Rozdział 6

– Nic ci się nie stało?! Mogę ci pomóc? – wykrzyknęła Elyn tak wstrząśnięta, że nie mogła ukryć niepokoju.

– Chyba wystarczająco mi pomogłaś! – warknął.

– Tak mi przykro – jąkała się nerwowo.

– I słusznie – mruknął.

Elyn przełknęła tę uwagę. Było teraz jasne, że zjeżdżał jedną z najszybszych tras i nie przyszło mu do głowy, że jakiś idiota może stać, jak gdyby nigdy nic, w samym jej środku.

– Czy zdołasz się podnieść? – pytała z niepokojem.

– Przynieś mi narty – rozkazał.

Szczęśliwa, że może coś dla niego zrobić, ruszyła ochoczo. Gdy wracała z nartami, zdołał się już dźwignąć przy pomocy kijków.

– Chcesz założyć narty? – zapytała.

– Nie sądzę – powiedział krótko i wtedy już wiedziała, że coś mu się stało.

– Jesteś z przyjaciółmi? – Zdała sobie sprawę, że sprowadzając go na dół, może potrzebować pomocy. Jednakże z chwilą, gdy uświadomiła sobie, że z równym powodzeniem mógł wybrać się na narty z jedną z tych ślicznych panienek, które widywała obok niego na zdjęciach, zazdrość niczym sztylet ugodziła ją w serce. – Czy mam sprowadzić… eee… tobogan? To chyba tak się nazywa?

– odezwała się ponownie, gdy nie raczył odpowiedzieć na jej poprzednie pytanie. – Przecież musi gdzieś tu być stacja pogotowia górskiego…

– Nie ma potrzeby – odburknął arogancko.

Elyn wiedziała tylko tyle, że choćby bolało go jak wszyscy diabli, ambicja nie pozwoli mu na robienie wokół siebie zamieszania.

– Pięknie – powiedziała spokojnie. – Myślę jednak, że nie będzie rzeczą zdrożną, jeśli zejdziemy na dół. – Jego brwi uniosły się, gdy usłyszał „zejdziemy”, ale nic nie powiedział. Toteż Elyn odgadła, iż godzi się na to, by ruszyć ku stacji kolejki linowej. – Możesz się na mnie oprzeć, jeśli ci to pomoże – zaproponowała, wciąż nękana wyrzutami sumienia, że z winy jej bezmyślności człowiek, ba, co więcej, człowiek tak jej drogi, mógł skręcić sobie kark.

Poczuła w żyłach silniejsze pulsowanie krwi, gdy Max wolno do niej podszedł i położył rękę na jej ramieniu. Rozpoczęli wędrówkę w dół.

Wolno posuwali się w kierunku kolejki. Max uparł się, iż sam będzie nieść narty. I choć Elyn wiedziała, że cierpi, pozwoliła mu na to, skoro domagała się tego jego podrażniona męska ambicja.

– To już niedaleko – dodawała mu otuchy, gdy wolno schodzili w dół, mieszając się stopniowo z tłumem przybyłych tu na weekend narciarzy.

Jakże on musi cierpieć, martwiła się, gdy z Maxem wspartym na jej ramieniu zbliżali się do kolejki. Nikt jednak, patrząc na niego, nie dostrzegłby, że coś mu dolega. Lekko utykał jedynie na prawą nogę. Jaki dzielny, jaki dumny, kochany, myślała czule.

W końcu wsiedli do pierwszego wagonika i stojąc blisko siebie, czekali na odjazd. Podniosła na niego wzrok, by sprawdzić, jak się czuje. Patrzył prosto w jej oczy.

– A tobie nic się nie stało? – zapytał z niepokojem w głosie.

Elyn poczuła, że kocha go jeszcze bardziej. W trosce o nią zapomniał o swoim cierpieniu. Zwilgotniały jej oczy. Była bliska płaczu. Oczywiście nie zapłakała. Nie pozwalała jej na to ambicja. Nigdy nie odgadnie, czego mógłby dokonać kilku serdecznymi słowami!

