Rozdział 5

Po niespokojnej nocy Elyn wstała wcześnie w sobotę rano. Nigdy jeszcze nie miała mniejszej ochoty na zwiedzanie. Mocno żałowała, że zgodziła się, by Tino zabrał ją do Bolzano. Ale gdy zadzwonił recepcjonista i, powoli wymawiając słowa, wspomniał coś o signor Agosta, była już gotowa.

Grazie - odparła i domyślając się, że Tino przyjechał o dziesięć minut wcześniej, włożyła na siebie żakiet, zarzuciła torbę na ramię i wyszła.

– Dzień dobry, Elyn! – gorąco powitał ją Tino, gdy wyszła z windy.

– Dzień dobry – zdołała się do niego uśmiechnąć i w kilka minut później byli już w jego samochodzie, kierując się ku północno-wschodniej części Włoch.

Kiedy powiedziała, że ma zamiar jechać dziś do Bolzano, nie zdawała sobie sprawy, że Bolzano leży w Dolomitach i że jedzie się tam około dwu godzin. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie tyle czasu. Potrzebowała ruchu, działania. Większość nocy spędziła na rozmyślaniach. Nie miała już na nie siły.

– Nic nie mówisz – zauważył Tino.

– Wybacz – przeprosiła. – Nie chciałam ci przeszkadzać w prowadzeniu. – Od kiedy kłamstwo przychodziło jej tak łatwo? To miłość zmieniła ją w kłamcę.

A przecież nie chciała kochać. W każdym razie nie chciała kochać Maxa Zappełlego. Zeszłej nocy omdlewała w jego ramionach. Ale okazało się, że nawet uwodziciel ma swoje zasady. W chłodnym świetle dnia stało się bezspornie jasne, że chociaż bez wątpienia jej pożądał, słabe „nie” sprzeciwu sprawiło, że otrzeźwiał i przypomniał sobie, iż ma, być może, do czynienia ze… złodziejką.

Nie była dla niej pociechą myśl, że Max nie poniżyłby się do tego, by pójść do łóżka z kimś, kto zdolny byłby okraść jego firmę. Ale nawet, jeśli prawda wyjdzie na jaw – a założywszy, że istnieje sprawiedliwość, musi wyjść na jaw – jeśli wykryty zostanie ten, kto przywłaszczył sobie projekt, przecież nie zmieni to faktu, że Max Zappelli jest urodzonym kobieciarzem. Pamiętała o cierpieniach, jakie ktoś do niego podobny zadał jej matce. Pamiętała też o licznych zawodach miłosnych przyrodniej siostry. Nie, w życiu Elyn nie było miejsca dla takiego człowieka! Śmiechu warte! Ale czyżby Max Zappelli z tym wszystkim, co otrzymał od losu, by nie wspomnieć już o tych pięknościach uczepionych jego ramienia, które widziała na licznych fotografiach, miał znaleźć w swoim życiu miejsce dla niej?!

– Miałaś rację, rzeczywiście mogą być kłopoty z parkowaniem. Zobaczymy – w jej myśli wdarł się głos Tina.

Dotarli do miejsca przeznaczenia. Mój Boże! Podczas jazdy machinalnie wymieniała z nim wiele żartobliwych uwag, natychmiast o nim zapominając.

Od tej chwili wzięła się w karby. Tino zasługiwał przecież na lepsze traktowanie! A przynajmniej na dobre maniery, skoro nic innego nie wchodziło w rachubę. Przyjęła jego propozycję i musi teraz dołożyć starań, by sprawiać wrażenie zadowolonej.

– Udała nam się pogoda – zauważyła wesoło, gdy wkraczali w olśniewające słońce.

Tino uśmiechnął się, spojrzał na nią, jak gdyby chciał powiedzieć, że czuje się szczęśliwy, i zaproponował:

– Napijemy się kawy?

– A możemy wypić ją gdzieś na powietrzu? – zapytała.

– Oczywiście – odparł natychmiast.

I wkrótce potem, pijąc kawę, siedzieli na Piazza Walther, ogrzewani przez słońce nadzwyczaj silne jak na luty.

