1.

Wstawał słoneczny dzień. Plama ciepłego światła długą chwilę wędrowała po ścianie, aż ześliznęła się na twarz śpiącego. Kilka razy pokręcił głową, odwrócił ją, w końcu otworzył oczy, zmrużył je, oślepiony, zamknął znowu i usiadł na pościeli, unikając jaskrawego światła i ciepła wiosennego słońca. Malcon Dorn, następca tronu Laberi, ujął twarz w dłonie i przetarł oczy. Usłyszał skrzypnięcie drzwi z tyłu i odwrócił się.

– Najjaśniejszy panie! – stary Laber skłonił się w niskim powitaniu.

– Co ci jest? – spytał zdziwiony Malcon.

– Jesteś od dziś królem, panie, już nie królewiczem – wyprostował się sługa i poważnie spojrzał w twarz młodzieńca.

– No, no! – pokręcił głową Malcon. – A więc nikt nie sprzeciwił się woli mego ojca? Czyżby pięć dni to za mało, żeby moi wrogowie odważyli się wystąpić otwarcie? Skoro tego nie uczynili, należy oczekiwać próby przewrotu. Nie knują przypadkiem czegoś przeciwko mnie?

– Wolę myśleć, że nie masz wrogów w swoim królestwie, panie.

– Mam, mam. Dobrze o tym wiesz – Malcon odrzucił lekką narzutę i wstał. Rozejrzał się po komnacie.

– Gdzie Ziga?

– Od trzech dni, od czasu gdy ją kopnąłeś, panie, i gdy cię ugryzła, śpi pod drzwiami. Pewnie czuje swoją winę – Laber podszedł do króla i wyciągnął rękę. Na jego przedramieniu wisiała czarna koszula, tego samego koloru spodnie i zielony pas.

– O nie! – parsknął Malcon. – Ona czeka aż ją przeproszę i muszę to zrobić. Powiedz… Czy ja w ciągu tych czterech dni… coś… – zawiesił głos i nie dokończył zdania, ale Laber doskonale zrozumiał pytanie.

– Nie, panie. To były zwykłe uczty pogrzebowe.

Laber powiedział to jakimś dziwnym tonem, właściwie bez przygany, ale Malcon poczuł się nieswojo. Ostatecznie trudno winić go za to, że przez ostatnie cztery doby ucztował, pił, weselił się, śpiewał. Wszyscy to robili.

– Jakoś dziwnie to powiedziałeś – zmarszczył lekko brwi i wziął z rąk Labera koszulę.

– Nie zwracaj na to uwagi, królu. Jestem stary i…

– Nie usprawiedliwiaj się – przerwał Malcon. – Nie jesteś niczemu winien. Dziwi mnie tylko, że rażą cię obyczaje panujące u nas od wieków – Malcon wciągnął koszulę i zawiązał pod szyją ozdobne frędzle.

– Nie zawsze tak było! – wyrzucił nagle z siebie Laber i spojrzał Malconowi w oczy. – Kiedyś śmierć czczono czynem, a nie pijatyką. Honca, nazwany potem Biesem, po śmierci ojca, zanim uroczyście się koronował, ruszył na Południową Xyi i na dźwięk jego imienia przez kilka pokoleń nawet psy uciekały do lasu. Królowa Lara opasała sześć miast murami, by uczcić pamięć swego rodzica. A Lezinic… Ale to było dawno temu – ściszył głos jakby wycofując się z wcześniejszej wypowiedzi.

– Dawno temu… Kiedyś… – Malcon usiadł i wciągnął wąskie spodnie. – Wy, starzy, zawsze tak mówicie. Ja też tak pewnie kiedyś będę mówił – wstał, ugiął kilka razy nogi w kolanach. – Otwórz drzwi.

Laber podszedł do drzwi i uchylił je.

– Ziga! Chodź tu, damo! – zawołał Malcon. Przez chwilę szpara pozostawała pusta, potem pojawił się w niej srebrnoszary łeb potężnej wilczycy. Weszła do komnaty i zatrzymała się tuż za progiem. Malcon przykucnął i chwilę patrzył w jej zielone oczy.

– No? Chodź tu – powtórzył. – Nie gniewaj się. W końcu – ugryzłaś mnie, to chyba wystarczy? Co? Nooo?

