You say, go słów, I fali behind… The second hand unwinds… „Brenda pochyliła się i ściszyła głos w odtwarzaczu. — To ja, panie Stubbs, słowo, Brenda Goldfine, nie poznaje mnie pan? — krzyczała do starego człowieka w niebieskim mundurze, który siedział na taborecie w małej okrągłej wieży pośrodku drogi. — A tam, z tyłu, to Teresa Silver. Nie czuje się zbyt dobrze. No, niech pan otworzy bramę i nas wpuści.
Strażnik zszedł ze swojego stołka i powoli podszedł do starego pontiaka Nicka. Spisał numer rejestracyjny do notatnika, a potem przystanął przy samochodzie od strony Brendy. — Tym razem niech będzie, Brendo, ale to nie jest zgodne z przepisami. Wszyscy goście, którzy po godzinie dziesiątej wieczorem wjeżdżają do Windsor Cove, muszą rozliczać się z czasu.
W końcu strażnik podniósł szlaban i Nick ruszył do przodu. — Ten facet siedzi tam jak drzazga w dupie — powiedziała Brenda do Nicka mlaskając w czasie rozmowy gumą.
Nick słyszał o Windsor Cove, albo raczej czytał. Kiedyś, będąc w domu swojego wuja w Potomac w Marylandzie, natrafił na numer magazynu Town and Country i przeczytał o poczciwym życiu w Windsor Cove. Teraz, gdy jechał mijając posiadłości w najbardziej prestiżowej części Palm Beach, wystawa miejscowego bogactwa wywarła na nim wrażenie.
— O, tam. To jest dom Teresy — Brenda pokazała kolonialny budynek usytuowany okołu stu jardów od drogi. Nick wjechał na długi, kolisty podjazd i zatrzymał się przed ścieżką prowadzącą przed front domu. Rezydencja była imponująca. Pełne dwa piętra, sześć białych kolumn o wysokości ponad dwudziestu stóp, bogate drzwi, których szczyt był zwieńczony witrażem przedstawiającym białą czaplę w locie na tle błękitnego nieba pełnego kędzierzawych chmur.
Brenda odwróciła głowę. Jej przyjaciółka na tylnym siedzeniu leżała nieprzytomna. — Posłuchaj — powiedziała do Nicka — lepiej ja to załatwię. Pójdę, porozmawiam z panią Silver i wytłumaczę jej, co się stało i tak dalej. Bo ty możesz zabrnąć. Pani Silver czasami pochopnie wyciąga wnioski.
Gdy Brenda dotarła do frontowych drzwi i chciała zadzwonić, okazało się, że są otwarte. Atrakcyjna kobieta w czerwonej jedwabnej bluzce i w szykownych czarnych spodniach już czekała. Nick odgadł, że to o niej pewnie mówił strażnik. Nie mógł wiele wywnioskować z rozmowy, ale zauważył, że matka Teresy zadawała pytania. Po paru minutach Brenda wróciła do samochodu z panią Silver.
— Nie powiedziałaś mi, że ona nadal jest nieprzytomna.
— Nick usłyszał niezwykły matowy głos. Brzmiał w nim do tego jakiś obcy akcent, chyba europejski. — Wiesz, Brendo, to absolutnie ostatni raz, że ona z tobą gdzieś jedzie.
Ty po prostu nie potrafisz jej dopilnować. Nawet nie jestem pewna, czy usiłujesz — głos miała podenerwowany, ale nie ostry.
Nick otworzył drzwi i wysiadł z samochodu. — To facet, o którym pani opowiadałam — powiedziała Brenda. — Gdyby nie on, Teresa być może nadal leżałaby na plaży.
Pani Silver wyciągnęła rękę. Nick uścisnął ją z pewnym zakłopotaniem. Nie wiedział, jak się podaje rękę kobiecie.
— Zdaje się, że jestem pana dłużniczką, młody człowieku — powiedziała pani Silver z wdzięcznością. — Brenda powiada, że to pan uratował Teresę od tych wszystkich okropności. — Światło ulicznych lamp igrało na jej posągowej twarzy. Dłoń miała delikatną, zmysłową. Nick poczuł subtelny zapach jej perfum, chyba egzotycznych.
Utkwiła w nim wzrok, nie mrugnąwszy okiem, natarczywie.
— Tak, proszę pani — powiedział Nick niezgrabnie.
— To znaczy, no, musiała zbyt dużo wypić i wydawało mi się, że młodzi ludzie, z którymi była, nie za bardzo panowali nad sobą. — Przerwał. Wciąż patrzyła mierząc go wzrokiem. Coraz bardziej go to poruszało i nie rozumiał, dlaczego. — Ktoś musiał jej pomóc, a przypadkiem tam byłem…
Pani Silver ponownie mu podziękowała i zwróciła się do Brendy. — Twoja matka czeka na ciebie, moja droga.
Zostaniemy na zewnątrz, póki nie dotrzesz do domu.
Zamrugaj światłami, żebyśmy wiedzieli, że już tam jesteś.
Brenda wyglądała na szczęśliwą, że może się oddalić.
Umknęła w noc, w kierunku najbliższego domu odległego o jakieś sto jardów.
