CZĘŚĆ TRZECIA

INSTRUKCJA OBSŁUGI ZESTAWU TERAPEUTYCZNEGO „LOOD”.

1. Rozpakuj pudełko.

2. Wyjmij z pudełka hełm Virtual-Reality, napierśnik, miniłodówke, komputer, kable łączące.

3. Natychmiast podłącz minilodówkę do sieci, by zapobiec roztopieniu się lodu. Pamiętaj, że akumulator może utrzymywać odpowiednią temperaturę w minilodówce najwyżej trzy dni!

4. Po zapoznaniu się z punktem Przeciwwskazania i upewnieniu się, że nie ma żadnych przeciwwskazań do stosowania systemu terapeutycznego,,LOOD”, ukryj się w cichym pokoju i zamknij drzwi, aby nikt nie mógł Ci przeszkodzić w czasie seansu. Obnaż się do pasa, załóż napierśnik, zapnij pasy mocujące na plecach i ramionach. Mechanizm uderzeniowy powinien znajdować się dokładnie pośrodku mostka. Otwórz minilodówkę, wyjmij jedną z dwudziestu trzech lodowych brył. Zdejmij z niej polietylenowe opakowanie, włóż lód do gniazda mechanizmu uderzeniowego, blokując go uchwytem. Połącz zestaw „LOOD” kablami. Włącz interface zasilania komputera do gniazdka. Usiądź wygodnie. Rozluźnij się. Postaraj się o niczym nie myśleć. Weź do prawej ręki kontroler sterowania (pad). Naciśnij przycisk ON. Przekonaj się, czy mechanizm uderza lodowym grotem w środek Twojej klatki piersiowej, nałóż na głowę hełm VR. Seans terapeutyczny „LOOD” trwa od dwóch do trzech godzin. Jeśli w czasie seansu odczujesz dyskomfort, naciśnij przycisk OFF, który w odróżnieniu od przycisku ON posiada chropowatą powierzchnię.

5. Po zakończeniu seansu zdejmij hełm VR i napierśnik, odłącz system. Przyjmij pozycję horyzontalną, postaraj się rozluźnić, myśląc o Wieczności. Kiedy ochłoniesz, wstań, odłącz od hełmu odsysacz łez, przemyj go ciepłą wodą, wytrzyj i umieść w hełmie VR.

PRZECIWWSKAZANIA

Z systemu terapeutycznego „LOOD” absolutnie nie powinny korzystać osoby z chorobami układu krążenia i niewydolnością serca, zaburzeniami układu nerwowego, chore psychicznie, kobiety w ciąży i karmiące piersią, alkoholicy, narkomani, inwalidzi wojenni oraz dzieci poniżej 18. roku życia.

OSTRZEŻENIE

1. Zaleca się nie więcej niż dwa seanse dziennie.

2. Jeśli poczujesz po seansie dyskomfort, zwróć się do firmy „LOOD”. Nasi lekarze i technolodzy udzielą Ci odpowiednich wskazówek. Pamiętaj, że zestaw terapeutyczny przewiduje korekcję indywidualną.

3. Jeśli przerwałeś seans, wyrzuć całą niewykorzystaną resztę lodu z mechanizmu uderzeniowego. W celu kontynuowania seansu, należy wstawić nową bryłę lodu.

4. Nie wystawiaj urządzenia na bezpośrednie działanie promieni słonecznych, wilgoci i niskich temperatur.

W celu uzupełnienia minilodówki lód można nabyć w sklepach firmowych „LOOD”.

OPINIE I SUGESTIE PIERWSZYCH UŻYTKOWNIKÓW SYSTEMU TERAPEUTYCZNEGO „LOOD”.

Leonid Batow, lat 56, reżyser filmowy

Do dnia dzisiejszego byłem z zasady zdecydowanym wrogiem postępu i podejrzliwie odnosiłem się do wszelkich nowości naszego wieku zaawansowanych technologii, które nam obiecują „szczęście i natychmiastowy raj”. Nie miało to absolutnie nic wspólnego z moimi „ekologicznymi” przekonaniami; wypływało raczej z samej logiki mojego życia i twórczości. Prowadziłem dość samotniczy tryb życia, mieszkałem na wsi, kontaktowałem się z wąskim kręgiem ludzi o podobnych poglądach. Raz na cztery lata robiłem film. Wielu krytyków określało moje filmy jako „elitarne”, „hermetyczne”, nawet „wysoce marginalne”. Mieli rację: zawsze stałem na straży elitarności sztuki, „kina nie dla mas”. Za swojego największego wroga uważałem Hollywood, tego wielkiego „McDonald’sa”, który zawalił świat kinematografii fast foodem wątpliwej jakości. Moimi idolami i nauczycielami byli Eisenstein, Antoniom i Hitchcock. Jeśli chodzi o przekonania polityczne, byłem anarchistą, wielbicielem Bakunina i Kropotkina, walczących z pozbawioną oblicza machiną państwa. Aktywnie wspierałem „zielonych”, uczestniczyłem nawet w ich dwóch akcjach. Urodziłem się i dorastałem w państwie totalitarnym i zawsze byłem wewnętrznie spięty, oczekując agresji z zewnątrz. Dlaczego mówię teraz o moich przekonaniach politycznych? Dlatego, że w człowieku wszystko jest wzajemnie powiązane. Etyka i estetyka, pożywienie i stosunek do zwierząt. Dokładnie tak samo byłem spięty również dziś rano, kiedy kurier dostarczył mi system „LOOD”. Przedstawiciele producenta kilkukrotnie dzwonili do mnie i długo namawiali do przyjęcia tego prezentu. Początkowo, rzecz jasna, odmawiałem. Miałem po uszy reklamy tego systemu i w ogóle tego całego szumu medialnego ostatnich miesięcy.