– Nic a nic! – zapewniła go wesoło.

Wtedy kolejka ruszyła. Gdy byli już na dole i wychodzili z budynku stacji kolejki, Elyn dostrzegła szeroką wnękę okienną. Wskazując na nią, powiedziała:

– Może chciałbyś tam usiąść? Idę po taksówkę.

– Mam tu samochód – powiedział chłodno i trzymając rękę na jej ramieniu, lekko pchnął ją w kierunku parkingu.

Elyn dostrzegła jego ferrari niemal na wprost siebie. W miarę, jak się ku niemu zbliżali, coraz bardziej niepokoiła się o Maxa. Czuła wyraźnie, choć nie było to widoczne, że z każdym krokiem bardziej utyka.

– Czy nie sądzisz… że powinien cię obejrzeć lekarz? – spytała, gdy otwierał bagażnik.

– Nie – uciął. – Nie sądzę.

Policz do dziesięciu, powiedziała do siebie, gdyż jego ton, jego sposób bycia, zaczynały ją drażnić. Przecież on cierpi, przypomniała sobie i zrobiło jej się przykro, że przez chwilę gniewała się na niego.

– Tu! – rozkazał i utykając, podszedł do drzwi od strony kierowcy. – Siadaj! – powiedział.

Tym razem Elyn poczuła do niego zdecydowaną niechęć. Nie znosiła, by ktoś nią dyrygował. Zdołała to jednak opanować.

– Dobrze – odpowiedziała spokojnie.

Tymczasem on, nie prosząc jej o pomoc, obszedł samochód, otworzył drugie drzwi i usiadł na miejscu pasażera.

– Zamknij drzwi i ruszaj – powiedział.

Ruszaj… – powtórzyła w myślach, nie wierząc w to ani przez chwilę. Ferrari! Na miłość boską. On chyba żartuje! Nie wyglądał jednak na kogoś, kto żartuje.

– Ruszaj! – warknął.

A niech cię diabli! – pomyślała z wściekłością. Wyrwała mu kluczyki, wcisnęła jeden z nich w stacyjkę i przez chwilę zaczęła się wpatrywać w tablicę rozdzielczą.

– Dokąd? – zapytała przez zaciśnięte zęby, modląc się o to, by nie odparł: Do domu. Jego dom bowiem leżał gdzieś pomiędzy lotniskiem w Bergamo a Werona.

– Jeden z przyjaciół użyczył mi swojej willi na weekend. Leży w górach, nie opodal Cavalese – powiedział. – Będę ci mówił, jak tam dojechać.

Elyn nie czekała dłużej. Zebrawszy w sobie odwagę, co przyszło jej tym łatwiej, że złość przesłoniła wszelkie obawy, włączyła silnik i po chwili przekonała się, jak łatwo jest prowadzić ferrari. Jazda nie trwała zbyt długo. Po dziesięciu minutach zatrzymali się przed parterową willą.

– Zaczekaj! Pomogę ci wysiąść – powiedziała, wyłączając silnik.

Tymczasem Max otworzył już swoje drzwi, gdy do niego dotarła. Oparł się o jej ramię, wydawało się to sprawiać mu satysfakcję. Tak szli podjazdem, wspięli się po schodkach, a w końcu stanęli na wpółzadaszonej werandzie.

– Zdejmę tu buty – oświadczył i przysiadł na ławce.

Zdjął lewy but, a Elyn wyciągnęła po niego rękę. Ważył chyba tonę.

– Ostrożnie – przestrzegła, gdy zmagał się z prawym butem. – Stopa nie wygląda na zbyt opuchniętą – zauważyła.

– Czy mam za to przepraszać? – spytał z sarkazmem, a Elyn zaczęła się zastanawiać nad stanem swoich uczuć. Owszem, jego cierpienie i jej sprawiało ból, ale równocześnie czuła, że z radością dałaby mu szturchańca za ton, jakim się do niej zwracał.

