedzictwem.

Tova ze zdziwieniem myślała, jak dalece jej życie było podobne do życia Petry, i postanowiła, że później przedstawi sobie obie dziewczyny. Rzeczywiście mają ze sobą wiele wspólnego.

Tula również mówiła łagodniejszym głosem.

– Line, twoje dzieci, i Sunniva, i Tengel, z którymi wkrótce będziesz się mogła przywitać, wymieniały imię jakiegoś króla Ludzi Lodu, czyli Targenora. Sunniva słyszała o nim od ciebie. Chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej, gdybyś zechciała nam opowiedzieć.

Line stała ze zwieszoną głową.

– Ale ja nie wiem nic więcej – wyszeptała. – Mnie opowiedział o królu mój brat.

– Rozumiem. Wkrótce dojdziemy też i do twego brata, ale nie wiem, czy możemy go zapytać już teraz. Bo to tak, jakbyśmy zaczęli od niewłaściwej strony. Myślę, że powinniśmy postąpić tak jak w szkole. Niech każdy, kto słyszał coś o Targenorze, podniesie rękę.

Natychmiast na sali ukazał się las rąk.

– Oj, oj! – zawołała Tula przestraszona. – O ile dobrze widzę, to imię króla znali wszyscy, którzy żyli w okresie pomiędzy Tengelem Złym a urodzeniem Tengela Dobrego. Taran-gaiczycy – zwróciła się do ostatnich rzędów. – Czy słyszeliście coś o Targenorze, królu z praczasów?

Wstał jakiś niemal przezroczysty mężczyzna:

– Nie. Nie znamy tego imienia.

– W takim razie jest to postać z naszej części świata, pochodzi z norweskiej linii rodu – rzekła Tula. – Spróbujmy zatem ustalić, kim był. Bracie Line, czy mógłbyś nam odpowiedzieć w kilku słowach?

Tym razem podniósł się z miejsca mężczyzna o zniszczonej, zmęczonej twarzy, na którego widok Tengel Dobry uśmiechnął się serdecznie.

– Dla mnie był on jedynie legendą – wyjaśnił wuj Tengela Dobrego.

– Więc może Halkatla coś wie?

– Owszem, słyszałam o Targenorze – odpowiedziała młoda kobieta. – Mówiono, że był synem Słońca, więc wszyscy pokładali w nim wielkie nadzieje. Jednak nie było mu dane żyć wystarczająco długo, by uwolnić Ludzi Lodu od przekleństwa.

Wstał jakiś inny mężczyzna. Na jego obliczu malowała się niepewność, lecz także mądrość i wyrozumiałość.

– Według tego, co mówiono, Targenor był duchem ognia. A to bardzo męczące. Ktoś obdarzony duchem ognia ma wiele marzeń, ale one przeważnie się nie spełniają. Najlepiej jest takiemu, który nigdy nie miewa marzeń.

– Dzięki ci za te słowa – rzekła Tula łagodnie. – Kim ty jesteś? Możesz powiedzieć nam, jak ci na imię?

– Moje imię brzmi Skrym, urodziłem się w roku Pańskim tysiąc trzysta piętnastym, a Halkatla jest moją wnuczką.

– I pochodzisz z Doliny Ludzi Lodu?

– Nigdy nie wyszedłem poza jej granice. Życie tam było niezwykle ciężkie, ale najgorzej wiodło się dotkniętym. Ich tragedii nie da się opisać żadnymi słowami.

– Jesteś bardzo rozumnym człowiekiem, Skrym, tobie także nie przypadł lekki los, prawda? Myślę, że nie zostałeś stworzony do życia w zamkniętej dolinie.

– To prawda. Och, jak strasznie tęskniłem do świata, jak bardzo chciałem poznać jego tajemnice, spróbować swoich sił pośród ludzi!

– Ale nie należysz do obciążonych?