Powtarzam, że nigdy nie wierzyłem w „natychmiastowy raj”, ani w życiu, ani w sztuce. Z drugiej strony wrzawa w mediach wokół „krachu światowej kinematografii” w związku z pojawieniem się systemu, porównanie go z torpedą, zdolną zatopić Hollywood, wzbudziły we mnie pewną zawodową ciekawość. Krótko mówiąc, kiedy otrzymałem pudełko z systemem, zjadłem śniadanie, wypiłem tradycyjnie filiżankę herbaty owocowej, wysunąłem swój stary skórzany fotel na środek pokoju, usiadłem i zastosowałem się ściśle do instrukcji. Włożyłem hełm i wcisnąłem przycisk „ON”. Przed oczyma miałem początkowo nieprzeniknioną ciemność. Młotek z lodem zaczął równomiernie stukać w moją klatkę piersiową. Minęła minuta, następna. Siedziałem, wbijając wzrok w ciemność. A lodowy młotek uderzał. Było w tym coś wzruszającego i śmiesznego. Przypomniałem sobie, jak w dzieciństwie, kiedy mieszkałem na prowincji, w zagajniku mieszkał ogromny dzięcioł. Takiego dużego dzięcioła nikt nigdy nie widział – ani ojciec, ani sąsiedzi. Duży, czarny, z białymi kosmatymi łapami i białym łebkiem. Wszyscy chodzili do zagajnika oglądać ogromnego dzięcioła. Wreszcie ktoś powiedział, że to dzięcioł kanadyjski i w Rosji nie występuje. Prawdopodobnie przyleciał z ogrodu zoologicznego albo ktoś go przywiózł i nie upilnował. Pracował jak nakręcony – stukał nieprzerwanie. Głośno, donośnie! Budził mnie tym stukaniem. Biegłem na niego popatrzeć. A on nikogo się nie bał, zajęty swoją robotą. Tak przywykliśmy do czarnego dzięcioła, że zaczęliśmy go nazywać Stachanow. Potem jakiś chuligan z sąsiedniej ulicy zabił dzięcioła kamieniem. Powiesił go na drzewie łebkiem w dół. Strasznie płakałem. Być może właśnie tego dnia zostałem ekologiem… I nagle, wspominając martwego dzięcioła i wciąż patrząc w mrok, zapłakałem. A na sercu zrobiło się tak gorąco i ciężko, jak zdarzało mi się tylko w dzieciństwie, kiedy człowiek wszystko przeżywa intensywniej. Było mi strasznie żal dzięcioła i w ogóle wszystkich żywych istot. Z oczu popłynęły mi łzy. A w hełmie od razu zaczęły działać odsysacze łez. To było bardzo przyjemne uczucie. Dygotałem w napadach kosmicznego smutku. Młoteczek zaś wciąż stukał i stukał, ale ja już odczuwałem nie uderzenia, tylko delikatny ucisk pośrodku piersi. Fale współczucia dla żywej istoty napływały jak przybój. A każda fala kończyła się łzami, które natychmiast znikały w odsysaczu łez. Młoteczek zastukał szybciej, fale zaczęły napływać częściej, aż spadła na mnie istna lawina. Wodospad smutku. Wręcz trząsłem się od płaczu. To było fenomenalne. Ostatni raz tak ryczałem szesnaście lat temu, kiedy umarła mama. Nie pamiętam, jak długo to trwało – pół godziny, może godzinę. Ale nie czułem żadnego strachu czy dyskomfortu. Przeciwnie, przyjemnie mi było płakać, to oczyszczało duszę. Pogrążałem się w tym bez reszty. W końcu płacz stopniowo ustał, oprzytomniałem. Młotek stukał tak szybko, że odnosiłem wrażenie, iż w klatce piersiowej mam otwór do samego serca. Kosmiczny smutek ustąpił uczuciu niewiarygodnego spokoju i rozkoszy. NIGDY w życiu nie było mi tak spokojnie i dobrze! I w tym momencie na wewnętrznym ekranie hełmu przed moimi oczyma pojawił się obraz. A raczej nie pojawił, ale rozbłysnął – jasno, szeroko i mocno. Rozpostarła się przede mną skalista wyspa na oceanie. Wynurzała się z oceanu niby płaskowyż, była prawie okrągła, o średnicy kilku kilometrów. I stałem na brzegu tej wyspy, trzymając się za ręce ze stojącymi obok nagimi ludźmi. Lewą ręką trzymałem dłoń dziewczyny, prawą dłoń starego mężczyzny. Oni z kolei trzymali się za ręce z innymi ludźmi. I wszyscy tworzyliśmy ogromny krąg wzdłuż brzegu wyspy. A ja nie wiedzieć czemu pojąłem, że w kręgu jest nas równo dwadzieścia trzy tysiące. Zamarliśmy. W dole pluskał ocean. Słońce stało w zenicie. Nad nami rozpościerało się oślepiająco błękitne niebo. Wszyscy byliśmy nadzy, błękitnoocy i jasnowłosi. I w ABSOLUTNYM zachwycie na coś czekaliśmy. Ta chwila oczekiwania czegoś absolutnie wielkiego trwała i trwała. Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał. Nagle w moim sercu coś się przebudziło. Serce przemówiło zupełnie nowym językiem. To było wstrząsające! Moje serce mówiło! Po raz pierwszy w życiu poczułem je SAMOISTNIE, jako samodzielny organ. Czuło wszystkich ludzi, stojących w kręgu, odczuwało serca każdego z nich. I wszystkie serca, wszystkie DWADZIEŚCIA TRZY TYSIĄCE NASZYCH SERC przemówiło unisono! Powtarzały jakieś nowe słowa, chociaż to nie były słowa w znaczeniu językowym, tylko coś jakby energetyczne błyski. Te błyski narastały, mnożyły się, jakby tworząc niewidzialną piramidę. I kiedy było ich już dwadzieścia trzy, stało się coś najbardziej wstrząsającego. Tego nie można oddać w żadnym języku. Cały otaczający nas widzialny świat, zaczął nagle topnieć i blednąć. Ale nie wyglądało to jak w filmie, kiedy kadr blednie po otwarciu przesłony. Świat rzeczywiście TOPNIAŁ, to znaczy rozpadał się na atomy i cząstki elementarne. A nasze ciała razem z nim. To było NIEWIARYGODNIE przyjemne: wielka ulga po długoletnim ziemskim życiu. Znikały, znikały i nagle strumienie światła


Galina Uwarowa, 38 lat, deputowana do Dumy Państwowej.

