18. Początek Nieskończoności

Jednak w głębi serca Harlan nie był pewny, ogarnęło go niezdecydowanie. W ręku trzymał eksploder, wycelowany w Noys.

Lecz czemu nic nie mówiła? Dlaczego zachowywała tę uporczywą bierność?

Jak może ją zabić? Jak może jej nie zabijać? Powiedział ochryple:

— Więc?

Poruszyła się, lecz tylko po to, by opuścić ręce na kolana, by wyglądać jeszcze bardziej swobodnie, bardziej wyniośle. Gdy zaczęła mówić, jej głos niemal nie przypominał głosu istoty ludzkiej. I choć patrzyła na muszkę eksplodera, głos brzmiał pewnie, miał w sobie jakąś mistyczną siłę.

— Nie dlatego chcesz mnie zabić, żeby ochronić Wieczność. Gdyby tylko to było twoim zamiarem, mógłbyś mnie ogłuszyć, mocno związać, zamknąć w tej jaskini, a potem rano wyruszyć w drogę.

Mógłbyś poprosić Kalkulatora Twissella, by trzymał mnie w zamknięciu podczas twego pobytu w Prymitywie. Mógłbyś zabrać mnie ze sobą do miasta i po drodze zgubić na pustkowiu. Ale nie — tylko moja śmierć może cię zadowolić, a to dlatego, że cię wywiodłam w pole, że różnymi sztuczkami skłoniłam cię do miłości, wyłącznie po to, by cię później skłonić do zbrodni. Byłoby to morderstwo z powodu zranionej dumy, nie zaś wymiar sprawiedliwości, jak sobie wmawiasz.

Harlan szalał z gniewu.

— Czy jesteś z Ukrytych Stuleci? Mów! Noys powiedziała:

— Jestem. I cóż — będziesz teraz strzelał?

Palec Harlana drżał na guziczku kontaktowym eksplodera. Jednak wahał się. Coś irracjonalnego w jego duszy nadal broniło sprawy Noys, ożywiając resztki jego miłości i tęsknoty. Czy była zrozpaczona, że ją odrzucił? Czy świadomie kusiła śmierć przez kłamstwo? Czy smakowała w głupim bohaterstwie, zrodzonym z rozpaczy, wynikającej z jego zwątpienia?

Nie!

To dobre dla książkofllmów wyrosłych z ckliwych tradycji literackich 289 Stulecia, lecz nie dla takiej dziewczyny, jak Noys. Ona nie należała do tych, co przyjmuj ą śmierć z ręki fałszywego kochanka pokornie.

Czy też kpiła sobie z niego wiedząc, że nie będzie w stanie jej zabić? Czy całkowicie polegała na tym, że jest dla niego tak atrakcyjna, że to go zdemobilizuje i obezwładni?

To było bardzo prawdopodobne. Jego palec nieco mocniej dotknął kontaktu.

Noys odezwała się znowu:

— Czekasz. Czy to oznacza, że chcesz, żebym zaczęła się bronić?

— Jak bronić? — Harlan próbował szydzić, lecz był w gruncie rzeczy zadowolony z tej zwłoki. Mógł odwlec chwilę, kiedy będzie musiał patrzeć na jej rozszarpane ciało, na krwawe resztki, wiedząc, że to była piękna Noys i że on dokonał tego zniszczenia własną ręką.

Miał przynajmniej pretekst. Rozmyślał gorączkowo: Niech mówi. Niech mówi wszystko, co wie o Ukrytych Stuleciach. Dzięki temu on obroni Wieczność.

Nadawało to jego działaniu pozory świadomej polityki i przez chwilę mógł patrzeć na Noys z tak spokojną twarzą, jak ona na niego.

Noys jakby czytała w jego myślach. Zapytała:

— Chcesz się czegoś dowiedzieć o Ukrytych Stuleciach? Próbujesz się zabezpieczyć? Nie mam nic przeciwko temu. Chciałbyś, na przykład, wiedzieć, czy po 150 000 na Ziemi nie ma już ludzi? To cię interesuje?

Harlan nie miał zamiaru prosić o tę wiadomość ani jej kupować. Miał eksploder. Bardzo pragnął nie okazywać słabości. Powtórzył:

— Mów! — i poczerwieniał na widok uśmieszku, jakim odpowiedziała na jego okrzyk.