– Nie. Widziałem natomiast samotną udrękę mojej wnuczki, Halkatli. Przez jej cierpienie poznałem wystarczająco dobrze przekleństwo, jaki nasz pradziad rzucił na swój ród, i nienawidzę go śmiertelnie. Wiem też coś, co wy, urodzeni po nas, powinniście wiedzieć. To sam Tengel Zły postanowił, że w naszym nieszczęsnym rodzie będzie się rodzić tak mało dzieci. Bo jego moc była tak wielka, że mógł decydować o losie przyszłych pokoleń. Chciał, żeby jak najmniej Ludzi Lodu przychodziło na świat, bo wtedy łatwiej mógł ich nakłonić, by mu służyli. Nie życzył sobie potomków obdarzonych dobrym sercem. Ktoś jednak rodzić się musiał, ród musiał się rozgałęziać, żeby zło mogło się szerzyć na ziemi.

– To bardzo interesujące nowiny – powiedziała Tula. – No dobrze, w takim razie ja mogę was poinformować, że Tengel Dobry sprawił, iż na świat przychodzą także wybrani, a ponadto zdołał wielu obciążonych dziedzictwem zła sprowadzić na drogę cnoty, zdołał ich przekonać, by opowiedzieli się po stronie dobra. Natomiast nasi dotknięci przodkowie, którym winni jesteśmy wdzięczność, dopomogli, iż Vetle Volden spłodził troje dzieci i ma liczną gromadkę wnuków. Stało się to w dużej mierze dzięki interwencji czarnych aniołów. Vetle spisał się naprawdę znakomicie. Cześć mu za to i chwała!

Vetle był niebywale uradowany tym, że uwaga wszystkich została skierowana na niego.

– Dziękuję ci, Skrym, za informacje – zakończyła Tula. – Później jeszcze powrócimy do twoich wspomnień i już się na to cieszymy. Ale teraz chciałabym dowiedzieć się więcej o Targenorze… Zdaje się, że pamięć o nim wygasła wraz ze śmiercią Sunnivy Starszej, bo ten roztrzepaniec, jakim był Tengel Dobry, w ogóle zapomniał, że kiedykolwiek słyszał jakąś sagę o starym królu.

– Przyznaję, że całkiem mi to wyleciało z głowy – powiedział Tengel ze wstydem. – Ale to, co o nim wiedziałem, i tak nie na wiele by się zdało. To były jedynie jakieś oderwane informacje.

– Masz rację. W takim razie zaczynajmy! Zaczynajmy od najważniejszej epoki, epoki samego Tengela Złego. Powiedzmy najpierw o życiu w Dolinie Ludzi Lodu, a potem cofniemy się do Taran-gai. Bardzo żałuję, ale nie znam imion tych, którzy żyli w zapomnianej przez Boga i ludzi norweskiej dolinie w czasach Tengela Złego. Jesteście jednak jego potomkami, wszyscy pochodzicie z Ludzi Lodu. Myślę, że powinniśmy zwrócić się najpierw do jego dzieci, prawda?

Na te słowa wstał mężczyzna jakby żywcem wyjęty z czasów pogaństwa.

– On w Dolinie miał tylko jednego syna – rzekł ochrypłym głosem. – I chyba był z niego bardzo zadowolony, bo ów syn był bardziej zwierzęciem niż człowiekiem i przyniósł ze sobą na świat prawdziwie nieludzkie okrucieństwo. Miał na imię Ghil i to imię powinniście wszyscy dobrze zapamiętać! Ja jestem jego synem. Mam na imię Krestiern, bo moja nieszczęsna matka chciała, bym nazywał się po chrześcijańsku, a nie jak ludzie z dalekiej tundry na Wschodzie, jak Ghil Okrutny na przykład.

Gabriel zauważył, że Andre notuje pospiesznie wszystko, co mówi ten człowiek. Był zresztą pewien, że Najwyższa Rada również skrupulatnie notuje wymieniane imiona, zwłaszcza imię owego niebezpiecznego Ghila.

– A twoja matka, kim ona była? – zapytała Tula Krestierna.