Wilczyca stała jeszcze chwilę jakby rozważała słowa Malcona. W końcu podeszła i położyła łeb na jego ugiętym kolanie. Malcon delikatnie przejechał dłonią po jej głowie, przytulił się policzkiem do nasady nosa. Trwali tak chwilę, a potem Malcon poderwał się i klasnął w dłonie.

– Co dzisiaj mam robić? Wszystko wyleciało mi z głowy. Chcę pić – mlasnął językiem.

Laber odwrócił się i podszedł do drzwi, wychylając głowę na korytarz rzucił kilka słów. Po chwili do pokoju wpadł młody pachołek niosąc duży dzban w wyciągniętych przed siebie dłoniach. Malcon powąchał zawartość i przejechał językiem po wargach. Podniósł dzban i zaczął pić. Pachołek i Laber patrzyli w milczeniu jak coraz wyżej podnosi dzban i coraz bardziej go przechyla, trwało to dłuższą chwilę, a gdy Malcon oderwał naczynie od ust, nie było w nim już kropli kwasu. Król westchnął głęboko.

– Laberze – powiedział uroczyście. – Wybaczam ci wszystkie dotychczasowe winy i wszystkie przyszłe, bylebyś zawsze ratował mnie takim napojem.

– Rad jestem, że ci smakuje, królu. A skoro wybaczasz mi wszystkie występki, to popełnię jeszcze jeden i powiem, że stokroć bardziej byłbym rad, gdybyś pił kwas co rano i nigdy jako lekarstwo.

– Dobrze – Malcon uśmiechnął się szeroko, pokazując lśniące jak u Zigi zęby. – Choć nigdy mi bardziej nie smakuje jak po tęgiej uczcie.

Podszedł do ściany obok drzwi i wziął stojące tam miękkie, wysokie buty. Wciągnął je bez pomocy pachołka i tupnąwszy kilka razy, by ułożyły się na nodze, spojrzał na Labera.

– Co dziś mam robić?

Dzisiaj odbierasz, panie, skarbiec w Uta-Dej. To może trwać nawet trzy dni. Dopiero czwartego odbędzie się koronacja, prędzej nie zdążą ani zaproszeni goście, ani kucharze. Możesz dobrze obejrzeć skarby, które ci się dostają.

Malcon wyczuł w ostatnich słowach jakiś dziwny ton. Otworzył usta, chcąc zapytać Labera co ma na myśli, ale w tym momencie Ziga ziewnęła i otarła się o łydkę swego pana. Malcon pochylił się i poklepał wilczycę po głowie.

– Wynudziłaś się, co? Na tych ucztach? Pojedziesz ze mną do Uta-Dej. Może zapolujemy po drodze – uśmiechnął się na myśl o ulubionej zabawie.

– Jogas oczekuje cię, panie, przed południem. Odłóż zabawy na później. Posłuchaj mojej rady – powiedział z naciskiem Laber.

Malcon popatrzył na niego z namysłem. Potarł brodę, na której nie było jeszcze śladu zarostu i skubnął jasny wąs.

– Wydaje mi się, że chcesz dzisiaj coś powiedzieć. I nie wiem dlaczego wciąż kręcisz, przecież znamy się od urodzenia. No! O co chodzi, stary?

– Mylisz się, Malconie. Nie doszukuj się niczego szczególnego w moich słowach – Laber podszedł do okna i otworzył je szeroko. – Piękny dzień – zmienił temat.

– Nie chcesz mówić, to nie. Przygotuj mi płaszcz na drogę i każ osiodłać Hombeta. I nie zapomnij o broni! – dodał. Laber wyszedł, a Malcon rzucił się na łoże i położył na wznak. Ziga nie czekając na zachętę wskoczyła również i ułożyła się między Malconem i drzwiami. Zawsze kładła się tak, by odgrodzić pana od najbardziej niebezpiecznego, jej zdaniem, miejsca. W pokojach takim miejscem były drzwi. Leżeli chwilę w milczeniu, potem Ziga zeskoczyła i warknęła krótko.

– Idziemy – powiedział Malcon i wstał. – Masz jak zwykle rację.