— W pewnym momencie fizjoczasu, zanim Wieczność sięgnęła bardzo daleko w przyszłość, zanim sięgnęła nawet do l0 000 wieku, my z naszego Stulecia — a miałeś rację, że to jest 111 394 Stulecie — dowiedzieliśmy się o jej istnieniu. Widzisz, my również mieliśmy podróże w Czasie, lecz były one oparte na całkowicie innych przesłankach niż wasze. Woleliśmy raczej oglądać Czas, niż przekształcać masę. Ponadto zajmowaliśmy się tylko naszą przeszłością.

Odkryliśmy Wieczność pośrednio. Najpierw opracowaliśmy rachunek Rzeczywistości i tą metodą zbadaliśmy naszą Rzeczywistość. Ze zdumieniem odkryliśmy, że żyjemy w Rzeczywistości dość niskiego stopnia prawdopodobieństwa. Powstało poważne pytanie: skąd taka nieprawdopodobna Rzeczywistość?… Nie słuchasz, Andrew! Czy cię to w ogóle interesuje?

Harlan usłyszał, że wypowiada jego imię z intymną czułością minionych tygodni. Ta jej cyniczna przewrotność powinna go była rozdrażnić, rozzłościć. A jednak nie rozdrażniła.

Powiedział rozpaczliwie:

— Mów i kończ to, kobieto.

Usiłował zrównoważyć jej ciepłe „Andrew”, chłodnym „kobieto”, ale Noys tylko uśmiechnęła się blado.

— Przebadaliśmy Czas w przeszłości i trafiliśmy na rozwijającą się Wieczność. Niemal od razu stało się dla nas oczywiste, że w pewnym punkcie fizjoczasu (znamy również to pojęcie, lecz pod inną nazwą) istniała inna Rzeczywistość. Inną Rzeczywistość, o największym prawdopodobieństwie, nazywamy Stanem Podstawowym. W tym Stanie Podstawowym mieściliśmy się kiedyś my albo przynajmniej nasze odpowiedniki. Na razie nie mogliśmy powiedzieć nic o istocie Stanu Podstawowego.

Wiedzieliśmy jednak, że pewna Zmiana, przeprowadzona przez Wieczność w dalekiej przeszłości, zdołała zmienić Stan Podstawowy aż do naszego Stulecia i dalej. Zabraliśmy się do badania natury Stanu Podstawowego, zamierzając zaradzić złu, jeśli to było zło. Najpierw musieliśmy ustanowić rejon kwarantanny, który nazywacie Ukrytymi Stuleciami, izolując Wiecznościowców od przyszłości dalszej niż 70 000 Stulecie. Ta izolacja mogła nas osłonić niemal przed wszystkimi dokonywanymi Zmianami. Nie zapewniało nam to całkowitego bezpieczeństwa, lecz dawało czas.

Następnie dokonaliśmy czegoś, na co w zasadzie nie pozwalała nam nasza kultura i etyka. Zbadaliśmy naszą przyszłość. Zbadaliśmy przeznaczenie człowieka w Rzeczywistości, która aktualnie istniała, zamierzając ją w końcu porównać ze Stanem Podstawowym. Gdzieś po wieku 125 000 ludzkość pozna tajemnicę komunikacji międzygwiezdnej. Nauczy się, jak dokonać skoku przez hiperkosmos. W końcu osiągnie gwiazd.

Harlan przysłuchiwał się jej słowom ze wzrastającą uwagą. Ile prawdy było w tym wszystkim? A ile wyrachowanej chęci oszukania go? Usiłował wyzwolić się spod uroku, przerywając strumień jej wymowy. Powiedział:

— A skoro mogą osiągnąć gwiazd, zrobią to i opuszczą Ziemię. Niektórzy z nas to odgadli.

— W takim razie niektórzy z was odgadli błędnie. Ludzie próbowali opuścić Ziemię. Jednak, na nieszczęście, nie jesteśmy sami w Galaktyce. Wiesz, że istnieją inne gwiazdy, inne planety. Istnieją również inne skupiska inteligentnych istot. Co prawda żadne z nich, przynajmniej w Galaktyce, nie jest tak stare jak ludzkość, lecz przez 125 000 Stuleci człowiek pozostawał na Ziemi, a młodsze istoty dopędziły nas i wyminęły, rozwinęły komunikację międzygwiezdną i zasiedliły Galaktykę.