– To kobieta, którą Ghil pojmał w niedalekiej osadzie i przywlókł z sobą do Doliny. Żyła bardzo krótko.

– Dziękuję ci, Krestiern. Z tego wynika, że jesteś najstarszy w norweskim klanie, a zatem Rada zaprasza cię na podium. Serdecznie witamy!

Nareszcie zmierzamy do rozwiązania tej najbardziej tajemniczej zagadki rodu, pomyślał Gabriel i wypił spory łyk orzeźwiającego napoju o cudownym smaku. Czuł się coraz lepiej w tym pomieszczeniu. Od czasu do czasu pozwalał sobie na kilka kęsów pysznego jedzenia, a towarzysząca mu istota o końskiej głowie natychmiast nakładała na jego talerz nowe porcje. Gabriel czuł, że są ze sobą zaprzyjaźnieni, on i ta istota.

Krestiern stanął na podium, wyglądał jakby stworzony był z mgły, bo tak dawno temu żył na ziemi. Mimo to mongolskie rysy pozostały wyraźne. W gruncie rzeczy bardziej przypominał Taran-gaiczyków niż Norwegów. Był jednak dość wysoki.

Zaczął swoją opowieść trochę niepewnie:

– Jak powiedziałem, urodziłem się dokładnie w roku tysiąc dwusetnym…

– W tysiąc dwusetnym? – zwołał Andre i zerwał się z miejsca. – Ale przecież Tengel Zły został poczęty w marcu roku tysiąc osiemdziesiątego piątego, a urodził się pierwszego grudnia tego samego roku, zaś w roku tysiąc sto dwudziestym, kiedy miał lat trzydzieści pięć, znalazł się w Taran-gai, w pobliżu Źródeł Zła. Przedtem urodziło mu się w tym kraju wiele normalnych dzieci, a twój ojciec, Ghil, przyszedł na świat już w Dolinie Ludzi Lodu. Czy nie było żadnych dzieci podczas wędrówki? To bardzo ważne!

– Wiem z całą pewnością, że jedyne dziecko, jakie miał przede mną, to syn, który został poczęty jeszcze w Taran-gai.

– W takim razie po Tengelu Złym zostało tylko dwoje dzieci. Bo te, które urodziły się przed jego wędrówką do Źródeł Zła, się nie liczą. A twój ojciec, Ghil… Czy wiesz, kiedy on się urodził?

– Mogę to wyliczyć. Myślę, że to musiało być około roku tysiąc sto osiemdziesiątego.

– Tengel Zły miałby wtedy dziewięćdziesiąt pięć lat – mruknął Andre. – No tak, jeśli o niego chodzi, to całkiem możliwe. Mów dalej!

– Ale ty nie jesteś obciążony? – zapytała Tula. – Czy byłeś jedynym dzieckiem Ghila?

– Nie. Miałem jeszcze przyrodnią siostrę. Dużo młodszą.

Nic więcej nie chciał o niej powiedzieć.

Heike zapytał:

– Czy wiadomo ci coś o tej historii z zakopanym naczyniem i wodą zła? O trzydziestu dniach i trzydziestu nocach Tengela Złego na pustkowiu?

– Nie. Nigdy o niczym takim nie słyszałem. Jedyne, co wiem, to to, że strzegł swojego domu niczym jastrząb, jakby pilnował czegoś, co się tam znajdowało. Myślę, że mógł tam mieć naczynie z wodą. Każdy, kto za bardzo zbliżał się do domu, umierał po kilku godzinach. Nikt nie wiedział, dlaczego.

Tula kiwała głową.

– Wygląda rzeczywiście na to, że najpierw ukrył naczynie w domu. Ale opowiadaj dalej!