Wyszli z komnaty. Królewicz Malcon mieszkał na najwyższym piętrze. Dziś mógł przeprowadzić się na pierwsze piętro zamku, piętro królewskie, ale postanowił jeszcze tego nie robić. Na poddaszu było cicho i miał stąd widok na trzy strony świata. Widział drogę do Botalii, którą za chwilę uda się do Uta-Dej, i góry na zachodzie, potężne, mroczne, ale przyjazne i szczodre Chegonestry. W jasny dzień mógł zobaczyć odległą o dzień drogi rzekę Susa i trójkątne żagle barek. Wcale nie kusiły go ogromne komnaty z wiecznie dymiącymi piecami i wąskie wysokie okna przez które mógł co najwyżej zobaczyć skrawek nieba i czeladź krzątającą się po dziedzińcu.

Doszedł do schodów i wyminął je obojętnie, Ziga przystanęła i popatrzyła na Malcona z wyrzutem. Widząc, że pan nie zatrzymuje się, skoczyła do schodów i zaczęła zbiegać w dół. Malcon natomiast podszedł do grubego słupa, wyciosanego kiedyś z pnia potężnego orzechowca, biegnącego przez trzy piętra zamku i skoczył obejmując pień rękami i nogami. Ześliznął się na parter i rozejrzał. Zza zakrętu wyskoczyła wilczyca i widząc Malcona zatrzymała się i majtnęła ogonem. Poszli razem w kierunku stajni nie spotykając nikogo po drodze. Tylko w stajni, przy Hombecie, krzątał się Bet i jakiś młody chłopak. Koń, już osiodłany, z zapiętym popręgiem parskał i tańczył. Zarżał przeciągle widząc Malcona.

– Wyprowadźcie – rozkazał Malcon pochylonym, w ukłonie stajennym i poszedł do wyjścia. Ziga odczekała chwilę, jakby chciała sprawdzić, czy słudzy dobrze wykonują rozkaz Malcona i dogoniła go dopiero na podwórzu.

Stał tam już Laber, a trochę dalej, prawie przy bramie, w czworoboku czekał oddział, który miał towarzyszyć królowi w drodze do skarbca. Malcon obrzucił go uważnym spojrzeniem i obejrzał się niecierpliwie. Spieszył się do konia, jazdy, przestrzeni, pędu, świstu powietrza. Hombet, czując przejażdżkę, szarpał głową i co kilka kroków starał się zakłusować. Bet i drugi stajenny z trudem utrzymywali go za uzdę. Malcon, o dwie głowy wyższy od innych, podszedł do konia i nie dotykając strzemion wskoczył na siodło. Podjechał do Laber a i pochylił się. Laber podał mu po kolei łuk i kołczan oraz pas mieczem i długą, wąską sakiewkę z pieniędzmi. Otworzył usta, ale Malcon nie patrząc na niego zapiął pas i dotknął boków Hombeta piętami. Koń skoczył do przodu i Laber nie zdążył nic powiedzieć. Brama podniosła się, Malcon wpadł przez nią cwałem, za nim runął oddział pod przewodnictwem Saila. Tętent siedemdziesięciu koni odbił się mocnym echem od wysokich murów dziedzińca i raptownie przerodził w głuchy odgłos kopyt na ubitej drodze Laber podszedł do schodów wiodących na szczyt muru i wdrapał się po nich na wąską drogę biegnącą wzdłuż grubej ściany. Stał i patrzył długo na skłębiony pas kurzu pozostawiony przez Malcona i jego oddział, potem odwrócił się i popatrzył na zamek, w którym spędził całe swoje życie. Nikt lepiej od niego nie wiedział jak wyglądało kiedyś Tuneppe, siedziba królów Laberi, i być może dlatego najlepiej ze wszystkich widział ślady zniszczenia i upadku. Zresztą zniszczenie zamku nie było jedynym, niestety, dowodem upadku Laberi. Tylko Laber słuchał doniesień o porywaniu stąd przygranicznych plemion i zgrzytał zębami, gdy ojciec Malcona niedbałym machnięciem ręki wypędzał skarżących się, tylko on wchłonął wiadomości o opustoszałych ośmiu małych twierdzach, niegdyś ważnych ogniwach łańcucha forpoczt królestwa, król swą złość po takich wiadomościach wyładowywał na zapasach wina. Tylko Laber zdawał sobie sprawę ze stopniowego zajmowania ważnych stanowisk w państwie przez ludzi, których jedyną zasługą były szczodre dary i bogate karawany, zawierające wynik pracy winiarzy. A już na pewno był jedynym w Tuneppe, który wiedział, że proces upadku można jeszcze odwrócić. Wiedział też, że Uta-Dej było kiedyś jednym z czterdziestu sześciu zamków warownych prastarego państwa Noki. Potem, za czasów dynastii Majjac, król Moss podbił wiele ziem graniczących z Noki i założył państwo Laberi, które, choć okrojone z wielu zdobyczy Mossa i jego następców, wciąż jeszcze było potężne. Dolna część zamku, u podnóża skarpy, była już ruiną, ale górna nawet dziś zadziwiała podróżnych, o ile któryś tędy akurat przejeżdżał.