Podniósł się, wyciągnął kluczyki z kieszeni kurtki narciarskiej i otwierając drzwi do domu, zakomenderował:

– Przygotuj dla nas kawę.

– Założę się, że odnosiłeś liczne sukcesy na kursach dobrych manier – odcięła się i wkroczyła do domu, nie mogąc uwierzyć, że podejrzany dźwięk, który usłyszała za sobą, przypominał parskniecie śmiechem.

Weszła wprost do luksusowo urządzonej bawialni, w której drogie dywany pokrywały lśniącą drewnianą podłogę. Jedne z drzwi były otwarte. Wiedziała od razu, że prowadzą one do kuchni.

Woda w ekspresie właśnie zaczynała się gotować, gdy rozległy się kroki Maxa. Ogarnęło ją poczucie winy. Powinna była mu pomóc, wesprzeć go swoim ramieniem.

Drzwi zamknęły się gdzieś w głębi domu. W chwilę później usłyszała szum płynącej wody. Widocznie wszedł do łazienki, by wziąć prysznic po dzisiejszych wyczynach narciarskich.

Kawa była już gotowa, kiedy Elyn pomyślała, że pewnie nie jadł obiadu. Zajrzała do lodówki, gdzie znalazła chleb i ser. Wzięła się do roboty. Skończyła właśnie przygotowywanie kanapek z serem, gdy usłyszała, jak, utykając, wszedł do kuchni. Obróciła się.

Jego włosy wciąż były wilgotne po prysznicu. Miał na sobie domowe spodnie, koszulę i miękki sweter, a na nogach jedynie wełniane skarpety.

– Jak twoja noga? – zapytała.

– Zabandażowana.

– Dobrze. Gdzie będziesz pił kawę?

W odpowiedzi przysunął krzesło do kuchennego stołu. Elyn postawiła przed nim talerz z kanapkami i filiżankę kawy.

– A ty? – zapytał.

– Jadłam na górze.

– Kawy? – indagował.

Uznała, że niegrzecznie byłoby odmówić, więc też nalała sobie filiżankę. Gdy obróciła się, spostrzegła, że przysunął jej krzesło.

– Nie przypuszczałam, że tu przyjedziesz – próbowała nawiązać rozmowę.

– Elyn, gdybym wiedział, że tu będziesz, dwa razy bym się zastanowił nad tym wyjazdem – odpowiedział.

Nagle poczuła, że nie może się oprzeć rozbawieniu. Kąciki jej warg uniosły się do góry. Jednocześnie dostrzegła, że jego spojrzenie kieruje się ku jej ustom. I wtedy włączył się mechanizm obronny. Zrozumiała, że musi zachować czujność.

– Miałam przyjechać tu ze znajomym… ale w ostatniej chwili wypadło mu coś pilnego – dodała szybko na wypadek, gdyby Max pomyślał, że znajomy się rozmyślił. – Cóż, pokoje były już zarezerwowane, więc zaproponował, że podwiezie mnie tu jego siostra…

– A więc jesteś sama… – przerwał, a Elyn jęknęła w duchu.

– Tak – przyznała. – A ty? – spytała, wykonując ręką bliżej nieokreślony gest. – Też jesteś sam?

Przytaknął.

– Wpadłem na dziwaczny pomysł, by spędzić weekend, obcując tylko z przyrodą. Zostaję tu do poniedziałku – oznajmił stanowczo, by po chwili wyjaśnić nieco łagodniej:

– Mam w przyszłym tygodniu urwanie głowy i przyjechałem tu po to, żeby się przewietrzyć.

– W przyszłym tygodniu wyjeżdżasz do Rzymu…

– przypomniała sobie Elyn.

– Pamiętałaś? – ożywił się.

– Oczywiście – odparła rzeczowo. – A więc zostajesz tu do poniedziałku, a ja wracam do Werony w niedzielę po południu – dodała w pośpiechu, bardziej z potrzeby, by coś powiedzieć niż z innych powodów.

– Jak chcesz wrócić? – zapytał miękko.