Wczoraj otrzymałam niespodziewany prezent od firmy „LOOD” – zestaw pod takąż nazwą. Trwający dziewięć miesięcy szum medialny wokół tego projektu doprowadził do szczęśliwych narodzin – na świat przyszło nowe dziecko zaawansowanych technologii. W obecności męża, syna i przyjaciół wypróbowałam na sobie działanie tego „cudu XXI wieku”, przy którego pomocy jego twórcy zamierzają „rozwiązać problem wyobcowania w naszym skomplikowanym świecie”. Włożyłam hełm, włączyłam aparat i czekałam. „Cudlód” osadzony w mechaniczny młotek zaczął uderzać mnie w pierś. Pierwsze minuty upłynęły w ciszy i ciemności. W stanie oczekiwania w atramentowej ciemności człowiek zwykle zaczyna wspominać. Nie wiedzieć czemu przypomniałam sobie, jak kiedyś ojciec zawiózł mnie na wieś do swoich krewnych. Miałam jakieś dziesięć lat. Krewni specjalnie dla nas zarżnęli cielaka. Nazywał się Bor’ka. Widziałam w komórce jego głowę. Ogarnął mnie strach i wstręt. Wybiegłam z komórki. A przy obiedzie moja wiejska ciocia nagle zapytała z uśmiechem: „No jak, smaczny był Bor’ka?” Rozpłakałam się. Nagle poczułam straszny smutek. No i zaczęłam płakać w tym cholernym hełmie. To z pewnością skutek napięcia nerwowego, spowodowanego przedłużającą się kampanią wyborczą. Mąż zaczął szarpać mnie za ramię, ale ja go ordynarnie odepchnęłam, na co nigdy sobie nie pozwalam. Potem łzy trysnęły jeszcze mocniej, strumieniem. Byłam po prostu u kresu sił. Kiedy to się skończyło, pojawił się obrazek – wszyscy stoimy w kręgu, trzymając się za ręce. Nadzy. I nagle wszystko zaczęło znikać. Staliśmy się promieniami światła


Siergiej Kriwoszejew, 94 lata, emeryt.

System „LOOD”, jaki otrzymałem w podarunku, sprawił mi wielką radość i dodał otuchy. Dzięki niemu jestem rześki i patrzę na wszystko z optymizmem. Wypróbowałem go 18 października. Było to tak: o 14.30 wszystko podłączyłem, usiadłem na krześle. Pomagali mi syn i synowa. Początkowo nic się nie działo. Czekałem dalej. Potem odczułem niepokój. Ale przyjemny. A co najważniejsze: przypomniałem sobie rzeczy, które już zupełnie zapomniałem. Przypomniałem sobie rok 1926, kiedy jako chłopiec poszedłem z ojcem na polowanie. Było to nad jeziorem pod Wysznim Wołoczkiem. Ojciec i trzech jego kolegów z pracy polowali na kaczki. I tego poranka nastrzelali prawie pełną łódkę kaczek. Łódka stała w trzcinach przy brzegu. Siedziałem w niej. A nasze dwa psy, Ententa i Kołczak, aportowały ustrzelone kaczki, jeśli te wpadały do wody, albo szukały ich w trzcinach. W końcu myśliwi zawołali psy, a ja zostałem sam w łódce z martwymi kaczkami. I nie wiadomo dlaczego zrobiło mi się bardzo żal tych kaczek. Były takie ładne. I wtedy zrozumiałem coś przerażającego: ich już nikt nigdy nie będzie w stanie ożywić. Okropnie płakałem. Płakałem i traciłem przytomność. I znów płakałem. Bardzo mnie to zmęczyło. Ocknąłem się na brzegu ogromnego jeziora. Stoję wśród ludzi. I wszyscy bez wysiłku przechodzimy do idealnie czystego światła.


Andriej Sokołow, 36 lat, czasowo bezrobotny.

Was, bydlaki, to by trzeba było powywieszać za jaja, żebyście ludzi nie robili w jajo. Ten syfiasty LÓD to wynalazek żydomasonerii, która chce zniewolić całą ludzkość. I tak już Rosję upokorzyli, ukrzyżowali i chcą poćwiartować i sprzedawać jak niedźwiedzią tuszę, a do tego jeszcze robią syf w naszych umysłach. Wybierają „potrzebnych” ludzi i rozdają to gówno gratis. Ale ja nie pójdę na takie kurewstwo! Ten pierdolony system to opium dla narodu rosyjskiego. Chcą nas wszystkich w to wciągnąć, a kiedy już będziemy jak debile, to wprowadzą wojska jebanego ONZ i wycelują rakiety w Kreml. I będziemy mówić po angielsku. Kurewski system: najpierw się poryczałem, bo przypomniałem sobie, jak chowaliśmy siostrzyczkę, kiedy ją prąd zabił na fermie, a potem już pełna chujnia – stoję z gołymi kurwiszonami i cwelami! I nikt się nie wstydzi. A potem – wszystko znika i coś w stylu takiego jasnego światła.


Anton Bielawski, 18 lat, student.

