Księga druga

WROTA ZAŚWIATÓW

O wielkie małpy, siedzące przed bramą niebios;

zabierzcie zło ode mnie, zetrzyjcie me grzechy

i strzeżcie mnie, aby wolno mi było przejść

pomiędzy Pylonami Zachodu.


7

Od czasu naszych pierwszych wypraw do Egiptu dojście do Doliny zmieniło się znacznie. Niedostępnym dawniej skrajem płaskowyżu biegła teraz nierówna, lecz przejezdna droga, na której końcu osobom nieposiadającym biletów wstępu zagradzała wjazd drewniana bariera. Nasze konie stanęły w oślim parku jako jedne z pierwszych, gdyż opuściliśmy dom jeszcze przed wschodem słońca. Wybraliśmy tym razem tę dłuższą, lecz mniej męczącą trasę zamiast ścieżki przez góry z Deir el Bahari, bo grób numer pięć leżał w pobliżu wejścia, zaraz za barierą.

Ramzes i David nie towarzyszyli nam tym razem. Niechcący podsłuchałam tego ranka ich rozmowę w pokoju Ramzesa. Drzwi były lekko uchylone, a mówili dość głośno, więc trudno było tego nie usłyszeć. Pierwszy odezwał się David:

– Idę z tobą.

– Nie możesz. Ojciec prosił – nie, przepraszam, zażądał! – żebyś mu dziś pomagał.

– Zmieni zdanie, jeśli go o to poprosimy. Obiecałeś, że nie będziesz…

– Nie zachowuj się jak stara baba – uciął Ramzes. – Myślisz, że sam sobie nie poradzę?

Nigdy nie słyszałam, by zwracał się do Davida tak szorstkim tonem. Interwencja wydała mi się niezbędna. Zapukałam lekko w drzwi i pchnęłam je.

Obaj stali na środku pokoju, w pozach, które można było uznać za potencjalnie wojownicze. David zaciskał pięści. Ramzes wprawdzie wyglądał na opanowanego, lecz ustawienie jego ramion nie bardzo mi się podobało.

– A cóż to, chłopcy? – zapytałam. – Kłócicie się?

Ramzes odwrócił się i sięgnął po swój plecak.

– Dzień dobry, mamo. To tylko drobna różnica zdań, nic ponadto. Do zobaczenia po południu.

Wyśliznął się z pokoju tak błyskawicznie, że nie zdołałam go o nic zapytać, zwróciłam się więc do Davida, który był powolniejszy i mniej obcesowy od Ramzesa. Ale przyjaciel mojego syna oświadczył, że wcale się z Ramzesem nie kłócili i nie stało się nic takiego, czym musiałabym się martwić.

Poza nieposkromionym upodobaniem Ramzesa do pakowania się w kabałę, pomyślałam. Stentorowy okrzyk Emersona wezwał nas do pracy, wypuściłam więc Davida z pokoju i podążyłam za nim do salonu, gdzie akurat odbywała się kolejna sprzeczka. Tym razem pomiędzy Ramzesem i Nefret, która, muszę to przyznać, krzyczała najwięcej i najgłośniej. Kiedy mnie zobaczyła, przestała, a ja stwierdziłam z rozdrażnieniem:

– Co się z wami dzisiaj dzieje? To chyba Ramzes jest przyczyną tych kłótni, bo przecież…

– My wcale się nie kłócimy, ciociu Amelio – odparła Nefret, której cera nabrała uroczego, różowobrązowego odcienia. – Przypominałam tylko Ramzesowi o pewnej obietnicy, którą mi złożył.

Ramzes potwierdził jej słowa skinieniem głowy. Zachowywał – jak to nazywa Nefret – kamienną twarz faraona, ale jego wysokie kości policzkowe były ciut ciemniejsze niż zwykle, prawdopodobnie ze złości.

– Jeśli chcesz iść ze mną, Davidzie – rzucił – to chodź.

Wyszedł, nie czekając na odpowiedź. David z Nefret wymienili jedno z tych swoich znaczących spojrzeń i chłopak pospieszył za moim synem. Postanowiłam nie drążyć tematu. Różnice zdań zdarzają się nawet najlepszym przyjaciołom, lecz i tak będę musiała zadać sobie sporo trudu, żeby wyperswadować Emersonowi nękanie biednego Neda Ayrtona – a byłam pewna, że zamierzał to robić.

Młody archeolog zjawił się ze swoją ekipą wkrótce po nas. Żeby dostać się do miejsca, w którym rozpoczął prace dzień wcześniej – w zachodnim zboczu klifu przy szlaku turystycznym – musiał przejść obok nas. Davisa, czego się spodziewałam i na co liczyłam, razem z nim nie było. Amerykaninowi nie uśmiechała się mozolna praca przy oczyszczaniu grobów. Pojawiał się tylko wtedy, gdy jego „nudny archeolog” dał mu znać o jakimś ciekawym odkryciu. Kiedy Ayrton ujrzał Emersona, czyhającego już nań w zasadzce, jego twarz rozjaśniła się.

– Och, profesorze! – zawołał. – I pani Emerson, dzień dobry pani! Sądziłem, że pracuje pan w drugim końcu Doliny. To grób numer pięć, czy tak?

– Jak pan widzi – odparł Emerson i usunął się z drogi tragarzowi, niosącemu kosz skalnych ułomków. – Weigall zgodził się łaskawie, żebym go zbadał.

– Nie zazdroszczę panu tej pracy, sir. Dziura jest całkiem zawalona, jak zamurowana.

– Podobnie było z grobowcem Siptaha – oświadczył Emerson – którego pan nie oczyścił do końca. Porzucił pan prace w połowie. Proszę posłuchać, młody człowieku…

– Emersonie! – wykrzyknęłam.

Ned się zaczerwienił, a Nefret podniosła głowę znad aparatu fotograficznego, który oglądała, i powiedziała:

– Nie besztaj pana Ayrtona, profesorze. Przecież wiesz, że nie on o tym decydował. Jak panu idzie, Ned? Odkrył pan coś?

Młodzieniec spojrzał na nią posępnie.

– Na razie nic, panno Forth, ale to dopiero drugi dzień. Pod klifem zalega dość dużo odłamków wapiennych, prawdopodobnie z innego grobu…

– Ramzesa Czwartego – wtrącił Emerson.

– Ee… no właśnie. Przepraszam, na mnie już czas.

Jego stanowisko oddalone było od naszego o sto kilkadziesiąt jardów, lecz widok zasłaniała nam skalna ostroga. Kiedy słońce wzeszło wyżej i do wąwozu wlała się pierwsza fala turystów, ich bezmyślne śmiechy i paplanina zagłuszyły głosy ekipy Ayrtona, ku widocznemu poirytowaniu mojego męża, którego uszy stawały niemal dęba. (To oczywiście przenośnia, bo Emerson ma bardzo zgrabne uszy – może nieco za duże, lecz kształtne i przylegające płasko do głowy). Wiedzieliśmy jednak, że nowe odkrycie zaanonsują nam okrzyki podekscytowanych robotników.

Ponieważ przed odsłonięciem wejścia do naszego grobu trzeba było usunąć kilka ton rumoszu, na razie nie miałam wiele do roboty. Howard wspominał nam, że w 1902 roku trochę to oczyścił, lecz ślady jego pracy dawno zasypały kamienne lawiny i śmieci. Mogłam więc wykorzystać wolny czas na moje ulubione zajęcie: obserwowanie męża przy pracy. Rozstawiwszy szeroko nogi, z odsłoniętą czarną czupryną, lśniącą w słońcu niczym skrzydło kruka, kierował robotnikami, wykrzykując rady i słowa zachęty. Jako że przez cały czas go obserwowałam, spostrzegłam także, kiedy zszedł ze stanowiska. Zapytałam, dokąd się udaje.

– Pomyślałem sobie, że zaproszę Ayrtona na naszą przedpołudniową herbatę – odparł.

– Jak to miło z twojej strony…

W moim głosie zabrzmiała nutka sarkazmu. Emerson zgromił mnie wzrokiem i poszedł dalej. Uznałam, że powinnam ruszyć za nim. Nie interesowało mnie specjalnie, co robi Ned, ale nie chciałam dopuścić, żeby mój mąż przed zaproszeniem go wygłosił mu wykład o metodologii wykopalisk.

Ten młody człowiek podjął się naprawdę imponującego zadania. Jak już to wyjaśniałam, lecz powtórzę jeszcze dla mniej zorientowanych Czytelników, Dolina Królów nie jest płaską niecką, lecz kompleksem wadi, mniejszych rozpadlin, odchodzących w różne strony od głównego wąwozu. Ścieżki wiją się tam pomiędzy występami skalnymi i rumowiskami kamieni, usuniętych z pobliskich grobów. Jedna ze skał tworzyła zachodnie zbocze przy głównej ścieżce, a pod nią leżała piętnastojardowej wysokości hałda wapiennego kruszywa. Pod takimi właśnie, usypanymi przez człowieka górkami, archeolodzy poszukują wejść do zapomnianych grobowców.

Słońce stało już niemal w zenicie, odbijając się oślepiającym blaskiem od skał. Nie było tu roślinności ani cienia, w którym można byłoby się schronić przed skwarem. Buty turystów wzbijały białawy tuman drobnego pyłu, który w pobliżu stanowiska Ayrtona przypominał cumulus. Wszyscy jego ludzie pracowali ciężko, wynosząc kosze skalnych ułomków na pobliską hałdę.

Wykopali rów wzdłuż skały, lecz najwyraźniej okazał się zbyt wąski, gdyż teraz go poszerzali. Emerson, tak jak przypuszczałam, udzielał młodemu archeologowi dobrych rad. Przerwałam ich rozmowę i zabrałam obu ze sobą. Przerwa najbardziej ucieszyła spoconych robotników.

Urządzałam zazwyczaj w pobliżu każdego naszego stanowiska mały kącik wypoczynkowy, z rozłożonym na ziemi dywanikiem i składanym stolikiem, nie widzę bowiem niczego złego w odrobinie komfortu, jeżeli nie osłabia to tempa pracy. Tym razem wykorzystałam wejście do pobliskiego grobowca Ramzesa II. Zasypany i zlekceważony przez przewodniki, nie był nawiedzany przez turystów, co dawało nam szansę spokojnego odpoczynku i odnowienia sił.

Neda wyraźnie rozczarowała nieobecność Ramzesa, lecz krótka przerwa w pracy sprawiła mu przyjemność. Emerson zachowywał się przyzwoicie, ale kiedy młody człowiek zbierał się do odejścia, nie powstrzymał się przed ostatnim przytykiem:

– Jeśli pan znajdzie jakiś nowy grób, Ayrton, proszę mi wyświadczyć przysługę i wyczyścić go do końca. Męczy mnie już sprzątanie po panu i całej reszcie.

Jest takie powiedzenie: „Uważaj, bo życzenia czasem się spełniają”. Emersonowi się spełniło i wcale nie był z tego zadowolony. W późniejszych latach nazywał całą tę sprawę „jedną z największych katastrof w historii egiptologii”.

Zaczęło się to jeszcze tego popołudnia, kiedy zmęczeni pracownicy Neda natrafili na niszę z kilkoma dużymi dzbanami. Nie było to odkrycie na tyle doniosłe, żeby wywołać okrzyki radości, toteż dowiedzieliśmy się o nim dopiero wtedy, gdy ekipa Ayrtona wracała do domu.

– Już skończyliście? – zatrzymał Neda Emerson.

– Tak, profesorze. – Młody człowiek uchylił kapelusza i odgarnął z czoła mokry kosmyk. – Jest bardzo gorąco…

– Znalazł pan coś?

Ned poinformował go o dzbanach.

– Nic szczególnego – dodał. – Zwyczajne dzbany zasobowe, chyba dwudziesta dynastia. Zobaczymy się wszyscy jutro, jak mniemam.

Emersonowi nie starczyło nawet przyzwoitości, żeby zaczekać, aż Ned zniknie mu z oczu. Podążyłam za moim nieznośnym mężem za ostrogę skalną i zobaczyłam, że wspina się do wykopu. Nisza znajdowała się dobre trzy metry pod poziomem gruntu. Emerson machnął ręką, żebym nie schodziła.

– Osiemnasta dynastia – oznajmił po powrocie.

– Czym ty się tak ekscytujesz? – zapytałam zdziwiona. – Na tego rodzaju znaleziska natrafia się przecież dość często. Cóż może być interesującego w takich dzbanach?

– Hmm… – mruknął Emerson, rozglądając się po zboczu.

– To nie twoje odkrycie – powiedziałam. – Pójdźmy może za przykładem Neda i skończmy na dzisiaj. Jest gorąco i nie chcę, żeby Abdullah znów dostał ataku serca.

Emerson mamrotał coś pod nosem, lecz wiedziałam, że mój apel poskutkuje. Zanim dotarliśmy do domu, zrobiło się późne popołudnie. Po długiej jeździe w upale ocieniona weranda wyglądała bardzo kusząco. Rozciągnięty na kozetce Horus przyjrzał się nam krytycznie i zaczął się myć.

Uznałam, że to świetny pomysł, urządziłam więc sobie wspaniałą kąpiel w wygodnej cynowej wannie i przebrałam się w lekkie ubranie. Na werandzie Fatima podała już herbatę. Nefret chodziła niespokojnie tam i z powrotem, wyglądając na drogę.

– Spóźniają się – powiedziała.

– Kto? Ach, Ramzes z Davidem. Niekoniecznie. Ramzes nie ma wyczucia czasu, potrafi pracować, dopóki cokolwiek widzi. Siadaj, herbata ci wystygnie.

Posłuchała mnie, lecz nawet z rozłożonym na podołku cielskiem Horusa nie przestała się niespokojnie wiercić. Gdy skojarzyłam to z porannymi sprzeczkami całej trójki, w mojej głowie zaczęło kiełkować nieprzyjemne podejrzenie. Nie lubię, by takie myśli mnie nękały, więc zapytałam:

– Czy ty coś przede mną ukrywasz, Nefret? Jesteś bardzo podenerwowana. Czyżby chłopcy planowali jakąś eskapadę, która mogła się dla nich źle skończyć?

– A niech to diabli! – krzyknął Emerson, waląc filiżanką o spodek. Nie rozwinął jednak tej myśli, bo Nefret oświadczyła:

– O ile wiem, zamierzali pracować w świątyni Setiego, tak jak zapowiedzieli.

– Uff… – Emerson nieco się rozluźnił. – Przestań wciąż wietrzyć niebezpieczeństwo, Peabody. Odkąd znaleźli tego topielca, nikt nas nie niepokoił. Widać to on inspirował pozostałe napaści, a teraz, kiedy go… ee… usunięto, nie mamy się już czego obawiać.

Rozsiadłam się wygodniej. Lubię te nasze detektywistyczne dyskursy; są bardzo pobudzające.

– Uważasz, że pomiędzy tymi wydarzeniami w Egipcie i próbą uprowadzenia mnie w Londynie nie ma związku? – zapytałam.

– To był Sethos – stwierdził Emerson. – A on został w Anglii. Przeszedłem się po kawiarniach i barach, Razmes także. Nic nie wskazuje na to, by wrócił na stare śmieci.

– Niekoniecznie też musiał stać za tym pierwszym napadem, mój drogi. Mam jeszcze innych wrogów.

– Nie ma co się nad tym rozwodzić, Peabody. – Emerson sięgnął po swoją nadtłuczoną filiżankę, skaleczył się w palec, zaklął i podszedł do bufetu. – I nie próbuj wybielać tego sukin… tego człowieka – rzucił przez ramię, dodając wody do whisky. – Wiemy, że to on. Pamiętaj o maszynie do pisania, Peabody.

– Wybacz, ale nie dowierzam detektywistycznym popisom Ramzesa – oznajmiłam, biorąc od niego szklaneczkę i dziękując mu skinieniem głowy. – Nie da się odróżnić jednej maszyny od drugiej. Poza tym to zdarzenie na Fleet Street nie miało charakterystycznego dla Sethosa stylu. On nie jest ani tak brutalny, ani… Na co tak się gapisz, Nefret? Zamknij buzię, bo ci mucha do niej wleci!

– Ja… Tylko sobie o czymś przypomniałam, ciociu Amelio. Miałam napisać do kogoś list.

– Mam nadzieję, że adresatem nie jest sir Edward, kochanie. Nie zgadzam się na to. Jest dla ciebie za stary, zresztą i tak już za często się z nim ostatnio widywałaś.

– Od Bożego Narodzenia tylko kilka razy – zaoponowała Nefret. – W tym raz na przyjęciu, gdzie były setki ludzi.

– Zostawiam was z waszymi ploteczkami – oznajmił Emerson, wstając. – Zawołajcie mnie na obiad.

Wschodnie wybrzeże opromieniały ostatnie blaski zachodzącego słońca, bladoróżowozłotawe i jakby rozświetlone od wewnątrz. Nigdzie na całej naszej planecie nie ma podobnej barwy i żadne słowa nie potrafią jej opisać. Dogasające światło kładło łagodny poblask na opalonej twarzy Nefret, ale jej oczy unikały moich i zanim się odezwała, odchrząknęła nerwowo.

– Czy mogę cię o coś spytać, ciociu Amelio?

– Ależ oczywiście, moja droga. O sir Edwarda? To dobrze, że zasięgasz mojej rady. Mam w tej materii o wiele większe od ciebie doświadczenie.

– Nie chodzi o niego. Nie całkiem. Skoro mowa o doświadczeniu w tych sprawach, to czy… ehm… uważasz, że on – to znaczy Sethos – jest na tyle… ee, do ciebie przywiązany, że nie poważyłby się… Och, ciociu Amelio, mam nadzieję, że cię nie uraziłam!

– Oczywiście, że nie, kochanie. Ale jeśli rozumiem, do czego zmierzasz, a sądzę, że tak, nie zamierzam podejmować tego tematu.

– Nie z pustej ciekawości go poruszyłam!

– Nie…?

Przez smukłą szyję Nefret przebiegł skurcz, gdy przełknęła ślinę.

– No, dość już tego – rzuciłam dobrodusznie. – Mój Boże, jest już tak ciemno, a chłopców nie ma. Może postanowili spędzić noc na dahabii?

– Uprzedziliby mnie o tym – odparła Nefret. – Niech to diabli! Wiedziałam, że powinnam była pójść z nimi!


Z manuskryptu H


Całun mumii spowijał ciasno całe jego ciało. Zatykał usta, zasłaniał oczy, więził ramiona i nogi. Pochowali go żywcem, jak tego nieszczęśnika, którego mumię odkryli rodzice w Drah Abu’l Naga. Pewnego dnia jakiś archeolog znajdzie i jego zwłoki, zbrązowiałe i skurczone, o ustach otwartych w krzyku zgrozy i…

Obudził go ból, przeszywający wszystkie mięśnie. Było ciemno i rzeczywiście nie mógł się poruszać, jak mumia, ale miał zakryte tylko usta i mógł oddychać nosem. Skoncentrował się na tej czynności i leżał spokojnie, wciągając powietrze przez nozdrza i usiłując sobie przypomnieć, co się wydarzyło.

Kopiowali reliefy w jednej z bocznych komór przy sali kolumnowej i mieli już skończyć pracę, gdy usłyszeli przenikliwe zawodzenie. Nie potrafili stwierdzić, czy wydawał je człowiek, czy jakieś zwierzę, lecz było to z pewnością młode i przerażone stworzenie. Przełażąc przez zwalone kamienne bloki, podążyli za żałosnym, nieprzerwanym krzykiem i mrocznymi nawami dotarli aż do sanktuarium, gdzie plamy cienia leżały na ziemi jak ciemne jeziorka. A potem nagle zapadła cisza.

Bolała go głowa, bolały wszystkie inne części ciała. Jak długo był nieprzytomny? Chyba zapadła noc, bo za dnia widziałby chociaż smugi światła pod drzwiami czy oknami, nawet przy zasłoniętych żaluzjach.

Z wysiłkiem przetoczył się na bok. Nic dziwnego, że śnił mu się całun mumii – zastępował go sznur. Ręce miał związane za plecami, a drugi koniec sznura, krępujący nogi w kostkach, musiał być do czegoś przymocowany, bo mógł przesunąć nogi zaledwie parę centymetrów w każdą stronę. Chyba mi to pochlebia, pomyślał. Najwyraźniej reputacja ojca spłynęła częściowo na syna, bo nawet wszechmocny Ojciec Przekleństw nie zdołałby rozerwać tych więzów. Pozostawało tylko czekać, aż ktoś się zjawi, a zjawić się musiał. Jego prześladowcy nie zadali sobie takiego trudu tylko po to, by pozwolić mu umrzeć z głodu i wyczerpania.

Na samą myśl o tym poczuł przypływ paniki i zmusił się, by leżeć bez ruchu i spokojnie oddychać. Knebel otarł mu wargi i miał wrażenie, że jego pozbawione śliny usta są pełne piasku.

Powietrze było duszne, gorące i miało zapach… Każda kultura ma właściwe sobie zapachy, zależne od warstwy społecznej oraz indywidualnych upodobań, lecz łatwo rozpoznawalne dla kogoś, kto zwraca na to baczniejszą uwagę. Oczywiście najłatwiej było odróżnić zapachy kuchenne. Nawet z zamkniętymi oczami potrafił stwierdzić, czy jest w kuchni angielskiej rezydencji, w egipskiej kawiarni czy w piwiarni w Niemczech. Pomieszczenie z pewnością nie było kuchnią, ale pokojem, a nie piwnicą czy szopą. Dominowała tu wymykająca się opisowi, lecz bardzo charakterystyczna woń. Pokój musiała zamieszkiwać osoba o europejskim guście, i to kosztownym. Nie potrafił nazwać tych perfum, zetknął się jednak z nimi już wcześniej.

Leżał na czymś miększym niż podłoga, nawet przykryta dywanem czy matą, na czymś, co uginało się lekko przy poruszeniach i wydawało szeleszczący odgłos. Łóżko lub materac, uznał.

Leżał, wstrzymując oddech i nasłuchując. Słyszał różne dźwięki – jedne odległe i nierozpoznawalne, inne ciche, gdzieś w pobliżu. Zachęcona jego bezruchem mysz wysunęła się z ukrycia i zaczęła coś obgryzać. Brzęczały owady. Nie słyszał jednak dźwięku, którego na poły bał się, na poły chciał usłyszeć – odgłosu pracujących z wysiłkiem płuc drugiego człowieka. Czy zabrali także Davida, czy może porzucili go martwego na posadzce świątyni? – zastanawiał się.

Ponieważ i tak niewiele mógł w tej sytuacji uczynić, postanowił zmusić się do snu. Nie sądził, by w tych warunkach mogły zadziałać techniki medytacyjne, jakich nauczył go w Kairze pewien stary fakir, jednak kiedy powieki zaczęły mu już opadać, nagle nowy odgłos kazał mu oprzytomnieć. Na poziomie podłogi zobaczył wąski pasek światła, który po chwili się powiększył.

Do pokoju wśliznęła się kobieta i szybko zamknęła drzwi. Lampa w jej ręce rzucała słabe, migotliwe światło – był to zaledwie skrawek szmaty zanurzony w oliwie, jednak po długim leżeniu w ciemności niemal go oślepiła. Kobieta postawiła lampę na stole i usiadła na łóżku przy nim. Tym razem wetknęła we włosy czerwoną różę, a na jej przegubie połyskiwało srebro.

– Przyniosłam ci wody – powiedziała półgłosem. – Ale musisz mi dać słowo, że nie będziesz krzyczał, kiedy ci wyjmę knebel. Na zewnątrz i tak cię nikt nie usłyszy, a ja zostanę ukarana za przyjście tutaj.

Kiedy skinął głową, przecięła tkaninę nożem wyjętym zza szarfy. Poczuł ogromną ulgę, lecz gardło miał tak zaschnięte, że udało mu się przemówić dopiero wtedy, gdy wlała mu pomiędzy wargi trochę wody z glinianego kubka.

– Dziękuję – wychrypiał.

– Jak zwykle należyte angielskie maniery. – Jej pełne usta wygięły się w ironicznym uśmiechu. Napoiła go ponownie i opuściła jego głowę na materac.

– Przecięłaś knebel, więc jak go teraz założysz z powrotem? – zapytał. – Czy coś ci za to zrobią? Nie chcę, żeby…

Przesunęła upierścienioną dłonią po jego twarzy. Potrząsnął w oszołomieniu głową.

– Przepraszam. Czy mówiłem…

– Nic nie mów! – Pochyliła się nad nim i uwięziła jego twarz w dłoniach. Nie była to jednak pieszczota, bo jej palce wbiły się mocno w jego obolałe skronie. – Nie przejmuj się mną. Jak mogłeś być tak głupi, żeby dać się im pochwycić? Próbowałam cię ostrzec.

– Próbowałaś?

Puściła jego głowę i uniosła dłoń. Przygotował się na następną porcję bólu. Ona jednak przesunęła powoli opuszkiem palca po jego wargach.

– Czy wiesz, co mnie tutaj przywiodło? – zapytała.

Przemknęło mu przez głowę kilka możliwości, uznał jednak, że lepiej o nich nie wspominać.

– Dobroć twojego serca, pani – odpowiedział w końcu.

Usłyszał jej stłumiony śmiech.

– Możemy przyjąć ten powód równie dobrze jak inny – stwierdziła.

Sięgnęła znów po nóż i uwolniła go z więzów serią szybkich cięć, a potem równie sprawnie rozsznurowała jego buty i ściągnęła je. Odrętwiały od długiego bezruchu, pozwolił jej rozcierać swoje stopy i dłonie, aż powróciło w nich krążenie.

– Zaczekaj przy drzwiach – poleciła mu. – Kiedy usłyszysz, że wołam „Ukochany, chodź!”, policz do dziesięciu i biegnij schodami na dół. Jest tam dwóch ludzi, ale musisz się zająć tylko jednym… powinieneś sobie poradzić bez trudu. Potem kieruj się prosto do wyjścia. Nie zatrzymuj się i nie wracaj.

– A mój przyjaciel? – zapytał Ramzes. – Czy też tu jest?

Po chwili wahania potwierdziła skinieniem głowy.

– Nie trać czasu na szukanie go, to zbyt niebezpieczne – powiedziała. – Lepiej idź wezwać pomoc.

– Ale co z tobą?

– Kiedy powrócisz, mnie już tu nie będzie, inszallah. Masz u mnie dług, młody panie – dodała. – Czy przybędziesz, jeśli cię wezwę, żebyś go spłacił?

– Tak.

Usta kobiety odnalazły jego usta. Przyjął je chętnie, niekoniecznie w geście wdzięczności, kiedy jednak jego ramię otoczyło jej plecy, wywinęła mu się i wstała.

– Kiedy indziej, inszallah. Teraz chodź.

Zdmuchnęła płomień lampy i uchyliła drzwi. Szedł za nią cicho, w samych skarpetkach. Zanim dotarł do drzwi, ona była już w głębi korytarza, oświetlonego jedynie poblaskiem z dołu. Dom był spory; na korytarzu znajdowało się troje innych zamkniętych drzwi i był jeszcze cały parter. Odczekał, aż kobieta zniknie na schodach, i sprawdził pozostałe pomieszczenia. Nie zamknięto ich na klucz, ale były puste. Zobaczył wąskie schodki, przypominające drabinę i prowadzące do otworu w suficie, przez który widział rozgwieżdżone niebo. Nie musiał sprawdzać, bo to wyjście z pewnością prowadziło na płaski dach domu.

Sygnał rozległ się szybciej, niż oczekiwał. Zapominając o ostrożności, popędził ku schodom. Wiedział, co chciała uczynić, i nie chciał, by robiła to dla niego – choć było to jej codzienne zajęcie.

Znajdowali się w pokoju naprzeciwko schodów. Pod jego drzwiami stał jeden z mężczyzn. Czekał zapewne na swoją kolejkę. Był tak zajęty podsłuchiwaniem, że gdy usłyszał szurgot nieobutych stóp, było już za późno. Wyprostował się, wyciągając zza pasa nóż i otwierając usta, ale Ramzes zamknął mu je jednym ciosem i mężczyzna runął na drzwi, otwierając je gwałtownie. Ramzes odepchnął bezwładne ciało na bok i wpadł do pokoju.

Nie zdawał sobie sprawy z tego, jaki był wściekły, dopóki nie zobaczył drugiego z mężczyzn, rozciągniętego na ziemi u swych stóp. Rozcierając obolałe dłonie, patrzył, jak Layla siada i poprawia na sobie ubranie.

– Dlaczego nie uciekasz? – zapytała.

– Ty pierwsza. Domyślą się, że mnie uwolniłaś.

Odpowiedziała przekleństwem. Ramzes zaśmiał się, oszołomiony euforią, jaka pojawia się po wygranej walce. Kiedy ruszyła do drzwi, porwał ją w ramiona i pocałował.

– Głupiec – szepnęła w jego wargi. – Musisz się pospieszyć! Niedługo przyjdą przenieść cię w inne miejsce. Nie zwlekałbyś tak, gdybyś wiedział, co dla ciebie szykują.

– Gdzie on jest?

– Pokażę ci, ale nie myśl, że zostanę, by ci pomóc. Nie mam zamiaru doświadczyć losu, jaki czeka zdrajców.

Strażnik leżący przy drzwiach poruszył się. Nie było czasu na wiązanie go. Ramzes odwrócił go i ponownie znokautował. Layla weszła na górę i po chwili wróciła z czarnym płaszczem i luźno zawiązanym tobołkiem. Widocznie jeszcze przed uwolnieniem go spakowała swoje rzeczy w przewidywaniu ucieczki. Ta kobieta posiada wiele talentów, pomyślał.

Przywołała go gestem i pobiegła na tył domu, gdzie znajdowało się wyjście na ogrodzone murem podwórze.

– Jest tam. – Wskazała stojącą pod murem szopę. – Ma’as salama, mój panie. Nie zapomnij o mojej zapłacie.

Mignęła mu w świetle księżyca i po chwili już jej nie było. Ramzes skierował się do szopy, starając się nie następować na chrzęszczące pod stopami śmieci, których na egipskich podwórkach nie brakowało. W stopy wbijały mu się ostre kamyki. Euforia już wygasła i zastanawiał się, czy podjął właściwą decyzję. Jak na razie szczęście mu dopisywało, ale godziny spędzone w zamknięciu osłabiły go, a ostatni cios okazał się poważnym błędem. Był zbyt oszołomiony, żeby to wówczas poczuć, teraz jednak prawa ręka bolała go jak chory ząb i nie mógł zgiąć palców. Jeżeli szopa była zamknięta, będzie musiał sprowadzić pomoc, zanim strażnicy odzyskają przytomność i zaczną go szukać.

Drzwi jednak nie były zamknięte i kiedy je otworzył, zrozumiał dlaczego.

Z Davidem obeszli się o wiele mniej oględnie niż z nim. Wrzucili go do szopy i zostawili tak, jak padł, bo głowę miał odchyloną pod dziwnym kątem, a nogi powykręcane. Leżał na gołej ziemi, pokrytej zaschniętymi odchodami zwierząt. Był skrępowany znacznie solidniej niż Ramzes, a brudna szmata zakrywała mu nie tylko usta, lecz także nos.

Obok niego stała zapalona lampa.

Strażnik siedział na ziemi, oparty plecami o ścianę, i chyba drzemał, bo zareagował z opóźnieniem. Ale gdy wstał, Ramzes poczuł w żołądku skurcz, Mężczyzna dorównywał mu wzrostem i był dwukrotnie tęższy. Okrągły brzuch rozpychał przód jego galabii, nie był to jednak wyłącznie tłuszcz. No i miał nóż.

Przez chwilę wpatrywali się w siebie z osłupieniem. Pierwszy otrząsnął się strażnik. Ramzes bez trudu odczytał jego myśli – nalana, spocona twarz odzwierciedlała wszystko, co kiełkowało tamtemu w głowie: uznał, że nie musi wzywać pomocy, by poradzić sobie z tak marnym przeciwnikiem, a pochwycenie zbiega w pojedynkę z pewnością przyniesie mu nagrodę. Wyciągnął nóż i ruszył naprzód.

Ramzes myślał w tej chwili niewiele szybciej od niego, lecz wybór był oczywisty. Krok w tył i mógł znaleźć się na dworze. Na zewnątrz drzwi była zasuwa. Zdołałby uciec, zanim tamten wywali drzwi lub zaalarmuje kogoś jeszcze. Tylko takie rozwiązanie miało sens. Wiedział, że nie wytrzyma nawet dziesięciu sekund walki z takim osiłkiem, w dodatku nieuzbrojony i wyczerpany. Nikt by się nie dowiedział o jego ucieczce. David był nieprzytomny – albo martwy.

Rzucił się naprzód i w dół. Miał nadzieję, że na tyle nisko, by uniknąć noża. Sam zaskoczony swoim działaniem, grzmotnął piersią o podłogę z taką siłą, że odebrało mu dech. Ale jego ręce zrobiły już to, co chciał: trzymały tamtego za nagie kostki pod skrajem szaty. Szarpnął z całą siłą, na jaką mógł się jeszcze zdobyć. Prawa ręka niczego nie zdziałała, lewa jednak wciąż była sprawna, a to wystarczyło. Strażnik stracił równowagę, siadł płasko z głuchym plaśnięciem i wyrżnął głową o ścianę. Uderzenie ledwie go otumaniło, lecz Ramzes zyskał czas na dokończenie dzieła. Chwycił nóż tamtego i poczołgał się przez odchody i pył do Davida.

Jego przyjaciel żył. Kiedy uwolnił mu usta i nos, wciągnął z drżeniem długi oddech. Ramzes przekręcił go i zaczął przecinać więzy. Dopiero po uwolnieniu rąk zorientował się, że nie wszystkie plamy na koszuli Davida to brud. Zaklął tak paskudnie, jak nie klął nawet jego ojciec.

– Ramzes…?

– A któż by inny? Czy jesteś ciężko ranny? Możesz iść?

– Postaram się, jak tylko rozwiążesz mi nogi.

– No tak, oczywiście…

Przeciąwszy więzy na kostkach Davida, zatknął nóż za pas i pochylił się nad przyjacielem.

– Oprzyj się na moim ramieniu. Nie zostało nam zbyt dużo czasu, więc jeżeli nie dasz rady iść, poniosę cię.

– Jakoś pokuśtykam. Pomóż mi tylko wstać.

Początkowo nie mógł jednak nawet kuśtykać i Ramzes musiał go wlec przez podwórze do bramy, którą Layla zostawiła otwartą.

Obaj ważyli mniej więcej tyle samo, lecz Ramzes przysiągłby, że David w ciągu ostatnich godzin przytył o dobre kilkadziesiąt funtów. Kolana się pod nim uginały, każdy oddech rozrywał mu płuca. Wiedział, że długo nie da rady.

Kiedy jednak posłyszał z wnętrza domu jakiś okrzyk, okazało się, że da radę. Przypływ adrenaliny pomógł mu przedostać się za bramę, w zacieniony kąt pod murem. Nie wolno mi przystanąć, myślał, jeszcze nie teraz. Dzięki Layli wciąż mieli niewielką przewagę czasową. Modlił się o jej udaną ucieczkę i o swoją także. Po drugiej stronie wzgórza był dom Abdullaha i prześladowcy na pewno się domyślą, że poszedł w tamtym kierunku. Na pewno będą… będą…

Działo się coś dziwnego. Plamy księżycowego światła na ziemi drżały jak powierzchnia wody, do której wrzucono kamień. Chociaż nie było wiatru, drzewa kołysały się jak w podmuchach wichury. Ramzes nie mógł już złapać tchu i padł na kolana, pociągając za sobą Davida.

– Idź sam – wymamrotał. – Dom Abdullaha…

– Nie tam, głupcze. Za daleko.

Ktoś go ciągnął i nazwał go głupcem. Layla? Stał znów na nogach i kuśtykał, płynął przez plamy księżycowego srebra i czerni, aż oślepił go jaskrawy blask słońca i poprzez światło wpadł w ciemną czeluść.


Wolałabym zapomnieć o tych godzinach oczekiwania, lecz muszę zdać z nich relację, żeby opowieść była kompletna. Ja sama przywykłam już do irytujących zwyczajów mojego syna i o wiele trudniej było mi znieść niepokój Nefret niż własny. Ramzes nie pierwszy raz wypuścił się na niebezpieczną i nieprzemyślaną eskapadę, nie racząc mnie nawet o tym poinformować. Spóźnienie nie musiało jeszcze oznaczać katastrofy; byli obaj z Davidem dorosłymi mężczyznami (w każdym razie fizycznie, jeśli nie emocjonalnie), nieźle obeznanymi z różnymi formami samoobrony, łącznie z egipskimi chwytami zapaśniczymi, które im sama pokazałam.

Uspokajałam w ten sposób siebie i usiłowałam uspokoić Nefret, ona jednak nie przyjmowała do wiadomości żadnych argumentów. Są w niebezpieczeństwie, powtarzała, ona to wie i to jej wina, bo nie poszła z nimi, i trzeba koniecznie coś zrobić.

– Ale co? – zapytałam po raz kolejny, patrząc, jak krąży nerwowo po pokoju. Nie przebrała się nawet po pracy i jej ciężkie buty dudniły o podłogę. Horus był na nią zły, że nie usiadła i nie może rozłożyć się na jej podołku. Kiedy go mijała, chwycił ją pazurami za nogawkę spodni. Odczepiła go bez słowa i chodziła dalej.

– Poszukiwania nie mają sensu – przekonywałam ją. – Nawet nie wiemy, skąd zacząć.

– Od świątyni – odpowiedział mi Emerson, wystukując fajkę. – Mniejsza o kolację, i tak nie mam apetytu. Jeżeli tam nie będzie po nich śladu, obiecuję, że wrócę prosto do domu.

– Nie puszczę cię samego. Idę z tobą.

– Nie idziesz.

Dyskutowaliśmy głośno, dopóki Emerson nie uniósł dłoni, byśmy ucichli. W tej ciszy dobiegł nas odgłos kopyt galopującego konia.

– No proszę. – Szeroka pierś Emersona uniosła się w westchnieniu ulgi. – Jadą. Usłyszą ode mnie kilka przykrych słów za to, że tak nas nastraszyli! To Risza albo nie znam się na koniach.

Istotnie był to Risza. Pędził jak wicher i tuż przed werandą zatrzymał się w miejscu, drżąc cały. Siodło było puste, a z szyi konia zwisał zerwany sznur.

Mój drogi mąż objął dowództwo i w ciągu dziesięciu minut siedzieliśmy już na koniach, gotowi do drogi. Nefret chciała dosiąść Riszy, lecz Emerson się na to nie zgodził, bo wiedział, że wyprzedziłaby nas znacznie. Szlachetne zwierzę nie pozostało jednak w domu, ale poprowadziło nas z powrotem drogą, którą przybyło w takim pośpiechu, wiodąc nas, jak się spodziewałam, do świątyni Setiego I.

W pobliżu źródła na północ od świątyni stała przywiązana Asfur, towarzyszka Riszy. W jednej z komór przylegających do sali kolumnowej na widok świateł naszych świec uskoczył z sykiem w cień chudy kocur. Pożywiał się resztkami jedzenia chłopców. Na ziemi leżały ich plecaki, kurtki i dwie puste butelki po wodzie. Przybory rysownicze były spakowane, więc coś się musiało wydarzyć, gdy zbierali się już do odejścia. Poza tym ani w samej świątyni, ani jej okolicach nie natrafiliśmy na żadne ślady. Zresztą plam krwi czy odcisków stóp i tak nie dałoby się zobaczyć w słabym blasku świec.

Wróciliśmy do domu. Tym razem mój mąż przechadzał się nerwowo, a Nefret siedziała nieruchomo z zaplecionymi na piersi rękami, przymknąwszy oczy. W końcu Emerson powiedział:

– Nie opuścili świątyni z własnej woli. Nie zostawiliby przecież koni na łasce losu.

– To oczywiste – odparłam. – Zaraz jadę do Gurna i wezwę… nie, nie Abdullaha, niepokój i wysiłek zaszkodziłyby mu. Wezwę Selima i Daouda i…

– Nigdzie nie jedziesz, Peabody. I ty także, Nefret. Zostań tu i pilnuj ciotki… wierz mi, to diabelnie trudne zajęcie. Ja sprawdzę na dahabii. Nie liczę na wiele, ale ktoś może ich zauważył. Sprowadzę tu raisa Hassana i jego załogę, a potem zastanowimy się, co robić dalej.

Minęła kolejna okropna godzina. Emerson nie wracał. Zamiast niego pojawił się jednak Hassan z wiadomością. Mój mąż usłyszał od kogoś, że widziano chłopców, jak szli w stronę przystani promu. Przypuszczał, że pojechali do Luksoru, i zamierzał podążyć ich śladem, zabierając ze sobą Mahmuda. Rais Hassan miał zostać z nami.

Nefret nie zareagowała na to, wciąż siedząc bez ruchu już od przeszło godziny. Ale nagle zerwała się na równe nogi, a siedzący na jej kolanach Horus klapnął na podłogę.

– Słuchajcie! Ktoś jedzie! – zawołała, zagłuszając protesty kota.

Istotnie ktoś nadjeżdżał galopem; przez chwilę sądziłam, że to Emerson. Dojrzałam jednak już z daleka, że postać na koniu to nie on.

– Selim – stwierdziła Nefret.

I rzeczywiście był to Selim. Był znakomitym jeźdźcem i tylko on mógł tak gwałtownie wymachiwać w pełnym galopie rękami, nie spadając z konia. Coś także wykrzykiwał, ale póki nie zeskoczył na ziemię, nie dało się odróżnić słów.

– Są bezpieczni! – usłyszałam najpierw. – Są bezpieczni w moim domu, Sitt! Musicie zaraz tam jechać. Trzeba zabrać medykamenty, bo są ranni i krwawią. Zostawiłem na straży Daouda i Yussufa. Są bezpieczni, Sitt, przysłali mnie do was!

– Doskonale – odparła Nefret, gdy podekscytowanemu chłopakowi zabrakło powietrza. – Pojadę z tobą, Selimie. Każ Alemu osiodłać Riszę. – Objęła mnie w pasie i przytuliła. – Wszystko już dobrze, ciociu Amelio. Proszę, weź moją chusteczkę.

– Nie jest mi potrzebna, kochanie – odparłam, pociągając nosem. – Chyba mam lekki katar.

– Wobec tego nie możesz być nocą na dworze. Nie, ciociu Amelio, nalegam, żebyś tu została i poczekała na profesora. Poślij może kogoś do pana Vandergelta po powóz, na wypadek, gdyby chłopcy…

Nie dając mi możliwości zastanowienia się, wbiegła do domu i po chwili wróciła ze swoją lekarską torbą. Tak czy inaczej to było najlepsze rozwiązanie. Nie obawiałam się o nią, skoro miała przy sobie Selima, a Riszę w pełnym galopie mogła zatrzymać chyba tylko kula.

Niebawem zjawili się ze swoim powozem Cyrus i Katherine, tak jak się spodziewałam. Zasypali mnie pytaniami i koniecznie chcieli w czymś pomóc. W trakcie mojego opowiadania wrócił Emerson.

– A więc znów się zaczęło – stwierdził sentencjonalnie Cyrus. – Coś mi się właśnie wydawało, że sezon jest jakiś za spokojny. Emersonie, mój druhu, czy z tobą wszystko w porządku?

– Jestem już chyba za stary na takie historie, Vandergelt – odparł mój mąż, przesuwając dłonią po twarzy.

– Ja tak nie uważam – odparł z przekonaniem Cyrus.

– I ja także – zapewniłam Emersona. – Katherine, kochanie, chyba musicie tu zostać, bo nie zmieścimy się wszyscy w powozie.

– Zrobię herbaty. – Katherine uścisnęła moją dłoń. – Jak jeszcze mogłabym ci pomóc, Amelio?

– Trzymaj whisky pod ręką – poradził Cyrus.


Z manuskryptu H


Otworzywszy oczy, Ramzes zrozumiał od razu, że nie umarł i nie jest to przywidzenie, choć twarz, która pojawiła się w jego polu widzenia, wolałby ujrzeć w innych okolicznościach.

– Chyba powinienem teraz coś bredzić o niebie i aniołach – powiedział słabym głosem.

– Wiedziałam, że będziesz udawał zucha – burknęła Nefret. – A „Gdzie ja jestem?” nie wystarczy?

– Oklepane. Zresztą dobrze wiem gdzie… Piekło i szatani! Co ty właściwie…

Ból był tak straszny, że niemal pozbawił go przytomności. Słyszał słowa Nefret jak z oddali.

– Dać ci jeszcze morfiny?

– Nie. Gdzie David?

– Tu jestem, bracie. Bezpieczny, dzięki…

– Dość tego – ucięła Nefret. – Na wspominki przyjdzie czas później. Mamy sporo do omówienia. Nie skończyłam jeszcze z Ramzesem.

– Chyba już dłużej nie wytrzymam tej twojej czułej opieki – stwierdził Ramzes. Ale ból już przygasał, a ruchy dłoni ocierających pot z jego twarzy były pewne i delikatne. – Co ty u diabła ze mną zrobiłaś? – wyszeptał.

– A co ty, u diabła, zrobiłeś z tą ręką? Napuchła jak balon i jeden palec był zwichnięty.

– Zostaw mnie na chwilę w spokoju, dobrze? – poprosił Ramzes.

Rozejrzał się po pokoju, delektując się poczuciem bezpieczeństwa i kojącym widokiem znajomych twarzy. Ciemne oczy Davida lśniły od łez ulgi, Nefret nieco pobladła i zacisnęła mocno usta, a przykucnięty obok łóżka Selim obnażył zęby w szerokim uśmiechu. Ramzes pomyślał, że powinien był pamiętać, iż Abdullah ma krewnych w całym Gurna i właśnie dom Selima stał najbliżej miejsca ich uwięzienia. Spojrzał znów na Davida.

– Ty mnie tu przyprowadziłeś, chociaż Bóg jeden wie jak. Co z twoją raną?

– Zupełnie niegroźna, bo nóż ześliznął się po jego łopatce – odparła Nefret. – Wystarczyło zalepić plastrem. Gorzej jest z tobą. Zanim cię stąd zabierzemy, chcę się upewnić, że niczego więcej sobie nie złamałeś.

– Nic mi nie jest. – Ramzes próbował usiąść i krzyknął z bólu, kiedy dziewczyna pchnęła go otwartą dłonią w pierś, zmuszając do położenia się z powrotem.

– Aha – mruknęła. – Żebro? Zaraz to obejrzymy.

– Twoje metody opieki nad chorymi zdecydowanie wymagają ulepszeń – powiedział Razmes, usiłując się nie skrzywić, kiedy mu rozpinała koszulę.

Drzwi otworzyły się nagle bez pukania. Ramzes natychmiast zapomniał o bólu i wszelkich innych dolegliwościach, bo wiedział, co go teraz czeka. W progu stał ktoś o wiele groźniejszy od jakiegokolwiek przeciwnika. Jego matka.


Jestem gorącą zwolenniczką whisky jako skutecznego medykamentu, tym razem jednak uznałam, że przynajmniej Ramzesowi należy zaaplikować jakieś inne, mocniejsze leki. Zastanawiałyśmy się z Nefret, czy ma złamane żebra, czy tylko pęknięte, on zaś upierał się, że są całe, lecz wkrótce przestaną takie być, jeśli nadal będziemy go tak szturchać. W końcu udało mi się go obandażować, a Nefret zajęła się jego dłonią. Muszę przyznać, że takich paskudnych obrażeń jeszcze nie widziałam. Potem usiłowałam zaaplikować każdemu z chłopców porcję laudanum, bo chociaż rana Davida była powierzchowna, miał szarą z wyczerpania i napięcia twarz. Obaj jednak odmówili.

– Powinniście wiedzieć, co się stało – oświadczył David. – Chcę wam to teraz opowiedzieć.

– Ja im opowiem – przerwał mu Ramzes.

Musiałyśmy zadać mu sporo bólu przy opatrywaniu, ale jego głos drżał chyba również z poirytowania.

Emerson podniósł głowę. Siedział dotąd w milczeniu przy posłaniu Ramzesa, nie spuszczając go z oka, i w pewnym momencie, myśląc, że nikt nie widzi, ścisnął lekko jego rękę.

– Zabierzmy ich do domu, Peabody – zaproponował. – Jeśli są w stanie wytrzymać jazdę, to przyda nam się narada wojenna.

Załadowaliśmy więc chłopców do powozu i ruszyliśmy z powrotem. Risza kłusował obok jako luzak. Gdy dotarliśmy na miejsce, rozsiedliśmy się w salonie. Próbowałam położyć Ramzesa na kozetce, nie zgodził się jednak. Katherine pozapalała lampy i zaciągnęła zasłony, a potem usiadła koło mnie. Jej współczujące milczenie i wsparcie były mi w tym momencie bardzo potrzebne. Ochłonęłam trochę i przejęłam inicjatywę.

– No, teraz możesz nam wszystko opowiedzieć, Ramzesie – zwróciłam się do syna.

W przeszłości nieraz utyskiwałam na kwiecisty styl jego wypowiedzi, tym razem jednak przesadził w drugą stronę. Styl całej relacji oddają dobrze jej ostatnie zdania:

– Chłopina padł i rąbnął się w głowę. Uwolniłem Davida i uciekliśmy. Nie udałoby się to nam, gdyby David nie przejął prowadzenia i nie zaprowadził nas do domu Selima. Ja nie wiadomo czemu ubzdurałem sobie, że najbliżej mamy do Abdullaha.

– I to wszystko?! – wykrzyknęłam.

– Oczywiście, że nie! – Wyrazista twarz Davida zdradzała rosnące poirytowanie. – Widziałem, co zrobiłeś, Ramzesie. Byłem otępiały i lekko przyduszony, ale nie nieprzytomny. – Powiódł spojrzeniem po naszych zaciekawionych twarzach. – Ten strażnik miał nóż, a Ramzes nie. Ale wyglądał, jakby ledwie się trzymał na nogach, i strażnik chyba też tak pomyślał. To była ta sztuczka… pamiętasz, Nefret, jak cię przestrzegał, żebyś jej próbowała tylko w ostateczności, bo wymaga doskonałego wyczucia czasu? Trzeba paść na ziemię, modląc się, żeby nie dostać nożem, i chwycić przeciwnika za kostki, zanim odskoczy do tyłu.

– Wyczucie czasu plus długie ręce, plus diabelne szczęście – pokiwała głową dziewczyna. – To wtedy pękło mu to żebro.

– Nie pękło – obruszył się Ramzes. – Jest tylko stłuczone. A ten przeklęty plaster swędzi jak wszyscy diabli. Nie wiem, co gorsze…

– Próbował mnie nieść – ciągnął David. – Nie mogłem iść, bo byłem cały zesztywniały. Mógł mnie zostawić i pójść po pomoc, ale…

– Ale byłem głupi i nie pomyślałem o tym – przerwał mu Ramzes. – Czy mógłbyś się już zamknąć, Davidzie?

– Nie, nie, mój drogi! – zaprotestowała Nefret, wstając z rumieńcem na twarzy. – Pominąłeś najważniejsze szczegóły. Do diaska, czy nie rozumiesz, że nie będziemy mogli rozwikłać tej historii, jeśli nie poznamy wszystkich faktów? Nawet najdrobniejsza rzecz może mieć znaczenie.

Milczący dotąd Emerson odchrząknął.

– Bardzo słusznie. Ramzesie, chłopcze drogi…

Nefret obróciła się na pięcie i wyciągnęła palec ku jego zaskoczonej twarzy.

– Do ciebie to się też odnosi, drogi profesorze. I do ciebie, ciociu Amelio. Być może dzisiaj nic by się nie wydarzyło, gdybyście nie ukrywali przed nami pewnych spraw.

– Nefret! – syknął Ramzes. – Przestań.

Mój biedny drogi Emerson wyglądał, jakby go podrapała ulubiona kotka. Nefret podbiegła do niego z okrzykiem przestrachu i usiadła mu na kolanach, obejmując za szyję.

– Ja nie chciałam. Wybacz, profesorze!

– Cóż… chyba częściowo miałaś rację – przyznał Emerson. – Nie, nie wstawaj, wolę cię mieć przy sobie.

Wziął ją w ramiona, a ona skryła twarz na jego szerokiej piersi. Pozostali taktownie udawali, że nie widzą, jak szczupłym ciałem dziewczyny wstrząsa szloch. Oczekiwałam takiego wybuchu; Nefret ma temperament zupełnie różny od mojego. W trudnej sytuacji działa równie skutecznie i rozsądnie jak ja, ale kiedy jest już po wszystkim, jej niespokojna i wrażliwa natura szuka ujścia dla tamowanych przedtem emocji. Pozwoliłam więc jej wypłakać się trochę w ojcowskim uścisku Emersona, po czym zasugerowałam, że niektórzy z nas powinni może położyć się już do łóżka.