– Diletta Agosta, siostra Tina, zabierze mnie, wracając od rodziny swego narzeczonego – powiedziała, dopiero wtedy zdając sobie sprawę, że w ten sposób ujawnia mu, kim jest ów znajomy, z którym miała tu przyjechać. Max jednak nie wydawał się zdziwiony tą wiadomością. – A jak ty się stąd wydostaniesz, jeśli chcesz koniecznie zostać do poniedziałku? – spytała.

Wzruszył ramionami.

– Będę się martwił w poniedziałek – wycedził, po czym spojrzał na nią z namysłem i dodał chłodno, wprawiając ją w zupełne osłupienie: – Tymczasem wyprowadzisz się z hotelu i przeniesiesz tutaj, żeby się mną opiekować.

– Tutaj?! – wykrzyknęła, spoglądając na niego zdumiona, a jej serce biło nieprzytomnie na samą myśl o tym. – To nie wchodzi w rachubę – z trudem powstrzymała się przed bardziej szczerą odpowiedzią.

– Nie uważasz, że jesteś mi coś winna?

– Nie aż tyle!

– Choć to z twojego powodu nie mogę teraz obsłużyć się sam? – zaatakował, a ona, niezdolna odmówić mu racji, poczuła, że jej opór słabnie.

– Ja… – wyjąkała. Pragnienie, by z nim zostać, i pragnienie, by się nim opiekować, łączyły się w ogólnym zamęcie jej uczuć. – Tak – zgodziła się mimowolnie. – Zostanę tu dziś z tobą, ale wrócę na noc do hotelu i rano znów przyjdę, sprawdzić, czy czegoś ci nie trzeba.

– Jesteś zbyt dobra dla mnie… – mruknął.

I podczas gdy jej serce, owładnięte miłością, wyrywało się ku niemu, wstał i wyszedł z kuchni.

Elyn została tam przez chwilę. Kochała go tak bardzo, a bogowie byli jej przychylni. Musieli dobrze się napocić, żeby zorganizować to spotkanie sam na sam…

Spojrzała na zegarek i zdziwiła się, że jest już po czwartej. Powodowana nieodpartym przymusem, by go zobaczyć, weszła do bawialni. Max rozpalił już ogień w kominku i wyciągnął się teraz na kanapie.

– Napiłbyś się herbaty? – zapytała, gdy spojrzał na nią.

Sam jego widok poruszył jej serce. Oderwała od niego wzrok i przeniosła go na małą lampkę na stole.

– Pod warunkiem, że wypijesz ją ze mną – zgodził się radośnie.

– Dobrze – wymamrotała i wyszła do kuchni. Serce biło jej mocno.

Gdy w dziesięć minut później usiedli przy herbacie, Max zaproponował:

– A więc opowiedz mi o Elyn Talbot.

– Nie ma nic do opowiadania – uśmiechnęła się i kierując wzrok ku jego stopom, spytała: – Czy pozwolisz, że i ja zdejmę buty? Tu jest ciepło. Lepiej będzie, jeśli ty mi opowiesz o Maximilianie Zappellim.

Roześmiała się, kiedy odparł:

– Miałbym zbyt wiele do opowiadania.

– Nie wątpię. – Odwróciła głowę, by nie dostrzegł w jej oczach miłości.

– Nie wierzę, że nie masz nic do powiedzenia, moja śliczna, słodka Elyn – powiedział, a ona nie umiałaby określić, co teraz czuje.

– A więc, skoro się tego domagasz, poniesiesz zasłużoną karę – ostrzegła, po czym wyrecytowała: – Urodziłam się i wyrosłam w Bovington.

– … I ciężko pracowałam dla Sama Pillingera – wszedł w jej słowa Max. – Ale o tym już słyszałem.

– Nie ma więcej nic ciekawego – upierała się.

– A co z twoimi rodzicami?

– Rozwiedli się – stwierdziła krótko, z ostrością, której nie mogła powstrzymać, a która przenikała do jej głosu. Miała nadzieję, że wreszcie da jej spokój, ale oczywiście się myliła.