Gdy wyruszyliśmy w kosmos, wszędzie spotykaliśmy tablice ostrzegawcze: „Zajęte”, „Wstęp wzbroniony”, „Nie zbliżać się!” Ludzkość cofnęła swe badawcze czułki i została na miejscu. Lecz teraz wiedziała już, czym naprawdę jest Ziemia: więzieniem otoczonym przez nieskończoną wolność… I ludzkość wymarła!

Harlan powiedział:

— Po prostu wymarła. Nonsens!

— Wymarła nie po prostu. To trwało tysiące Stuleci. Ten proces przebiegał z różnym nasileniem, lecz najważniejszą przyczyną było poczucie utraty celu, poczucie zbędności, beznadziejności, których nie dało się przezwyciężyć. Wreszcie nastąpił krańcowy spadek liczby urodzeń i ostateczna zagłada. To rezultat działań twojej Wieczności.

Harlan mógł już teraz bronić Wieczności, tym bardziej gorąco i zawzięcie, że niedawno atakował ją tak szczerze. Powiedział:

— Wpuśćcie nas do Ukrytych Stuleci, a wszystko naprawimy. Potrafiliśmy osiągnąć najwyższe dobro w tych Stuleciach, do których mamy dostęp.

— Najwyższe dobro? — zapytała Noys wyraźnie szyderczym tonem. — A co to jest? To wasze maszyny wam to mówią. Wasze komputapleksy. Ale kto przygotowuje te maszyny, kto mówi im, co mają ważyć na szalach? Maszyny nie rozwiązują problemów bardziej wnikliwie niż ludzie, tylko szybciej. Tylko szybciej! A co Wiecznościowcy uważają za dobro? Powiem ci: spokój i bezpieczeństwo. Umiarkowanie. Żadnych ekscesów. Żadnego ryzyka bez stuprocentowej pewności, że wszystko się uda.

Harlan przełknął ślinę. Nagle przypomniał sobie bardzo wyraźnie słowa Twissella o rozwiniętych ludziach z Ukrytych Stuleci. Kalkulator powiedział: „Wykluczamy niezwykłość”. I czyż tak nie było?

— Wydaje się — podjęła Noys — że myślisz. Pomyśl więc o tym. Dlaczego w obecnie istniejącej Rzeczywistości człowiek ustawicznie próbuje podróży kosmicznych i ustawicznie kończy się to fiaskiem? Z pewnością każda era podróży kosmicznych musi wiedzieć o poprzednich rozczarowaniach. Dlaczego więc próbują na nowo?

— Nie studiowałem tego — rzekł Harlan. Lecz pomyślał niepewnie o koloniach na Marsie, ciągle zakładanych od nowa i zawsze rozpadających się. Pomyślał o dziwnej atrakcji, jaką zawsze stanowiły loty kosmiczne, nawet dla Wiecznościowców. Słyszał głos Socjologa Kantora Voya z 2456 Stulecia, który obserwując koniec elektrograwitacyjnego lotu kosmicznego w jednym Stuleciu, oświadczył z żalem: „To było bardzo piękne”. A Biografista Neron Feruk, widząc to, klął i wymyślał na metody załatwiania surowicy antyrakowej przez Wieczność.

Czy istnieje coś takiego jak instynktowna tęsknota inteligentnych istot za ekspansją, za osiągnięciem gwiazd, za uwolnieniem się od działania prawa grawitacji? Czy to właśnie zmusiło człowieka, by dziesiątki razy opracowywał system podróży międzyplanetarnych i wyprawiał się ciągle na nowo między martwe światy systemu słonecznego, gdzie jedynie Ziemia nadaje się do życia? Czy to ostateczna klęska, świadomość, że trzeba wracać do starego więzienia, powodowała te stale zwalczane przez Wieczność frustracje? Harlan myślał o rozpowszechnieniu się narkomanii właśnie w tych Stuleciach, które przyniosły fiasko elektrograwitacji.

Noys mówiła:

— Tępiąc klęski Rzeczywistości, Wieczność wyklucza również triumfy. To właśnie najbardziej ryzykowne próby mogą podnieść ludzkość na szczyty. Z niebezpieczeństwa i niepewności wypływa siła, która popycha ludzkość do nowych i większych zdobyczy. Rozumiesz to? Czy możesz zrozumieć, że usuwając pułapki i niebezpieczeństwa grożące człowiekowi, Wieczność przeszkadza mu znajdować własne, lepsze, prawdziwe rozwiązania?

