Briar Wilkes zamknęła drzwi za biografem.
Zanim wróciła do paleniska, postała przy nich chwilę, opierając się czołem o chłodne drewno. Ogrzała potem dłonie nad ogniem, odstawiła buty i zaczęła rozpinać pasek, dzięki któremu koszula opinała dokładniej jej ciało.
Idąc korytarzem, minęła drzwi do pokoju, który należał przed laty do jej ojca, a potem prowadzące do sypialni syna. Równie dobrze mogłyby być zabite gwoździami, ponieważ nigdy jeszcze ich nie otworzyła. Do pokoju ojca nie zaglądała od wielu lat. A sypialnia syna… Choćby nie wiadomo jak się starała, nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy go tam odwiedziła po raz ostatni. Szczerze mówiąc, nie potrafiła nawet powiedzieć, jak pokój jest urządzony.
Zawróciła i stanęła przed drzwiami Ezekiela.
Zdecydowała się omijać pomieszczenie, w którym zmarł jej ojciec, z bardzo konkretnych powodów natury filozoficznej, niemniej nie potrafiła znaleźć wytłumaczenia, dlaczego ignorowała istnienie sypialni syna. Gdyby ktokolwiek ją o to zapytał (oczywiście nikt nigdy tego nie zrobił), wyłgałaby się zapewne stwierdzeniem, że szanuje jego prywatność, ale prawda w tym przypadku była o wiele prostsza i kto wie, czy nie gorsza. Nie wchodziła tam, ponieważ nie czuła potrzeby. Taki brak zainteresowania mógłby być wzięty za oznakę wyrodności, lecz ona wiedziała, że w jej przypadku chodziło raczej o notoryczne wyczerpanie. Chociaż potrafiła to sobie przetłumaczyć, poczuła bolesne ukłucie winy i wypowiedziała kilka słów na głos, wiedząc, że teraz, gdy jest sama, nikt nie zgodzi się z tą opinią ani jej nie zaprzeczy.
— Okropna ze mnie matka.
Było to tylko spostrzeżenie, natychmiast jednak poczuła potrzebę jego obalenia, położyła więc dłoń na gałce i przekręciła ją ostrożnie. Drzwi otworzyły się do wewnątrz, a Briar uniosła wyżej lampę, by rozjaśnić kompletne ciemności.
Łóżko z niskim, znajomo wyglądającym wezgłowiem stało wciśnięte w kąt pokoju. Na nim właśnie spała w dzieciństwie. Było wystarczająco długie, by pomieścić dorosłego mężczyznę, ale o połowę węższe od tego, w którym spała obecnie. Na listwach rozłożono stary wypełniony pierzem materac, wygnieciony zresztą do granic — dzisiaj miał nie więcej niż cal, góra dwa grubości. Na nim leżała ciężka pierzyna skotłowana z brudnym prześcieradłem.
Pod oknem u stóp łóżka stała przysadzista brązowa bieliźniarka. Wokół niej leżało pełno pomiętych rzeczy i butów bez pary.
— Trzeba mu je wyczyścić — wymamrotała, wiedząc, że i tak musi z tym poczekać do niedzieli, bo na ten dzień zaplanowała nocne pranie, znając jednak Zeke’a, podejrzewała, że prędzej sam się tym zajmie. Nigdy nie słyszała o dziecku, które potrafiłoby się tak dobrze oporządzić, ale od czasu nadejścia Zguby tak wiele się zmieniło, także w życiu rodzinnym. Teraz wszystko było inaczej, bez dwóch zdań. Zwłaszcza pomiędzy Briar i Ezekielem.
Kurczowo trzymała się myśli, że rozumie choćby po części, dlaczego tak rzadko się widują. Miała też nadzieję, że nie wini jej aż tak bardzo, jak na to wyglądało. W końcu chłopcy w jego wieku pragną większej swobody. Cenią sobie niezależność, a nic tak nie podkreśla dorosłości jak samodzielność. Jeśli spojrzeć na ich układy pod tym kątem, jej syn był prawdziwym szczęściarzem.
Usłyszała stukot na ganku i jakiś głos przed drzwiami. Drgnęła, natychmiast sięgnęła do gałki, by zamknąć drzwi do sypialni, i ruszyła w głąb korytarza.
W bezpiecznym zaciszu własnego pokoju pozbyła się reszty rzeczy roboczych, a gdy usłyszała stukot butów syna w salonie, zawołała:
— To ty, Zeke? — Czuła się głupio, wypowiadając te słowa, choć było to powitanie równie dobre jak każde inne.