W milczeniu patrzyli, jak szesnastolatka znika w ciemnościach. Nick przyłapał się, że ukradkiem spogląda na profil pani Silver. Coraz bardziej denerwowało go to, co odczuwał i z czego zaledwie zaczynał zdawać sobie sprawę. Jezu, ależ ona jest piękna. I młoda. Jak to może być, że jest matką tej dziewczyny? Zmagał się z mętlikiem myśli, gdy zobaczył, że w oddali mrugają światła.
— W porządku — powiedziała zwracając się z uśmiechem do Nicka. — Brenda jest w domu. Teraz możemy zająć się Teresą. — Na chwilę przerwała i roześmiała się.
— Ach, prawie zapomniałam. Właściwie nie jesteśmy sobie przedstawieni. Jestem matką Teresy, Monica Silver.
— Nick Williams — odpowiedział. Znowu utkwiła w nim swe ciemne oczy.. Wydawało się, że w odbitym świetle ich wyraz zmienił się. W jednej chwili była wróżką, w następnej uwodzicielką, potem bardzo przyzwoitą mieszkanką Palm Beach. Chyba że tak mu się zdawało. Nie wytrzymał jej spojrzenia. Gdy odwracał oczy, na policzkach czuł rumieniec. — Musiałem ją przenieść z plaży na parking — powiedział nagle wracając z powrotem do swojego samochodu i otwierając jego tylne drzwi. Nastolatka opierała się o nie. Omalże nie wypadła. Nie dawała oznak życia. Podniósł Teresę i przerzucił ją sobie przez ramię. — Więc nie ma problemu. Dla pani ją przeniosę.
Przywykłem.
W milczeniu szli ścieżką w kierunku domu, Monica Silver kilka kroków przed nim. Nick obserwował ją. Poruszała się lekko, jak tancerka o niemalże idealnej figurze.
Ciemne włosy miała upięte z tyłu w kok. Muszą być bardzo długie, pomyślał z zachwytem wyobrażając sobie, jak opadają na jej piękne plecy.
W Palm Beach był ciepły i wilgotny wieczór. Nick spocił, zanim dotarli do wejścia. — Czy może mi pan wyświadczyć jeszcze jedną przysługę, Nick? — zapytała pani Silver. — Czy mógłby ją pan zanieść na górę, do jej pokoju? Mojego męża nie ma, cała służba już poszła spać, a ja mam poważne wątpliwości, czy Teresa zdoła się pozbierać w najbliższej przyszłości na tyle, by wejść po schodach, nawet przy mojej pomocy.
Nick postępował zgodnie ze wskazówkami pani Silver, po wejściowych schodach wniósł Teresę przez atrium do salonu. Potem przez taras na górze i schodami lewej kondygnacji do jej sypialni na drugim piętrze.
Sypialnia była ogromna. Teresa miała w swym pokoju królewskich rozmiarów łoże, cztery plakaty, gigantyczny telewizor i całą gablotę z filmami video oraz system dźwiękowy, który byłby chlubą wszelkich rock’n’rollowych kapel. Wszędzie było widać plakaty i fotografie z Bruce’em Springsteenem. Nick położył delikatnie Teresę na jej łóżku.
Wymruczała „dziękuję”, co stanowiło dla niego wskazówkę, że jest co najmniej częściowo przytomna. Matka pochyliła się nad nią i ucałowała.
Nick pozostawił je same i schodami zszedł do salonu.
Nie mógł uwierzyć, że istnieją takie domy. Sam salon był większy aniżeli jego dom w Falls Church, w którym dorastał. Gdy zszedł ze schodów, błąkał się po całym pokoju. Na ścianach wisiały oryginalne obrazy, z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, a artystyczne przedmioty i antyki widać było zarówno na stołach, jak w każdym kącie i zakamarku. Za dużo było tego wszystkiego. Czuł się przytłoczony.
Na ramieniu poczuł dotknięcie ręki i mimowolnie wzdrygnął się. Monica Silver zbeształa go. — Na miłość boską, ależ pan nerwowy. To tylko ja. — Odwrócił się i spojrzał na nią. Czy wydawało mu się, że jakoś inaczej uczesała włosy i przez te kilka chwil, gdy jej nie widział, zrobiła nowy makijaż? Po raz pierwszy ujrzał ją w pełnym świetle.
Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał.
Zaparło mu dech i poczuł zawrót głowy. Kiedy rozmawiali przed domem, nie był w stanie przyjrzeć się jej skórze, teraz przyłapał się na tym, że wpatruje się w jej nagie ramiona i śledzi wspaniały zarys jej szyi. Jej skóra była gładka jak kość słoniowa. Domagała się dotknięcia. Pilnuj się, Williams, usłyszał wewnętrzny głos, albo wyjdziesz na niegodziwca. Próbował zapanować nad sobą. Ale bezskutecznie.
Nie mógł oderwać od niej oczu.
Prowadziła go dokądś. Wyobraźnia Nicka rozszalała się.
Monica przywiodła go do małego pokoju ze stolikiem i poprosiła, by usiadł.
— Przynajmniej to mogę zrobić — powiedziała — żeby odwdzięczyć się za to, co pan zrobił dla Teresy. Na pewno jest pan głodny. A my mamy przecież wspaniałe jedzenie po wczorajszym party.