Malcon ściągnął cugle Hombeta i zatrzymał się. Był tu kiedyś, dawno temu, jeszcze jako mały chłopiec i niewiele pamiętał z tego pobytu. Teraz na widok skarbca Laberi dziwnie drgnęło mu serce, dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że stał się władcą wielkiego państwa, że nie będzie już miał czasu na beztroskie łowy i hulanki. Ponury Uta-Dej stanął u kresu młodości jak głaz, który spadł na drogę, jak rzeka, pojawiająca się nagle przed wędrowcem. Za tym głazem, za tą rzeką była już inna droga, za Uta-Dej było inne życie. Malcon patrzył i dziwił się swojemu płytkiemu oddechowi i biciu serca. Usłyszał z tyłu tętent koni i po chwili Sail i siedemdziesięciu zbrojnych dopadli Malcona, zatrzymując spienione konie. Król spojrzał w zagniewane oczy Saila i powiedział:

– Nie gniewaj się, Sail. Może to moja ostatnia taka przejażdżka.

Dowódca straży zamkowej surowo ściągnął brwi, ale Malcon widział, że stary nie gniewa się już. Król uśmiechnął się i skinął głową.

– Jedziemy – powiedział.

Ruszył pierwszy z Zigą u boku. Hombet szedł spokojnie, jakby wyczuwał powagę chwili. Potężna brama zaczęła podnosić się do góry. Chwila była znakomicie obliczona, bo gdy Malcon wjechał w cień wysokich murów była już całkowicie otwarta i stał w niej siwy Jogas, strażnik skarbca. Gdy król podjechał doń, skłonił się nisko i trwał tak, aż Malcon powiedział:

– Witaj Jogasie. Przyjechałem do ciebie w gościnę.

– To zaszczyt dla mnie, panie, ale to nie gościna – jesteś przecież tu wszędzie u siebie – Jogas zatoczył ręką szeroki łuk.

Malcon zeskoczył z konia i rzucił cugle pachołkowi, podszedł do skarbnika i położył mu rękę na ramieniu.

Twarz Jogasa była pomarszczona, jakby jej skórę naciągnięto na zbyt małą czaszkę; jasne, prawie mleczne oczy patrzyły na Malcona bez wyrazu, niemal obojętnie.

– Żałuję, że tu częściej nie przyjeżdżałem – powiedział Malcon. – A ty też będziesz chyba teraz częstszym gościem w Tuneppe?

– Ja już chyba nigdzie nie będę częstym gościem, panie. Zbliża się mój koniec i…

– Przestań, Jogasie! Potrzebni mi są mądrzy doradcy – Malcon pochylił się i ściszył głos. – Dzisiaj rano odkryłem, że jestem zupełnie nie przygotowany do roli króla. Musisz mi pomóc, wiem że ojciec bardzo cię cenił i szanował, choć rzadko się widywaliście.

Wziął Jogasa pod ramię, starzec poprowadził go w kierunku niskiej przybudówki. Malcon schylił się przechodząc przez niską futrynę i poszedł pierwszy w kierunku wskazanym przez Jogasa. Na progu izby obejrzał się i powiedział:

– Każ podać coś do picia i powiedz, żeby nikt nam nie przeszkadzał. Chcę z tobą porozmawiać.