Nefret usiadła prosto. O tym, że płakała, świadczyły tylko jej wilgotne rzęsy i mokra plama na koszuli Emersona.

– Dopiero jak skończymy – oświadczyła. – Opowiedz wszystko jeszcze raz od początku, Ramzesie, i nie pomiń tym razem żadnego szczegółu.

Część relacji z tych wydarzeń musieliśmy mimo wszystko z niego wydusić. Nefret, usadowiona na kolanach Emersona, wykazywała się takim talentem śledczym, że aż musiałam interweniować.

– Wcale mnie nie dziwi, że Layla zajęła się przestępczym procederem – stwierdziłam. – Sprzedaje swe usługi każdemu, kto zapłaci żądaną cenę.

– Ten przestępczy proceder – zauważył mój syn – pozwolił jej się wydobyć z życia w poniżeniu i nędzy. Czy ma prawo potępiać ją ktoś, kto nigdy nie musiał dokonywać podobnego wyboru?

– Boże mój, ależ to pompatyczne – stwierdziłam. – Muszę ci jednak przyznać rację, Ramzesie… w tym męskim świecie życie kobiety nie jest lekkie i nie każda z nich może sobie pozwolić na moralne skrupuły.

– W przypadku Ramzesa – wtrąciła słodkim jak miód głosem Nefret – skrupuły Layli okazały się silniejsze od zachłanności. Czy może zaryzykowała uwolnienie ciebie z jakiegoś innego powodu?

Ramzes zerknął na nią spod oka i natychmiast wrócił do wpatrywania się we własne stopy, co robił już od dłuższego czasu.

– Powodów było kilka, jak sądzę – odparł. – Nawet kobieta prowadząca się niemoralnie może wzdragać się przed morderstwem. Poza tym ojciec – i matka także, oczywiście – cieszy się wielkim respektem i gdyby nam się coś stało, sprawcy mogli się spodziewać odpłaty. Layla wspomniała, że jej mocodawcy szykowali dla mnie, i pewnie również dla Davida, coś szczególnie nieprzyjemnego. Ale nie mówiła zbyt jasno, więc trudno było to stwierdzić, a nie prosiłem jej o wyjaśnienie, gdyż…

– Przestań – rzuciłam z irytacją.

– Tak, mamo.

– Przez ciebie zapomniałam, o co chciałam zapytać.

– Przepraszam, mamo.

– Ja za to wiem, o co chcę zapytać – oznajmiła Nefret. – To proste, lecz niezwykle istotne pytanie. O co chodziło tym ludziom?

– O nas – odparł Ramzes. – I to o obu, bo gdyby jeden z nas był im niepotrzebny, zostawiliby go martwego w świątyni.

– To niczego nie wyjaśnia – prychnęła Nefret. – Nie porywa się nikogo ot tak sobie… to środek do jakiegoś celu. Gdybyście nie uciekli, z pewnością otrzymalibyśmy wiadomość z ich żądaniami. Ale czego chcieli? Pieniędzy? Papirusu? Czy… jeszcze czegoś innego?

– Zaraz, zaraz – wtrącił się Cyrus, skubiąc swą kozią bródkę. – Chyba nie nadążam. Co za papirus?

– Dzieci kupiły go w Kairze – wyjaśniłam. – Od handlarza, człowieka, którego zwłoki wyłowiono niedawno z Nilu, poszarpane przez krokodyla.

– Ależ, Amelio…

– Wiem, Cyrusie. W Luksorze nie ma krokodyli. Później zapoznam cię ze szczegółami. W każdym razie ktoś chce odzyskać ten papirus. Nefret, czy sądzisz, że właśnie to mogło być przyczyną niefortunnej przygody chłopców?

– Jest jeszcze inna możliwość.

– Tak? Robi się późno i…

– Będę się streszczać – odparła tonem, który nie bardzo mi się podobał. – Załóżmy, że napad na ciotkę Amelię w Londynie i nasze późniejsze spotkania z Yussufem Mahmudem były jakoś ze sobą powiązane. Jeżeli ktoś za tym wszystkim stoi, może to być sam Mistrz Występku. Prowadzą do niego wszystkie tropy: napisana na maszynie wiadomość, możliwość, że papirus pochodzi z jego prywatnej kolekcji, a nawet i to, że ktoś odkrył prawdziwą tożsamość Alego Szczura. Przyznaję, że to dość nikłe poszlaki, ale Sethos jest jedną z nielicznych osób, które wiedzą, że odkryłaś jego prywatne laboratorium. Poza tym jeżeli – co podejrzewam – kontaktował się z tobą od tamtego czasu, prawdopodobnie doskonale zna nasze zwyczaje. Teraz twoja kolej, ciociu Amelio. Czas, żebyś nam wyjawiła wszystko, co wiesz o tym człowieku. I to naprawdę wszystko.

Mój Boże, ależ to dziecko miało groźne spojrzenie! Niemal tak groźne jak Emerson w swoich najlepszych momentach. Oczywiście wytrzymałam je, lecz trudno było nie przyznać jej słuszności.

– Masz rację – odparłam. – Spotykaliśmy się od tamtej pory z Sethosem i… do licha! Nie ulega wątpliwości, że wie o wiele więcej o nas wszystkich, z Ramzesem włącznie, niż powinien.

8

Na tym nasza dyskusja się zakończyła, bo twarz Ramzesa nabrała nieprzyjemnie szarozielonej barwy i Nefret zagoniła go do łóżka. Próbował słabo protestować, posłuchał jej jednak w końcu, a ja przyrzekłam mu, że nie będziemy omawiać tej sprawy bez niego.

– Muszę pozbierać myśli – wyjaśniłam – i jakoś to logicznie poukładać. Nie sądzę, bym w tej chwili potrafiła się na tym skoncentrować.

– Trudno się dziwić – mruknął Emerson. – Ty też miałaś dzisiaj ciężki dzień, więc teraz marsz do łóżka. Porozmawiamy jutro.

Katherine odchrząknęła.

– Czy uznałabyś za niewłaściwe, Amelio – zapytała – gdybyśmy oboje z Cyrusem nadal w tym uczestniczyli? Rozumiesz przecież, że umieramy z ciekawości, prawda? Nie chciałabyś chyba mieć na sumieniu mojej śmierci?

Zgodziłabym się w tym momencie na wszystko, żeby tylko dano mi spokój – dla pozbierania myśli, jak stwierdziłam. Po krótkim namyśle uznałam, że powodem jej prośby była nie tylko ciekawość, lecz również sympatia do nas, i że trudno byłoby w tej ponurej historii o lepszą asystę od naszych drogich przyjaciół. Cyrus znał nas lepiej niż ktokolwiek inny, a sarkastyczna inteligencja jego żony dobrze mi się przysłużyła w przeszłości. Przypomniałam sobie, że nazajutrz jest piątek, święty dzień muzułmanów, tak więc śniadanie będziemy jedli później i będzie trwało dłużej niż w normalnym dniu pracy. Zaprosiłam wobec tego Vandergeltów, by nam towarzyszyli w tym posiłku.

Mój drogi Emerson zapakował mnie do łóżka z niemal kobiecą czułością, a Fatima wymogła, bym się napiła ciepłego mleka z kardamonem, żeby szybciej zasnąć.

– Jesteście dla mnie lepsi, niż na to zasługuję – powiedziałam. – Ty też chodź do łóżka, Emersonie, przeżyłeś to tak samo ciężko jak ja.

– Później, moja droga.

– Nie będziesz chyba przez całą noc stał na straży?

– Przez całą noc nie. Będziemy się zmieniali z Davidem. Gdybym się na to nie zgodził, chybaby mnie zbił. – Rysy Emersona złagodniały. – Chłopak jest w całkiem dobrej formie, Peabody. Żona Selima nakarmiła go jagnięciną, a Nefret zapewniła mnie, że jego rana jest niegroźna.

– Zamierzałam go jeszcze raz zbadać – mruknęłam. – I Ramzesa także. Ale mi nie pozwoliła…

Emerson wziął mnie za rękę. Jego głos dochodził do mnie jakby z oddali.

– Ona nie chciała… przecież wiesz, Peabody.

– Chciała, chciała. Och, Emersonie, czy popełniłam błąd? Szczerze wierzyłam, że postępuję właściwie… że to dla ich dobra… – Przerwało mi własne potężne ziewnięcie i prawda wreszcie wyszła na jaw. – A niech to, Emersonie, dodałeś laudanum do mleka! Jak mogłeś…

– Śpij dobrze, moja kochana. – Poczułam na policzku muśnięcie jego warg, a potem nie czułam już niczego.

Obudziłam się przed wszystkimi, wypoczęta i gotowa znów przejąć ster. Emerson spał jak zabity i nie poruszył się, nawet gdy go pocałowałam w nieogolony policzek. Ubrałam się więc i wyszłam na palcach z pokoju.

Stan reszty domowników był taki sam jak Emersona, łącznie z Davidem, którego zastąpił w strażowaniu jego kuzyn Achmet. Zatrzymałam się na trochę przy łóżku Ramzesa. Nefret musiała mu zaaplikować laudanum albo któreś ze swoich nowomodnych lekarstw, bo spał głębokim snem. Kiedy odgarnęłam mu z twarzy zmierzwione kosmyki, tylko coś mruknął i uśmiechnął się.

Siedziałam na werandzie zajęta robieniem notatek, gdy zjawili się Vandergeltowie. Cyrus na Queenie, swojej ulubionej klaczy, a Katherine na łagodnym pony o szerokim kłębie. Słomkowy kapelusz zawiązała pod brodą na wielką kokardę i jeszcze bardziej niż zwykle przypominała sympatycznego kota.

Wkrótce pojawili się także Emerson i dzieci, zasiedliśmy więc do śniadania. Rozmawialiśmy niewiele, ale nie tylko z powodu skupienia na jedzeniu. Wyczuwało się atmosferę lekkiego napięcia. Odnotowałam z ulgą, że Ramzesowi dopisuje apetyt, choć trudno mu się jadło lewą ręką. Zastanawiałam się, jak Nefret zmusiła go do noszenia temblaka. Może jego obrażenia są jednak poważniejsze, niż sądziłam, i powinnam była zbadać go osobiście…

– Temblak ma tylko chronić jego dłoń, ciociu Amelio. Rękę ma całą i zdrową. – Były to pierwsze słowa, skierowane do mnie przez Nefret od chwili wypowiedzenia bolesnych dla mnie oskarżeń poprzedniego wieczoru. W jej błękitnych oczach czaił się niepokój, a uśmiech był niepewny.

Odwzajemniłam go i popatrzyłam na nią ciepło.

– Dziękuję, kochanie, za te słowa otuchy. Całkowicie ufam twoim umiejętnościom. I dziękuję ci też za skuteczną opiekę nade mną. Spałam jak niemowlę i obudziłam się doskonale wypoczęta.

– Och, ciociu Amelio, tak mi przykro z powodu mojego wczorajszego wybuchu! Naprawdę nie…

– Powtarzasz się, Nefret, to nudne. – Ramzes odsunął talerz. – I zabierasz czas. Widzę, że matka pozbierała już myśli, a nawet zrobiła to na piśmie. Może poprosimy ją, żeby zaczęła?

Poskładałam moje zapiski, żałując, że nie zrobiłam tego, nim je wypatrzył sokoli wzrok mojego syna. Na kartkach było mnóstwo skreśleń i poprawek, bo moje skomplikowane procesy myślowe nie bardzo poddawały się pisemnej formie organizacji. Zdecydowałam już jednak, co chcę powiedzieć.

– Zgadzam się z Ramzesem – zaczęłam – że szkoda czasu na przeprosiny i wyrazy żalu. Jeżeli któraś… yhm… którekolwiek z nas pobłądziło, zrobiło to w najlepszej wierze. Nie ma nic bardziej bezowocnego, niż…

– Peabody, bardzo proszę, pomiń te aforyzmy, jeżeli potrafisz. – Błękitne oczy Emersona promieniowały raczej rozbawieniem niż irytacją. Podobnym rozbawieniem emanowały spojrzenia pozostałych, oczywiście z wyjątkiem Ramzesa. Ponieważ jednak twarz miał nie bardziej surową niż zwykle, uznałam, że między nami panuje znów zgoda, a żale zostały zapomniane.

– Ależ oczywiście, mój drogi – odparłam. – Zakładam na początek, że wszyscy znacie historię naszych pierwszych kontaktów z Sethosem. Ramzes opowiedział o nich Davidowi i Nefret, a Cyrus Katherine, prawda? Tak właśnie myślałam. Sama zebrałam trochę dodatkowych informacji podczas mojej… osobistej rozmowy z tym człowiekiem. Po długotrwałych rozważaniach nad tym, co mi wówczas ujawnił, ustaliłam następujące istotne, jak mi się wydaje, fakty… Sethos posiada prywatną kolekcję starożytności. Powiedział, ee… – Udałam, że zaglądam do notatek, chociaż nie było to konieczne. Nigdy nie zapomnę ani jego słów, ani wyrazu jego kameleonowych oczu, kiedy je wypowiadał. – Powiedział tak: „Najpiękniejsze z przedmiotów, które zdobywam, zatrzymuję dla siebie”.

Emerson wydał gardłowy pomruk, a Razmes z nietypowym jak na siebie taktem zauważył:

– Nasz papirus z pewnością zadowoliłby jego wybredny gust. Co jeszcze powiedział?

Chciałam pokręcić przecząco głową, ale – napotkawszy badawcze spojrzenie Nefret – westchnęłam tylko.

– Powiedział, że Emerson jest jedną z nielicznych osób na świecie, które mogą stanowić dla niego zagrożenie. Nie wyjaśnił dlaczego. Zarzekał się, że nigdy nie skrzywdził kobiety. Obiecał… nie, powinnam być bardziej precyzyjna – nie obiecał, lecz zasugerował, że nigdy więcej nie stanie na mojej drodze ani nie zrobi nic nikomu z moich bliskich.

– Wygląda na to, że źle go zrozumiałaś – stwierdził mój syn.

– I co jeszcze? – dopytywała się nieustępliwie Nefret.

– Jeżeli chodzi o jego obeznanie z naszymi prywatnymi sprawami i zwyczajami… Może ujmę to w ten sposób: wie dość o Ramzesie, by móc podejrzewać, że opanował sztukę kamuflażu i bez trudu może uchodzić za Egipcjanina. Inteligentny człowiek, powziąwszy takie podejrzenie, mógłby chyba dość łatwo odkryć prawdziwą tożsamość Alego Szczura. Przede wszystkim dlatego, że Ali był widywany w Kairze wyłącznie w czasie naszych tam pobytów. To wszystko, co mi przychodzi do głowy w kwestii użytecznych dla nas informacji. To już cała prawda, Nefret.

I była to cała prawda – w każdym razie święcie w to wierzyłam. Obwinianie mnie o przemilczenie czegokolwiek nie byłoby sprawiedliwe, bo w tym czasie żadne z nas nie podejrzewało jeszcze niczego. Nie zamierzam się jednak tłumaczyć. Pomyliłam się w ocenie sytuacji i zapłaciłam za to cenę w postaci zdarzeń, których wspomnienie będzie mnie nawiedzać do końca życia.

Zapadło pełne oczekiwania milczenie, w przypadku Nefret podszyte wyraźnym sceptycyzmem. Nikt jednak nie kwestionował mojego oświadczenia. W końcu Ramzes powiedział:

– Niezbyt nas to posuwa naprzód, co? Nadal nie mamy podstaw, by przestać podejrzewać, że to sprawka Sethosa, ale z drugiej strony nie mamy też dowodów na to, że on za tym stoi. Jeśli incydent w Londynie nie ma z tym związku, może się okazać, że mamy nowego, nieznanego wroga, który zamierzał wymienić Davida i mnie za papirus. Jeżeli to jednak Sethos, uwięził nas zapewne, żeby dobrać się do matki. To upokarzające, co, Davidzie? Nikt nas nie chce ze względu na nasze własne, czarujące osoby.

– Czy mógłbym przyjrzeć się temu sławnemu papirusowi? – zapytał Cyrus. – Skoro ktoś posuwa się do takich metod, żeby go zdobyć, musi być wyjątkowym okazem.

– Jest wyjątkowy – przyznał Ramzes.

– Jak na papirus – dorzucił Emerson, na którym akurat papirusy nie robią takiego wrażenia jak na innych. – Przynieś go, Ramzesie.

Ramzes wykonał polecenie. Cyrus aż gwizdnął z podziwu.

– Wspaniały – stwierdził. – Pan Walter Emerson z pewnością oszaleje na jego punkcie.

– Wujek Walter! – David zerwał się z miejsca. – Na Boga, przecież on z ciocią Evelyn i małą Lią… Nie powinni tu przyjeżdżać! Mogą znaleźć się w strasznym niebezpieczeństwie!

– Nie dramatyzuj, Davidzie – powiedziałam. – Nie ma powodu sądzić…

– Chłopak ma rację – wtrącił Emerson. – W tej chwili nie wiemy właściwie, o co w tym wszystkim chodzi, a trzy dodatkowe potencjalne ofiary mogłyby tylko skomplikować sytuację. Lepiej zawróćmy ich z drogi.

– Za późno – oznajmiłam głucho. – Dziś rano wypłynęli z Marsylii.

Napięcie, jakie po moich słowach zapanowało w pokoju, rozładowała jednym prostym stwierdzeniem Katherine.

– Należy zawsze spodziewać się najgorszego i podjąć odpowiednie kroki, by temu zapobiec – oświadczyła.

– Właśnie miałam to powiedzieć! – wykrzyknęłam. – Musimy coś przedsięwziąć! Tylko… co?

– Przede wszystkim powinniście zrobić co się da, żeby chronić siebie – stwierdziła Katherine. – Musicie dobrze strzec domu i nie wyjeżdżać nigdzie bez eskorty. Po drugie, odwołajcie wizytę Waltera. On i Evelyn z pewnością potrafią zadbać o siebie, ale ich córka nie. W tej sytuacji byłaby tylko dodatkowym źródłem niepokoju. Po trzecie, trzeba wytropić sprawców i powstrzymać ich.

– Bardzo ambitny program, kochanie – pokręcił głową Cyrus. – Od czego zaczniemy?

Po tym jego „zaczniemy” zrobiło mi się lżej na sercu, choć tego właśnie po nim oczekiwałam.

– Oczywiście od Gurna – rzekł Ramzes. – I to wszyscy razem, jak zasugerował pan Vandergelt.


Spodziewałam się, że w wiosce będzie aż huczało, bo wieść o wydarzeniach ostatniej nocy musiała tu już z pewnością dotrzeć dzięki plotkarskiej siatce, która jest podstawowym źródłem informacji w niepiśmiennych społecznościach. Jednak gdy wjeżdżaliśmy do Gurna krętą drogą, wokół panował dziwny spokój. Witało nas niewiele osób, ale dostrzegaliśmy fałdziste szaty, pospiesznie znikające za rogiem.

– To chyba Ali Yussuf! – zawołałam na widok jednej z umykających postaci. – Co mu się stało?

– Nieczyste sumienie, droga Peabody – zaśmiał się Emerson. – Ali może nie mieć nic wspólnego z przygodą chłopców, ale pewnie się boi, że będziemy go o to podejrzewać.

– Trudno nie mieć takich podejrzeń, Emersonie. Sprawcy z pewnością nie ośmieliliby się przywieźć więźniów tutaj, gdyby nie pomagali im niektórzy z miejscowych.

Ramzes jechał przed nami, lecz on potrafi usłyszeć szept z drugiego brzegu Nilu, jak mawiają Egipcjanie.

– To był tylko przystanek, mamo – oświadczył, odwracając głowę. – Potem pod osłoną ciemności pewnie by nas wywieźli gdzieś dalej.

Dotarliśmy pod dom Abdullaha. W drzwiach stała Kadija, która poinformowała nas, że Abdullaha ani Daouda nie ma w domu.

– Niech to diabli! – zaklął Emerson. – Prosiłem Daouda, żeby nie pozwolił staremu hultajowi pakować się w kłopoty. Dokąd pojechali, Kadijo?

Żona Daouda rozumiała po angielsku, choć sama nie mówiła w tym języku. Ukryta za czarnym czarczafem, udzieliła Emersonowi po arabsku takiej odpowiedzi, jakiej się spodziewał.

– Niech to diabli – powtórzył. – Zapewne większość z nich tam poszła.

– Ale nie wszyscy – oświadczyła Kadija. – Niektórzy zadają pytania, Ojcze Przekleństw. Wielu ludzi ma wiele pytań. Czy zechcecie wejść, napić się herbaty i zaczekać?

Wymówiliśmy się jednak i mieliśmy już ruszać dalej, gdy Kadija nagle wyszła przed dom. Jej dłoń, duża i stwardniała jak ręka mężczyzny, spoczęła przez moment na obutej stopie Davida, po czym kobieta przyjrzała się bacznie Ramzesowi. Ale przemówiła nie do niego.

– Czy możesz zostać ze mną na chwilę, Nur Misur?

– Oczywiście. Jedźcie, dogonię was – powiedziała Nefret.

Zabawiła u Kadii bardzo krótko i kiedy do nas dołączyła, z trudem powstrzymywała śmiech.

– No i…? – zapytałam. – Co cię tak rozbawiło?

Nefret spoważniała.

– Opowiedziała mi bardzo zabawną historię – odparła.

– Kadija ci opowiedziała? – zdziwiłam się. – Co to za historia?

– Mhm… to nieistotne. Tak naprawdę chciała się dowiedzieć o stan zdrowia chłopców. Wstydziła się zapytać wprost, jak się czują.

Właściwy dom znaleźlibyśmy nawet bez wskazówek Davida. Otaczał go tłum ludzi, gestykulujących z wielkim ożywieniem i przekrzykujących się nawzajem. Czarne suknie kobiet kontrastowały z białymi, niebieskimi i beżowymi galabijami mężczyzn, a dzieci biegały tu i tam niczym brązowe żuki. Witający nas mężczyźni byli spokojni i pewni siebie – albo mieli czyste sumienia, albo nie posiadali ich wcale.

Dom nie był tym, w którym mieszkała kiedyś Layla. Tamten pamiętałam doskonale, ten był większy i stał na uboczu. Rosło tu kilka zakurzonych drzew tamaryszkowych, a w zasięgu wzroku nie było innych domostw. Miejsce to nadawało się świetnie do celów, którym posłużyło. Na okolony murem dziedziniec mógł niepostrzeżenie wjechać każdy pojazd, niewidoczny byłby nawet wóz wyładowany trzciną cukrową.

Kiedy ujrzałam, kto stoi w progu, zrozumiałam, dlaczego żaden z obecnych nie próbuje wejść do środka. Cały otwór wejściowy wypełniała potężna sylwetka Daouda. Ruszył ku nam z okrzykami radości i ulgi, uściskał Davida i zamierzał zrobić to samo z Ramzesem, lecz przeszkodziła mu w tym Nefret.

Abdullah czekał na nas w środku. Jego śnieżnobiała broda aż trzęsła się z oburzenia, a czcigodne czoło marszczył posępny grymas. Z wyrzutem zwrócił się do Emersona:

– Dlaczego mi nie powiedzieliście? To by się nigdy nie wydarzyło, gdybyście okazali mi zaufanie.

– Posłuchaj tylko, Abdullahu… – zaczął Emerson.

– Rozumiem, rozumiem. Jestem za stary. Za stary i za głupi. Powinienem siedzieć na słońcu z innymi zgrzybiałymi starcami i nie wtrącać się do…

– Ależ ufamy ci, Abdullahu – zapewniłam go. – Wiemy tyle samo, co ty. Zupełnie nie spodziewaliśmy się takiej napaści.

– No tak… – Abdullah przysiadł na schodach, drapiąc się za uchem. – W takim razie przebaczam ci, Sitt. I co teraz zrobimy?

– Coś mi wygląda na to, że ty już coś robisz – zauważył Ramzes, zaglądając za otwarte drzwi pokoju po lewej. Był on przedtem wygodnie umeblowany, z dużym dywanem i kilkoma fotelami w stylu europejskim, z dywanikami i stolikami oraz wielkim kredensem pod ścianą. Teraz jednak okiennice były szeroko otwarte i wpadające słońce oświetlało panujący w pomieszczeniu kompletny chaos – pozwijane i rzucone pod ścianę dywany, poprzewracane krzesła i porozrzucane bezładnie poduszki.

– Szukamy śladów – wyjaśnił Abdullah.

– Tratując je, jak widzę – stwierdził Emerson. – Gdzie jest Selim? Mówiłem mu przecież… O Boże święty!

Obecność Selima obwieścił donośny łoskot na piętrze. Ramzes ominął Abdullaha i wbiegł po schodach, a my wszyscy za nim.

Selim nie był sam. Grasował po pokojach wraz z dwoma braćmi i którymś z drugich kuzynów, „szukając śladów”, jak można było mniemać. Ryk Emersona powstrzymał ich, lecz bynajmniej nie speszył; natychmiast otoczyli mojego męża i zaczęli mówić jeden przez drugiego, usiłując wyjaśnić, co robią.

Zostawiłam Emersona, tłumaczącego im cierpliwie zasady badania miejsca przestępstwa, i przyłączyłam się do Ramzesa, który zaglądał do jednego z pokoi.

Okazało się, że to sypialnia kobiety. Umeblowanie stanowiło dziwaczną mieszaninę miejscowego luksusu z importowanym: orientalne dywany o jedwabistym połysku, udrapowana muślinem toaletka, rzeźbione skrzynie i porcelanowe naczynia za parawanem. Selim z kompanią nie zdążyli jeszcze zdemolować pokoju, ale nosił ślady pospiesznego przeszukiwania. Jedną ze skrzyń otwarto i wylewały się z niej tkaniny we wszystkich barwach tęczy. Prześcieradło na łóżku było skotłowane i obsypane pyłem.

– To tutaj cię trzymano? – zapytałam.

– Tak. – Ramzes podszedł do łóżka i podniósł strzęp białej bawełny, którego nie spostrzegłam, bo był w kolorze prześcieradła. Przyjrzał się mu i rzucił na podłogę. Nie musiałam pytać, co to jest.

Dalsze poszukiwania nie ujawniły niczego poza kilkoma kawałkami powiązanego i pociętego sznura, a także butami Ramzesa, które kopnięto pod łóżko. Ucieszyłam się z ich odzyskania, bo były dość drogie, a miał tylko dwie pary.

Przeszukałyśmy z Nefret skrzynie. Znajdowały się w nich niemal wyłącznie kobiece stroje – częściowo egipskie, częściowo europejskie – a wśród nich nocna koszula z przejrzystego jedwabiu, przesiąknięta intensywnym zapachem pachnidła.

– Ona się chyba kąpie w tym cholerstwie – mruknęła Nefret, marszcząc nos.

– Zabrała wszystko, co wartościowe – powiedział Emerson, zaglądając pod materac i łóżko. – Nie ma pieniędzy ani kosztowności. I żadnych dokumentów.

– Ale ubrania zostawiła – stwierdziła Nefret, wrzucając koszulę z powrotem do skrzyni.

– Nie miała czasu się spakować – wyjaśnił Ramzes. – I raczej nie odważy się wrócić po resztę rzeczy. Powiedziała, że tamci niedługo się zjawią.

– Skoro zabrała tylko mały tobołek – zauważyła Katherine, przysiadając na podnóżku – będzie musiała uzupełnić garderobę. Powinniśmy pytać w sklepach i na bazarach.

– Właśnie miałem to państwu zaproponować – powiedział męski głos.

Nowo przybyły stał w drzwiach, odziany w doskonale skrojony tweedowy garnitur i lśniące buty, z kapeluszem w ręce i fryzurą tak gładką, jakby dopiero co ją przyczesał.

– Sir Edward! – zakrzyknęłam. – Co pan tutaj robi?

– Jestem tu już od pewnego czasu, pani Emerson. Dzień dobry wszystkim – dodał z ujmującym uśmiechem.

– Daoud miał przecież nikogo nie wpuszczać – zdziwił się Ramzes.

– Uznał, że ten zakaz nie obejmuje mojej osoby – odparł sir Edward. – Pamięta mnie jako waszego współpracownika i przyjaciela. A jako przyjaciel nie mogłem stać z boku. Dziś rano wieści rozniosły się po całym Luksorze. Stwierdzam jednak z ulgą, że były przesadzone – jego chłodne błękitne oczy przesunęły się po Ramzesie i zatrzymały się na Davidzie – chociaż nie całkiem nieścisłe. Jakżebym mógł nie zaoferować wam swojej pomocy?

– Niepotrzebnie – oświadczył Emerson. – Panujemy nad sytuacją.

– Czy rzeczywiście? Znam wszystkich państwa na tyle dobrze, iż nie wątpię, że potraficie się obronić przed zwyczajnym wrogiem. Jednak już samo to, że ten, z którym państwo macie obecnie do czynienia, potrafił zdobyć się na porwanie Ramzesa wraz z jego służącym…

– David nie jest moim służącym – przerwał mu Ramzes.

– …jego przyjacielem – poprawił się gładko sir Edward. – A więc porwanie dwóch silnych młodych ludzi, z pewnością przygotowanych na wszystko, świadczy o tym, że jest to ktoś wyjątkowo niebezpieczny i pozbawiony skrupułów. Jak wspominałem już pani Emerson, szukam dla siebie jakiegoś zajęcia. Jako że moje usługi w dziedzinie archeologii są najwyraźniej zbędne, błagam, by pozwolili mi państwo służyć sobie w charakterze obrońcy.

– Zapewne obrońcy kobiet? – zapytała Nefret, trzepocąc rzęsami. – Och, sir Edwardzie, jakież to rycerskie! Jakie szlachetne! Nigdy nie zdołamy się panu odwdzięczyć!

Parodia była tak oczywista, że miałam ochotę się roześmiać. Sir Edward również nie dał się nabrać, ale nie wypadł z roli.

– Ochrona bezradnych kobiet to święty obowiązek każdego Anglika, miss Forth – powiedział, przykładając dłoń do okolicy serca i rzucając Nefret spojrzenie pełne uczucia, godne prowincjonalnego aktora w roli sir Galahada.

Emersona jakoś to nie rozbawiło.

– To nonsens – burknął. – Tu nie ma się z czego śmiać, sir Edwardzie.

– Doskonale to rozumiem, drogi panie. Jeżeli moje informacje są prawdziwe, właścicielka tego domu to ta sama kobieta, którą spotkaliśmy z panią Emerson przed kilku laty. Udało mi się wówczas wyświadczyć pańskiej żonie małą przysługę. Czy byłoby zbytnim zadufaniem sądzić, że mogę uczynić to znowu?

Emerson odpowiedział na tę propozycję zmarszczeniem brwi i gestem oznaczającym stanowczą odmowę.

– Szkoda czasu na puste uprzejmości – stwierdził. – Musimy dokończyć przeszukiwanie domu.

Sir Edward miał dość rozumu, by nie próbować dalszej dyskusji, lecz podążał za nami w dyskretnej odległości, gdy badaliśmy resztę pokoi oraz płaski dach. Z rzeczy osobistych znaleźliśmy jedynie pustą puszkę po opium i nargile. W kuchni, osobnym budyneczku obok głównego domu, również panował rozgardiasz. Cuchnęło nadgniłymi jarzynami, skisłym mlekiem i cienkim, kwaśnym egipskim piwem. Jedynym niezwykłym przedmiotem była tu rozbita zielona butelka. Ramzes poszukał wśród jej szczątków fragmentu z nalepką.

Moët and Chandon – przeczytał.

– Ta dama ma kosztowne gusta – zauważył Emerson.

– I lubi je zaspokajać – dodałam. – Pochowała już dwóch bogatych mężów.

Pozostała nam jeszcze do przeszukania szopa. Już sam widok pokoju, w którym więziono Ramzesa, był dla mnie dość bolesny – knebel i mocno związane sznury były niemymi, lecz dobitnymi świadectwami wielu godzin spędzonych w niewygodzie i niepewności. W brudnej szopie było jeszcze gorzej. Moja współczująca wyobraźnia – na której brak nie mogę narzekać – podsunęła mi obraz Davida leżącego na twardej ziemi, rozpaczliwie wyczekującego pomocy i zamartwiającego się o przyjaciela, którego kochał jak brata. Jaki ich czekał los, gdyby Layla nie przyszła im z pomocą? Z pewnością nie szybka, bezbolesna śmierć, bo napastnicy mogli się ich pozbyć już wcześniej. Przyszło mi do głowy kilka możliwości i przeszedł mnie dreszcz.

Nie mieściliśmy się wszyscy w tym wstrętnym miejscu, pozostawiłam więc poszukiwania Emersonowi i Ramzesowi. Znaleźli tylko przewrócony dzban po piwie, stos niedopałków, glinianą lampkę i wiązkę stęchłej słomy.

Wróciliśmy do domu Abdullaha, mając nadzieję, że wszczęte przez niego dochodzenie przyniosło jakieś nowe informacje. Nasi ludzie pracowali od świtu i przyznam, że rzetelnie przeczesali wioskę. Oczekiwał nas tłumek świadków, po części zrzędzących i niechętnych, po części zaś roześmianych i zaciekawionych. Popijaliśmy podaną przez Kadiję herbatę, a Abdullah przyprowadzał ich do nas kolejno.

Wszyscy wiedzieli o powrocie Layli; interesowało to zwłaszcza niektórych mężczyzn. Gdy jednak chcieli ją odwiedzić, żeby odnowić starą znajomość, odprawiała ich z kwitkiem. Nie zdziwiło ich to bynajmniej, choć byli niezadowoleni. Layla zawsze była „nieprzewidywalna”, jak to określił jeden z nich.

– Takie są skutki pozwalania kobietom na posiadanie własnych pieniędzy – dodał filozoficznie. – Robią wtedy, co chcą, zamiast tego, co każą im mężczyźni.

– Racja jak wszyscy diabli – burknęła Nefret, gdy ten ostatni świadek wyszedł. – Ciociu Amelio, pani Vandergelt, wybaczcie.

– Wybaczone – odparła z uśmiechem Katherine. Przywykła do niewyparzonego języka Nefret, a ja porzuciłam już nadzieję na oduczenie jej tego. Sporo zresztą przejęła w tej dziedzinie od Emersona.

Poza niezbyt przydatną informacją o Layli, większość świadków niewiele miała nam do powiedzenia, choć mówili chętnie i bardzo długo. Widziano obcych, wchodzących i wychodzących z domu Layli; byli to bardzo niesympatyczni ludzie, nigdy nie przystanęli na pogawędkę i nie odpowiadali na pytania. Wreszcie Emerson przerwał całą tę procedurę.

– To prowadzi donikąd – stwierdził. – Jeżeli nawet któryś z Gurnawi zna tych osobników, i tak się do tego nie przyzna. Musimy znaleźć Laylę, to nasz najlepszy trop. Gdzie ona może się podziewać?

Sir Edward, który przyłączył się do nas, odchrząknął i powiedział:

– Jest bardzo prawdopodobne, że przedostała się na drugą stronę rzeki, do Luksoru. Wioski na tym brzegu są nieduże i blisko ze sobą związane, więc obcy od razu rzucają się tu w oczy. W Luksorze natomiast jest pewna dzielnica… Proszę wybaczyć, nie powinienem o tym wspominać w obecności pań.

– Ach, ta dzielnica. Hmm… – mruknęłam.

– Mnie też to przyszło do głowy. – Ramzes spojrzał z niechęcią na sir Edwarda, który uśmiechnął się do niego w odpowiedzi.

– Ty tam nie pójdziesz – oświadczyłam. – Ani David. Nie zabroniłam iść Nefret, bo nie postało mi w głowie, że mogłaby to zrobić. Sekcje zwłok, zmasakrowane ciała, owszem. Mieszkania zatwardziałych przestępców, a jakże. Ale dom zakazanej miłości?

Wciąż nie pojmuję, jak mogłam być tak głupia.


Sir Edward pożegnał się z nami przed domem jednego z niezliczonych młodych krewniaków Abdullaha, u którego trzymaliśmy konie. Nie ponowił propozycji pomocy, ale jego znaczące spojrzenie upewniło mnie, że wciąż ją podtrzymuje. Doskonale prezentował się na koniu i gdy odjeżdżał ku przystani promu, jego wyprostowaną sylwetkę odprowadzało nie tylko spojrzenie Nefret.

Kiedy skierowaliśmy konie ku domowi, Cyrus powiedział:

– Nie chciałbym się wtrącać, Emersonie, ale nie rozumiem, dlaczego nie przystałeś na propozycję sir Edwarda. To całkiem krzepki i bardzo bystry człowiek.

– Nie chcę, żeby się przy nas kręcił i robił oko do mojej żony – odburknął Emerson. – Albo do Nefret.

– No cóż… nie przypominam sobie istnienia prawa, zabraniającego mężczyźnie okazywania uprzejmego zainteresowania kobiecie, dopóki ona nie ma nic przeciwko temu -odparł Cyrus, po swojemu cedząc słowa. – Panna Nefret, jak sądzę, poinformowałaby o tym sir Edwarda w dość zdecydowanych słowach.

– Racja jak… ehm… Oczywiście – odparła Nefret. – Drogi profesorze, nie zachowuj się jak wiktoriański tatusiek. Sir Edward mógłby się nam bardzo przydać, zwłaszcza jeśli przyjedzie wuj Walter z ciotką Evelyn i Lią.

– Nie starczy miejsca dla wszystkich – mruknął Emerson, lecz był to już ostatni pomruk dogasającego wulkanu. Mój mąż ma swoje słabości, nie jest jednak głupcem i wie, kiedy się wycofać.

– Jeżeli uda nam się odwieść naszych bliskich od przyjazdu, będziemy mieli wolny pokój – stwierdziłam. – Sir Edward zatrzymał się w Winter Palace, prawda? Złożymy mu wizytę albo prześlemy wiadomość, że przyjmujemy jego propozycję.

Przynajmniej raz panowała zgodność co do dalszych działań. Najważniejsze było odszukanie Layli, i to jak najszybciej. Najbardziej prawdopodobnym miejscem jej pobytu był w moim przekonaniu Luksor. Na moją sugestię, że Ramzes powinien zostać w domu i odpocząć, on sam odpowiedział kamiennym spojrzeniem, a Nefret zauważyła:

– Ja tam bym go nie zostawiała, ciociu Amelio. Lepiej niech jedzie z nami, żebyśmy mogli mieć na niego oko.

Jej także nie zamierzałam zabierać, ale po namyśle stwierdziłam, że i na nią będzie lepiej „mieć oko”. Pojechaliśmy więc prosto na przystań, skąd dwóch naszych ludzi przewiozło nas na drugi brzeg łodzią.


Z manuskryptu H


– Jak my się od nich uwolnimy? – zastanawiała się Nefret.

Czekali przy kasach biletowych, a starsi Emersonowie wypytywali zawiadowcę stacji. Peron, budynek dworca i prowadzącą do niego drogę wypełniał tłum ludzi zamierzających wsiąść do pociągu do Asuanu. Słońce stało wysoko, a powietrze było aż gęste od pyłu. Nefret zdjęła kapelusz i zaczęła się nim wachlować.

– To czysta strata czasu – oświadczyła. – Jak ten człowiek mógł zapamiętać kobietę z zasłoniętą twarzą? W tych czarnych szatach wszystkie wyglądają tak samo. Poza tym tamci wiedzą, że ich zdradziła, i także zaczęliby poszukiwania od dworca. Jeśli istotnie jest tak sprytna za jaką wy, mężczyźni, ją uważacie, powinna się gdzieś przyczaić, dopóki sprawa nie ucichnie. Logicznie biorąc, jest tylko jedno takie miejsce.

– Nefret, bądźże rozsądna – powiedział Ramzes przyciszonym głosem. – To prawda, że Layla mogła się schronić u swoich dawnych… ee, znajomych. Ale odwiedzić to miejsce możemy tylko za przyzwoleniem ojca. On chce tam iść osobiście, co nie jest dobrym pomysłem, i może uda mi się go przekonać, że ja i David będziemy skuteczniejsi. Jeżeli jednak uzna, że zamierzasz się do nas przyłączyć, nie ma takiej siły, która by go zmusiła do zgody.

– Ja także bym się nie zgodził – stwierdził David. Stał nieco za Ramzesem, lustrując podejrzliwie przechodzący tłum.

Nefret wcisnęła na głowę kapelusz i zawiązała pod brodą wstążki.

– Zobaczymy jeszcze. Właśnie idą. I jak poszło, profesorze?

– Lepiej, niż się spodziewałem – odparł. – Dziś rano jakaś kobieta kupowała bilet do Kairu. Miała strój i ozdoby wieśniaczki, ale kasjer ją zapamiętał, bo podróżowała samotnie i kupiła bilet drugiej klasy. Kobieta tego pokroju podróżowałaby raczej trzecią klasą, jeśli w ogóle. Zamierzam zwrócić się telegraficznie do policji kairskiej, żeby czekali na pociąg.

Zaaranżowanie wszystkiego zgodnie z planem Ramzesa wymagało pewnych manewrów i kilku bezczelnych kłamstw. Z urzędu telegraficznego udali się do Winter Palace. Sir Edwarda nie było, więc postanowili zjeść lunch w hotelu. Kiedy panie poszły się odświeżyć, Ramzes mógł porozmawiać z ojcem. Pierwsza reakcja była taka, jak oczekiwał – stanowcza odmowa.

– Nie możesz tam iść, ojcze – przekonywał go. – Nie będą chcieli w ogóle z tobą rozmawiać.

– A wobec ciebie będą bardziej swobodni, tak? – Emerson zmierzył go lodowatym spojrzeniem.

– Tak, ojcze. Jestem o tym przekonany.

– Każdy w Luksorze czuje przed tobą respekt, profesorze – dodał David. – Będą się bali cokolwiek powiedzieć.

– Hmm… – mruknął Emerson. – Nie, nie, to niemożliwe. Dreszcz mnie przechodzi na samą myśl, co powiedziałaby matka, gdyby odkryła, że pozwoliłem wam odwiedzić burdel.

– A co powie, kiedy się okaże, że ty sam zamierzasz go odwiedzić?

– Ee… tego… – Emerson pogładził podbródek, zerkając niespokojnie ku drzwiom saloniku dla pań.

– Złapał cię w sidła, Emersonie – zaśmiał się Cyrus Vandergelt. – Jesteś kiepskim kłamcą, Amelia od razu przejrzałaby twoje zamiary i chciałaby iść z tobą. Nie zamierzamy przecież pozwolić, żeby się włóczyła po… ehm. Niech chłopaki to załatwią.

Ramzes był w egipskim burdelu tylko raz w życiu, oczywiście w trakcie prowadzenia śledztwa. Miejsce to zbrzydziło go, choć było jednym z mniej ohydnych, obsługiwało bowiem Europejczyków i bogatych Egipcjan. Tym razem jednak było gorzej. Do głównej sali przybytku wchodziło się wprost z ulicy, od której oddzielała ją zasłona z pasków materiału. Okiennice były zamknięte i jedyne światło dawały dwie wiszące lampy. Wokół unosił się odór brudu i potu oraz zapach tanich perfum, słychać też było nieustanne brzęczenie wszechobecnych much.

Po wejściu do środka przybysze usłyszeli również inny dźwięk-melodyjne pobrzękiwanie ozdób na piersiach, w uszach i we włosach kobiet spoczywających na poduchach otomany, będącej tu najważniejszym meblem. Ciemne, obwiedzione czernidłem oczy spoglądały na nich z ciekawością. Jedna z kobiet wstała, wygładzając cienką tkaninę na biodrach uwodzicielskim gestem, ale druga kazała jej usiąść z powrotem i sama wstała. Była starsza od innych, a gdy szła do chłopców, przelewały się na niej wałki tłuszczu. Podobne do monet kółka, przyczepione do diademu na jej włosach i naszyjnika, wykonane były ze złota.

David odchrząknął. Ustalili, że najlepiej będzie, jeśli on pierwszy przemówi, ale głos grzązł mu w gardle z zakłopotania.

– Szukamy kobiety – wystękał, wywołując tą prostolinijną wypowiedzią stłumiony śmiech.

– Oczywiście, młodzi panowie – odpowiedziała właścicielka. – Po cóż innego byście tu przychodzili?

– Jednak dobrze, że nie puściłam was samych – rozległ się za ich plecami opanowany głos.

Ramzes odwrócił się szybko. Nefret odrzuciła kaptur płaszcza i jej włosy zalśniły w smugach wpadającego przez zasłonę światła. Była niczym kwiat, który wyrósł nagle w kloacznym dole. Pierwszą jego myślą było pochwycić ją w ramiona i wynieść z tego przybytku zepsucia. Wiedział jednak, że zareaguje co najmniej krzykiem i wierzganiem, więc chwycił ją tylko za ramię.

– Co tutaj robisz, na Boga?!

– Śledziłam was. Pani Vandergelt poszła z ciocią Amelią do sklepu i wtedy się wymknęłam. To boli – dodała z wyrzutem.

– Davidzie, wyprowadź ją stąd.

– Davidzie, nie waż się mnie dotknąć!

Tymczasem przybywało podekscytowanych widzów tego spektaklu. Do pomieszczenia wśliznęło się kilka kolejnych kobiet, odzianych w liche, jaskrawe szmatki. Ich niezakryte twarze miały różne odcienie, od błękitnawej czerni po jasny brąz, a dłonie i stopy były pomalowane henną.

Nefret zwróciła się do zaskoczonej madame swoim szybkim, prostym arabskim:

– Szukamy przyjaciółki, Sitt. Ta kobieta wyświadczyła nam wielką przysługę i z tego powodu jest teraz w niebezpieczeństwie. Ma na imię Layla. Mieszkała w Gurna, ale zeszłej nocy uciekła ze swojego domu. Musimy ją odnaleźć, zanim ktoś jej wyrządzi krzywdę. Pomóż nam, proszę. Czy któraś z was może ją widziała?

Nie kwiat, pomyślał Ramzes, ale promień słońca w ciemnej celi. Współczucia, które z niej promieniowało, nie mogły splamić smutek ani grzech i nic nie mogło przyćmić bijącej od niej jasności.

Przez kilka chwil martwej ciszy nie zakłócił nawet niczyj oddech. Potem któraś z kobiet się poruszyła, ale nie wiedział która. O jej poruszeniu się świadczył jedynie cichy pobrzęk ozdób. Stara kobieta zaplotła na piersi pulchne ręce.

– Wynoście się – rzuciła szorstko. – Nie możemy wam pomóc. Co z was za mężczyźni, że pozwalacie przyjść tu komuś takiemu jak ona?

– Słuszna uwaga – odparł Ramzes, odzyskując rezon. Chyba za dużo naczytałem się tej przeklętej poezji, pomyślał. – Chodź, Nefret, to na nic. Wychodzimy stąd.

Ale dziewczyna nie ruszyła się z miejsca.

– Wiecie, kim jesteśmy i gdzie mieszkamy – powiedziała. – Jeżeli któraś z was wie cokolwiek, jeżeli chcecie porzucić to okropne życie, przyjdźcie do nas, pomożemy wam się uwolnić…

Stara kobieta wybuchnęła potokiem przekleństw, gniewnie wymachując pięścią, Nefret jednak to nie speszyło i nie przestała mówić, dopóki Ramzes z Davidem nie wyciągnęli jej na ulicę.

– No, pięknie – mruknął Ramzes, gdy oddalili się na bezpieczną odległość. – Ośmielę się zasugerować, Nefret, że powinnaś powściągać swój język i emocje. Mogłaś narazić na niebezpieczeństwo i siebie, i nas.

– Nie odważyliby się nas zaatakować – odmruknęła.

– Może i nie. Ale te kobiety też mogłaś wystawić na niebezpieczeństwo.

– Przecież ja nie chciałam… Na Boga, nie myślisz chyba, że… Zrobiła tak nieszczęśliwą minę, że nie miał serca już jej dalej besztać.

– Chcę tylko zwrócić ci uwagę, że nie wybraliśmy się tam z misją ratunkową, choć to zapewne szczytny cel. Chcieliśmy tylko zasięgnąć informacji, a próba kradzieży towaru z pewnością nie pomaga zyskać zaufania kupca.

– Jak możesz z tego żartować? – W jej niebieskich oczach lśniły łzy gniewu i współczucia.

– A co mi pozostało? Mógłbym tylko jeszcze przeklinać Boga. Ale to też na nic. – Jego dłonie dość długo poprawiały kaptur na jej jasnej głowie. – Spróbuję jeszcze raz, sam – oznajmił.

– Nie możesz tam iść sam, Ramzesie – sprzeciwił się David.

– Zostaniecie na straży. Czekajcie tu na mnie.

– Jeżeli nie wyjdziesz za pięć minut, wchodzę za tobą – oświadczyła Nefret.

Wyszedł znacznie szybciej.

– Nic – stwierdził. – Nikt jej nie widział i nikt się nie przyznał, że ją w ogóle zna.

– Teraz ja spróbuję gdzie indziej – powiedział David z wyrazem niesmaku na twarzy.

– Nie, nie. Ja też nie mam już do tego zdrowia – przyznał Ramzes. – Wieść i tak się rozejdzie, poza tym wspomniałem o nagrodzie. I tak żadna z nich nie odważy się mówić w obecności innych. Idziemy stąd.

Kiedy dotarli nad rzekę, David znalazł kolejny powód do zmartwienia.

– Ciocia Amelia będzie się dopytywać, gdzie byliśmy – zauważył. – Co jej powiemy?

– Że poszliśmy do Luksoru na herbatę – odparła Nefret. – Chodźmy tam teraz i nie będzie kłamstwa.

Opanowała już emocje i była raczej zamyślona niż rozgniewana. Kiedy znaleźli wolny stolik i zamówili herbatę, odezwała się znowu:

– Narobiłam zamieszania, co?

– Niekoniecznie – odparł Ramzes. – Kto wie, czy twoje impulsywne słowa nie zadziałają skuteczniej od moich metod.

– Nie zapytam, jakimi się posłużyłeś. – Z uśmiechem wzięła łagodnie w dłonie jego zabandażowaną rękę. – Chciałam cię zapytać o twoją ranę. I o kilka innych rzeczy. Musiałeś naprawdę mocno kogoś uderzyć, żeby odnieść aż takie obrażenia.

– Było ich dwóch – odparł Ramzes, zastanawiając się, do czego Nefret zmierza.

– W tym domu, tak? I rzuciłeś się na obu jednocześnie? Byłeś bardzo odważny, Ramzesie.

– Nie bardzo.

– A kiedy ty walczyłeś z dwoma bandytami naraz, co w tym czasie robiła Layla? – Szeroko otwarte, błękitne jak morze oczy dziewczyny patrzyły niewinnie, ale zrozumiał, że dał się zagonić w róg. Usiłował wymyślić jakieś przekonujące kłamstwo, nie udało mu się jednak. Nie pamiętał dokładnie, jak wiele im wcześniej powiedział, ale najwyraźniej wystarczyło tego, żeby bystra intuicja poprowadziła Nefret właściwym tropem.

– Dokładnie to, co podejrzewasz – westchnął ciężko. – W każdym razie zamierzała to zrobić. Nie potępiaj mnie, Nefret, zdążyłem temu zapobiec. Skąd ty, u diabła, znasz się na tych sprawach?

Gładziła palcami jego przegub, a przez całą rękę Ramzesa przebiegało drżenie.

– Znam się na tobie, mój chłopcze.

– Nie pozwól, żeby rządziły tobą emocje, Nefret. O, idzie matka. Powinienem był wiedzieć, że nas wytropi. – Szła ku nim tak szybko, że zdążył jeszcze tylko dodać ze słabym uśmiechem: – Nie miałem wielkiego wyboru, moja droga. Gdybyś kiedykolwiek odkryła, że wymknąłem się stamtąd chyłkiem i zostawiłem ją, zrobiłabyś sobie z mojej skóry dywanik przed łóżko.


Nie nabrałam nigdy leniwego wschodniego zwyczaju ucinania sobie popołudniowej drzemki, uważam jednak, że aktywny umysł potrzebuje krótkich okresów odpoczynku. Kiedy więc wróciliśmy do domu po intensywnym, choć bezowocnym dochodzeniu, położyłam się na łóżku z książką.

Zapadłam w stan ni to snu, ni to jawy. Wyrwały mnie z niego odgłosy, od których serce podeszło mi do gardła. Stal dzwoniąca o stal, okrzyki – jednym słowem, odgłosy walki! Rzuciłam się, jak mi się zdawało, do drzwi, okazało się jednak, że szarpię okiennice, które zamknęłam dla ochrony przed popołudniowym upałem.