Krestiern pogrążył się we wspomnieniach. Dolina, czas, który w niej spędził, znowu ożyły. Opowiedział wszystko, co tylko pamiętał, ale jakby nie docierało do niego, że ma liczną widownię. Wszystko przeżywał od nowa…

Śnieżyca nad Doliną Ludzi Lodu. Wszyscy kryli się w domach, bo na moce natury nikt nie mógł nić poradzić, i biada temu, kto przy tym mrozie i kąsającej wichurze wyprawił się w drogę.

Krestiern zdążył stać się dorosłym mężczyzną. Miał czterdzieści pięć lat, dokładnie znał swój wiek. Mieszkał sam w swojej chacie, bo żona umarła, a jedyny syn przebywał daleko. Słyszał, jak wichura wyje i szarpie jego lichym domkiem, ale go to specjalnie nie martwiło. W Dolinie bowiem istniało coś, co było znacznie gorsze…

Niedaleko bramy, u stóp lodowca, znajdował się dom tamtego… Tamten, czyli dziadek Krestierna, Tengel Zły, przepełniał mieszkańców tego odludzia grozą. Krestiern nie chciał wspominać tych wszystkich strasznych tragedii, których ta kreatura była przyczyną, tak, Krestiern w myślach nazywał tamtego złą kreaturą. Stary pokazywał się rzadko, ale kiedy już do tego doszło, zawsze kończyło się wielkim nieszczęściem.

W Dolinie żyło dość dużo ludzi, bo ród Tengela nie był jedynym. Wielu mieszkańców było potomkami innych członków tamtego plemienia ze Wschodu. Z czasem coraz więcej nordyków z różnych powodów chroniło się w tym niedostępnym terenie.

Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie. Krestiern myślał początkowo, że to wichura wyrwała zawiasy, ale to przyszedł jego ojciec, Ghil.

Okropna figura! Syn Tengela Złego i podobny do niego jak dwie krople wody, zwłaszcza jeśli chodzi o charakter. Wyglądał strasznie, a serce miał z kamienia. Ani cienia współczucia dla innych.

– Ta cholerna baba, którą wziąłem do swojego domu, wykrwawiła się na śmierć. Masz tam zaraz iść i ją pochować. Nie chcę jej więcej widzieć na oczy!

Krestiern nie pytał o nic. Pospiesznie wyminął swego znienawidzonego ojca i skierował się w stronę jego domu. Na stare lata Ghil sprowadził sobie nową kobietę spoza Doliny. Krestiern jej właściwie nie widywał, bo mało wychodziła z domu, wiedział jednak, że oczekiwała dziecka. Pewnie teraz przyszedł jej czas i…

Zjawił się za późno. Kobieta już nie żyła. Ukrył jej udręczone ciało i zajął się noworodkiem.

Była to niezwykle piękna, malutka dziewczynka, chociaż miała żółte oczka, a to znaczy, że jest obciążona. Jego siostra… Czterdzieści pięć lat różnicy. Ostrożnie wziął dziecko w ramiona i chciał je zabrać do swojego domu, ale właśnie w drzwiach stanął ojciec.

– Co, jeszcze nie pochowałeś tego babska? – ryknął Ghil. – Zostaw dziecko, sąsiadka się nim zajmie. Samotny chłop nie może wychowywać niemowlaka. I posprzątaj tu! Prędzej! Nie mogę siedzieć w takiej rzeźni!

I pobiegł do osady, żeby sprowadzić sąsiadkę.

Krestiem podszedł do zmarłej. Nigdy przedtem nie widział jej z bliska, ale słyszał, że Ghil klął na nią nieustannie za jej zuchwalstwo. Nie pozwalała się bić i wielokrotnie próbowała uciekać, aż ją Ghil w końcu musiał wiązać. Teraz Krestiern rozumiał, dlaczego. To nie była zwyczajna kobieta. Ta była dumna i silna. Odczuwał dla niej wielkie współczucie.

Nagle kobieta otworzyła oczy, ostatnie, matowe spojrzenie. Spojrzała na Krestierna i na niemowlę, które trzymał w objęciach.

– Ty jesteś dobry – szepnęła niemal niedosłyszalnie. – Opiekuj się nią!

