10. W pułapce!

Naraz wszystko to wydało się nieuniknione. Najstraszliwsza ironia losu. Wszedł w Czas po raz ostami, po raz ostami dał Finge’owi prztyczka w nos. I to właśnie wtedy go złapano.

Czy to Finge się śmiał?

Któż inny śledziłby go tutaj, czatował w zasadzce, siedział w sąsiednim pokoju i wybuchał śmiechem?

Czyżby wszystko było stracone? I ponieważ w owej przeraźliwej chwili miał pewność, że tak, nie przyszło mu do głowy, by się cofnąć, by jeszcze raz próbować ucieczki do Wieczności. Stanie przed Finge’em.

Zabije go w razie potrzeby.

Harłan ruszył ku drzwiom, za którymi rozległ się śmiech, podszedł do nich cichym, lecz zdecydowanym krokiem człowieka mającego popełnić morderstwo z premedytacją. Wyłączył automat drzwi i otworzył je ręką. Dwa centymetry, trzy. Otwierały się bezszelestnie.

Mężczyzna w sąsiednim pokoju był odwrócony plecami. Wydawał się zbyt wysoki na Finge’a i ten fakt przeniknął do rozgorączkowanego umysłu Harlana, powstrzymując go na miejscu.

Odrętwienie, które paraliżowało niejako obu mężczyzn, ustępowało powoli i tamten zaczął się odwracać centymetr po centymetrze.

Harłan nie czekał. Jeszcze nie zobaczył profilu tamtego mężczyzny, gdy hamując wybuch paniki, resztką sił odskoczył od drzwi. Mechanizm zamknął je bezdźwięcznie.

Harłan cofał się na ślepo. Oddychał z trudem, walcząc gwałtownie z atmosferą, z wysiłkiem wciągając powietrze i wydmuchując je. Serce biło mu szaleńczo, jakby chciało się wyrwać z ciała.

Finge, Twissell i cała Rada nie wyprowadziły Harlana z równowagi w tym stopniu. To nie strach przed czymś materialnym obezwładnił go. Raczej był to instynktowny wstręt do samej istoty wydarzenia, które go spotkało.

Pochwycił stos kaset z filmami, niezdarnie je zawinął i po dwóch daremnych próbach udało mu się przywrócić drzwi do Wieczności. Przeszedł przez nie jak nie na swoich nogach. Jakoś dotarł do 575 Stulecia, a potem do swojej kwatery. Jego technicyzm, na nowo doceniony, na nowo uznany, jeszcze raz go ocalił. Kilku Wiecznościowców, których spotkał, od razu zeszło na bok i jak zwykle uporczywie patrzyło ponad jego głową.

Całe szczęście, bo w żaden sposób nie mógł pozbyć się grymasu, jaki pozostał mu na twarzy, ani odzyskać normalnego kolorytu. Lecz oni nie patrzyli, a on dziękował Czasowi i Wieczności, i wszelkim ślepym losom, które tym rządziły.

Nie zdążył rozpoznać mężczyzny w domu Noys, lecz z absolutną pewnością wiedział, kto to był.

Gdy po raz pierwszy Harłan usłyszał hałas w domu, był to własny śmiech, a dźwięk, który ten śmiech przerwał, był spowodowany upadkiem czegoś ciężkiego w sąsiednim pokoju. Gdy po raz drugi ktoś śmiał się w sąsiednim pokoju, on, Harłan, upuścił plecak z kasetami. Za pierwszym razem Harłan odwrócił się i zobaczył, że drzwi się zamykają. Za drugim Harłan zamykał drzwi, gdy obcy mężczyzna się odwracał.

Spotkał samego siebie!

W tym samym Czasie i niemal w tym samym miejscu on i jego wcześniejsze wcielenie sprzed kilku dni fizjologicznych prawie się spotkali. Źle nastawił urządzenie sterownicze, skierował je na ten moment w Czasie, który już wykorzystał, i spotkał samego siebie.

Wziął się do pracy, jakkolwiek cień grozy wisiał jeszcze nad nim przez wiele dni. Wymyślał samemu sobie od tchórzy, ale to nie pomagało.

Istotnie, od owej chwili wszystko zaczęło się nie udawać. Mógł dotknąć palcem granicy nieszczęścia. Kluczowym momentem była chwila, gdy nastawiał sterowanie drzwi do swego ostatniego wejścia w 482 Stulecie i jakimś sposobem nastawił je źle. Od tej pory wszystko szło coraz gorzej.