Po chwili oprzytomniałam i wybiegłam na dziedziniec, gdzie stanęłam jak wryta. Widok był straszny: Ramzes z Davidem, boso, tylko w spodniach i koszulach, nacierali na siebie ze wzniesionymi do ciosu nożami, jakich używają Touragowie. Oniemiała i zmartwiała z przerażenia ujrzałam, jak nóż Ramzesa opada ku piersi Davida.

Kiedy paraliż minął, wrzasnęłam wniebogłosy.

– Dobry wieczór, mamo – przywitał mnie Ramzes. – Przepraszam, jeśli cię zbudziliśmy. A niech to, Davidzie, znowu nie poszedłeś na całego!

– Poszedłem, naprawdę. – David potarł pierś. – Ciociu Amelio, przepraszamy, jeśli…

– Rany boskie! – wykrzyknęłam.

Chłopak uśmiechał się, a bieli jego koszuli nie splamiła nawet kropelka krwi. Na ławeczce pod ścianą siedzieli Nefret z Emersonem, niczym widzowie na przedstawieniu.

– Witaj, Peabody – rzekł mój mąż. – No, chłopaki, dajcie i mnie spróbować.

Zerwał się z miejsca i zaczął ściągać koszulę, przy czym urwał guzik, który spadł na ziemię. Gwałtowność, z jaką Emerson zdejmuje ubranie, powoduje, że spędzam na przyszywaniu guzików o wiele za dużo czasu. Kiedy jednak przyszyję je mocniej, rwie się materiał i koszula jest do wyrzucenia.

– Błagam, Emersonie – powiedziałam odruchowo – znowu podarta koszula? Co tu się u diabła wyprawia?

Dopiero teraz spostrzegłam, że ostrza i czubki noży są owinięte skórzanymi pasami. Emerson roześmiał się.

– Ramzes chciał poćwiczyć walkę lewą ręką – wyjaśnił. – To przydatna umiejętność, nie sądzisz, Peabody?

– Przydatna – potwierdziłam.

Emerson ściągnął koszulę, urywając jeszcze tylko jeden guzik, i rzucił ją na ławkę.

– Daj mi swój nóż, Ramzesie.

– Weź od Davida – odparł mój syn. Po jego twarzy i szyi ściekały kropelki potu. Zdjął temblak i zobaczyłam, że bandaż na jego ręce nabrał dziwnie zielonego odcienia. – On nawet mnie nie potrafi zaatakować tak, jak by mógł… strach przed tobą zupełnie by go sparaliżował.

– Ale nie ciebie, co? – zaśmiał się Emerson. – Dobrze! Do boju, mój chłopcze.

Wyjąwszy nóż z opuszczonej ręki Davida, stanął wyprostowany, z rozpostartymi rękami, na ugiętych lekko kolanach.

Usiadłam na ławce przy Nefret.

– Te paski… a jeżeli się rozwiążą? – zapytałam niepewnie.

– Sama je zawiązywałam. – Nastroszyła lekko brwi. – Ramzes tak się zapalił do tego pomysłu, że… Wspaniale wyglądają, prawda?

W istocie tak było. Imponujące muskuły Emersona grały pod gładką, brązową skórą, gdy przerzucał ciężar ciała z nogi na nogę. Ramzes dorównywał mu wzrostem, choć był po chłopięcemu smuklejszy. Oddychał szybko, ale poruszał się równie lekko jak ojciec. Krążyli powoli wokół siebie. Ramzes zaatakował pierwszy, celując w żebra przeciwnika. Emerson uchylił się i odtrącił jego rękę. Ramzes uskoczył w tył, wyrzucając drugie ramię dla złapania równowagi, i w tym momencie ojciec ciął go przez nieosłoniętą pierś. Cios nie był zbyt mocny, lecz Ramzes puścił nóż i zgiął się wpół, chwytając za bok.

– A niech to diabli! – Emerson przyskoczył do niego. – Przepraszam, chłopcze. Chodź, usiądź sobie.

Chłopak wywinął się jednak z czułego uścisku ojca i wyprostował. Stępiony skórą czubek noża Emersona trafił w rozcięcie jego koszuli i rozerwał ją, ukazując siniak na żebrach. Był rozmiarów i koloru zaśniedziałego srebrnego spodka.

– Nic się nie stało, ojcze. Możemy spróbować jeszcze raz?

– Nie mogę wykorzystywać przewagi… – zaczął Emerson.

– Celem tego ćwiczenia – przerwał mu syn – jest nauczenie się walki z przeciwnikiem, który bez skrupułów wykorzystuje każdą przewagę. Śmiem twierdzić, że mam w tym większe doświadczenie od ciebie, ojcze. Nie obawiaj się, że znów mnie trafisz; nie pozwolę ci na to.

– Wystarczy tego! – zawołała Nefret, zrywając się z miejsca. – Ramzes, ty cholerny idioto, niech cię diabli!

– Jak najbardziej wystarczy – poparł ją Emerson. – Mój chłopcze…

– Zapewniam cię, ojcze, że nic mi się nie stało. – Ramzes podniósł swój nóż. – Jeżeli pozwolicie, pójdę doprowadzić się do porządku.

– Jeżeli pozwolicie, to ja też pójdę i porozmawiam sobie z nim – oznajmiła Nefret. – Mówiłam durniowi, żeby nie odejmował bandaży!

Emerson odchrząknął.

– Nefret, kochanie… mhm, tego… wiem, że chcesz dobrze, ale czy nie byłoby… sensowniej, gdybyś go miło poprosiła, zamiast, ee… obrzucać wyzwiskami?

– Phi – prychnęła, miała jednak nieco speszoną minę. – Dobrze, profesorze, postaram się. Pomożesz mi, Davidzie? Jeśli łagodna perswazja nie poskutkuje, będziesz go musiał przytrzymać.

– Co jest nie tak, Peabody? – zapytał mnie Emerson. – Wiem, że jestem nieuważnym idiotą, ale przecież tak bardzo go znów nie poturbowałem.

– Z pewnością nie.

Powiedziałam to nie całkiem pewnym tonem. Emerson otoczył mnie swoim silnym ramieniem i wydał kilka uspokajających pomruków. Rzadko ma okazję traktować mnie jak małą, bojaźliwą kobietkę i z upodobaniem z tego korzysta.

Oczywiście jest to absolutnym nonsensem, bo jestem dość obeznana ze śmiercionośną bronią wszelkiego rodzaju i sama czasami ją noszę: pistolety, nóż, a przede wszystkim moją parasolkę. Na dobrą sprawę nie powinna mnie też zaniepokoić udawana walka chłopców; widywałam wielokrotnie, jak ćwiczą, z nożami czy gołymi dłońmi, i wiem, że każdy z nich raczej by umarł, niż skrzywdził drugiego. Dlaczego więc nagle poczułam się tak, jakby wokół mojego serca zacisnęła się jakaś lodowata dłoń? Czyżbym zamiast niegroźnej teraźniejszości ujrzała przyszłe śmiertelne zagrożenie – zapowiedź starcia, które dopiero miało nastąpić?


Wieczorem przy kolacji David podniósł znów kwestię przyjazdu drogich nam osób, które znajdowały się właśnie w drodze do Egiptu. Zapewniłam go, że nie lekceważę tej sprawy, lecz odłożyłam jej rozwiązanie na później, gdyż mieliśmy pilniejsze rzeczy na głowie.

– Z Marsylii wypłynęli wczoraj rano, więc nie znajdą się w Aleksandrii przed poniedziałkiem – oświadczyłam. – To nam daje jeszcze dwa dni.

– Jeden – poprawił mnie Ramzes. – Parowiec przypływa wcześnie rano, więc jeśli któreś z nas ma ich tam zatrzymać, powinno udać się do Kairu niedzielnym pociągiem.

– Sądzę, że trochę za bardzo poniosło nas wczoraj wieczorem – powiedziałam. – Możliwość, że coś im grozi, jest właściwie minimalna, a byliby bardzo rozczarowani, nie mogąc przyjechać.

– Szczególnie Lia – dodała Nefret. – Tak bardzo się cieszyła na ten wyjazd. Przez całą zimę uczyła się arabskiego.

– Powinniśmy ich jednak ostrzec – stwierdziłam. – Pojadę w niedzielę do Kairu…

– Absolutnie nie ma mowy, Peabody – zgromił mnie wzrokiem mój mąż. – Czy ty myślisz, że nie wiem, co knujesz? Twój umysł jest dla mnie otwartą księgą, moja droga. Nie zgodzę się, żebyś biegała po Kairze, wypytując handlarzy antyków, zamęczając policję i…

– Któryś z chłopców mógłby mi towarzyszyć.

– Nie – zaprotestowała Nefret równie stanowczo, jak Emerson. – Nie chodzi o Kair; już sama podróż jest zbyt ryzykowna. Czternaście godzin w pociągu, kilka postojów… mój Boże, wystarczyłby pistolet przystawiony do pleców albo nóż pod żebrem.

– Co w takim razie proponujesz? – gorączkował się David, zupełnie jak nie on. – Ktoś musi pojechać, to nie ulega kwestii, a ja jestem najbardziej logiczną kandydaturą. Mną nie będzie im się chciało zajmować.

Popatrzyliśmy na niego zaskoczeni. Przez chwilę ciszę zakłócało tylko trzepotanie się owadów wokół lampy. Zwabiona migotaniem płomienia ćma wpadła do szklanego klosza i zginęła w krótkim rozbłysku chwały.

– Nie gadaj takich bzdur – rzucił szorstko Ramzes.

– Ja nie ujęłabym tego w ten sposób, ale podzielam uczucia Ramzesa – powiedziałam. – Jak mogłeś myśleć, Davidzie, że bylibyśmy obojętni, gdyby ci coś zagrażało? Jesteś jednym z nas!

– Właśnie – rzekł Emerson. – Wobec tego nikt nie pojedzie. Sam podjąłbym się tego zadania, ale bałbym się, że znowu coś tu narozrabiacie. Wyślę Selima i Daouda,

– Rozum i siła – uśmiechnęłam się. – To idealne rozwiązanie, mój drogi. Dam im list do Waltera, w którym poradzę mu, żeby wrócili do Anglii najbliższym statkiem. Chyba że rozwikłamy przedtem tę sprawę.

– Przed niedzielą rano? – Ramzes uniósł brwi.

– To absurd, Peabody – stwierdził Emerson.

– Hmm – mruknęła w zamyśleniu Nefret.

– Ale możemy chociaż zacząć – zasugerował David. – Jutro w Luksorze…

– Co ty wygadujesz? – prychnął Emerson. – Jutro jest normalny dzień pracy.

– Dajże spokój, mój drogi, nie zamierzasz chyba podjąć na nowo roboty, jakby nic się nie wydarzyło! – zawołałam.

– Nie zamierzam – odparł Emerson – pozwolić nikomu, czy będzie to mężczyzna, kobieta, czy diabeł w ludzkiej skórze, żeby zakłócił moje wykopaliska. Co się z tobą dzieje, Peabody? Co się u diabła dzieje z wami wszystkimi? – Powiódł po naszych twarzach ostrym spojrzeniem niebieskich oczu. – Bywaliśmy już w równie trudnych sytuacjach i stawialiśmy czoła równie bezwzględnym przeciwnikom. Riccetti i Vincey na przykład albo…

– Pomińmy resztę – wtrąciłam. – Lista jest długa, przyznaję, Emersonie. Ale masz rację: nie będziemy siedzieć w domu, kryjąc się po kątach. Nie zastraszą nas!

– Odważne słowa, mamo. – W głosie Ramzesa brzmiało rozbawienie, choć jego twarz nie zdradzała żadnych emocji. – Mniemam jednak, że nie sprzeciwisz się podjęciu pewnych środków ostrożności?

– Na przykład?

– Takich, jakie proponowała pani Vandergelt. Przede wszystkim kilku strażników, pilnujących domu w dzień i w nocy. Nikt z nas nie będzie wychodził z domu sam czy w towarzystwie tylko jeszcze jednej osoby. Musimy być czujni i nie ufać nikomu.

– To się odnosi także do ciebie i Davida – oświadczył Emerson. – Jutro idziesz z nami do Doliny.

– Oczywiście, ojcze.

Emerson nie spodziewał się tak szybkiej zgody. Jego surowa twarz rozjaśniła się uśmiechem.

– Zobaczysz, że ci się spodoba, mój chłopcze. Oczyściliśmy już wejście do grobu piątego, a Ayrton znalazł niszę z dzbanami zasobowymi.

– Naprawdę? To bardzo interesujące, ojcze.

– Właśnie. Znasz teren, prawda? – Emerson odsunął talerz i wziął z patery garść owoców. – To jest numer piąty, ta figa to wejście do grobowca Ramzesa Czwartego…

Nawet największe zagrożenie nie mogło odebrać mu na długo radości wykopalisk. Nie protestowałam, kiedy wysypał na stół garść cukru, żeby pokazać przybliżone położenie znaleziska Ayrtona. Dzięki jego wspaniałej pewności siebie powróciła także moja. Wstyd mi teraz było, że poddałam się słabości, mimo że trwało to zaledwie chwilę. I jakie głupie były te myśli o niezgodzie! Wszyscy byliśmy sobie całkowicie oddani, a Ramzesa z Davidem łączyła więź silniejsza niż braci.


Z manuskryptu H


Ramzes czekał, siedząc na parapecie i obserwując smugi światła padające zza zamkniętych okiennic pokoju rodziców. Pewnie się sprzeczali, jak zwykle zresztą. Skończy się to tak jak zawsze, ale tej nocy cholernie się przeciągało.

Dziedziniec trwał w ciszy, oświetlony księżycem. Ojciec nie zgodził się na pomysł matki, żeby zainstalować lampy, a Ramzes oczywiście go poparł. Najlepszą metodą było nie odstraszanie intruzów, lecz pochwycenie ich na gorącym uczynku. Było jednak mało prawdopodobne, że coś takiego się powtórzy. „Oni” nie musieli ryzykować zakradania się do domu, były łatwiejsze sposoby.

Podjęto niektóre z sugerowanych przez Ramzesa środków ostrożności. Na oknach sypialni rodziców i byłego pokoju Nefret – a obecnie jego – założone zostały kraty. Można je było zdjąć, ale robiło się przy tym mnóstwo hałasu. Bramę zamknięto na zasuwę, a jarzący się obok niej ognik papierosa świadczył o obecności Mustafy, drugiego syna Daouda.

Wreszcie smugi światła w oknie rodziców zgasły. Ramzes odczekał jeszcze trochę i opuścił nogi na ziemię.

Nefret jeszcze nie spała i najwyraźniej miała towarzystwo, bo coś mówiła. Czyżby rozmawiała z tym przeklętym kotem? Nie sądził.

Podsłuchiwanie to obrzydliwy zwyczaj, ale, jak to kiedyś powiedział matce, diabelnie przydatny. Nie powinienem tego robić, pomyślał i przyłożył ucho do drzwi.

– Musisz mu powiedzieć, Davidzie… to nie w porządku.

– Wiem – odparł David tak cicho, że Ramzes ledwo odróżniał słowa. – Próbowałem, ale on…

Nie zdawał sobie sprawy, że naciska klamkę. Drzwi otworzyły się nagle. Siedzieli razem na łóżku. Chłopak ukrył twarz w dłoniach, a Nefret objęła go ramieniem.

– Och! – zawołał David, opuszczając dłonie.

– Przepraszam… – Ramzes cofnął się o krok. – Nie wiedziałem, że tu jesteś.

– Właśnie mieliśmy iść cię poszukać – powiedziała Nefret, zrywając się z miejsca. – Wejdź i zamknij drzwi.

– Przepraszam za najście. Pójdę już.

– Co się stało? – zapytała. – Ręka ci dokucza?

– Nie, zupełnie nie. Ja tylko…

– Zamknijże te drzwi, do diabła. – Zrobiła to za niego i pchnęła go na najbliższe krzesło. – Zmienię ci jednak opatrunek. Przynieś miskę wody, Davidzie.

Przecięła bandaże i zanurzyła jego rękę w wodzie, która natychmiast nabrała zielonkawego odcienia. Nefret ściągnęła bandaże.

– Zadziwiające – mruknęła. – To cholerstwo chyba zadziałało. Opuchlizna znacznie zmalała.

– Wygląda okropnie – powiedział zduszonym głosem David.

– Bo jest zielone – odparła.

– W każdym razie przypomina gnijące mięso – zauważył Ramzes. – Ale czuję się rzeczywiście lepiej. To pewnie Kadija dała ci jakieś swoje smarowidło?

– Wsunęła mi je do ręki, kiedy ciocia Amelia nie patrzyła. Podobno kobiety z jej rodu przekazują sobie przepis od pokoleń. Muszę kiedyś zabrać próbkę do domu i poddać analizie w laboratorium. Jaki by tu temat poruszyć, żeby odwrócić twoją uwagę… Wiem! Sir Edward. Czy sądzisz, że on może być Mistrzem Występku w przebraniu?

Bolało mocno. Ramzes zacisnął zęby.

– Więc przyszło ci to jednak do głowy? – mruknął.

– Wiesz co, jesteś niemożliwy! Mógłbyś przynajmniej wyglądać na zaskoczonego, kiedy przedstawiam taką sensacyjną teorię. Myślałam o tych wszystkich niby to przypadkowych pojawieniach się rycerskiego sir Edwarda. Ostatnio widzieliśmy go, kiedy mieliśmy przeprawę z Riccettim i gangiem złodziei starożytności. To sir Edward uratował ciotkę Amelię z rąk jednego z tych rzezimieszków. Szedł za nią tego dnia z powodów, których nigdy nie umiał zadowalająco uzasadnić…

– Nie cytuj ojca – uciął niecierpliwie Ramzes. – Jemu się zdaje, że każdy mężczyzna, który spotyka się z matką, jest w niej szaleńczo zakochany.

– Ale sir Edward nie był w niej zakochany, prawda? Więc dlaczego za nią szedł? Riccetti chciał odzyskać kontrolę nad nielegalnym rynkiem starożytności w Egipcie… ten konkurencyjny gang także. Przecież któryś z nich mógł być właśnie Sethosem.

– Ciekawy pomysł – mruknął w zamyśleniu David. – Sir Edward pasuje do opisu. Ma sześć stóp wzrostu, jest mocno zbudowany… No i jest Anglikiem.

– Jest za młody – sprzeciwił się Ramzes.

– Na co za młody? Z wyglądu ma niecałą czterdziestkę, ale to przecież mistrz kamuflażu. Nie wiesz, w jakim wieku był Sethos, kiedy go pierwszy raz spotkałeś. Zresztą młody człowiek też może być bardzo inteligentny i zdolny do wielkiego uczucia.

Ramzes zesztywniał. Nefret przerwała bandażowanie jego ręki.

– Za mocno?

– Nie. Ale skończ już z tym, dobrze?

– Niewdzięczny brutal – odparowała urażona. – Jest jeszcze jedna podejrzana rzecz – dodała. – Kiedy spotkaliśmy tego dżentelmena po raz pierwszy, mówił o sobie jak o ubogim krewnym, młodszym synu, który musi zarabiać na utrzymanie. A teraz opowiada, że stał się niezależny finansowo dzięki spadkowi po wuju. Co w takim razie robi w Egipcie? Wykazał wprawdzie pewne zainteresowanie archeologią i znajomość przedmiotu, ale gdyby to było autentyczne, wróciłby tu już wcześniej, prawda? Dlaczego zjawił się akurat teraz? Proszę bardzo, mój chłopcze. Zrobione.

– Dziękuję. – Ramzes poruszył palcami, które pozostawiła odkryte. – Nie chciałbym negować twojej intrygującej teorii, ale przychodzi mi do głowy zupełnie inny powód przyjazdu sir Edwarda i nie ma on nic wspólnego z przestępstwem.

Nefret przysiadła na piętach i uśmiechnęła się.

– Ja.

– Tak, ty.

– Jest zainteresowany, to prawda – odparła spokojnie. – A byłby nawet bardziej, gdybym go zachęciła.

– Otwarcie z nim flirtowałaś!

– Oczywiście – zachichotała. – Bo to zabawne. Ależ z ciebie purytanin, Ramzesie! Jeśli przyniesie ci to ulgę, nie jestem zakochana w sir Edwardzie. Jest przystojny i czarujący, ale nie darzę go uczuciem.

– W takim razie to nie z nim spotykałaś się w… Przepraszam, to nie moja sprawa.

– W Londynie? – Chichot Nefret przeszedł w śmiech. – To rzeczywiście nie twoja sprawa, ale gdybyś nie był taki cholernie dociekliwy, sama bym ci powiedziała. To był student medycyny z Saint Barfs. Jako z gruntu niewinne stworzenie, sądziłam, że pociąga go mój umysł… ale tak nie było. Możemy wrócić do tematu?

Ramzes skinął głową. Jeszcze przed kilkoma dniami byłby zachwycony informacją, że nie zależy jej na sir Edwardzie ani nieszczęsnym studencie (żałował, że nie mógł zobaczyć, jak Nefret odtrąca jego awanse). Teraz się jednak okazało, że rywalem jest ktoś inny, znacznie bardziej niebezpieczny. A może wcale nie było żadnego rywala? Zastanawiał się, czy nie zaczyna tracić resztek rozsądku.

– On chyba jednak nie jest Sethosem – przyznała Nefret. – Szkoda. Cioci Amelii przydałby się w tej chwili każdy obrońca, a Sethos zrobiłby wszystko, żeby ją chronić.

– Na Boga, zaczynasz go przedstawiać jak jakiegoś romantyka – burknął z niesmakiem Ramzes.

– Bo jest romantyczny – odparła z rozmarzeniem. – Cierpi z powodu uczucia do kobiety, której nigdy nie zdobędzie, obserwuje ją z ukrycia…

– Za dużo kiepskich powieścideł się naczytałaś – skwitował uszczypliwie. – Jeżeli Sethos jest jeszcze zakochany w matce, sam będzie ją nękał. Jeżeli nie jest, nie będzie się kłopotał chronieniem jej.

– Mój Boże, ależ z ciebie cynik! – wykrzyknęła.

– Realista – sprostował Ramzes. – Żaden mężczyzna, poza bohaterami romansideł, nie ryzykowałby życia dla kobiety, której i tak nie może zdobyć.

– A ty nie ryzykowałeś swojego dla Layli?

Ramzes poruszył się niespokojnie.

– Dlaczego w ogóle, u diabła, zajmujemy się takimi tematami? Chciałem tylko powiedzieć, że niepotrzebna nam dodatkowa komplikacja w postaci jeszcze jednego osobnika, który ma apetyt na matkę. Kiedy sir Edward ma się do nas przyłączyć?

– Jutro. Jeśli wuj Walter i reszta nie przyjadą, miejsca będzie aż nadto.

Ramzes pokiwał głową.

– Mam tylko nadzieję…

– Że?

– Że uda się ich przekonać, żeby wrócili do domu. – Machinalnie potarł swój bok.

Nefret położyła dłoń na jego dłoni.

– Boli? Dam ci coś na sen, dobrze?

– Nie boli, tylko swędzi. Nie potrzebuję niczego na sen. Chyba już pójdę się położyć… to był długi dzień.

Noc była jeszcze dłuższa. Znów śnił o walce na ślepo w ciemnościach, o dłoniach szarpiących go i bijących po twarzy, o swoich własnych rękach, szukających na oślep chwytu, który mógł go ocalić. I znów zrobiło mu się niedobrze na odgłos pękających kości, znowu rozbłysk zapałki oświetlił martwą twarz. Tym razem jednak była to twarz Davida.

9

Dochodząc nazajutrz rano do werandy, usłyszałam czyjeś głosy i ciekawa byłam, kto wstał tak wcześnie. Ponieważ Emerson parskał i chlapał w łazience, uznałam, że to pewnie dzieci.

Myliłam się.

– Dzień dobry, sir Edwardzie – powiedziałam zaskoczona. – I… Fatimo?

– Zamierzałem wśliznąć się na werandę, nie niepokojąc nikogo – odparł gość, wstając – ale ta dobra kobieta odkryła moją obecność i zaproponowała mi herbatę.

Fatima spuściła głowę.

– Była na tyle uprzejma, że zechciała poćwiczyć ze mną mój arabski – ciągnął swobodnie sir Edward. – Mam nadzieję, że nie przyszedłem za wcześnie? Znam zwyczaje profesora i nie chciałem się spóźnić na wasze wyjście do Doliny.

– Świetnie – odparłam. – Reszta wkrótce się zjawi. Fatimo, możesz podawać śniadanie. Dziękuję za pomoc.

– Ona zna angielski? Gdybym wiedział, oszczędziłbym jej mojej koślawej arabszczyzny – zaśmiał się sir Edward.

– Uczyła się nie tylko mówić, ale także i czytać. Ambicja, inteligencja i umiłowanie nauki nie ograniczają się tylko do rodzaju męskiego czy jakiejś szczególnej rasy, sir Edwardzie. W oczach Boga wszyscy jesteśmy braćmi i siostrami, a gdyby Egipcjanie mieli dostęp do edukacji…

– Znowu prawisz kazanie, Peabody? – W otwartych drzwiach stanął Emerson. – Dzień dobry, sir Edwardzie. Chodźcie na śniadanie, za kwadrans powinniśmy wyruszać.

Wyszliśmy jednak dopiero za pół godziny, głównie z powodu kolejnej sprzeczki Nefret z Ramzesem. On chciał zdjąć temblak, a ona się nie zgadzała.

– Będziesz sobie urażał rękę – ostrzegała.

– I będzie to moja własna wina, do cholery – odparł Ramzes.

Powiedziałam mu, żeby nie przeklinał. Nefret stwierdziła, że jest przeklętym upartym osłem, i wszyscy dodali swój komentarz, poza sir Edwardem, który najchętniej taktownie udałby głuchotę, nie mógł jednak, bo mówili bardzo głośno. Kres tej dyskusji położył Emerson, przekrzykując pozostałych i domagając się natychmiastowego wyruszenia w drogę.

Tego dnia szczególnie cieszył mnie fakt, że zaczęliśmy wynajmować na sezon konie, zamiast polegać na osłach i własnych nogach. Na zwierzęciu niewiele wyższym od siebie, które w dodatku niezbyt chętnie porusza się szybciej niż stępa, człowiek nie czuje się – i nie jest – zbyt bezpieczny. Wspaniałe ogiery chłopców potrafiły prześcignąć każdego czworonoga, a wynajęte rumaki też były w doskonałej kondycji, bo zajęłam się nimi tak samo troskliwie jak innymi zwierzętami, które mam pod opieką.

Sir Edward pożyczył wierzchowca od Cyrusa i wszystkie razem czekały już na nas przed domem. Kątem oka obserwowałam Ramzesa, chcąc się przekonać, jak mu idzie z Nefret. Przegrał oczywiście spór o temblak i jego prawe ramię spowijało chyba całe prześcieradło, bo dziewczyna niczego nie robiła połowicznie. Risza ciekawie obwąchał materiał i inteligentnie obniżył zad do poziomu wymaganego przez Ramzesa, gdy chce się popisać efektownym skokiem na konia. Sukces zależał w tym przypadku od długości i siły kończyn jeźdźca. Ramzes osiągnął go bez widocznego wysiłku.

Zostawiliśmy konie w oślim parku pod opieką obsługi. Nasi ludzie pracowali już pod kierunkiem Abdullaha i wejście do grobu numer pięć spowijał obłok białawego pyłu. Jeden z naszych dzielnych robotników wynurzył się właśnie stamtąd z koszem skalnych odłamków. Ze środka dochodził stukot kilofów. Emerson zaklął, ściągnął płaszcz i cisnął go na ziemię.

– Za późno! – krzyknął oskarżycielsko pod nie wiadomo czyim adresem i bez dalszych ceregieli zniknął w ciemnym otworze.

Ramzes podążył za nim.

– Czyżby profesor nie ufał umiejętnościom Abdullaha? – zapytał sir Edward.

– On nikomu do końca nie ufa. Uważa, że sam powinien podejmować wszystkie decyzje i ponosić całe ryzyko.

– Ryzyko? – Sir Edward rzucił spojrzenie ku Nefret, która pomagała Davidowi wnieść do środka aparaty fotograficzne.

– Wchodzenie do nowego grobowca zawsze pociąga za sobą pewne ryzyko – wyjaśniłam, otrzepując z pyłu płaszcz Emersona. – Ten tutaj jest dość nieprzyjemny, bo zasypany po sklepienie pokruszoną skałą i różnym śmieciem.

– Czy wobec tego jest sens się nim zajmować?

Emerson pojawił się akurat w porę, by dosłyszeć to pytanie. Jego czarna czupryna wyglądała jak upudrowana.

– Czy jest sens się nim zajmować? – powtórzył. – Jak na kogoś, kto utrzymuje, że interesuje go egiptologia, to dość głupie pytanie, sir Edwardzie. Jednakże… – odwrócił się i krzyknął ku wejściu: – Ramzesie, przyjdź tu do mnie!

Kiedy nasz syn się pojawił, Emerson oświadczył:

– Zamierzam objaśnić sir Edwardowi, dlaczego ten grób jest interesujący, a ponieważ ciebie i Davida z nami nie było, możecie też posłuchać.

Ramzes otworzył usta, ale kiedy pochwycił spojrzenie ojca, zamknął usta i skinął głową.

– Przede wszystkim trzeba zaznaczyć – zaczął Emerson, wyciągając jedną kartę ze swego notatnika – że Baedeker i inne źródła niesłusznie opisują ten grobowiec jako krótki grób korytarzowy bez inskrypcji. Burton wszedł do niego już w roku tysiąc osiemset trzydziestym i jego plan ukazuje układ zupełnie niepodobny do innych miejsc pochówku w Dolinie: dużą salę o szesnastu filarach, z mniejszymi komorami ze wszystkich czterech stron, przedłużoną nie wiadomo jak daleko. Burton nie mógł pójść dalej, ale w dwóch miejscach znalazł ślad imienia Ramzesa Drugiego. Wilkinson z kolei…

– Emersonie – odezwałam się, uprzedzając ingerencję Ramzesa – nie zagłębiaj się w takie szczegóły. Zanudzasz naszego gościa.

– Ależ skąd – zaprotestował sir Edward z ujmującym uśmiechem. – Profesor prowadzi ze mną małą grę, jak sądzę, lub chce mnie sprawdzić. To nie może być grobowiec Ramzesa Drugiego, bo leży on po drugiej stronie drogi. Numer siódmy, nieprawdaż?

– Tak jest – odparł Emerson. – Jak już wspomniałem, zanim moja żona mi przerwała, nietypowy plan i jeszcze parę innych rzeczy wskazuje na to, że jest to grób zbiorowy. Zaczęliśmy już oczyszczanie pierwszej komory. Idzie to powoli, bo to przeklęte miejsce jest zasypane rumoszem. Ramzesie, nie będziesz mi na razie potrzebny, może, ee… pójdziesz przywitać się z Ayrtonem? Pytał o ciebie. Nie przywitaliśmy się z nim dzisiaj z powodu cholernego spóźnienia – dodał z naciskiem.

– Tak, ojcze – powiedział posłusznie Ramzes i razem z Davidem, który oczywiście musiał mu towarzyszyć, zniknął na dość długo.

Mieliśmy właśnie zrobić sobie południową przerwę na herbatę, kiedy wrócili. Emerson chciał od razu usłyszeć, co się dzieje.

– Nic ciekawego – oświadczył Ramzes, przyjmując filiżankę herbaty. – Ned posłał wczoraj Davisowi wiadomość, że znalazł grobowiec, ale…

– Co takiego?! – zawołał Emerson. – Grobowiec, nie te niszę z dzbanami? To oczywiście…

– Tak, ojcze – odparł Ramzes. – Poniżej tej niszy znaleźli wydzieloną, gładką powierzchnię i wydawało się, że to może być początek grobu. Dlatego zostaliśmy dłużej, żeby zobaczyć, co znajdą. Ale to nie było wejście, Ned właśnie posłał kolejnego człowieka do Davisa z wiadomością, że to fałszywy alarm.

– A co zrobił z dzbanami? – zapytał pożądliwie Emerson.

– Przypuszczam, że kazał je zanieść do jego domu – powiedział Ramzes bezbarwnym głosem. – Pan Davis zapewne będzie sam chciał je zbadać.

– Niech to diabli! – mruknął Emerson.

Tego dnia ani Ayrtonowi, ani nam nie przytrafiły się już żadne odkrycia. Na ścianach pierwszej komory znajdowały się reliefy, lecz mogliśmy się im przyjrzeć przy świecach dopiero pod koniec dnia, kiedy opadł pył wzniecony stopami robotników. Choć częściowo zniszczone, były na tyle ciekawe, by wzbudzić zainteresowanie mojego nadmiernie krytycznego syna.

– Te sceny przypominają wyobrażenia z grobowca książąt, odkrytego przez Schiaparellego w Dolinie Królowych – stwierdził. – Powinniśmy się do nich zabrać jak najszybciej, ojcze. Tynk jest bardzo zmurszały i najlżejsze drgania mogą…

– Do diaska, Ramzesie, przecież też to wiem – odpalił Emerson. – Najpierw jednak musimy jeszcze trochę oczyścić to miejsce. Przydałoby się lepsze światło. Dobrze byłoby zainstalować reflektory, ale trzeba by poprowadzić przewód elektryczny… – przerwał nagle i sposępniał.

Wiedziałam, jaka była tego przyczyna. Przypomniały mu się zapewne dawne czasy, gdy stanowisko inspektora piastował Howard Carter. Wtedy każde życzenie Emersona było dla Howarda rozkazem. Jego następca, pan Quibell, również był skory do współpracy. Natomiast zupełnie nie było wiadomo, czy obecny inspektor, Weigall, zgodzi się na poprowadzenie przewodu od silnika elektrycznego z grobowca Ramzesa XI. Nie byłam w tej kwestii zbyt dobrej myśli.

Po powrocie do domu rozproszyliśmy się w różnych kierunkach. Dzieci odprowadziły konie do stajni, a Emerson zasiadł za biurkiem. Z hotelu przywieziono bagaż sir Edwarda, pokazałam mu więc jego pokój i zostawiłam go tam, żeby się rozpakował. Odświeżyłam się, zmieniłam zakurzone ubranie i poprosiwszy Fatimę o podanie herbaty, zasiadłam na werandzie, żeby przejrzeć pocztę.

Była tylko jedna ciekawa wiadomość, zaadresowana do Emersona. Podałam mu ją, kiedy wszyscy się zebrali.

– Widzę, że już to przeczytałaś, Peabody – zauważył. – Może po prostu powiedz nam, o co chodzi.

– Oczywiście, mój drogi. To telegram z policji kairskiej. Zgodnie z naszą prośbą czekali na pociąg, ale nie wysiadła z niego kobieta, której opis im podaliśmy.

Wcześniej zrelacjonowałam już sir Edwardowi, jakie podjęliśmy dotąd kroki, rozumiał więc w czym rzecz.

– Mogła ich łatwo wyprowadzić w pole – stwierdził, kręcąc z powątpiewaniem głową. – Przecież wiecie, jakie straszliwe zamieszanie panuje na stacji: masy ludzi usiłują jednocześnie wsiąść do pociągu i wysiąść z niego, cały ten tłum przepycha się, krzyczy…

Poprosiłam Nefret o nalanie wszystkim herbaty. W białej muślinowej sukni wyglądała bardzo wykwintnie i kobieco, choć psuł ten obraz Horus, rozwalony na jej podołku i wylewający się na sofę. Kiedy Ramzes podszedł do stolika, by wziąć swoją filiżankę, Horus prychnął na niego. Mój syn znał jednak kocie sztuczki, udało mu się więc nie wylać herbaty i uniknąć podrapania.

– Mogła w ogóle nie pojechać pociągiem – zauważył, wróciwszy na parapet. – Mogła też na przykład, kupując bilet, udawać niewidomą i w ten sposób zwieść ścigających ją ludzi.

– Taka możliwość przyszła mi oczywiście do głowy – powiedziałam.

– Oczywiście – powtórzył Ramzes i wyłowił coś z filiżanki. – Nefret, czy mogłabyś pilnować, żeby ten kocur nie moczył ogona w herbacie?

Sir Edward roześmiał się i zdjął koci włos ze swojej górnej wargi.

– Linieją w porze letniej, prawda? To wyjątkowo ładne stworzenie, panno Forth. Należy do pani, czy tak?

– Jeżeli zamierzacie ględzić o kotach, wracam do roboty – burknął Emerson.

– Zapewniam cię, mój drogi, że mam w zanadrzu poważniejsze kwestie – oświadczyłam. – Pozwól jednak sobie przypomnieć, że to ty niedawno skarżyłeś się na poruszanie przy herbacie nieodpowiednich tematów.

– Rozmawialiśmy wtedy o pokiereszowanych zwłokach i gnijących ranach – żachnął się. Rumieniec ożywienia przydał ciepła jego opalonej, pięknie uformowanej twarzy. – O morderczych sektach. To właśnie ty rzuciłaś ten absurdalny pomysł!

– Nie ma dowodów na jego absurdalność. Bóg-krokodyl…

– Nie ma z tym nic wspólnego! Yussuf Mahmud…

– Krokodyle! – zawołał sir Edward, biorąc kanapkę z podsuniętego przez Fatimę talerza i dziękując jej uśmiechem. – Proszę wybaczyć wejście w słowo, sir, ale sądzę, że nawiązuje pan do zwłok wyłowionych w zeszłym tygodniu z Nilu. Czy myśli pan, że to tajemnicze zdarzenie może mieć jakiś związek z waszymi obecnymi kłopotami?

– W żadnym razie – odparł Emerson. – Moja małżonka jak zwykle zbacza na manowce.

Gdybym nie miała ust wypełnionych kanapką z pomidorem, wypomniałabym mu niesprawiedliwość tego ataku. Ale zanim przełknęłam, do rozmowy włączył się Ramzes.

– To ciekawa sugestia, sir Edwardzie – stwierdził. – Jak wiele panu wiadomo o naszych, ee… obecnych kłopotach?

– Wiem tylko o tym, co się wydarzyło od mojego przyjazdu do Luksoru – odparł natychmiast nasz gość. – Jestem daleki od zagłębiania się w kwestie natury osobistej, ale byłbym dla państwa bardziej użyteczny, znając istotne fakty.

– Trudność polega na tym – wtrąciłam – że nie wiemy, które fakty uznać za istotne. Jednak niektóre zdarzenia rzeczywiście należą do sprawy i przyznaję, że powinien pan o nich usłyszeć.

Oczekiwałam protestów, lecz nie nastąpiły, choć Emerson się nachmurzył, a Ramzes odwrócił twarz. Opowiedziałam więc gościowi o przygodzie naszych dzieci i papirusie z „Księgi umarłych”.

– Na Boga! – zakrzyknął sir Edward. – I pani też poszła do el Was’a, panno Forth?

Nefret rąbnęła filiżanką o spodek niemal równie mocno, jak czyni to Emerson w stanie podobnego wzburzenia.

– Skoro ma pan do nas dołączyć, sir Edwardzie, wyjaśnijmy sobie raz na zawsze pewną rzecz: jestem dorosłą, niezależną kobietą i nie pozwolę żadnemu mężczyźnie, z panem włącznie, zawijać mnie w watkę.

Nasz gość wygłosił długie, obrzydliwie przesadne przeprosiny, po czym Nefret poprosiła Emersona o przyniesienie papirusu. Sir Edward obejrzał go z fascynacją godną prawdziwego naukowca.

– Imponujący – szepnął. – Co zmierzacie z nim zrobić?

– Przekażemy go zapewne do muzeum, ale dopiero wtedy, gdy go skopiuję i przetłumaczę – odparł Ramzes.

– Wydaje się znakomicie zachowany – rzekł sir Edward, wyciągając rękę ku zwojowi. Ramzes szybko zamknął pokrywę skrzynki.

– Jego stan może się pogorszyć, jeżeli będzie zbyt często dotykany – stwierdził.

Podjęłam swoją opowieść, a kiedy ją skończyłam, sir Edward powiedział:

– Jak to już kiedyś zauważyłem, pani Emerson, ma pani wyjątkowy dar opowiadania. Uważacie więc państwo, że to papirus jest obiektem zainteresowania, którego ostatnio doświadczacie?

– To jedna z możliwości – przyznał Ramzes.

– W rzeczy samej. Co wobec tego zamierzacie zrobić? Bo przecież nie będziecie, jak sądzę, siedzieć bezczynnie i czekać, aż znowu coś się wydarzy.

– Nie za wiele możemy w tej chwili przedsięwziąć – powiedział Ramzes, który najwyraźniej mianował siebie naszym rzecznikiem. – Jedyną znaną nam osobą, zamieszaną w tę sprawę, jest Layla, w każdym razie jedyną żywą… a nie udało nam się jeszcze trafić na jej ślad. W Gurna jej na pewno nie ma. Abdullah ze swoimi ludźmi przeszukali dom po domu i mogę pana zapewnić, że niczego nie przegapili.

– Czy próbowaliście wypytać jej dawne… ee… współpracownice? – Sir Edward spojrzał przepraszająco na Nefret.

– Chodzi panu o prostytutki? – zapytała.

– Mhm, tak.

– Przepytaliśmy już te osoby – oznajmił Ramzes.

– My? – Sir Edward uniósł brew.

– My?! – wykrzyknęłam. – Przecież stanowczo zabroniłam tobie i Davidowi… Gdzie byliście i – jeśli wolno mi zapytać – skąd wiedzieliście, dokąd się udać?

– Peabody, spróbuj się uspokoić… – zaczął Emerson.

– Jak mogłeś im pozwolić na coś takiego?

– Ktoś musiał to zrobić – odparł. – Było możliwe, że Layla poszuka schronienia u swoich, hmm, sióstr w niedoli. Nie bądźże taką hipokrytką, Peabody. Dobrze wiesz, że sama byś tam poszła, gdybym tylko cię puścił.

– Żadna z nich niczego nam nie wyjawiła – powiedział Ramzes. – Ale należało się tego spodziewać, szczególnie w obecności świadków. Później napomknąłem im o nagrodzie, więc kto wie, czy nie otrzymamy jeszcze jakichś informacji od tych, ee… od tych pań.

– Dziewcząt właściwie – mruknęła Nefret. – Niektóre mają nie więcej niż…

Ramzes dostał nagle napadu kaszlu, więc Nefret dodała pospiesznie:

– Pewnie napiłby się pan jeszcze herbaty, sir Edwardzie. Proszę mi podać swoją filiżankę.

Wstał posłusznie i podszedł do niej z lekkim uśmiechem.

– A skąd ty, moja droga, znasz wiek tych kobiet? – zapytałam.

– O, do diabła! – zawołała Nefret.

– A niech to szlag! – wykrzyknął sir Edward, upuszczając filiżankę.

Na suknię Nefret bryznęła letnia herbata i jasnoczerwona krew. Horus z groźnym pomrukiem cofnął łapę, którą podrapał dłoń sir Edwarda.

Zastosowałam pierwszą pomoc i przeprosiny, które napadnięty przyjął z zapewnieniami, że cieszy go, iż panna Forth ma takiego wiernego obrońcę. Nefret umknęła pod pretekstem – częściowo wiarygodnym – że musi się przebrać i spłukać krew, nim zaschnie. Emerson oznajmił, że ma jeszcze robotę przed obiadem. Sir Edward stwierdził, że chyba wybierze się na przechadzkę. Kiedy zniknęli chłopcy, nie zauważyłam, lecz nagle zostałam na werandzie sama.

Najpierw próbowałam dopaść Ramzesa, jednak ani jego, ani Davida nie było nigdzie w domu. Nefret zamknęła się na klucz i udawała, że nie słyszy pukania, wyszłam więc na dwór i stukałam w okiennice, dopóki nie otworzyła okna.

Ucięłyśmy sobie małą pogawędkę.

Kiedy skończyłyśmy, rozejrzałam się za Emersonem i odkryłam, że zaszył się z fajką w odległym kącie dziedzińca. Rozmawiał z Ramzesem, który na mój widok wstał. Być może prezentował dobre maniery, które mu wpajałam, ale jego poza dobitnie świadczyła o chęci ucieczki.

– Nie besztaj chłopaka, Peabody – rzekł Emerson, robiąc mi miejsce na ławce. – Zachował się po męsku. Przyszedł do mnie i chciał wziąć na siebie pełną odpowiedzialność za zachowanie Nefret. Nie uważam, żeby to była jego wina – westchnął. – Za zachowanie Nefret nie można winić nikogo.

– Właśnie z nią rozmawiałam.

– No i co? – zapytał z nadzieją Emerson. – Czy przyrzekła, że nigdy więcej tego nie zrobi?

– Nie. Powiedziała, że zrobi to znowu przy najbliższej okazji i będzie powtarzała tak często, jak się da. – Obdarzyłam mojego syna dość ponurym uśmiechem. – Usiądź, Ramzesie i nie bądź taki niespokojny. Nie przypisuję ci winy. Nefret jest… W największym skrócie, jest dokładnie taka, jak wyobrażam sobie swoją córkę. Postanowiła pomóc tym kobietom i wiem, że potrafi to zrobić.

– Ona chciałaby ulżyć w cierpieniu całemu cholernemu światu – stwierdził Ramzes. Obserwował żuka, który podążał wprost ku okruchowi chleba na ziemi. – Pęknie jej serce, mamo.

– Pęknięte serce można naprawić – powiedziałam. – A serce nieczułe na cierpienie jest również niezdolne do radości.

Emerson prychnął, a Ramzes wzniósł oczy do nieba.

– To bez wątpienia prawda, mamo. Powinniśmy jednak pamiętać, że w tym przypadku może doznać uszczerbku, ehm… ciało Nefret. Pomijając oczywiste niebezpieczeństwo, związane z atakiem na tego rodzaju przybytek, możliwe jest, że niektóre z kobiet w Domu Gołębic są opłacane przez naszego nieznanego wroga.

– Nasz syn ma rację, do diaska – oświadczył Emerson. – Niech nikt z was już się nie zapuszcza do tej dzielnicy, zrozumiano?

– Wątpię, żeby kolejna wizyta mogła przynieść jakieś użyteczne informacje – rzekł Ramzes. – Zrobiliśmy już, co się dało.

– W porządku – powiedziałam. – A teraz idź po Davida, Ramzesie. Powiedz mu, że może już wyjść z ukrycia. Niedługo obiad.


Po wypiciu z nami filiżanki poobiedniej kawy sir Edward poprosił o wybaczenie i oddalił się.

– Mam kilka listów do napisania – tłumaczył z uśmiechem. – Moja droga matka jest taka słabowita… staram się pisać do niej przynajmniej trzy razy w tygodniu.

– Skoro jest taka cholernie słabowita, dlaczego nie został z nią w domu? – zapytał kąśliwie Emerson, gdy nasz gość wyszedł.

– To była tylko grzecznościowa wymówka, mój drogi – odparłam. – Sir Edward nie chciał naruszać naszej prywatności. A skoro o listach mowa, to my też mamy coś do napisania. Ja napiszę do Evelyn, a ty może skrobnąłbyś słówko do Waltera? Pozostali też mogą się dopisać, jeśli chcą. Tylko pamiętajcie: mamy ich przekonać do powrotu do Anglii, a nie wystraszyć.

– To nie takie proste – mruknął Ramzes.

Istotnie nie było proste. Deliberowałam dość długo nad moim listem, kreśląc i zmieniając słowa. Kiedy wreszcie rezultat był zadowalający, odłożyłam pióro. Naprzeciwko biedził się nad kartką David. Reszta, łącznie z moim mężem, czytała mu przez ramię.

– Myślałam, że jednak napiszesz do Waltera, Emersonie? – zdziwiłam się.

– Napisałem. – Podał mi kartkę. Widniało na niej: „Wracajcie najbliższym statkiem do domu. Z pozdrowieniami, R.E.”.

– No wiesz! – obruszyłam się.

– Po cóż mam powtarzać informacje, których zapewne udzieliłaś w nadmiarze, nie żałując szczegółów? Ślęczałaś nad tym chyba z godzinę.

– Na pewno krócej, mój drogi. Musiałam ich jednak poinformować o najważniejszych sprawach. Nefret, czy chciałabyś coś dopisać?

– Nie wiem, na ile szczegółowa jest twoja relacja, ciociu Amelio. Co napisałaś o Ramzesie i Davidzie? Wiesz, jak ciotka Evelyn potrafi się zamartwiać.

– Możesz przeczytać list, jeśli chcesz.

Ramzes stanął za nią.

– Hmm, masz talent do obrazowych opisów, mamo – stwierdził. – Może jednak dopiszę parę słów, żeby ich uspokoić.

– Lewą ręką? – skrzywiła się Nefret. – Takie bazgrały jeszcze bardziej by zaniepokoiły ciotkę. Już wiem, dołączę opis medyczny. Suche fakty mają mniej alarmującą wymowę niż wymysły kochających osób o bujnej wyobraźni.

Pisała jeszcze, gdy weszli Selim z Daoudem. Mieli pojechać do Kairu porannym pociągiem. Emerson dał im pieniądze na drogę i polecił, by zachowali czujność.

– Zostańcie tam, dopóki nie wsiądą na statek – polecił. – Niezależnie od tego, jak długo to potrwa. Niech to diabli! – zaklął, uświadamiając sobie, że pozbywa się dwóch najbardziej wartościowych pracowników.

– A co będzie, jeżeli pan Walter Emerson nie zechce wyjechać? – zapytał Selim.

– Dajcie mu w łeb i…

– Przestań, Emersonie, nie mieszaj chłopakowi w głowie – przerwałam mu, widząc, jak oczy i usta Selima otwierają się szeroko z konsternacji. – W takim przypadku, po prostu… No właśnie, co mają zrobić?

– Dobrze, że wreszcie ktoś zadał to pytanie – rzekł Ramzes. – Rozmawiamy o nich jak o jakichś paczkach, które można odesłać wedle woli. Widywałem już ciotkę Evelyn w akcji i wierzcie mi, wcale nie jest skłonna potulnie przyjmować rozkazów.

– Walter też nie będzie chciał wracać – przytaknęłam. – Ale mają dziecko, którego nie wystawią przecież na niebezpieczeństwo. A samej Lii do domu nie odeślą.

Nastąpiła chwila milczenia. Ramzes, stojący za krzesłem Nefret z dłońmi na oparciu, spoglądał w przestrzeń z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

– No cóż – odezwał się wreszcie Emerson – Selim bardzo słusznie poruszył tę kwestię. Możliwe jest, jak sądzę, że Walter zapakuje Evelyn z Lią na statek, a sam przyjedzie tutaj. Evelyn pewnie się to nie spodoba, ale pogodzi się z sytuacją. Na pewno nie będzie oczekiwała, że mąż pozwoli jej przyjechać do nas samej, a tym bardziej z Lią.

– Ja także bym na to nie liczyła – powiedziałam. – Selimie, jeżeli któreś z nich będzie nalegać na przyjazd, niech robią, jak chcą. Są w końcu wolnymi ludźmi i możemy im najwyżej doradzać, a nie rozkazywać.

Wręczyliśmy Selimowi listy i życzyliśmy im obu szczęśliwej podróży. Daoud uściskał Davida, a Emersonowi i Ramzesowi podał rękę. Był człowiekiem małomównym, chłonął jednak każde nasze słowo i widać było, że jest dumny z powierzenia mu tak ważnej misji.

Wkrótce potem rozeszliśmy się do pokojów. Emerson wziął pod ramię Nefret; wiedziałam, że wymyśli jakiś niezbyt zakamuflowany powód, żeby przepatrzyć jej pokój, zanim ją tam wpuści. Ja poszłam za Ramzesem i dogoniłam go przed drzwiami jego sypialni.

– Tak, mamo? – uniósł pytająco brew.

– Jak tam twoja ręka? Czy chcesz, żebym ją obejrzała?

– Nefret zmieniła mi opatrunek przed obiadem.

– Może odrobinę laudanum na zaśnięcie?

– Nie, dziękuję – odparł i przez chwilę przyglądał mi się w milczeniu. – To nie ty wystawiłaś mnie na niebezpieczeństwo, mamo – powiedział w końcu. – Ty raczej cholernie się starałaś, żeby mnie przed nim uchronić.

– Nie klnij, Ramzesie.

– Przepraszam, mamo.

– Dobranoc, mój drogi.

– Dobranoc, mamo.