– Mieszkasz z matką? – nie dawał za wygraną.

– I z moją nową rodziną.

– Widujesz czasem ojca? – zapytał jakby od niechcenia.

– Rzadko – odparła Elyn i po chwili uzupełniła: – Zawsze kierował się zasadą, że co z oczu, to i z serca.

– To smutne.

Obrzuciła go rozdrażnionym spojrzeniem.

– Ależ skąd! – parsknęła.

Zlekceważył jej drwiący ton i rozdrażnienie.

– Ile miałaś lat, kiedy twoi rodzice się rozwiedli? – wypytywał łagodnie.

Przez chwilę zamierzała nie odpowiadać. Ale on czekał, nic nie mówiąc. Po prostu czekał. W końcu lekceważąco wzruszyła ramionami.

– Miałam dwanaście lat, kiedy na dobre nas zostawił.

– Nie widziała nic złego w tym wyznaniu, ale ku swemu zdumieniu odkryła, że zaczyna mu się zwierzać. – Prawdę mówiąc, nie jestem pewna, czy odszedł z własnej woli, czy wyrzuciła go moja matka.

Milcząc, spoglądał na nią z namysłem przez kilka długich sekund, po czym spytał:

– A ty, Elyn, jak przyjęłaś rozwód rodziców?

Gwałtownie odwróciła od niego wzrok i wpatrzyła się w ogień. Wykonała ruch, jakby chciała wstać i odejść. Ale właśnie wtedy, gdy próbowała sobie przypomnieć, gdzie zostawiła kurtkę, on nieoczekiwanie, jakby czytał w jej myślach, obrócił się i kładąc rękę na jej ramieniu, powstrzymał ją.

– A więc jednak to ciężko przeżyłaś…

– Nic podobnego – zapewniła chłodnym tonem, choć znów czuła, że przestaje panować nad własnym głosem.

– Rozwód był dla wszystkich najlepszym rozwiązaniem.

– A jednak cię zranił… – Tym razem brzmiało to jak stwierdzenie, nie pytanie.

Elyn poczuła, że nie może wytrzymać jego dociekliwości.

– Jeśli już musisz wiedzieć, to nie znoszę tego rodzaju mężczyzn! – wybuchła. – Wieczne zdrady, wciąż nowe kobiety! Widziałam, jak cierpiała przez niego moja matka!

– ciągnęła w gniewie. – Ojciec zbyt często ją unieszczęśliwiał…

– I ty też czułaś się wtedy nieszczęśliwa…

Obrzuciła go morderczym spojrzeniem.

– Czasem! – mruknęła. I wtedy, ku jej bezmiernemu przerażeniu, słowa zaczęły napływać, cisnąć się jej na usta, wyrywać z nich. Nie była zdolna ich powstrzymać.

– Wciąż trwały awantury. Boże, jakie! Talerze fruwały w powietrzu, krzyki, oskarżenia… Zawsze miał jakąś kobietę, zawsze był w długach, a wraz z nim i my. W domu zawsze brakowało pieniędzy… Znienawidziłam długi i przysięgłam sobie, że nigdy, nigdy… – Jej głos się załamał i w tej samej chwili Max łagodnie wziął ją w ramiona.

– Wyrzuć to z siebie, cara - szeptał kojąco. – Zbyt długo to ukrywałaś. Moja dzielna mała – mruczał z ciepłym uśmiechem, który tak ją uszczęśliwiał, że gdy schylił głowę, jakby współczując jej cierpieniu, podniosła ku niemu twarz w oczekiwaniu pocałunku.

– Max… – szepnęła z drżeniem.

Uśmiechnął się, patrząc na nią z góry, po czym delikatnie ją pocałował. Wtedy jej ręce uniosły się, by go objąć. Trzymała go mocno i czuła się szczęśliwa, a gdy jego ramiona zamknęły się wokół niej – jeszcze szczęśliwsza, bo teraz on ją obejmował.

Jego pocałunki uległy ledwie dostrzegalnej zmianie. Stwardniały mu wargi, delikatnie szukając jej ust.