Nick znajdował się w kąciku śniadaniowym, tuż obok kuchni. Po lewej stronie były drzwi prowadzące na patio i dalej na dwór, na dziedziniec na tyłach. Wokół ogromnego basenu nadal paliły się światła. Widział wypielęgnowane ogrody z kwitnącymi różami, szezlońgami, kolorowymi parasolkami i białe, żelazne stoliki z kręconymi, ażurowymi nogami. Nie mógł uwierzyć, że to wszystko rzeczywiście widzi. Miał wrażenie, że przeniesiono go do innego świata. Świata, który istniał jedynie w książkach i w filmach.
Monica Silver postawiła na stole jedzenie: wędzony łosoś, cebula, kapary, kremowy ser, dwa gatunki chleba, do tego danie z jakiejś ryby, której nie znał. — To marynowany śledź — powiedziała z uśmiechem dostrzegając zdziwienie na jego twarzy. Podała mu kieliszek z winem. Wziął go i bezwiednie spojrzał jej w oczy. Sparaliżowało go. Poczuł słabość i bezwład, jakby go wciągało do jej głębokich, brązowych, czarujących oczu, do jej świata bogactwa, luksusu i piękna. Kolana miał z waty, serce biło nrzyśpieszonym rytmem, w palcach czuł mrowienie.
Nalała białego wina, najpierw do jego kieliszka, potem do swojego. — To znakomity burgund Cios de Mouches
— powiedziała trącając się z nim kieliszkiem. — Wypijmy toast.
Promieniała. Był zniewolony. — Za szczęście — powiedziała.
Rozmawiali ponad trzy godziny. Nick dowiedział się, że Monica Silver dorastała we Francji, że jej ojciec był drobnym handlarzem futer w Paryżu i że swego męża Aarona (największego z wielkich montrealskich futrzarzy) poznała, gdy był pomocnikiem jej ojca w sklepie. Miała siedemnaście lat, kiedy zaczął zalecać się do niej. Pan Silver już po siedmiu dniach znajomości oświadczył się, a ona od razu go przyjęła, mimo że jej przyszły mąż był o dwadzieścia lat od niej starszy. Przeniosła się do Montrealu i wyszła za niego przed ukończeniem osiemnastego roku życia. Teresa urodziła się w dziewięć miesięcy później.
Nick powiedział jej, że na Harvardzie studiuje angielski i francuski, że chce zdobyć dobre wykształcenie humanistyczne i przygotować ‘się albo do studiów prawniczych, albo do zdobycia stopnia naukowego. Jak tylko dowiedziała się, że jest na trzecim roku filologii francuskiej, zaczęła z nim rozmawiać w swoim ojczystym języku. Od tej chwili miała na imię Moniąue. Nie rozumiał wszystkiego, co do niego mówiła, ale to było nieważne. Treść rozumiał, a jej dramatyczny głos i do tego brzmienie obcego języka jedynie potęgowały siłę wyrazu, już wzmożoną przez wino i jej urodę.
Nick usiłował także od czasu do czasu mówić po francusku. Bez względu na swe skrępowanie czuł, jak go wprost porywa magia tej scenerii oraz ich narastająca wzajemna skłonność. Oboje śmiali się z jego pomyłek. Poprawiała go czarująco i z wdziękiem, zawsze dodając: Mais vous parlez franfais tres bien”. Tak było na początku wieczoru. Później, gdy ich rozmowa stała się bardziej osobista (Nick opowiadał o swoich problemach z ojcem; Moniąue zastanawiała się głośno, czy matka ma cokolwiek do powiedzenia nastoletniej córce, czy też może mieć tylko nadzieję, że przekazała jej pewne podstawowe wartości), przeszli na intymniejszą formę „ty”. To wytworzyło między nimi dodatkową bliskość, która pogłębiła się w godzinach porannego świtu.
Moniąue opowiadała o Paryżu, o uroku ulic, o barach bistro, o muzeach, o historii. Nick wyobrażał sobie to wszystko i czuł się przeniesiony do miasta świateł. Opowiadała mu o swoich dziewczęcych marzeniach, o spacerach w szesnastej dzielnicy wśród bogactwa, o tym, że obiecywała sobie, że pewnego dnia… Wsłuchiwał się zachwycony z nieomal błogim uśmiechem na twarzy. Na koniec Moniąue zmuszona była mu powiedzieć, że pora, by poszedł, ponieważ wcześnie rano ma lekcję tenisa. Było po trzeciej.
Przeprosił, gdy ruszyli do wyjścia. Roześmiała się i powiedziała, że było to zabawne. Przy drzwiach wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. Kiedy poczuł dotknięcie jej warg, serce podskoczyło mu do gardła. — Zadzwoń kiedyś — powiedziała z figlarnym uśmiechem, gdy zamykała za nim drzwi.
Przez ponad trzydzieści godzin Nick nie myślał o niczym innym, tylko o Moniąue. Rozmawiał z nią w myślach przez cały dzień; w snach był jej kochankiem. Zadzwonił raz, drugi, trzeci za każdym razem trafiając na automatyczną sekretarkę. Za trzecim razem zostawił numer swojego telefonu i zaproponował, by Moniąue postarała się skontaktować z nim, o ile pozwoli jej na to rozkład zajęć.
Drugiego dnia w południe, licząc od owego wieczora w rezydencji Silverów w Palm Beach, zaczął się uspokajać rozumując, że nie ma sensu dłużej czcić wizerunku kobiety, która jest czyjąś żoną. Późnym popołudniem wyszedł na łażę pograć w siatkówkę ze studentami jakiegoś college’u, których poznał w czasie swoich pierwszych dni na Florydzie Właśnie zaserwował zdobywając punkt, gdy wydało mu się, że ktoś woła go po imieniu. Bezbłędnie rozpoznał silny głos obcym akcencie.