Dawno już przestałam liczyć na to, że przekonam moją rodzinę do uczestnictwa w niedzielnej mszy. Mówiąc oględnie, ich religijne zapatrywania były bardzo różne. Ojciec Davida uważał się za chrześcijanina, chociaż, jak to obrazowo określił Abdullah, „umarł, przeklinając Boga”. Nefret była kapłanką Izydy w społeczności, która wciąż czciła starych bogów, podejrzewałam więc, że nie porzuciła całkiem wiary w pogańskie bóstwa. Być może miała na tę sprawę podobny pogląd co Abdullah, który twierdził, iż „nie ma niczego złego w tym, że człowiek broni się przed nieprawdą”. Wypowiedzi Emersona na temat wszelkich religii oscylowały od bluźnierczych do niechętnych. Ramzes, jeśli w ogóle posiadał jakieś poglądy na ten temat, nigdy ich nie ujawnił. Tak więc szabat był dla nas normalnym dniem pracy, zwłaszcza że pozwoliliśmy naszym muzułmańskim robotnikom na odpoczynek w piątek. Noc upłynęła spokojnie; następnego dnia wstaliśmy bardzo wcześnie, wyspani i gotowi ruszać do Doliny.

Ned Ayrton nabrał zwyczaju przychodzenia do nas na krótką przerwę późnym rankiem. Nie stało to w sprzeczności z jego zasadami, których w pracy bardzo przestrzegał. Wielu archeologów pozwala sobie na przerwę dopiero po kilku godzinach pracy, my jednak zwykliśmy odpoczywać chwilę przy herbacie około dziesiątej i Ned także. Nie zostanę chyba posądzona o próżność, stwierdzając, że polubił nasze towarzystwo.

Odpowiadając na natarczywe pytania Emersona, wyjawił nam, że jego ludzie pogłębiają wykop pod kamiennym czworokątem, który odkryli poprzedniego dnia.

– Ciężko to idzie – wyjaśnił. – Wapienne bryły nasiąkły wodą i są jak pozlepiane cementem.

– Niedobry znak – stwierdził Emerson, pocierając podbródek.

– Właśnie. Można mieć tylko nadzieję, że jeśli pod spodem jest jednak grobowiec, deszcz nie zdołał do niego przeniknąć. No, chyba za długo już tu zabawiłem – dodał, wstając – a wszystko przez to, że pani towarzystwo jest tak miłe, pani Emerson.

– Davis ma w stosunku do niego tak wielkie oczekiwania, że biedny chłopak musi być bardzo zdenerwowany – zauważyłam, gdy Ned się oddalił. – Nie sądzę, żeby coś znalazł tam, gdzie teraz kopie.

– Hmm – mruknął tylko Emerson.

Jestem głęboko przekonana, że mój mąż ma szósty zmysł do takich spraw. Późnym popołudniem, kiedy już kończyliśmy pracę, Ned przybiegł do nas znowu z radosną wieścią.

– Eureka! – zdołał tylko wykrzyknąć i przez dobrą chwilę usiłował uspokoić oddech.

– Znalazł pan jednak wejście do grobowca, czy tak? – zapytał Emerson pozornie obojętnym tonem.

– Tak, profesorze. W każdym razie schody, wykute w skale. Może ma pan ochotę to obejrzeć?

Ujął to bardzo oględnie, ponieważ nikt nie utrzymałby w tym momencie Emersona na miejscu, nawet siłą. Pobiegliśmy za nim.

Wykop znajdował się na prawo od otwartego grobowca Ramzesa IX. Otaczały go hałdy ziemi i gruzu, lecz szczyt wyciętych w skale stopni był już oczyszczony.

Ludzie Neda odkopywali je nadal, wynosząc skalne odłamki w koszach. Emerson zabrał jednemu z nich łopatę. Miał szklisty wzrok i otwarte usta. Intensywność jego uczuć w tej chwili zrozumieć może jedynie ktoś o podobnej pasji i równie długo pozbawiony możliwości oddawania się jej. Mogę to porównać tylko do odczuć wygłodzonego człowieka, który widzi nagle przed sobą górę kotletów. Nie obchodzi go, że to nie jego kotlety; jest głodny i chce je zdobyć za wszelką cenę.

Serce mi się ściskało na myśl, że muszę go powstrzymać, ale nie miałam wyjścia.

– Mój drogi, ludzie pana Ayrtona doskonale sobie radzą z kopaniem. Nie chcesz im chyba przeszkadzać?

Emerson spojrzał na mnie i otrząsnął się z transu.

– Ee… no tak. Rzeczywiście, Ayrton… hm… wygląda to obiecująco. Wypełnienie czyste, bez wody. Typowa osiemnasta dynastia; grób prawdopodobnie nieruszony od czasów dwudziestej dynastii.

Ned z uśmiechem odgarnął ze spoconego czoła kosmyk włosów.

– Cieszę się, że pan to mówi, sir. Przedwczoraj wyrwałem się jak Filip z konopi. Powiadomiłem pana Davisa o znalezieniu grobu, a potem musiałem to odwołać. Wolałem nie popełnić tego błędu powtórnie.

– Zanim wejście zostało zasypane, ten grób mógł już zostać okradziony dziesięć razy – zauważył Emerson. – To prawie pewne, że tak było. Hmm, odkopywanie powinno potrwać jeszcze najwyżej kilka godzin…

I wtedy, drogi Czytelniku, objawił się w całej okazałości charakter człowieka, którego poślubiłam. Emerson niczego na świecie nie pożądał w tej chwili bardziej od widoku tego, co znajdowało się u stóp skalnych schodów. Gdyby to było jego odkrycie – a powinno być – odkopałby schody do końca jeszcze tego dnia, choćby gołymi rękami, a potem przenocowałby na miejscu, żeby pilnować znaleziska. Walka, jaką mój mąż musiał ze sobą stoczyć, była bardzo trudna, lecz w końcu zawodowy honor zwyciężył.

– Przestańcie kopać – powiedział, prostując swoje szerokie ramiona.

– Słucham? – Ned popatrzył na niego zdumiony.

Ramzes, podobnie jak ja, doskonale wiedział, co czuje jego ojciec.

– Nie zamierza pan chyba odsłonić wejścia do grobowca i zostawić go bez opieki na całą noc? – zwrócił się do Neda, kładąc mu przyjacielsko dłoń na ramieniu.

– Dobry Boże, nie, oczywiście, że nie. Poza tym pan Davis na pewno chciałby być przy otwarciu.

– W takim razie niech pan lepiej przerwie pracę, chyba że Davis miałby tu przyjść jeszcze tej nocy. – Ramzes zlustrował wykop fachowym spojrzeniem. – Tam jest jeszcze najwyżej kilka stopni, a wypełnienie jest dość luźne.

– Oczywiście, ma pan rację. – Ned uśmiechnął się przepraszająco. – Musiał pan pomyśleć, że jestem wyjątkowym głupcem. Chyba trochę zanadto byłem podekscytowany. Otwarcie nowego grobu jest zawsze takie podniecające, prawda? Kiedy człowiek nie wie jeszcze, co tam znajdzie…

– Tak – mruknął posępnie Emerson. – W istocie. Jest podniecające.

Ned odprowadził nas do oślego parku, a potem udał się pieszo do domu, który Davis zbudował dla niego tuż przy wylocie Doliny. Nie dziwiłam się jego zadowolonej minie. Nawet gdyby grób okazał się niedokończony albo splądrowany, samo znalezienie go było wspaniałym osiągnięciem.

Tego dnia Cyrus zaprosił nas na jeden ze swoich niedzielnych wieczorków. Zawsze był człowiekiem bardzo towarzyskim, mając zaś przy boku Katherine, znajdował w przyjmowaniu gości jeszcze większą przyjemność.

Zazwyczaj lubię uczestniczyć w takich okazjach towarzyskich, a spotkania u Cyrusa były zawsze bardzo wykwintne i miłe. W dodatku miało przyjść wielu naszych przyjaciół, nie mówiąc już o samych Vandergeltach.

A jednak tego wieczoru jakoś mnie nie ciągnęło do takich atrakcji. Myślami byłam gdzie indziej, wyobrażając sobie, co robią ci, których z nami nie było. Selim z Daoudem jeszcze jechali pociągiem i mieli dotrzeć do Kairu dopiero późnym wieczorem. Następnie czekała ich krótka podróż do Aleksandrii. Wkrótce potem miał zarzucić w porcie kotwicę statek z Anglii, o ile nie będzie spóźniony. Pasażerowie wysiądą na brzeg dopiero nazajutrz rano. Jakichś wiadomości mogliśmy się więc spodziewać najwcześniej po południu, tym bardziej że Walter mógł postanowić jechać mimo wszystko do Kairu, gdzie zarezerwował pokój w hotelu Shepheard’s. Lia tak bardzo cieszyła się na tę podróż, że odstawienie jej do domu bez umożliwienia choćby rzucenia okiem na piramidy i Sfinksa byłoby okrucieństwem. Jeśli zostaną w Kairze przez jakiś czas, może mogłabym się tam wybrać i zobaczyć z nimi, a przy okazji może także trochę się rozejrzeć…

Zbyt wiele tych „może”. Pozostawało czekać cierpliwie co najmniej dwadzieścia cztery godziny, żeby poznać zamiary Evelyn i Waltera. Doszłam do logicznego wniosku, że siedzenie w domu nie wyjdzie nam na dobre, a nic więcej do zrobienia tego dnia już nie było.

Okazało się, że pozostali również byli nastawieni na wyjście i nawet Emerson przystał na to z rezygnacją. Znowu mieliśmy sprzeczkę na temat wkładania stroju wizytowego, którą jak zwykle wygrałam. Cyrus przysłał po nas powóz, lecz byłoby nam w nim trochę ciasno, toteż sir Edward oznajmił, że pojedzie konno. Kiedy wyszło na jaw, że ani on, ani chłopcy, nie ubrali się wieczorowo, Emerson popatrzył na mnie z wyrzutem. Trudno było oczekiwać, że udzielę reprymendy sir Edwardowi, a kiedy wygłosiłam ją Ramzesowi, oświadczył, że nie potrafiłby pozapinać wszystkich sprzączek i spinek jedną ręką.

Postanowiłam tym razem mu darować, ale chciałam wiedzieć coś jeszcze. Obawiałam się mianowicie, że niesprawna ręka posłuży mu za wymówkę do zapuszczenia brody. Mężczyznom zarost chyba bardzo się podoba. Ramzes był jednak porządnie ogolony, więc poprawiając mu krawat i kołnierzyk, zapytałam, jak tego dokonał.

– Od kilku lat używam bezpiecznej brzytwy, mamo – padła odpowiedź. – Dziwne, że tego nie wiesz.

– Nie mam zwyczaju grzebania w twoich rzeczach osobistych – odparłam.

– Oczywiście, mamo. Miałem tylko na myśli…

Emerson przerwał nam uwagą, którą zawsze wygłasza w takich okolicznościach:

– Jeżeli już musimy to zrobić, jedźmy.

Prąd elektryczny, który bywa zawodny, tego wieczoru jednak działał. Wszystkie okna Zamku jaśniały zapraszająco w mroku, a przed wejściem powitał nas Cyrus. Zdążył jednak tylko zapytać: „Coś nowego?” – a ja zdążyłam odpowiedzieć przecząco i porwał go wir obowiązków gospodarza wieczoru.

Wielki salon wypełnił się znajomymi twarzami i postaciami, wokół rozbrzmiewały śmiechy i rozmowy. Stojąc nieco na uboczu i sącząc wino, obserwowałam te twarze z nowym zainteresowaniem. Czy mógł się między nimi znajdować nasz nowy – albo stary – nieznany nieprzyjaciel?

Podczas sezonu do Luksoru przybywało zwykle sporo osób. Część znałam z widzenia i spostrzegłam, że Emerson rozmawia właśnie z jedną z nich. Był to pewien lord, którego nazwisko wyleciało mi z pamięci, wiedziałam jednak, że przybył niedawno do Egiptu dla podratowania zdrowia i interesuje się wykopaliskami. Był wysokiego wzrostu, a jako że towarzyszyła mu żona, pomyślałam, że z pewnością zauważyłaby zmianę w wyglądzie swojego męża. Chyba że sama…

To nonsens, skarciłam siebie w duchu. Sethosa na pewno tu nie ma. Rozpoznałam go w Londynie, więc rozpoznałabym też w Luksorze, w każdym przebraniu.

Jeśli jednak chodzi o nieznanych nieprzyjaciół, możliwości były wręcz niewyczerpane. Większość nielegalnych handlarzy starożytnościami pochodziła z Egiptu lub Turcji, ale bolesne doświadczenia nauczyły mnie, że angażują się w ten niecny proceder również Europejczycy, którzy często bywali bardziej bezwzględni od miejscowych. Od czasu wycofania się Sethosa częścią lub całością jego organizacji próbowali zawładnąć różni osobnicy. Dziarski niemiecki baron, elegancki młody Francuz, wodzący tęsknym wzrokiem za Nefret, angielski właściciel ziemski o czerwonej twarzy – przestępcą mógł być każdy na tej sali.

Z zamyślenia wyrwało mnie czyjeś dotknięcie i zobaczyłam Katherine. Miała na sobie suknię obstalowaną w Londynie, z wstawkami z tureckiego haftu i zielonego jedwabiu oraz biżuterię ze szmaragdami, ślubny prezent od Cyrusa.

– Bez gorsetu – szepnęła z konspiracyjnym uśmiechem. – Usiądźmy gdzieś na chwilę, jestem na nogach od kilku godzin bez przerwy.

Zaszyłyśmy się w spokojnym kącie i Katherine podjęła:

– Chciałabym z tobą porozmawiać o moim nowym projekcie, Amelio. Przed kilkoma dniami rozmawiałam z panią Huchanan z Amerykańskiej Szkoły dla Dziewcząt i było mi naprawdę wstyd, że jestem Angielką. Amerykanie zrobili o wiele więcej od nas dla polepszenia losu egipskich kobiet… ich szkoły i szpitale są w całym kraju.

– Kościoły także – wtrąciłam. – Daleka jestem od niedoceniania dobra, jakie przynosi działalność tych pełnych poświęcenia ludzi, ale to jednak misjonarze, których głównym celem jest nawracanie pogan.

– Czy to nie Henryk Czwarty powiedział, że „Paryż wart jest mszy”, kiedy oddanie mu tronu francuskiego uzależniono od przejścia na katolicyzm? Być może edukacja warta jest modlitwy. – Byłam zmuszona przyznać jej rację. Katherine uśmiechnęła się do mnie i mówiła dalej: – Z pewnością jednak jest tutaj miejsce dla szkoły, która nie stawiałaby takich wymagań i przyjmowała nawet tych, których nie stać na czesne w Szkole Misyjnej. Pani Buchanan zgodziła się ze mną i była nawet uprzejma zaofiarować mi swoją pomoc.

– To wspaniale – ucieszyłam się szczerze. – Widzę, że twój projekt nabiera kształtów, Katherine, i obiecuję też wnieść wkład. Nosiłam się z zamiarem poznania nauczycielki Fatimy, ale nie znalazłam jeszcze na to czasu.

– Ja znalazłam. Fatima podała mi jej nazwisko i wczoraj ją odwiedziłam. To interesująca osoba, Amelio: atrakcyjna, wykształcona i bez wątpienia z wyższych sfer. Chociaż metody Amerykanów są godne podziwu, możemy się także sporo nauczyć od takich kobiet jak Sayyida Amin.

– Więc woli tytuł sayyidy od madame? To by sugerowało, że nie sympatyzuje z zachodnią ideą emancypacji.

– Wielu wykształconych Egipcjan, tak mężczyzn jak i kobiet, źle znosi naszą obecność tutaj i nasze poglądy – odparła Katherine. – Nic w tym zresztą dziwnego.

– To prawda. Uprzejma protekcjonalność może być równie irytująca, jak otwarta obraza. Oczywiście żadna z nas nie popełniłaby takich błędów. Żałuję, że nie mogłam pójść z tobą, Katherine, ale ostatnio naprawdę byłam dość zajęta.

– Z pewnością, moja droga.

Zrelacjonowałam jej postępy naszego dochodzenia, czy też – dokładniej rzecz ujmując – brak postępów. Nie poważyłabym się na ujawnienie żadnej innej z moich znajomych, że Nefret odwiedziła dom rozpusty, znając jednak nieortodoksyjne podejście Katherine, wiedziałam, że wykaże więcej tolerancji dla tych nieszczęsnych kobiet, które często nie z własnej winy wybierały taką drogę. Jak zwykle, nie myliłam się.

– Nefret to niezwykła osoba, Amelio – stwierdziła Katherine. – Można tylko podziwiać jej odwagę i współczucie… no i obawiać się o nią. Będziesz miała pełne ręce roboty.

– Już mam. Ramzes potrafiłby każdego rodzica doprowadzić do granicy obłędu, a przypuszczam, że i David będzie sprawiał pewne problemy.

Spostrzegłam, że przyjaciel mojego syna rozmawia z jakąś nieznaną mi dziewczyną – prawdopodobnie z ostatniego wysypu turystów. Miała jasne włosy i była ubrana w wyszukaną lazurową suknię, ozdobioną różyczkami i odsłaniającą pełne białe ramiona. Rzadko widywało się Davida bez towarzystwa Ramzesa, Nefret albo obojga. Był dość nieśmiały wobec obcych, lecz najwyraźniej nie wobec tej młodej kobiety, flirtującej z nim sponad wachlarza.

Nagle zjawiła się przed nimi krępa starsza dama, zapewne mamusia dziewczyny, i bezceremonialnie odciągnęła młodą kobietę od Davida, nawet nie skinąwszy mu głową.

– Na razie sam je ma – zauważyła Katherine. – To bardzo przystojny młodzieniec, a jego egzotyczny wygląd z pewnością dodatkowo przyciąga dziewczęta. Jednak żadna odpowiedzialna mama nie pozwoli swej córce na poważniejszy związek z tym chłopcem.

– Nie musiała być taka obcesowa. Rany boskie, Katherine, rozmawiamy jak dwie bezmyślne plotkary.

W tym momencie odwołano ją do opuszczających przyjęcie gości. Pozostałam na miejscu i zobaczyłam, że Ramzes przyłączył się do Davida, że Emerson dopadł Howarda Cartera i coś mu wykłada, że Nefret… Gdzie była Nefret?

Dojrzałam ją wkrótce, otoczoną wianuszkiem młodych mężczyzn, jednak ukłucie niepokoju, jakkolwiek przelotne, kazało mi uznać, że lepiej będzie wrócić już do domu. Nieczęsto dokuczają mi nerwy, lecz tego wieczoru tak było.

Zgarnęłam rodzinę i sir Edwarda i przeprosiłam gospodarzy. Kiedy czekaliśmy na powóz, podszedł do mnie odźwierny Cyrusa, starszy Egipcjanin, który służył u niego od wielu lat.

– Ktoś mi to dał, Sitt Hakim – powiedział. – Miałem to przekazać Nur Misur, ale…

– W takim razie powinieneś dać to mnie, Sayid – oznajmiła Nefret, sięgając po mały, brudnawy pakiecik, leżący na dłoni mężczyzny.

Ramzes był jednak szybszy.

– Zaraz, zaraz, Nefret. Kto ci to dał, Sayid?

– Jakaś kobieta. – Stary wzruszył ramionami. – Powiedziała…

Wydobyliśmy z niego opis, ale niewiele to dało. Kobieta była w czarczafie i powiedziała zaledwie kilka słów. Nie dała mu pieniędzy, przypuszczał jednak, że…

– Dobrze, dobrze – przerwał Emerson, wręczając mu kilka monet. – Daj no mi to, Ramzesie.

Nefret prychnęła z oburzeniem, a Ramzes zacisnął dłoń na paczuszce.

– Proponuję – rzekł – żebyśmy z tym zaczekali, aż wrócimy do domu. Tu jest zbyt ciemno, poza tym jesteśmy na widoku.

Trudno było temu zaprzeczyć, lecz kiedy dotarliśmy wreszcie do domu, wszyscy aż płonęli z ciekawości i bez zwłoki popędziliśmy do salonu. Fatima zapaliła lampy i czekała, by nam usłużyć.

Ramzes położył pakiecik pod lampą na stole. Tani papier poskładano ciasno w wiele warstw. Był bardzo pobrudzony, dostrzegłam jednak jakieś litery.

– Proponuję postępować z tym bardzo ostrożnie – powiedział Ramzes. – Ojcze?

Gdyby miał obie ręce sprawne, z pewnością nie zwróciłby się do Emersona. Tym razem się nie wtrącałam; ten poskładany papier napawał mnie dziwnym obrzydzeniem. Nie miałam ochoty go dotykać, choć nie sądziłam, żeby był niebezpieczny.

Emerson rozwinął go z taką samą delikatnością, z jaką traktował kruche okazy z wykopalisk, i rozprostował na stole. Na kartce napisano kilka słów koślawym arabskim pismem.

– Wschód słońca – odczytał Emerson. – Meczet Szejka el… Gariba?

– Guibri – poprawił Ramzes, nachylając się nad papierem. – Są jeszcze dwa słowa… „Pomóż mi”.

Przez chwilę panowało milczenie. Lampa oświetlała leżące płasko na stole silne dłonie Emersona, pomięty papier między nimi i nachylone nad kartką skupione twarze. Nefret odetchnęła głośno.

– Dzięki Bogu. Wiedziałam, że mi zaufa! Teraz będę mogła…

– Przecież tam było kilkanaście kobiet – zauważył Ramzes. – Skąd możesz wiedzieć która to?

– Miała na sobie… To nieistotne, i tak nie zwróciłbyś na to uwagi. Chodziło o to, jak na mnie patrzyła.

– Mhm – mruknął Ramzes.

– To nieważne która – stwierdził Emerson. – Wygląda na to, że jedna z tych kobiet prosi Nefret o pomoc i być może jest gotowa w zamian zaoferować swoją. Pójdę tam.

– Ale to mnie prosi o pomoc – obruszyła się dziewczyna. – Wiadomość był przeznaczona dla mnie.

– Niech to diabli… przepraszam, mamo – powiedział Ramzes. – Przestańcie i zastanówcie się. Przecież żadna z tych kobiet nie umie pisać, to nie może być wiadomość od nich.

– Skąd wiesz? – sprzeciwiła się Nefret.

– To dość logiczne założenie – mruknął Emerson, pocierając podbródek. – Ale może poszła do pisarza?

– Byłoby to zbyt duże ryzyko – odparł Ramzes. – Poza tym pismo jest dość koślawe.

– Przypomina mi trochę… – zaczął David, nie dano mu jednak skończyć.

Emerson stwierdził, że ktoś powinien udać się na spotkanie. Nefret upierała się, że to musi być ona. Stół zadrżał – to Horus, wróciwszy z nocnej przechadzki, próbował zwrócić na siebie uwagę swojej pani. Gdy mu się nie udało, ciekawie obwąchał liścik.

– Zabierz mu to sprzed nosa, Nefret – poleciłam.

Za późno. Kot prychnął i rozerwał papier pazurami.

– Mam nadzieję, że nie uznasz tego za jeden z tych swoich przeklętych omenów, Peabody – rzekł kwaśno Emerson.


Trudno byłoby zinterpretować czyn Horusa jako zwiastun czegoś szczególnego, ale myślałam o planowanej eskapadzie z najwyższym niepokojem. Uznaliśmy jednak wszyscy, że trzeba ją podjąć; jeśli wezwanie było autentyczne, nie wolno go nam zignorować. Ramzes upierał się, że to jakiś podstęp, lecz nawet on przyznawał, że czas i miejsce wybrano takie, jakie wybrałaby kobieta. Meczet znajdował się dość blisko przybytku, który odwiedzili, a rankiem, gdy wszyscy spali, najłatwiej jej było wymknąć się tam niepostrzeżenie.

Tak czy inaczej noc miałam niespokojną, Emerson zaś chyba w ogóle nie spał. Kiedy mnie zbudził, było jeszcze ciemno i do pospiesznego śniadania zasiedliśmy grubo przed wschodem słońca. Jako że nie udało nam się ustalić, kto ma pójść, wybieraliśmy się tam wszyscy, łącznie z sir Edwardem.

Nasz gość poprzedniego wieczoru prawie się nie odzywał i teraz także jadł zamyślony i milczący.

– Niewiele pan mówi, sir Edwardzie – zagadnęłam go. – Mam wrażenie, że nie pochwala pan naszego pomysłu.

– Owszem, mam pewne zastrzeżenia, pani Emerson – odparł, unosząc brwi. – Nie wierzę, żeby któraś z tych kobiet w ogóle odważyła się do was zwrócić, a tym bardziej na piśmie. Skierowane do nich słowa panny Forth są już zapewne znane wszystkim w Luksorze i zręczny wróg nie omieszkałby wykorzystać tego do zwabienia was w pułapkę.

– Rozmawialiśmy o tym zeszłej nocy – przypomniałam mu – i uznaliśmy, że trzeba podjąć ryzyko.

– W takim razie nie ma sensu, żebym próbował wam to wyperswadować.

– Żadnego – zgodziła się Nefret.

Sir Edward skłonił głowę na znak milczącej zgody, ale gdy dosiadaliśmy koni, spostrzegłam, że chowa coś do kieszeni. Pistolet? Miałam nadzieję, że tak. Sama byłam uzbrojona „po zęby”, jak zgryźliwie zauważył Emerson: w jednej kieszeni miałam mały pistolet, w drugiej nóż, a w ręce parasolkę. Pasa nie wzięłam, lecz część jego użytecznego wyposażenia również poutykałam po kieszeniach. Nigdy nie wiadomo, kiedy się przyda łyczek brandy albo przyrządy do rozpalenia ognia. Gdy wysiadaliśmy na przystani luksorskiej, ponad górami na wschodzie pokazała się poranna zorza.

Nie tylko my wstaliśmy tak wcześnie. Światło w oknach hoteli wskazywało, że wielu turystów jest już na nogach, a po ulicach przesuwały się postacie w długich galabijach, zdążające do pracy lub na modły. Nie jechaliśmy długo, bo cel wyprawy znajdował się niedaleko.

– Zaczekajcie – rzucił nagle Ramzes.

– Co? Dlaczego? – zawołałam, unosząc parasolkę i rozglądając się niespokojnie wokół.

– Musimy poczekać, aż się trochę rozwidni – wyjaśnił. – Do diaska, tu nawet za dnia byłoby niebezpiecznie.

Po dziesięciu minutach Emerson stwierdził, że już możemy iść. Luksor, choć zamieszkany przez niecałe dwanaście tysięcy ludzi, mógł się poszczycić ośmioma czy dziewięcioma meczetami, z których żaden nie wyróżniał się szczególną architekturą czy zabytkowym charakterem. Meczet Szejka el Guibri leżał pół mili od rzeki, przy ulicy będącej właściwie polną drogą, niebrukowaną i pylistą. Nie zdążyliśmy jeszcze tam dojść, kiedy w powietrzu poranka poniósł się pierwszy głos nawołujący do modlitwy. Muezini to indywidualiści i każdy określa moment wschodu słońca według własnych kryteriów. Tym razem głos rozbrzmiewał z meczetu położonego trochę dalej na południe, lecz Nefret przyspieszyła kroku i byłaby wyprzedziła chłopców, gdyby Emerson nie trzymał jej mocno za rękę. Chroniliśmy ją ze wszystkich stron, bo ja z sir Edwardem zamykałam pochód. Wiedziałam jednak, że dziewczyna niedługo będzie się godziła na taki stan rzeczy.

Meczet stał nieco oddalony od drogi. Przez otwarte arkadowe wejście widać było wewnętrzny dziedziniec z fontanną. W dobudówce z kopułą znajdował się zapewne grobowiec świątobliwego męża, którego imię nosił przybytek. Z minaretu dołączył do chóru muezinów czyjś łamiący się, być może z powodu wieku, baryton.

W pobliżu kręciło się trochę ludzi. Szli lub jechali na osłach, niektórzy ciągnęli wózki z towarami. Jakaś kobieta, niosąca na głowie snopek trzciny, rzuciła nam zaciekawione spojrzenie. Musieliśmy stanowić dziwny widok, bo docierało tu niewielu turystów.

– Idę na dziedziniec – oznajmiła półgłosem Nefret. – Ona nie podejdzie do mnie przy wszystkich.

– To zły pomysł – stwierdził Ramzes. – Na pewno tam nie wejdzie, bo wyglądałoby to podejrzanie. Kobietom nie zaleca się udziału w publicznej modlitwie. My troje zostańmy lepiej tutaj, a reszta niech się przejdzie zwiedzić grobowiec.

– My troje? Niech to diabli, Ramzesie, obiecałeś mi…

– Kłamałem – odparł spokojnie. – Nie możemy ryzykować, zbyt wielu ludzi się tu kręci. Ona widziała mnie i Davida z tobą i jeśli ma czyste intencje, na pewno nie oczekuje, że przyjdziesz sama.

Odczekaliśmy jeszcze kwadrans, aż umilkły ostatnie rozwlekłe zawodzenia muezina, a nad górami na wschodzie ukazał się czerwony dysk słońca. Emerson był już poirytowany, wróciliśmy więc do dzieci, które – co mnie nie zdziwiło – prowadziły ze sobą sprzeczkę.

– Jesteś pewien, że to ten meczet? – napierała Nefret.

– Nie. – Ramzes rozglądał się niepewnie. – Liścik był prawie nieczytelny, a w Luksorze są dwa meczety o podobnych nazwach. Niestety nie możemy już tego sprawdzić, bo przeklęty kot porwał kartkę na strzępy.

– Ona już nie przyjdzie – oświadczył z przekonaniem Emerson. – Może w ogóle nie zamierzała przyjść. Albo…

– Albo sir Edward miał rację – dorzuciłam, spoglądając na naszego milczącego wciąż gościa, który podobnie jak Ramzes uważnie obserwował przechodniów. – To miała być pułapka, ale nie odważyli się zaatakować nas wszystkich.

W drodze powrotnej do przystani na usilną prośbę Nefret zajrzeliśmy jeszcze pod ten drugi meczet – Szejka el Gariba – położony w ludniejszej części miasta, bliżej Świątyni Luksorskiej. Ulica tętniła zwykłym porannym życiem, lecz w samym meczecie po zakończonych modłach panowała cisza. Nefret nie traciła nadziei, że znajdzie przynajmniej kolejną wiadomość, ale to idący tuż za nią Ramzes zauważył leżący w pyle przedmiot.

Był to cienki złoty dysk z dziurką, ozdoba przyczepiana często przez Egipcjanki do kolczyków i zawojów na głowie.

10

Jakie znaczenie mogło mieć to małe złote kółko? Prawdopodobnie żadnego. Była to bardzo popularna ozdoba, a jeśli nawet należała do kobiety, która do nas napisała, mogła ją po prostu zgubić. Nefret upierała się, że dziewczyna podrzuciła ją specjalnie – na znak, że przybyła na spotkanie, bała się jednak dłużej czekać. Uznałam to za mało prawdopodobne. Było przecież oczywiste, że taki przedmiot nie leżałby na ziemi zbyt długo. Dla biedaka ten kawałek złota oznaczał żywność na cztery dni.

Jeśli o mnie chodzi, rozczarowanie ustąpiło miejsca uldze, a większość pozostałych czuła chyba to samo. Nawet jeżeli nie stało się to, na co liczyliśmy, nasze obawy również się nie potwierdziły. Widząc jednak ściągniętą twarz i zaciśnięte usta Nefret, uznałam, że powinnyśmy odbyć kolejną pogawędkę. Nikt nie podziwiał jej odwagi i dobroci bardziej ode mnie, ale kolejna wyprawa do domu rozpusty byłaby szaleństwem.

Po drodze mijaliśmy urząd telegraficzny, nie zaproponowałam jednak, żeby tam wstąpić. Wiadomość od Waltera jeszcze nie mogła nadejść, a Emerson zacząłby narzekać na opóźnienie. I tak już stracił kilka godzin na, jak to z upodobaniem nazywał, pogoń za dziką gęsią i żal mu było każdej chwili nie poświęconej pracy.

A praca okazała się znacznie uciążliwsza, niż przewidywaliśmy. Zalegający w pierwszej komorze rumosz zawierał mnóstwo różnych części elementów wyposażenia grobowca: skorupy ceramicznych i alabastrowych dzbanów, paciorki wszelkich odmian, kawałki drewna i fragmenty szczątków ludzkich – oczywiście zmumifikowanych. Zgodnie z zasadami drobiazgowej procedury każda taka cząstka musiała być zinwentaryzowana i zachowana. Jak na rasowego uczonego przystało, praca ta pochłonęła Emersona tak bardzo, że (ku mojej uldze) nie posłał nawet nikogo, by podejrzał, co porabia nieszczęsny Ned Ayrton.

Wczesnym popołudniem zaproponowałam mu, żebyśmy wrócili do domu.

– Wiadomość od Waltera powinna już nadejść – przekonywałam go. – Prosiłam, żeby zatelegrafował jak najszybciej.

Emerson popatrzył na mnie tępym wzrokiem. Zagadnienia archeologiczne tak go pochłonęły, że przez dobrą chwilę nie docierało doń, o czym mówię.

– Nie wiem, czemu robisz cały ten szum, Peabody – odpowiedział w końcu. – Telegram od Waltera albo przyszedł, albo nie przyszedł. Czego właściwie ode mnie oczekujesz?

– Poślij człowieka do urzędu telegraficznego. Wiesz, jacy są ci urzędnicy; potrafią przetrzymywać wiadomość na biurku przez kilka dni.

– Nie mogę pozbyć się kolejnego robotnika, Peabody. I tak już mi brakuje ludzi, zwłaszcza Selima i Daouda.

Posłałam więc Abdullaha. Dzień był upalny i chciałam go wyciągnąć z piekielnego gorąca i pyłu grobowca. Kiedy go poinstruowałam, co ma zrobić, i kazałam czekać na nas w domu, Nefret skinęła na mnie konspiracyjnie znad kupy rumoszu.

– Właśnie przeszedł pan Davis – szepnęła.

– Do Neda czy z powrotem?

– Z powrotem. Musiał nas wcześniej minąć niezauważony. Wyglądał na bardzo z siebie zadowolonego, ciociu Amelio.

– Tak? Cóż, może te schody Neda jednak prowadzą do czegoś ciekawego. Davis ma szczęście.

– No właśnie. – Nefret uśmiechnęła się. – Czy mogę pójść to obejrzeć?

– Rób, jak uważasz, moja droga.

– A ty nie poszłabyś ze mną?

– Skoro tak mówisz…

Nie zdziwiło mnie jakoś, że mój syn już tam jest. Ostatnio widziałam go wprawdzie w odległym kącie grobowca, ślęczącego nad jakimś kartuszem, ale Ramzes to specjalista w wymykaniu się, szczególnie własnej matce. Obaj z Nedem stali w połowie schodów, spoglądając w dół.

Były już odkopane do końca, choć jeszcze nieoczyszczone. Na dole kończyły się przed ścianą z nieobrobionych, ułożonych bez zaprawy kamieni, które wypełniały prostokątny otwór wejściowy.

– Czy ściana nie jest naruszona? – zapytałam.

– Zawsze można na ciebie liczyć, że od razu przejdziesz do sedna sprawy, mamo – stwierdził Ramzes, wyciągając rękę, by pomóc mi zejść. Stopnie były zdradliwe, dość strome i zarzucone kamieniami. – Wygląda na to, że nie, choć to dość prowizoryczna konstrukcja… właśnie się zastanawialiśmy z Nedem nad tym, że może nie jest to pierwotne zamknięcie wejścia. Mamy… Nefret, nie schodź teraz, tu już nie ma miejsca.

– No to ty wyjdź. Chcę obejrzeć tę ścianę.

Kiedy już obejrzała, zwróciłam się do Ayrtona:

– Wspaniale, Ned. Pan Davis pewnie chciałby jak najszybciej zburzyć ścianę. Zamierzasz zrobić zdjęcia jeszcze dzisiaj czy jutro?

– Pan Davis polecił, żeby wszystko było gotowe na rano.

Odpowiedź była nieco wymijająca, a Ned starannie unikał naszego wzroku. Ramzes pochwycił moje spojrzenie i powiedział od niechcenia:

– Miałem właśnie zaproponować Nedowi, że z przyjemnością zrobimy dla niego kilka zdjęć. Sprzęt mamy na miejscu i nie zajmie nam to wiele czasu.

– To by było wspaniale – odparł z ulgą Ned. – Ja nie mam tutaj aparatu, a niedługo będzie za ciemno i…

– No właśnie! Nefret! – rzuciłam żywo, a ona od razu pobiegła do naszego stanowiska.

– Czy zawiadomiłeś pana Weigalla? – zwróciłam się do Neda. – To nowy grób, więc inspektor musi o nim wiedzieć.

– Pan Weigall ma być dzisiaj z żoną na herbacie u pana Davisa – odpowiedział Ayrton. – Myślę, że mój szef go wtedy o tym poinformuje.

Nefret wróciła w towarzystwie Emersona. Obawiałam się tego, lecz nic nie mogłam poradzić.

Zaprosiłam Neda do naszego domu na herbatę, ale wymówił się nawałem pracy. Prawda jednak była taka, że potrafił wytrzymać towarzystwo mojego męża najwyżej przez godzinę. Emerson nie jest szorstki – w każdym razie nie według jego własnych kryteriów – ale młodemu, nieśmiałemu człowiekowi trudno jest znieść jego niepohamowaną energię i niekończące się wykłady.

Abdullah wrócił wreszcie z telegramem. W urzędzie zapewnili go, że dopiero co nadszedł. „Wasza wiadomość otrzymana – napisał Walter. – Dyskusje w toku. Damy znać dziś lub jutro. Trzymajcie się”.

– Nadany z Kairu – stwierdziłam.

– Mam nadzieję, że szybko podejmą decyzję – mruknął Emerson. – Brakuje mi Selima i Daouda.


Nazajutrz kopaliśmy jak zwykle od wczesnych godzin tuż po wschodzie słońca. Davis ze swoją świtą zjawili się dopiero po dziesiątej.

Był ich cały tłum. Weigallowie, pani Andrews z siostrzenicami, Smithowie, służący z poduszkami, parawanami i koszami jedzenia oraz kilka elegancko odzianych osób, których nie znałam – zapewne były to jakieś ważne osobistości, zaproszone przez Davisa na otwarcie grobowca. Wyglądali wszyscy jak turyści od Cooka na wycieczce.

Davis miał na sobie swój ulubiony strój „profesjonalisty”: bryczesy do konnej jazdy z kamaszami na guziki, tweedową marynarkę z kamizelką i kapelusz o szerokim rondzie. Skinął mi głową, lecz wątpię, czyby się zatrzymał, gdyby Emerson nie odezwał się do niego.

Kontrast w ich wyglądzie był wręcz komiczny. Davis – elegancki i schludny, choć nieco śmieszny w swoim staromodnym stroju; Emerson – w białych od pyłu spodniach i wysokich butach oraz rozpiętej niemal do pasa koszuli z podwiniętymi rękawami. Czułam, że Davis postanowił być dziś dla nas uprzejmy i miły. Wyszczerzywszy zęby w przyjaznym uśmiechu, podszedł do mnie z wyciągniętą dłonią. Mój mąż, ociekający białą mazią z pyłu i potu, podrapany miejscami do krwi, nie był obiektem zachęcającym do bardziej wylewnego powitania, lecz Davis nie zdążył tego uniknąć, bo Emerson chwycił jego dłoń i energicznie nią potrząsnął. Pogratulował mu „kolejnego ciekawego odkrycia”, Weigall jednak, przyglądający się tej scenie z niejakim niepokojem – gdyż widok uprzejmego Emersona słusznie wzbudził jego podejrzenia – stwierdził, że muszą się pospieszyć.

– Czy mogę również przyjść popatrzeć?

Do zadania takiego pytania nie starczyłoby oczywiście tupetu nikomu oprócz Nefret. Ona także nie uchylała się tego ranka od pracy; ale była jedną z tych młodych kobiet, które mają to szczęście, że z twarzą lśniącą od wysiłku i niesfornymi lokami na policzkach wyglądają jeszcze bardziej uroczo niż zwykle. Zwracając się do Davisa, wycelowała weń całą baterię: promienne spojrzenie swoich niebieskich oczu, jasny uśmiech, burzę uroczo potarganych kosmyków i gesty smukłych brązowych dłoni. Jak to później skomentował Ramzes, „nieszczęsny chłopina był bez szans”.

– Emersonie – ulitowałam się nad moim zgnębionym małżonkiem, gdy odeszli. – Dlaczego nie idziesz z nimi?

– Zapomniano mnie zaprosić – odburknął. – To przeoczenie było celowe. Nie pcham się tam, gdzie mnie nie chcą.

– Nefret da nam znać, jeśli to rzeczywiście coś ciekawego – pocieszyłam go.

Istotnie, wkrótce wróciła, i to prawie biegiem.

– Weź płyty, Davidzie – rzuciła, chwytając aparat fotograficzny.

– Co się dzieje? – zapytałam.

– Rozebrali ścianę. Za nią jest druga, otynkowana i z oficjalnymi pieczęciami nekropolii. Udało…

– Co?! – wyrzucił z siebie Emerson,

– Udało mi się przekonać pana Davisa, żeby zaczekał, aż zrobię kilka zdjęć – wyjaśniła Nefret zdyszana.

Sir Edward odchrząknął.

– Będę szczęśliwy, mogąc pani pomóc, panno Forth – rzekł.

Obdarzyła go ciepłym uśmiechem.

– Nie wątpię, że zrobiłby pan to lepiej ode mnie, sir Edwardzie, ale pan Davis nie lubi, kiedy ktoś się wtrąca. Mnie uległ dzięki pochlebstwom i błaganiom.

Komentarza Emersona przyzwoitość nie pozwala przytoczyć. Chwyciłam go i zaparłam się piętami o ziemię.

– Nie pójdziesz tam, mój drogi, nie w tym stanie ducha. Przecież uzgodniliśmy już, że takt jest najlepszą… Ramzesie, trzymaj go!

– Muszę biec, pan Davis aż się gotuje z ekscytacji! – rzuciła Nefret i pobiegła z powrotem razem z Davidem.

– No tak! – wykrzyknął Emerson. – Dobrze, Ramzesie, możesz już mnie puścić. Jestem zupełnie spokojny.

Oczywiście nie był. Nie wiem, czy Czytelnik jest w stanie wyobrazić sobie wagę informacji Nefret. Zewnętrzna ściana z kamieni okazała się wtórna; oryginalna był ta druga, z pieczęciami kapłanów nekropolii. Oznaczało to, że przed wiekami do grobowca przynajmniej raz ktoś wszedł – najpewniej złodzieje. Skoro jednak zamknięto go powtórnie, w środku nadal musiało znajdować się coś wartościowego.

– Nie martw się, Emersonie – powiedziałam. – Nowo odkrytym grobowcem musi się zająć Departament Starożytności. Weigall na pewno nie pozwoli Davisowi zrobić niczego głupiego.

– Ha, gdyby to był Carter… – westchnął Emerson. – Do diabła z tym, wracam do roboty.

Kiedy zniknął w naszym grobowcu, zwróciłam się do Ramzesa:

– Już prawie czas na lunch. Skoczę zawołać Nefret.

– Jakaś ty troskliwa, mamo – mruknął z przekąsem. – Wiesz co? Skoczę razem z tobą.

Towarzystwo Davisa rozproszyło się; większość siedziała w cieniu ze znudzonymi minami, ocierając pot z twarzy, ale kilka osób zostało w pobliżu schodów. Podeszłam do pana Smitha, który wesoło do mnie pomachał.

– A więc będzie pan coś malował w środku? – zagadnęłam go, podchodząc do zejścia.

Davis z Weigallem stali na dole, zawadzając robotnikom wynoszącym kamienie ze zburzonej ściany. Fragmenty tynku z pieczęciami kapłanów odłupano i złożono w koszu. Więcej z mojego miejsca nie mogłam dojrzeć.

– To zależy od pana Davisa – odparł z uśmiechem Smith, ocierając czoło rękawem. – No i od tego, czy jest tam coś wartego namalowania. Dopiero co otworzyli wejście i jeszcze nic nie wiadomo. To bardzo ekscytujące, prawda?

Podeszła do nas Nefret, która przerwała pogawędkę z panią Andrews. Zdążyła usłyszeć ostatnie zdanie.

– Bardzo ekscytujące! – wykrzyknęła i podnosząc głos do przeraźliwego sopranu, zawołała: – Panie Davis, czy mogę popatrzeć? Jestem taka podekscytowana!

– Później, dziecko, później – Davis wdrapał się po schodach, bardzo utrudzony, lecz zadowolony. Nie był już młodzieńcem i należało docenić przede wszystkim jego entuzjazm. Pogłaskał Nefret po głowie. – Robimy teraz przerwę na lunch. Proszę przyjść później, jeśli pani ma ochotę. I proszę – dodał z kołtuńskim uśmieszkiem – przyprowadzić ze sobą profesora Emersona.

Lunche Davisa, które serwowano w pobliskim pustym grobowcu, znane były z wystawności i zawsze długo trwały. My skończyliśmy nasz skromny posiłek znacznie wcześniej i znaleźliśmy się na miejscu jako pierwsi. Emerson, z gołą głową pomimo palącego słońca, przysiadł na kamieniu i zapalił fajkę. Ramzes z Davidem wdali się w pogawędkę z raisem Davisa, który siedział w cieniu wraz ze swymi ludźmi, oczekując powrotu pracodawcy z cierpliwą rezygnacją robotnika. Nie słyszałam, co mówią, ale często się śmiali, a David się kilka razy zaczerwienił.

Wreszcie wrócił Davis w towarzystwie całej swojej świty i powitał nas z niezwykłą serdecznością.

– Pomyślałem sobie, że chciałby pan popatrzeć – rzekł do Emersona. – Widzi pan, znów mi się udało. Odkryłem kolejny grobowiec.

Emerson zagryzł mocno ustnik fajki.

– Hmh. Tak, oczywiście. Jeżeli mogę w czymś pomóc…

– Nie, nie, dziękuję – odparł Davis. – Radzimy sobie doskonale.

Coś trzasnęło. Miałam nadzieję, że to ustnik, a nie ząb mojego męża.

Wkrótce potem Davis ogłosił koniec dnia pracy. Panie skarżyły się na upał, a Weigall wyłonił się z dołu z posępną miną i usłyszałam, że mówi coś o policji. Nie mogąc już dłużej powstrzymać ciekawości, dołączyłam do grupy składającej się z Davisa, Weigalla, Neda Ayrtona i Nefret.

– Co się stało? – zapytałam.

– Proszę zobaczyć, jeśli pani sobie życzy – odparł przyjaźnie Davis. Jego wąsy obwisły od potu, oczy błyszczały.

Ned pomógł mi zejść po schodach. Wejście do grobowca stało otworem, jeśli nie liczyć kilku kamieni w progu. Dalej typowy dla osiemnastej dynastii korytarz prowadził stromo w dół, w ciemność. Do wysokości mniej więcej jarda od sklepienia wypełniał go luźny rumosz. Na wierzchu tego usypiska ujrzałam najdziwniejszy obiekt, jaki kiedykolwiek zdarzyło mi się oglądać w egipskim grobowcu. Sięgał od ściany do ściany, a cała jego powierzchnia lśniła złotem. Nachyliłam się, niemal nie śmiejąc oddychać, bo na moich oczach płatek złota wielkości paznokcia zadrżał i opadł z boku obiektu na ziemię.

– Co to takiego? – szepnęłam.

– Płyta pokryta złotem płatkowym, prawdopodobnie wierzch sarkofagu – odparł równie cicho Ned. – Na niej leży podobny złocony obiekt, być może drzwi od tego samego sarkofagu.

– A co jest dalej, na końcu korytarza?

– Kto wie? Może kolejne schody, może komora grobowa. Dowiemy się tego jutro. Weigall przeciągnie kabel, będziemy więc mieli oświetlenie.

Przyjrzałam się dokładniej płycie. Wyglądało na to, że jest pokryta reliefami i inskrypcjami.

– Płatki złota położono na warstwie zaprawy gipsowej, która skruszała – stwierdziłam. – Nie pozwoli pan chyba temu staremu idiocie po tym łazić, co?

Byłam tak poruszona, że odezwałam się niemal równie obcesowo jak Emerson (tyle że on dodałby jeszcze kilka epitetów).

– To nie ulega kwestii – odparł Ned. – Nie jestem jednak do końca pewien, jak postąpić. Może wesprze nas pani swoją radą, pani Emerson?

Oczywiście miałam wielką ochotę to uczynić. Weigall całkiem słusznie zasugerował zawiadomienie policji i wystawienie straży przed grobowcem. Na sam dźwięk słowa „złoto” mogli się tutaj zbiec wszyscy złodzieje Luksoru, a wieść o znalezisku zapewne dotrze do nich przed nocą. Nie zdziwiło mnie też, że Davis zamierzał wejść do grobowca nazajutrz, nie zważając na nic. Weigall próbował go przekonać, że powinien zaczekać, aż płyta zostanie scalona lub przynajmniej skopiowana, lecz robił to bez przekonania i szybko ustąpił.

– Ayrton, niech pan to stamtąd wyciągnie do jutra rana – polecił Davis. – Oczywiście ostrożnie, żeby nie uszkodzić. Przyjdzie pan na kolację, Weigall?

– Ee… nie, panie Davis, chyba zostanę na noc w Dolinie. Nie można pozostawiać tego odkrycia bez opieki.

– Bardzo słusznie. A więc do jutra. Tylko niech wszystko będzie gotowe, chcę zobaczyć, co jest dalej.

Oddalił się, nie czekając na odpowiedź, bo w jego ocenie możliwa była tylko jedna. Przypomniały mi się słowa z mojej ulubionej opery Gilberta i Sullivana: „Gdy Jego Wysokość każe coś zrobić, to tak, jakby już było zrobione. A skoro jest już zrobione, to czemu nie miałby kazać?”. (To oczywiście parafraza, ale chodzi o ogólny sens).

Ayrton z Weigallem spojrzeli po sobie. Nie dogadywali się zbyt dobrze, lecz w tym wypadku absurdalne polecenia Davisa uczyniły z nich sprzymierzeńców.

– Nie da się tego zrobić bez zniszczenia reliefów – mruknął inspektor.

– Powiem to Davisowi. – Ned wyprostował się. – Chyba że pan woli to zrobić.

– Moja sytuacja, jeśli chodzi o relacje z panem Davisem, jest raczej delikatna – odparł sztywno Weigall.

Uważałam, że sytuacja Neda jest jeszcze delikatniejsza, ale nie było czasu na dyskusje. Gdyby tu rządził Emerson, nie pozwoliłby niczego ruszyć, dopóki płyta nie zostałaby zbadana, obfotografowana (jeśliby się dało), a dekoracje skopiowane (przez Davida). Podjęto by wszelkie możliwe wysiłki, żeby scalić delikatną złotą powłokę. Na to się oczywiście nie zanosiło, wobec czego uznałam za swój obowiązek zminimalizowanie szkód.

– Może udałoby się przerzucić mostek nad płytą – zasugerowałam. – Abdullah, nasz rais, ma duże doświadczenie w budowaniu takich konstrukcji.

– Właśnie miałem to zaproponować – rozpromienił się Weigall. – Chyba wiem, gdzie można znaleźć deski odpowiedniej długości.

– Zawiadomię Abdullaha – oznajmiłam. Weigall nie zaprotestował, choć musiał wiedzieć, że zawiadomię też mojego męża.

Emerson zachował się spokojniej, niż oczekiwałam, chociaż powinna byłam wiedzieć, że w sytuacjach kryzysowych można polegać na jego trzeźwym osądzie. A w kategoriach archeologicznych była to kryzysowa sytuacja. Niestety jedna z wielu i choć być może prowadząca do niniejszej katastrofy niż inne błędy tego typu, popełniane w Dolinie Królów, tym razem byliśmy jej świadkami i nie mogliśmy pozostać obojętni.

– Spójrz prawdzie w oczy, ojcze – powiedział Ramzes, gdy Emersonowi wyczerpał się zasób inwektyw. – Nie przegnasz stąd Davisa. Tylko inspektor Weigall mógłby go powstrzymać, ale on się do tego jakoś nie kwapi.

Nawet tak zwykle opanowanemu sir Edwardowi udzieliło się ogólne podniecenie.

– Czy oni mają jakiegoś fotografa? – dopytywał się. – Jak sądzicie, czy przyjęliby moją ofertę?

– Davis sprowadza kogoś z Kairu – odparła Nefret. – Mówił o jakimś panu Paulu, ale ten człowiek przyjedzie najwcześniej pojutrze.