– Czy ten plac nazwano imieniem jakiejś konkretnej osoby? – Elyn, zdecydowana nie zapominać o dobrych manierach, usiłowała wykazać żywe zainteresowanie historią miasta.

– Walthera von der Vogelweida – wyjaśnił Tino, wskazując na marmurową statuę po prawej stronie. – To średniowieczny poeta, bardzo tu ceniony.

Po wyjściu z kawiarni spacerowali przez dłuższy czas, a Tino odpowiadał. na wszelkie jej pytania. Nagle wykrzyknął:

– Elyn, przecież ty musisz być głodna!

Nie była głodna, ale ponieważ sądziła, że to on może być głodny, odparła:

– Mogłabym zjeść coś niewielkiego.

Weszli do małej restauracyjki. Elyn zjadła tagliatelle z szynką i pomidorami, rozpaczliwie starając się nie myśleć, że wczoraj jadła kolację z Maxem.

Po lunchu Tino wyznał, że chciałby odwiedzić muzeum.

– Na cóż więc czekamy!? – wykrzyknęła i ruszyła za nim, udając, że nic ją bardziej nie obchodzi poza archeologicznymi znaleziskami, które mieli tam zobaczyć.

W muzeum spędzili wiele czasu.

– A co chciałabyś zobaczyć teraz? – zapytał Tino.

– Eee… czy nie myślisz, że powinniśmy już wracać do Werony? – spytała, nie ukrywając tym razem zmęczenia.

– Oczywiście, ale pod warunkiem, że zjesz ze mną kolację, którą odwołałaś wczoraj.

Wzruszyła ją żarliwość jego uśmiechu.

– Z przyjemnością – zgodziła się, podczas gdy naprawdę chciała jak najszybciej wrócić do domu i pogrążyć się w całkowitej samotności.

Jednakże w miarę rozwoju wydarzeń musiała przyznać, że był to co prawda długi, lecz bardzo przyjemny dzień. Tino, który okazał się miłym towarzyszem, odwiózł ją do domu około dziesiątej wieczór.

– Bardzo ci dziękuję, Tino – powiedziała.

– Czy masz jutro czas? – zapytał pełen nadziei.

– Niestety, nie – odparła z żalem.

– A więc do poniedziałku – uśmiechnął się.

– Do poniedziałku – powtórzyła i weszła do domu.

Najpierw jednak trzeba było przeżyć niedzielę. Myśli Elyn, jedna goniąc drugą, koncentrowały się wyłącznie na Maksie Zappellim. Wewnętrznie rozbita, gwałtownie zapragnęła z kimś porozmawiać, by w ten sposób uwolnić się od własnej udręki. Zadzwoniła do matki.

– Ciągle zastanawiam się, jak sobie radzisz! – wykrzyknęła Ann Pillinger z radością w głosie.

– Nie wyobrażasz sobie, ile muszę się nauczyć! – a przede wszystkim, jak wybić sobie z głowy Maxa Zappellego, dodała w myślach. – Co u was słychać? – spytała wesoło.

– No cóż, Sam jest taki jak zawsze, Loraine snuje się po kątach niczym umierający łabędź, a Guy… – niechętnie zakończyła Ann – stał się wyjątkowo trudny.

– Mój Boże, przeżył prawdziwy szok – próbowała go tłumaczyć Elyn.

– Wszyscy przeżyliśmy szok. – Matka nie przyjmowała jej argumentów.

– Pewnie trochę się nudzi – Elyn szukała innych motywów zachowania Guya.

– Chciałabym, żeby poszedł się nudzić gdzie indziej. Naprawdę trudno z nim wytrzymać.

Elyn zdołała w końcu uspokoić wzburzoną matkę, niemal żałując, że zatelefonowała.


W poniedziałek rozpoczęła kolejny tydzień w Zappelli Internazionale. Zastanawiała się, jak długo jeszcze zostanie we Włoszech i jak będzie się czuła, gdy możliwość przypadkowego spotkania z Maxem przestanie wchodzić w rachubę. Sama myśl napawała ją przygnębieniem, ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Tino bardzo szczegółowo omawiał wszelkie zagadnienia i dlatego, być może, nie robiła postępów tak szybko, jakby zapewne mogła. Teraz zarówno uczyli się, jak i pracowali, ale, zgodnie z zapowiedzią Maxa, około Wielkanocy wszystko się skończy, a ona wróci do Anglii.