10 września siostra powiedziała, że jestem jedną z 230 osób, którym firma „LOOD” daje gratis swój super-system. Początkowo nie uwierzyłem, ale siostra pokazała mi gazetę, gdzie to było napisane. Super! Tyle słyszałem o tym systemie, stale mówiono o nim w TV, rozpisywała się na ten temat prasa. Widziałem reportaż o firmie „LOOD”, o jej niezwykłej historii, o tym, jak to oni wdrożyli na Syberii potężną produkcję syntetycznego Lodu Tunguskiego, i że firma jest bardzo bogata, a rosyjski udział wynosi tam raptem 25%, i że chcą przeprowadzić rewolucję w przemyśle filmowym i wideo, zniszczyć tradycyjne kino, zrobić coś zupełnie odjazdowego, że wszystkim poopadają szczeny. No i zadzwonili do mnie, a potem przywieźli pudło. Otworzyliśmy je z siostrą, był tam komputer, hełm i napierśnik. I taka walizkowa lodówka. A w niej 23 kawałki lodu. Zdjąłem koszulkę, siadłem na kanapie, siostra pomogła mi nałożyć napierśnik. Zamocowałem do młotka kawałek lodu, podłączyłem komputer, hełm, włączyłem wszystko do sieci i odpaliłem system. Designerka hełmu była czaderska, normalnie jak u Lorda Vadera. A w środku wygodny, miękki. Najpierw nic się nie działo. Tylko młotek zaczął tłuc mnie lodem w pierś. Ale to wcale nie bolało. Rozluźniłem się, siedzę, w hełmie ciemno jak w czołgu. Minuta, dwie, pięć. Nic! Już nawet pomyślałem, że to zwykła podpierducha. Siostra siedziała obok i powiedziałem do niej: „Maszka, zrobili nas w ptaka!” A potem nagle nie wiadomo dlaczego coś mi się przypomniało. Jak, mając czternaście lat, po raz pierwszy zachorowałem na astmę. I pierwszy atak miałem nad ranem. Pod naszym oknem układali jakieś rury i te barany zaczynały walić w asfalt chyba od piątej rano. A mieli kompresor do młotów pneumatycznych, zapuszczali go i ten zaczynał rytmicznie walić – łup, łup, łup! No i wtedy rano przyśniło mi się, że oni, te barany, uruchomili kompresor, a węże podłączyli do naszego lufcika. I wysysają nam powietrze z mieszkania. Mieliśmy kawalerkę, mama z Maszką spały pod oknem, a ja na polówce koło kredensu. I niby się budzę i widzę, że mama i maleńka Masza już prawie się udusiły. I leżą jak martwe pod tym lufcikiem. No to zrywam się i czołgam do nich, bo sam ledwo dyszę, i zaczynam nimi potrząsać. A one umierają na moich oczach. I to jest straszne, że w żaden sposób nie mogę pomóc, a ten cholerny kompresor wysysa powietrze i stuka: stuk, stuk, stuk! No to łapię za krzesło i rzucam w okno. Ale okno się nie rozbija. No to z całej siły walę pięściami w szybę, ale nic z tego. I nagle rozumiem – to koniec! Obie umarły! I już nie da się ich nigdy obudzić. Zaczynam strasznie płakać! No i na serio się rozpłakałem. Ryczałem tak długo, że siostra się wystraszyła. Potem opowiadała, że normalnie cały się wiłem. I to trwało i trwało, a potem jakbym zaczął słabnąć i zupełnie opadłem z sił, i zrobiło mi się tak dobrze i lekko, i jakby nic mnie nie rusza, olewam wszystko i tak superancko w środku. I – ciach! Zaświecił się obrazek: stoję na wykurwistej wyspie. Jak duża skała. Wokół morze. Słońce, niebo jasne, błękitne, świeże powietrze. A ja stoję w takim ogromnym kręgu z gołymi ludźmi, trzymamy się za ręce jak dzieci. I jest nas strasznie dużo. Nagle dociera do mnie, że jest nas równo dwadzieścia trzy tysiące. Równo! I to mnie normalnie jakoś tak telepnęło – hop! A w sercu jakoś tak zaczęło ssać, ale tak dobrze, superancko. I jazda, normalnie jakby w sercu była taka szpara, jazda bez trzymanki. Nagle poczułem serca wszystkich tych ludzi. I to takie dziwne, ale superuczucie, że my wszyscy jesteśmy jedyni na ziemi. I zaczęliśmy jakby rozmawiać sercami. Ale to nie była taka normalna rozmowa, kiedy człowiek coś mówi i ktoś mu odpowiada, w stylu:,,Jak się nazywasz?” – „Anton”. „A ja Wołodia, cześć”. Nie o to idzie. To była taka rozmowa bez słów, ale megamocna. A potem wszyscy zaczęliśmy sercami tak wibrować: raz, dwa, trzy… To było super! A kiedy doszło do dwudziestu trzech – to wtedy… normalnie brak mi słów! Nagle wszystko wokół zaczęło się rozpływać, jakby znikać na zawsze i my też – bach! i rozpłynęliśmy się w takim delikatnym świetle


Maks Aloszyn, 20 lat, anarchista.