— Słucham?
— Zapytałam, czy to ty.
— Tak, to ja — odkrzyknął. — Gdzie jesteś?
— Zaraz przyjdę.
Minutę później pojawiła się ubrana w coś, co nie cuchnęło jak przemysłowe smary i pył węglowy.
— Gdzieś ty był?
— Na dworze. — Zeke zdążył już zdjąć palto i powiesić je przy drzwiach.
— Jadłeś coś? — zapytała, starając się nie patrzeć na jego wymizerowaną twarz. — Wczoraj dostałam wypłatę. Wiem, że niewiele mamy w spiżarni, ale to się niedługo zmieni. W każdym razie trzeba dojeść to, co jest.
— Dziękuję, już jadłem. — Zawsze to powtarzał. A ona nigdy nie wiedziała, czy mówi prawdę. Zeke natychmiast uciął dalsze dociekania, dodając: — Wróciłaś dzisiaj później? Strasznie tu zimno. Widzę, że dopiero co rozpaliłaś ogień.
Skinęła głową i przeszła do spiżarni. Była bardzo głodna, lecz nie dojadając od lat, przyzwyczaiła się do bólu i ssania w żołądku.
— Wzięłam dodatkową zmianę za kogoś, kto zachorował — wyjaśniła.
Na najwyższej półce miała garnek rozgotowanej suszonej fasoli z domieszką ziaren kukurydzy. Żałowała, choć tylko trochę, że nie ma kawałka mięsa, z którym mogłaby zjeść tę papkę.
Nastawiła wody do gotowania i wyjęła spod szmatki kawałek chleba zbyt suchego, by dał się zjeść. Nie zraziła się tym jednak, wetknęła go do ust i zaczęła szybko żuć.
Ezekiel krzesło, na którym wcześniej siedział Hale, przyciągnął bliżej paleniska, by wygnać chłód ze skostniałych dłoni.
— Widziałem, że ktoś stąd wychodził — powiedział na tyle głośno, by usłyszała go za załomem ściany.
— Widziałeś?
— Czego chciał?
Usłyszał chlupnięcia papki warzywnej wpadającej do wrzątku.
— Przyszedł porozmawiać. Wiem, że jest już późno. Ale co mogą nam zrobić sąsiedzi? Bardziej już nie da się obrobić komuś tyłka.
— O czym chciał porozmawiać? — Usłyszała radośniejszy ton w głosie syna, gdy zadawał jej kolejne pytanie.
— Jesteś pewien, że nie chcesz zupy? Trochę jej za dużo jak na jedną osobę, a spójrz tylko na siebie. Sama skóra i kości.
— Przecież ci mówiłem, że już jadłem. Lepiej sama zjedz więcej, wyglądasz mizerniej ode mnie.
— Nieprawda — prychnęła.
— Prawda, prawda. Powiedz lepiej, czego chciał ten człowiek — poprosił raz jeszcze.
Podeszła do załomu i oparła się ramieniem o ścianę, składając ręce na piersi. Więcej włosów zwisało jej teraz luzem, niż miała spiętych.
— Chce napisać książkę o twoim dziadku. Przynajmniej tak mówił.
— Myślisz, że cię okłamał?
Briar spojrzała uważniej na syna, starając się pojąć, kogo bardziej jej przypomina, gdy robi taką niewinną, a zarazem obojętną minę. Na pewno nie ojca, uznała, chociaż odziedziczył po nim tę niesforną czuprynę. Jego włosy nie były ani tak ciemne jak jej, ani tak jasne jak Leviego. Nie dało się ich jednak w żaden sposób ułożyć ani grzebieniem, ani pomadą. Miał takie kędziory, jakie stare babcie uwielbiają tarmosić, uśmiechając się przy tym i gaworząc radośnie nad kołyskami niemowlaków. Niestety, im bardziej Zeke dorastał, tym śmieszniejszego wyglądu mu nadawały.
— Mamo? — zapytał raz jeszcze. — Naprawdę uważasz, że chciał cię okłamać?
Potrząsnęła głową, ale raczej do swoich myśli, niż przecząc.
— No… sama nie wiem. Nie, raczej nie.
— Dobrze się czujesz?
— Nic mi nie jest — zapewniła go. — Ja tylko… zapatrzyłam się na ciebie. Tak rzadko cię widuję ostatnio. Powinniśmy… no wiesz, powinniśmy zrobić coś razem od czasu do czasu.