– Dzień dobry, Tino! – powiedziała wesoło, wchodząc do pokoju.

– Więc zjesz dziś ze mną kolację? – spytał tak gwałtownie, że Elyn wybuchnęła śmiechem. Nie był to wprawdzie Max, ale bardzo go lubiła.

– Jutro – odpowiedziała. A gdy stopniowo zaczęli napływać inni pracownicy działu komputerów, wraz z Tinem wzięła się do roboty.

Na wpół obawiała się, na wpół miała nadzieję, że spotka gdzieś Maxa. Nie spotkała go jednak ani w poniedziałek, ani we wtorek. We wtorek wieczór wybierała się z Tinem na kolację. Przedtem jednak udzieliła sobie surowych pouczeń, których przewodni motyw stanowiła myśl, że trwoni tylko czas, wiążąc swe nadzieje z człowiekiem takim jak Zappelli. Tymczasem on, wyłączywszy chwile, w których niejako automatycznie kierował nim instynkt uwodziciela, nie zdawał sobie nawet sprawy z jej istnienia.

Kolacja z Tinem upłynęła w przyjaznej, miłej atmosferze. Cieszyło ją to, że tak dobrze się rozumieją, chociaż zrobiło jej się trochę głupio, kiedy, zapewne powodowany podobnym odczuciem, wyrzucił z siebie:

– Zastanawiam się… Może spędzisz ten weekend ze mną?

– Och, Tino, nie wiem – zaczęła szybko się wycofywać, myśląc, na jakiej podstawie mógł odnieść wrażenie, że jest dla niej kimś więcej niż tylko przyjacielem. – Lubię cię, ale…

– Ależ… – przerwał jej. – Niezręcznie to powiedziałem. Oczywiście miałabyś oddzielny pokój – pospiesznie wyjaśnił. – Myślałem, że moglibyśmy pojechać na narty.

Na jej usta wypłynął uśmiech. Jakiż ten chłopiec jest miły!

– Nie umiem jeździć na nartach – powiedziała i ujrzała, jak wyraz ulgi zmienia jego rysy na myśl o tym, że jej nie obraził.

– Będę cię uczył – zapewnił.

Elyn nagle spodobał się ten pomysł. Być może potrzebowała fizycznej aktywności.

– A gdzie znajdziemy śnieg? – spytała.

Rozpromienił się, widząc, że gotowa jest przystać na jego propozycję.

– Wysoko w górach, w Dolomitach – powiedział.

Resztę kolacji spędzili, omawiając przyszły weekend w Cavalese.

Następnego ranka Elyn wyruszyła do Zappelli Intemazionale w dużo lepszym nastroju niż ostatnio. Postanowiła pogodniej spojrzeć na świat. Dotykała już dna. Teraz jednak zamierzała o wszystkim zapomnieć. Max Zappelli nie był stworzony dla niej, a nawet gdyby był, to – powzięła decyzję – już go nie chciała. I wówczas go zobaczyła. Nagle ugięły się pod nią kolana.

O Boże! Nadchodził od strony parkingu firmy, kierując się w lewo. Ona znajdowała się na drodze prowadzącej do głównego wejścia. Oboje zmierzali w tym samym kierunku. Duma nie pozwalała jej zawrócić, nie mogła już uniknąć spotkania. Za wszelką cenę starała się iść przed siebie równym krokiem.

Gdy usłyszała spływające z wyżyn, szorstkie i wyniosłe dzień dobry, natychmiast utraciła pogodę ducha, którą wcześniej sobie narzuciła.

– Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie, choć sucho, i zbliżając się do głównego wejścia, myślała, że na tym skończy się cała ich rozmowa.

Ale Max wyciągnął rękę, jakby chciał pchnąć skrzydło drzwi.

– Mam nadzieję, że nie czujesz się we Włoszech zbyt osamotniona? – zapytał tak, jak mógłby zapytać każdy pracodawca. I to właśnie doprowadziło ją do wściekłości.

Do diabła! Przecież ją całował! Pozwalał na to, by czuła się kimś więcej niż zwykłym pracownikiem.