Dzięki Abdullahowi robota została wykonana i mogliśmy opuścić nasze stanowisko. Deska miała zaledwie dziesięć cali szerokości, sięgała jednak od wejścia do końca korytarza i udało się ją tak zaklinować, że nie dotykała płyty. Weigall doprowadził prąd i zainstalował lampy. Sam poblask światła na złotych reliefach wystarczył, by poruszyć wyobraźnię, co musiało nam zresztą wystarczyć, bo inspektor nie pozwolił nikomu wejść na mostek. Emerson nie próbował z nim dyskutować. Miał nieruchomą twarz i zachowywał nienaturalny spokój. Podczas jazdy powrotnej w ogóle się nie odzywał, nie protestował też nawet, gdy w domu zaproponowałam mu kąpiel i przebranie się przed kolacją.

Choć sama również powinnam się odświeżyć, najpierw udałam się do salonu, by przejrzeć pocztę.

– Niech to diabli – powiedziałam do Davida, bo tylko on mi towarzyszył – z Kairu nic nie przyszło. Walter powinien się już odezwać.

– Przejdę się do urzędu – zaproponował. – Wiesz przecież, jacy oni są opieszali.

Miał tak poważną minę, że poklepałam go uspokajająco po ramieniu.

– Nie przejmuj się, Davidzie, na pewno nic się nie dzieje. Wolę, żebyś nie wychodził sam po nocy. Poślę któregoś z, naszych pracowników.

Zanim znalazłam Mustafę i wydałam mu polecenie, zrobiło się późno, zadowoliłam się więc pobieżnym opłukaniem w wannie i szybką zmianą odzienia. Fatima podała herbatę na werandzie, gdzie na sofie na całą jej długość bezczelnie wyciągnął się Horus. Szturchnęłam go lekko, ale stanowczo i kot zeskoczył, sycząc na mnie i wywijając nerwowo ogonem. Ramzes, który się właśnie zjawił, wydał okrzyk zdumienia.

– Jak ci się to udało, mamo?

– Uniknąć podrapania? Ha, to kwestia wyższości umysłowej i moralnej człowieka nad zwierzęciem.

– Hmm… – Ramzes wziął ode mnie filiżankę i usadowił się na parapecie, opierając się wygodnie o filar.

Odpoczywaliśmy w milczeniu. Mój syn nie kwapił się do rozmowy, a ja z przyjemnością popijałam herbatę, ciesząc się spokojem i ciszą. Jak pięknie rozkrzewił się mój bluszcz! Wyglądał jak zielona draperia, na poły przesłaniając szczeliny żaluzji i szeleszcząc łagodnie w wieczornym powiewie.

Wkrótce dołączyli do nas pozostali. Byliśmy już pogrążeni w ożywionej rozmowie o odkryciach tego dnia, gdy Ramzes poderwał się nagle i rozsunąwszy zasłonę liści, wyjrzał na zewnątrz. Jego cichy okrzyk kazał mi podbiec do drzwi.

Nadjeżdżał powóz, jeden z tych rozklekotanych pojazdów, które można było wynająć na przystani. Zatrzymał się przed frontem i zakołysał z trzaskiem, kiedy wysiadał z niego barczysty mężczyzna. Burnus przybysza, choć pomięty i brudny, uszyty był z dobrego materiału, a zakurzone skórzane sandały też były eleganckie. Dziwnie mi kogoś przypominał. Podobny był…

To przecież Daoud! Ledwie zdążyłam przyswoić sobie to zaskakujące odkrycie, gdy moim oczom ukazał się kolejny, nie mniej zadziwiający widok. Z powozu wysiadła odziana w czerń kobieta, której Daoud z szacunkiem pomógł zejść ze schodka. Nie puszczając jej dłoni, podszedł do mnie. Na jego szczerej, szerokiej twarzy malował się wyraz dumy.

– Przywiozłem ją, Sitt – oznajmił. – Całą i zdrową, tak jak kazałaś.

Nie miała zasłony na twarzy, a spod okrywającej głowę chusty wymykały się jasne loki.

– Evelyn? – wyszeptałam zaskoczona.

Nie była to jednak ona, tylko moja imienniczka, mała Amelia. Stała przede mną z pobladłą twarzą i zapadłymi oczami, a co najdziwniejsze – tutaj! Zajrzałam do powozu, ale nikogo więcej tam nie było.

– Gdzie twoi rodzice? Boże mój, chyba nie przyjechałaś sama? – indagowałam ją. – Lio… Daoudzie…

Dziewczynka, zamiast mi odpowiedzieć, wyciągnęła drżącą dłoń. Wciąż nie wierząc własnym oczom, ujęłam ją w swoje. Lia spojrzała na mnie błękitnymi, podkrążonymi oczami i na jej wargach pojawił się nikły uśmiech. Otworzyła usta, lecz zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, między nami stanęła Nefret.

– Jest wyczerpana – oświadczyła, obejmując dziewczynkę ramieniem. – Ja się nią zajmę, ciociu Amelio. Davidzie, pomóż mi.

W drzwiach werandy pojawili się pozostali. Nawet Ramzes zupełnie zdębiał. David otrząsnął się z osłupienia i wziął na ręce chwiejącą się małą postać. Otulił ją ramionami jak kociaka i ruszył za Nefret do domu.

– Jeżeli są szczególne okazje do napicia się whisky, na pewno jest to jedna z nich – usłyszałam za plecami głęboki głos. – Usiądź, Peabody, zanim się przewrócisz.

Daoud zaczął chyba podejrzewać, że coś tu jest nie tak. Przez jego twarz przebiegł skurcz zaniepokojenia, co ze względu na jej rozmiary potrwało kilka dobrych sekund.

– Czy źle postąpiłem, Sitt Hakim? – zapytał. – Powiedziałaś, że jeśli któreś z nich będzie chciało przyjechać…

– Nie postąpiłeś źle – odparł Ramzes, zerkając na mnie. – Mamo, daj mu herbaty. A ty, mój przyjacielu, usiądź sobie wygodnie i opowiedz nam wszystko po kolei, dobrze?

Mówiono mi wprawdzie, że Daoud to najlepszy gawędziarz w rodzinie Abdullaha, ale zazwyczaj był taki milczący, że trudno było w to uwierzyć. Teraz jednak, wobec słuchaczy tak skupionych, jak tylko każdy mówca mógłby sobie zażyczyć, pokazał, co potrafi. Miał głęboki, melodyjny głos, używał poetyckich metafor, a dłońmi wykonywał hipnotyzujące gesty. Metafory Daouda były jednak tak poetyckie, że chyba lepiej sama streszczę jego relację, dorzucając parę uwag, które temu prostolinijnemu człowiekowi nawet nie przyszłyby do głowy.

Mnie z kolei nigdy nie przyszłoby do głowy, że taka młoda, niedoświadczona dziewczyna jak Amelia może z zimną krwią dokonać tak wyrachowanej manipulacji! Podczas gdy jej rodzice wciąż jeszcze rozważali za i przeciw, ona podjęła już decyzję. Jedynym sposobem ściągnięcia ich do Luksoru było znalezienie się tu samej. Dzięki Bogu starczyło jej rozsądku, by nie wybrać się w drogę samotnie, szybko też zrozumiała, że nigdy nie przekona Selima, by ją ze sobą zabrał. Daoud natomiast, najłagodniejszy, najuprzejmiejszy – i nie najbardziej inteligentny – z naszych pracowników, był łatwą ofiarą. Do tego doszła moja własna wypowiedź, za którą sama chętnie kopnęłabym się w kostkę: „Jeżeli któreś z nich zdecyduje się jednak przyjechać…”. Cóż, powiedziałam to, a Daoud potraktował moje słowa poważnie. Zresztą dlaczego miałby tego nie zrobić? Widział niejednokrotnie, jak ja, Nefret czy nawet Evelyn podejmujemy samodzielnie decyzje i działamy niezależnie od mężczyzn. Egipskie kobiety tak nie postępowały, ale my byłyśmy z innej gliny. A skoro on towarzyszył dziewczynie, nic jej przecież nie groziło…

Whisky bardzo mi pomogła i z ciekawością słuchałam żywej relacji Daouda z podróży. Miał bilety powrotne pierwszej klasy – nigdy nie każemy naszym pracownikom znosić niepotrzebnych niewygód – i dość gotówki. Lia udała, że idzie się położyć, i spotkała się z nim przed hotelem. Zamieniła swój płaszcz na długą szatę i chustę, którą kazała Daoudowi kupić na targu, a potem poszli razem do pociągu. Podróż była długa i męcząca, lecz Daoud bardzo się starał, żeby upłynęła jego towarzyszce wygodnie – kupował owoce i przekąski na stacjach i przynosił wodę do odświeżenia twarzy i rąk, a większość czasu przedrzemała w bezpiecznym schronieniu jego ramienia.

– No i przyjechaliśmy – dokończył Daoud. – Przybyła niczym gołębica, wracająca do gniazda, a ja jej strzegłem, Sitt Hakim, przed drapieżnymi ptakami po drodze.

Tymczasem zapadł już zmrok. Fatima przyniosła lampy i została z nami, żeby także posłuchać.

Emerson odetchnął głośno.

– Doskonała opowieść, Daoudzie – rzekł. – I… dobra robota. Rozumiem, jak to się stało, i że nie twoja to… że starałeś się jak najlepiej. Na pewno też jesteś zmęczony, idź więc do domu i prześpij się.

Nefret dodała do tego swoje podziękowanie w formie serdecznego uścisku i Daoud odszedł z taką miną, jakby otrzymał medal.

– Zasnęła – powiedziała Nefret, nim zdążyłam zapytać. – Jest z nią David. Pomyślałam, że dobrze będzie, jeśli zobaczy po obudzeniu się znajomą twarz, bo może w pierwszej chwili nie pamiętać, gdzie się znajduje. Może wejdziemy do środka? Kolacja już chyba gotowa, ponieważ Mahmud zaczyna łomotać patelniami… jak zawsze, kiedy się spóźniamy.

Fatima syknęła z konsternacją i popędziła do kuchni. Nie miałam jej jednak za złe zaniedbania obowiązków – wszyscy zapomnieliśmy o całym bożym świecie, słuchając relacji Daouda.

– No i tak – podsumowałam, gdy zasiedliśmy wokół stołu. – Uważałam siebie za doskonałą znawczynię ludzkich charakterów, lecz wyznam, że Lia poważnie wstrząsnęła moją pewnością. Nie przypuszczałam, że stać ją na taką przebiegłość!

– I taką odwagę – dorzucił cicho Ramzes.

– To prawda. Kiedy pomyślę o tym kruchym stworzeniu wśród tłumów na stacji, a potem o tej długiej, męczącej podróży, o całej tej sytuacji, tak dla niej nowej i budzącej lęk… Czy coś ci powiedziała, Nefret?

– Niewiele. – Nefret oparła łokcie na stole. Przejęła ten nieelegancki zwyczaj od Emersona i nie mogłam go u niej wyplenić. – Była tak zmęczona, że zasnęła, kiedy ścieliłam jej łóżko. Powtarzała, żebyśmy nie winili Daouda, że to wszystko jej wina. Zostawiła rodzicom wiadomość i…

– Rany boskie! – krzyknęłam. – Jak mogłam o nich zapomnieć! Biedactwa, pewnie odchodzą od zmysłów.

– Podejrzewam, że są już w drodze do nas – rzekł Ramzes.

I tak w istocie było. Okazało się, że Mustafa przyniósł telegramy, ale widząc, że jesteśmy zajęci, położył je na stole w bawialni. Pierwszy Walter wysłał rano, kiedy odkryli zniknięcie Lii. W drugim powiadamiał nas już, że wsiadają razem z Selimem do następnego ekspresu, który przybędzie do Luksoru koło północy. Powstało wobec tego pytanie, kto po nich wyjedzie. Emerson rozstrzygnął to od razu, mówiąc stanowczym tonem:

– Ramzes z Davidem i ze mną. Nie, Peabody, w przeciwieństwie do ciebie uważam, że nie potrzeba nam twojej ochrony. Pamiętaj też, żebyś nie wychodziła z domu. Jeśli otrzymasz napisaną krwią wiadomość, że masz natychmiast przybyć mi na ratunek, możesz od razu przyjąć, że to nie ode mnie.

Przez jakiś czas trwało zamieszanie i zgiełk jak przed bitwą pod Waterloo. Lia niesamowicie zakłóciła nasz zwykły porządek działań, ale gdy spojrzałam na jej zmierzwione loki i drobną bladą twarzyczkę, nie potrafiłam się na nią gniewać. Spała w łóżku Nefret zwinięta w kłębek, a David siedział przy niej na krześle. Widząc jego ściągniętą niepokojem twarz, położyłam mu uspokajająco dłoń na ramieniu.

– Idź coś zjeść, Davidzie. Nie ma powodów do niepokoju, Lia jest bezpieczna, a Walter z Evelyn już tu jadą, razem z Selimem. Emerson chce, żebyś mu towarzyszył na stację.

– Oczywiście. Nie… zbesztasz jej, prawda, ciociu Amelio?

– Może troszeczkę – odparłam z uśmiechem. – Twoja braterska troska dobrze o tobie świadczy, ale nie martw się; zbyt wielką czuję ulgę, żeby się gniewać. Na pewno można podziwiać jej odwagę, chociaż nie rozsądek.

Przyjrzawszy się policzkom dziewczynki i posłuchawszy jej oddechu, uznałam, że nie dolega jej nic takiego, czego nie uleczyłby odpoczynek. Moje doświadczenie medyczne podpowiedziało mi, że będzie spała aż do rana, jeśli jej nic nie przeszkodzi. Nie gasząc nocnej lampki i zostawiając uchylone drzwi, poszłam poszukać innych. W salonie nie było nikogo poza Fatimą… i sir Edwardem, który słuchał jej z wyraźnym zainteresowaniem.

Kiedy mnie zobaczyła, zamilkła i wyszła pospiesznie, mamrocząc coś na temat ręczników i prześcieradeł.

– Opowiadała mi o państwa bratanicy – oznajmił sir Edward. – Bardzo chciałbym poznać pannę Emerson. Wygląda na równie niezależną i odważną jak pozostałe kobiety z rodziny.

– Jest nieco zbyt niezależna jak na siedemnastoletnią dziewczynę – odparłam. – Ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Proszę wybaczyć, muszę sprawdzić, czy pokój gościnny jest przygotowany.

– A ja zabiorę swoje rzeczy z tego, który zająłem.

– Nie ma z tym pośpiechu. Dziś Lia śpi u Nefret, a jutro może się okazać, że Walter i Evelyn od razu wrócą z nią do Kairu.

– To chyba byłoby wskazane, pani Emerson.

Przerwał mu ryk wzywającego mnie męża.

– Rany boskie! – wykrzyknęłam. – Przecież obudzi dziecko!

Ktoś jeszcze pomyślał to samo – pod drzwiami pokoju Nefret spotkałam wychodzącego Davida.

– Nie obudziła się – oznajmił.

– To dobrze. Idź już, Emerson się wścieka. Pamiętaj, przekonaj Selima, żeby się za bardzo nie złościł na Daouda.

Emerson potrzebował mojej pomocy w odnalezieniu swego płaszcza, który wisiał na haku tuż przed jego nosem. Pomogłam mu go włożyć, wygładziłam klapy i napomniałam, żeby uważał. W istocie, poważne twarze całej trójki bardziej kojarzyły się z ekspedycją ratunkową niż z grupką dżentelmenów, idących spotkać przyjaciół. Zasugerowałam, żeby wzięli ze sobą sir Edwarda, ale Emerson pokręcił głową.

– Niech lepiej zostanie tutaj. I pamiętaj, Peabody, co ci mówiłem…

Przerwałam jego wykład i pożegnałam ich z wesołym uśmiechem. Pociąg mógł się spóźnić, jak to często bywało, lecz oni musieli być na peronie o czasie. Moja droga Evelyn na pewno umierała z niepokoju o córkę i powinna jak najszybciej usłyszeć, że Lia jest cała i zdrowa.

Tej nocy nie mieliśmy co liczyć na wyspanie się. Nefret poszła do Lii, ale ja jakoś nie mogłam sobie znaleźć miejsca. Poprosiłam Fatimę o zrobienie kawy i poszłam z nią do kuchni.

– Widzę, że się zaprzyjaźniłaś z sir Edwardem – zagadnęłam ją.

– Jest bardzo uprzejmy – odparła, sięgając po tacę. – Czy powinnam przestać z nim rozmawiać, Sitt Hakim?

– Ależ skąd. A o czym rozmawiacie?

– O wielu rzeczach. – Kiedy mówiła, jej pracowite ręce ustawiały cukiernicę, filiżanki i spodki. – O mojej pracy, o tym, jakie życie miałam przedtem, a jakie mam teraz, o… och, o różnych drobiazgach, Sitt Hakim. Nie potrafię mądrze rozmawiać, ale on słucha mnie z uśmiechem. Jest bardzo uprzejmy.

– To prawda – odparłam w zamyśleniu. – Dziękuję, Fatimo. Jest już późno, może chcesz się położyć?

– Och nie, Sitt, nie mogłabym. – Popatrzyła na mnie. – Kiedy przyjadą, będą głodni i zmęczeni, ale na pewno będą bardzo uradowani, że ich dziecko jest bezpieczne. Chciałabym też nacieszyć się ich szczęściem. Czy bardzo będą gniewać się na Daouda, Sitt Hakim? On nie chciał źle, to dobry człowiek.

– Wiem, Fatimo. – Poklepałam ją po ramieniu. – Myślę, że zdołam ich o tym przekonać. Oboje bardzo lubią Daouda.

Pytania, jakie zadawałam na temat sir Edwarda, nie wypływały z podejrzliwości. Nawet tak bujna wyobraźnia jak moja nie potrafiła podsunąć mi żadnego złowrogiego powodu jego zainteresowania Fatimą. Było nie do pomyślenia, żeby jej lojalnością mogła zachwiać łapówka czy groźba, poza tym nie wiedziała niczego, co można by wykorzystać przeciwko nam. Uprzejme zainteresowanie sir Edwarda ujawniło nowy rys jego charakteru; być może, myślałam, kontakt z nami uczynił go bardziej otwartym i łagodnym.

Poszłam z tacą do pokoju Nefret. Siedziała przy łóżku, czytając. Powiedziała, że nie chce kawy i że zostanie z Lią. Wyraźnie czułam, że woli zostać sama, choć nie wiedziałam dlaczego. Moje niespokojne nogi zaniosły mnie na dziedziniec, gdzie przez gałęzie sączyło się światło księżyca, a nocny wiatr chłodził moją twarz. Dostrzegłam nieruchomą postać strażnika, blady kształt w mroku. Zastanawiałam się, czy nie zapadł w drzemkę, a gdy po chwili po prawej stronie coś poruszyło się pod ścianą, zadrżałam. Ale cichy głos sir Edwarda szybko mnie uspokoił.

– Proszę się nie obawiać, pani Emerson, to tylko ja.

Podeszłam do ławki, na której siedział.

– Myślałam, że pan już śpi, sir Edwardzie.

– Jeden z waszych dzielnych strażników przysnął – odrzekł, wstając i biorąc tacę z moich rąk. – A ja i tak nie mogłem zasnąć. Z przyjemnością napiję się kawy. Nalać pani filiżankę?

Przytaknęłam i przyglądałam się, jak jego wypielęgnowane dłonie uwijają się zręcznie pomiędzy naczyniami.

– Czy nie mógł pan zasnąć z jakiegoś szczególnego powodu? – zapytałam.

Sir Edward milczał przez chwilę.

– Zastanawiałem się, czy powinienem panią o tym poinformować – mruknął w końcu. – Nie chciałbym dokładać pani trosk, jednak…

– Wolę nawet nieprzyjemne fakty od niewiedzy – zapewniłam go, przyjmując filiżankę.

– Tak właśnie sądziłem. Więc dobrze… Nie ujawniłem wszystkich moich planów na dzisiejszy wieczór. W istocie byłem na kolacji w Winter Palace, ale później udałem się do pewnego przybytku, o którym już pani wie. Oczywiście wyłącznie w związku z naszym dochodzeniem.

W to nie wątpiłam. Mężczyzny o tak wybrednych gustach z pewnością nie skusiłyby „atrakcje”, oferowane przez ów przybytek.

– Oszczędzę pani szczegółów – ciągnął sir Edward. – Wystarczy powiedzieć, że dość mocno rzucałem się w tym miejscu w oczy i natychmiast wzbudziłem podejrzenia. Wyszedłem stamtąd, nie uzyskawszy żadnych odpowiedzi, wyczułem jednak, że odmowa ich udzielenia wynikała bardziej ze strachu niż z niewiedzy.

– A co z tą dziewczyną, o której mówiła Nefret?

Jego usta ściągnęły się w grymasie niesmaku.

– Jest tam kilka młodych kobiet, ale opis był zbyt ogólny, bym mógł rozpoznać właśnie tę. Reasumując, wizyta okazała się nie tylko nieprzyjemna, lecz i zupełnie bezowocna. Nawet bym o niej nie wspomniał, gdybym nie uznał za konieczne ostrzeżenie pani. Znam panią już dość dobrze i znam pannę Forth. Pod żadnym pozorem nie powinna tam już chodzić. Nigdy!

Taka gwałtowna wypowiedź z ust tak opanowanego człowieka zabrzmiała dziwnie niepokojąco.

– Zgadzam się z panem – odparłam z namysłem. – Wygląda jednak na to, że poza ogólną niewłaściwością takiego działania ma pan na uwadze jakiś szczególny powód, jakieś szczególne zagrożenie. Bardzo proszę, niech pan mi je wyjawi.

– Nie rozumie pani? – Odstawił filiżankę i spojrzał mi prosto w oczy. – Za pierwszym razem przyjście panny Forth ich zaskoczyło… nikt by się nie spodziewał czegoś takiego.

– Ramzesa i Davida także z pewnością nie oczekiwali.

– To prawda, ale to zachowanie panny Forth, jej szczery i pełen współczucia apel do tych nieszczęsnych kobiet mógł komuś podpowiedzieć, że dałoby się zwabić ją w pułapkę. Ja od początku nie wierzyłem w autentyczność tego liściku. Gdyby jej pani nie przeszkodziła, czy nie poszłaby na to spotkanie sama? Czy nie zareagowałaby na kolejne takie wezwanie, czy ulękłaby się niebezpieczeństw tego miejsca, gdyby uznała, że autorce liściku coś grozi? Musi ją pani przekonać, że taki czyn byłby szaleństwem!

Jego głos drżał z emocji. Czyżby aż tak bardzo mu na niej zależało? Może osądziłam go niewłaściwie?

– Czy aż tak bardzo panu na niej zależy, sir Edwardzie? – zapytałam.

Odpowiedział mi dopiero po wydaniu kilku dziwnych odgłosów, przypominających duszenie się.

– Powinienem był już przywyknąć do pani bezpośredniego stylu, pani Emerson. Ostrzegła mnie pani już kiedyś, że nigdy nie uda mi się zdobyć jej względów.

– I miałam rację?

– Tak – odparł cichym jak westchnienie głosem. – Wówczas nie chciałem pani wierzyć, ale teraz już wiem, że nigdy nie będzie moja.

Nie odpowiedział na moje pierwsze pytanie, ale nie zamierzałam go powtarzać. Znałam odpowiedź.


Pociąg się oczywiście spóźnił. Dopiero około trzeciej nad ranem długo wyczekiwany turkot kół kazał mi wybiec na werandę. Emerson wynajął dla podróżników i ich bagaży powóz (wciąż mu powtarzam, że powinniśmy sprawić sobie własny, ale bez skutku) i wreszcie mogłam uściskać Evelyn i Waltera. Byli półżywi ze zmęczenia, lecz żadne nie chciało odpocząć, dopóki nie ujrzą córki na własne oczy.

Nefret usnęła na materacu, który rozłożyliśmy przy łóżku. W świetle lampki nocnej, padającym na zaróżowione snem twarze i rozrzucone loki, dziewczęta stanowiły uroczy widok. Nefret od razu się zbudziła i natychmiast przyłożyła palec do ust, toteż wycofaliśmy się po cichu z sypialni, a ona z nami.

Walter i Evelyn, choć tak bardzo zmęczeni, byli zbyt podekscytowani, żeby zaraz pójść spać. Rozsiedliśmy się więc w salonie, wokół wniesionej przez Fatimę góry jedzenia. Rozpierających nas głębokich emocji i radości nie dało się powściągnąć i znów zaczęliśmy wymieniać serdeczne uściski, popłynęły łzy, posypały się zapewnienia o wzajemnym oddaniu i protesty.

Jako pierwszy wygłosił w miarę spójną kwestię Walter:

– Sam nie wiem, czy powinienem stłuc Daouda na kwaśne jabłko, czy podziękować mu z całego serca.

– To drugie – poradził mu Emerson. – Jest od ciebie dwa razy większy.

– Ale i tak stałby spokojnie i pozwolił się bić – stwierdził Ramzes. – To nie była jego wina, stryju Walterze.

– Wszyscy mi to powtarzają. – Walter przesunął dłonią po oczach. – No, w każdym razie jesteśmy tutaj i wspaniale jest was znowu zobaczyć. Dobrze wyglądasz, Amelio… wyjątkowo dobrze w tych okolicznościach.

– Ona się żywi takimi rzeczami – mruknął Emerson.

Evelyn usadziła chłopców obok siebie i przyglądała im się z, czułą matczyną troską.

– Wy dwaj też wyglądacie o wiele lepiej, niż oczekiwałam – powiedziała. – Twoja ręka, Ramzesie…

– Ma się już dużo lepiej – zapewnił ją. – Mama i Nefret robią wiele hałasu o nic.

Evelyn obdarzyła go uśmiechem i obróciwszy się do Davida, musnęła pieszczotliwie dłonią jego policzek.

– O ciebie także się martwiliśmy, mój drogi. Gdyby nie wzgląd na Lię, przyjechalibyśmy tu bez wahania.

David, zbyt poruszony, by coś powiedzieć, pochylił głowę i uniósł dłoń Evelyn ku swym ustom.

Emerson zaczął się nerwowo kręcić. Nie przepada za nadmiernym okazywaniem czułości – w każdym razie nie publicznie.

– Wy dwoje za to wyglądacie jak upiory – oświadczył. – Idźcie do łóżka, jutro porozmawiamy. A wy, chłopcy, powiedzcie dobranoc i idziemy.

– Idziemy? – zdziwiłam się. – Dokąd, o tej godzinie?

– Do Doliny oczywiście. Davis zacznie demolować grobowiec z samego rana i chcę tam być przed nim.

– Nie możesz tego robić, Emersonie!

– Nie mogę udzielić mu paru pożytecznych rad i w taktowny sposób wytłumaczyć, że powinien przestrzegać podstawowych zasad naukowo prowadzonych wykopalisk? A cóż w tym złego?

– To grobowiec Davisa, nie twój. Nie powinieneś…

– Grobowiec – zaczął Emerson górnolotnym tonem, jakim wygłaszał mowy – nie jest własnością Davisa, Amelio. Należy do narodu egipskiego i do świata.

Biła z tych słów taka obłuda, że wybuchnęłabym śmiechem, gdyby nie ogarnęła mnie zgroza. Ale Walter się roześmiał, i to tak gwałtownie, że musiał obetrzeć sobie oczy, a jeśli nawet w jego śmiechu pobrzmiewała odrobina histerii, trudno go było za to winić.

– Nie przejmuj się, kochana Amelio – wysapał w końcu. – Radcliffe opowiedział nam wszystko po drodze. Ani ty go nie powstrzymasz, ani ja. Nie powstrzymają go nawet zastępy niebieskie. Radcliffe, chłopie drogi, jak to dobrze być znowu z wami!


Emerson nie zgodził się zabrać mnie z sobą, oznajmiając, że jestem niezbędna w domu, żeby wszystkiego dopilnować. Nie przejęłabym się tym wcale, gdyby nie to, że jednocześnie uległ naleganiom Nefret.

– Hmm, właściwie czemu nie – stwierdził. – Możesz się nam przydać. Potrafisz podejść Davisa jak nikt inny. Nie zapomnij aparatu.

Przepełniona niepokojem, odciągnęłam Ramzesa na stronę.

– Nie pozwól mu nikogo uderzyć, synu, a szczególnie pana Weigalla. Ani pana Davisa. Ani…

– Zrobię, co się da, mamo.

– I uważaj na Nefret. Nie pozwól jej…

– Nigdzie odchodzić samej? Nie ma obawy. – W jego ciemnych oczach błysnęło jakby rozbawienie. – Będzie zbyt zajęta flirtowaniem z panem Davisem.

– O rany – mruknęłam.

– Wszystko będzie dobrze, mamo. Jak nieprzyjaciel mógłby zastawić na nas pułapkę, skoro nawet my sami nie wiemy, jakie diabelstwo ojciec wymyśli za chwilę?

Wyprawiłam ich w drogę i wróciłam do swoich zajęć. Fatima wyposażyła gościnny pokój we wszystko, co niezbędne, łącznie z płatkami róż w wodzie do mycia; kiedy jednak zajrzałam do sypialni Nefret, by sprawdzić, jak się miewa Lia, ujrzałam jej matkę leżącą na materacu przy łóżku. Obie spały. Otarłam łezkę z oka i podeszłam do drzwi pokoju Waltera. Odgłos chrapania upewnił mnie, że i on się poddał. Drzwi sir Edwarda były uchylone i padało stamtąd światło; mimo że nie wziął udziału w radosnym spotkaniu, najwyraźniej nie spał i czuwał.

Kazałam Fatimie iść spać i sama się położyłam, by złapać choć parę godzin odpoczynku. Odpoczęłam w istocie, lecz natłok wrażeń i pytań w mojej głowie nie pozwolił mi zasnąć zbyt głębokim snem. To, co powiedział sir Edward, uczciwie przyznam, nie przyszło mi samej do głowy. Znając jednak Nefret tak, jak ją znałam, mogłam się obawiać, że miał rację. Należało też rozważyć niesłychany postępek Lii. Myśląc o jej udręczonych rodzicach, znowu poczułam na nią złość. Jak nierozważni i egoistyczni potrafią być młodzi ludzie! Nie wątpiłam w uczucia Lii wobec nas, ale swoim rodzicom winna była ich więcej. Wiedziałam, że przynajmniej w części powodowało nią egoistyczne pragnienie postawienia na swoim.

Moje myśli zajmował jednak przede wszystkim, jak zawsze, Emerson. Czy martwiłam się o jego bezpieczeństwo? Nie za bardzo. Była ich czwórka, wszyscy na koniach i wyczuleni na zagrożenie. Dla pokonania ich konieczny byłby frontalny atak, poza tym nikt nie mógł przypuszczać, że o tej godzinie będą już w drodze. Bardziej niepokoiłam się niepohamowanym temperamentem Emersona. Już miał na pieńku z Departamentem Starożytności, nie wspominając o Davisie. Co on tam teraz robił, w grobowcu Davisa? Co się działo w ciemnościach nocy w Dolinie? I co u diabła mogło się znajdować w tym grobowcu? Sama również nie całkiem byłam odporna na archeologiczną gorączkę.


Z manuskryptu H


Ramzes widział, jak bardzo podekscytowany jest jego ojciec, i był świadom, że nic, poza fizyczną przemocą, nie utrzyma go z dala od grobowca Davisa. Przez chwilę zastanawiał się, czy ojciec przerwałby jakieś ciekawe wykopaliska, widząc, że jego syna ktoś napadł. Zaraz jednak zbeształ się za takie myśli. Emerson oczywiście schwytałby napastnika, znokautował go, zapytał: „Czy nic ci nie jest, synu?” – i powrócił do pracy.

Z Nefret było oczywiście inaczej. Ojciec kiedyś oświadczył, że zabije każdego, kto ośmieli się ją tknąć, i Ramzes nie wątpił, że spełniłby swoją groźbę. Ale on sam zrobiłby dokładnie to samo.

Dotarli do wylotu Doliny na godzinę przed świtem. W oślim parku nie było nikogo poza jednym z gafirów, śpiącym na kupie szmat. Odpowiedzieli na pytania Araba kilkoma monetami i zostawili pod jego opieką konie.

Księżyc zaszedł, ale świeciły gwiazdy. Włosy Nefret połyskiwały w ich blasku.

Robotnicy pozostawieni na straży przy nowym grobowcu spali, lecz jednego z nich zbudził chrzęst kamieni pod butami przybyszy i usiadł, przecierając oczy.

– Ach, to Ojciec Przekleństw – wymamrotał w odpowiedzi na ciche powitanie Emersona – i Brat Demonów, i…

– I inni – dokończył Emerson. – Śpij sobie dalej, Husseinie. Wybacz, że cię obudziliśmy.

– Co zamierzasz robić, Ojcze Przekleństw?

– Posiedzieć sobie na tej skale – padła spokojna odpowiedź.

Mężczyzna zwinął się z powrotem w kłębek. Egipcjanie dawno już stwierdzili, że postępowanie Ojca Przekleństw trudno jest zrozumieć. Opinię tę podzielało także wielu nie-Egipcjan.

Emerson wydobył fajkę, a pozostali usiedli przy nim.

– Nie zamierzasz zajrzeć do grobowca, profesorze? – zapytała Nefret.

– W tych ciemnościach? Nic byśmy nie zobaczyli, moja droga.

– To co będziemy robić?

– Czekać.

Na dno Doliny wschód słońca docierał powoli, lecz światła w końcu przybyło na tyle, że strażnicy pobudzili się i rozpalili ogień, żeby zrobić kawę. Nefret otworzyła kosz z jedzeniem, który wcisnęła jej Fatima, i zaczęła rozdzielać pomiędzy robotników chleb, jajka i pomarańcze, a oni podzielili się z przybyszami swoją kawą. Gdy jedli, zjawił się Abdullah z robotnikami. Wszyscy wesoło gawędzili, aż w pewnym momencie posłyszeli czyjeś kroki.

Był to Ned Ayrton, który przyszedł z resztą swoich ludzi. Ujrzawszy zgromadzonych, stanął jak wryty.

– Zajrzeliśmy na wypadek, gdybyśmy mogli w czymś pomóc – rzucił lekko Emerson. – Ma pan ochotę na jajko na twardo?

– Ee… nie, bardzo dziękuję, ale nie mam czasu. Za parę godzin przyjdzie pan Davis i będzie chciał…

– Wiem, wiem. Jesteśmy do pańskiej dyspozycji, młodzieńcze. Proszę powiedzieć, co mamy robić.

Ned najbardziej pragnął, żeby odeszli i zostawili go w spokoju, dobre wychowanie nie pozwoliło mu jednak tego powiedzieć i wy bąkał tylko:

– Myślałem… ee… żeby oczyścić porządnie schody. Uprzątnąć gruz. Nie chciałbym, żeby ktoś się potknął i…

– Jasne, jasne – odparł Emerson.

Wstał i można by powiedzieć, że się uśmiechnął (gdyby nie obnażył przy tym aż tylu zębów), a potem ruszył ku schodom.

– Co on chce zrobić? – zapytał Ayrton Ramzesa z udręką w oczach.

– Jeden Bóg to wie. Kiedy spodziewasz się Davisa?

– Nie przed dziewiątą. Powiedział, że będzie wcześnie, ale to właśnie jest wcześnie dla niego. Wszystko musi być gotowe na jego przyjście. Będzie chciał…

– Wiem.

– Ramzesie, co zamierza profesor?!

– Czy miałbyś coś przeciwko zrobieniu kilku zdjęć?

– Nie uda wam się. Kąt jest nieodpowiedni, wejście jest w cieniu i… No cóż, chyba możecie je zrobić, tylko żeby pan Davis tego nie zobaczył.

Odszedł pospiesznie, a Ramzes odwrócił się do Nefret, słuchającej tego z sarkastycznym uśmieszkiem.

– Biedny Ned – pokręciła głową. – Ma zbyt miękki kręgosłup. Przecież to on tu rządzi.

– Nie. Rządzi Weigall – odparł Ramzes. – A Ned jest tylko najemnym pracownikiem, któremu płaci Davis. Dwieście pięćdziesiąt funtów rocznie tobie może wydawać się niczym, ale on ma tylko to.

Mówił dość ostrym tonem, lecz dziewczyna, zamiast coś odpysknąć, uśmiechnęła się do niego.

Touché, mój chłopcze. Kto to nadchodzi?

– Weigall. Nocował z kilkoma ludźmi w Dolinie.

Nikt nie potrafił oprzeć się urokowi Nefret. Ramzes zdawał sobie sprawę, że on sam jest zakochany po uszy, ale nawet Weigall, który miał pełne prawo nie ufać całej rodzinie Emersonów, odtajał na widok jej uśmiechu i dołeczka w brodzie.

– Będziemy na śniadaniu u pana Davisa na jego łodzi – oznajmił. – A potem tu z nim wrócimy. Mhm… co pan robi, profesorze?

Emerson odrzucił na bok kamień, który właśnie podniósł, i zaczął mu wyjaśniać swoje czynności. Ramzes, przyglądając się temu z rosnącym rozbawieniem, doszedł do wniosku, że nie docenił swego ojca. Nawet najsurowszy krytyk nie mógłby się sprzeciwić temu, co robił: Davis chciał wejść do grobowca i Emerson starał się mu to umożliwić.

– Kiedy wrócicie, wszystko będzie porządnie oczyszczone – oświadczył, odsłaniając zęby w wilczym uśmiechu. – Nie chciałbym, żeby pan Davis połamał swoje stare kości na gruzie, który zalega na stopniach. Ayrton będzie miał na nas oko, nieprawdaż, Ayrton? Może pan spokojnie iść na swoje śniadanko, Weigall.

Pożegnał inspektora serdecznym klepnięciem po plecach, a kiedy ten zniknął z widoku, natychmiast jak tygrys przyskoczył do Davida.

– Właź tam i zacznij kopiować inskrypcje z tej płyty! – polecił.

– Ależ profesorze… – zaczął młodzieniec, który wprawdzie czegoś takiego się spodziewał, nie był tym jednak zachwycony.

– Rób, co powiedziałem. A ty, Ramzesie, stań na drodze i trzymaj straż. Daj nam znak, jeśli zobaczysz kogoś, z kim wolelibyśmy się nie spotkać.

Nefret wybuchnęła śmiechem.

– Niech pan się tak nie martwi, Ayrton – parsknęła. – Nikt nie będzie pana obwiniał, bo wszyscy doskonale znają sztuczki profesora. Poza tym nikt się o tym nie dowie, jeżeli pan sam tego nie zdradzi.

Ned przyjrzał się słuchającemu z zaciekawieniem tej wymiany zdań tłumkowi gapiów, który składał się z jego ekipy i robotników Emersona. Po chwili wyraz szoku na jego twarzy ustąpił nieśmiałemu uśmiechowi.

– Coście z nimi zrobili, przekupiliście ich? – zapytał.

– Przekupiliśmy i zastraszyli – odparła wesoło Nefret. – Oni uważają, że Ramzes jest blisko spokrewniony ze wszystkimi demonami Egiptu. Może pomarańczę?

Wypełniając polecenie ojca, Ramzes usadowił się w miejscu, z którego mógł widzieć drogę aż do oślego parku. Emerson łamał w tej chwili wszystkie zasady etyki archeologicznej, nie wspominając już o jego własnych. Ramzes, który także nigdy nie pozwalał, by zasady stawały mu na drodze do celu, ochoczo w tym uczestniczył. Płatki złota na płycie ledwie się trzymały i każde poruszenie na mostku, każdy oddech mogły naruszyć kolejne. Po kilku dniach relief mógł całkowicie zniknąć. Ojciec zaproponował Davisowi pomoc sir Edwarda jako fotografa i Davida jako rysownika, ale ten odrzucił ofertę. Chciał mieć pełną kontrolę nad „swoim” odkryciem.

Ramzes rozprostował zesztywniałe palce, przeklinając w duchu sam siebie za głupotę, która mu teraz nie pozwoliła na udział w całej zabawie. Gdyby nie dał się ponieść własnemu wyobrażeniu siebie jako romantycznego wybawiciela, byłby zastosował kilka nieeleganckich, lecz skutecznych ciosów, których się nauczył w podejrzanych dzielnicach Londynu i Kairu. Uderzył jednak bandziora w szczękę w stylu przyjętym w szkolnym boksie i właśnie zbierał tego owoce. Pewne czynności mógł wykonywać lewą ręką, ale kopiowanie hieroglifów wymagało delikatności i precyzji, niemożliwych teraz do uzyskania.

Wzdrygnął się, usłyszawszy, że ktoś nadchodzi. Był to jednak tylko Abdullah. Miał posępną minę.

– Muszę cię o czymś powiadomić, mój synu – powiedział.

– Czy chodzi o Daouda, mój ojcze? Nie kłopocz się tym, nikt się na niego nie złości. W każdym razie nie tak bardzo.

– Nie, to nie o to chodzi. Postaraj się, żeby Nur Misur się o tym nie dowiedziała, jeśli to możliwe. Z Nilu wyłowiono dziś następne zwłoki, zmasakrowane tak samo jak poprzednie. Tym razem to kobieta.

11

Nie sądziłam, by takie drobiazgi jak przyjazd rodziny czy niebezpieczeństwo wiszące nad nami wszystkimi i pilna konieczność zastanowienia się nad dalszymi posunięciami mogły odciągnąć Emersona od pracy, postanowiłam więc jak najszybciej do niego dołączyć. Przyznam, że kierowała mną również ciekawość, lecz głównym moim celem było nakłonienie Emersona do wcześniejszego powrotu do domu.

Wyjście bez słowa i pozostawienie naszych gości samym sobie byłoby jednak niegrzeczne i być może ryzykowne, musiałam więc zaczekać, aż utrudzeni podróżnicy się wyśpią. Pierwsza obudziła się Lia. Jej okrzyk zaskoczenia zbudził Evelyn, a kiedy tam weszłam, zastałam obie w czułym uścisku.

Podczas późnego śniadania odkryłam bez zdziwienia, że zatroskanie Waltera losem córki teraz, gdy była już bezpieczna, zmieniło się w skrajną irytację. To normalna rodzicielska reakcja w takich przypadkach. Reakcja Lii też była właściwa dla osoby w jej wieku. Dobrze przespana noc przywróciła jej pełnię sił i chociaż wyraziła żal, że musieli się o nią martwić, nie sądziłam, by rzeczywiście go czuła. Jej twarz była zarumieniona z podniecenia i szczęścia, natomiast jej rodzice wyglądali na postarzałych o dziesięć lat.

Przybycie sir Edwarda zmusiło Waltera do przerwania pedagogicznej pogadanki. Oboje z Evelyn doskonale znali młodego człowieka i wyrazili radość z ponownego spotkania. Bez oporów dał się namówić do wypicia z nami kawy.

– Zastanawiałem się, pani Emerson, czy poczyniła już pani plany na dzisiejszy dzień – oznajmił. – Czy zleci mi pani coś do zrobienia?

Ta uwaga, choć taktowna, otrzeźwiła mnie. Wyjaśniłam, że chcę zaczekać na powrót Emersona i reszty, żeby przedyskutować nasze plany nie tylko na dzisiaj, lecz w ogóle na najbliższą przyszłość.

– Dlatego na razie przejdę się do Doliny – rzuciłam mimochodem. – A wy zostańcie tutaj.

Moja rozsądna propozycja spotkała się jednak z gwałtownym sprzeciwem, który u każdego ze zgromadzonych przy stole biesiadników przybrał inną formę – od wydętych warg i urażonego spojrzenia Lii po głośno wyrażone oburzenie Waltera.

– Na pewno nie pójdziesz nigdzie sama, Amelio! – oświadczył.

Nie podobało się to również Evelyn i sir Edwardowi, wobec czego zostało postanowione, że pójdziemy wszyscy. Fatima zaopatrzyła nas w gigantyczny zapas jedzenia i wyruszyliśmy w drogę w świetnych humorach. Tajemnica szczęścia polega na umiejętności cieszenia się chwilą i niedopuszczaniu do tego, by nieprzyjemne wspomnienia lub lęk przed przyszłością przysłoniły blask teraźniejszości. Dzień był piękny, słońce promienne, powietrze czyste – poza tym udawaliśmy się do jednego z najbardziej romantycznych zakątków na Ziemi, gdzie czekali na nas bliscy i wspaniałe widoki. Lia była tak podekscytowana, że wciąż popędzała swego osła. Walterowi myśl o nowo odkrytym grobowcu również kazała zapomnieć o troskach. Był nie tylko czułym ojcem, lecz także naukowcem i sam przez wiele lat brał udział w wykopaliskach w Egipcie.

Sir Edward jechał na koniu; mieliśmy ich jednak za mało, więc ja dosiadłam osiołka, dzięki czemu mogłam gawędzić wygodnie z Evelyn – oczywiście na tyle wygodnie, na ile pozwalał krok zwierząt. Moja szwagierka cieszy się reputacją profesjonalistki jako świetna malarka scen egipskich, ale tego dnia troska o córkę i o nas wszystkich przysłoniła jej zainteresowanie archeologią.

– Doprawdy nie wiem, co ja mam z tobą począć, Amelio! – powiedziała. – Dlaczego ty i Emerson nie możecie przeżyć choć jednego sezonu bez wplątywania się w afery z udziałem jakichś kryminalistów?

– No, trochę przesadzasz, droga Evelyn. Przecież w sezonie tysiąc dziewięćset pierwszego i drugiego roku… nie, wtedy było to oszustwo w Muzeum Kairskim. A może to było rok później, wtedy Ramzes miał… Zresztą nieważne.

– Z roku na rok jest coraz gorzej, Amelio.

– Nie wydaje mi się, moja droga. Właściwie wszystkie te historie są do siebie podobne. Jedyna różnica polega na tym, że dzieci zaczęły brać w tym aktywniejszy udział.

Nie byłam pewna, jak wiele Evelyn wie czy podejrzewa na temat moich kontaktów z Sethosem. Nie było jednak sensu ukrywać przed nią faktów, które znały nawet dzieci, opowiedziałam jej więc całą historię. Przez lata naszej znajomości zdążyłam nabrać szacunku dla wnikliwości jej osądu. Była zaskoczona – a kiedy opowiedziałam jej o uwodzicielskim stroju, o którego włożenie Sethos kiedyś mnie poprosił, omal nie spadla z osła – ale gdy skończyłam, jej konkluzja była rzeczowa i obiektywna:

– Wydaje mi się, Amelio, że wyciągasz przedwczesne wnioski, zakładając, że to właśnie ten osobnik winien jest twoich obecnych kłopotów. Nie masz na to żadnych dowodów.

– W gruncie rzeczy sama w to nie wierzę – odparłam. – To Emerson widzi wszędzie czającego się Sethosa. Sądzę… Ale jesteśmy już prawie na miejscu; pogadamy później, dobrze?

Wycieczkowicze opuszczali już Dolinę. Cały ośli park wypełniała krzątanina i porykiwania zwierząt. Zostawiliśmy wierzchowce i przeszliśmy pieszo krótki odcinek do naszego stanowiska.

Powitał nas Selim i wyjaśnił, że Emerson z dziećmi są u efendi Davisa. Tego się właśnie obawiałam. Walter nie mógł się doczekać zobaczenia grobowca, ja zaś chciałam jak najszybciej sprawdzić, co tam znów nawyczyniał Emerson, zabawiliśmy więc tylko tyle, żeby przywitać się z Abdullahem i robotnikami. Daouda nigdzie nie było widać; widocznie ktoś – najpewniej Selim – wytłumaczył mu, że będzie lepiej na razie nie pokazywać się rodzicom Lii. W końcu jednak wynurzył się z wykopu, wyglądając jak wielkie, wystraszone dziecko. Ale gdy Walter uścisnął mu dłoń, Evelyn podziękowała za opiekę nad córką, a Lia uściskała serdecznie, od razu się rozchmurzył. Załatwiwszy tę sprawę, kazałam Selimowi zanieść jedzenie do naszego „grobowca śniadaniowego” i ruszyliśmy do stanowiska Davisa.

Zastaliśmy tam resztę naszej rodziny, a także, sądząc na oko, połowę mieszkańców Luksoru. Davis jak zwykle przyprowadził swoją świtę. Pomachałam do pani Andrews, która siedziała w cieniu na dywaniku, wachlując się tak zawzięcie, że aż powiewały pióra na jej kapeluszu. Potem podeszłam do Emersona. Jego wygląd wcale mi się nie podobał.

– Witaj, Peabody – wymamrotał ponuro.

– Co się dzieje? – zapytałam.

– Zniszczenie i zagłada. Katastrofa. Byłaby jeszcze i śmierć – dodał – gdyby Nefret nie odciągnęła mnie od Weigalla. Nie uwierzyłabyś, Peabody…

– Nie powinieneś tu przebywać, Emersonie, skoro tak bardzo cię to denerwuje. Nic dobrego z tego nie wyniknie.

– Może jednak – odparł. – Oni wszyscy znają moje poglądy w kwestii etyki wykopalisk, a Weigall udaje nawet, że je podziela. Może sama moja obecność trochę ich otrzeźwi.

W tym momencie z grobowca wypadł Davis z kilkoma ludźmi. Wcale nie wyglądał na otrzeźwionego obecnością Emersona, a jego twarz pod wpływem uniesienia i ekscytacji przybrała niebezpiecznie czerwony odcień.

– To ona! – wrzasnął. – Witam, pani Emerson. Czy mąż już pani powiedział? To królowa Tei! Co za odkrycie!

– Królowa Tei?! – wykrzyknęłam.

– Tak jest! Żona Amenhotepa Trzeciego, matka Chuenatena i córka Jui i Tui, których grobowiec odkryłem w zeszłym roku, no i…

– Wiem, kim ona była, panie Davis. Jest pan pewien?

– Nie ma wątpliwości. Jej imię jest na płycie sarkofagu, który kazał wykonać dla niej jej syn Chuenaten. A ona leży w trumnie, w komorze grobowej!

– Wszedł pan do komory? – zapytałam, zerkając mimowolnie na Emersona. – Przeczołgał się pan po tej wąskiej desce?

– Oczywiście. – Davis cały promieniał. – Nic mnie nie mogło powstrzymać. W tym starcu wciąż kipi życie, pani Emerson.

Miałam wrażenie, że nie będzie kipiało zbyt długo, jeśli nie zwolni tempa. Jeżeli nie zatłucze go Emerson, dostanie zawału; był tak podniecony, że aż podskakiwał, sapiąc niczym wieloryb. Nakłoniłam go, żeby usiadł i ochłonął. Davis, wyraźnie poruszony moją troską, zapewnił mnie, że wybiera się właśnie na lunch.

– Może pani też chciałaby to obejrzeć? – zaproponował łaskawie. – I profesor także? Później, dobrze?

Emerson milczał, nieruchomy jak skała. Powiedzieć, że był oburzony, to mało; po prostu zapadł z obrzydzenia w rodzaj letargu. Szturchnęłam go lekko parasolką.

– Chodź na lunch, mój drogi. Walter z Evelyn i Lią już na nas czekają.

– Kto taki?

Widząc, że nie doczekam się na razie od mego męża rozsądnej reakcji, zawołałam dzieci i razem zaprowadziliśmy go do naszego grobowca wypoczynkowego. Wiadomość, że nowy grób należał do matki Achenatona (którego Davis nazywał po dawnemu Chuenatenem), bardzo zaintrygowała Evelyn i Waltera, poznali się bowiem w Amarnie, rodzinnym mieście heretyckiego faraona.

– Coś podobnego! – zawołał Walter. – Bardzo bym chciał to zobaczyć. Jak myślicie, czy pan Davis pozwoli mi zajrzeć do komory grobowej?

Te słowa przebudziły wreszcie Emersona z letargu.

– Czemu nie? – odparł. – Wpuścił już tam kilkanaście osób, a większością z nich kierowała jedynie pusta ciekawość. Nawet nie chcę myśleć, jakich zniszczeń narobili.

– A ty jeszcze tego nie oglądałeś? – zapytałam, odganiając muchę z mojej kanapki z ogórkiem.

– Nie. Myślałem jak głupiec, że moja powściągliwość zawstydzi innych i pójdą za moim przykładem. Ale posłałem tam Ramzesa.

Uświadomiłam sobie, że Ramzes jest wyjątkowo milczący. Siedział oparty o ścianę, z podciągniętymi kolanami – bo gdy wyprostuje swoje długie nogi, wszyscy się o nie potykają – i wpatrywał się w nietkniętą kanapkę. Szturchnęłam go lekko.

– Opowiedz nam, co widziałeś, Ramzesie.

– Co? Ach, przepraszam, mamo. Co byście chcieli wiedzieć?

– Opisz wszystko jak najdokładniej – poprosiła Nefret. – Mnie jeszcze tam nie wpuścili. Damy – trudno opisać pogardę, z jaką wypowiedziała to słowo – muszą zaczekać, aż dżentelmeni odbędą swoją kolejkę.