Kiedy dostałem system „LOOD”, od razu postanowiłem go przetestować na naszym skłocie. To taki wyjebisty wysiedlony dom. Będą go odnawiać i potem zasiedlać burżujami. Nic tam nie ma, nawet elektryki. Ale damy radę – podciągamy nocą z sąsiedniego kiosku. No i wsadziłem łeb w ten hełm, podłączyłem się. Początkowo kurewsko ciemno i ten młotek lodowy napierdalał mnie w mostek. Chujowo, nie podchodzi mi to. Potem jakaś chujówka zaszczepiła mi się pod kopułą: jakieś przedpotopowe wspomnienia. Niby jeszcze jestem w Elektrostali, mały szczyl, wybiegam rano na podwórko, a tam zima zajebana, zaspy, dzieci spacerują z mamami. A moja matka jest dozorczynią. I koło trzeciej klatki schodowej łomem łupie lód: jeb! jeb! jeb! Taki przyjemny dźwięk. No i idę po podwórku, jak kosmonauta, kurwa: babka ubrała mnie w kupę ciuchów, na cebulę. A na nogach mam obciachowe walonki, śnieg pod nimi chrzęści jak cukier. W ręku mam łopatkę, podchodzę do zaspy i zaczynam z niej robić statek kosmiczny – kopię, kopię, a matka wciąż łupie i łupie. I nagle zarąbiście chce mi się lać, bo przed wyjściem się nie odlałem, bo zarąbiście chciałem wyjść na dwór. A nie chce mi się wracać do domu, żeby się odlać – wchodzić na trzecie piętro, zanim babka mnie rozpakuje, zaprowadzi do kibla, zarąbiście długo potrwa. No więc kopię i kopię, a matka wciąż łupie i łupie. Aż wreszcie zaczynam lać w walonki, może nie lać, a tak zdeka popuszczać. I w walonkach robi się ciepło. Ale zaraz potem jakoś chujowo. No i kopię pokład i zaczynam popłakiwać ze złości. A matka łupie i uśmiecha się do mnie. I nagle zaczynam ryczeć. Kurwa, ale tak, że nic nie widzę, walę się w zaspę i ryczę, ryczę, ryczę. A matka myśli, że tak się bawię. I dalej łupie ten swój jebany lód, a ja ryczę do utraty sił. Aż w końcu jestem tak padnięty, że leżę, kurwa, w tej zaspie jak w trumnie. Palcem nie mogę ruszyć. Aż tu nagle – jeb! I jestem na wyspie. Wyspa, kurwa, w morzu. A ja stoję w kręgu, razem ze mną stoją dwadzieścia trzy tysiące ludzi i w milczeniu trzymają się za ręce. Ja też trzymam się lewą ręką z jakąś panną, prawą – ze staruchem. Ja cież, kurwa, nie pierdolę! A potem – jeb, cios taki w serce, zajebioza – jeden, drugi, trzeci… dwudziesty trzeci! I bach – wszyscy, kurwa, w nirwanę odpływamy i światło


Władimir Koch, 38 lat, biznesmen.

Według mnie, wszystko to jest nad wyraz wątpliwe. Odczułem tylko:

1. żałość, tęsknotę, smutek (kiedy nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie, jak razem z trzema kolegami ze szkoły zatłukliśmy kamieniami kota).

2. słabość, śmiertelne zmęczenie (kiedy przestałem płakać).

3. euforię (kiedy znalazłem się w ogromnym kręgu ludzi sobie podobnych zadrżało mi serce i nagle zacząłem znikać i wszyscy wokół również, stając się światłem


Oksana Tierieszczenko, 27 lat, menedżer.