Harlan zaczął drętwo:

— Największym dobrem największej liczby… Noys przerwała:

— Przypuśćmy, że Wieczność nigdy nie powstała.

— Co wtedy?

— Powiem ci, co by wtedy było. Energia zużywana na inżynierię Czasu zostałaby zamiast tego obrócona na rozwój nukleoniki. Wieczności by nie stworzono, lecz podróże międzygwiezdne na pewno. Człowiek osiągnąłby gwiazdy o przeszło sto tysięcy Stuleci wcześniej niż w bieżącej Rzeczywistości. Systemy gwiezdne byłyby wtedy jeszcze nie obsadzone i ludzkość osiedliłaby się w całej Galaktyce. My bylibyśmy pierwsi.

— I co byśmy na tym zyskali? — zapytał Harlan uparcie. — Bylibyśmy szczęśliwsi?

— Kogo rozumiesz przez „my”? Ludzkość nie miałaby jednego świata, lecz miliony światów, miliardy światów. Trzymalibyśmy w ręku Nieskończoność. Każdy świat miałby swe własne Stulecia, własne wartości, okazję do szukania szczęścia na swój sposób we własnym środowisku. Są różne szczęścia, różne dobra, nieskończona ich różnorodność… To jest Stan Podstawowy ludzkości.

— Zgadujesz — powiedział Harlan i był zły na siebie, że go pociąga ten obraz, który Noys odmalowała. — Jak możesz powiedzieć, co by było?

Noys:

— Śmieszy cię ignorancja Czasowców, którzy znają tylko jedną Rzeczywistość. Nas śmieszy ignorancja Wiecznościowców, którzy myślą, że istnieje wiele Rzeczywistości, lecz tylko jedna w jednym Czasie.

— Co znaczą te brednie?

— My nie kalkulujemy różnych wariantów Rzeczywistości. My je oglądamy. Widzimy je w ich stanie Nierzeczywistości.

— Upiorny kraj, gdzie wszystko być może, gdyby…

— Tak. Ale twoja ironia jest zupełnie niepotrzebna.

— A jak wy to robicie?

Noys milczała chwilą, a potem rzekła:

— Jak ci to wytłumaczyć, Andrew… Nauczono mnie pewnych rzeczy, które, prawdę mówiąc, niecałkowicie rozumiem, zupełnie tak jak ty. Czy potrafisz wytłumaczyć działanie komputapleksu? A jednak wiesz, że istnieje i działa.

Harlan zaczerwienił się.

— No więc? Noys:

— Nauczyliśmy się przyglądać Rzeczywistości i znaleźliśmy Stan Podstawowy, tak jak ci mówiłam. Odnaleźliśmy również Zmianę, która zniszczyła Stan Podstawowy. Nie była to żadna Zmiana przeprowadzona przez Wieczność — to sam fakt istnienia Wieczności. Każdy system podobny do Wieczności, który pozwala ludziom wybierać sobie przyszłość, skończy się wyborem bezpieczeństwa i przeciętności, wykluczających zdobycie gwiazd. Samo istnienie Wieczności unicestwiło Imperium Galaktyczne. Żeby je odbudować, trzeba skończyć z Wiecznością.

Liczba Rzeczywistości jest nieskończona. Liczba różnych podgrup Rzeczywistości jest również nieskończona. Na przykład, liczba Rzeczywistości zawierających Wieczność jest nieskończona; liczba Rzeczywistości, w których Wieczność nie istnieje, jest również nieskończona. Lecz moi ludzie wybrali spośród nieskończoności tę grupę, która zawierała mnie.

Nie miałam z tym nic wspólnego. Nauczyli mnie mojej pracy, tak jak Twissell i ty nauczyliście Coopera. Lecz liczba Rzeczywistości, w których pozostawałam agentką niszczącą Wieczność, była również nieskończona. Ale ja wybrałam tę właśnie, która zawiera ciebie.

Harlan spytał:

— Dlaczego ją wybrałaś? Noys odwróciła oczy.

— Ponieważ cię kochałam. Kochałam cię na długo przedtem, nim cię poznałam.

Harlan był wstrząśnięty. Wypowiedziała to z głęboką szczerością. Pomyślał z mdlącym uczuciem: aktorka… i powiedział:

— To śmieszne.