– Jest tylko jedno pomieszczenie – zaczął posłusznie Ramzes. – Drugie, niedokończone, tworzy sporą niszę, w której stoją cztery kanopy z pięknymi głowami portretowymi. Ściany są otynkowane, ale bez dekoracji. Pod ścianami i na ziemi leżą pozostałe części sarkofagu. Podłogę zalega gruba warstwa rumoszu: część wypełnienia z korytarza, tynk odkruszony ze ścian i pozostałości wyposażenia z pochówku – rozbite szkatułki, paciorki z naszyjników, fragmenty dzbanów i inne tego rodzaju rzeczy. Pod jedną ze ścian stoi antropoidalna trumna nieznanego mi typu. Jej wieko pokrywa wzór piórowy, inkrustowany szkłem i kamieniem w złocie. Ze złotej maski pozostała tylko góra, inkrustowane oczy i brwi. Na czole ma ureus, widoczna jest też broda, przyczepiona do podbródka. Ręce są skrzyżowane na piersi. Można chyba przyjąć, że były w nich kiedyś berła królewskie, bo zostały trzy rzemienie z bicza, chociaż rękojeść i drugie berło nie…

– Ureus, broda i berła – powtórzył Emerson w zamyśleniu.

– Tak, ojcze.

– Hmh – mruknął Emerson.

– Tak, ojcze – powtórzył Ramzes i po dłuższej chwili dodał: – Wieko trumny z pewnością zostało zmienione.

– No tak… – powiedział Emerson.

– Czy w trumnie jest mumia? – zapytałam, znużona już tą wymianą tajemniczych uwag.

– Jest – przytaknął Ramzes. – Trumnę uszkodziły spadające z sufitu odłamki skały i wilgoć, a także zapadnięcie się łoża pogrzebowego, na którym stała. Wieko uniosło się i rozpękło wzdłuż, ale nadal zakrywa większą część mumii, poza głową, która oddzieliła się od ciała i leży na ziemi.

Lia zadrżała, zachwycona własnym przerażeniem.

– Czy wygląda bardzo obrzydliwie? – zapytała z nadzieją.

– To nieważne – uciszył ją jej ojciec. – Brak malowideł ściennych, powiadasz? Szkoda. Ale skoro to wszystko wygląda tak, jak to opisałeś, Davisowi starczy zajęcia na kilka tygodni.

Ramzes nie odpowiedział i wrócił do wgapiania się w swoją kanapkę. Emerson wypluł z siebie kilka nieprzyzwoitych słów, a Nefret stwierdziła uspokajającym tonem:

– Dobrze chociaż, że zgodzili się już niczego nie ruszać, dopóki nie przyjedzie ten ich fotograf.

– Czy zaoferowaliście Davisowi swoje usługi albo sir Edwarda? – zapytał Walter. – W grobowcu Tetiszeri, w równie trudnych warunkach, wykonał znakomitą robotę.

Sir Edward uśmiechnął się na to wspomnienie.

– Nie zapomnę tego codziennego wczołgiwania się po pochylni na wierzch sarkofagu, z aparatem, statywem i płytami przytroczonymi na plecach. Profesor groził, że mnie zamorduje, jeśli spadnę na jego gruzowisko.

– I zrobiłbym to – burknął Emerson.

– Byłem tego w pełni świadom, sir, i dzięki temu czułem się jeszcze bardziej niepewnie.

Emerson wykrzywił się w przyjaznym uśmiechu.

– Wykonał pan świetną pracę – przyznał. – Davis nie przyjął propozycji sir Edwarda, Walterze. Niech mnie diabli, jeśli wiem dlaczego. Nie znosi dzielić z kimkolwiek zasług. -Nagle wstał. – Ale teraz nie zabroni nam rzucić okiem. Najwyżej dołożymy się trochę do tego bałaganu, którego narobili inni. Kto idzie ze mną?

Evelyn stwierdziła, że nie chce się dokładać do bałaganu i woli oprowadzić Lię po ważniejszych grobach. Rozumiałam ją. Jeśli zdecydowaliby się wracać do Anglii, dziewczynka przynajmniej poznałaby najsławniejsze miejsca Doliny. David zaofiarował się jako eskorta, a ja dodałam im jeszcze Daouda.

Reszta naszej ekipy zwiedziła kolejno komorę pochówkową nowego grobowca, ale dopiero wtedy, gdy tam i z powrotem przeczołgali się wszyscy mężczyźni i trzy czy cztery kobiety z grupy Davisa. Widok był zadziwiający i przygnębiający zarazem. Pęknięta, naruszona trumna, rozrzucone po ziemi przedmioty i wielka złota płyta oparta o ścianę. Ze ścian poodpadały albo zwisały, grożąc odpadnięciem, wielkie kawały tynku. Sącząca się woda i inne czynniki spowodowały już zniszczenia w przeszłości, ale teraz każdy podmuch powietrza, każdy ruch groził dalszymi uszkodzeniami delikatnych obiektów. Na moich oczach, gdy klęczałam na czworakach w wejściu, od płyty pod ścianą oderwał się skrawek pozłoconej gipsowej zaprawy i spadł na stosik podobnych skrawków, leżących już na podłodze.

Moje archeologiczne sumienie nie pozwoliło mi zapuścić się głębiej, wycofałam się więc po kładce, zatrzymując się tylko na chwilę, by popatrzeć na złoconą płytę, leżącą niebezpiecznie blisko pod spodem. Wyobrażono na niej królową, ofiarowującą kwiaty Atonowi, jedynemu bogu jej syna. Druga z postaci, stojąca przed nią, została wycięta, lecz był to z pewnością Achenaton. Wrogowie faraona-heretyka, powodowani pragnieniem zniszczenia jego duszy i pamięci o nim, zdołali dotrzeć nawet do tego zapomnianego miejsca pochówku.

Gdy zbieraliśmy się do powrotu do domu, wciąż jeszcze byłam oszołomiona tym, co zobaczyłam. Na stronicach tego osobistego dziennika mogę wyznać, że pełna byłam najgorszych przewidywań. Zawartość grobowca była tak cenna i jednocześnie taka delikatna! Pochodziła z jednego z najciekawszych okresów w historii Egiptu, ale teraz zapewne można było się jedynie domyślać, ile światła to odkrycie mogłoby rzucić na wiele niewyjaśnionych kwestii z epoki rządów heretyckiego faraona. Z wszystkimi tymi obiektami powinno się obchodzić z, najwyższą ostrożnością, a obawiałam się, że tak w tym wypadku nie będzie.

Ramzes przez resztę popołudnia trzymał się na uboczu i dołączył do nas dopiero w drodze powrotnej, zamykając naszą małą karawanę. Zatrzymałam się i zaczekałam na niego.

– Fascynujący dzień, prawda, synu? – zapytałam, biorąc go pod rękę.

– Bardzo – odparł Ramzes.

– No dobrze, dość już tego. Powiedz mi wreszcie, co cię gryzie. Na pewno nie grobowiec.

Doszliśmy do oślego parku. Wszyscy zgromadzili się przy pięknych arabach chłopców, a Lia poprosiła, aby jej pozwolono pojechać na Riszy. Wyglądali na całkiem pogodnych; nawet Emerson przyglądał się z uśmiechem Walterowi, który usiłował wybić córce z głowy jej pomysł, śmiejącej się z nich obojga Nefret i Davidowi, który podsadzał Evelyn na swoją klacz. Tylko mój syn miał posępną minę.

– Nic się przed tobą nie ukryje, co, mamo? – rzucił. – Nie wiem, dlaczego to mnie nazywają Bratem Demonów.

– Jeśli się nad tym zastanowić, to ten twój przydomek jest właściwie potwarzą wobec mnie – odparłam. – No więc?

– Muszę wieczorem jechać do Luksoru. Czy mogłabyś zająć czymś Nefret, żeby nie przyszło jej do głowy mi towarzyszyć?

– Ale dlaczego?

Powiedział mi o zamordowanej kobiecie.

– Abdullah mówi, że Nefret nie może się o tym dowiedzieć. To oczywiście niemożliwe, ale nie chcę, żeby znów badała zwłoki. Te poprzednie były już wystarczająco okropne. Drugi raz tego nie wytrzyma.

– Dla ciebie to też nie będzie zbyt przyjemne – stwierdziłam, próbując nie pokazać po sobie niepokoju, jaki mnie ogarnął. – Mój ty Boże, nic dziwnego, że taki byłeś nieswój przez cały dzień. Czy sądzisz, że to może być… ta kobieta? Layla?

– Niewykluczone. Ktoś musi to sprawdzić.

– Pojadę z tobą.

– Po co? Żeby mnie trzymać za rączkę? – Napięte mięśnie w kącikach jego ust nagle się rozluźniły i dodał cichym głosem: – Przepraszam, mamo. Doceniam twoją troskę, ale poradzę sobie z tym bez asysty. Ty się tylko postaraj, żeby Nefret i pozostali się nie dowiedzieli, dopóki nie uzyskamy pewności.

– Dobrze. Coś wymyślę.

– Na pewno. Dziękuję ci.

Odpowiedni plan przyszedł mi do głowy, jeszcze zanim dojechaliśmy do domu. Wcale nie zamierzałam pozwolić, żeby Razmes znalazł się w Luksorze sam czy nawet z Davidem. Bezpieczeństwo polega na liczebnej przewadze. Kiedy obwieściłam moją propozycję, wszyscy zgodzili się, że kolacja w hotelu Winter Palace będzie miłą odmianą. Sir Edward powiedział, że przeprawi się przez rzekę razem z nami, ale ma już umówione spotkanie. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie znalazł sobie przypadkiem nowego towarzystwa – oczywiście mając na myśli płeć nadobną. Może naprawdę porzucił już nadzieję zdobycia serca Nefret? W każdym razie nie zauważyłam, żeby go w jakikolwiek sposób zachęcała – a wyćwiczone oko, takie jak moje, bez trudu wyłapuje drobne oznaki, świadczące o zainteresowaniu romantycznej natury. Sir Edward nie należał do mężczyzn tracących energie dla przegranej sprawy, zwłaszcza że było tyle innych dam, które mógł oczarować swoimi nienagannymi manierami i eleganckim wyglądem. A jeśli tak było w istocie, należała mu się wdzięczność za bezinteresowną pomoc.

Wszyscy poszli się myć i przebierać, a ja zostałam przez chwilę na werandzie, by nacieszyć oko moimi kwiatami i podumać nad straszliwym losem nieznanej kobiety. Cóż za dziwny świat! Splatały się w nim ściśle piękno i szczęście, tragedia i przerażenie, tworząc materię życia. Moja oferta wobec Ramzesa była szczera, ale zrezygnowałam z tej nieprzyjemnej misji bez żalu. Wolałabym i jemu tego oszczędzić, ktoś jednak musiał wykonać to zadanie, a jego osoba była tu najlogiczniejszym wyborem.

Kiedy oznajmiłam, że towarzyszyć nam będą Daoud i jego kuzyn Mahmud, nikt nie zaprotestował, ale Walter spojrzał na mnie podejrzliwie. Nie wątpiłam, jaka byłaby jego i Evelyn reakcja na wieść o kolejnej śmierci. Nie było sensu ukrywać tego przed nimi, uznałam jednak, że warto sprawę odłożyć na później, by nie psuć wszystkim wieczoru.

Udawało mi się odwracać ich uwagę przez cały obiad, w czym wydatnie pomagała mi Lia. Cały czas mówiła tylko o tym, jak wspaniale jest z nami przebywać, o atrakcyjnej wycieczce do Doliny Królów i o swoim podziwie dla Moonlight. Trajkotała jak najęta, roześmiana i z błyskiem w oczach. Nefret z właściwą sobie żywością przyłączyła się do niej, pozostali jednak byli niezbyt pomocni. Twarze rodziców dziewczynki wydłużały się coraz bardziej; wiedzieli, że im większy jest jej zachwyt, tym trudniej będzie nalegać na wyjazd. Ramzes nie jadł prawie wcale, a David, który miał mu towarzyszyć, jeszcze mniej.

Wymknęli się zaraz po kolacji, na moje nalegania zabierając ze sobą Daouda i Mahmuda. Uwagę reszty odwróciłam, oprowadzając ich po hotelu, lecz kiedy wróciliśmy do salonu na kawę, zaczęły się pytania. Moje kiepskie wytłumaczenie, że chłopcy pewnie poszli odwiedzić jakiegoś handlarza starożytności, spotkało się z zasłużonym sceptycyzmem.

– Do diabła! – wybuchnął Emerson. – Jeżeli poszli sami, a ty o tym wiedziałaś, Peabody, i nie powiedziałaś mi…

Oburzenie odebrało mu mowę. Aż się skrzywiłam, widząc furię w jego błękitnych oczach.

Twarze pozostałych także nie wyrażały zrozumienia. Spojrzenie Nefret pałało, a oczy Lii rozszerzyły się z niepokoju. Nawet Evelyn patrzyła na mnie srogo.

– Nic im nie grozi – pospieszyłam z zapewnieniem. – Wzięli ze sobą Daouda i Mahmuda, poszli niedaleko i nie na długo. Wkrótce wrócą i wtedy omówimy…

– Mniejsza z tym, Amelio – przerwał mi Walter, a spokojna pewność w jego głosie ostudziła nawet jego rozsierdzonego brata. – My z Evelyn już omówiliśmy co trzeba i raczej nie zmienimy zdania. Przed wyjazdem z Kairu zdążyłem jeszcze dowiedzieć się o rezerwacje. Są miejsca na parowcu odpływającym z Port Saidu w przyszły wtorek. Pojedziemy do Kairu, wsadzę Evelyn z Lią na statek i wrócę tutaj.

Jeżeli sądził, że to załatwi sprawę, nie znał swojej rodziny. Każde z nas miało własną opinię na ten temat i nie omieszkało jej wyrazić. Lia podniosła głos do tak przeraźliwego pisku, że musiałam ją złapać za ramiona i lekko potrząsnąć.

– Na miłość boską, dziecko, nie rób scen – rzekłam surowo. – Nie publicznie w każdym razie.

– Oczywiście – wycedziła Nefret. – My, Emersonowie, nigdy nie ujawniamy publicznie swoich uczuć, co? Jak mogłaś, ciociu Amelio?

– Miałem nadzieję, że uda się to odłożyć na później – powiedział Walter, nieco stropiony. – No ale… Lia, dziecko kochane, nie płacz już!

– Nie publicznie w każdym razie – wycedziła Nefret przez zęby.

Wyglądała, jakby miała chęć mnie z kolei wziąć za ramiona i potrząsnąć. Emerson zresztą też. Od dalszych napaści uratowało mnie przybycie Ramzesa.

Dyskusja była tak ożywiona, że nikt nie zauważył jego wejścia – poza Nefret. Zerwała się z miejsca i byłaby pobiegła mu na spotkanie, gdybym nie przytrzymała jej za rękę.

– Nie publicznie – powiedziałam na poły kpiąco, za co zostałam obdarzona przez nią nieprzychylnym spojrzeniem. Usiadła jednak, złożywszy złączone dłonie na podołku.

Ramzes stanął przy Nefret z uniesionymi wysoko brwiami.

– Słychać was aż na ulicy – oznajmił. – Jaki znowu macie problem?

Jego udawana nonszalancja mogła zwieść innych, ale serce matki zawsze wyczuje oznaki wzburzenia. Gdy spojrzenie Ramzesa napotkało moje, pokręcił nieznacznie głową.

Nie potrafiłam powstrzymać okrzyku ulgi.

– Dzięki Ci, Boże!

– Ty obrzydliwy, podstępny zdrajco – syknęła Nefret. – Gdzie ten drugi gagatek?

– Idzie… – Ramzes wskazał drzwi, w których stał już David. Nie posiadał on takiej umiejętności maskowania się jak mój syn i pewnie zwlekał z wejściem, by zdążyć zapanować nad swoją szczerą, otwartą twarzą. Pomimo że zamordowaną kobietą nie była Layla, dla tak wrażliwego młodzieńca jak on musiał to być straszny widok. Przyjrzałam się baczniej Ramzesowi i zadzwoniłam na kelnera.

– Siedź spokojnie, Nefret – napomniałam ją. – Ramzes chciał ci oszczędzić tego koszmarnego zadania i powinnaś być mu za to wdzięczna. Whisky, synu?

– Tak, proszę – odparł i opadł ciężko na krzesło.

– Czuję, że się do ciebie przyłączę – rzekł Emerson.

Zanim opowieść Ramzesa dobiegła końca, to samo uczynił Walter, a ja zamówiłam szklaneczkę dla Davida, który nie pija mocnych alkoholi, ale tym razem uległ moim namowom. Ramzes pokiwał z aprobatą głową.

– Miał mdłości – oznajmił, patrząc z ukosa na Nefret. – I ja także.

Ujęła jego dłoń tak charakterystycznym dla siebie, impulsywnym i czułym gestem.

– Już dobrze, mój chłopcze; tym razem ci wybaczam. Chyba nie złamałeś naszej zasady, skoro powiedziałeś o tym cioci Amelii. Więc to nie była Layla?

– Nie.

Ciekawa byłam, skąd ta jego pewność. Nie zagłębiał się w szczegóły, lecz pamiętając, jak strasznie był zmasakrowany Yussuf Mahmud, domyślałam się, że twarz ofiary musiała być nierozpoznawalna. Uznałam jednak, że lepiej będzie się nie dopytywać, szczególnie w obecności Lii.

Powinnam była się domyślić, że Nefret i tak to zrobi. Usłyszawszy jej pytanie, Ramzes stracił na moment swój kamienny wyraz twarzy.

– Była… młodsza – odpowiedział. – O wiele młodsza.


Zostało postanowione – cokolwiek poniewczasie moim zdaniem – że natychmiast wracamy do domu. Zgroza ogarnęła nawet tych z nas, których ominęło wysłuchanie opisu pierwszego ze zmasakrowanych ciał. Walter nie przestawał czynić wymówek Ramzesowi za omawianie tych spraw przy Lii. Ja jednak uważałam, że to do ojca należało chronienie córki, którą – tak na marginesie – wszystko to dotknęło o wiele mniej niż dorosłych. Nie była jeszcze nigdy, dzięki Bogu, świadkiem gwałtownej śmierci i nawet nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

Ruszyliśmy do przystani – na przedzie Walter z Evelyn, rozmawiający przyciszonymi głosami; za nimi David i Lia, potem Emerson ze mną, a na końcu Nefret i Ramzes. Mój mąż prawie się nie odzywał (pewnie zostawiał sobie przemowę na później), mogłam więc jednym uchem podsłuchiwać rozmowę dzieci za nami.

– Kiedy się dowiedziałeś? – zapytała Nefret.

– Rano. Abdullah mi powiedział.

– I przez cały dzień żyłeś w lęku, że to może być Layla! Och, Ramzesie!

Nic nie odpowiedział, a Nefret po chwili dodała:

– Cieszę się ze względu na ciebie, że to nie ona.

– Ze względu na mnie? Zapewniam cię, moja droga, że śmierć Layli nie poruszyłaby mnie bardziej niż…

– Wiem, że tak, Ramzesie, nie udawaj… – głos dziewczyny zadrżał. – Gdyby zginęła, to przecież przez to, że ci pomogła. Czułbyś się winny, tak jak ja teraz.

– Nefret!

– Ta młoda kobieta to prostytutka, prawda? Do tej pory ktoś już na pewno ją zidentyfikował albo przynajmniej ustalił, że… że żadna dziewczyna o przyzwoitej reputacji nie zaginęła w Luksorze. Musiała coś wiedzieć, zwróciła się do nas o pomoc i zabili ją. To ja jestem winna śmierci tej nieszczęsnej.

Emerson też usłyszał te słowa, a potem cichy szloch i nieartykułowany pomruk Ramzesa. Nie zatrzymał się ani nie odwrócił, ale jego dłoń zacisnęła się na mojej tak mocno, że prawie zgruchotał mi palce.


Zanim dotarliśmy do domu, Nefret zdołała się pozbierać, przynajmniej na zewnątrz. Po zmroku staraliśmy się nie wychodzić na werandę, zasiedliśmy więc w bawialni. Pomimo głośnych protestów Lii, Evelyn zapędziła ją do łóżka. Nawet Nefret nie broniła prawa dziewczynki do pozostania z nami. Mieliśmy jeszcze sporo do omówienia, a ponieważ opinia Lii była wszystkim znana, nie było sensu dopuszczać do dyskusji jeszcze jednej łatwo ekscytującej się osoby.

Emerson obszedł dom, sprawdzając bramę, drzwi i okna. Po powrocie oznajmił, że Daoud postanowił pozostać na straży.

– Przedtem nie był do tego taki skory – zauważył. – Najwyraźniej wziął Lię pod swoje skrzydła.

– I to bardzo rozłożyste skrzydła – zażartowałam. – Z nikim nie byłaby bezpieczniejsza.

Mój drobny żarcik nie poprawił zbytnio atmosfery. Nie dokonały tego również półmiski z przekąskami, które uparła się podać Fatima. Sir Edward także wrócił już ze swojego wypadu i dołączył do naszej narady wojennej. Wiedział o zamordowanej dziewczynie i był tym wyraźnie poruszony.

– Nawet Daoud nie jest nieśmiertelny – rzekł, kręcąc głową. – Mam nadzieje, że uznają to państwo za przyjacielską radę, jeśli powiem, że rodzice panny Lii powinni jak najszybciej zawieźć ją do domu.

Wyraz niezdecydowania na twarzy Waltera byłby nawet zabawny, gdyby nie był żałosny. Mój szwagier jest zapalonym egiptologiem, a nie miał okazji uczestniczyć w pracach wykopaliskowych już od dość dawna. Dzień spędzony w Dolinie Królów odświeżył jego zainteresowanie, ale jak każdy prawdziwy Brytyjczyk, nie potrafiłby zostawić swoich bliskich w obliczu niebezpieczeństwa.

– Czy nie uważacie, że znaleźliśmy się w ślepej uliczce? – zapytał. – Moim zdaniem wplątaliście się w rozgrywkę z jakimś egipskim gangiem złodziei, może trochę lepiej zorganizowanych i bardziej bezwzględnych od innych, nie aż tak groźnych jednak, jak wielu złoczyńców, z którymi mieliście do czynienia w przeszłości. Obydwie ofiary to Egipcjanie…

– Czy przez to ich śmierć ma mniejsze znaczenie? – wtrącił cicho Emerson.

– Nie wypaczaj moich intencji, Radcliffe – zmarszczył brwi Walter. – Dobrze wiesz, co mam na myśli. Chociaż to hańba, faktem jest, że o wiele łatwiej można bezkarnie zamordować w Egipcie Egipcjanina niż Europejczyka czy Anglika. Władze niewiele się przejmują swoimi rodakami. Znamienny jest też okrutny sposób, w jaki oboje zostali uśmierceni.

– Masz absolutną rację, Walterze – poparłam go. – Już dawno to mówiłam, ale nikt mi nie chciał wierzyć. To może być sekta! Okrutna sekta w rodzaju wyznawców bogini Kali!

Emerson skwitował moje słowa niecierpliwym prychnięciem.

– A czemu nie? – zaoponował Walter. – Indyjscy Dusiciele twierdzą, że składają ofiary swojej bogini, ale nie gardzą także obrabowywaniem tych nieszczęśników. Taką tajną organizację, mającą cechy sekty – rytualne mordy, przysięgi potwierdzane krwią i całą resztę – o wiele łatwiej kontrolować od zwyczajnej złodziejskiej bandy.

– Być może rzeczywiście warto rozważyć tę możliwość, stryju Walterze – przyznał uprzejmie Ramzes. – Religijny fanatyzm był już przyczyną niejednej ohydnej zbrodni.

Walter wyglądał na ucieszonego. Nieczęsto się zdarzało, żeby jego poglądy przyjmowano z taką aprobatą. Zachęcony tym, kontynuował ze wzmożonym entuzjazmem:

– Przywódcy takiej grupy wcale nie muszą być – i najczęściej nie są – prawdziwymi wyznawcami. Są cyniczni i podli, jedynym motywem ich działania jest zysk, a swoich podwładnych kontrolują za pomocą zabobonnego strachu. Pamiętajcie, że wszystko zaczęło się, gdy nasza młodzież miała odejść z papirusem. Czy jest on aż tak wartościowy, by skłonić kogoś do zbrodni?

– Ach, prawda, nie widziałeś go, stryju – zreflektował się Ramzes. – Przyniosę zwój, dobrze, ojcze?

– Tak, oczywiście – odparł Emerson, żując z posępną miną ustnik fajki.

Walter obejrzał z podziwem nie tylko papirus, lecz także skrzynkę zaprojektowaną przez Davida. Chłopak aż pokraśniał, słysząc jego pochwały.

– Obchodzimy się z nim bardzo ostrożnie, proszę pana – wyjaśnił. – Ale uważamy, że warto by na wszelki wypadek zrobić kopie.

– Całkiem słusznie – zgodził się z nim Walter i poprawiwszy okulary, pochylił się nad zwojem. Ja też postanowiłam się mu bliżej przyjrzeć, bo odsłoniętej akurat winiety przedtem nie widziałam. Przedstawiała cztery małe niebieskie małpy z łapkami złożonymi na okrągłych brzuszkach, siedzące wokół stawu.

– Duchy jutrzenki – mruknął Walter, przyglądając się rzędowi hieroglifów pod malunkiem. – Zadowalają bogów płomieniami ze swych ust…

– Wystarczy – przerwał mu Emerson. – Jeżeli masz ochotę przetłumaczyć to cholerstwo, Walterze, zrobisz to później. Na razie obejrzyj fotografie.

– Chyba zostawię to Ramzesowi. Wątpię, żeby tekst wnosił coś nowego. Wspaniały egzemplarz, ale z pewnością nie jest to żaden unikat. Czy dla tej domniemanej sekty mógłby mieć jakieś szczególne znaczenie?

Do pokoju weszła Evelyn i stanęła przy nas.

– To ten słynny papirus? – zapytała. – Urocze te małe pawianki.

– Wyglądasz mi na bardzo zmęczoną, moja droga – stwierdziłam. – Usiądź, naleję ci herbaty.

– To wyczerpanie nie tyle fizyczne, co psychiczne – odparła. – Miałam dość długą rozmowę z Lią. Jeszcze nigdy nie zachowywała się tak nierozsądnie! A wiesz przecież, Amelio, że matce, nawet bardzo poirytowanej, niełatwo przychodzi odmówienie dziecku czegoś, czego ono tak bardzo pragnie.

Emerson przestał ssać ustnik fajki i nagle się ożywił.

– Chciałbym zaproponować pewien kompromis – oznajmił.

Słowo „kompromis” w jego ustach brzmiało tak niezwykle, że wszyscy wybałuszyli na niego oczy. Emerson uznał to za objaw głębokiego zainteresowania i wyłuszczył swój pomysł.

– Tak czy inaczej, wyjeżdżacie dopiero za kilka dni. Może więc zorganizowalibyśmy dziewczynce wycieczkę… do Medinet Habu, Deir el Bahari i tak dalej. Będziemy zwiedzać, chodzić na przyjęcia i zabawiać ją, aż się zmęczy, a wtedy odeślemy ją do domu jeśli nie zachwyconą, to w każdym razie mniej rozczarowaną.

Czułam, że wcale nie poszłoby to tak łatwo. Skłonność do kompromisu jest nieznana młodym ludziom prawie w tym samym stopniu, co Emersonowi. Jednak jego propozycja mogła przynieść przynajmniej ten skutek, że Lii nie wypadałoby już tak bardzo narzekać na swój los.

– I przerwałbyś prace na całe dwa dni? – zdumiał się Walter. – Radcliffe! Cóż za poświęcenie!

– Tylko bez sarkazmu, bardzo cię proszę, Walterze – burknął Emerson z urazą. – Oczywiście, że nie puszczę was samych. Będziemy podróżowali w dużej grupie, niczym jakaś cholerna banda od Cooka, otoczeni przez…

– Przez Daouda – zaśmiałam się. – To wspaniały kompromis, Emersonie. Musimy też koniecznie pójść na kolację do Vandergeltów… – dodałam i zwróciłam się do Evelyn i Waltera: – Byliby bardzo rozczarowani, nie zobaczywszy się z wami. Pokażemy Lii Zamek i „Amelię”, i…

– I dom Abdullaha – wtrącił Ramzes. – Obrazi się, jeśli nie wstąpimy do niego. Wiem od Daouda, że Kadija już wczoraj zaczęła przygotowywać jedzenie.


Z manuskryptu H


– …i sprowadziłam śmierć na tę biedaczkę! – łkała Nefret.

Ramzes objął ją i dziewczyna skryła twarz na jego ramieniu, lecz nie potrafiłby jej teraz ukoić, nawet biorąc sporą część winy na siebie. Jego także gnębiła ta sprawa, odkąd ujrzał okaleczone zwłoki i dowiedział się, kim była ofiara.

– Wcale niekoniecznie twój apel musiał stać się przyczyną jej śmierci – przekonywał Nefret. – To mogła być równie dobrze kara za coś albo nawet osobista zemsta.

– Na pewno nie to drugie. To wszystko za bardzo do siebie pasuje i… jest zbyt straszne. Jak ci ludzie mogą tacy być, Ramzesie?

Otarła oczy dłonią. Ramzes zaczął grzebać po kieszeniach, co spowodowało, że mimo przygnębienia Nefret roześmiała się.

– Daj sobie spokój, mój chłopcze, przecież ty nigdy nie masz chusteczki. Gdzie moja torebka?

Był to idiotyczny przedmiocik uszyty z jakiejś błyszczącej tkaniny i wiszący u jej przegubu na złotej tasiemce. Dziewczyna odsunęła się i Ramzes opuścił ramię. W każdym razie będzie mógł potem wspominać tę chwilę i czułość w jej głosie, gdy powiedziała:

– Mnie nie zwiedziesz, kochany Ramzesie. Nie jesteś aż tak twardy, na jakiego pozujesz. Przyjdź jeszcze ze mną porozmawiać, zanim się położysz.

Kiedy wrócili do domu, sir Edward już tam był, jak zwykle dobrodusznie uśmiechnięty. Odbyła się typowa rodzinna dyskusja, obfitująca w okrzyki i wybuchy furii (przeważnie głowy rodziny), lecz mimo to bardzo produktywna. Dwa dni zwiedzania i rozrywek powinny załatwić sprawę, a jeśli Lii i to nie zadowoli (było niemal pewne, że nie), będzie musiała pogodzić się z losem.

Ramzes wiedział, dlaczego ojciec zdecydował się poświęcić na to swój czas. Chciał przez te dwa dni zająć czymś wszystkich, podczas gdy on będzie szukał morderców. Śmierć dziewczyny była dla Emersona kroplą, która przepełniła czarę. Ramzes widywał już u niego ten wyraz twarzy i wiedział dobrze, co zapowiada.

Kiedy doszli wreszcie do porozumienia, matka od razu zapędziła wszystkich do łóżek. Ramzes pakował właśnie papirus do skrzynki, sądząc, że został w pokoju sam, ale po chwili ujrzał stojącego w drzwiach Emersona.

– Tak, ojcze? – zapytał, zastanawiając się, czy kiedyś dorośnie na tyle, że będzie mógł zrezygnować z tej oficjalnej formy.

– Pomyślałem, że może potrzebujesz pomocy. Jak twoja ręka?

– Dobrze, ojcze. Najchętniej zdjąłbym już ten przeklęty bandaż, ale Nefret mi nie pozwala.

– Bardzo się troszczy o ciebie i o Davida. A wy o nią.

– Usiłujemy, chociaż to diabelnie trudne. Wiesz, jaka ona jest.

– Mam wieloletnie doświadczenie w obchodzeniu się z upartymi kobietami – mruknął Emerson z lekkim uśmieszkiem. – Ale gdyby takie nie były, nie… ee, nie staralibyśmy się tak bardzo, co?

„Nie kochalibyśmy ich tak bardzo”, chciał powiedzieć. Czemu unika tego słowa, zastanawiał się Ramzes. Może mówił je tylko żonie.

– To prawda – przyznał.

– Hm… udało ci się dzisiaj uchronić ją przed naprawdę okropnym widokiem. Dla ciebie i dla Davida też musiał być nieprzyjemny. Należy się wam pochwała.

– Dziękuję, ojcze.

– Dobranoc, mój chłopcze.

– Dobranoc, ojcze.

David nie zgodził się zaczekać na zewnątrz małego, brudnego pomieszczenia, w którym leżały zwłoki. Stał przy Ramzesie, gdy ściągano z ciała podniszczony całun, i czując podchodzącą do gardła kulę, czekał, aż jego przyjaciel skończy oględziny.

Ale gdy Ramzes podszedł tego wieczoru do drzwi Nefret i usłyszał zza nich przyciszony, pełen napięcia głos Davida, oddalił się, nawet nie zapukawszy. Tej nocy znowu go zabił, wbijając palce głęboko w krtań i waląc głową przyjaciela o podłogę. Leżał potem, nie mogąc zasnąć, aż do świtu, z twarzą zakrytą dłońmi – dłońmi mordercy.


Atmosfera podczas śniadania nie była zbyt przyjemna, pomimo moich wysiłków, by ją rozładować. Walter wciąż zerkał przepraszająco na córkę, Ramzes wyglądał upiornie, a David miał minę człowieka, który ma na sumieniu jakiś brudny sekret – choć trudno mi to sobie wyobrazić, bo nie znam osoby bardziej nieszkodliwej od tego biednego chłopaka. Przez przystojną twarz Emersona raz po raz przebiegał skurcz wściekłości. Wiedziałam, że wyobraża sobie niekończącą się procesję znajomych Davisa, tratujących komorę grobową nowo odkrytego grobowca. Nasz plan miał więc i tę dobrą stronę, że przez dwa dni mój mąż będzie musiał się trzymać z dala od Doliny.

Rodzice Lii poinformowali dziewczynkę o naszym pomyśle w zaciszu swojego pokoju. Według relacji Evelyn – sprawiającej wrażenie dość przygnębionej i znużonej – ich córka przyjęła to spokojniej, niż oczekiwali. Nękały mnie jednak złe przeczucia. Lia zupełnie nie przypominała swego stryja, lecz tego ranka ich podbródki miały dziwnie podobny, zacięty zarys.

Sir Edward był jak zwykle czarujący i wspólnym wysiłkiem zdołaliśmy w końcu nieco ożywić atmosferę. Zamierzaliśmy spędzić cały dzień poza domem, rozpoczynając zwiedzanie od świątyń Ramesseum i Medinet Habu, skąd mieliśmy wracać przez Gurna, by zjeść lunch w domu Abdullaha.

Nie będę zanudzała Czytelnika opisami widoków Luksoru, można je bowiem znaleźć nie tylko w poprzednich moich książkach, lecz także w bedekerze. Nie można powiedzieć, żebyśmy sami byli już nimi znudzeni, bo mnie zabytki Luksoru nigdy nie nużą – jednak tym razem przyjemność sprawiał nam przede wszystkim zachwyt Lii. Obawy co do przyszłości zastąpiła radość obecnej chwili; twarz dziewczynki pokraśniała, loki podskakiwały i chłonęła wszystko z entuzjazmem pilnej studentki. Nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele czasu poświęciła studiom przez miniony rok. Evelyn powiedziała mi, że zeszłego lata David zgodził się ją uczyć, a był doskonałym nauczycielem. Lia znała już nazwy i skomplikowaną historię wszystkich odwiedzanych miejsc. Blask w jej oczach, gdy z rewerencją muskała palcami kartusz Ramzesa II i odczytywała hieroglify, sprawił, że jeszcze bardziej żałowałam niefortunnych okoliczności, które kazały nam ją odesłać do Anglii.

Wizyta u Abdullaha także okazała się bardzo przyjemna. Dom udekorowany był kwiatami i liśćmi palmowymi zupełnie jak na wesele, a Kadija nagotowała jedzenia chyba dla dwudziestu osób. Lia próbowała wszystkich dań i wzorem Nefret usiłowała siedzieć po turecku, a jej wysiłki, by mówić po arabsku, wywoływały uśmiech nawet na dostojnym obliczu Abdullaha. Odnosiła się do drogiego nam starca z lękliwym szacunkiem, który ujmował wszystkich za serce. Nie przejmowała się złą wymową i koślawą gramatyką i udawało jej się być rozumianą.

Udało jej się także z Daoudem, pomyślałam, patrząc na jego rozpromienioną twarz. Chłopak miał serce wielkie jak on sam, a teraz przybyła mu jeszcze jedna osoba do kochania.

Po jedzeniu mężczyźni wyszli na dwór zapalić, mogłyśmy więc porozmawiać trochę z Kadiją. Mówiła niewiele – najwyraźniej wolała opowiadać swoje dowcipy samej tylko Nefret – ale widać było, że i jej nasza wizyta sprawiła radość.

Po drodze do domu zatrzymaliśmy się jeszcze przy kilku grobowcach. Lia mogłaby je oglądać w nieskończoność, widziałam jednak, że Evelyn jest już zmęczona, i przypomniałam wszystkim, że wieczorem czeka nas kolacja u Cyrusa i Katherine.

– Dzień pełen wrażeń – stwierdził Emerson, odciągając mnie na stronę.

– I pełnych brzuchów – dodałam i poklepałam się po swoim. – Wątpię, czy zdołamy jeszcze dzisiaj cokolwiek zjeść. Ale mała świetnie się bawi. Jaka szkoda, że musi wyjechać. Czy to naprawdę konieczne, Emersonie?

– Lepiej być mądrym przed szkodą, Peabody – odparł z uśmiechem. – Jak widzisz, ja też potrafię przytaczać aforyzmy.

– Co ci powiedział Abdullah?

– Niech to szlag, Peabody! Nienawidzę, kiedy czytasz mi w myślach.

– Raczej w twojej twarzy, mój drogi. Znam każdy jej rys. A twoje oblicze nie należy do takich, które potrafią coś ukryć.

– Hmh – mruknął Emerson. – I tak zamierzałem ci powiedzieć. Dzięki naleganiom Ramzesa ciało zostało oficjalnie zidentyfikowane, a policja przepytała właścicielkę tego… ee… domu. Nie zajęliby się sprawą, gdyby nie jego naciski, a ona oczywiście sama by się nie zgłosiła.

– Czy to była ta dziewczyna, o której mówiła Nefret?

– Tego się nie da ustalić, Peabody. Takich młodych kobiet było w tym… domu kilka. – Jego koń parsknął i spostrzegłam, że dłonie Emersona zbyt mocno ściągnęły cugle. – Przepraszam – rzekł do konia, a do mnie powiedział: – Żeby to sprawdzić, Nefret musiałaby ponownie obejrzeć te dziewczyny.

– Nie ma mowy, Emersonie!

– W pełni się z tobą zgadzam, moja droga. W każdym razie mamy prawo podejrzewać, że to była ona. Nie wiemy tylko, czy zabito ją, bo chciała uciec z tej piekielnej nory, czy może wiedziała za dużo o Layli, czy też jeszcze z innego, nieznanego nam powodu.

– Dowiemy się tego, Emersonie.

– Tak, moja droga Peabody, dowiemy się.

Była to przysięga i wiedziałam, że Emerson jej dotrzyma. Wiedziałam także, że będę musiała bacznie go obserwować, gdy tylko młodsi Emersonowie wyjadą. Kiedy mojego kochanego męża coś poruszy, bywa lekkomyślny.


Vandergeltowie zamierzali wydać na cześć naszych gości wielkie przyjęcie, ale z powodu krótkości ich pobytu ograniczyli się do kolacji z udziałem – poza nami – jedynie sir Edwarda i Howarda Cartera. Wszyscy słyszeli już o ostatnim morderstwie, ponieważ złe wieści zawsze szybko się rozchodzą. Unikaliśmy jednak tego tematu ze względu na młodzieńczą niewinność Lii. (Dawniej Howard rozszerzyłby ten wzgląd także na Nefret, nauczył się już jednak, że lepiej tego nie robić).

Tematem rozmowy stał się wobec tego grobowiec Davisa. To nieczęsta przyjemność przebywać w towarzystwie osób, które znają temat i są nim równie zainteresowane, jak i my sami. Lia nie znała go wprawdzie tak dobrze, lecz jej żywe pytania inspirowały panów do tłumaczenia i wyjaśniania, co jest jednym z ich ulubionych zajęć.

Nasz opis trumny bardzo zaintrygował Howarda, który jeszcze nie widział grobowca.

– Któż inny mógłby to być, jeśli nie sam Achenaton? – zastanawiał się. – Wiem, że jego grób jest w Amarnie, nie było w nim jednak mumii. Możliwe, że gdy miasto zostało opuszczone, królewskich nieboszczyków przeniesiono dla bezpieczeństwa do Teb.

– Możliwe – zgodził się Emerson. – Ale brakuje kilku faraonów z tego okresu. Jak to się stało, że nie zaproszono cię do wzięcia udziału w tak zwanym oczyszczaniu, Carter? Pracowałeś już przecież dla Davisa. Stanowczo powinien poprosić cię o wykonanie rysunków czy akwarel z niektórych obiektów in situ.

– Wiele bym dał, żeby tak się stało – przyznał Howard. – Ale cóż, pan Smith też jest zdolnym artystą i bliskim przyjacielem Davisa, więc pewnie on to będzie robił.

– On nie ma takiej ręki jak pan – stwierdziła Nefret.

– Być może w ogóle nikt nie będzie tego robił – mruknął ponuro Emerson. – Jak na razie Davis nie uczynił kompletnie nic, żeby cokolwiek zabezpieczyć czy skopiować. Nadzór też jest byle jaki. Miej oko na handlarzy, Carter… wcale bym się nie zdziwił, gdyby przedmioty z tego grobowca zaczęły wypływać na rynku w Luksorze.

– Ani ja – przytaknął Howard. – Rozmawiałem niedawno z Mohassibem… – przerwał, żeby wyjaśnić Lii, o kim mówi: – To jeden z najbardziej szanowanych handlarzy starożytnościami w Luksorze, panienko. Zajmuje się tym już od ponad trzydziestu lat. Pytał, czy pani go jeszcze pamięta, pani Emerson. Ostatnio sporo chorował i myślę, że bardzo by się ucieszył z pani odwiedzin.

Howard starannie ukrywał rozgoryczenie pod maską dobrego wychowania, wiedziałam jednak, że czuje się urażony zatrudnieniem przez Davisa innego artysty, nie tak doświadczonego i nie będącego w takiej potrzebie. Udało mi się później powiedzieć mu na osobności kilka słów pocieszenia:

– Nie zniechęcaj się, Howardzie. Staraj się patrzeć w przyszłość z odwagą i nadzieją.

– Ma pani rację – westchnął. – Staram się tak robić. Czasem ogarnia mnie zniechęcenie, ale mając takich przyjaciół jak pani i profesor, nie powinienem się uskarżać. Wie pani, jak bardzo podziwiam profesora, prawda?

– Ee… oczywiście – odparłam.

Emerson to najwspanialszy z ludzi, lecz z niektórymi cechami jego charakteru lepiej nie mieć do czynienia. A upór Howarda podczas tej historii z pijanymi Francuzami bardzo mi się kojarzył z zachowaniem mojego męża w podobnych sytuacjach.

– To przecież nie koniec twojej kariery, Howardzie – powiedziałam i poklepałam go po dłoni – tylko chwilowe jej zawieszenie. Możesz mi zaufać, coś się na pewno wkrótce pojawi!


Sir Edward z właściwym sobie taktem wymówił się od kolacji, gdy wróciliśmy do domu. Ziewając w dość nieprzekonujący sposób, oświadczył, że jest bardzo zmęczony i idzie się położyć. Niektórzy z nas także moim zdaniem potrzebowali odpoczynku, jednak Lia do nich nie należała. Oznajmiła, że nie ma zamiaru marnować na spanie ostatnich cennych godzin w Egipcie.

– Powinnaś się trochę przespać – powiedziałam z uśmiechem, ale stanowczo. – Jutro czeka nas kolejny wyczerpujący dzień.

– Chodź ze mną, porozmawiamy sobie – zaproponowała Nefret, biorąc dziewczynkę pod rękę. – Nie pokazałam ci jeszcze tej nowej sukni, którą kupiłam w Kairze.

Mając w bliskiej perspektywie rozstanie z moją drogą Evelyn, nie chciałam jej teraz opuszczać, a Emerson czuł chyba to samo wobec brata. Byli do siebie bardzo przywiązani, chociaż brytyjska powściągliwość kazała im to ukrywać. Mój mąż na prośbę Waltera wyciągnął znowu papirus i rozpoczęli żywy, lecz przyjacielski spór o znaczenie różnych sformułowań. Spostrzegłam, że Ramzes nie włączył się do dyskusji, co wystarczyło, by obudzić moją czujność. Podeszłam do niego, zauważając przy okazji, że David już się wymknął.

– Nie wyglądasz za dobrze – stwierdziłam. – Czy dłoń ci jeszcze dokucza?

– Nie, mamo – odparł i wyciągnął rękę, żebym ją mogła obejrzeć. Zdjął już bandaż. Dłoń wciąż była opuchnięta i przebarwiona, nie krzywił się jednak, kiedy zginałam mu kolejno palce.

– Może chcesz coś na sen? – zapytałam. – Doświadczyłeś dzisiaj dość nieprzyjemnych wrażeń.

– Nieprzyjemnych? – powtórzył. – Masz wyjątkowy talent do pomniejszania znaczenia niektórych zdarzeń, mamo. Dziękuję za troskę, ale niepotrzebne mi twoje laudanum. Może rzeczywiście pójdę się położyć. Powiedz ode mnie dobranoc reszcie, nie będę im już przeszkadzał.

Kiedy wróciłam do Evelyn, jej złotowłosa głowa spoczywała na poduszce, a oczy były zamknięte. Przykryłam ją wełnianym szalem i wyszłam na palcach z pokoju. Czemu na palcach, nie wiem, bo Walter z Emersonem rozmawiali podniesionymi głosami.

Fatima siedziała przy kuchennym stole z brodą opartą na rękach i wpatrywała się intensywnie w coś przed sobą. Była tak skupiona, że kiedy uświadomiła sobie moją obecność, aż podskoczyła z okrzykiem przestrachu. Okazało się, że studiuje książkę, egzemplarz Koranu otrzymany od Nefret.

– Nie czytaj przy świecy, Fatimo. – Położyłam dłoń na jej ramieniu. – Popsujesz sobie oczy. Wstyd mi, że nie pomagam ci w nauce tyle, ile powinnam.

– Wszyscy mi pomagają, Sitt Hakim – odparła. – Są tacy dobrzy. Czy zechciałabyś posłuchać, jak mi idzie czytanie?

Nie mogłam jej odmówić. Potknęła się raz czy drugi i musiałam podpowiedzieć jej słowo, po czym ją pochwaliłam i kazałam iść spać.

Zajrzałam jeszcze do bawialni. Mężczyźni dalej dyskutowali, a Evelyn spała słodko. Postanowiłam sprawdzić moich pozostałych podopiecznych i wyszłam na dziedziniec. W domowych pantoflach szłam bardzo cicho po pylistej ziemi. Przyłożyłam ucho do drzwi Ramzesa, zachwycając się jednocześnie ciszą i pięknem otoczenia, skąpanego w srebrzystym świetle księżyca. Dzięki staraniom Fatimy mój ogródek rozkwitał. Hibiskus w kącie podwórza, obsypany bujnym listowiem, niemal już dorównywał mi wzrostem.

Nagle zdałam sobie sprawę, że nie tylko ja zachwycam się księżycem. Liście hibiskusa rozchylił wiatr i zobaczyłam, że za drzewkiem ktoś stoi. I to nie jeden człowiek, lecz dwoje ludzi, tak blisko siebie, że wyglądali jak jedna postać. Widziałam zarys długiej białej sukni kobiety i jej smukłe ręce, oplatające szyję towarzysza. Mężczyzna stał do mnie plecami, ale kiedy wiatr zawiał silniej, ujrzałam w blasku księżyca ciemną głowę pochyloną ku głowie dziewczyny i naprężoną na plecach koszulę. Był wysokiego wzrostu. Nefret miała suknię ze szmaragdowej satyny, toteż uznałam, że dziewczyną musi być Lia – w czułych objęciach mojego syna!

Przypuszczam, że nawet gdybym krzyknęła, nie usłyszeliby mnie. Nie byłam jednak w stanie tego uczynić, bo tak dalece nie spodziewałam się czegoś takiego, że mnie kompletnie zamurowało. Ale widocznie wydałam jakiś odgłos albo oparłam się o drzwi, ponieważ nagle się otworzyły i gdyby mnie nie podtrzymały męskie ręce, byłabym upadła.

Ręce należały do Ramzesa. Nie było co do tego wątpliwości, bo cała reszta też należała do niego. Stał za moimi plecami – a nie z Lią w kącie podwórza.

On również spostrzegł tych dwoje. Usłyszałam jego głośny oddech i poczułam dłonie, zaciskające się boleśnie na moich żebrach. Wreszcie odzyskałam głos.

– O mój Boże! – krzyknęłam.

Winowajcy odsunęli się od siebie. Mężczyzna chciał się odsunąć jeszcze dalej, lecz Lia chwyciła go za ramię obiema rękami i mocno przytrzymała. Otworzyły się drzwi pokoju Nefret. Mój okrzyk nie był zbyt głośny, musiała więc nie spać. Przez chwilę spoglądała to na mnie, to na parę niegodziwców.

– A niech to! – jęknęła.

– Co to wszystko ma znaczyć? – spytałam ostrym tonem.

– Tylko się nie denerwuj, ciociu Amelio, proszę – powiedziała Nefret. – Wszystko ci wytłumaczę.

– Ty o tym wiedziałaś, prawda? Od jak dawna?

– Nie gniewaj się na nią. – David wyzwolił się łagodnie z uścisku Lii i podszedł do mnie. – To moja wina.

– Nie, to moja wina! – wykrzyknęła Lia. Podbiegła do Davida i usiłowała go objąć. – Ja… ja go uwiodłam!

– O mój Boże… – jęknął Ramzes. W jego głosie zabrzmiała tak dziwna nuta, że aż się na niego obejrzałam – i po raz pierwszy w życiu zobaczyłam na nieodgadnionym zwykle obliczu mojego syna wyraz tak żywych emocji.

– Wiedziałeś? – zapytałam.

– Nie.

– Rodzice Lii, jak mniemam, nawet nie podejrzewają, że dzieje się… coś takiego – powiedziałam, zwracając się do Davida.

– Zamierzam im właśnie wszystko wyznać – odparł cichym głosem. – Nie, Lio, nie powstrzymuj mnie. Byłoby lepiej, gdybym to zrobił już dawno temu.

– Pójdę z tobą – oznajmił Ramzes. Podniósł mnie, jakbym była lalką, i usunął z przejścia.

– Nie, mój bracie – sprzeciwił się David. – Pozwól mi chociaż raz wykazać się odwagą bez twojej pomocy.

Wszedł do domu. Lia ruszyła za nim.

– No i sprawa załatwiona – westchnęła Nefret. – Przyłączmy się do nich, Ramzesie. Kłótnie rodzinne to w tym domu ulubiony rodzaj rozrywki, a ta zapowiada się na wyjątkowo burzliwą.

12

I rzeczywiście była burzliwa. Wstyd mi było za Waltera. Zachował się jak wściekły tatuńcio z kiepskiego melodramatu i brakowało tylko, żeby wyciągnął oskarżycielsko palec w stronę Davida i zawołał: „Nie waż się więcej przekraczać progu mojego domu!”.

David był zbyt zdenerwowany, żeby wyłuszczyć sprawę subtelnie, lecz to i tak chyba nie miałoby znaczenia.

– Lia i ja się kochamy – oświadczył. – Wiem, że nie mam prawa jej kochać i że powinienem był powiedzieć wam to od razu. Powinienem był wyjechać. Powinienem…

Nie dane mu było powiedzieć więcej. Walter pochwycił swoją córkę, która przylgnęła do Davida, oderwał ją od niego i wyprowadził z pokoju. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek podniósł w gniewie rękę na nią czy inne ze swoich dzieci. Lia była tak zaskoczona, że poszła za nim, nie stawiając oporu. My wszyscy staliśmy jak słupy soli, dopóki nie powrócił, oznajmiając, że zamknął ją w jej pokoju.

– Pójdę do niej – powiedziała Evelyn.

Były to jej pierwsze słowa od chwili wygłoszenia przez Davida jego wyznania. Jej blada, pełna wyrzutu twarz i milczenie bolały go chyba bardziej niż gniewne słowa Waltera. Zwiesił głowę, a Ramzes, który przyglądał mu się z bardzo dziwną miną, podszedł i położył mu dłoń na ramieniu.