Jogas zatrzymał się. Malcon wszedł do izby i usiadł na szerokim zydlu. Po chwili wszedł Jogas niosąc dwa dzbany, za nim wsunął się potężnej postury staruch niosąc dwa kubki. Ustawił je na stole i wyszedł. Jogas nalał do kubka piwa i podał królowi, do swojego nalał wody z drugiego dzbana. Popatrzył na Malcona i powiedział:

– Między innymi dlatego twój ojciec, Malconie, rzadko tu bywał. Nie mógł patrzeć na ludzi pijących wodę.

– A dlaczego ją pijesz? – Malcon łyknął piwa i uniósł brwi w niemej pochwale.

– To stara i nudna historia. Szkoda na nią czasu – Jogas umilkł na chwilę. – Czy nikt nie sprzeciwił się objęciu tronu przez ciebie?

– Nikt – zaśmiał się Malcon. – Widocznie moi wrogowie są zbyt słabi.

– Może nie masz wrogów? – zapytał Jogas.

– Na pewno mam, ale to ich zmartwienie, może spróbują inaczej? – machnął ręką. – Powiedz lepiej, co ja tu mam robić?

– Powinieneś obejrzeć zawartość skarbca. Przejrzysz zasoby, wybierzesz sobie co ci się spodoba. Twój ojciec często sięga do szkatuły i nie jest już ona tak zasobna, jak kiedyś. Ale nie jest jeszcze źle. Sam zobaczysz.

– Aaa… – Malcon podrapał się po nosie. – A masz tu jakąś broń?

– Broń? – Jogas spojrzał na Malcona spod oka. – Trochę jest… Jeśli chcesz, mogę ci pokazać.

Malcon dopił piwo, sięgnął po dzban, ale się rozmyślił w połowie ruchu. Zerknął na Jogasa i zobaczył lekki uśmiech na ustach starca.

– Wydaje mi się, że coś ukrywasz przede mną. Tak samo jak Laber.

– Nie mylisz się. Ale też i nie dziw się nam. Too… – stary oparł ciężko łokcie o blat stołu i oparł głowę na rękach. – I ja i Laber uważamy, że mógłbyś podjąć się pewnego zadania, ale nie wiemy czy podołasz, czy w ogóle będziesz chciał… Wybacz, panie, ale dotychczas bawiłeś się tylko. – Powieki przykryły jasne oczy Jogasa.

– Powiedz mi o co chodzi, Jogasie. Nie baw się w tajemnice – Malcon pochylił się nad stołem.

– Marzy nam się przywrócenie naszemu państwu potęgi i mocy jaką kiedyś miało. Chyba nadszedł najwyższy czas, jeszcze trochę i może być za późno. Dwa wieki temu Laberi było dwakroć większym krajem. Z czasem każdy kto mógł, a właściwie kto chciał, odcinał sobie kawałki naszych ziem, nie tylko obcy, nasi namiestnicy także. Najwierniejsi Laberyjczycy uciekają do centrum państwa, gdzie z kolei nie ma dla nich ziemi, głodują więc i nie tylko nie dają żadnych korzyści, ale sami jeszcze kradną co się da i gdzie się da. Rozmnożyli się różnego rodzaju zabójcy i rabusie, żebracy, kobiety, których zachowanie wpędziłoby je kiedyś do lochów. Głupcy usadowili się na ważnych stanowiskach. Ale to i tak są tylko najwidoczniejsze oznaki, innych nie widać, ale są stokroć bardziej groźne. Zło wypełza z każdej szczeliny, zło otacza nas, wsącza w nasze dusze swój jad. I nie wystarczy przegnać złodziei, przegnać łupieżców, ukarać dziewki… Może już jest za późno. Może… – Jogas sięgnął do kubka i wypił kilka łyków wody. – Chodźmy. Pokażę ci najważniejszą rzecz w skarbcu. Jedyną rzecz wartą pilnowania.

Otworzył drzwi i wyszedł pierwszy. Malcon ruszył za nim. Przeszli cały korytarz i zeszli po schodach do piwnicy. Skręcili w bok i poszli między potężnymi beczkami z dojrzewającym miodem i bragą. Malcon wciągnął powietrze nosem i ku swojemu zdziwieniu korzenny zapach tym razem nie wydał mu się przyjemny. Wzruszył ramionami i dogonił Jogasa. Stary stał przed małą starą beczką na pewno pustą, bo szczeliny między klepkami były szerokie na palec. Jogas wyjął zza pasa masywny nóż i podważył wieko. Odskoczyło ze skrzypieniem, stary wsadził nóż za pas i pochylił się. Sięgnął do beczki i po chwili wyjął z niej sporą kasetę obitą czerwoną skórą. Przetarł wieko z grubej warstwy kurzu i podał pudło Malconowi.