Zmiana Rzeczywistości w 482 Stuleciu odbyła się w tym okresie przygnębienia i jeszcze je pogłębiła. W ubiegłych dwóch tygodniach wynalazł trzy projektowane Zmiany Rzeczywistości, które zawierały drobniejsze błędy, dokonał spośród nich wyboru, lecz nie mógł się zmusić do działania.

Wybrał Zmianę Rzeczywistości 2456-2781 V-5 z wielu przyczyn. Z trzech proponowanych była najodleglejsza, działa się w najdalszej przyszłości. Omyłka była drobna, lecz ważna z punktu widzenia wartości życia ludzkiego. Potrzebny był więc tylko szybki wypad do 456 Stulecia, by drogą małego szantażu wykryć odpowiednik Noys w nowej Rzeczywistości.

Lecz hamował go strach po niedawnym przeżyciu. Zastosowanie lekkiej groźby nie wydawało mu się już sprawą prostą. A jeśli odnajdzie odpowiednik Noys, to co wtedy? Zostawić ją jako sprzątaczkę, krawcową, robotnicę czy kogokolwiek, kim będzie? Z pewnością. Ale co wtedy robić z samym odpowiednikiem? Z mężem, którego może mieć? Rodziną? Dziećmi?

Przedtem nigdy o tym nie myślał. Unikał myśli na ten tamat. „Wystarczy aż do dnia…”.

Ale teraz nie potrafi myśleć o niczym innym.

Leżał więc ponuro zadumany w swoim pokoju, nienawidząc samego siebie, gdy połączył się z nim Twissell. W jego zmęczonym głosie brzmiało pytanie, a nawet zdziwienie.

— Harlan, jesteś chory? Cooper mówił, że opuściłeś sporo dyskusji.

Harlan próbował rozpogodzić twarz.

— Nie, Kalkulatorze. Jestem nieco zmęczony.

— No cóż, to w każdym razie można wybaczyć, chłopcze. — A potem uśmiech na jego twarzy zaczął znikać. — Słyszałeś, że dokonano Zmiany 482 Stulecia?

— Tak — powiedział Harlan krótko.

— Połączył się ze mną Finge — mówił Twissell — i prosił, by ci przekazać, że Zmiana była całkowicie udana.

Harlan wzruszył ramionami; przypomniały mu się oczy Twissella, patrzące na niego twardo z ekranu wizjofonu. Poczuł się niepewnie i powiedział:

— Tak, Kalkulatorze?

— Nic — odparł Twissell i być może przytłaczający go ciężar wieku spowodował, że w jego głosie zabrzmiał bezgraniczny smutek. — Myślałem, że chciałeś coś powiedzieć.

— Nie — odparł Harlan. — Nie mam nic do powiedzenia.

— Dobrze. Więc spotkam się z tobą później w sali komputacyjnej, chłopcze. Ja mam ci dużo do powiedzenia.

— Tak, Kalkulatorze — rzekł Harlan. A gdy ekran ściemniał, wpatrywał się w niego jeszcze długo.

To brzmiało niemal jak groźba. Czy Finge naprawdę łączył się z Twissellem? Co powiedział, czego Twissell nie powtórzył?

Lecz zewnętrzne zagrożenie było mu potrzebne. Bo zwalczanie słabości ducha wyglądało tak, jakby ktoś stał wśród ruchomych piasków i bił je kijem. Lecz Finge to zupełnie inna sprawa. Harlan przypomniał sobie broń, którą miał do dyspozycji, i po raz pierwszy od kilku dni poczuł, że wróciła mu cząstka wiary w siebie.

Było to tak, jakby jedne drzwi się zamknęły, a drugie otworzyły. Harlan stał się równie gorączkowo aktywny, jak przedtem był apatyczny. Zrobił wypad do 2456 Stulecia i zmusił Socjologa Voya do posłuszeństwa.

Zrobił to doskonale. Uzyskał informacje, jakich szukał.

I więcej, niż szukał. O wiele więcej.

Pewność siebie najwidoczniej popłaca. W jego ojczystym Stuleciu istniało przysłowie: „Mocno chwyć pokrzywę, a stanie się ona kijem, którym pobijesz swojego wroga”.