Bardzo chciałam wypróbować system „LOOD”. Nawet nie dlatego, że dużo o nim słyszałam. Już dawno, chyba ze trzy lata temu, kiedy Japończycy odnaleźli meteoryt tunguski, a raczej to, co z niego zostało, a rosyjscy i szwedzcy uczeni odkryli „syndrom lodu tunguskiego”, bardzo mnie zaintrygowało to zdarzenie. Odkrycie zapowiadało rewolucję w dziedzinie sensoryki. W ogóle podobała mi się historia meteorytu tunguskiego – ogromnej bryły lodu, w dodatku lodu o niezwykłej, niewystępującej w przyrodzie strukturze krystalicznej. Lód, który spadł z nieba, gruda, której w żaden sposób nie można było odnaleźć, ale okazało się, że komuś się to udało i cichaczem dłubał. Gdzie podziewali ten lód? Co się z nim działo? Kim byli ci ludzie? To już pozostanie zagadką. Ale teraz, kiedy naukowcy otrzymali syntetycznie ten niezwykły lód, zrobiło się jeszcze bardziej interesująco. Kiedy więc w firmie powiadomiono mnie, że znalazłam się na liście dwustu trzydziestu osób testujących, po prostu oszalałam! To była dla mnie prawdziwa niespodzianka. Na listę 230 wpisał mnie nasz dyrektor ds. handlu, nie pytając nawet o zgodę. Po prostu widział, jak surfuję po Internecie i śledzę zdarzenia związane z „FT”. Więc kiedy zrządzeniem losu znalazłam się wśród pierwszych testujących, powiedział, że powinnam wypróbować urządzenie tutaj, w naszej firmie, na oczach współpracowników. Wszyscy to poparli! Cóż było robić, przyjechałam wczoraj jak zawsze na 9.30, przywiozłam pudełko. Wszyscy już na mnie czekali. W pakowalni przesunięto paczki pod ściany, pośrodku ustawiono dyrektorski skórzany fotel. Dwie koleżanki pomogły mi założyć napierśnik, umocowały w młotku kawałek lodu, wszystko włączyły do sieci, ja zaś podłączyłam hełm, włożyłam go, namacałam palcem na konsoli przełącznik i nacisnęłam. Od razu młotek zaczął mnie lodem dziobać w pierś. A w hełmie było ciemno. To było śmieszne i trochę łaskotało: puk, puk, puk, puk, jakby ptak stukał mnie między piersiami! A śmiesznie dlatego, że wyobraziłam sobie, jak to wygląda z boku: w bikini i hełmie siedzi menedżer firmy, coś dziobie ją w pierś, wszyscy stoją i patrzą – co będzie dalej! Ale nic się nie działo – w hełmie wciąż było ciemno. Zaczęłam się niepokoić. Rzecz w tym, że w ogóle nie lubię ciemności. I kiedy śpię sama – zawsze włączam światło. Mam to od dziecka, chyba od dziesiątego roku życia. Rzecz w tym, że mój ojciec pił i kiedy wracał pijany do domu, brutalnie traktował mamę. Mieszkaliśmy w miasteczku wojskowym, w M3, w małym pokoju spali oni, a w dużym – ja. I kilka razy słyszałam, jak ojciec nocą gwałcił matkę, to znaczy ona nie chciała, a on, pijany, brał ją siłą. A ona płakała. Kiedyś nie wytrzymałam, wstałam i zapaliłam w swoim pokoju światło. Ojciec od razu się uspokoił. Nawet mnie nie skrzyczał. A potem po prostu zaczęłam robić to często. Zaczęłam bać się spać w ciemnościach. I kiedy o tym myślałam, siedząc w ciemnym hełmie, nagle przypomniało mi się wyraźnie pewne zdarzenie z dzieciństwa. Kiedyś latem mama położyła mnie spać za dnia, a sama poszła do sklepu. Obudziłam się – nikogo nie ma w domu. Tylko lodówka stuka. Duża i pękata. Zawsze głośno chodziła, stukała i kołysała się: stuk, stuk, stuk. Ubrałam się, podeszłam do drzwi, ale były zamknięte. Podeszłam do okna i zobaczyłam na podwórzu mamę. Stała z sąsiadką. Rozmawiały o czymś wesołym, śmiały się. Zaczęłam tłuc w szybę i krzyczeć: „Mamo, mamo!” Ale ona mnie nie słyszała. A lodówka wciąż stukała i stukała. Płakałam i patrzyłam na mamę. Najstraszniejsze było to, że mama mnie nie słyszy. I to wspomnienie było tak wyraźne, że zrobiło mi się smutno i rozpłakałam się. A potem po prostu zaczęłam ryczeć na głos, jak mała dziewczynka. Ale w tym płaczu było coś bardzo przyjemnego, bliskiego sercu, co nigdy nie wróci. Dlatego wcale się nie wstydziłam, wręcz przeciwnie, płakałam na całego. Trwało to długo, na sercu było mi błogo, łzy płynęły i coś je tak przyjemnie wsysało. Było mi gorzko, ale niezwykle przyjemnie. Tylko jednego się bałam: że ktoś z kolegów przestraszy się i ściągnie mi hełm! Ale wszyscy okazali się politycznie poprawni! W każdym razie, napłakałam się do woli, młotek z lodem wciąż bił i bił mnie w pierś. Aż ogarnął mnie jakiś dziwny spokój, po prostu cud jakiś, dosłownie jakby dusza wzniosła się nad ziemią, wszystko ujrzała i zrozumiała, że ludzie nie mają się dokąd spieszyć. I to było tak wspaniałe, że po prostu zamarłam, żeby czegoś nie spłoszyć, żeby to się nie skończyło. Spokój wciąż płynął i płynął, a w moim sercu jakby kwitły kwiaty. I nagle wszystko jasno rozbłysło: pojawił się obraz na wewnętrznym ekranie hełmu. To był ocean i fragment lądu w bezkresnym błękicie oceanu, a na tym lądzie staliśmy my – dwadzieścia trzy tysiące pięknych ludzi! Wszyscy trzymali się za ręce, tworząc ogromny, kilkukilometrowy krąg. Dobrze było tak stać. Czekaliśmy na jakąś decydującą chwilę, na coś ważnego, po prostu cała zamieniłam się w oczekiwanie czegoś, zupełnie jakby Bóg miał zejść ku nam z nieba. Nagle nasze serca jak gdyby się przebudziły wszystkie naraz. To był wstrząs! Jakby zagrały w nas jakieś olbrzymie organy. I nasze serca zaczęły śpiewać jakby z nut, wznosząc się coraz wyżej i wyżej. Tego śpiewu serc w unisonie z niczym nie da się porównać. Moje ciało po prostu zdrętwiało, wszystko mi wyleciało z głowy. A nuty wciąż wznosiły się i wznosiły, jak gama chromatyczna – wyżej, wyżej, wyżej! I kiedy doszły do najwyższego punktu, stał się prawdziwy cud. Zaczęliśmy tracić swoje ciała. Ciała po prostu topniały, znikały. I wszystko wokół również – brzeg, fale, niebo, świeże morskie powietrze – wszystko jakby się rozpływało, niby chmura. Ale nie było w tym nic strasznego, przeciwnie, cała moja dusza się radowała. To była niezapomniana chwila. Rozpływałam się, rozpuszczałam, jak kostka cukru. Lecz nie w wodzie. Tam światło.


Michaił Ziemlanoj, 31 lat, dziennikarz.

Śmiało można powiedzieć: dziś żyjemy w epoce systemu „LOOD”. Wczoraj jeszcze żyliśmy w epoce filmu. Chwila, kiedy stałem w kręgu i nagle zacząłem znikać, i rozbłysło światło


Anastazja Smirnowa, 53 lata, profesor, specjalista w dziedzinie chemii organicznej.

Fenomen Lodu Tunguskiego (FLT) zainteresował mnie od razu, jak zresztą wielu uczonych. Moją wyobraźnię poruszyła głównie nowa struktura krystaliczna kosmicznej bryły lodowej, która sto lat temu spadła na Syberię. Nasza grupa badawcza wykonała z kartonu model tego złożonego wielościanu, pomalowała na kolor lodu i powiesiła na żyrandolu. Bryła wisiała nad naszymi głowami, obracała się, połyskiwała, obiecując rewolucję w nauce. Rewolucja nadeszła. Odkrycie Samsona, Endquista i Kameyamy – to nie tylko Nagroda Nobla i międzynarodowe uznanie. Odkrycie SECwibracji – to otwarcie wrót do biotechnologii jutra. System „LOOD” jest tego pierwszym zwiastunem. To tylko próbny balon, puszczony przez ludzki geniusz. Nie zdziwiłam się, że jestem wśród dwustu trzydziestu szczęśliwców. Po otrzymaniu systemu cała nasza grupa testowała go codziennie. Ale ja byłam pierwsza. I mogę szczerze powiedzieć: wstrząsające wrażenie! Najpierw były łzy i niezwykle wyraziste wspomnienia z dzieciństwa, potem pustka wewnętrzna, spokój i – odlot! Ale jaki odlot! To coś na podobieństwo grupowego orgazmu, poczułam, że światło


Nikołaj Barybin, duchowny.