Och, Max! – chciała zawołać, lecz to on panował nad jej ustami, zdołała się tylko mocniej do niego przytulić.

Namiętność przenikała jego żarliwe pocałunki, a Elyn pragnęła ich coraz bardziej. Poczuła jego dłonie na swych plecach. Przesuwały się po cienkiej bluzce, która teraz wysunęła się spoza paska jej spodni.

– Piękna Elyn… – mruczał z ustami przy jej ustach.

Westchnienie pożądania wyrwało się z jej piersi, gdy poczuła jego ciepłe, cudowne dłonie dotykające jej skóry.

– Max – jęknęła.

Jego ręce pieszczotliwym ruchem sięgnęły gęstych, ciemnych włosów, by po chwili opaść i mocno przylgnąć do jego ramion. Tymczasem jego dłonie wędrowały pod bluzką ku górze, aż w końcu dotarły do jej piersi.

Chciała znowu wykrzyczeć jego imię, lecz nie mogła. Zdjął ją lęk, kiedy wolno rozpinał jej stanik, lecz nie Maxa się bała, a siebie, słów, które mogłaby mimowiednie wypowiedzieć.

Rozpiął, a potem zsunął z niej bluzkę. Przez chwilę ogarnęła ją nieśmiałość. Tymczasem Max wyzwolił się ze swetra i z koszuli. Poczuła ciepły, cudowny dotyk jego skóry, która przylgnęła do jedwabistej gładkości jej ciała. Rozkoszowała się tym dotykiem. Jego długie, wrażliwe palce osaczały twardniejące koniuszki jej piersi. Wydała z siebie jęk pożądania, ale znów sparaliżował ją wstyd. Nagle ustał ruch jego łagodnych palców wokół twardniejących, różowych sutków, ruch, który ją zniewalał. Max cofnął się i spojrzał na nią. W miękkim świetle stołowej lampy, stojącej tuż za nim, rysowały się jej piersi. Blask i cień ognia na kominku podkreślał ich piękno.

– Najdroższa… – wyszeptał. Pochylił się i pocałował jedną pierś, a potem drugą.

– Max! – Przywarła do niego. Coś zmuszało ją, by powtarzać jego imię. Pragnęła go… pragnęła… Wilgotne pocałunki, którymi pokrywał jedną jej pierś, podczas gdy palce kusząco pieściły drugą, wprawiły ją w szaleństwo podniecenia.

Ciaśniej do niego przylgnęła, tuląc się do jego ciała, które mogła teraz swobodnie dotykać. Uwielbiała go i z zachwytem przyjmowała to, co robi, kiedy czule układał ją na miękkim ciepłym dywanie.

Niemal całkiem pozbyli się swych ubrań. Jego ciało stanowiło jedno z jej ciałem, ich nogi splotły się ze sobą.

– Och, Max! – krzyczała. Nie mogła poskromić ognia, który szalał wewnątrz niej. – Och, proszę! Weź mnie!

– Ukochana! – zawołał w uniesieniu.

Wiedziała, że za chwilę będzie już całkiem naga i tego właśnie pragnęła. Pogrążona w bezrefleksyjnym, bezmyślnym świecie miłości i pożądania, które on jedynie potrafił zaspokoić, mogła powiedzieć mu tylko jedno:

– Pragnę cię. Nigdy przedtem nie pragnęłam żadnego mężczyzny, ale teraz wiem, czym jest ta trawiąca mnie namiętność. Wiem, co się wtedy czuje… Max, proszę! – błagała gorączkowo – nigdy…

Zduszony dźwięk, który się z niego wydobył, chrapliwy okrzyk w jego języku, gdy nagle, jak oparzony, odsunął się od niej, sprawiły, że urwała zdumiona.

Zaniemówiła, a on odwrócił się od niej i usiadł, ukazując szerokie ramiona i wspaniałe, nagie plecy.