Mówiąc pokrótce, Noys nie miała odpowiednika w nowej Rzeczywistości. W ogóle żadnego odpowiednika. Mogła zająć pozycję w nowym społeczeństwie w najbardziej nie rzucający się w oczy i wygodny sposób albo mogła pozostać w Wieczności. Nie było powodu zabraniać Harlanowi związku z Noys poza czysto teoretycznym — że złamał prawo, a wiedział bardzo dobrze, jak obalić ten argument.

Popędził więc, by powiedzieć Noys wielką nowinę i rozkoszować się sukcesem po kilku dniach klęski.

I w tym momencie kocioł zatrzymał się.

Nie zwalniał — po prostu stanął. Gdyby ruch odbywał się w przestrzeni, gwałtowne zahamowanie zmiażdżyłoby kocioł, rozpaliło metal, zmieniło Harlana w kupkę połamanych kości i poszarpanego ciała.

Poczuł mdłości i jakiś wewnętrzny ból.

Gdy już mógł widzieć, niezgrabnie ujął temporometr i wybałuszył nań zamglone oczy. Odczytał liczbę 100 000.

To go przeraziło. Liczba była zbyt okrągła. Gorączkowo odwrócił się ku urządzeniom sterującym. Czyżby coś się zepsuło?

Przeraził go również fakt, że nie widział żadnego defektu. Nic nie blokowało dźwigni ruchu. Stała mocno na kierunku przyszłości. Nie było zwarcia. Wskazówki wszystkich aparatów znajdowały się w czarnym pasie bezpieczeństwa. Nie ustał dopływ prądu. Cienka igiełka wskazująca stałe zużycie mega-megaculombów mocy świadczyła spokojnie, że prąd jest pobierany normalnie.

Więc cóż zatrzymało kocioł?

Powoli, ostrożnie, Harlan dotknął dźwigni ruchu i zacisnął na niej palce. Przesunął ją na pozycję neutralną, a wtedy wskazówka zużycia mocy przesunęła się na zero.

Przestawił dźwignię ruchu w odwrotnym kierunku. Wskazówka zużycia mocy ruszyła znowu, a temporometr błyskał numerami mijanych Stuleci.

W przeszłość… w przeszłość 99983, 99972, 99959…

Harlan znowu przesunął dźwignię. Znowu w przyszłość. Powoli. Bardzo powoli.

A więc: 99985, 99993, 99997, 99998, 99999, 100 000…

Trzask! Ani kroku poza sto tysięcy. Energia Nova Soi szła w olbrzymich ilościach bez żadnego skutku.

Znowu pojechał wstecz, i to dalej. Popędził naprzód. Stop!

Zacisnął zęby, dyszał. Tłukł się jak więzień o kraty celi.

Kiedy zatrzymał się po kolejnych dziesięciu próbach, kocioł stał twardo na 100 000. Tylko dotąd, nic dalej.

Zmieni kotły. (Lecz w tej myśli nie było zbyt wiele nadziei).

W pustej ciszy 100 000 Stulecia Andrew Harlan wysiadł z kotła i wybrał sobie inny szyb komunikacyjny.

W minutę później, ściskając w ręku dźwignię ruchu, wpatrywał się w liczbę 100 000 i wiedział, że i tędy się nie przedostanie.

Szalał. Teraz, gdy sprawy tak nieoczekiwanie zmieniły się na jego korzyść — takie nagłe nieszczęście! Przekleństwo omyłki przy wejściu do 482 Stulecia nadal na nim ciążyło.

Wściekły, przy dusił dźwignię w dół, aż do maksimum, i utrzymał na tym poziomie. Przynajmniej na jeden sposób był teraz wolny, mógł robić, co chce. Gdy Noys była odcięta za barierą Czasu i niedostępna, cóż mogli mu jeszcze uczynić? Czegóż jeszcze mógł się bać?

Przeniósł się do 575 Stulecia i wyskoczył z kotła z nie znanym mu dotąd uczuciem bezwzględnego lekceważenia otoczenia. Poszedł do biblioteki sekcyjnej, nie odzywając się do nikogo, nie patrząc. Wziął, co mu było potrzebne, nie zważając, czy jest obserwowany. Cóż mogło go to obchodzić?

Wrócił do kotła i pojechał wstecz. Dokładnie wiedział, co zrobi. Przedtem spojrzał na wielki zegar odmierzający standardowy fizjoczas, liczący dnie i dzielący je na trzy robocze zmiany fizjodoby. Finge będzie znajdował się teraz w swym prywatnym mieszkaniu, a więc jeszcze lepiej.