– Obiecuję ci to – odparł Krestiern zdławionym głosem. – Nikt nie wyrządzi krzywdy twojej córeczce.

– Córeczka… – uśmiechnęła się matka i skonała.

Kiedy dziewczynka skończyła trzy lata, Ghil nakazał, by wróciła do jego domu. Była wystarczająco duża, by mogła mu usługiwać.

Krestiern i sąsiadka próbowali protestować, ale Ghil nie zamierzał ustąpić. Nie mogło być co do tego najmniejszych wątpliwości. Krestiernowi udawało się jednak utrzymywać kontakt z małą siostrą, chodził do niej, kiedy Ghil nie mógł ich widzieć. I ona przychodziła do swego starszego brata po pociechę w swoim trudnym życiu, Krestiern wiedział, że dziecko bardzo cierpi. Aż nadszedł taki dzień, gdy pięcioletnia już dziewczynka znajdowała się w domu brata, bo Ghil poszedł na polowanie.

Okrutny ojciec obojga wrócił wcześniej, niż się spodziewali, i zastał dziewczynkę jedzącą z bratem kolację. Ghil wpadł we wściekłość i rzucił się na córkę. Na takie małe, nieszczęsne dziecko.

Dla Krestierna było już tego za wiele. Nie zastanawiając się, chwycił metalowy pręt, który leżał pod ścianą, i z całej siły zdzielił nim ojca w głowę. Tłukł bez opamiętania, uderzał raz za razem, zanim Ghil zdążył zareagować. W końcu jednak nadludzko silny syn Tengela Złego chwycił własnego syna, Krestierna, i cisnął nim o ścianę.

– I tak dopełnił się mój los – zakończył Krestiern.

Ludzie na sali starali się przyjąć do wiadomości te wszystkie okropne rzeczy, które dopiero co usłyszeli.

Andre, badacz historii rodu, wstał i zaglądając do swoich notatek powiedział:

– Twoja siostra musiała się urodzić około roku tysiąc dwieście czterdziestego piątego.

– Dokładnie policzyłeś – potwierdził Krestiern.

– Bardzo ubolewamy nad losem tego dziecka – mówił Andre. – To musiało być prawdziwe piekło, żyć w tych czasach w Dolinie Ludzi Lodu.

– No, to delikatnie powiedziane.

– Ponieważ twoja nieszczęsna siostra była obciążona dziedzictwem, z pewnością teraz należy do sług Tengela Złego. W każdym razie nie ma jej tutaj.

– Owszem, jest.

Zrobiło się cicho jak makiem siał. Tula opanowała się pierwsza.

– Krestiern, prosimy cię, żebyś został niedaleko podium. Będziemy mieli jeszcze do ciebie wiele pytań. Ale to później. Teraz Rada wzywa siostrę Krestierna.

Właściwie to się chyba tego spodziewali. Śliczną obciążoną siostrą nie mógł być nikt inny, jak tylko Dida. Wnuczka Tengela Złego. I była na dzisiejszym spotkaniu!

Teraz weszła na podium i zwróciła się do zebranych:

– To prawda. jestem przyrodnią siostrą Krestierna – powiedziała spokojnie. – Dziękuję ci, kochany starszy bracie, za wszystko, co wtedy dla mnie zrobiłeś. Nigdy nie zapomniałam o tobie ani o tym, że poświęciłeś dla mnie życie.

Rodzeństwo witało się czule, oboje mieli w oczach łzy, brat i siostra z zimnego jak lód świata.

Potem Krestiern odszedł i usiadł niedaleko podium. Tula wycofała się także. Dida powinna mówić sama za siebie.

„Nikt chyba nie miał takich powodów jak Dida, by nienawidzić Tengela Złego.”

Kto to wypowiedział kiedyś te słowa? Czy to nie Wędrowiec? Tak, to on. Powiedział to Vetlemu.

I prawdopodobnie miała powody, by równie mocno nienawidzić swego ojca, Ghila Okrutnego.