— Na przykład? — Poruszył się nerwowo na krześle.
Ten ruch nie umknął jej uwadze. Spróbowała się więc ostrożnie wycofać z ostatniej propozycji.
— Nie miałam niczego konkretnego na myśli. Zresztą może to nie jest najlepszy pomysł. Raczej… no wiesz. — Obróciła się i weszła do kuchni. Teraz mogła rozmawiać z nim dalej, nie patrząc na to, jak zareaguje na niewygodną prawdę. — Może to i lepiej, że trzymamy się na dystans. Domyślam się, że samo życie w tym mieście jest już dla ciebie wyzwaniem, zwłaszcza że jesteś moim synem. Czasami myślę sobie, że byłoby idealnie, gdybym pozwoliła ci udawać, że mnie nie ma i nigdy nie było.
Od strony kominka nie nadeszło słowo zaprzeczenia. Dopiero po dłuższej chwili Zeke się odezwał.
— Bycie twoim synem nie jest takie złe. I wcale się ciebie nie wstydzę — powiedział, ale nie odszedł od paleniska, by spojrzeć jej w oczy.
— Dzięki. — Zamieszała w garnku drewnianą chochlą, rysując wzór w kożuchu piany.
— Naprawdę się nie wstydzę. Szczerze powiedziawszy, nie uważam też, żeby bycie wnukiem Maynarda stanowiło wielką ujmę na honorze. W niektórych kręgach towarzyskich to nawet zaleta — dodał, lecz Briar usłyszała wyraźnie, jak gwałtownie urwał ostatnie słowo. Jakby się obawiał, że może powiedzieć za dużo.
Jakby sama nie była tego świadoma.
— Wolałabym, abyś trzymał się porządniejszego towarzystwa — rzuciła, zanim jednak skończyła wypowiadać to zdanie, wiedziała już, że przesadziła. Gdzie indziej jej syn mógł znaleźć kolegów? Czy chciałby mieć z nim cokolwiek wspólnego ktoś spoza dzielnic biedoty, w których Maynard był postrzegany jako bohater, a nie przestępca, któremu się upiekło, gdyż zmarł, zanim zdołała go dosięgnąć ręka sprawiedliwości?
— Mamo…
— Nie, ty mnie teraz posłuchaj. — Zostawiła garnek w spokoju i stanęła raz jeszcze przy załomie ściany. — Jeśli chcesz mieć kiedykolwiek szanse na normalne życie, musisz się trzymać z dala od kłopotów, a to oznacza porzucenie miejsc, do których lubisz chadzać, i dotychczasowych przyjaciół.
— Normalne życie? Uważasz, że to w ogóle możliwe? Owszem, jeśli sobie tego życzysz, mógłbym do śmierci być biednym, ale uczciwym poczciwiną, z tym że…
— Wiem, że w tak młodym wieku na pewno mi nie uwierzysz, niemniej zaufaj mi choć raz: to i tak lepsze wyjście, niż ci się teraz wydaje. Bądź biedny, ale uczciwy, jeśli tylko zdołasz zapewnić sobie dach nad głową, a nie trafisz do więzienia. Prócz tego niewiele jest na świecie… — Nie wiedziała, jak zakończyć to zdanie, czuła jednak też, że powiedziała wystarczająco dużo, by ją zrozumiał, więc zamilkła. Obróciła się na pięcie i wróciła do piecyka.
Ezekiel oderwał się wreszcie od paleniska i podążył za nią. Zatrzymał się przy wejściu do kuchni, blokując matce jedyną drogę ucieczki, i zmusił ją, by spojrzała mu prosto w oczy.
— Czy to jest tego warte? Co mam do stracenia, mamo? Tę chatę? — Sarkastycznym szerokim gestem wskazał na podniszczone wnętrze starego domu, w którym się gnieździli. — A może te setki przyjaciół i tony pieniędzy?
Otrzepała łyżkę o krawędź zlewu i nabrała sobie miseczkę niedogotowanej zupy. Zrobiła to tylko po to, by nie patrzeć na dziecko, które spłodziła. Zeke w niczym nie przypominał jej, ale każdego dnia upodabniał się coraz bardziej do nich. Zależnie od humoru i oświetlenia widziała w nim albo ojca, albo dziadka.
Dolała do miski drugą chochlę cienkiego wywaru i minęła syna, starając się nie uronić nawet kropli.