— Czyżby? Przestudiowałam Rzeczywistości będące do mojej dyspozycji. Zanalizowałam Rzeczywistość, w której przybywałam do 482, spotykałam najpierw Finge’a, a potem ciebie… Tę, w której odwiedzałeś mnie i kochałeś, z której zabrałeś mnie do Wieczności i w daleką przyszłość do mego Stulecia, w której źle skierowałeś Coopera, a potem ty i ja wracaliśmy do Prymitywu. Żyliśmy w Prymitywie przez resztę, dni. Widziałam, jak żyjemy razem i jesteśmy szczęśliwi, a ja cię. kochałam. To nic śmiesznego. Wybrałam te. właśnie Rzeczywistość, by nasza miłość mogła być prawdziwa. Harlan:

— Fałsz. Wszystko fałsz. Jak możesz się spodziewać, że ci uwierzę? — Urwał, a potem dodał nagle: — Czekaj! Mówisz, że już to wszystko z góry wiedziałaś. Wszystko, co się zdarzy?

— Tak.

— Więc kłamiesz. Wiedziałabyś, że będę cię trzymał na muszce. Wiedziałabyś, że cię zdemaskuję. Co na to odpowiesz?

Westchnęła lekko:

— Powiedziałam ci, że istnieje nieskończona liczba podgrup Rzeczywistości. Obojętne, jak dokładnie ogniskujemy określoną Rzeczywistość, zawsze przedstawia się ona jako nieskończona liczba bardzo podobnych Rzeczywistości. Trafiają się mętne obrazy. Im dokładniej ogniskujemy, tym mniej niewyraźnych miejsc, lecz doskonałej ostrości nie udaje się nigdy osiągnąć. Jedna mała plamka potrafi zniszczyć wszystko.

— Co takiego na przykład?

— Musiałeś przybyć w daleką przyszłość, gdy zapora przy 100 000 Stuleciu zostanie usunięta, i zrobiłeś to. Lecz miałeś wrócić sam. Dlatego byłam tak zaskoczona, gdy zobaczyłam z tobą Kalkulatora Twissella.

Znowu Harlan się zmieszał. Jak ona potrafiła logicznie wszystko łączyć! Noys:

— Byłabym jeszcze bardziej zaskoczona, gdybym w pełni uświadomiła sobie znaczenie tej odmiany. Gdybyś przybył sam, zabrałbyś mnie do Prymitywu, tak jak to zrobiłeś. Tam z miłości do ludzkości, z miłości do mnie, zostawiłbyś Coopera. Wasz krąg zostałby przerwany. Wieczność skończyłaby się, żylibyśmy tu razem bezpiecznie.

Lecz ty przybyłeś z Twissellem, wprowadzając przypadkowe odchylenie. Po drodze Kalkulator podzielił się z tobą swoimi myślami na temat Ukrytych Stuleci i zapoczątkował w tobie łańcuch dedukcji, który skończył się twoim zwątpieniem w moją szczerość. Skończył się eksploderem wycelowanym we mnie… To byłoby wszystko, Andrew. Możesz mnie zastrzelić. Nic nie stoi na przeszkodzie.

Harlana bolała dłoń od kurczowego ściskania uchwytu broni. W oszołomieniu przełożył eksploder do drugiej raki. Czy w opowieści Noys była jakaś skaza? Potwierdzenie faktu, że Noys pochodzi z Ukrytych Stuleci, miało go skłonić do decyzji. Tymczasem jeszcze bardziej był rozdarty konfliktem, a świt się zbliżał.

Zapytał:

— Po co aż dwie próby zniszczenia Wieczności? Dlaczego Wieczność nie mogła się skończyć na zawsze, gdy wysłałem Coopera do 20 Stulecia? Wszystko by wtedy znikło.

— Ponieważ — powiedziała Noys — zniszczenie Wieczności nie wystarczy. Musimy zredukować do zera prawdopodobieństwo odrodzenia Wieczności w jakiejkolwiek formie. Więc jeszcze czegoś musimy dokonać tu, w Prymitywie: małej Zmiany. Wiesz, jak wygląda Minimum Potrzebnych Zmian. Muszę tylko wysłać list na półwysep zwany Italią, teraz w 20 Stuleciu. Obecnie mamy 19,32 Stulecia. Za parę centycenturii, zakładając, że wyślę list, pewien człowiek zacznie eksperymenty nad bombardowaniem uranu neutronami.

Harlana ogarnęła groza.