Harlan czuł wzbierającą gorączkę, gdy przybył do 482 Stulecia. Usta miał suche i obrzmiałe, kłuło go w piersi, lecz wyczuwał twardy kształt broni pod ubraniem, przyciskał ją mocno łokciem i tylko to miało znaczenie.

Zastępca Kalkulatora Hobbe Finge spojrzał na Harlana, a zaskoczenie w jego oczach ustępowało stopniowo zainteresowaniu.

Harlan przez chwilę obserwował go w ciszy, pozwalając, by zainteresowanie wzrosło, i czekając, aż się przemieni w strach. Powoli wszedł między Finge’a a ekran wizjofonu.

Finge był goły do pasa. Pierś miał rzadko owłosioną, pulchną, niemal kobiecą. Brzuch mu zwisał.

Zupełnie bez godności, pomyślał Harlan z satysfakcją. Wygląda idiotycznie. Tym lepiej.

Wsunął prawą dłoń za koszulę i ujął uchwyt broni.

Powiedział

— Nikt mnie nie widział, Finge, więc nie patrz na drzwi. Nikt tu nie przyjdzie. Musisz zrozumieć, Finge, że masz do czynienia z Technikiem. Wiesz, co to znaczy?

Głos jego brzmiał głucho. Był zły, że w oczach Finge’a nie pojawia się strach, a tylko zainteresowanie. Finge sięgnął nawet po koszulę i bez słowa zaczął ją wkładać.

Harlan kontynuował:

— Znasz przywileje Technika, Finge? Nigdy nie byłeś Technikiem, więc nie możesz tego ocenić. Oznacza to, że nikt nie patrzy, dokąd idziesz i co robisz. Wszyscy patrzą w inną stronę i tak się wysilają, żeby cię nie widzieć, że istotnie im się to udaje. Na przykład, mogę iść do biblioteki sekcyjnej i wybrać sobie dowolnie ciekawe dzieło, podczas gdy bibliotekarz pilnie zajmuje się swymi katalogami i nic nie widzi. Mogę przespacerować się korytarzami części mieszkalnej 482 Stulecia, a wszyscy będą mi schodzili z drogi i przysięgali później, że nikt mnie nie widział. Dzieje się to automatycznie. Więc widzisz, że mogę robić, co zechcę, i iść, dokąd mi się podoba. Mogę wejść do prywatnego apartamentu Zastępcy Kalkulatora Sekcji i zmusić go do powiedzenia prawdy pod groźbą użycia broni, i nie znajdzie się nikt, kto by mnie powstrzymał.

Finge odezwał się po raz pierwszy:

— Co tam masz?

— Broń — powiedział Harlan i wyciągnął ją. — Poznajesz to? — Wylot lufy połyskiwał lekko i kończył się małym zgrubieniem.

— Jeśli mnie zabijesz… — zaczął Finge.

— Nie zabiję cię — powiedział Harlan. — Podczas ostatniego spotkania miałeś ze sobąeksploder. To nie jest eksploder. To wynalazek jednej z ostatnich Rzeczywistości 575 Stulecia. Możliwe, że tego nie znasz. Został wydobyty z Rzeczywistości. Paskudna broń. Może zabić, lecz przy małym napięciu aktywizuje ośrodki bólu w systemie nerwowym i powoduje paraliż. Nazywa się to albo było nazywane biczem neuronowym. Działa. Jest naładowany. Sprawdzałem na palcu. — Podniósł lewą dłoń z zesztywniałym małym palcem. — To bardzo nieprzyjemne.

Finge poruszył się niespokojnie,.

— O co chodzi, na miłość Czasu?

— Powstało coś w rodzaju blokady w szybie kotła koło 100 000 wieku. Chcę, żeby to usunięto.

— Blokada w szybie kotła?

— Nie udawaj, że cię to zaskoczyło. Wczoraj rozmawiałeś z Twissellem. Dzisiaj powstała blokada. Chcę wiedzieć, co powiedziałeś Twisselowi. Chcę wiedzieć, co w tej sprawie zrobiono i co jeszcze zostanie zrobione. Na miłość Czasu, Kalkulatorze, jeśli mi nie powiesz, użyję bicza. Spróbuj, jeśli mi nie wierzysz.

— Więc słuchaj — słowa Finge’a były niezbyt wyraźne i widać było po nim pierwsze oznaki strachu, a jednocześnie rodzaj desperackiego gniewu. — Jeśli chcesz wiedzieć prawdę, będziesz ją znał. Wiemy o tobie i o Noys.