— Wolisz uciec? Rozumiem. Nie ma tu nic, co by cię trzymało, więc od dawna wiem, że gdy dorośniesz, opuścisz to miasto — stwierdziła, stawiając gliniane naczynie na stole i sadowiąc się na krześle obok. — Zdaję sobie sprawę, że po całym dniu pracy nie wyglądam zbyt zachęcająco. Wiem też, że czujesz się okradziony z lepszego życia, i nie mam o to do ciebie żalu. Ale tacy właśnie jesteśmy i tylko tyle mamy. Okoliczności sprawiły, że oboje zostaliśmy przeklęci.
— Okoliczności?
Wysiorbała pełną łyżkę wywaru, starając się nie spoglądać w jego kierunku.
— Niech ci będzie: okoliczności i ja. Możesz winić mnie, tak jak ja winię twojego i mojego ojca, mam to gdzieś. Niczego tym sposobem nie zmienisz. Pozbawiono cię przyszłości, zanim się urodziłeś, a spośród tych, których możesz za to winić, tylko ja pozostałam przy życiu.
Widziała kątem oka, jak Ezekiel zaciska rytmicznie pięści. Na to czekała. Lada moment złość weźmie nad nim górę i na jego twarzy pojawi się ten okropny wyraz, jakby opętał go duch ojca. Znów będzie musiała zamknąć oczy, by go odpędzić.
Tym razem jednak nie doszło do niczego. Welon wściekłości nie przesłonił mu oczu. Zamiast tego odezwał się, wypluwając słowa ze śmiertelną powagą, która tak idealnie pasowała do pustego spojrzenia, jakim obrzucał ją jeszcze przed momentem.
— Przecież to najbardziej niesprawiedliwe w tym wszystkim. Ty nie jesteś niczemu winna.
Zaskoczył ją, lecz nadal zachowywała ostrożność.
— Naprawdę tak uważasz?
— Domyśliłem się tego.
Parsknęła pełnym goryczy śmiechem.
— Zatem wiesz już wszystko.
— Idę o zakład, że wiem więcej, niż ci się zdaje. A ty powinnaś opowiedzieć temu pisarzowi o wszystkim, czego Maynard dokonał, bo im więcej ludzi dowie się o jego czynach i zrozumie motywy, jakimi się kierował, tym większe będą szanse na to, że szanowani obywatele z naszej okolicy przestaną go traktować jak pospolitego przestępcę, a ciebie jak trędowatą.
Połknęła kolejną łyżkę zupy, by zyskać kilka sekund na przemyślenie. Stało się dla niej jasne, że Zeke rozmawiał z Hale’em, ale uznała, że nie ma sensu o tym wspominać.
— Nie musiałam mu mówić niczego o Maynardzie, ponieważ sam już sporo o nim wiedział i zdążył sobie wyrobić zdanie. Jeśli to ci poprawi humor, macie bardzo podobny pogląd na tę sprawę. On też uważa Maynarda za bohatera.
— Widzisz? — zawołał Zeke, unosząc ręce w górę. — Nie tylko ja tak myślę. A co do moich kolegów… może nie należą do śmietanki towarzyskiej, ale są w stanie rozpoznać porządnego człowieka, gdy go widzą.
— Twoi przyjaciele to zwykli chuligani — odparła.
— Tego nie możesz wiedzieć. Nie znasz żadnego. Nigdy nie widziałaś mnie z tymi chłopakami, może prócz Rectora, a on wcale nie jest taki zły, co sama kiedyś przyznałaś. Powiem ci jedno: tutaj imię Maynarda coś znaczy. Ludzie wypowiadają je takim tonem, jakby zaraz mieli splunąć na swoją dłoń, zanim dadzą słowo honoru. Dla nich ma rangę przysięgi na Biblię, z tą tylko różnicą, że my wiemy, że Maynard dokonał rzeczy, które mu ludzie przypisują.
— Nie mów do mnie w ten sposób — przerwała mu. — Prosisz się o kłopoty, próbując pisać historię na nowo, ale z faktami tak dopasowanymi, aby stworzyły pasującą ci wizję.
— Ja niczego nie próbuję pisać na nowo! — W jego niemalże męskim głosie usłyszała nutkę strachu. — Ja tylko staram się naprawić cudze błędy!
Zbyt szybko przełknęła ostatnią łyżkę wywaru. Mało brakowało, a zadławiłaby się, próbując ją przełknąć i zaspokoić głód, aby się skupić na walce, jeśli do niej dojdzie.