Jakaż ona piękna ta Dida, kobieta z pokrytej mgłą przeszłości! Jej matka była Norweżką, wskazywał na to choćby wzrost Didy. Ale rysy stanowiły tę nieporównywalną z niczym mieszaninę ludzi Wschodu i Zachodu, Dida miała w sobie krew ludzi związanych z magią i siłami nadprzyrodzonymi: Czarne włosy zebrane w węzeł na karku otaczały piękną twarz o lekko wystających kościach policzkowych. Oto postawa królowej, pomyślał Gabriel. A głos wprost hipnotyzował słuchaczy.

Było jednak oczywiste, że Dida należy do obciążonych. Oczy lśniły siarkowożółtym blaskiem!

– Mój wspaniały brat Krestiern zapomniał wam powiedzieć, że tamtego dnia, kiedy miałam pięć lat, bronił nas obojga bardzo skutecznie. To prawda, Ghil go zabił i żałobę po nim nosiłam w sercu przez wiele lat, ale Krestiern także trafił skutecznie. Rany, które zadał Ghilowi Okrutnemu, synowi Tengela, były śmiertelne. Nasz straszny ojciec zmarł w czternaście dni później. To był dobry uczynek i nie powinniście go za to sądzić.

– Rozumiemy to bardzo dobrze – wtrąciła Tula ze swego miejsca. Poprosiła też Didę, by opowiedziała o swoim życiu, które zawsze było dla Ludzi Lodu tajemnicą.

Dida skinęła głową i rozpoczęła opowieść. Wszyscy na sali wstrzymali oddech, bo jeśli ktoś mógł wyjaśnić wiele spraw z czasów Tengela Złego, to tylko Dida, która żyła wtedy i była niemal tak samo silna jak on.

– Mówiono, że moja matka pochodziła z potężnego rodu norweskiego hovdinga osiadłego w Austrat.

Wszyscy gotowi byli w to wierzyć bez zastrzeżeń. Dida miała w sobie coś książęcego.

– Matka została po prostu uprowadzona przez Ghila i wbrew swojej woli zawieziona do Doliny. Trzymał ją w zamknięciu, dręczył ją i upokarzał ponad wszelkie wyobrażenie. Mścił się również za to, że pochodziła ze znakomitego rodu. Nieszczęsna umarła przy moim urodzeniu, a ja mogę was zapewnić, że moje dzieciństwo nie było łatwe. Heike, który musiał żyć z obciążonym, przenikniętym złem ojcem, chyba najlepiej zrozumie, o czym mówię.

– Rozumiem doskonale – potwierdził Heike.

– Pociechą i wsparciem był mi przyrodni brat Krestiern, ale on także dźwigał na sobie brzemię. Po pierwsze, Ghil był również jego ojcem i również jego dręczył przy każdej nadarzającej się okazji. A oprócz tego z żoną Krestierna także skończyło się źle. Ożenił się z dziewczyną z Doliny Ludzi Lodu i zaraz padł ofiarą strasznego dziedzictwa. Żona urodziła mu obciążonego syna i zmarła w połogu. Ale o synu opowie on sam. Ja powiem tylko, że ten syn był oczkiem w głowie Tengela i jako jedyny miał prawo opuszczać od czasu do czasu Dolinę.

Dida umilkła na chwilę.

– Jak powiedziałam, w roku tysiąc dwieście pięćdziesiątym lub coś koło tego, rachuba czasu w Dolinie nie była zbyt precyzyjna, zmarł i Ghil, i Krestiern. Od tej chwili nie miałam żadnej rodziny, bo syn Krestierna stanowił dla mnie śmiertelne niebezpieczeństwo. W tamtych czasach miał dwadzieścia pięć lat i często przebywał poza Doliną. W Dolinie wszyscy przyjmowali to z ulgą, nie wiem tylko, co na ten temat sądzili mieszkańcy Trondelag. Mogę się jednak domyślać.