Harlan zamrugał oczyma.

— Co o mnie i o Noys? Finge powiedział:

— Myślisz, że zawsze uda ci się ze wszystkiego wykręcić? — Kalkulator wpatrywał się w bicz neuronowy, a jego czoło zaczęło błyszczeć. — Na miłość Czasu, po tym, jakie uczucia okazywałeś po swoim okresie Obserwacji, po tym, co robiłeś podczas Obserwacji, myślisz, że moglibyśmy cię nie śledzić? Zasługiwałbym na zdjęcie ze stanowiska, gdybym tego nie zrobił. Wiem, że sprowadziłeś Noys do Wieczności. Wiedzieliśmy o tym od początku. Chciałeś prawdy. Oto ona.

W owej chwili Harlan pogardzał własną głupotą.

— Wiedzieliście?

— Tak. Wiemy, że wywiozłeś ją do Ukrytych Stuleci. Wiedzieliśmy za każdym razem, gdy wstępowałeś w 482 Stulecie, by ją zaopatrzyć w odpowiednie artykuły zbytku, robiąc z siebie durnia, zapominając o przysiędze Wiecznościowca.

— Więc dlaczego mnie nie zatrzymaliście? — Harlan przeżywał teraz gorzki smak upokorzenia.

— Nadal chcesz znać prawdę? — Finge cofnął się i wyglądało na to, że odzyskuje odwagę, w miarę jak Harlan pogrąża się w bezsilnym gniewie.

— Mów!

— Otóż wiedz, że nigdy nie uważałem cię za prawdziwego Wiecznościowca. Może za błyskotliwego Obserwatora i Technika. Ale nie Wiecznościowca. Kiedy sprowadziłem cię tutaj do tej ostatniej roboty, chodziło o to, by dowieść tego również Twissellowi, który ceni cię z jakiegoś podejrzanego powodu. Ja nie tylko badałem społeczeństwo w osobie Noys. Badałem również ciebie, a ty zawiodłeś na całej linii, tak zresztą jak się spodziewałem. A teraz odłóż tę broń, ten bicz, czy jak on się tam nazywa, i wyjdź stąd.

— I przyszedłeś wtedy do mojego mieszkania — powiedział Harlan bez tchu, wytężając wszystkie siły, by zachować twarz, i czując, że mu się to nie udaje, jak gdyby jego umysł i duch były równie drętwe i nieczułe, jak mały palec porażony neuronowym biczem — przyszedłeś, by skłonić mnie do robienia tego, co zrobiłem?

— Oczywiście. Jeśli mam być ścisły — kusiłem cię. Powiedziałem ci prawdę: że możesz utrzymać Noys tylko w istniejącej wtedy Rzeczywistości. A ty postąpiłeś nie jak Wiecznościowiec, lecz jak smarkacz. Zresztą spodziewałem się tego.

— Zrobiłbym to samo raz jeszcze — odparł Harlan szorstko — a ponieważ wszystko jest już znane, widzisz, że nie mam nic do stracenia. — Skierował bicz w brzuch Finge’a i zapytał przez zaciśnięte zęby: — Co się stało z Noys?

— Nie mam pojęcia.

— Bzdura. Co się stało z Noys?

— Mówię przecież, że nie wiem. Harlan mocniej ścisnął bicz i zniżył głos.

— Zaczniemy od nogi. To będzie bolało.

— Na miłość Czasu, słuchaj. Czekaj!

— W porządku. Co się z nią stało?

— Nie, słuchaj! Jak do tej pory, to jest tylko złamanie dyscypliny. Bez wpływu na Rzeczywistość. Sprawdziłem to. Skończy się dla ciebie tylko degradacją. Jeśli mnie zabijesz albo zranisz w zamiarze popełnienia zabójstwa, będzie to oznaczało, że zaatakowałeś starszego rangą. Za to jest kara śmierci.

Harlan uśmiechnął się na tę czczą groźbę. W obliczu tego, co się już zdarzyło, śmierć stanowiłaby tylko rozwiązanie, ostateczne i proste.