Przez chwilę wydawało mu się, że to sen. Nie dalej niż dziesięć jardów od niego stała na piasku Moniąue. Miała na sobie błyszczące bikini w czerwonobiałe pasy a jej długie, czarne włosy spływały po plecach do samej talii.
Gra w siatkówkę utknęła. Koledzy gwizdnęli. Podszedł do niej. Pulsowało mu w skroniach; z trudem zaczerpnął oddechu przez ściśnięte gardło. Moniąue uśmiechnęła się i wsunęła rękę pod jego ramię. Wyjaśniła mu, że zabrała Teresę do Lauderdale na małą szkolną potańcówkę, a że był taki upał…
Spacerowali po plaży i rozmawiali. Słońce zachodziło.
Nie zwracali uwagi na otaczających ich ludzi. Łagodne fale obmywały ciepłą wodą ich stopy. Moniąue uparła się, że zjedzą coś w mieszkaniu Nicka. Zatrzymali się, by kupić tuńczyka, pomidory, cebulę i majonez do kanapek. Zimne piwo, ziemniaczane chipsy i kanapki rozstawione na nie nakrytym, laminowanym stole stanowiły obiad. Na deser była miłość. W trakcie ich pierwszego pocałunku Nick omalże osiągnął orgazm, a namiętność sprawiła, że próba zdjęcia jej kostiumu wypadła niezgrabnie i była komiczna.
Moniąue uspokoiła go, uśmiechnęła się, starannie złożyła swoje bikini i strój plażowy, a potem naga przylgnęła do niego na łóżku. Po dwóch pocałunkach Nicka ogarnął paroksyzm pożądania. Brutalnie rozłożył się na Moniąue i zaczął ruszać biodrami. Moniąue, zrazu trochę strwożona, nieco go przyhamowała, a potem delikatnie wprowadziła w siebie.
Ciało Moniąue było prawie doskonałe. Piękne, pełne, o sterczących piersiach (wróciły oczywiście do kształtu po tym jak karmiła Teresę, ale skąd Nick mógł o tym wiedzieć i co go to obchodziło?); wysmukła talia, krągły tyłeczek (nie z tych chłopięcych, jakie mają naprawdę chude kobiety), nogi o naprężonych mięśniach, których kształt utrzymywały liczne ćwiczenia. Jednak to skóra, wspaniała skóra koloru kości słoniowej wprowadzała Nicka w zachwyt.
Jakże była miękka w dotyku i delikatna.
Wydawało się, że jej usta idealnie pasują do jego ust.
Nick był przedtem z dwiema kobietami, z kosztowną prostytutką podarowaną mu w charakterze prezentu gwiazdkowego przez kolegów z drużyny pływackiej Harvardu, kiedy odkryli, że Nick po pierwszym roku nadal jest prawiczkiem, i z Jennifer Barnes z Radcliffe, jego od czasu do czasu stałą dziewczyną w trakcie drugiego roku. Gdy całowali się, zęby Jennifer zawsze szczękały o jego. Ale nie był to jedyny kłopot ich związku. Jennifer była fizykiem i jej podejście do seksu było omalże kliniczne. Mierzyła wielkość, długość trwania, częstotliwość a nawet jakość wytrysku. Po trzech „odbytych zgodnie z harmonogramem seansach” z Jenny, Nick stwierdził, że nie warto.
Zaparło mu dech, gdy wśliznął się w Moniąue. Oboje wiedzieli, że to już zaraz. Dziesięć sekund później osiągnął szczyt i chciał się wysunąć. Moniąue jednak mocno przycisnęła rękoma jego pośladki przytrzymując go na miejscu a potem zręcznie (jak ona to zrobiła?) przekręciła się tak, że znalazła się na górze. Nick nie wiedział, co się dzieje.
Jego niewielkie doświadczenie podpowiadało mu, że wysunięcie się to następna czynność po orgazmie. Nie miał pojęcia, co Moniąue wyprawia. Powolutku, z oczami półprzymkniętymi jakby nuciła klasyczną muzykę, Moniąue kołysała się w przód i w tył silnie przyciskając wargi sromowe do bezwładnego teraz penisa. Po paru minutach, gdy kołysząc się zaczęła się wciskać biodrami i zabrakło jej tchu, Nick ku własnemu zdumieniu zauważył, że on znowu rośnie. Teraz całkiem zamknęła oczy, rytm stał się bardziej wyraźny, a jej pchnięcia z lekkim bólem odczuwał w kościach Był naprężony i zaczął podejmować jej ruch, lekko wraz z nią się obracając.
Monłque pochyliła się do przodu, uśmiechnięta, skupiona zacisnęła powieki w oczekiwaniu na orgazm. Przenikliwie odczuwała rozkosz tego, że Nick znowu był. Idealnie synchronizując własne przeżycia i całkowicie panując nad sytuacją miękko opadła i zaczęła pieszczotliwie drażnić sutki Nicka w takim rytmie, w jakim się wciskała. Nickiem wstrząsnęło, bo żadna kobieta, która się z nim kochała, nie dotykała jego piersi. Ogarniała go dzika namiętność. Moniąue wzmagała pieszczotę i wręcz zaczęła go szczypać, kiedy spostrzegła (i poczuła) jego reakcję. Gdy fala po fali rozkosznej ulgi przechodziła przez jej ciało, Nick wydał głośny, jękliwy krzyk i w ciągu piętnastu minut miał drugi orgazm. Pod koniec całkowicie oddał się rozkoszy wydając zwierzęce dźwięki i bezwiednie drżąc z zaspokojenia.