– Max, co…? – pytała bezradnie, rozpaczliwie próbując uchwycić sens tego, co się stało. Miał ją posiąść, zawładnąć jej ciałem, wprowadzić w świat nowych namiętności, ugasić ogień, który w niej rozpalił. Cóż więc robi, siedząc teraz tyłem do niej? – Och! – wykrzyknęła, gdy wreszcie niewielka część jej mózgu zaczęła funkcjonować. – Max, przepraszam! Twoja noga! Czyżbym…

– Daj spokój! – uciął.

Jego ton otrzeźwił ją bardziej niż kubeł zimnej wody. Najwyraźniej odstąpił od swoich zamiarów.

– Spokój…?! – wykrzyknęła, niezdolna się opanować. Ale duma, ten nieodmiennie wierny sprzymierzeniec, ułatwiła jej wyjście z sytuacji. Wielkie nieba! Przecież nie będzie żebrać! – Jak sobie życzysz – wyjąkała i w tej chwili, w chwili gdy została odtrącona, naraz zapragnęła, by noga przysporzyła mu jak najwięcej cierpień. W podenerwowaniu dostrzegła przy kominku swoje buty, lecz by po nie sięgnąć, musiała przesunąć się obok niego. Zaledwie przed minutą gotowa była bez reszty mu się oddać, ale teraz… teraz nie ujrzy nawet fragmentu jej nagiej ręki.

– Podaj mi moje buty – powiedziała zduszonym głosem.

– Wracam do hotelu.

Właśnie zapinała stanik i sięgała po bluzkę, gdy oznajmił szorstko:

– Nigdzie nie pójdziesz w takim stanie. Możesz zająć sypialnię. Ja będę spał tutaj.

Do diabła! – pomyślała, lecz równocześnie uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze, że skoro Max odstąpił od swoich planów, to w nocy nie grozi jej niepożądana wizyta. A ponadto, gdy spojrzała na sofę o drewnianych poręczach, zdała sobie sprawę, że ten, kto będzie na niej spał, ma przed sobą bardzo męczącą noc.

Zasłużył na coś o wiele gorszego, ale na początek niech i to wystarczy.

– Dziękuję, chętnie – zgodziła się zgryźliwym tonem i chwytając pozostałe części swojej garderoby, wypadła do jedynej sypialni w tym domu. Zamykając drzwi, wiedziała jednak, że to nie Maxa czeka najtrudniejsza noc.

Noc zdawała się nie mieć końca. Nigdy nadejście poranka nie napełniło Elyn większym szczęściem. Głowa pękała jej z braku snu i udręki goniących za sobą myśli, które prześladowały ją podczas tych godzin czuwania.

Na początku była zbyt wytrącona z równowagi, by myśleć jasno. Stopniowo jednak uspokajała się, lecz wciąż nie mogła się uporać z pytaniem, na które nie znajdowała odpowiedzi. Z pytaniem: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?

Przez kilka minut siedziała nieruchomo. Chciała zniknąć niezauważalnie, zostawiając nawet kurtkę, ale zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że tylko się ośmieszy, wychodząc na mróz w tym, w czym stoi.

Podniosła się i zajrzała do kuchni. Był już tam. Tak jak myślała. Jego gładko ogolona twarz wskazywała na to, że nie ona pierwsza odwiedziła łazienkę tego poranka. Siedział wpatrzony w drzwi, w których się pojawiła. Rumieńce wystąpiły na jej policzki, ale udała, że go nie dostrzega. Rozdrażniło ją jednak to, że i on jej nie zauważał.

Minęła go, złapała kurtkę i nie zatrzymując się nawet, by ją włożyć, a nie widząc żadnych powodów, by zostawać z nim choć przez chwilę, wybiegła z wysoko uniesioną głową.

W połowie drogi do Cavalese zwolniła, by na koniec stanąć. Niech to diabli! Źle się stało. Max nie ma nic do jedzenia. Nie jest w stanie prowadzić samochodu. Jak, na Boga, dotrze na lotnisko, skoro jutro ma lecieć do Rzymu?!