– Nawet się do niej nie zbliżaj! – ofuknął Walter żonę. – Spakuj wszystko, wyjeżdżamy porannym pociągiem. Co do ciebie zaś, Davidzie…

– Wystarczy, Walterze – powiedział Emerson. Podczas przemowy Davida fajka wypadła mu z ust. Teraz ją podniósł i obejrzał z bliska. – Złamana. Taka świetna fajka… Cóż, takie są skutki urządzania melodramatycznych przedstawień. To naturalne, że młodzi ludzie popadają czasem w nadmierną ekscytację, zaskoczyło mnie jednak, Walterze, że dorosły człowiek może do tego stopnia stracić panowanie nad sobą.

– To u was rodzinne – mruknęła Nefret, podchodząc do Davida i ujmując go pod ramię. – Drogi profesorze, nie pozwolisz chyba stryjowi Walterowi…

– Nie pozwolę żadnemu z członków mojej rodziny zachowywać się w sposób urągający jego czy jej godności.

Zważywszy na źródło tej wypowiedzi, należało ją uznać za kuriozalną, lecz Emerson oczywiście nie raczył być tego świadom i mówił dalej:

– Davidzie, idź do swojego pokoju. Siedź tam spokojnie i nie rób żadnych głupstw. Jeśli się dowiem, że spałaszowałeś całe laudanum ciotki Amelii albo się powiesiłeś na prześcieradle, będę naprawdę zły. Najlepiej idź z nim, Ramzesie.

– To niepotrzebne, ojcze – odparł cicho Ramzes. – On niczego takiego nie zrobi.

– Ja też nie pójdę – oświadczyła Nefret.

– Czyżbyście uważali, że będzie potrzebował adwokatów dla zapewnienia sobie fair play? – zdziwił się Emerson.

– Tak! – wykrzyknęła z emfazą Nefret.

– Tak – zawtórował jej Ramzes.

Nefret odchyliła do tyłu swoje smukłe ramiona; jej oczy pałały. Ramzes miał oczy przysłonięte rzęsami, a minę nie bardziej nieprzeniknioną niż zwykle, lecz równie buntowniczą jak ona. Oboje byli bardzo przystojni, bardzo młodzi i bardzo wzruszający. Miałam ochotę ich uściskać.

– Dziękuję wam, przyjaciele – rzekł cicho David i zdecydowanym krokiem, nie oglądając się za siebie, wyszedł z pokoju.

Siedziałam przy Evelyn, głaszcząc ją po dłoni.

– No więc tak… – zaczął Emerson. Nic więcej nie powiedział, bo Nefret naskoczyła na mnie:

– Nie masz zamiaru nic powiedzieć, ciociu Amelio? Nie staniesz w ich obronie?

– To nie wchodzi w grę, moja droga. Przykro mi.

– Dlaczego?

– Ona ma dopiero siedemnaście lat, Nefret.

– On poczeka.

– On poczeka?! – wybuchnął Walter. – Co za tupet! Przyjąłem tego chłopaka do własnego domu, traktowałem jak syna, a on wykorzystał dziecko, które…

– Nieprawda! – krzyknęła Nefret. Jej głos zabrzmiał jak róg myśliwski. Odwróciła się ku Walterowi; policzki miała zaróżowione, jej włosy lśniły niczym mosiężny hełm. Wyglądała jak młoda Walkiria. – To Lia pierwsza rozpoczęła zaloty! Czy sądzicie, że David z jego nieśmiałością i skromnością odważyłby się na coś takiego? Chciał o wszystkim powiedzieć, ale nie pozwoliła mu. Dlaczego w ogóle uważacie, że zrobił coś hańbiącego? Kocha ją całym sercem i chce się z nią ożenić… oczywiście nie teraz, lecz kiedy ona dorośnie, a on się jakoś ustabilizuje.

– Nie mogą się pobrać – oświadczył Walter. – Ani teraz, ani nigdy. – Przesunął dłonią po oczach. – Mówiłem przedtem w gniewie i żałuję tego. Powiem to Davidowi, gdyż wcale nie uważam, że zrobił coś hańbiącego. Ale małżeństwo…

Ramzes, który zamykał drzwi za Davidem, stanął pod ścianą z rękami w kieszeniach.

– Jest Egipcjaninem. Tubylcem. To dlatego, tak? – zapytał.

Walter nie odpowiedział. Ramzes nie patrzył jednak na niego, a na mnie.

– Oczywiście, że nie dlatego – odparłam. – Znasz moje podejście do tych kwestii, Ramzesie, i obrażasz mnie, sądząc, że kieruję się uprzedzeniami.

– Co w takim razie uważasz za przeszkodę? – naciskał.

– Jego rodzinę. Ojciec był alkoholikiem, a matka…

– Była córką Abdullaha. Czy to Abdullah ci się nie podoba? A może Daoud albo Selim?

– Dość już, Ramzesie – wtrącił się Emerson. – Nie pozwolę, żebyś się zwracał do matki takim oskarżycielskim tonem.

– Bardzo cię przepraszam, mamo – powiedział Ramzes, choć wcale tak nie myślał.

– Sprawa jest zbyt poważna i nie rozstrzygniemy jej podczas jednego wieczoru, obrzucając się oskarżeniami – oświadczył Emerson. – Możesz zabrać stąd swoją rodzinę, Walterze, skoro się przy tym upierasz. Ale niech mnie diabli, jeżeli myślisz, że zarwę kolejną noc, żeby cię odstawić do Luksoru na poranny pociąg. Nie, Nefret, ciebie też już nie chcę słuchać. Nie dzisiaj.

– Chciałam tylko zapytać, co ty sam o tym myślisz, profesorze.

– Ja? – Emerson wystukał popiół z fajki i wstał. – Mój Boże, czy mnie się w ogóle pyta o zdanie? No cóż, szczerze mówiąc, nie rozumiem, o co ten cały szum. David to utalentowany, inteligentny, ambitny młody człowiek. A Lia to ładne i ujmujące stworzenie, choć trochę rozpuszczone. Będą musieli oczywiście poczekać, ale jeżeli za trzy czy cztery lata nie zmienią zdania, to mogła wybrać gorzej. A teraz wszyscy do łóżek.

Nefret podbiegła do niego i zarzuciła ramiona na szyję.

– Hmm – mruknął Emerson z zadowoloną miną. – Marsz do łóżka, młoda damo.

Rozeszliśmy się w milczeniu. Walter wyglądał na dość zawstydzonego. Był dobrym i łagodnym człowiekiem i z pewnością żałował swojego wybuchu, nie sądziłam jednak, by chciał zmienić zdanie. Sprawy przybrały niefortunny obrót. Walter traktował Davida nie tylko jak utalentowanego ucznia, ale niemal jak własnego syna i wyjawiona dopiero co tajemnica musiała zmienić ich wzajemne relacje na zawsze. Jeszcze trudniejsze było to dla Evelyn, która szczerze pokochała chłopaka.

Pocałowała mnie na dobranoc z twarzą tak smutną, że serce mi się krajało, i podeszła do Waltera. Mąż objął ją ramieniem i razem opuścili pokój. Nefret wzięła za rękę Ramzesa.

– Chodźmy do Davida – zaproponowała i wyszli, nie patrząc na mnie.

– No i tak, Peabody – powiedział mój mąż. – Mamy kolejną parkę zakochanych młodych, co?

Wierzę, że humor pomaga rozładowywać trudne sytuacje, lecz tym razem nie potrafiłam się uśmiechnąć.

– Pogodzą się z tym, Emersonie – stwierdziłam. – Serca się nie łamią, tylko bolą i tęsknią za… Zapomniałam, jak to dalej było.

– No i dzięki Bogu – odparł mój mąż. Wodził za mną oczami, gdy obchodziłam pokój, gasząc lampy. – Wiesz, że teraz wszystko zależy od ciebie?

– Jak to?

– Evelyn ufa twojemu osądowi, a Waltera masz pod pantoflem, zresztą tak jak nas wszystkich. Jeżeli wstawisz się za młodymi…

– To niemożliwe, Emersonie.

– Naprawdę? Ty chyba sama nie wiesz, Amelio, dlaczego jesteś taka nieprzejednana.

Zgasiłam już wszystkie lampy oprócz jednej. Pokój zaległy cienie. Podeszłam do Emersona. Wziął mnie w objęcia i przytuliłam znękaną głowę do jego piersi. To nie był przyjemny wieczór.

– Prędzej czy później będziesz musiała się z tym zmierzyć, moja droga – dodał łagodnie mój mąż. – A ja tym razem nie mogę ci pomóc. Niech to szlag, życie i bez tego jest już dosyć skomplikowane! Gdzieś tam grasuje maniakalny morderca, Davis dewastuje grobowiec, a teraz jeszcze i to. Można mieć dość.


Z manuskryptu H


Nefret poprowadziła Ramzesa do pokoju Davida, trzymając go mocno za rękę. Ramzes wciąż jeszcze nie doszedł do siebie. Pomyślał, że gdyby nie był tak zajęty własnymi uczuciami, być może wcześniej zauważyłby to i owo: jak Lia przylgnęła do Davida przy powitaniu; jak zmieniła się jego twarz, gdy ją obejmował; starania Nefret, by oboje młodzi mogli pobyć choć trochę sami; względy, okazywane przez Lię Abdullahowi – zachowywała się jak przyszła panna młoda wobec swojego teścia. Nic dziwnego, że bez wahania zaufała Daoudowi! Ramzes zrozumiał, że nie docenił tej młodziutkiej dziewczyny. Nie miała w sobie cienia fałszywej dumy i poczuł do niej za to szacunek.

Matka także niczego nie spostrzegła, co go lekko rozbawiło. Tak się szczyciła swoim wyczuciem w romansowych kwestiach! No cóż, nie był to pierwszy raz, że czegoś nie zauważyła.

Na ich widok posępna twarz Davida się rozjaśniła.

– I co się tam działo? – zapytał.

– Mniej więcej to, czego mógłbyś się spodziewać – odparła Nefret. – Cholera, mogłam przynieść whisky.

– Nie potrzebuję alkoholu, moja kochana Nefret – odparł David, uśmiechając się do niej z czułością.

– Ale ja potrzebuję. – Opadła na łóżko i zrzuciła buty. – Daj chociaż papierosa, Ramzesie, muszę uspokoić nerwy. Jestem po prostu wściekła na nich. Dlaczego tak się zachowują?

– Nie rozumiesz? – powiedział z goryczą David. – Można przygarnąć bezpańskiego psa, nauczyć go siadać i aportować, a potem chwalić się, jak dobrze jest wytresowany. Ale to jednak tylko pies. – Ukrył twarz w dłoniach. – Przepraszam… nie powinienem tak mówić.

– To ty nie rozumiesz – mruknął Ramzes. Sam nie wiedział, dlaczego staje w obronie matki, skoro sam ją krytykował, i to prosto w oczy. Matka się myliła, a Nefret miała rację, ale jednak… – Myślę, że matka czuje się w tej chwili fatalnie – ciągnął. – Odkryła w sobie uprzedzenia, o których istnieniu nie miała pojęcia, tak głęboko były ukryte. Dotyczy to również ciotki Evelyn i stryja Waltera. To ich poczucie wyższości nie jest czymś nabytym, lecz oczywistym dla nich od zawsze. Trzeba by trzęsienia ziemi, żeby pozbyli się odczuć, które stanowią fundament ich klasy i narodowej tożsamości. Nie jest im łatwo.

– Davidowi jest jeszcze trudniej – rzuciła ostro Nefret.

– On ma przynajmniej tę satysfakcję, że racja jest po jego stronie, a nie po ich – odparł Ramzes. – Nie bądź taka obłudna, Nefret. Zapomniałaś już, jak w twojej nubijskiej oazie traktowano klasę służących, nazywając ich „szczurami” i odmawiając im prawa do zaspokojenia podstawowych potrzeb? Takie czy inne uprzedzenia są słabością całego rodzaju ludzkiego. Niewiele osób, łącznie z tymi, które uważają się za otwarte głowy, potrafi się od nich całkowicie uwolnić.

– Profesor taki nie jest.

– Istotnie. Niechęć ojca do ludzi jest całkowicie bezstronna.

Nawet David uśmiechnął się, słysząc te słowa, pokręcił jednak głową.

– On jest inny, Ramzesie, wiesz o tym. Ty zresztą także.

– Mam nadzieję. W czym cię kiedykolwiek zawiodłem, przyjacielu, że mi o tym nie powiedziałeś?

– Nie zawiodłeś mnie nigdy, mój bracie – zapewnił go David. – Próbowałem… chciałem, ale…

– Ale się obawiałeś, że uznam, iż nie jesteś wart mojej kuzynki? Na miłość boską, Davidzie, myślałem, że lepiej mnie znasz.

– To nie tak! Ja… Niech to diabli, Ramzesie, nie każ mi czuć się jeszcze podlej, niż się czuję. Pamiętasz, co mówiłeś kiedyś o wywieraniu nacisku na dziewczynę… gdy ktoś oczekuje, że dotrzyma obietnicy, nawet jeżeli nie jest już nim zainteresowana?

– Zapal sobie – burknął Ramzes.

– Och… Dziękuję.

– Prowadzicie bardzo ciekawe rozmowy, kiedy mnie nie ma w pobliżu – zauważyła Nefret. – O którym ze swoich licznych podbojów mówiłeś wtedy, Ramzesie?

– Nie twoja sprawa.

Parsknęła śmiechem, tak jak się spodziewał. Przypalając Davidowi papierosa, odwrócił się z obawy, że zdradzi go wyraz twarzy. Czuł, że nie powinien czuć się taki szczęśliwy, gdy jego przyjaciel cierpi, ale nie mógł nic na to poradzić.

– Nie miej do niego żalu, że ci nie powiedział – usprawiedliwiała Davida Nefret. – Mnie także nie zaufał, to Lia sama mi się przyznała. Biedactwo, tak bardzo potrzebowała komuś się zwierzyć. Bardzo trudno jest być zakochanym do szaleństwa i nie móc nikomu o tym powiedzieć.

– Naprawdę? – wycedził Ramzes.

– Tak mi mówiono. – Nefret usiadła po turecku i wygładziła suknię. – Teraz już wiesz, dlaczego tak bardzo chciała przyjechać do Luksoru. Nie z egoizmu – zamartwiała się o niego.

– A ja się martwię o nią – westchnął David. – Mogą jutro wyjechać. Jeśli jej już nigdy więcej nie ujrzę, to…

– Nie popadaj w zwątpienie, Davidzie, przekonamy ich, zobaczysz – uspokajała go dziewczyna. – Boże, cóż to był za dzień! – Ziewnęła jak senna kotka. – Idę spać. Ty też idź, Ramzesie, masz pod oczami cienie wielkości filiżanek.

– Za chwilę.

– Nie gniewasz się już na mnie, co? – zapytał David, kiedy Nefret wyszła, pozostawiając przekornie uchylone drzwi.

– Nie. Ale jak sobie pomyślę, ile razy zamęczałem cię, mówiąc o…

– Teraz możemy się zamienić – oświadczył David niemal ze swoim dawnym uśmiechem. – Pamiętasz, jak pewnej nocy – jak to się wydaje dawno temu! – wtedy, kiedy mi pierwszy raz powiedziałeś, co czujesz do Nefret, stwierdziłem…

– Że robię tyle szumu z powodu tak prostej sprawy.

– Coś w tym rodzaju. Dziwne, że mi wtedy nie dałeś w zęby. Jeżeli to cię może pocieszyć, wiedz, że drogo zapłaciłem za tę kołtuńską uwagę.

Ramzes zgasił papierosa i wstał.

– Trzymasz się jakoś, prawda? – zapytał, kładąc dłoń na ramieniu przyjaciela i przyglądając mu się badawczo.

– Nie. – David uśmiechnął się słabo. – Ale nie zamierzam się zachowywać jak jakiś bajroniczny idiota. Tak czy inaczej, mam za co być wdzięcznym. I nie porzucam nadziei. Wiem, że nie jestem jej wart, ale nikt o nią nie zadba tak, jak ja. Jeżeli uda mi się przekonać stryja Waltera i ciotkę Evelyn…

– Nimi się nie przejmuj. Liczy się tylko matka.


Starożytni Egipcjanie nie znali słowa „sumienie”. Za człowiekiem lub przeciwko niemu, gdy stawał w Sali Sądu, świadczyło jego serce – w ich przekonaniu była to także siedziba inteligencji. Tej nocy wejrzałam w moje, posiłkując się frazami ze „Spowiedzi negatywnej”, którą niedawno przetłumaczyłam. Nie odpędziłam świętego zwierzęcia ani nie odejmowałam mleka od ust niemowląt. Nie odbierałam życia ludziom (chyba że oni chcieli mi odebrać moje) ani nie powtarzałam kłamstw (chyba że było to absolutnie niezbędne). „O ty, który zsyłasz dobry los na śmiertelnych – wyszeptałam. – Nie przeklinałam bogów. O ty o pięknych ramionach. Nie przepełnia mnie duma…”.

A może to nieprawda? Może właśnie fałszywa duma i bigoteria kazały mi się nie zgadzać na małżeństwo tych dwojga? Czy kiedy jeszcze myślałam, że Lię trzyma w ramionach Ramzes, moje oburzenie było równie mocne jak później, gdy już wiedziałam, że obejmuje ją David?

Tak. Nie. Ale to było co innego.

Przewróciłam się na bok i przysunęłam do Emersona. Nie obudził się ani nie objął mnie ramieniem; spał głęboko. Nie miał niczego na sumieniu. Ja zresztą też, powiedziałam sobie w duchu. Ale upłynęło sporo czasu, zanim udało mi się pójść w jego ślady.

Rano wstał przede mną, co nie zdarzało się często. Ubrałam się szybko i pospieszyłam na werandę, gdzie zastałam Emersona na pogawędce z sir Edwardem. Krzątała się przy nich Fatima, serwując kawę, herbatę i ciasteczka, żeby nie umarli z głodu przed śniadaniem.

Nie wątpiłam, że wie o ostatnich wydarzeniach. Służba zawsze wie takie rzeczy, a żaden z uczestników wczorajszej dyskusji nie kłopotał się ściszaniem głosu. Fatima w obecności mężczyzn nosiła czador, lecz widziałam w jej ciemnych oczach zatroskanie.

– Wyglądasz, jakby ci się przydało coś na rozbudzenie, Peabody – stwierdził mój mąż, robiąc mi miejsce na sofie. – Siądź sobie, napij się kawy i zostaw dzieci w spokoju. Rozmawiałem już z każdym po kolei i obiecali mi… Gdzie pan idzie, sir Edwardzie? Niechże pan siada.

– Sądziłem, że wolicie państwo poruszać sprawy rodzinne…

– W tym domu nie ma takich spraw – rzekł cierpko Emerson. – Już pan uczestniczy w tym wszystkim, więc może pan sobie darować te grzeczności. Niemniej jednak w tej konkretnej kwestii nie oczekuję pańskiej opinii.

Bruzdy wokół ust sir Edwarda pogłębiły się.

– Nigdy bym nie ośmielił się jej wyrazić, profesorze – powiedział.

W świetnie skrojonym tweedzie, śnieżnobiałej koszuli i wypucowanych butach wyglądał jak zwykle nieskazitelnie. Wrócił na swoje krzesło, a Fatima dolała mu herbaty.

– Co się zaś tyczy innych kwestii… – zaczął.

– …to omówimy je później – uciął Emerson. – Kiedy już wyprawimy stąd mojego brata z rodziną. Cholerne przeszkody! A więc, Peabody, dzieci zgodziły się nie poruszać tematu na nowo, toteż bądź tak dobra i również powściągnij język. Spędzimy przyjemny dzień na zwiedzaniu, a wieczorem wsadzimy ich do pociągu.

– Przyjemny? – powtórzyłam z przekąsem. – Jakżeby mógł być taki, gdy wszyscy są skwaszeni, źli albo zakłopotani. Liczę w każdym razie na to, że nie rozbudziłeś w młodych płonnych nadziei, mój drogi. To byłoby okrucieństwo.

– Pozwólmy im żywić nadzieję, Peabody. Kto wie, może się zdarzy coś, co zmieni sytuację.

I zdarzyło się.


Zachowaniu moich towarzyszy wycieczki nie można było nic zarzucić. Wszyscy byli dla siebie wyjątkowo uprzejmi i nikt nie nawiązywał do kłopotliwego tematu. A jednak atmosfera była tak gęsta od emocji, że nie czuliśmy się swobodnie. Były chwile nagłego milczenia i opuszczania wzroku, były spojrzenia kątem oka i pochmurne miny. Żałowałam, że nie wyekspediowaliśmy młodszych Emersonów rano – teraz byłoby już po wszystkim.

Lia sprawowała się lepiej, niż śmiałam oczekiwać. Nie okazywała niechęci rodzicom ani słowami, ani zachowaniem, choć zbyt wylewna także nie była. Oboje z Davidem nie rozmawiali ze sobą wcale. Nie musieli jednak, bo ich oczy mówiły wszystko.

Dobrze mi znane atrakcje świątyni w Karnaku nie zdołały zwrócić moich myśli ku przyjemniejszym sprawom, szukałam więc dla nich zajęcia, rozważając kroki, jakie powinniśmy podjąć dla rozwiązania drugiego z naszych problemów.

Znajdowaliśmy się właśnie w Sali Hipostylowej. Oprócz nas było tu kilka grup turystów, skupionych wokół swoich przewodników. Nas oprowadzał Ramzes. Stałam w pewnym oddaleniu, pogrążona w rozmyślaniach, gdy nagle usłyszałam wołający mnie kobiecy głos. Odwróciwszy się, ujrzałam krępą damę o rumianej twarzy. Wydawała mi się znajoma, lecz nie mogłam sobie przypomnieć skąd. Przypomniała mi sama.

– Pani Emerson, prawda? – powiedziała. – Spotkałyśmy się na przyjęciu u Vandergeltów.

Była to owa niewychowana mamusia, która tak obcesowo odciągnęła swoją córkę od Davida. Miała na sobie kostium z zielonego lnu i sprytny kapelusik w formie czepka, który zasłaniał zbyt wiele, żebym mogła ją teraz od razu rozpoznać. Uznawszy, jak to wielu ludzi ma w zwyczaju, że pamiętam jej nazwisko – a nie pamiętałam – wygłosiła przydługi monolog na temat piękna Egiptu i swego nim zachwytu, po czym zaprosiła nas na kolację w Winter Palace jeszcze tego wieczoru.

Na nieszczęście zyskaliśmy z Emersonem niejaką popularność, a są ludzie, którzy – przykro mi to stwierdzić – polują na spotkania ze znanymi osobami, żeby móc się potem chełpić znajomością z nimi. Podejrzewałam, że owa dama, której nazwiska nadal nie mogłam sobie przypomnieć, kieruje się właśnie tymi niezbyt ciekawymi i mało dla mnie zrozumiałymi pobudkami.

Odpowiedziałam jej, że mamy inne zobowiązania, i uprzejmie przeprosiłam. Nie zrozumiała, że to oznacza odmowę, i oznajmiła, że pozostanie w Luksorze przez jakiś czas, wobec czego możemy się spotkać innego wieczoru. Taka nachalność w moim przekonaniu wymaga stanowczej odpowiedzi. Kiedy już miałam jej udzielić, dama nagle wzięła mnie pod ramię.

– Włóczy się za mną jakiś tubylec, żebrząc o pieniądze – oznajmiła wzburzona. – Przejdźmy tam, gdzie nas nie zobaczy, droga pani Emerson.

Poprowadziła mnie, ściskając moje ramię niemal do bólu, ku wejściu do części południowej, obecnie nieczynnemu.

Tknęło mnie przejmujące dreszczem przeczucie. Czyżby to była kolejna próba uprowadzenia? W tak zatłoczonym miejscu było to mało prawdopodobne, lecz wejście, do którego zmierzałyśmy, znajdowało się w odległym kącie świątyni i przesłaniało je rusztowanie.

– A gdzież ty się znów wybierasz, Peabody, u diabła ciężkiego? – usłyszałam nagle i zza pobliskiego filaru wyłonił się Emerson.

– O, pani mąż – zaszczebiotała dama, puszczając moją rękę. – Miło mi pana znów spotkać, profesorze. Właśnie pytałam panią Emerson, czy zrobicie mi państwo tę przyjemność i zjecie ze mną któregoś wieczoru kolację.

– To raczej mało prawdopodobne – odparł Emerson, mierząc ją wzrokiem. – Ale proszę mi dać wizytówkę, zobaczymy, co się da zrobić.

Pogrzebała w przepastnej torebce i wręczyła mu bilecik, po czym, osiągnąwszy – jak jej się wydawało – cel, wróciła do swojej grupy.

– Hmm – mruknął Emerson, obracając w palcach wizytówkę.

– Gdzie reszta? – zapytałam w nikłej nadziei uniknięcia wykładu.

– Tam – pokazał ręką. – Niech to diabli, Peabody, jeżeli nadal będziesz robić takie rzeczy, zamknę cię w domu.

– A co mi tutaj mogło grozić, przy takich tłumach? To tylko nieszkodliwa nudziara.

– Z pewnością. – Emerson zerknął na bilecik. – Pani Louisa Ferncliffe. Heatherby Hall, Bastington on Stoke.

– Nowobogacka – stwierdziłam z lekkim prychnięciem. – Akcent ma bardzo pospolity. Spotkaliśmy ją na przyjęciu u Vandergeltów.

– Ja nie.

Wzięłam go pod ramię, żeby zaprowadził mnie do pozostałych.

– Ostatnio jest tak spokojnie, że aż nudno, Emersonie.

– Jeżeli będziemy się trzymać razem, tak jak przez ostatnie dni, nie powinno się wydarzyć nic złego.

Stalowe spojrzenie jego niebieskich oczu sprawiło, że te słowa zabrzmiały jak groźba. Stanowiły one jednak również stwierdzenie faktu. Ale jakże mieliśmy odnaleźć naszych śmiertelnych wrogów, nie prowokując ich do działania?

Zjedliśmy lunch w hotelu Karnak. Ponurej atmosfery nie rozładował ani piękny widok na rzekę i doskonałe jedzenie, ani wysiłki niektórych z nas, próbujących poprowadzić wesołą pogawędkę. Mijały godziny, czas się kurczył. Nasi goście nie zamierzali już wracać na Zachodni Brzeg, lecz chcieli udać się wprost na stację, by wsiąść do wieczornego ekspresu do Kairu. Służba miała spakować ich bagaże i dostarczyć do pociągu. Oczy Lii napełniały się raz po raz łzami. Odwracała wówczas głowę, udając, że podziwia widok, i ocierała je ukradkiem. Chciała pojechać jeszcze do Gurna, pożegnać się z Abdullahem i Daoudem, uznałam jednak, że to zły pomysł.

Kiedy posiłek dobiegał końca, było już dobrze po południu. Sir Edward był bardzo miły wobec Evelyn i starał się ją zabawić wspomnieniami z cudownych dni w grobowcu Tetiszeri. Reminiscencje te jednak wcale nie były takie kojące. To właśnie podczas tego sezonu w naszym życiu pojawił się David. Wiedziałam, że Evelyn myśli o zaniedbanym, spragnionym miłości chłopcu, który podbił wówczas jej serce i którego serce miało być teraz złamane – z jej pomocą.

Wszyscy chyba odczuliśmy ulgę, kiedy nadszedł czas wyjścia. Przeszliśmy się jeszcze po sklepach i Walter zasypał córkę prezentami – kupił jej haftowaną suknię, złoty naszyjnik i całą masę pamiątek i świecidełek. Przyjmowała je z wdzięcznością, ale bez entuzjazmu. Zachowywała się jednak w sposób godny podziwu i załamała się dopiero na stacji, gdy zobaczyła, kto na nas czeka.

Abdullah wyglądał imponująco w swej najlepszej szacie z białego jedwabiu obszytego złotem i śnieżnobiałym turbanie. Jego okolona białą brodą twarz emanowała dostojeństwem faraona. Daoud także się wystroił, miał na sobie długi kaftan z pasiastego jedwabiu, przepasany barwnym kaszmirskim szalem. Twarzy jednak nie miał dostojnej.

– Oby Bóg miał ciebie i twoich bliskich w swej opiece, efendi – powiedział Abdullah i wyciągnął dłoń do Waltera. – Oby ci się wiodło aż do naszego następnego spotkania.

Walter ujął dłoń starego i potrząsał nią długo. Nie był zdolny wykrztusić słowa.

Abdullah wygłosił słowa formalnego pożegnania do Evelyn i Lii, a potem nadeszła kolej Daouda. Zamiast ująć wyciągniętą dłoń Lii, położył na niej małą złotą kasetkę z wygrawerowanym dekoracyjnym kufickim napisem. Było to istne cacko, bardzo stare i cenne, zawierające cytaty z Koranu.

– To potężny talizman, mała Sitt – oświadczył Daoud. – Będzie cię strzegł, dopóki do nas nie powrócisz.

Trudno było ją winić, że tego już nie zdzierżyła. Sama miałam łzy w oczach. Lia rzuciła się w ramiona Daouda z głośnym płaczem.

– Musimy poszukać naszych miejsc, kochanie – rzekł Walter, odciągając ją łagodnie.

Wolałabym nie pamiętać tego rozstania. Najgorsze były ostatnie chwile, gdy Lia stanęła przed Davidem i wyciągnęła do niego drobną, drżącą dłoń. Złożyła obietnicę i zamierzała jej dotrzymać, nawet gdyby miała z tego powodu umrzeć. W tym momencie zresztą z pewnością czuła się tak, jakby to rzeczywiście miało nastąpić.

– Pocałuj go, na miłość boską! – zawołał nagle Ramzes. – Tego ci przecież nie mogą zabronić.


Staliśmy na peronie, dopóki pociąg nie zniknął nam z oczu, a dym nie rozwiał się w wieczornej bryzie. Abdullah z Daoudem wycofali się na dyskretną odległość, lecz przypuszczałam, że wrócą z nami na Zachodni Brzeg; byłoby grubiaństwem nie zaoferować im miejsca na naszej łodzi. Uświadomiłam sobie, że unikam wzroku Abdullaha, chociaż nie było ku temu powodu (jak przekonywałam się w duchu). Jego poczucie godności i wrodzone dobre maniery nie pozwoliłyby mu na czynienie mi wyrzutów nawet spojrzeniem.

Wzroku dzieci też zbytnio nie szukałam. Nefret przez cały dzień rzucała mi niechętne spojrzenia, a Ramzes… kto by się spodziewał akurat po nim tak romantycznego gestu? Właściwie popchnął tych oboje sobie nawzajem w objęcia i nikt, nawet Walter, nie miał serca im tego zabronić.

Jak przypuszczałam, Emerson zaproponował Daoudowi i Abdullahowi, by wracali razem z nami. Natomiast sir Edward, który podał mi ramię, oznajmił, że zostaje w Luksorze, jest bowiem umówiony na kolację.

– Mając przy sobie Abdullaha i Daouda, nie będziecie mnie potrzebować – dodał.

– Jest pan bardzo troskliwy i uprzejmy, sir Edwardzie – odparłam. – Przypuszczam, że powoduje panem brytyjskie poczucie noblesse oblige, bo przecież nic pan nam nie jest winien.

– Wystarczającą nagrodą za moje nędzne usługi jest dla mnie przyjemność przebywania z panią i zaszczyt cieszenia się państwa przyjaźnią – odparł.

Zabrzmiało to sztucznie, niczym kwestia z książki lub któraś z dętych mów Ramzesa. Sir Edward zauważył to, gdyż z uśmiechem dodał lżejszym tonem:

– Jak dotąd nie na wiele się przydałem, pani Emerson. To bardzo zagadkowa i trudna sprawa. Czy profesor postanowił już, co będzie jutro robić?

– O ile znam mojego męża, to jutro od samego rana będzie siedział w Dolinie. Stracił dwa dni robocze i zżera go ciekawość, co tam porabia Davis.

– No tak – roześmiał się sir Edward. – Dziś wieczorem będę wszystko wiedział, pani Emerson. Osoba, z którą jem kolację, to pan Paul, fotograf z Kairu. Pracował przy tym grobowcu przez cały dzień, jak sądzę.

– Naprawdę? Rzeczywiście, ktoś wspominał, że miał dzisiaj przyjechać. Zna go pan?

– Mamy wspólnych znajomych i oczywiście wspólne zainteresowania fotografią archeologiczną.

Na przystani sir Edward pożegnał się i zawrócił do Winter Palace, który z rozjarzonymi oknami wyglądał niemal jak królewska siedziba. Idąc do hotelu, pogwizdywał, a jego wydłużony krok świadczył, że cieszy się na ten wieczór. Ludzie, których łączą wspólne pasje, zawsze mają sobie mnóstwo do powiedzenia.

Ja natomiast czułam się tak, jakbym straciła jedynego stronnika, a w każdym razie kogoś neutralnego. Musiałam wciąż samą siebie przekonywać, że działałam w najlepszej wierze, jak zawsze, i że nie powinnam mieć sobie nic do wyrzucenia. Chciałam wcześniej zaproponować, żebyśmy zjedli kolację w Luksorze, ale scena na dworcu przekonała mnie, że reszta rodziny wcale nie widzi powodów do świętowania.

Milczeć bez skrępowania można tylko w towarzystwie dobrych przyjaciół. Zawsze tak było z Abdullahem, lecz teraz złapałam się na tym, że próbuję wymyślić temat do rozmowy. Jego też coś wyraźnie nurtowało. Wschodzący księżyc srebrzył zmarszczki na wodzie. Abdullah odezwał się dopiero wtedy, gdy dopływaliśmy do brzegu.

– Szukam żony dla Davida – oznajmił.

– Co takiego? On jest jeszcze za młody, Abdullahu.

– Ja w jego wieku miałem już dwie żony i czworo dzieci. Mustafa Karim ma córkę. Jest młoda, zdrowa, w sam raz dla niego. Umie nawet czytać i pisać – dodał ponurym tonem.

Nie ośmieliłam się roześmiać. Dla Abdullaha edukacja kobiet była najbardziej szkodliwym z nowomodnych wymysłów. To, że chciał dla wnuka żony niebędącej analfabetką, było wielkim ustępstwem z jego strony.

– Czy wspomniałeś o tym Davidowi? – spytałam.

– Czy wspomniałem? Nie, Sitt. W dawnych czasach nie „wspomniałbym”, tylko powiadomił go, że już to załatwiłem. Ale teraz pewnie będzie chciał ją najpierw poznać.

Westchnął ciężko. Poklepałam go współczująco po dłoni. Biedaczysko, spodziewał się przeprawy z Davidem, obawiałam się jednak, że nie doceniał wagi problemu.

Nie wątpiłam, że wie o tej historii z Lią. Dziwne, wcześniej zupełnie nie przyszło mi do głowy, że on także może być przeciwny temu związkowi. Uświadomiłam sobie też jeszcze jedną dziwną rzecz – poirytowało mnie to.

Selim czekał na nas z końmi. Po tej zmianie warty, bo tak to trzeba nazwać, Abdullah z Daoudem udali się pieszo do Gurna. Selim nie usiadł z nami do stołu; stwierdził, że już jadł, i poszedł do kuchni porozmawiać z Fatimą.

– Chce zostać na noc – powiedział Ramzes. – Tłumaczyłem mu, że nie musi, ale się uparł.

– To dobrzy przyjaciele i honorowi ludzie. – Nefret zerknęła na Davida, lecz chłopak milczał. Nieszczęście spowijało go tak dokładnie, że można je było niemal dostrzec – było jak czarny opar. Nie zjadł ani kęsa.

– To bardzo zacnie z jego strony – stwierdził Emerson. – Szczególnie że ma w domu dwie młode, ładne… ee, mhm…

Ta niewinna uwaga, która mu się wypsnęła, przełamała lodowy mur między nami a córką i synem. Twarz Nefret rozjaśnił uśmiech.

– Pewnie musi im poświęcać wiele czasu – zauważyła.

– Nie słyszałem, żeby się z tego powodu skarżył – odparł Ramzes.

Nefret zaśmiała się ponownie. Nie było to na miejscu, ale tak mnie cieszył widok jej uśmiechu, że przymknęłam oko na ten nietakt.

– A jednak wielożeństwo jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe – pokręciła głową Nefret. – Nie potrafiłabym dzielić się mężczyzną, którego kocham. Zżerałaby mnie zazdrość o każdą kobietę, na którą mój mąż choćby tylko spojrzał.

– Zazdrość jest okrutniejsza od śmierci – oświadczyłam. – Jest… co powiedziałeś, Ramzesie?

– Nic. – Odsunął talerz i wstał. – Za pozwoleniem, pójdę pogadać z Selimem.

Nefret i David poszli razem z nim. Resztę wieczoru spędziłam, przeglądając wykonane przez nich fotografie papirusu pogrzebowego, postanowiłam bowiem spróbować sił w tłumaczeniu go. Bardzo zaniedbałam moją działalność pisarską; poza tym dobrze było choć na trochę pozbyć się dzieci.


Kiedy nazajutrz przybyliśmy do Doliny, okazało się, że Emersonowi udało się poprowadzić przewód z generatora do naszego grobowca. Selim od razu zabrał się do instalowania światła, a Abdullah obserwował go, zagryzając wargi. Nie akceptował nowoczesnych wynalazków i nie chciał niczego się o nich dowiadywać. Selim wierzył niegdyś, że Emerson i ja jesteśmy czarownikami, którzy potrafią czytać w myślach innych i panować nad złymi mocami. Widząc, jak taktownie stara się ignorować cenne porady Emersona, zrozumiałam, że te młodzieńcze złudzenia dawno już się rozwiały. Był przedstawicielem nowego pokolenia; mógł być wnukiem Abdullaha, a nie jego synem. Z obawą myślałam o dniu, w którym będzie musiał zastąpić ojca jako nasz rais, nie wątpiłam jednak, że będzie równie sprawny i oddany nam jak on.

Gdy już mieliśmy światło, Ramzes z Davidem zabrali się do kopiowania reliefów. Pozostały z nich tylko fragmenty, ale były wysokiej klasy, o delikatnym rysunku i ze śladami koloru. Emerson przyglądał się chłopcom przez chwilę, po czym wyszedł na zewnątrz. Nie mógł na razie robić niczego w środku, bo wzniecałby pył i przeszkadzał artystom.

Sir Edward wrócił poprzedniego wieczoru, kiedy wszyscy już spali, i spóźnił się na śniadanie. Wyglądał na zmęczonego i zamyślonego, i zastanawiałam się, czy to rzeczywiście fotograf z Kairu, czy może ktoś bardziej interesujący zajmował go tak długo w noc. Kiedy wyszliśmy z Emersonem z piątki, zastaliśmy go na rozmowie z Nefret.

– Jeżeli mnie na razie nie potrzebujesz, profesorze, to przejdę się zobaczyć, co porabia pan Ayrton – powiedziała Nefret.

Emerson usiłował wyglądać, jakby w ogóle o tym nie pomyślał aż do tej chwili, lecz nie udało mu się to.

– Hmm, właściwie czemu nie? Może moglibyśmy mu w czymś pomóc.

– Właśnie miałem pana o to zapytać, profesorze – wtrącił sir Edward. – Jak panu wiadomo, jadłem wczoraj kolację z panem Paulem…

– Nie wiadomo mi – uciął Emerson.

– Ach, tak? Sądziłem, że pani Emerson wspomniała panu o tym.

– Nie wspomniała.

– Ehm… A więc, profesorze, pan Paul zaproponował, żebym mu dzisiaj asystował. Zdjęcia, które wykonał wczoraj, nie wyszły za dobrze…

– Pomagał pan je wywoływać? – zapytałam, wstydząc się moich wcześniejszych podejrzeń wobec niego. Wywoływanie płyt jest czasochłonne i wymaga dużej staranności.

– Pomagać to za wielkie słowo. To znakomity fachowiec. Jednak, jak sam stwierdził, wśród delikatnych obiektów zgromadzonych w tak ciasnej przestrzeni pracuje się lepiej z asystentem, który trzyma sprzęt i ustawia światła.

– Z dwójką asystentów byłoby jeszcze lepiej – ożywiła się Nefret.

– To chyba byłoby już zbyt trudne do przełknięcia dla pana Ayrtona – odparł z uśmiechem sir Edward.

– W istocie, im mniej osób będzie się kręcić po komorze grobowej, tym lepiej – stwierdził Emerson.

– Więc nie ma pan nic przeciwko temu? – zapytał sir Edward.

– Nie należy pan do mojej ekipy i nie musi mnie pytać o pozwolenie – odparł Emerson. – Proszę iść, oczywiście. Ja też tam zajrzę na chwilę, zobaczę, jak się wiedzie Ayrtonowi.

– Jaki jest ten pan Paul? – zapytałam, gdy ruszyliśmy ścieżką.

– To zabawny mały człowieczek – zaśmiał się sir Edward. – Całkowicie oddany swojej pracy. Nie udało mi się z nim porozmawiać o niczym poza fotografią.

Przy grobowcu nie było Davisa z jego trupą, Ned był sam. Powitał nas z wyraźnym zadowoleniem.

– Już myślałem, że stracił pan zainteresowanie, profesorze, bo nie zaglądał pan tutaj od kilku dni. A gdzie Ramzes?

Emerson wyjaśnił, że podejmowaliśmy gości, natomiast Ramzes z Davidem pracują w numerze piątym. Sir Edward napomknął o swoim zamiarze asystowania Paulowi. Ned pokiwał głową.

– A tak, wspominał mi o tym – rzekł. – On tu decyduje, ja się za bardzo nie znam na fotografii. Bardzo proszę, sir Edwardzie. Z pewnością nie muszę panu przypominać o ostrożności.

– Czy pan Paul już jest? – zapytałam.

– Tak, pojawił się o pierwszym brzasku – odparł poetycko Ned. – Jest bardzo zaangażowany w pracę.

Sir Edward zszedł po schodkach i zniknął w grobowcu.

– Pan Davis dzisiaj nie przyjdzie – oznajmił Ned. – Dopóki pan Paul nie porobi zdjęć i tak niewiele możemy zdziałać.

– Całkiem słusznie – mruknął Emerson. – A teraz lepiej już wracajmy do roboty. Chce pan rzucić okiem, Ayrton?

Ned odparł, że z przyjemnością, i spędziliśmy całkiem miły, spokojny poranek – oczywiście z wyjątkiem Ramzesa i Davida. Kiedy ich zawołałam na przedpołudniową herbatę, byli mokrzy i Ramzes stwierdził, że i tak mieli przerwać, bo pot zaczął im kapać na rysunki. Wdali się z Nedem w ożywioną dyskusję na temat metod kopiowania.

– David zgadza się z panem Carterem – powiedział Ramzes – że ręczne kopiowanie pozwala najlepiej uchwycić ducha oryginału.

– To zależy także od ducha kopisty – stwierdził nieco ironicznie Ned. – David jest w tym znakomity, przyznaję. Próbowałem przekonać… ale mniejsza z tym.

Kiedy Emerson ogłosił koniec pracy, przeszłam się do nowego grobowca, zapytać sir Edwarda, czy wraca z nami. Ned też już chyba skończył, bo na miejscu zastałam tylko stróżujących. W grobowcu paliło się światło, ale moje zawodowe sumienie kazało mi opanować pokusę zejścia na dół. Skoro fotografowie pracowali z takim zapałem, nie byłoby w porządku im przeszkadzać. Sir Edward wróci, kiedy skończy, uznałam.

Podczas naszej wieczornej herbatki na werandzie przyjemna zazwyczaj atmosfera gdzieś się ulotniła. Emerson zrzędził na bezeceństwa Weigalla i Davisa, a David rozmyślał o swoim złamanym sercu i chociaż było to raczej niemożliwe, wyglądał jeszcze marniej niż ubiegłego wieczoru. Zastanawiałam się, czy Abdullah poruszył z nim temat córki Mustafy Karima, lecz postanowiłam o to nie pytać.

– Kim była ta kobieta, mamo, z którą rozmawiałaś wczoraj w Karnaku?

Pytanie to zadał Ramzes. Było niespodziewane, ale padło w odpowiednim momencie. Najzręczniej nam było rozmawiać na temat tajemniczych morderstw i różnych podejrzanych wydarzeń.

– Starała się uchodzić za zwyczajną turystkę – odparłam – jednak zachowywała się bardzo podejrzanie. Gdyby nie zjawił się twój ojciec…

– Zwabiłaby cię za filar, uśpiła chloroformem i wynieśliby cię jej pomagierzy, czy tak? – wtrącił Emerson. – Doprowadzasz mnie czasami do rozpaczy, wiesz, Peabody?

– Znałaś ją wcześniej? – zapytał Ramzes.

– Widziałam ją na przyjęciu u Vandergeltów, ale nie rozmawiałam z nią. Ty ją poznałeś, Davidzie.

– Jak to? – żachnął się. – Kiedy?

– Rozmawiałeś z jej córką, na taką w każdym razie wyglądała. Rudowłosa, dość pulchna dziewczyna, pamiętasz? Pani Ferncliffe podeszła do was i odciągnęła ją.

– Ach, tak. – David zupełnie nie był tym zainteresowany, lecz starał się być uprzejmy. – Nie wiedziałem, że to jej matka. W ogóle się do mnie nie odezwała.

Ramzes usadowił się na parapecie w swojej ulubionej pozie, oplatając rękami kolana.

– Myślałem o czymś, co powiedziałaś, mamo – rzekł. – Ty i stryj Walter. Może ten pomysł z morderczą sektą nie jest aż taki bezsensowny, jak się zdawało. Jej istnienie jest raczej mało prawdopodobne, ale te straszliwie okaleczone trupy rzuciły na miejscowych coś w rodzaju zaklęcia. Ludzie są przerażeni i w ogóle nie chcą z nami rozmawiać. A może nasi przeciwnicy usiłują wszystkich zastraszyć, bo nie mają nad nami przewagi fizycznej? Ilu ich właściwie może być?

– Dobrze myślisz – włączyła się Nefret.

– Nie do końca – odparł Ramzes. – Możliwe, że mieliśmy do czynienia z kilkoma członkami większej organizacji. Nigdy nie było ich więcej niż trzech czy czterech, zgadza się? W domu Layli było tylko trzech. Twierdziła, że inni też się pojawią, ale to nie znaczy, że byłoby ich wielu.

– W Kairze było czterech – powiedziała w zamyśleniu Nefret. – Dwóch weszło przez okno, a dwóch czekało w domu naprzeciwko.

– Nie, nie, tam było trzech. – David mimowolnie dotknął szyi. – No i kobieta.

Te trzy słowa, choć wypowiedziane bez nacisku i nie mające ukrytego znaczenia, wywarły piorunujące wrażenie na Nefret. Aż się zachłysnęła powietrzem.

– Kobieta – powtórzyła. – Niesamowite, co? Zupełnie zapomnieliśmy o kobietach w tej sprawie, a przecież kilka odegrało w niej kluczowe role. Najpierw ta cała pani Markham, która wkręciła się do Unii Kobiet i pomagała Sethosowi okraść pana Romera ze starożytności. Potem w Kairze to właśnie kobieta chciała poderżnąć gardło Davidowi. Kolejna z nich, Layla, również była znaczącą postacią w grupie. Niektóre mieszkanki tego ohydnego domu w Luksorze – a może i wszystkie – także są w to wmieszane.

– Nefret – powiedziałam z niepokojem – do czego ty zmierzasz?

Zbyła mnie niecierpliwym machnięciem ręki. Jej oczy iskrzyły się z ekscytacji.

– Prawda zaczęła do mnie docierać kilka dni temu, gdy próbowałam wypytać cię o Sethosa, ciociu, a ty nie chciałaś o tym rozmawiać. Powiedziałaś przedtem, że próba uprowadzenia cię w Londynie nie była w stylu Sethosa. I miałaś rację. On na pewno nie zaplanowałby tak ordynarnego napadu i nie pozwoliłby swoim ludziom potraktować cię tak brutalnie. Jednak poszlak prowadzących do Sethosa nie da się zlekceważyć, szczególnie tej maszyny do pisania. Skoro to nie on sam wysłał tę wiadomość, musiał to być ktoś blisko z nim związany. Ktoś, kto ma dostęp do jego prywatnej kolekcji skarbów, kto jest obeznany z nielegalnym handlem starożytnościami i światkiem przestępczym, a poza tym nienawidzi cioci Amelii i chciałby ją skrzywdzić. Uważam, że jest to kobieta i że ty, ciociu, ją znasz!

Emerson zrobił wielkie oczy.

– Do diabła ciężkiego! Niemożliwe, żeby to była… A jednak tak! To Bertha!

13

Zanim zdołałam sklecić jakąś odpowiedź, musiałam kilkakrotnie odchrząknąć.

– To niedorzeczne – powiedziałam w końcu.

– Wcale nie – zaoponował Emerson. – Ona pasuje do opisu Nefret w każdym calu.

– Nie w każdym, Emersonie. Nie była przecież… o rany boskie! Myślisz, że była?

Oczy Nefret rozświetliły się jak najpiękniejsze kaszmirskie szafiry.

– Mam nadzieję, że nie uznasz tego za brak manier, ciociu Amelio, jeśli cię poproszę, żebyś nam jednak wytłumaczyła, o czym u diabla mówicie. Pamiętam, że Bertha to kobieta, która była związana ze sprawą Vinceya… w tym sezonie, kiedy byliście w Egipcie bez nas. Ale co ona ma wspólnego z Sethosem?

– Sethos także był zamieszany w tę aferę – odparł Emerson. – Za późno to jednak zrozumieliśmy i znów udało mu się nam wywinąć.

– I Bercie także – dodałam głucho. – Zresztą natknęliśmy się na nią rok później… Była już wówczas bardzo zaangażowana w obrót nielegalnymi starożytnościami.

– A więc to ona porwała Nefret – włączył się Ramzes. – Kim w takim razie jest Matilda?

– To adiutantka i straż przyboczna Berthy. Pomogła wynieść wtedy Nefret i… Skąd ty, u diabła, znasz jej imię?

Tym razem Ramzes nie miał gotowej odpowiedzi. Jego ciemne oczy unikały moich, za to spotkały się z oczami Nefret, która wyprostowała się i oznajmiła zdecydowanym tonem:

– Znaleźliśmy twoją listę, ciociu Amelio. Cóż nam pozostało prócz podsłuchiwania i szpiegowania, skoro traktujesz nas jak dzieci? Ramzesie, zabraniam ci przepraszać.

– Nie miałem zamiaru – mruknął.

– Ale miałeś zamiar wymyślić jakieś zgrabne kłamstewko. Koniec z tym raz na zawsze! Żądamy prawdy, całej prawdy i tylko prawdy. Czekamy, ciociu Amelio.

– Macie do tego pełne prawo – wybąkałam, wciąż przetrawiając te nieoczekiwane rewelacje. – Bertha może się nawet okazać przeciwnikiem groźniejszym od Sethosa. To bardzo inteligentna i przebiegła osoba, w dodatku zupełnie bez skrupułów. Przechwalała się, że kieruje przestępczą organizacją, złożoną wyłącznie z kobiet. Prawdopodobnie Layla była jedną z jej przybocznych. Fakt, że Bertha żywi do mnie osobistą, ee… niechęć, też może się okazać nie bez znaczenia.

– Ale z jakiego powodu? – dopytywała się Nefret.

– „Niechęć” to może zbyt łagodne określenie – powiedziałam. – Ona użyła słowa „nienawiść”. Powiedziała, że nie śpi po nocach, planując, jak mnie zabić. Niektóre z jej pomysłów rzeczywiście wymagały znacznej inwencji.

Nie sądziłam, że wspomnienie tamtej rozmowy tak mnie poruszy. Wiem, że głos ani twarz mnie nie zdradziły, ale nachmurzona twarz Nefret złagodniała, a Emerson położył mi dłoń na ramieniu.

– Skoro „niechęć” to za mało – odezwał się rzeczowo mój syn – co takiego właściwie jej zrobiłaś, mamo?

– Odnosiłam się do niej o wiele łagodniej, niż na to zasłużyła – odparłam. – Jej antypatia wzięła się z… Emersonie kochany, nie chcę cię wprawiać w zakłopotanie, ale…

Jego brwi złączyły się w grymasie zniecierpliwienia.