Uśmiechnęła się cierpko.

– Mimo wszystko jednak miałam jakąś rodzinę. Żył przecież mój dziadek, Tengel Zły. Ale jego wystrzegałam się jak zarazy. Pozwolono mi mieszkać u sąsiadów, ale oni nie byli specjalnie zachwyceni tym, że jeszcze jedna gęba do wykarmienia jest w domu i wypominali mi to każdego dnia…

Dida znowu umilkła na chwilę, pogrążona we wspomnieniach.

– Tengel Zły. Tak. jego obecność była udręką dla całej Doliny. Ciążył nad nią jak chmura gradowa, budząc nieustanny strach i grozę. Widywaliśmy go rzadko, lecz nocami w jego oknach paliło się światło, a ludzie gadali, że on tam przeprowadza jakieś niebezpieczne eksperymenty.

– A skąd brał jedzenie? Kto zajmował się jego gospodarstwem?

– Gospodarstwo? – roześmiała się Dida. – Mieliśmy obowiązek każdego ranka przynosić mu jedzenie, które stawiało się na specjalnej ławeczce przed jego furtką. On natomiast wystawiał wszystko, co należało naprawić, uprać lub uszyć, a tych, którzy nie wykonali jego poleceń… po prostu likwidował. Byliśmy jego niewolnikami. Właściwie to jeszcze gorzej, on nas trzymał przykutych do tej Doliny siłą czarów.

Twarz Didy wyrażała teraz udrękę, którą wtedy przeżywali wszyscy mieszkańcy tego strasznego zakątka.

Słuchacze odczuwali powiew grozy, niepojętego zła i bólu z tamtych czasów. Kulili się na swoich miejscach.

– Żadne słowa nie są w stanie opisać, w jak okropnych warunkach wszyscy żyliśmy – mówiła dalej Dida. – Wyrastałam w tej atmosferze okrucieństwa, zagrożenia i wiecznego, niemal histerycznego strachu.

– A naczynie? Kociołek z wodą? Wiesz coś o tym? – zapytała Benedikte.

– Oczywiście, że wiem. Było dokładnie tak, jak już tutaj mówiono. Najpierw ukrył go w swoim domu. Ale to nie było najbezpieczniejsze miejsce, poza tym zła woda nie miała wtedy chyba jeszcze tak wielkiej siły.

– Czy to za twoich czasów kociołek został zakopany gdzieś na zboczu góry?

– Tak, to było za moich czasów – odparła głosem pełnym bólu i rozpaczy. – Zanim jednak do tego doszło, wydarzyło się bardzo wiele.

Przerwała jej Tula.

– Myślę, Dido, że masz nam jeszcze bardzo dużo do opowiedzenia i chyba nie powinnaś stać przez cały czas…

Zarządziła, żeby na podium wniesiono wygodny fotel z oparciem wysokim jak przy tronie, a Dida usiadła i wygodnie ułożyła ręce na obitych błękitnym aksamitem poręczach. Teraz bardziej niż kiedykolwiek przypominała królową. Tuż obok ustawiono niewysoki stolik i podano wielki puchar wina na wypadek, gdyby Dida poczuła pragnienie.

Uczyniono wszystko, żeby jej było wygodnie. Bo jej opowieści wszyscy byli najbardziej ciekawi. Historia jej życia mogła rzucić wiele światła na najbardziej tajemnicze karty ich własnej historii.

Dida podjęła opowieść i wtedy sala zniknęła sprzed jej oczu, nie widziała nikogo ze zgromadzonych.

Oni wsłuchiwali się w wypowiadane przez nią słowa, Dida natomiast powróciła do rodzinnej Doliny, którą opuściła tak dawno temu.

I jak to często bywa, kiedy człowiek bardzo nie chce czegoś pamiętać, jej podświadomość wróciła do tej wyjątkowej epoki, którą Dida na wiele stuleci wyrzuciła ze swojej pamięci i którą sama sobie zakazała wspominać.

Загрузка...