Odwróciła się z ociąganiem i ruszyła z powrotem pod górę. Wiedziała, że kierują nią emocje, ale nawet gdyby ich nie doznawała, nie zostawiłaby żadnego człowieka na pastwę losu. Jak więc ma opuścić kogoś, kogo kocha?

Gotowa zaopatrzyć go w żywność w którymś ze sklepów lub, gdyby zechciał, odwieźć do hotelu, gdzie przynajmniej miałby do dyspozycji fachową obsługę, pokonała schody prowadzące na werandę i nacisnęła klamkę drzwi wejściowych.

Drzwi ustąpiły. Wsunęła do kieszeni słoneczne okulary i weszła do środka. Przygotowując w głowie wersje propozycji, które mogłaby wysunąć, przebiegła przez salon. Tymczasem Max, słysząc, że ktoś wchodzi, wyłonił się z kuchni. Elyn stanęła jak wryta, a jej oczy niemal wyskoczyły z orbit, gdy zrobił w jej kierunku trzy, może cztery kroki i widząc jej oniemiały wyraz twarzy, sam zamarł.

Ale to on odezwał się pierwszy.

– Elyn, jak… – zaczął, lecz ona, tracąc kontrolę nad swymi emocjami, nie chciała nic już słyszeć.

– Nie kulejesz! – wykrzyknęła, niczego nie rozumiejąc.

Wciąż próbowała to pojąć, kiedy nagle dotarło do niej, że skoro utykał jeszcze pół godziny temu, to musiałby w tym czasie doświadczyć cudownego uzdrowienia!

– A więc nic ci się nie stało?! – zawołała, nie dowierzając. I nagle rozpętało się w niej piekło. – Och, ty! – wrzasnęła. Jej już pobudzone emocje wymknęły się spod kontroli. Wiedziała tylko to, że została oszukana. Jej działaniem kierował wściekły gniew, który musiał znaleźć ujście. W mgnieniu oka rzuciła się do przodu, ręka jej zatoczyła w powietrzu łuk. – Masz! – wybuchła i nie panując nad sobą, wymierzyła mu z satysfakcją potężny policzek.

Już wychodziła, gdy drżącym głosem wychrypiał:

– Elyn! – Potem zawołał: – Zaczekaj, Elyn! – wciąż jeszcze oszołomiony tym, że go uderzyła.

Ale ona już nie czekała na nic. Opanowała ją furia, jakiej jeszcze nie znała. Miała tylko jeden cel – wydostać się stąd.

Zatrzymała się przy drzwiach, chcąc je otworzyć. I wtedy, wpółobrócona, dostrzegła, że idzie w ślad za nią. W odróżnieniu od swojej matki Elyn nigdy nie rzucała niczym w gniewie, ale też dotąd nikt nigdy tak dalece jej nie zranił i nie wyprowadził z równowagi. Teraz, gdy w pełni uświadomiła sobie bezmiar oszustwa, jakiego dopuścił się Max, sięgnęła po to, co mogło posłużyć jej za pocisk.

Chwyciła potężny but narciarski, który stał obok drzwi, uniosła go tak, jakby nic nie ważył, i z całej siły cisnęła nim w Maxa.

– Elyn… – jęknął, ale go nie słyszała. Dotarł do niej tylko huk i łomot buta spadającego na ziemię.

Wypadła z domu i biegła przed siebie. Pragnęła go zranić, tak jak on ją zranił. Jasne, że udawał tylko kontuzję po to, by została z nim na noc. Jasne, że od chwili, gdy zjeżdżał z tej góry, myślał tylko o tym, jak ją uwieść. Ale równie jasne było to, że reagowała zbyt żywo, na jego zabiegi odpowiadała zbyt ochoczo, tak iż w końcu go tym zniechęciła.

Jak mógł ją odtrącić! Czuła, że nigdy, przenigdy, nie zapomni tej hańby. Ach, jak bardzo pragnęła zostać tam jeszcze sekundę albo dwie, by móc cisnąć w niego drugim butem narciarskim!

Загрузка...