– Co to jest? – zapytał król.

– Zobacz – krótko odpowiedział stary.

Malcon podniósł wieko. Na wierzchu leżał kawał grubej żółtej wełny, Malcon niecierpliwie podniósł ją i zobaczył rękojeść miecza. Była duża i gruba z dużym guzem na końcu i rzeźbionym trzonem. Głownia była złamana tuż przy rękojeści. Tylko mały szpiczasty kawałek wystawał przed fantazyjnie powyginane jelce. Malcon wyjął rękojeść i zacisnął na niej mocno palce. Odłożył pudło i machnął ręką. Rozległ się cichy, melodyjny świst. Malcon rozgiął palce i obejrzał dokładnie rękojeść, a potem machnął ręką jeszcze raz i znowu usłyszeli gwizd. – Co to jest? – zapytał po raz drugi.

– To jest reszta miecza zwanego Gaedem. Jego rękojeść… – powiedział wolno Jogas. – Mógłbyś nim machnąć jeszcze raz?

Malcon machnął kilka razy rękojeścią. Za każdym razem piwnicę wypełniał delikatny, ale przenikliwy świst.

Jogas zrobił krok do tyłu i oparł się o ścianę, wytrzeszczył oczy i oddychał przez szerokie otwarte usta.

– Co ci jest? Źle się czujesz? Mów!

– Nie, nie! - Jogas odsunął się od ściany i zrobił krok w kierunku wyjściu. – Weź to i wracajmy. Czeka nas długa rozmowa.

Chwiejnie poszedł przodem. Malcon włożył rękojeść do kasety i szybko dogonił Jogasa, ale stary nie pozwolił sobie pomóc nawet na schodach. Zresztą wyglądał już całkiem dobrze. Gdy wrócili do komnaty Jogas przysunął do siebie kasetę lecz nie otworzył jej, tylko delikatnie, opuszkami palców wodził po pokrywie i ściankach.

– Słyszałeś zapewne o królu Cergolusie. Podczas jednej z wypraw, zwycięskich wypraw, odłączył niespodziewanie na dwa dni od swoich wojsk i gdy zrozpaczeni rycerze zwątpili już w jego szczęśliwy powrót pojawił się w obozie z mieczem, którego rękojeść leży teraz przed nami – położył dłoń na pokrywie.

– Chyba słyszałem coś o tym, ale nie byłem zbyt pilnym słuchaczem. Laber nie mógł sobie ze mną poradzić – uśmiechnął się Malcon, ale Jogas nie odwzajemnił uśmiechu.

– Ten miecz to Gaed, cudowny miecz, którym można pokonać wszelkie zło. Cergolus nie zdradził nigdy skąd go ma, ale od tej chwili jego królestwo zaczęło rosnąć w siłę. Cergolus prawie zupełnie wytępił obłudę, kłamstwo, nienawiść, zazdrość, pychę. Mógłby zupełnie zniszczyć zło, ale tego nie zrobił. Nie wiem dlaczego, może jednak nie mógł? – Jogas wzruszył ramionami. – Pewnego dnia wydał wielką ucztę, na którą kazał się stawić trzem Magom: Żółtemu – Mezarowi, Czerwonemu – Lippysowi i Białemu Magowi – Zacamelowi. Mezar, który jest najsłabszym Magiem, ale za to jest chytry jak król lisów obmyślił podstęp, przy pomocy którego Magowie zniszczyli Gaed. I wtedy znowu zło wypełzło na świat.

– Ale przecież pamiętam, że Gaed jest niezniszczalny? wtrącił Malcon.