— Chcesz zmienić historię Prymitywu?

— Tak. Mamy ten zamiar. W nowej Rzeczywistości pierwsza nuklearna eksplozja odbędzie się nie w 30 Stuleciu, lecz w 19,45.

— Ale czy znacie niebezpieczeństwo? Potraficie je ocenić?

— Znamy niebezpieczeństwo. Przeglądałam arkusz pochodnych Rzeczywistości. Istnieje prawdopodobieństwo, że życie na Ziemi skończy się pod radioaktywną skorupą, lecz przedtem…

— Uważasz, że jest jakieś wyjście?

— Imperium Galaktyczne. Intensyfikacja Stanu Podstawowego.

— A jednak oskarżasz Wiecznościowców o interwencję…

— Oskarżamy ich o wielokrotne interwencje zmierzające do utrzymania ludzkości w bezpiecznym więzieniu. My wkraczamy raz, jedyny, by skierować uwagę ludzkości przedwcześnie ku nukleonice, tak aby nigdy, przenigdy nie stworzyła Wieczności.

— Nie — zaprotestował Harlan. — Musi być Wieczność.

— Jak wolisz. Od ciebie to zależy. Jeśli chcesz, by psychopaci dyktowali przyszłość człowieka…

— Psychopaci! — wybuchnął Harlan.

— A czy jest inaczej? Znasz ich. Pomyśl!

Harlan patrzył na nią pełen oburzenia, lecz musiał myśleć. Myślał o Nowicjuszach uczących się prawdy o Rzeczywistości i o Nowicjuszu Latourette, który w rezultacie próbował popełnić samobójstwo.

Latourette żył i został Wiecznościowcem, ze wszystkimi obciążeniami, których nikt nie potrafi określić. Tacy ludzie brali udział w zmienianiu Rzeczywistości.

Myślał o kastowym systemie w Wieczności, o nienormalnym życiu, w którym poczucie winy przekształcało się w gniew i nienawiść do Techników. Myślał o walczących między sobą Kalkulatorach, o Finge’u intrygującym przeciwko Twissellowi, i Twissellu szpiegującym Finge’a. Pomyślał o sobie. O Starszym Kalkulatorze, który również łamał prawa Wieczności.

Wydało mu się, że zawsze o tym wszystkim wiedział. Jeśli nie — to dlaczego tak bardzo chciał zniszczyć Wieczność? Jednak nigdy całkowicie nie przyznawał się do tego przed sobą: nigdy nie spojrzał otwarcie na ten problem, dopiero teraz.

I z wielką jasnością ujrzał Wieczność jako wylęgarnię najrozmaitszych psychoz, kłębowisko nienormalnych istot, wyrwanych brutalnie z ich rodzimych środowisk.

Popatrzył bezmyślnie na Noys, która powiedziała miękko:

— Widzisz? Wyjdźmy razem z tej jaskini, Andrew.

Poszedł za nią, zahipnotyzowany, oszołomiony tym, jak całkowicie zmienił się jego punkt widzenia. Jego eksploder po raz pierwszy odchylił się od linii łączącej go z sercem Noys.

Blady przedświt powlókł szarością niebo, a pękaty kocioł tuż przy jaskini wyglądał jak ogromny cień. Jego zarysy były zamazane i zniekształcone przez narzuconą na niego błonę.

Noys powiedziała:

— Oto Ziemia. Nie wieczny i jedyny dom ludzkości, lecz punkt startu do niekończącej się nigdy przygody. Musisz tylko podjąć decyzję. To twoja sprawa. Ciebie, mnie i zawartość tej jaskini ochroni przed Zmianą pole fizjoczasu. Cooper zniknie wraz ze swym ogłoszeniem, Wieczność skończy się wraz z Rzeczywistością mojego Stulecia, lecz my zostaniemy, będziemy mieli dzieci i wnuki, i zostanie ludzkość, by sięgnąć gwiazd.

Odwrócił się, żeby na nią spojrzeć: uśmiechała się do niego. To była Noys, taka jak zawsze, i jego serce biło tak jak zawsze.

Nie uświadamiała sobie nawet, że podjął decyzję, aż szarość ogarnęła całe niebo i zniknął zarys kotła. Noys podeszła powoli i znalazła się w ramionach Harlana, a on wiedział, że nastąpił koniec, ostateczny koniec Wieczności…

…i że zaczęła się Nieskończoność.

Загрузка...