Hałaśliwa i niekontrolowana reakcja trochę go zawstydziła, ale przyjazne nastawienie Moniąue i jej figlarne pieszczoty upewniły go, że wszystko jest w porządku.
Poszła do toalety, wyciągnęła jedną z jego trzech koszul i ubrała ją. Poły sięgały Jej prawie do kolan (Moniąue miała pięć stóp i pięć cali a Nick miał odrobinę mniej niż sześć stóp i dwa cale) i wyglądała w niej zupełnie jak ulicznica: uśmiechnięta, długowłosa i w męskiej koszuli.
Nick zaczai mówić, że ją kocha, ale podeszła do niego i położyła palec na jego wargach. Potem pocałowała go czule i powiedziała, że musi odebrać Teresę; wskoczyła pod prysznic — na co nie miała więcej niż minutę — ubrała się, znowu go pocałowała i wyszła za drzwi. Przez ten cały czas Nick nie ruszał się. Gdy wyszła, usnął. Nic mu się nie śniło.
Przez następne osiem dni był u szczytów szczęścia.
Codziennie widywał Moniąue, najczęściej w jej rezydencji w Palm Beach, ale czasami w mieszkaniu jego wuja.
Kochali się przy każdej okazji i zawsze było inaczej.
Moniąue lubiła niespodzianki. Za drugim razem, na przykład, Nick wszedłszy do jej domu zobaczył, że Moniąue pływa nago na plecach w basenie. Powiedziała mu, że całej służbie dała tego dnia wolne. Przez dziesięć minut dokazywali i śmiali się na trawie miedzy ogrodem a basenem.
Rozmawiali po francusku. Moniąue wykładała mu o jedzeniu i o winach. Dzielili się wiedzą o literaturze francuskiej. Pewnej namiętnej nocy rozmawiali o Symfonii pastoralnej Gide’a, zarówno przed, jak i po tym jak uprawiali miłość. Moniąue broniła pastora i śmiała się z Nicka, który upierał się, że niewidoma Gertruda była „niewinna”. Innego wieczoru, gdy jako preludium do seksu wspólnie czytali Balcon Jeana Geneta, Moniąue poprosiła, by Nick włożył czarną maskę na Halloween i by ubrał biały, obcisły kostium.
Dni pełne magii miłości i czułości pędziły nieubłaganie.
Kiedyś Nick zjawił się w rezydencji i Moniąue powitała go w niesamowitym długim futrze z foki alaskijskiej z wykończeniami z błękitnego lisa wokół szyi, na klapach i mankietach. Nigdy nie dotykał czegoś równie miękkiego, nawet jej kusząca skóra nie była tak miękka. Swawolna kochanka nastawiła do oporu klimatyzację, mogła więc mieć na sobie tylko swój ulubiony płaszcz. Pod spodem nie miała nic.
Tego wieczoru, po tym jak się kochali, ubrała nagiego Nicka w jedno z bobrowych futer swego męża wyjaśniając tylko, że „obecność pół tuzina futer w Palm Beach to nasza sprawa” i że „lubimy mieć co pokazać naszym przyjaciołom i znajomym na wypadek, gdyby ich to zaciekawiło”.
Za każdym razem gdy się spotykali, Nick z rosnącym zapałem ponawiał swoje miłosne wyznania. Moniąue odpowiadała zwykle je t’aime, ale nie dawała odpowiedzi na natarczywe pytania Nicka o przyszłość. Unikała wszelkich pytań tyczących jej związku z panem Silyerem, powiedziała tylko, iż jest on pracoholikiem i że większą część roku spędza w Montrealu. Posiadłość w Palm Beach kupił przede wszystkim dlatego, że Moniąue nie lubiła zimna i chciała bardziej niż w Montrealu udzielać się towarzysko.
Okres od Bożego Narodzenia do Wielkiej Nocy spędzała zwykle tutaj. Teresa, której właśnie skończyły się wiosenne ferie w ekskluzywnej prywatnej szkole, przyjeżdżała możliwie najczęściej, by pomieszkać ze swoją matką.
Moniąue dawała krótkie, lapidarne odpowiedzi na pytania o jej obecne życie. Z uniesieniem jednak mówiła o dzieciństwie spędzonym w Paryżu. Nigdy nie krytykowała męża ani nie narzekała na ich małżeńskie życie. Niemniej powiedziała Nickowi, że dni z nim spędzone to najszczęśliwszy okres w jej życiu. Opowiadała także trochę o swoich przyjaciołach, ale Nick ani razu nie spotkał żadnego z nich.
Zawsze byli tylko we dwoje.
Pewnego dnia zabrała go swoim cadillakiem do Key Largo, by trochę ponurkować w Ośrodku Rekreacji Pennecamp. Jak zwykle miała na palcu obrączkę. Tego właśnie dnia Nick przyrzekł sobie, że wydobędzie z niej jakąś odpowiedź na temat przyszłości; niezmienny widok jej obrączki upokarzał go. Poprosił, żeby ją zdjęła. Grzecznie odmówiła, potem gdy nalegał, rozzłościła się. Zjechała z autostrady w okolicach bagien na północ od Keys i wyłączyła silnik.