– Prawie. Istnieje kamień twardszy od miecza. Zwą go Rae-Pest i może go zmiękczyć tylko ludzka krew. Mezar wymyślił podstęp, natomiast Lippys, największy z nich okrutnik, pojmał wielu jeńców, po kolei wymordował i polewał Rae-Pest ich krwią. Ma on kuźnię, w której pracuje sześciu kowali, którym Lippys odjął nogi i dołożył kamienne słupy. Mogą na nich stać i pracować dla niego, ale nie mogą zrobić ani kroku. Pracują bez odpoczynku i od tej pracy, od ciemności kuźni, od strachu, są źli na cały świat i wykonują każde polecenie. Nie dziwiło ich, że w kuźni leży duży kamień, na który przez cały czas kapie krew. Po dwóch tygodniach Rae-Pest zmiękł nieco i wtedy szóstka kowali zabrała się do roboty. W dwa dni wykuli z kamienia męskie przedramię z dłonią. Lippys oddał tę rękę Zacamelowi, aby dokończył intrygi. I tak się też stało – Jogas smutnie pokiwał głową. – Twój dumny ze swej potęgi przodek Cergolus kazał zjawić się na uczcie wszystkim trzem Magom. Chciał pochwalić się przed licznie zgromadzonymi gośćmi swoją władzą nad największymi Magami – jak widzisz nie cała pycha i buta zniknęły ze świata. Gdy Cergolus wypił kilka kufli piwa i zaszumiało mu w głowie, zobaczywszy jedną ze służek Zacamela, zażądał jej dla siebie. A gdy Zacamel sprzeciwił się, Cergolus dobył Gaeda i ciął Maga. Zacamel zasłonił się ręką, a ponieważ wcześniej przy pomocy czarów odjął sobie prawą rękę i przymocował tę wykutą z Rae-Pest, Gaed prysnął na trzy kawałki. Oniemiał Cergolus i reszta gości, a trzej Magowie ryknęli wielkim śmiechem. Diabelski chichot wszelkiego zła, które teraz już znowu bez przeszkód mogło usidlać ludzi zwielokrotniło ich śmiech potężnym echem. Ohydny smród wygnał gości z pałacu, został w nim tylko oniemiały Cergolus z rękojeścią Gaeda w dłoni. Nigdy już nie odzyskał dawnej odwagi i siły, a jego królestwo powoli zaczęło upadać. Przed śmiercią dowiedział się Cergolus co trzeba zrobić by odzyskać Gaeda i wytępić zło, ale był już za stary i miał chorą duszę. Nawet nie próbował. Nie próbował też żaden z jego następców, ty jesteś ostatnim, który może. Jesteś dwudziestym pierwszym potomkiem Cergolusa. Ostatnim, który może to zrobić – powtórzył Jogas.

– Ale co?

Żeby Gaed zrósł się znowu w całość, żeby można było odciąć od świata krainę Yara i zamknąć w niej całe zło, trzeba zabić wszystkich Magów. I zrobić to właśnie tym ułomkiem Gaeda. Gdy zabijesz Mezara, jeśli ci się to uda… – poprawił się Jogas -…to Gaed wydłuży się o trzecią część swojej głowni. Po śmierci Lippysa Gaed odzyska kolejną trzecią część. Po śmierci trzeciego z Magów, Zacamela, Gaed odzyska swą dawną postać i moc.

– Przecież oni są nieśmiertelni – powiedział Malcon.

– Tak. Ale Gaed może przerwać ich żywot. Malcon otworzył pudło i wyjął rękojeść. Obejrzał ją jeszcze raz i dotknął czubkiem palca ułamanej głowni. Przygryzł dolną wargę i spojrzał na Jogasa.

– I to wystarczy? – zapytał.

– Wystarczy. Ale to jest bardzo trudne zadanie. Kto zechce tego dokonać będzie musiał wejść do krainy Yara, a tam czyhają na śmiałka przerażające potwory, dzikie plemiona i sami Magowie, którzy są bardziej niebezpieczni od wszystkiego co znasz.

Malcon wziął do ręki kubek i nalał sobie piwa, ale nie umoczył nawet warg. Ścisnął mocno trzymaną w ręku rękojeść Gaeda. Wydało mu się, że zrobiła się cieplejsza. I lżejsza. Postukał głowicą o deski stołu.

– Jest jeszcze jedna rzecz, królu – powiedział Jogas. Malcon spojrzał na niego zadziwiony, po raz pierwszy Jogas nazwał go królem.

– Wielu miało tę rękojeść w ręku, ale nikt nie słyszał tego świstu – powiedział Jogas – Może to znak?