— Nic nie rozumiesz — wysapała, jakby i te słowa parzyły ją w krtań. — To jest brutalna proza życia, Zeke. Jeśli nie słyszałeś tego jeszcze, to posłuchaj mnie teraz: nie ma najmniejszego znaczenia, czy Maynard był bohaterem. Nie liczy się też to, czy twój ojciec był porządnym człowiekiem z dobrymi chęciami. Tak samo jak nikogo nie obchodzi fakt, czy ja zasłużyłam sobie czymkolwiek na to, co mnie spotkało, nie mówiąc już o tym, że zostałeś wyklęty, zanim się dowiedziałam o twoim istnieniu.
— Niby dlaczego? Jeśli wszyscy zrozumieją i dowiedzą się, jak wyglądała prawda o moim dziadku i moim tacie, to…
W jego odpowiedzi wyczuwała rozpacz.
— To co? Staniemy się nagle bogaci, uwielbiani i szczęśliwi? Jesteś młody, to prawda, ale na pewno nie na tyle głupi, by uwierzyć w takie bzdury. Może za kilka pokoleń, gdy minie masa czasu i nikt już nie będzie pamiętał o tym kataklizmie, nikt nie będzie odczuwał strachu na myśl o nim, może wtedy twój dziadek przejdzie do legend, a pisarze pokroju pana Quartera ukształtują historię od nowa…
Nagle zamilkła zdjęta przerażeniem, zrozumiała bowiem, że jej syn wcale nie miał na myśli swojego dziadka. Zaczerpnęła głęboko tchu, podniosła miskę ze stołu i zaniosła ją do zlewozmywaka. Myśl o napompowaniu wody, by ją od razu umyć, wydała się jej koszmarem.
— Mamo? — Ezekiel wyczuł, że przekroczył jakąś linię, tylko nie był pewien, kiedy to uczynił. — O co ci chodzi?
— I tak tego nie zrozumiesz — mruknęła, mając poczucie, że w ciągu ostatniej godziny powtarzała te słowa z tysiąc razy. — Tak wielu rzeczy jeszcze nie pojmujesz, ale ja znam cię lepiej, niż ci się wydaje. Wiem o tobie więcej niż ktokolwiek inny, ponieważ znałam ludzi, których usiłujesz naśladować, nawet kiedy robisz to nieświadomie. Nawet gdy nie masz pojęcia, co niewłaściwego powiedziałeś albo zrobiłeś.
— Mamo, ja nic z tego nie rozumiem.
Uderzyła się dłonią w pierś.
— Ja mówię bez sensu? To ty opowiadasz mi jakieś pierdoły o człowieku, którego na oczy nie widziałeś, starając się znaleźć usprawiedliwienie dla jego czynów, ponieważ uważasz w swojej naiwności, że rehabilitując jednego zmarłego, przywrócisz też dobre imię drugiemu. Skazujesz się jednak na porażkę, starając się połączyć ich w jedno. — Mówiła szybko, nie chcąc utracić przewagi zaskoczenia, jaką zyskała, wypowiadając poprzednie słowa. — A do tego właśnie zmierzasz. Skoro Maynard nie był taki zły, to może twój ojciec również nie zasługuje na potępienie. Jeśli uda ci się wybielić jednego, pojawi się szansa na rehabilitację drugiego.
Zaczął kiwać głową, powoli, lecz coraz dobitniej.
— Owszem, ale to wcale nie jest takie niemądre, jak ci się wydaje. Nie, proszę, przestań i posłuchaj mnie przez chwilę. Jeśli wszyscy na Obrzeżach mylili się co do ciebie…
— A niby w czym się mylili? — zapytała wprost.
— Uważali, że to wszystko twoja wina! Ucieczka z aresztu, Zguba i Kościotrzep. Ale przecież ty nie miałaś z tym nic wspólnego, a wypuszczenie więźniów ze stacji nie powinno być traktowane jak jakaś wielka zbrodnia… — Przerwał, by zaczerpnąć tchu, a ona zaczęła się zastanawiać, gdzie mógł usłyszeć takie zdanie. — A skoro mylą się co do ciebie, to samo może dotyczyć dziadka. Co daje nam już rehabilitację dwóch z trzech osób. Dlatego uważam, że z czasem zaczną się zastanawiać, czy aby nie przesadzili także z obwinianiem Leviego.