— Faktem jest, że mam męża — powiedziała stanowczo — i zdjęcie obrączki niczego nie zmieni. Jestem w tobie zakochana, co do tego nie ma wątpliwości, ale od samego początku wiedziałeś, w jakiej jestem sytuacji. Jeżeli nie możesz już tego znieść, to może powinniśmy sobie po prostu powiedzieć, że to koniec.
Jej odpowiedź wstrząsnęła Nickiem. Myśl, że mógłby istnieć bez niej5 przeraziła go. Przeprosił i powiedział, że ją kocha. Zaczai namiętnie ją całować a potem wskoczył na miejsce z tyłu. Powiedział, że pragnie jej zaraz, w tej chwili.
Z niechęcią dołączyła do niego i odbyli stosunek na tylnym siedzeniu jej cadillaka. Przez resztę dnia Moniąue była milcząca i zamyślona.
W piątek, dokładnie tydzień po tym jak się spotkali, Moniąue zabrała Nicka do sklepu z męską garderobą, aby — z okazji kolacji z przyjaciółmi, jaką urządzała u siebie w sobotni wieczór — wybrać mu krawat. Tak więc doczekał się, że będzie z nią widywany. I teraz, pomyślał Nick, powie coś o naszej przyszłości. Nicka oczekiwano w Bostonie w poniedziałek rano, a jego rodzice spodziewali się go w sobotę wieczorem w Falls Church. Był pewien, że będzie w stanie jechać przez cały dzień (a w razie potrzeby przez całą noc, bo tak naładowała go miłość do Moniąue), by zdążyć na poniedziałkowe wykłady.
Pełen nadziei i marzeń zjawił się w sobotę wieczorem w rezydencji Silverów. Wyglądał wytwornie w swym letnim smokingu, a za uśmiech, z jakim powitał w drzwiach Monique, mógłby dostać order. Mimo że obok stał odźwierny, wręczył jej tuzin czerwonych róż, ucałował i powiedział, że ją kocha. — Oczywiście, że tak — odpowiedziała swobodnie — czy nie tak jak wszyscy? — Wprowadziła go do środka i przedstawiła czwórce pozostałych ludzi, którzy również wcześniej przyszli, jako młodego człowieka, który pewnego dnia w Lauderdale uratował Teresę. Potem Moniąue wymówiła się. Taki miała zwyczaj, jak później dowiedział się Nick. Zapraszała kilkoro wybranych przyjaciół, aby na przyjęcie przyszli wcześniej. Witała ich w swobodnym stroju a potem znikała, by jakąś godzinę później, gdy wszyscy już przybędą, powrócić w wielkim stylu. Gdy Moniąue z wdziękiem wchodziła po schodach, oczy Nicka śledziły ją z wyrazem niekłamanego podziwu.
— Czyż nie jest wspaniała? — zapytał Nicka swobodnie zachowujący się szpakowaty mężczyzna około pięćdziesiątki, który zaproponował mu martini. Nazywał się Clayton.
— Kiedyś, gdy Aaron był w Montrealu, spędziłem z nią cały weekend na ich jachcie. Wydawało mi się, że zaprosiła mnie w dywersyjnych celach — roześmiał się. — Ale się pomyliłem. Po prostu potrzebowała czyjegoś towarzystwa, a ze mną mogła rozmawiać o Francji i Europie. Chodź — ujął Nicka pod ramię. — Przedstawię cię wybranej grupie, która dzisiaj została zaproszona wcześniej.
Pozostali uprzywilejowani goście potraktowali Nicka z najwyższą uprzejmością, on jednak wystrzegał się ich pytań o Moniąue. Poza tym był chłopakiem z Południa i jeżeli cokolwiek można było powiedzieć o ich związku, to jej rzeczą było o tym mówić. Odpowiadał więc uprzejmie, ale powściągliwie i z pominięciem szczegółów.
Jedna z dwóch kobiet przy barze, która przedstawiła się jako Jane ktośtam, powiedziała, że jest najdawniejszą przy jaciółką Moniki w Palm Beach. (Wszyscy mówili o niej Monica. Dla niego niepodobieństwem było nazywać ją inaczej niż Moniąue. Zastanawiał się, czy oni domyślają się, w czym rzecz, albo czy Moniąue im powiedziała). Jane była pod czterdziestkę, pulchna i miała ochrypły głos solidnej pijaczki i notorycznej palaczki. Kiedyś musiała być naprawdę pociągająca, ale żyła zbyt szybko i zbyt intensywnie. Była to jedna z tych osób, które wszystkich dotykają w trakcie rozmowy. Denerwowała Nicka.
Zaczęli nadchodzić pozostali goście. Jane i Clayton (on jako Clayton Poindexter III z Newport i Palm Beach) zachowywali się tak, jakby pod nieobecność Moniąue pełnili honory pana i pani domu. Przedstawiali go wszystkim. Nick wypił trzy lub cztery martini i w ciągu godziny spędzonej w rezydencji co najmniej siedem razy opowiedział historię z Teresą.