Zaprawdę świat nasz stacza się i zmierza do piekielnych czeluści. Tak zwany system „LOOD” to jeszcze jeden diabelski wynalazek, przyspieszający upadek współczesnej cywilizacji urbanistycznej. Kiedy firma „LOOD” sprezentowała mi tego „konia trojańskiego”, początkowo chciałem zeń po prostu zrezygnować, bo moje prawosławne serce szepnęło mi: „LOOD” to wymysł szatana”. Ale jako pasterz powinienem dobrze poznać wroga, przeto uczciwie wypróbowałem ów system na sobie. Początkowo odczułem potworny strach, który zamienił się w rozpacz. Ale nad czym rozpaczałem? Wstyd powiedzieć – nad popsutym rowerem. To się zdarzyło, kiedy miałem dziesięć lat. Ta historia zupełnie wypadła mi z pamięci, ale system „LOOD” boleśnie mi ją przypomniał. Potem zaczęło się coś prawdziwie wszetecznego: ujrzałem siebie obnażonego w ogromnym kręgu „wybrańców”, stojących nad światem i oczekujących na cud. Oczekiwali jednak nie miłosierdzia Bożego, nie pokuty, nie odpuszczenia grzechów, nie nadejścia Królestwa Bożego. Pragnęli po prostu przemienić się w strumienie światła


Kazbek Aczekojew, 82 lata, emeryt.

Za czasów władzy radzieckiej, kiedy nasza republika była częścią ZSRR, w naszej gminie było kino. Przepracowałem tam prawie trzydzieści cztery lata. jako kinooperator. Puszczałem ludziom filmy. Bardzo lubiłem kino. Teatru to ja zupełnie nie rozumiałem i nie rozumiem – komu to potrzebne? A kino bardzo lubiłem. Moje ulubione filmy trudno by zliczyć! Dużo. Ale najbardziej ulubione to porządne komedie. A ulubieni aktorzy komediowi – Charlie Chaplin, Peter Sellers, Louis de Funes, Fernandel, Jurij Nikulin, Gieorgij Wicyn, Żenia Morgunow, Armen Dżigarchanian, Władimir Etusz i Arkadij Rajkin. Nasza złota reprezentacja. Ale kiedy ZSRR umarł, republika odzyskała niepodległość, to z kinem zaczęło się dziać coraz gorzej. Nowych filmów prawie nie było. A potem zaczęła się wojna. W ogóle nikt nie myślał o filmie. Z żoną i synami zaszyliśmy się w górach u krewnych. Przeżyliśmy tam 6 lat i 8 miesięcy. Ale mój syn Rizwan i tak zginął. A wnuk Szamil zaginął. Kiedy wróciliśmy do naszego miasteczka, wszystko tam było zniszczone. A w kinie urządzono szpital. Ale życie toczyło się dalej. Pojawiła się elektryczność. Zaczęto wprowadzać porządek. I mój wnuk Bisłan nagle mi mówi, że wygrałem w gazecie nową aparaturę. Wypełnił kupony za nas wszystkich i wysłał do redakcji. A po pół roku przyszła odpowiedź: Kazbek Aczekojew. I firma przywiozła nam urządzenie prosto do domu. Wszyscy na nie patrzyliśmy. No i mówię: a co ono robi? A Bisłan mówi – to nowy cud techniki. Po pierwsze: pokaże film prosto w oczy. Po drugie: robi człowiekowi bardzo dobrze. Mówię: no to wypróbuj na sobie. A Bisłan odpowiedział: dziadku, ty wygrałeś, to ty pierwszy powinieneś wypróbować. Mówię: ja źle widzę, jestem dalekowidzem. On przeczytał instrukcję, mówi: twoja dalekowzroczność mieści się w normie. Wszystko będzie dobrze. Mówię – nie, za stary jestem na te eksperymenty. Synowie zaczęli mnie namawiać. Odmawiam. Wtedy przyszedł nasz sąsiad Umar i powiedział: Kazbek, całe życie puszczałeś nam filmy, to teraz sam popatrz. No to się zgodziłem. Posadzili mnie na krześle, zdjęli koszulę, założyli na pierś takie coś, do tego załadowali lód, jak nabój do karabinu. A na głowę wsadzili hełm. I wszystko podłączyli do sieci. A ten lód zaczął mnie jakby rozstrzeliwać. Ale w hełmie nic nie pokazywali. Pytam: Bisłan, tu nic nie puszczają. On na to: cierpliwości, dziadku. No to siedziałem cicho. Z nudów zacząłem myśleć o kinie, wspominać. Jak puszczałem filmy, jakie filmy, różne fragmenty. A potem nie wiedzieć czemu przypomniałem sobie Wielką Wojnę Narodową. Jak to byliśmy rekrutami i trafiliśmy najpierw pod Charków, a potem pod Wiaźmę. To było we wrześniu 1941 roku. Niemcy pobili na głowę dwie nasze dywizje piechoty i zaczęliśmy się wycofywać. Z naszego pułku zostało prawie dwustu ludzi. Dniało, kiedy zaczęliśmy wychodzić z okrążenia przez bagno. I trafiliśmy pod ich kaemy. Niemcy tam na nas czekali. I na moich oczach pozabijali wszystkich wokół. Po prostu wykosiło nas jak kosą. A mnie kula rozszczepiła kolbę karabinu. Padłem w błoto. A ci, którzy zostali żywi, również popadali w błoto. I leżeli w nim. Niemcy patrzą – kto się poruszy. I od razu dobijają. Były tam trzy kaemy. I strzelali bardzo dokładnie i krótkimi seriami – tylko po pięć kul – tak! tak! tak! tak! tak! Nie więcej. Potem czekają, i znów – tak! tak! tak! tak! tak! Niektórzy nasi zaczęli powolutku czołgać się w błocie, ale Niemcy od razu ich zabijali. Bo wszystko widzieli przez lornetkę. I wszyscy wokół mnie zginęli. A dwóch rannych płakało. I zrozumiałem, że muszę udawać martwego i tak przeleżeć do nocy. A potem się wyczołgać. A to był dopiero poranek, jakaś szósta. Zamknąłem oczy. I leżałem. A Niemcy strzelali do tych, którzy się poruszyli. Wszystkich wytłukli. A ja leżałem i nawet nie oddychałem. Twarz miałem do połowy w rzadkim błocie, ale druga połowa była na wierzchu. Leciutko wciągałem powietrze nosem i wypuszczałem ostrożnie ustami w błoto. Niemcy ucichli. A potem znów: tuk! tuk! tuk! tuk! tuk! A ja wciąż leżę. Już i słońce zaczęło przypiekać. Tam gdzieś toczy się walka. Ktoś znów zrywa się przez błota, a ci ich koszą i koszą z kaemów. No i jakoś tak mi się całkiem strasznie zrobiło. Przecież nie miałem wtedy nawet dziewiętnastu lat. Leżę, a wokół same trupy. I nagle na rękę wylazła mi z wody żaba. Tuż obok mojej twarzy. I widzę, ma jedną oderwaną łapkę. Pewnie kula jej oderwała. Siedzi na mojej ręce, oddycha i patrzy na mnie. A ja patrzę na nią. I tak mi się żal zrobiło siebie samego i tej żabki, że łzy popłynęły mi z oczu. I zacząłem płakać. Ale tak, jak nigdy nie płakałem. Coraz bardziej i bardziej. A potem nagle – hop! I stoję goły, zupełnie goły, jacyś ludzie trzymają mnie za ręce i jest tak przyjemnie i jakoś swobodnie, i wszyscy śpiewamy, a potem zaczyna wszystko płynąć jakoś tak, jakby nic nie było tylko światło