Wyłożył jej dokładnie to, czego najbardziej się obawiała, tyle że bardzo okrągłymi słówkami.
— Posłuchaj… — zaczęła, lecz zakrztusiła się. Pochyliła się i zebrała w sobie. Musiała się uspokoić, mimo że ostatnie niewinne, ale jakże niebezpieczne słowa syna zabolały ją do żywego. — Posłuchaj mnie. Rozumiem, dlaczego to wszystko wydaje ci się takie proste. Wiem też, co sprawia, że chciałbyś, aby po twoim ojcu pozostało jakiekolwiek pozytywne wspomnienie. Może… może masz rację co do Maynarda, w końcu chciał tylko pomóc tym biedakom. Niewykluczone, że w tamtej chwili dotarło do niego, iż ma dwa wyjścia: albo będzie się trzymał litery prawa, albo jego ducha, i wybrał to drugie, gnając na załamanie karku w pogoni za ideałami, prosto w objęcia Zguby i śmierci. W to mogę uwierzyć i nie będę miała problemu z zaakceptowaniem takiej wersji zdarzeń. Powiem więcej: mnie też wkurza, że został zapamiętany tak źle.
Zeke zareagował nader dorosłym okrzykiem niedowierzania, a potem wyciągnął przed siebie ręce, jakby chciał potrząsnąć matką albo ją udusić.
— Dlaczego nie mówiłaś tego wcześniej? Dlaczego pozwoliłaś, by zmieszano go z błotem, skoro uważasz, że chciał pomóc tym ludziom?
— Już ci mówiłam, że to by nie miało znaczenia. A gdyby nawet nie doszło do tej ucieczki i gdyby twój dziadek zginął w znacznie mniej kontrowersyjnych okolicznościach, ja nadal miałabym o nim to samo zdanie. Ten desperacki akt heroizmu nie zmieniłby niczego w naszych wzajemnych stosunkach i… i… Poza tym — nagle zmieniła linię obrony — kto by mnie chciał słuchać? Ludzie omijali mnie i ignorowali. I to wcale nie przez Maynarda. Cokolwiek bym mówiła, nie zdołałabym przekonać nawet jednego mieszkańca Obrzeży, ponieważ moim największym przekleństwem nie było to, że jestem jego córką. — Głos znów jej się załamał. Za bardzo obawiała się tego, co powinno być teraz powiedziane. Zrobiła kilka głębszych oddechów dla uspokojenia i spróbowała pozbierać myśli, aby wyrazić się zwięźle, lecz logicznie, bo tylko tak mogła przekonać Ezekiela. — Ja sobie nie wybierałam rodziców, na tym świecie nikt nie ma takiego przywileju. Stąd też nikt by mnie nie potępiał za winy ojca. Ale sama sobie wybrałam męża, a tego nikt mi w tym mieście nigdy nie daruje.
Coś słonego zaczęło ją palić w przełyku, czuła, jakby łzy torowały sobie stamtąd drogę do jej oczu. Przełknęła mocno ślinę, by je powstrzymać. Zapanowała też w końcu nad oddechem, a gdy syn się obrócił i ruszył w kierunku swojej sypialni, by tam znaleźć samotność i schronienie, podążyła za nim.
Zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Przekręciłby klucz, gdyby był w nich zamek. Nie mając innego rozwiązania, musiał podeprzeć je własnym ramieniem. Briar usłyszała głuchy łomot, gdy jego bark zetknął się z deskami.
Nie przekręciła gałki, nie dotknęła jej nawet.
Przyłożyła czoło do miejsca, w którym jej zdaniem powinna znajdować się teraz jego głowa, i powiedziała:
— Spróbuj ocalić pamięć Maynarda, jeśli to uczyni cię szczęśliwszym. Niech to będzie twoja misja, skoro dzięki niej zyskasz jakiś cel w życiu i pozbędziesz się tego… gniewu. Ale proszę cię, Zeke, błagam. Nie ma szans na odkupienie win Leviticusa Blue. Najmniejszych. Jeśli zaczniesz zbyt głęboko kopać albo naciśniesz zbyt mocno, dowiesz się czegoś, co może ci złamać serce. Czasami każdy ma rację. Nie zawsze i nie często, ale są takie chwile, gdy każdy może mieć rację.
Powstrzymanie się od dalszego mówienia kosztowało ją naprawdę wiele wysiłku. Zamilkła, odwróciła się na pięcie i przeszła do własnej sypialni, by tam się w końcu wypłakać.