Finge najwidoczniej źle zrozumiał powód uśmiechu, bo dodał szybko:

— Nie myśl, że w Wieczności nie istnieje kara śmierci dlatego tylko, że nigdy się z nią nie spotkałeś. Ale my znamy takie wypadki, my, Kalkulatorzy. Co więcej, odbywały się również egzekucje. To proste. W każdej Rzeczywistości zdarza się mnóstwo śmiertelnych wypadków i ciała nie zostająodnalezione. Rakiety eksplodują w stratosferze, samoloty toną w głębiach oceanów albo rozbijają się w górach. Mordercę można umieścić w jednym z tych statków na kilka minut czy sekund przed katastrofą. Czy warto ci ryzykować?

Harlan poruszył się i powiedział:

— Jeśli próbujesz się ratować, ta metoda nie podziała. Oświadczam ci: nie boję się kary. Ponadto chcę mieć Noys. Chcę mieć ją zaraz. Ona nie istnieje w bieżącej Rzeczywistości. Nie ma odpowiednika. Nie ma więc przyczyn, dla których nie moglibyśmy zawrzeć formalnego związku.

— To jest niezgodne z przepisami. Technik bowiem…

— Zostawimy tę decyzję Radzie Wszechczasów — powiedział Harlan i jego duma wreszcie doszła do głosu. — Nie boję się odmowy, podobnie jak nie boję się zabić ciebie. Nie jestem zwykłym Technikiem.

— Dlatego, że jesteś Technikiem Twissella? — Na okrągłej, spoconej twarzy Finge’a pojawił się dziwny wyraz: nienawiści albo triumfu, albo jednego i drugiego naraz.

Harlan powiedział:

— Z przyczyn o wiele ważniejszych niż ta. A teraz…

Z ponurą determinacją dotknął palcem aktywatora broni. Finge wrzasnął.

— Więc idź do Rady. Do Rady Wszechczasów. Oni wiedzą. Jeśli jesteś taki ważny… — urwał chwytając powietrze.

Palec Harlana zatrzymał się w pół ruchu.

— No więc?

— Myślisz, że w podobnym przypadku podjąłbym akcję sam? O całym incydencie złożyłem raport do Rady Wszechczasów jednocześnie ze Zmianą Rzeczywistości. Proszę! Tu są kopie.

— Nie ruszaj się!

Lecz Finge zlekceważył rozkaz. Błyskawicznie rzucił się do swoich akt. Gdy palcem jednej ręki przyciskał szyfrowy zamek szafki, druga sięgnęła do teczki. Z biurka wysunął się srebrny język folii, jego perforacja była widoczna nawet gołym okiem.

— Chcesz, żeby to udźwiękowić? — zapytał Finge i nie czekając włożył taśmę do udźwiękowiacza.

Harlan słuchał jak sparaliżowany. Wszystko było jasne. Finge złożył raport. Opisywał każdy ruch Harlana w szybach komunikacyjnych. Nie opuścił ani jednego.

Gdy raport się skończył, Finge wrzasnął:

— A więc idź do Rady. Nie założyłem zapory w Czasie. Nie wiedziałbym, jak to zrobić. I nie myśl, że ich ta sprawa nie obchodzi. Mówiłeś, że wczoraj rozmawiałem z Twissellem. Masz rację. Ale nie ja się z nim łączyłem, to on mnie wzywał. Więc idź, zapytaj Twissella. Powiedz im, jaki to z ciebie ważny Technik. A jeśli chcesz mnie przedtem zastrzelić, to strzelaj i do Czasu z tobą! — Harlan nie mógł nie dostrzec uniesienia w głosie Kalkulatora. W tej chwili Finge czuł się na tyle silny, by wierzyć, że nawet neuronowa chłosta przyniesie mu korzyść.

Dlaczego? Czy złamanie Harlana było tak drogie jego sercu? Czy zazdrość o Noys była tak silną namiętnością?

Ledwie Harlan zdążył sformułować te pytania w swoim umyśle, a już Finge i cała sprawa nagle wydała mu się bez znaczenia.

Schował broń do kieszeni, szybko wyszedł i skierował się ku najbliższemu szybowi komunikacyjnemu.

A więc to była Rada albo co najmniej Twissell. Nie bał się ich ani pojedynczo, ani wszystkich razem.

Z każdym mijającym dniem ostatniego niewiarygodnego miesiąca utwierdzał się w przekonaniu, że jest niezastąpiony. Rada, nawet sama Rada Wszechczasów, nie może postąpić inaczej, jak tylko próbować dojść z nim do porozumienia, skoro stawką za jedną dziewczynę jest istnienie całej Wieczności.

Загрузка...