Wiktor Jewsiejew, 44 lata, rzeźnik.

Słyszałem wcześniej, że przygotowano taki sztuczny lód, który jak się postuka nim w pierś, to pobudza różne ośrodki sercowe. A tu bach – dostałem ten zestaw bezpłatnie w ramach kampanii reklamowej. No i wypróbowałem. W sumie to ciekawe. Chociaż dość długo się ciągnie. Tam pod koniec takie fest uczucie, wszyscy stoimy w kręgu i nagle – bach! giniemy w świetle


Lija Mamonowa, 22 lata, sprzedawczyni.

To w ogóle coś takiego… nie wiem, jak powiedzieć. Najpierw strasznie ciemno, cisza grobowa, tylko ten bijak wali w pierś jak młot udarowy. Od razu jakiś taki żal w duszy poczułam, no i wzięło mnie na smutki. I od razu przyszły mi do głowy różne przykre myśli w stylu: wszystko na marne, ludzie to gówno, życie jest ciężkie, i różne takie. A potem zobaczyłam porodówkę, a tam leży cała sala niemowlaków, porzuconych przez matki. Że niby weszłam tam w nocy i stoję. A one wszystkie śpią. I zrobiło mi się ich tak żal, że normalnie rozryczałam się jak bóbr. Strasznie ryczę i ryczę, nie mogę przestać. Widzę ich maciupeńkie nóżki i rączki, i ryczę. Tak się poryczałam, że padłam na podłogę i – koniec! Nie mam sił. Sama nie wiem, straciłam przytomność z bezsilności albo po prostu zasnęłam. Ocknęłam się, patrzę, wyspa jakaś taka bezludna, a my na niej stoimy wszyscy i jest nas dwadzieścia trzy tysiące. I wszyscy goli. Ale nie bzykamy się, tylko stoimy i czekamy. I nagle normalnie Bóg prosto z nieba zszedł i wziął nas. To światło


Anatolij OMO, 27 lat, WEB-designer.

Prawdziwa kultowa zabawka. Coś świeżego. Generalnie. Żaden tam system terapeutyczny, tylko typowy symulator nowej generacji. Który nam agresywnie wciska firma „LOOD”. Doskonały engine, czadowa grafa. Zajebisty klucz. Pełne odwzorowanie rzeczywistości. Plus sam „LÓD”, o superwłaściwościach, długo nawijały o nim media. Sam lód daje 50% klimy. Jara tak, że z miejsca chcesz jeszcze. Ale na chłodno człowiek kuma, że to początek nowego wykurwistego matrixa. Póki płynęliśmy, rypaliśmy w nasze sielankowe gierki: „QUAKE”, „MYTH”, „SUB COMMAND”, „ALIENS VERSUS PREDATOR”. Wyszliśmy na brzeg i nastąpiliśmy bosą nogą na realny LÓD. Auć! Chciałoby się powiedzieć: w pizdu, dobiliśmy do brzegu! Stoimy w braterskim kręgu i przechodzimy w światło


Ania Szengiełaja, 33 lata, poetka.

To jest boskie w pełnym tego słowa znaczeniu! Przygotowuje nas do śmierci, do przejścia w zaświaty. Dawno się tak nie zachwyciłam, dawno nie przeżyłam takiej alienacji, całkowitego oderwania od naszej szarej, ubogiej rzeczywistości. Nasze życie na ziemi – to przygotowanie do śmierci, do transformacji, do wielkich podróży. Jak poczwarki, musimy drzemać w naszych ziemskich kokonach, póki Wyższe Siły nie obudzą nas w trumnach i nie każą zmartwychwstać. Jak powiedział Lao Tse: „Kto nie może umiłować śmierci, ten życia też nie miłuje”. Ów cudowny aparat uczy nas, jak pokochać śmierć. To ma rzeczywiście moc uzdrawiającą. Bo naprawdę zdrowi są ci, którzy nie lękają się śmierci, którzy czekają na nią jak na wybawienie, którzy pragną się obudzić i zacząć nowe życie, w innych światach. W jednej chwili wszyscy zajaśnieliśmy światłem

Загрузка...