Przez ten czas był już wyraźnie pod dobrą datą. Podśpiewywał sobie biorąc kolejne martini z tacy podawanej przez jednego ze służących. Alkohol podtrzymywał go na duchu i sprawiał, że Nick czuł się lekko i swobodnie. Był na patio, gdzie rozmawiał z Anną, „towarzyszką konnych wycieczek” Moniąue, uroczą kobietą lat około dwudziestu pięciu, gdy usłyszał rozproszone oklaski dobiegające z salonu.
— To Monica — powiedziała Anna. — Zobaczmy.
Wielkie schody w kolonialnej rezydencji Silverów prowadziły na podest, może sześć stóp powyżej poziomu podłogi salonu, a potem rozdzielały się i prowadziły dalej, na drugie piętro. Moniąue stała na podeście i przyjmowała oklaski. Miała na sobie prostą dzianinę w stylu marynarskim, która zdawała się doskonale przylegać do kształtów jej idealnego ciała. Z tyłu był głęboki dekolt, sięgający prawie dokładnie końców efektownie rozpuszczonych włosów (obróciła się dookoła, by zadowolić dobrą czterdziestkę gości), a z przodu biegły dwa cienkie paski materiału od ramion do talii zakrywając starannie piersi, ale tak, że zostawało sporo miejsca do podziwiania. Nick zachwycony widokiem swej królowej krzyknął z przejęciem, nieco za głośno: — Brawo, brawo. — Moniąue jakby nie usłyszała jego okrzyku. Odwróciła się i spojrzała w kierunku szczytu schodów.
Dobra chwila upłynęła, zanim Nick zrozumiał to, co widzi. Dystyngowanie wyglądający mężczyzna po pięćdziesiątce w wykonanym na zamówienie smokingu zszedł po schodach eksponując niezwykły pierścień z szafirem na małym palcu. Podszedł do Moniąue i objął ją w talii.
Wspięła się na palce i pocałowała go. Uśmiechnął się i uprzejmie pomachał oklaskującym ich zgromadzonym gościom. Razem zeszli ze schodów do salonu.
Kto to jest, myślał Nick i mimo ginu i wermutu, i wszystkich tych niesamowitych uczuć, powracała odpowiedź:
— To jest jej mąż, Aaron. Co on tutaj robi? Dlaczego mi nie powiedziała? A potem wszystko potoczyło się już szybko. Jak ona mogła mi to zrobić? Kocham ją, ona mnie kocha, a tu, coś nie tak. To nie może być.
Nick usiłował oddychać, ale czuł, jakby wielki kawał ziemi przygniatał mu pierś. Instynktownie odwrócił się od widoku Moniąue i Aarona schodzących pod ramię ze schodów. Gdy odwracał się, wylał martini na ramię Anny.
Przeprosiny wypadły niezręcznie. Teraz, całkiem już skonsternowany, zatoczył się na bar rozpaczliwie próbując z}apać oddech i przerwać łomotanie w piersiach. Nie. Nie jsfie mogła tego zrobić. To jakaś pomyłka. Nie wierzył własnym oczom. Szybko wypił kolejkę martini, ledwie świadomy kłębiących się uczuć, które go dręczyły i tego, co się wokół działo.
— To on. — Usłyszał za plecami jej głos, głos który oznaczał wszystko co cenne i ważne w życiu, głos miłości.
Tym razem jednak przeraził się. Odwrócił się: na wprost niego stała Moniąue i Aaron.
— Więc w końcu przyszło mi poznać tego młodego człowieka, o którym tyle słyszałem — powiedział Aaron.
Był miły, przyjazny, w jego głosie słychać było jedynie wdzięczność. Wyciągnął rękę. Moniąue uśmiechała się.
Boże, jaka ona jest piękna. Nawet teraz, kiedy powinienem ją nienawidzieć. Nick machinalnie uścisnął rękę Aarona i w milczeniu przyjął podziękowania za to, że pomógł Teresie w trudnej chwili. Nie odezwał się ani słowem. Odwrócił się, by spojrzeć na Moniąue. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. A te wargi… Jak ja ciągle pragnę tych warg. Dlaczego? Dlaczego? Co się z nimi dzieje?
Nick nagle zdał sobie sprawę, że w oczach ma łzy. Boże jedyny, zbiera mi się na płacz. Bezgranicznie zażenowany nagle przeprosił i wyszedł na patio. Teraz łzy popłynęły po policzkach. Bał się, że klapnie na trawę. Zaczął krzyczeć jak dziecko. Zmieszany, zawstydzony chodził po ogrodzie ze zwieszoną głową i bezskutecznie usiłował odzyskać regularny oddech.
Na łokciu poczuł czyjąś rękę. To Jane, ostatnia osoba pod słońcem, jaką Nick chciałby w tej chwili widzieć. — Za parę minut wyjdzie, żeby się z tobą zobaczyć. Najpierw zrobią z Aaronem rundkę, wiesz, jak to jest na tych przyjęciach, gdy jest się gospodarzem. — Zapaliła papierosa. Myślał, że zwymiotuje. Odwrócił się szybko prosząc, by wyrzuciła papierosa i stracił równowagę.
Może to alkohol, może adrenalina, może po prostu było tego za wiele. W głowie coraz bardziej mu się kręciło.
Mimowolnie, chcąc złapać równowagę, oparł się o Jane.