– Chcesz mnie odesłać? – W jej głosie pojawiło się wyzwanie.

Nie podobał mu się ten wyzywający ton. Pojęła to, widząc chłód w jego ciemnych oczach.

– Odeślę, kiedy uznam to za stosowne – warknął. Pchnąwszy drzwi, wybuchnął potokiem włoskich słów, by w końcu jednak zmienić ton i dodać miękko: – Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu.

– Nie ma obawy – rzuciła z wściekłością, chcąc mu dać do zrozumienia, że to nie z jego powodu siedzi w domu.

– Po zwiedzeniu Bolzano…

– Byłaś w Bolzano?! – wybuchnął zdziwiony. I nim zdołała zaczerpnąć tchu, zapytał: – Z kim?

– Z kim? – powtórzyła.

– Przecież nie masz tu samochodu!

– Ale mam przyjaciół! – odcięła się i zadarłszy głowę, przepłynęła przez drzwi. Cóż on sobie wyobraża! Że kim on jest? I to jego sarkastyczne: Nie chciałbym, żebyś siedziała wieczorami w domu… Tak jakby miała twarz niczym rondel i znikąd propozycji!


– Zarezerwowałem dla nas pokoje w hotelu – poinformował Tino szeptem, gdy nazajutrz rano weszła do pokoju.

– Miałem szczęście – ciągnął z radością w głosie. – Wszystko było zajęte, ale w ostatniej chwili ktoś wycofał rezerwację.

– Wspaniale! – uśmiechnęła się entuzjastycznie.

W porze lunchu chciała zrobić jakieś zakupy, toteż najpierw wyskoczyła do sklepu, a po powrocie weszła do bufetu.

– Elyn, tu jest wolne miejsce! – zawołała Felicita Rocca i Elyn ruszyła w jej kierunku. – Jak się czujesz w dziale komputerów? – zapytała sekretarka.

– Wspaniale! – entuzjastycznie odpowiedziała Elyn.

Dławiła w sobie każde pytanie dotyczące Felicity, a zwłaszcza jej stosunku do mężczyzny, dla którego pracowała. Przez chwilę żartowały, po czym, ni stąd, ni zowąd, Elyn zwierzyła się ze swoich narciarskich planów.

– Jeździsz na nartach?

– Nie – roześmiała się Elyn. – To jedno mnie martwi. Chociaż Tino zapewnia, że mogę na miejscu wypożyczyć buty i narty, a reszty już mnie nauczy.

Jeszcze przez chwilę żartowały, po czym Elyn spojrzała na zegarek. To samo uczyniła Felicita.

– Muszę iść – powiedziała.

Elyn podniosła się razem z nią.

– Baw się dobrze w Cavalese! – życzyła jej Felicita na pożegnanie.

– Dziękuję – odparła Elyn i wróciła do biura, zastanawiając się, dlaczego właściwie zwierzyła się ze swoich planów. Czyżby miała nadzieję, że w ten sposób dowie się o tym Max?!

Wszelka nadzieja na odwet legła jednak w gruzach, gdy nazajutrz dotarła do biura. Jak zawsze, Tino był tam pierwszy.

– Tak mi przykro, Elyn – zaczął, wymachując trzymaną w ręku kartką. – Znalazłem to dziś rano na biurku. Zapraszają mnie na bardzo ważny wykład szkoleniowy w Mediolanie. Jutro. Rozumiesz, to dla mnie wielkie wyróżnienie i wyjątkowa okazja zdobycia ważnych informacji.

– Oczywiście. Musisz tam jechać – uśmiechnęła się.

– Wybaczysz, że nie pojadę z tobą do Cavalese?

– Ależ oczywiście! – Poczuła ulgę, że Max nic nie wie o tym wypadzie na narty.

– Jesteś naprawdę bardzo wyrozumiała – z wdzięcznością powiedział Tino. – Sądziłem jednak, że będziesz niezadowolona i dlatego pięć minut temu zatelefonowałem do mojej siostry.

– Twojej siostry? – zdumiała się Elyn, usiłując dobrze go zrozumieć.