– Wciąż jeszcze hołubisz tę bujdę o przywiązaniu Berthy do mojej osoby, Peabody? Jej zainteresowanie było po pierwsze przelotne, a po drugie… hm, szczególnego rodzaju. Nie muszę chyba dodawać, że nieodwzajemnione. Po śmierci kochanka zaczęła szukać innego protektora, bo jak sama stwierdziłaś, moja droga, dyskryminacja płci powoduje, że kobiecie trudno jest bez opieki mężczyzny odnieść sukces w przestępczym procederze. Teraz możemy chyba uznać, że Bertha znalazła już sobie partnera.

– No jasne! – zawołała Nefret. – Przyłączyła się do Sethosa i zakochała w nim. Myślała, że zdobyła jego serce, tymczasem sam twój widok podczas demonstracji wystarczył, żeby Sethos zdradził się ze swoim niesłabnącym oddaniem dla ciebie, ciociu Amelio. Oszalała z zazdrości, posłała do ciebie liścik, który z pewnością by cię zwabił w jej mściwe łapy, gdyby w ostatniej chwili nie pojawili się dzielni wybawcy. Sethos dowiedział się o tym, wpadł w szał i powiedział, że nie chce jej więcej widzieć na oczy. Nienawidziła cię już przedtem, a teraz ma ku temu dodatkowe powody! Odepchnięta przez ukochanego…

– Boże mój! – westchnął Emerson. – Nie wiem, Nefret, czy bardziej mnie irytują twoje sentymentalne pomysły, czy język, jakim je prezentujesz. Bertha jest w ogóle niezdolna do uczuć, o których mówisz. Uprawiała przedtem… ee… tę samą profesję, co Layla, i dlatego szukała wspólniczek wśród kobiet tego pokroju. Jednak reszta twojej melodramatycznej opowieści ma pewien sens. To by tłumaczyło, jak nasz papirus znalazł się w Kairze. Po prostu zanim ta kobieta opuściła Sethosa, okradła go.

– Jest jeszcze coś – oświadczył Ramzes. – Layla powiedziała mi tak: „Twoja matka to wie. Zapytaj ją, czy kobieta może być równie niebezpieczna, jak mężczyzna”.

– Szkoda, że nie wspomniałeś o tym drobiazgu wcześniej! – zawołałam, zadowolona, że jeszcze komuś oprócz siebie mogę zarzucić niedbalstwo. – To bardzo znaczące słowa.

– Tylko w odpowiednim kontekście – wtrąciła Nefret, rzucając mi krytyczne spojrzenie.

– Później twierdziła, że chciała mnie ostrzec – dodał Ramzes i spojrzał na mnie z czułością, jakiej na jego twarzy jeszcze nie widziałam. Gdyby uniósł kąciki ust o milimetr wyżej, mogłabym nawet uznać, że się uśmiecha. – Cholernie zawoalowane ostrzeżenie, powiedziałbym. Nie przejmuj się, mamo, to już nieważne. Napijesz się odrobinę whisky?

– Bardzo proszę – odparłam potulnie.

Atmosfera wyraźnie zelżała. Ramzes podał mi szklaneczkę i mówił dalej:

– Ta teoria brzmi o wiele sensowniej niż nasze pierwotne założenie, że to Sethos znów stanął nam na drodze. Ale jeśli jest prawdziwa, strony równania się zmieniają, i to nie na naszą korzyść. Cokolwiek by mówić, Sethos przestrzega jednak pewnego kodeksu honorowego, natomiast Bertha nie ma żadnych skrupułów. Mogła dojść do wniosku, że najlepszą formą zemsty będzie skrzywdzenie nie matki, lecz najbliższych jej osób. Z takiej perspektywy ataki na nas nabierają sensu. Yussuf nie zakradł się tutaj po papirus, ale żeby porwać lub poturbować Nefret.

– Przecież próbował wykraść papirus – sprzeciwiła się. – To mnie właśnie obudziło, kiedy…

– …kiedy się potknął o pudło ze zwojem – dokończył Ramzes. – I to wyjaśnia kwestię, która mnie dotąd nękała: skąd on czy ktokolwiek z zewnątrz mógł wiedzieć, gdzie trzymamy zwój? Nie wiedział, ale po prostu przypadkowo na niego nastąpił.

– A niech to, czyżbyś sugerował, że nie zadbałam o schowanie pudła?

– Albo może oznacza to – dodał pospiesznie Ramzes – że Yussuf Mahmud szukał czegokolwiek wartego kradzieży. Ten człowiek był zwykłym złodziejem i tchórzem. Kiedy natknął się na zwój, postanowił go ukraść, a gdy zaczęłaś walczyć, uciekł. Osobnicy, którzy napadli mnie i Davida, też przecież mogli się nas pozbyć bez problemu. Ale niepewność co do naszego losu byłaby dla mamy straszliwą duchową udręką. Cóż może być gorszego od lęku o najbliższych, o których się wie, że są uwięzieni i czekają ich tortury albo okropną, powolną śmierć?

Dłoń Emersona zacisnęła się mocniej na moim ramieniu.

– Czy Layla ci powiedziała, że to właśnie miało czekać ciebie i Davida? – zapytał.

– Nie tak wprost – odparł. – Ale nawet gdyby niczego podobnego nie sugerowała, taki wniosek sam się nasuwał.

– Piekło i szatani! – wykrzyknęła Nefret. – Musimy znaleźć tę przeklętą kobietę! Gdzież ona się mogła ukryć? W Domu Gołębic? Sama ta nazwa przyprawia mnie o mdłości!

– Nie tam – stwierdził stanowczo Ramzes. – Osoba gustująca w drogim francuskim szampanie poszukałaby bardziej luksusowego schronienia.

– No właśnie, szampan! – zawołałam. – To jeszcze jeden dowód. Boże, to znaczy, że ona mieszkała w domu Layli!

– Przez jakiś czas – rzekł Ramzes. – Tej nocy jej nie było, pewnie poszła przygotować nasze, hm… przenosiny. To również by wskazywało, że nie ma zbyt wielu pomocników.

– Najlepiej, żeby ich w ogóle nie miała – mruknął ponuro Emerson. – Tylko że z tego wszystkiego nic nie wynika. Niech mnie diabli, jeżeli wiem, co teraz zrobić.

– Nikt z nas tego nie wie – pocieszyłam go. – Ale może znowu coś się wydarzy.

– Na przykład znajdę kobrę w łóżku – dorzuciła Nefret, powiedziała to jednak lekkim tonem, uśmiechając się do mnie niemal przyjaźnie.

Nagły trzask i szelest liści bluszczu obwieściły przybycie Horusa. Kot przysiadł na parapecie, wgapiając się w Ramzesa, który przezornie się odsunął.

– Oto twój obrońca przed wężami – powiedziałam. – Święty kot boga Re, który urywa głowę Wężowi Ciemności.

– Gdyby ten tutaj miał bronić Re, słońce już nigdy by nie wzeszło – stwierdził Ramzes.

Nefret podniosła i pogłaskała Horusa, a on zamruczał jak mały, milutki kotek.

– Mój kochany bohater – powiedziała.

– Obrzydliwy potwór – burknął Ramzes.

Trudno było się z nim nie zgodzić.

Ponieważ nie miałam się jak spotkać z panią Buchanan ze Szkoły Misyjnej, zaprosiłam ją wraz z jeszcze jedną panią z misji na kolację. Katherine i Cyrusa oczywiście także. Zamierzałam też zaprosić fotografa, pana Paula, był bowiem w Luksorze po raz pierwszy i nie znał tu nikogo. Sir Edward poinformował mnie jednak, że Paul nie uczestniczy w spotkaniach towarzyskich.

– Jest trochę dziwakiem – wyjaśnił – i źle się czuje w towarzystwie.

Sir Edwarda również zresztą z nami nie było. Te jego częste nieobecności zaczęły się robić podejrzane. Raczej nie sądziłam, żeby właśnie pan Paul tak go absorbował. Wyglądało to na znajomość z którąś spośród turystek. Ale nie zamierzałam wtrącać się do jego życia.

Panią Buchanan już znałam. Towarzyszyła jej niejaka panna Whiteside z Bostonu, też wykwalifikowana pielęgniarka. Ich ubiór nie stanowił raczej ostatniego krzyku mody; obie miały na sobie surowe ciemne suknie z białymi kołnierzykami i mankietami. Były to sympatyczne i interesujące osoby, choć zbyt często skłonne wplatać Boga do rozmowy. Emersonowi raczej nie przypadły do gustu, ale zachowywał się jak dżentelmen, wyrażając swoją dezaprobatę jedynie lekkim krzywieniem ust co jakiś czas. Głównym przedmiotem naszej konwersacji była oczywiście edukacja kobiet; sprawa, którą byłam żywo zainteresowana. Odkryłam jednak, że odbiegam myślami do innych tematów, co po najnowszych rewelacjach nie było niczym dziwnym.

Czy Bertha rzeczywiście powróciła, by mnie znowu dręczyć? Upłynęło już sporo lat od mojej ostatniej z nią styczności i żywiłam szczerą nadzieję, że porzuciła złą drogę.

Miałam nad nią pewną przewagę, której nie miałam nad Sethosem. Wiedziałam dobrze, jak wygląda, ponieważ przestawałam z nią codziennie przez kilka tygodni. Mogła się oczywiście nauczyć od niego co nieco sztuki kamuflażu, lecz brakowało jej naturalnego talentu Sethosa.

Ale z drugiej strony… Nikt, kto widział olśniewającą piękność w pełnej krasie jej wieczorowej toalety, a potem miał okazję oglądać ją rano z podkrążonymi oczami i ziemistą cerą, nie mógłby wątpić w zdolności kobiet w tej dziedzinie. Bertha była młoda i atrakcyjna. Czy rozpoznałabym ją, gdyby tak się ubrała i ucharakteryzowała, że wyglądałaby starzej i mniej urodziwie?

Przeniosłam spojrzenie z pani Buchanan na jej znacznie młodszą towarzyszkę. Obie gardziły kosmetykami i żadnej z nich nie nazwałabym atrakcyjną. Nie, pomyślałam, to niemożliwe. Bertha byłaby zupełną idiotką, gdyby pokazała się mnie lub Emersonowi, który znał ją równie dobrze jak ja (w żadnym razie nie lepiej). Raczej trzymałaby się w cieniu, wprowadzając swoje niecne plany w życie przy pomocy pośredników. Jeśli musiała się pokazać publicznie, najwygodniej by jej było włożyć czarną suknię z czarczafem, noszoną powszechnie przez kobiety z egipskiej klasy średniej. Z przyciemnioną cerą, ukazując przez szparę w zasłonie tylko oczy, mogłaby stać nierozpoznana nawet kilka kroków ode mnie.

Ocknęłam się z zamyślenia, usłyszawszy, że pani Buchanan zadała mi jakieś pytanie. Musiałam ją poprosić, żeby je powtórzyła. Później starałam się ze wszystkich sił pełnić rolę dobrej gospodyni, ale po kolacji ulitowałam się nad Emersonem i pozwoliłam mu pomówić o egiptologii.

Jeśli ktoś mieszka w Luksorze, nie może pozostać obojętny wobec tego tematu. Pani Buchanan słyszała o nowym grobowcu od swojej znajomej, pani Andrews. Kiedy się dowiedziała, że byliśmy w środku, poprosiła o jego opisanie.

– Czy królowa naprawdę ma złotą koronę? – dopytywała się.

Ramzes natychmiast zaczął wygłaszać niekończący się wykład, dzięki czemu zapobiegł wygłoszeniu przez Emersona niekończącej się tyrady skierowanej przeciwko wszystkim, którzy brali udział w tym odkryciu. Gdy jednak mój syn przystąpił do wyliczania i szczegółowego opisywania obiektów znalezionych w komorze grzebalnej, nawet Emerson, dotąd nabzdyczony, zaczął go słuchać z otwartymi ustami.

– Owa tak zwana korona jest w istocie naszyjnikiem lub napierśnikiem – mówił Ramzes. – Dlaczego była na głowie mumii, możemy tylko domniemywać. Ma kształt sępa, ściślej mówiąc bogini-sępa Nechbet, i wykonano ją z cienkiej złotej blachy, dzięki czemu łatwo ją było dopasować do kształtu czaszki. Aha, zapomniałem jeszcze o stosiku paciorków, jakieś czterdzieści sztuk, zapewne pochodziły z rozerwanego naszyjnika lub bransoletki.

Cyrus popatrzył na niego podejrzliwie.

– Słuchaj no, młody człowieku, przecież to niemożliwe, żebyś zapamiętał te wszystkie szczegóły. Ile razy zwiedziłeś tę komorę?

Odpowiedź mojego syna: „Raz, byłem tam przez jakieś dwadzieścia minut” – sprawiła, że w spojrzeniu Cyrusa pojawił się jeszcze większy sceptycyzm. Ja pamiętałam jednak, jak kiedyś Ramzes wyliczył wszystkie starożytności z pewnego sklepu z antykami, spędziwszy tam jeszcze mniej czasu. Zapomniałam o tej jego zdolności – naturalnej lub być może wyuczonej – i Emerson najwyraźniej także, bo przyglądał się synowi tak, jakby coś go nagle zaniepokoiło.

– Pozwolisz później na słówko, Ramzesie – rzekł.

– Oczywiście, ojcze.

Damy z misji pożegnały się wcześnie, pragnąc odizolować się od światowych pokus. Pani Buchanan ponownie zaprosiła mnie do odwiedzenia szkoły, co jej solennie obiecałam.

Vandergeltowie mieli zawieźć panie na przystań swoim powozem, przedtem jednak udało mi się odciągnąć Katherine na słówko na osobności.

– Będziemy chyba musiały się jakoś umówić – stwierdziłam. – Tak rzadko cię ostatnio widuję, a mam ci tyle do opowiedzenia.

– Ja tobie także – odparła. – Cyrus wybiera się jutro do Doliny. Przyjdę z nim i może uda nam się znaleźć chwilę na pogawędkę.

Stałam na werandzie, machając im, dopóki powóz nie zniknął w ciemnościach. Miałam nadzieję, że kiedy wrócę do bawialni, wszyscy już się rozejdą, lecz byli tam w komplecie. Przygotowałam się więc na kolejną porcję pytań i wymówek.

– Zastanawialiśmy się, mamo, czy nie dostałaś przypadkiem wiadomości od stryja Waltera.

Pytanie to zadał Ramzes, wiedziałam jednak, za czyim podszeptem. Odpowiedź skierowałam do wszystkich:

– Zapomniałam o tym, wybaczcie. Istotnie, Walter telegrafował po południu z Kairu i jakimś cudem dostarczono nam wiadomość bez opóźnienia. Dojechali szczęśliwie i wykupili kajutę na parowcu z Port Saidu, na przyszły wtorek.

– Wszyscy? – zdziwiła się Nefret. – Myślałam, że stryj Walter chciał wrócić do Luksoru.

– Przekonałem go, żeby tego nie robił – oznajmił Emerson.

Nikt nie zapytał, jak tego dopiął, mnie zresztą również to nie obchodziło. Nie wątpiłam w odwagę Waltera i jego oddanie dla nas, lecz jego obecność byłaby diabelnie niewygodna. Był bardziej naukowcem niż człowiekiem czynu, poza tym każde napomknienie o Lii stwarzałoby niezręczną sytuację.

– Dobra robota, Emersonie – pochwaliłam go.

Zrobił zadowoloną minę. David wstał, mruknął coś w rodzaju „dobranoc” i wyszedł z pokoju.


Emerson nie ma w zwyczaju zbyt długo nad czymś rozmyślać. Potrafi szczęśliwie skoncentrować się na tym, co jest akurat do zrobienia, i nie poświęcać uwagi temu, czego nie może zmienić. Nazajutrz rano tryskał energią, gotów powrócić do pracy.

Pracowaliśmy już od dobrych dwóch godzin, kiedy zjawili się Vandergeltowie. Cyrus obejrzał grób numer pięć bez większego entuzjazmu.

– Pozbycie się tego całego gruzu potrwa lata – stwierdził – a potem pewnie zawali się sklepienie.

– Taki pesymizm to do ciebie niepodobne – zauważyłam.

– Niech to kule biją, Amelio, jestem coraz bardziej zniechęcony. Tyle lat w Dolinie i nic, a teraz tak samo zaczyna się w Dra Abu’l Naga, tuż obok tego miejsca, gdzie znaleźliście Tetiszeri. Już sam nie wiem: czy ja coś źle robię, czy co?

– Mówiłem ci, żebyś zatrudnił Cartera – rzucił sucho Emerson.

– Nie mogę przecież zwolnić Amhersta. Robi, co może. Wiecie co, chodźmy rzucić okiem na grobowiec Davisa – dodał Cyrus pojednawczo. – Ten to ma szczęście!

Poszliśmy więc. Zastaliśmy tam tylko Neda, samotnie pilnującego grobu – tak w każdym razie sądziłam, bo nic poza tym się nie działo. Oznajmił nam, że pan Paul wciąż robi zdjęcia, więc nikogo nie wpuszcza.

– Czy sir Edward też z nim jest? – zapytałam, gdyż nie widziałam go rano. Wrócił późno i wyszedł wcześnie.

– Tak, pani Emerson, zjawił się tu już o samym brzasku – odparł Ned. – To miło z państwa strony, że go nam użyczyliście.

– Chętnie bym panu użyczył jeszcze kilku innych ludzi z, mojej ekipy – burknął Emerson. – Czy ten Smith w ogóle coś maluje? Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Davis go wziął, skoro na miejscu są David i Carter.

Zrzędził dalej, a tymczasem Cyrus zszedł po schodkach i zajrzał do korytarza. Wrócił z rozjaśnioną twarzą. Był autentycznym entuzjastą, doskonale jak na amatora obeznanym z, materią wykopalisk. Naprawdę było mi przykro, że sam nigdy nie znalazł niczego wartościowego.

– Kiedy zamierzacie otworzyć trumnę? – zapytał podekscytowany. – Niech to kule biją, zapłaciłbym i tysiąc dolarów, żeby przy tym być!

Katherine spojrzała na mnie z rozbawieniem.

– Zapłaciłby, wiem o tym – potwierdziła. – Ale to na nic, Cyrusie, pan Ayrton jest nieprzekupny.

– Dajże spokój, Katherine, przecież pan Ayrton wie, że nie to miałem na myśli.

– Oczywiście, że nie, panie Vandergelt – odparł Ned. – To znaczy… oczywiście, że tak. Ale jutro przyjeżdża pan Maspero i jestem pewien, że zgodzi się na pańską obecność.

– Maspero? – jęknął Emerson. – Niech to wszyscy diabli, to koniec tego grobowca. Z pewnością będzie chciał wejść do środka i zaprosi tam stado swoich znajomych. Stratują wszystko i nikt się już nie połapie, co gdzie pierwotnie leżało. Jak długo jeszcze potrwa to fotografowanie?

– Nie wiem, profesorze – wzruszył ramionami Ned.

– Niewiele wie ten chłopak, co? – mruknął z przekąsem Emerson, dopiero jednak gdy wracaliśmy na nasze stanowisko.

Ramzes natychmiast stanął w obronie Ayrtona.

– Przecież wiesz, ojcze, że to nie Ned podejmuje tu decyzje. Kiedy Maspero się zjawi, oficjalnie on będzie rządził.

– Moglibyśmy wieczorem zapytać sir Edwarda o fotografie – zaproponowałam.

– Moglibyśmy – zgodził się Emerson. – Ten młody człowiek coś ostatnio dziwnie często znika. Muszę z nim porozmawiać.

Jako że minęło południe, Cyrus zaproponował, żebyśmy zjedli lunch w jego Zamku. Zgodziliśmy się z ochotą, był tylko problem z Horusem, którego przyniosła ze sobą Nefret. Tym razem dla odmiany nie opuszczał nas, choć zazwyczaj chadza własnymi drogami, polując na to i owo, i kiedy wracamy do domu, trzeba go szukać. Nefret spytała więc Cyrusa, czy zaproszenie obejmuje także kota.

– Ależ oczywiście, weź go – odparł.

– Czyżbyś zapomniał, kochanie – wtrąciła Katherine – że Sechmet jest w… ee, delikatnej kondycji?

Wiedziałam, że ich kocica nie jest brzemienna, – bo Cyrus wspomniałby o tym wcześniej. Uznałam więc, że Katherine ma na myśli kondycję, która często do takiego rezultatu prowadzi.

– Zamkniemy ją w jej pokoju, jak zawsze – odparł lekko Cyrus.

Widziałam ten pokój. Miał w oknach siatkowe firanki i był wyposażony w kocie łóżeczko, kocie naczynia i kocie zabawki. Wielu ludzi mieszka mniej wygodnie.

– Nie liczyłbym na to, że zamknięte drzwi powstrzymają tego kociego Casanovę – powiedział Ramzes, obrzucając kota wrogim spojrzeniem.

Horus odpłacił mu tym samym. Wszyscy potomkowie Basteta to bardzo inteligentne bestie.

Cyrus przyjrzał się kocurowi z zainteresowaniem. Horus siadł u stóp Nefret, złożywszy razem łapki i uniósłszy czujnie głowę, co upodobniło go do kotów przedstawianych na starożytnych malunkach. Z nastroszonymi uszami i lśniącą w słońcu sierścią wyglądał, jakby go wyjęto z ilustracji w papirusie, który ostatnio tłumaczyłam, wyobrażającej kota boga Re.

– Hmm – mruknął w zamyśleniu Cyrus, skubiąc swą kozią bródkę.


Kiedy po smakowitym lunchu wszyscy zaczęli się zbierać do wyjścia, Horusa nie było. Cyrus zapewnił Nefret, że odda go jej nazajutrz. Wątpiłam, żeby kocur w ogóle chciał być zwrócony właścicielce po zaznaniu w Zamku tylu kocich luksusów, ale nie miałam ochoty rozwijać tego tematu.

Zamierzałam zostać jeszcze u Vandergeltów i odbyć wreszcie długo oczekiwaną rozmowę z Katherine. Emerson z początku nie chciał o tym słyszeć, zgodził się jednak, kiedy mu przyrzekłam zaczekać, aż ktoś po mnie przyjdzie.

– A zatem wciąż grozi ci niebezpieczeństwo – zauważyła Katherine. – Opowiedz mi, co się od tamtej pory wydarzyło.

Cyrus też wrócił do Doliny, byłyśmy więc tylko we dwie. Siedziałyśmy w uroczej bawialni Katherine. Jej mąż, zapatrzony w nią jak w obraz, urządził pokój na nowo wedle jej gustu. Wnętrze stanowiło połączenie nowoczesnego zachodniego umeblowania z arcydziełami sztuki użytkowej Orientu w postaci przepięknych dywanów, brązów i rzeźbionych parawanów. Panowała tu zawsze przytulna atmosfera. Rozsiadłam się na grubo wyściełanym krześle i opowiedziałam Katherine wszystko po kolei.

W miarę jak mówiłam, ładna, pełna twarz przyjaciółki wydłużała się coraz bardziej.

– Chciałabym wam jakoś pomóc, Amelio – powiedziała. – Ale sytuacja rzeczywiście jest rozpaczliwa i nie za bardzo widzę z niej wyjście.

– Na pewno coś mi przyjdzie do głowy – zapewniłam ją. – Bywaliśmy już w gorszych opałach, Katherine. Nie oczekiwałam od ciebie żadnych pomysłów, tylko przyjacielskiej pociechy… i otrzymałam ją. Aha, Evelyn prosiła mnie o przekazanie wam od nich najszczerszych pozdrowień i przeprosin za to, że nie pożegnali się osobiście.

– Słyszeliśmy, że wyjechali – odparła Katherine. – Czy był jakiś ważny powód, czy może nie powinnam pytać?

Opowiedziałam jej więc również i tę historię. Jej reakcja ograniczyła się do lekkiego pokręcenia głową i mruknięcia: „Jaka szkoda. Tak mi przykro”.

Uświadomiłam sobie, że liczyłam na jakiś komentarz z jej strony, co mnie trochę zdziwiło, bo nie zwykłam polegać na radach innych.

– Wszystko dobrze się ułoży – stwierdziłam z przekonaniem. – „Nie ma złamanych serc, są tylko obolałe…

– …choć za miłości sprawą już nieraz umierałem” dokończyła z uśmiechem. – To „Mikado”, prawda?

– Oczywiście. Znasz Gilberta i Sullivana lepiej ode mnie. Powiedz mi teraz, jak postępuje realizacja twoich planów.

Katherine chętnie zmieniła temat i odbyłyśmy długą i bardzo interesującą rozmowę. Wciąż jeszcze zastanawiała się nad najlepszą lokalizacją dla szkoły i rozważała, czy lepiej będzie zbudować coś nowego, czy wyremontować już istniejący budynek. Wybór Luksoru wydawał się oczywisty, chciała jednak także przyciągnąć dziewczęta z wiosek na Zachodnim Brzegu, a w Luksorze, jak stwierdziła, były już dwie takie szkoły.

– Jedna to misyjna, a druga? – zapytałam.

– Ta, do której uczęszcza Fatima. Mówiła ci o niej.

– Ach, tak. Ale to właściwie nie jest szkoła, prawda?

– Może nie według naszych standardów, jest jednak doskonale położona, a Sayyida Amin prowadzi po kilka lekcji dziennie. Przyznała, że nie ma pieniędzy na więcej.

Przyjemnie było oderwać się od problemów, których na razie nie dało się rozwiązać, i zająć się takimi, którym mogły zaradzić pieniądze, czas i zaangażowanie. Katherine miała to wszystko. Kiedy zegar na kominku wybił kolejną godzinę, nagle zdałam sobie sprawę, jak bardzo się zasiedziałam.

– Muszę wracać – oznajmiłam, wstając.

– Nie wolno ci iść samej, Amelio – sprzeciwiła się Katherine. – Emerson kazał ci przecież czekać, aż ktoś po ciebie przyjdzie.

– Nie zamierzam tu siedzieć jak grzeczne dziecko czekające na tatusia. Jest biały dzień i mam dobrego konia.

Odprowadziła mnie na dół, nie ustając w protestach. Kiedy jednak wyszłyśmy na dziedziniec, ujrzałyśmy tam Ramzesa. Siedział po turecku na ziemi i gawędził z odźwiernym i jednym z ogrodników, który rzucił Katherine skruszone spojrzenie i szybko się oddalił.

– Dlaczego mnie nie powiadomiłeś, że już jesteś? – zdziwiłam się.

Ramzes jednym ruchem rozplatał nogi i wstał.

– Przyjechałem przed paroma minutami – wyjaśnił. – Ojciec jest jeszcze w Dolinie, ale powiedział, że już chce wracać. Mamy jechać prosto do domu. Dzień dobry, pani Vandergelt.

– Dzień dobry – odparła Katherine ze swym kocim uśmiechem. – Może filiżankę herbaty?

– Dziękuję, nie. Ojciec prosił, żebyśmy zaraz wracali.

Ramzes chciał, żebym pojechała na Riszy, a sam dosiadł mojej przemiłej, lecz niezbyt rączej klaczy.

– Co porabia ojciec? – zapytałam.

– Pewnie czeka, aż sir Edward z Paulem wyjdą na górę. Jutro ma przypłynąć Maspero i ojciec coraz bardziej się niepokoi o zawartość komory.

– Wiem. Chciałabym go jakoś przekonać, żeby się nie wtrącał. Maspero już i tak na niego krzywo patrzy.

Konie jechały stępa kamienistym wąwozem prowadzącym z Doliny. Nagle jakiś dziwny dźwięk – coś jakby beczenie – kazał mi się rozejrzeć. Jego źródło odkryłam dopiero po chwili, bo pokryta pyłem sierść kozy zlewała się ze skalnym tłem.

Zatrzymałam Riszę i zsiadłam. Ruszyłam ku zwierzęciu, którego noga ugrzęzła chyba między kamieniami.

– Do diabła, mamo! – krzyknął Ramzes. – Ostrożnie!

Wcale nie jestem taka głupia, jak się wydaje moim dzieciom, więc też od razu pomyślałam, że to może być podstęp. Nie zamierzałam jednak unikać konfrontacji, wprost przeciwnie, spodziewałam się jej i chciałam, by do niej doszło. Dlatego właśnie trzymałam rękę w kieszeni, kiedy zza głazu wyszedł nieznajomy mężczyzna. Miał nóż, toteż bez większych oporów wyciągnęłam pistolet i nacisnęłam spust. W tym samym momencie Ramzes rzucił się na napastnika i obalił go na ziemię.

– Ramzesie, co ty robisz, na miłość… Ramzesie, odezwij się! Jesteś ranny? – krzyknęłam.

Mój syn przetoczył się na plecy i usiadł. Jego oczy zwęziły się w szparki, brwi miał ściągnięte. Tak groźne spojrzenie widywałam rzadko nawet u jego ojca. Odetchnął głęboko.

– Nie, nic nie mów – rzuciłam szybko. – Dojdź najpierw do siebie. Mój Boże, chyba zabiłam tego typa!

Na przedzie szaty mężczyzny istotnie wykwitła krwawa plama, a jego szeroko otwarte oczy patrzyły nieruchomym spojrzeniem trupa. Resztę twarzy zasłaniał ciasno zawiązany szal.

Usta Ramzesa poruszyły się. Nie wiedziałam, czy przeklina, modli się – nie, to nie Ramzes – czy może liczy do dziesięciu, co radziłam mu robić dla powściągnięcia emocji. Cokolwiek to było, odniosło pożądany skutek. Gdy się odezwał, jego głos był spokojny.

– Raczej nie, mamo – stwierdził. – Ten otwór to rana wylotowa. Ktoś ukryty za skałami strzelił mu w plecy. Zostań tu i nie wstawaj.

Zanim zdążyłam go powstrzymać, ruszył po skalistym gruncie pewnie jak kozica i po chwili zniknął mi z oczu.

Zwłoki nie stanowiły zbyt przyjemnego towarzystwa. Przykucnęłam obok nich, spodziewając się kolejnego strzału. Panowała jednakże cisza i nawet koza – Judasz, jak mogę ją chyba nazwać, przestała beczeć. Nie zamierzałam opuszczać mojego wątpliwego schronienia, by sprawdzić, czy coś jej dolega. Gdyby Ramzes nie zadziałał tak pochopnie, poszłabym z nim lub chociaż dała mu mój pistolet. Młodzi ludzie są tacy impulsywni. Teraz pozostało mi już tylko czekanie.

Zjawił się po dość długim czasie, równie cicho i znienacka, jak zniknął. Niósł strzelbę.

– Zabójca uciekł? – zapytałam, gdy sadowił się obok mnie, kładąc broń na ziemi.

– Tak. Był na górze. – Ramzes oparł splecione ramiona na podciągniętych kolanach. Robił wrażenie spokojnego i rozluźnionego, ale jego dłonie były mocno zaciśnięte.

– Zastrzelił tego człowieka i uciekł, porzucając strzelbę? – zdziwiłam się. Wzięłam do ręki broń, by się jej przyjrzeć.

Ramzes wyprostował się.

– Odłóż to, mamo! W komorze jest jeszcze jeden nabój.

– Widzę. To dziwne. Dlaczego nie strzelił powtórnie?

– Może liczył na to, że w tym zamieszaniu pozabijamy się nawzajem… – Ramzes łagodnie wyjął strzelbę z moich rąk i odłożył ją za siebie. Potem ukrył twarz w dłoniach. Jego ramiona zadrżały i usłyszałam coś jakby szloch czy krztuszenie się.

Mój syn raczej nie ma zwyczaju poddawać się słabości, nawet wtedy, gdy jest już po wszystkim i taka reakcja jest czymś naturalnym. Poczułam wzruszenie, byłam bowiem pewna, że poruszyło go grożące mi niebezpieczeństwo.

– No, już dobrze. – Poklepałam go po łopatce. – Już dobrze.

Uniósł głowę. Miał wilgotne rzęsy. Dopiero teraz zrozumiałam, co oznacza ten dziwny odgłos, który wydawał.

– Mój Boże! – jęknęłam. – Ty się śmiejesz?!

Ramzes otarł oczy wierzchem dłoni.

– Proszę o wybaczenie, mamo…

– Wybaczone – odparłam z ulgą. – Twój ojciec też tak czasem robi.

– Wiem. – Spoważniał nagle. – Ale czasami śmiech jest nie na miejscu. Przyjrzyjmy no się temu tutaj.

Ściągnął szal z twarzy zabitego. Ukazał się nieprzyjemny widok. Szczęka mężczyzny była zniekształcona i mocno opuchnięta, a usta pokiereszowane.

– Tak mi się zdawało, że znam tę sylwetkę – rzekł Ramzes. – To jeden ze strażników z domu Layli.

– Nic dziwnego, że sobie uszkodziłeś dłoń. Złamałeś mu szczękę.

– Na to wygląda. I chodził z tym od tylu dni, bez pomocy lekarskiej. Biedaczysko. – Odwrócił zwłoki. Na plecach mężczyzny także widniał otwór, znacznie mniejszy od tego z przodu. – Taki poraniony i naznaczony był im już nieprzydatny – mruknął Ramzes. – Poza tym spaprał robotę, jak Yussuf. Dali mu ostatnią szansę, marną wprawdzie, ale mógł jeszcze liczyć na to, że będziesz sama i nieuzbrojona. A gdybyś jednak była uzbrojona albo gdybyś miała asystę, to i tak czekała go bardziej litościwa śmierć od tej w paszczy „krokodyla”.

Przeszedł mnie dreszcz.

– I co z nim zrobimy? – zapytałam.

Ramzes pochylił się nad zwłokami i przeszukał je. Nieszczęśnik miał przy sobie jedynie nóż i woreczek tytoniu oraz srebrny amulet, wiszący na szyi na sznurku.

– Nie za bardzo mu pomógł – zauważył mój syn. – Musimy zawiadomić policję. Nic więcej tu nie zdziałamy.

– A koza? – przypomniałam mu, kiedy pomógł mi dosiąść konia.

– No tak.

Kozie nic nie było, uwięzła tylko między kamieniami i pobiegła żwawo przed siebie, natychmiast gdy Ramzes ją uwolnił. Ucieszyłam się, bo zwierząt mieliśmy już dość, a to w dodatku było płci męskiej.


Kiedy mój mąż usłyszał, co się stało, nie krył niezadowolenia. Przygotowałam się na obronę Ramzesa, lecz okazało się to zbędne, bo Emerson był zły, ale nie na niego.

– Niech to wszyscy diabli, Peabody! – gorączkował się. – Jak mogłaś nabrać się na taką starą sztuczkę z rannym zwierzęciem? Czy ty się nigdy nie nauczysz?

Wycofaliśmy się do naszej sypialni. Ponieważ trzymał mnie w mocnym uścisku, odpowiedziałam nieco zduszonym głosem:

– Wiem, mój drogi, ale trudno nie zareagować… tacy już jesteśmy, że na nas to działa. Sztuczka ograna, istotnie, ale przecież nawet najbardziej pomysłowy przeciwnik ma ograniczony repertuar.

Emerson roześmiał się i ujął mnie za podbródek, by unieść moją twarz.


Jakiś czas później siedziałam na skraju łóżka, przyglądając się ablucjom mego męża.

– Mam nadzieję że mi wybaczysz ten śmiech – rzucił wśród parskania i plusków. – Ale tłumaczyć wroga z jego ubogiej wyobraźni… doprawdy, Peabody…

– Ramzes też się śmiał – wyznałam.

– Ramzes? – Emerson spojrzał na mnie, ociekając wodą.

– Tak, i zaskoczyło mnie to. Zadziwiające, jak szybko potrafi zmieniać nastroje. Nie sądziłam, że jest aż tak podobny do ciebie. Ale chłopak jest niczego sobie.

– Jest przystojny jak sam diabeł – poprawił mnie Emerson i dodał z uśmiechem: – Po ojcu. Nie zapytam, co powiedziałaś, żeby sprowokować go do takiej reakcji, ponieważ nie byłoby to dla ciebie zabawne.

– Nie pamiętam. Myślę jednak, że prawidłowo ocenił całe zdarzenie. Ta kobieta rzeczywiście bezwzględnie obchodzi się ze swoimi ludźmi. Trzy osoby jak dotąd, jeśli liczyć dziewczynę.

– Była jedną z nich, choć być może nie z własnej woli – stwierdził Emerson. – Zastanawiam się, co takiego mogła wiedzieć, że stała się dla nich niebezpieczna…

– Chodźmy się napić herbaty, mój drogi. Może to nas zainspiruje.

Pozostali zgromadzili się już na werandzie. Brakowało tylko sir Edwarda. Emerson również spostrzegł jego nieobecność, lecz nikt nie znał jej przyczyny.

– Może pojechał z Paulem do Luksoru – zasugerowałam. – Jak sam stwierdziłeś, mój drogi, on nie należy do twojej ekipy.

– Chyba po prostu traci zainteresowanie nami – powiedziała Nefret. – Jak myślicie, czy mógł dać sobie z nami spokój dlatego, że nie zaproponowaliśmy mu pracy przy wykopaliskach?

Siedziała na parapecie obok Ramzesa, który był uprzejmy podciągnąć nogi, żeby jej zrobić miejsce.

– Jeśli nawet tak, trudno go za to winić – odparł. – Jedyne, co potrafimy, to pakować się w jedne tarapaty po drugich.

W jego głosie usłyszałam wyraźną nutę krytycyzmu.

– A co możemy na to poradzić? – obruszyłam się. – Poruszamy się po omacku, nie mając pojęcia, gdzie ukrywa się przeciwnik. Ale pozytywne jest to, że ma teraz o jednego pomocnika mniej.

– Czy zawiadomiliście policję? – zapytał Emerson.

Ramzes skinął głową.

– W końcu pewnie go stamtąd zabiorą, jeżeli szakale i sępy coś zostawią.

– Makabryczne – mruknął David.

– Owszem. Wątpię, by potrafili go zidentyfikować. Nie był stąd, bo przecież bym go rozpoznał już przy poprzednim spotkaniu.

Zapadło ponure milczenie, które przerwał zamyślony głos Emersona:

– Chyba przejdę się do Doliny.

– Emersonie! – zawołałam. – Jak możesz w ogóle o tym teraz myśleć?

– A niech to, Peabody, w tamtej sprawie i tak nie możemy w tej chwili nic zrobić. Jutro przyjeżdża Maspero, a grobowiec…

– Jeśli spróbujesz wyjść z tego domu, to… to…

– To co? – zapytał z zaciekawieniem Emerson.

Na szczęście tę wymianę zdań przerwało nam pojawienie się jeźdźca na drodze.

– O, jest sir Edward – oznajmiłam. – On nam wszystko opowie.

Zrobił to z przyjemnością i na życzenie Emersona opisał wydarzenia dnia z nieznośną precyzją.

– No cóż – podsumował mój mąż z posępną miną – wygląda na to, że przynajmniej dokumentacja fotograficzna będzie kompletna. Jak długo jeszcze…

– Na litość boską, Emersonie, przestań wreszcie przesłuchiwać tego biednego człowieka – przerwałam mu. – Nawet nie zdążył się jeszcze napić herbaty.

– Dziękuję, pani Emerson. – Sir Edward wziął kanapkę z podsuniętej przez Fatimę tacy. – Nie chciałbym zdominować rozmowy. Jak państwu minął dzień?

Zmuszeni byliśmy powrócić do opowieści o naszej drobnej przygodzie. Sir Edward był w szoku.

– Błagam, żeby pani uważała na siebie. Ta stara sztuczka z rannym zwierzęciem…

– Jeżeli moja żona będzie potrzebowała wykładu, sam go wygłoszę – wtrącił dość obcesowo Emerson, marszcząc groźnie brwi.

– Czy zostanie pan na kolacji, sir Edwardzie? – zapytałam.

– Tak, droga pani. Dzisiaj nigdzie się nie wybieram. Ale… czy państwo niczego nie planujecie?

– Myślałem, żeby… – zaczął mój mąż.

– Nie pójdziesz do Doliny, Emersonie!

Sir Edward zakrztusił się herbatą. Wytarłszy brodę serwetką, powiedział z przejęciem:

– Błagam, profesorze, niech pan tego nie robi. Wkrótce zrobi się ciemno, a niebezpieczeństwo wcale…

– On ma rację, Emersonie – powiedziałam i skinęłam sir Edwardowi z uznaniem głową. Był tak szczerze zatroskany, że żałowałam swoich wcześniejszych podejrzeń wobec niego. – Spędzimy spokojny wieczór w domu. Ty powinieneś uzupełnić dziennik prac, a ja też chętnie posiedzę nad notatkami.

– Ja zaś – rzekł sir Edward – pomogę Davidowi przy fotografowaniu papirusu. Oczywiście jeśli się zgodzi.

David otrząsnął się z głębokiej zadumy, której przedmiotu się domyślałam. Odpowiedział z typową dla siebie łagodną uprzejmością, że będzie bardzo wdzięczny za pomoc, bo ostatnio trochę zaniedbał tę pracę.

– Jeśli pan znajdzie chwilę, profesorze, chciałbym pana zapytać o niektóre obiekty z komory grzebalnej – dodał sir Edward. – Uderzyła mnie pewna rzecz. Otóż inskrypcje na trumnie chyba zostały zmienione. Czy pana zdaniem…

To wystarczyło, żeby zaprzątnąć uwagę Emersona, a także Ramzesa. Podprowadzani inteligentnymi pytaniami gościa, przez całą kolację rozmawiali tylko o grobowcu. Ja też wtrąciłam słówko czy dwa, a Nefret, gdy udało jej się przekrzyczeć męskie głosy, także wyraziła swoją opinię. Dyskusja była fascynująca, lecz oszczędzę tu Czytelnikowi szczegółów, opisanych w innym miejscu.

Tylko David nie brał udziału w rozmowie. Nigdy nie mówił zbyt wiele i uważał, że nieuprzejmie jest przerywać innym, choć był to czasami jedyny sposób, żeby wziąć udział w naszej konwersacji. Zazwyczaj jednak okazywał zainteresowanie, przysłuchując się z uśmiechem dyskusjom toczonym przy stole. Teraz natomiast siedział jak mumia, prawie nie tknąwszy jedzenia. Wyznam, że poczułam ulgę, kiedy sir Edward i Nefret namówili go na pójście do studia.

My także zabraliśmy się każde do swojej roboty. Powrót do znajomych zajęć sprawił mi wielką przyjemność. Emerson pisał w dzienniku, mamrocząc pod nosem i pytając raz po raz Ramzesa lub mnie o niektóre szczegóły. Ramzes, którego ręka już niemal wydobrzała, też robił jakieś notatki, a ja zasiadłam nad „Księgą umarłych”, jak się ją – choć nie oddawało to pełnego znaczenia tego osobliwego manuskryptu – zwykło nazywać.

Tłumaczenie tekstów religijnych to trudne zadanie, przyzna to każdy naukowiec. Napotyka się w nich na słowa, jakich nie ma w żadnym słowniku – w moim w każdym razie wielu z nich nie było. Sporządziłam sobie listę takich słówek, zamierzając zapytać o nie Waltera. Rozrosła się już do kilku kartek. Kiedy uzupełniałam tę listę, dodając nowe słowa, których nie mogłam przetłumaczyć, Ramzes wstał, przeciągnął się i zajrzał mi przez ramię.

– Ciągle to „Ważenie serca”? – zdziwił się. – Wczoraj też nad tym pracowałaś. Z czym masz trudności?

– Z niczym – odparłam, odwracając kartkę. Trudności zamierzałam skonsultować z Walterem, gdy będzie ku temu okazja, bo jakoś nie mogłam się przemóc, żeby poprosić o pomoc własnego syna. To pewna słabość mojego charakteru, przyznaję, ale nikt nie jest doskonały.

– Ten rysunek szczególnie mnie fascynuje – powiedziałam. – To dość niezwykła koncepcja jak na kulturę, nieznającą nauk prawdziwej wiary.

Ramzes odwrócił krzesło i usiadł, kładąc ramiona na oparciu.

– To aluzja do chrześcijaństwa, jak mniemam? – zapytał.

A niech to diabli, pomyślałam. Absolutnie nie miałam ochoty na wdawanie się w teologiczną dyskusję z moim synem. Potrafił argumentować niczym jezuita, a jego poglądy, przejęte zresztą od ojca, były drażniąco nieortodoksyjne.

Oczywiście uznał, że wie, jak brzmiałaby moja odpowiedź, i mówił dalej:

– Koncepcja sądu nad jednostką, dokonywanego przez Boga czy bogów dla ustalenia, czy dany osobnik kwalifikuje się do życia wiecznego, nie jest wyłączną własnością chrześcijaństwa. Ja chyba nawet wolę wersję egipską. Zmarły nie podlega tu arbitralnej ocenie pojedynczego boskiego bytu…

– Który widzi wszystko i wie wszystko – dokończyłam.

– Właśnie – przytaknął i zacisnął usta, co miało oznaczać uśmiech. – Egipcjanie natomiast dopuszczali możliwość formalnego przesłuchania zmarłego przez boską ławę sędziowską, której przewodniczył sędzia, strzegący wagi. Brał też w tym udział sprawozdawca sądowy. Rezultat niekorzystnego wyroku jest tutaj również znacznie bardziej miłosierny niż w wersji chrześcijańskiej. Smażenie się w piekle przez wieczność jest chyba gorsze niż szybkie unicestwienie w paszczy…

Przerwał i przyjrzał się zdjęciom.

– Ammut, Pożeraczki Umarłych – podpowiedziałam.

– Otóż to.

– Poruszyłeś kilka interesujących kwestii, mój drogi, które chętnie z tobą przedyskutuję, ale innym razem – oświadczyłam. – Robi się późno, więc może byś przeszedł się do studia i namówił resztę do zakończenia pracy? Nefret w każdym razie powinna się już położyć.

– Dobrze, mamo – odparł. – Dobranoc, mamo. Dobranoc, ojcze.

Emerson coś odmruknął.

Po wyjściu Ramzesa przejrzałam otrzymaną tego dnia pocztę. Musiałam przyznać rację Emersonowi: Luksor stawał się stanowczo zbyt popularny. Jeśli ktoś w tym gustował, mógł spędzać całe dnie na bywaniu w towarzystwie. Różni znajomi zapraszali nas na lunch, herbatę lub kolację, poza tym dostałam kilka listów polecających napisanych przez osoby, które spotkałam raz czy dwa w życiu, dla osób, których nie znałam w ogóle albo nie życzyłam sobie poznać. Jedyna ciekawa wiadomość przyszła od Katherine, która napisała, że planuje nazajutrz odwiedzić szkołę Sayyidy Amin i pytała, czy z nią tam pójdę.

Napomknęłam o tym Emersonowi, który siedział z nosem w rozłożonych na stole notatkach.

– Myślę, że powinnam z nią pójść – powiedziałam. – Katherine zasługuje na wsparcie w swoich planach założenia szkoły, a ja niewiele jej dotychczas pomogłam.

– Możesz iść, jeżeli weźmiesz ze sobą Ramzesa i Davida – odparł. – I Nefret – dodał po chwili.

Biedny, kochany Emerson jest taki przejrzysty w swoich intencjach.

– I zostawię cię samego, tak? – zapytałam.

– Samego? Z dwudziestoma robotnikami, paroma setkami cholernych turystów i świtą Davisa w pobliżu?

– W Dolinie są ustronne zakątki, do których żaden turysta się nie zapuszcza, Emersonie. Na przykład puste grobowce i niebezpieczne rozpadliny.

Rzucił pióro na stół i odchylił się na krześle. Potarł dołek na podbródku i utkwił we mnie rozbawione spojrzenie swoich błękitnych oczu.

– Dajże spokój, Peabody, chyba nie myślisz, że jestem tak głupi, żeby łazić byle gdzie i dać się zwabić w pułapkę.

– Zdarzało ci się to już przedtem.

– Ale teraz jestem starszy i mądrzejszy – oświadczył. – Są lepsze sposoby. Coś ci powiem, Peabody… Może byś odłożyła tę sprawę z Katherine jeszcze na dzień lub dwa i razem spróbujemy złapać sukinsynów, którzy zamordowali tę dziewczynę?

Uprowadzili też jego syna i Davida i napadli na Nefret, jednak to właśnie straszna śmierć młodej kobiety popychała go do czynu. Emerson usiłuje nie ujawniać swoich czułych punktów, ale jak każdy Brytyjczyk zrobi wszystko, by chronić słabszych i pomścić skrzywdzonych.

– Co konkretnie masz na myśli? – zapytałam.

– Wciąż nie znamy prawdziwych motywów ich działania. Jedyna poszlaka to papirus, choć właściwie nigdy nie poszliśmy tym tropem. Jeśli dowiemy się, skąd pochodzi, może uda nam się ustalić tożsamość ostatniego właściciela.

– To Bertha.

– Diabli nadali, Peabody, nie wiemy tego. Skonstruowaliśmy zgrabną historię, ale nie ma najmniejszego dowodu na udział Berthy w tej sprawie. Natomiast co do Sethosa…

– Zawsze go podejrzewasz. Na jego udział też nie ma dowodów.

– A ty zawsze bronisz tego obwiesia! Muszę postarać się o dowody. Pytałem tu i ówdzie, ale tylko o Yussufa i nie napomykając o papirusie. Zwój pochodzi z Teb, więc z pewnością przeszedł przez ręce tutejszych handlarzy, być może także Mohammeda Mohassiba. Ten człowiek jest w branży od trzydziestu lat i miał do czynienia z najświetniejszymi zabytkami z tebańskich grobowców. Pamiętasz, co powiedział o nim Carter? To nie przypadek, że Mohassib chce się ze mną spotkać.

– Nie z tobą, mój drogi, tylko ze mną.

– Na jedno wychodzi. Pokażę mu papirus i obiecam nietykalność i dozgonną wdzięczność, jeśli dostarczy nam użytecznych informacji. Skończymy wcześniej w Dolinie i pojedziemy do Luksoru.

Przez większość nocy spałam spokojnym, głębokim snem. Dopiero tuż przed brzaskiem obudził mnie przeraźliwy krzyk.

Było oczywiste, skąd pochodzi i do kogo należy ten głos. Wyrwał ze snu nawet Emersona. Mój mąż jednak potknął się o własne buty, które zwykł rzucać byle gdzie, więc zjawiłam się na miejscu zdarzenia jako druga.

Pierwszy był Ramzes. W pokoju panowała ciemność, ale poznałam jego sylwetkę. Stał przy łóżku Nefret i patrzył na nią.

– Co się stało?! – zawołałam. – Dlaczego tak stoisz i tylko się gapisz? Co tu się dzieje?

Mój syn odwrócił się i usłyszałam trzask zapałki. Kiedy płomień znieruchomiał, Ramzes przytknął go do świecy.

Tymczasem zjawili się pozostali. Byłam rada z siebie, że zawsze nalegałam na wkładanie odpowiedniego ubioru do snu. Wszyscy byli mniej lub bardziej odziani, nawet Emerson, choć prezentował spore fragmenty nagiego ciała. Sir Edward nie zdążył narzucić szlafroka, miał jednak na sobie gustowną piżamę z niebieskiego jedwabiu.

– Bardzo przepraszam – powiedziała Nefret, siadając na posłaniu. Nie dodała nic więcej, bo wybuchnęła śmiechem. W ramionach trzymała wielkie cielsko Horusa.

– Boże mój! – zdumiałam się. – A ten skąd się tu wziął?

Ramzes postawił świecę na stole.

– Któregoś dnia zamorduję tego zwierzaka – oznajmił całkiem poważnie.

– Przecież dobrze wiesz, że nie byłbyś zdolny do czegoś takiego – zauważyłam.

– Ale ja byłbym – rzekł Emerson. – Piekło i szatani! Serce mi wali dwa razy szybciej niż normalnie!

– To moja wina – stwierdziła Nefret. – Spałam głęboko i kiedy skoczył mi na brzuch, na chwilę odebrało mi dech. Myślałam… – Przytuliła mocniej kota. – Ale ty nie chciałeś, prawda, kocurku?

Udało mi się wyprowadzić Ramzesa z pokoju, zanim powiedział zbyt dużo brzydkich wyrazów.

Rano zastaliśmy na werandzie jednego ze służących Cyrusa. Siedział cierpliwie w kucki, czekając, aż się zjawimy, a potem uniósł skraj swojego burnusa powyżej kolan i poprosił o „szczypiącą wodę”. Chodziło o jodynę, a stan jego goleni istotnie wymagał sporej porcji tego medykamentu, toteż zaaplikowałam mu go w należytej ilości. Katherine ma doskonale wyposażoną apteczkę (jeden z moich prezentów ślubnych dla Vandergeltów), lecz nieszczęsny chłopina wierzył chyba przede wszystkim w moje magiczne moce. Pragnął się również wyżalić, więc pozwoliłam mu to uczynić i wysłuchałam go cierpliwie. Nie muszę zapewne wyjaśniać, że był to służący oddelegowany do pilnowania kocicy Sechmet.

Загрузка...