Opacznie to zrozumiała. Potem przycisnął głowę do jej ramienia. — Tak, tak — powiedziała. — Nie bierz tego tak serio. Znajdziecie jeszcze z Moniką trochę czasu dla siebie.
Aaron będzie tutaj tylko przez parę dni a potem wraca z powrotem do Montrealu, do pracy. Poza tym — powiedziała z zapałem — jeżeli jesteś chociaż trochę taki dobry, jak mówi Monica, to będę zachwycona mogąc zająć się tobą, gdy ona będzie z Aaronem. — Nick odepchnął ją i zatoczył się do tyłu. Czuł się, jakby dostał obuchem w głowę. Dopiero później sens komentarza Jane zaczął powoli przenikać do jego wnętrza, a na powierzchnię wypłynęła mieszanina nieopanowanego bólu i gniewu. Co?
Co? Co za kurestwo. Jak się stąd wydostać? Gdzie jest wyjście? — pomyślał od razu, gdy tylko zrozumiał sens wydarzeń mijającego dnia. Kiedy chodził przed frontem domu, czuł, że gdzieś z głębi duszy przebija się na zewnątrz głos, którego nijak nie mógł wyciszyć. Był to jęk bólu, prawdziwy, niepowstrzymany, zwierzęcy krzyk całkowitej rozpaczy. Tysiące lat kultury sprawiły, że było nie do pomyślenia, aby ludzka istota wydała z siebie taki krzyk.
To głośne i pożałowania godne wycie, które potężniało nocą w Palm Beach jak syrena policyjnego wozu, przyniosło jednak Nickowi ulgę. Gdy uczestnicy przyjęcia próbowali ustalić, co słyszą, Nick wsiadł do swego pontiaka 1977 i odjechał.
Jechał na południe w kierunku Fort Lauderdale. Jego serce wciąż waliło jak oszalałe, dygotał. Nie był w stanie logicznie myśleć. W jego wyobraźni pojawiały się przypadkowe, nie powiązane obrazy. W centrum każdego z nich była Moniąue. Moniąue w futrze z foki, Moniąue w biało-
— czerwonym kostiumie kąpielowym, Moniąue w stroju z dzisiejszego wieczoru (Nick drgnął, bo tuż za kadrem wyobraźni spostrzegł Aarona schodzącego po schodach).
Czyżby to wszystko było bez znaczenia? Czyżby to była era? Nick był zbyt młody, by mógł znać pośrednie odcienie życia. Dla niego istniała kwestia czarne czy białe; cudowne albo nie. Albo Moniąue kochała go namiętnie i pragnęła porzucić swe życie w luksusach, żeby go poślubić, albo po prostu używała go do zaspokojenia swych seksualnych potrzeb i własnego ego. Byłem więc, myślał dalej, gdy przybył do mieszkania swego wuja w Fort Lauderdale, kolejną jej zabawką. Byłem jak jej futra, konie, jachty i ciuchy.
Poprawiałem jej samopoczucie.
Przepełniony wstrętem do samego siebie, przygnębiony ponad miarę, z rozdzierającym mózg bólem, którego nie spowodowało martini, Nick pośpiesznie pakował swoje ubrania. Nie wykąpał się ani nic nie zjadł. Zniósł do samochodu dwie walizki, zostawił wypożyczony smoking i wyjechał w kierunku międzystanowej drogi nr 95. Zanim do niej dotarł, parę chwil wcześniej zjechał na pobocze i pozwolił sobie na kilka łez. To wszystko. W tej chwili zdobył odporność, która miała go cechować w następnych dziesięciu latach życia. Nigdy więcej, powiedział sobie.
Nigdy więcej nie pozwolę, żeby jakaś suka zrobiła ze mnie durnia.
Dziesięć lat później, wczesnego marcowego ranka w swoim mieszkaniu w Key West Nick Williams siedząc przy stoliku do kawy bezmyślnie bawił się złotym przedmiotem i ponownie przeżywał straszne cierpienie, jakie na tamtym przyjęciu sprawił mu widok Moniąue z mężem. Pogrążony w myślach przypomniał sobie z głębokim smutkiem także i to, że gdy dotarł do drogi nr 95, skręcił w lewo i pojechał na południe, do Miami i do Keys, zamiast na północ w kierunku Bostonu. Wówczas nie potrafiłby wytłumaczyć, dlaczego. Może powiedziałby, że Harvard nie ma sensu po historii z Moniąue, albo że chce studiować życie a nie książki. Nie rozumiał, że jego pragnienie, by zacząć wszystko od początku, brało się stąd, że nie mógł uporać się z samym sobą.
Przez pięć lat nie wspominał Moniąue. Tego rana po raz pierwszy zdołał nabrać dystansu do przywoływanych emocji i spojrzeć na cały romans z nieco szerszej perspektywy.
Zrozumiał, że jego ślepa, młodzieńcza namiętność uodporniła go na cierpienie, ale nadal nie był skory sądzić, że Monique była bez winy. Wspomnienia jednak już go nie niszczyły. Zabrał trójząb i podszedł do okna. Może to wszystko teraz się łączy, pomyślał. Nowy skarb. Ostateczna utrata młodzieńczego niepokoju. Myślał o Carol Dawson. Była drażniąca, ale jej siła urzekała go. Niepoprawny marzyciel widział Carol w swych ramionach i wyobrażał sobie ciepło i słodycz jej pocałunku.