– Diletta jedzie w piątek w kierunku Cavalese, by spędzić weekend u rodziny swojego narzeczonego. Twoje towarzystwo sprawi jej w podróży wielką przyjemność.

– Och, ale…

– Proszę cię, Elyn – przerwał jej Tino. – Obiecałem ci wyjazd na narty i jest mi bardzo przykro, że nie dotrzymam obietnicy. Ale…

Jeśli nawet Elyn sama nie wiedziała, czy jechać do Cavalese, czy pozostać w Weronie, to sprawa rozstrzygnęła się sama. Gdy wieczorem wychodziła z biura, nagle z rytmem jej kroków zlały się inne. Spostrzegła wysoką, elegancką postać Maxa Zappellego.

Sam jego widok sprawił, że poziom adrenaliny podniósł się w jej krwi, i tylko dzięki swojej wrodzonej dumie zdołała jakoś zachować pozory chłodu.

– Jak ci idzie w krainie komputerów? – spytał spokojnie, trzymając aktówkę w dłoni, gdy dotarli do dwuskrzydłowych drzwi.

– Sądzę, że nieźle – mruknęła uprzejmie. – Tino Agosta jest znakomitym nauczycielem.

Miała wrażenie, że jej pracodawca mruknął po włosku coś, co nie brzmiało najprzyjemniej, ale uznała, że się myli, gdy w chwilę później miłym, więcej, aksamitnym tonem, orzekł:

– To dobrze. – Po czym, otwierając przed nią drzwi, dodał: – Zapewne, jak zawsze, nie grozi ci samotny weekend w obcym kraju?

Czyżby kpił? A może myślał, choć próbowała wyprowadzić go z błędu, że w jej życiu nie ma żadnych atrakcji towarzyskich? Należało bezzwłocznie uświadomić mu, że jest inaczej. Tego domagała się jej ambicja.

– O, na pewno nie! – oznajmiła raźnym głosem, szybko wychodząc z budynku i zanurzając się w chłodnym powietrzu wieczoru. – Tam, gdzie się wybieram, będą tłumy narciarzy. – Po czym chłodno dodała: – Dobranoc, panie Zappelli – i oddaliła się dystyngowanym krokiem. Miała jednak dziwne wrażenie, że on wciąż stoi w miejscu, odprowadzając ją spojrzeniem.


Diletta Agosta była gadatliwa i, w odróżnieniu od brata, niesłychanie wylewna. Nie mówiła po angielsku tak dobrze jak on, lecz w czasie dwuipółgodzinnej jazdy do Cavalese porozumiewały się całkiem nieźle. W końcu Diletta wysadziła ją przed hotelem, żegnając się wesołym:

Ciao, Elyn, do zobaczenia niedziela, pół godziny po czwartej. – I z wprawą rajdowca ruszyła prosto w środek chaotycznego, weekendowego ruchu.

– Aaa… Signorina Talbot – powitał ją mężczyzna w recepcji, wyraźnie olśniony jej urodą. – Będzie pani jadła kolację?

Si, grazie. - Elyn uśmiechnęła się i podążyła w ślad za boyem hotelowym.

Jak stwierdziła następnego dnia, Cavalese nie było miastem zbyt wielkim, toteż w krótkim czasie zdołała obejrzeć witryny po obu stronach ulicy.

– Dzisiaj sobota – mówiła sama do siebie – mogę robić co zechcę.

Weszła do najbliższej kawiarni i zamówiła kawę, obiecując sobie, że wróci tu po południu i skosztuje kuszących ciastek.

Wypiła kawę i zaczęła znów zwiedzać miasto, nad którym wznosiły się ośnieżone góry. W porze obiadu stwierdziła, że znajduje się nie opodal miejsca, skąd odchodzi kolejka linowa. Wydało się jej rzeczą logiczną, że wysoko w górach musi być jakaś restauracja, gdzie można by coś zjeść i wokół której mogłaby trochę pospacerować.

Kupując bilet, zdała sobie sprawę, że na szczyt Cermis wjeżdża się dwoma różnymi wagonikami. Przypuszczała, że dzieje się tak z powodu bardzo stromego zbocza. W jego połowie zbudowano stację, gdzie turyści przesiadali się z jednego wagonika do drugiego.

Gdy w końcu dotarła do najwyższej stacji, z ulgą oddaliła się od mniej więcej czterdziestoosobowej grupy pasażerów i wciągając w płuca czyste, ostre powietrze, stanęła zachwycona widokiem.

Nie było tam narciarzy, toteż wolno ruszyła pod górę, patrząc w bok, gdzie leżały zatłoczone tereny narciarskie. Dostrzegła również wyciąg krzesełkowy – zapewne bardziej doświadczeni narciarze wjeżdżali nim na górę, by zjeżdżać trudniejszymi trasami.

Zobaczyła restaurację i weszła do środka, by, jedząc lasagne, a następnie pijąc kawę, spędzić przyjemne pół godziny. Gdy jednak myśli o Maksie znów zaczęły ją niepokoić, postanowiła wyruszyć na spacer. Niestety, wszędzie natykała się na ludzi. Pomyślała, że lepiej będzie się udać w przeciwnym, mniej uczęszczanym kierunku i spokojnie podziwiać potężne, majestatyczne sosny. Gdy dotarła w upatrzone miejsce, nie było tam nikogo. Była przekonana, że znajduje się poza trasą narciarską. Szła jeszcze jakiś czas, aż nagle dostrzegła drzewo, stojące z dala od innych, które, być może dlatego, wydawało się skamieniałe.

Przez długą chwilę podziwiała je z pewnej odległości, po czym ruszyła w jego stronę, by przyjrzeć się z bliska lodowym nawisom, które je zdobiły.

To niesłychane, zdumiewała się, wpatrzona w drzewo, które żyło i zieleniło się pod powłoką śniegu i lodu. Zaczęła żałować, że nie ma ze sobą aparatu fotograficznego. Przesunęła się o kilkanaście kroków, by spojrzeć na nie z innej perspektywy, gdy wtem usłyszała jakiś odgłos. Zaciekawiona obróciła głowę i spojrzała w prawo. Nagle zamarła. Nie! – rozbrzmiało niczym wybuch w jej głowie i jednocześnie zdała sobie sprawę, że musiała wkroczyć na trasę narciarską. Prosto na nią pędziła sylwetka w czerni. Nie było już szansy uniknięcia kolizji.

Stanęła, osłupiała, nie wiedząc, gdzie uskoczyć. I wtedy, jakimś nadludzkim wysiłkiem, narciarz skręcił w lewo, by, o zgrozo! zaryć się w zaspie śniegu – jego narty potoczyły się w jedną stronę, a on w drugą.

– Och, przepraszam! Ogromnie przepraszam! – wołała Elyn, biegnąc tak szybko, jak tylko mogła, ku miejscu, w którym leżał. Nie ruszał się, miał odwróconą twarz. Rozpaczliwie rozejrzała się wokół. Dlaczego nie było tu nikogo, choć w okolicy kręciło się tylu ludzi?! – Czy nic się panu nie stało? – zapytała gorączkowo. I nigdy nie odczuła tak wielkiej ulgi, jak wówczas, gdy nagle, wciąż skurczony, z przekrzywioną głową, powrócił do pozycji siedzącej. – Czy nic się panu nie stało? – powtórzyła, żałując, że zna tylko tyle włoskiego, ile zdołała liznąć w ciągu kilku ostatnich tygodni.

– Jeszcze nie wiem – odparł po angielsku.

Znała ten głos. Obawa, strach, niedowierzanie, by nie wspomnieć o radosnym drżeniu – wszystko zmieszało się ze sobą. Elyn spojrzała na mężczyznę, nie wierząc w to, co widzi. Okulary słoneczne kryły jego oczy. Gdy na niego patrzyła, zdjął czapkę narciarską. Miał ciemne włosy. Uniósł głowę i wysunął brodę z fałdów narciarskiej kurtki.

Poznała energiczny zarys jego podbródka, mimo iż wciąż nie dowierzała świadectwu swoich zmysłów. Gdy w końcu wyciągnął rękę i zdjął okulary, by odsłonić dwoje ciemnych, przenikliwych oczu, które tak bardzo kochała, nie mogła powstrzymać okrzyku: – To ty?! Co tu robisz?

Загрузка...