– A co to jest Yara? Nigdy nie słyszałem tej nazwy – zapytał Malcon.

– Bo niewielu o niej pamięta, ludzie wolą się bawić niż martwić przyszłością. Nie wiedzą, że zbliżają się potworne czasy – Jogas podniósł palec do góry. – A Yara… – wstał i podszedł do okna. Na parapecie leżało kilka wczesnych jabłek. Wziął jedno i wrócił do stołu. Odpiął z szaty ozdobną szpilę i wbił ją w owoc. – Widzisz? Yara jest jak wrzód na zdrowym ciele. Prowadzi do niej jedna jedyna brama – dotknął palcem szpilki. – I tę bramę można zniszczyć przy pomocy Gaeda. Niczym innym. Nawet magowie nie mogą niczego z nią zrobić ani rozszerzyć ani zamknąć. Tylko Gaed. Wtedy zło zostanie zamknięte niczym w wielkiej beczce. To wszystko, Malconie – powiedział Jogas.

Malcon wstał i podszedł do okna. Wziął do ręki jedno z jabłek i wbił zęby w kwaskowaty miąższ. Tylko chrzęst gryzionego owocu zakłócał ciszę. Malcon odwrócił się od okna.

– Gdzie jest Ziga? – zapytał sam siebie. – Nie przyszła tu z nami?

– Nie. Została na dziedzińcu, był tam Senim. Jego lubią wszystkie zwierzęta.

– Aha – mruknął urażony Malcon i usiadł na zydlu.

– Idziemy do skarbca? – zapytał Jogas.

Malcon podniósł oczy i spojrzał na niego. Wiedział jakiej odpowiedzi oczekuje od niego stary skarbnik.

– Po co? Jadę do Yara. Opowiedz mi wszystko, co o niej wiesz.

Jogas zmrużył oczy i uśmiechnął się szeroko.

– Najpierw pokrzep się, Malconie, po podróży, a potem porozmawiamy.

Posłuchaj – Jogas wstał i podszedł do dużego kufra stojącego pod ścianą. – Niewiele wiem o Yara. Nigdy tam nie byłem. Ale nawet to, co wiem może złamać najwaleczniejszego męża. Istnieje inny sposób. Dam ci wina z zielem, które chowałem na tę okazję. Zaśniesz, a ja podzielę się z tobą swoją wiedzą o Yara i panujących w niej Magach. Po przebudzeniu nie będziesz niczego pamiętał aż do chwili, gdy część tej wiedzy będzie ci potrzebna. Musisz wiedzieć, że Lippys i Zacamel potrafią czytać w myślach i gdybyś ich spotkał nie przygotowany, od razu wiedzieliby co zamierzasz zrobić. Nie mógłbyś ich zaskoczyć.

– A Mezar? On nie czyta w myślach?

– Mezar właściwie nie jest Magiem. Jest chytry i podstępny. Udało mu się wyżebrać albo wykraść kilka tajemnic Magów, ale do dziś polega przede wszystkim na własnym sprycie. Poza tym jest leniwy i nigdy do końca nie nauczył się posługiwać magią. Jeśli uda ci się go pokonać – a jest to najmniej groźny z nich przeciwnik, co nie znaczy, że niegroźny – to będzie ci łatwiej walczyć z pozostałymi Magami.

– Wolę wiedzieć wszystko od razu. Nie boję się Yara, ale muszę wiedzieć, czego się spodziewać – Malcon skrzywił się.

– Posłuchaj mojej rady. Nie lekceważ Yara i Magów. Wchodząc tam wchodzisz do krainy śmierci. Nie masz pewności, że wrócisz stamtąd żywy, a jeszcze mniej pewne jest, że uda ci się pokonać wrogów i wykonać zadanie. Mój plan daje ci małą przewagę, nad Mezarem przynajmniej. Wykorzystaj to.

Malcon myślał chwilę. Potem zmarszczył brwi i westchnął.

– Dobrze. Oddaję się w twoje ręce.

Jogas otworzył wieko skrzyni i wyjął z niej mały woreczek. Wracając z nim do stołu sięgnął ręką do środka i wyjął szczyptę pokruszonego ziela. Wsypał to do kubka z grzanym winem i zamieszał. Wstał i postawił kubek obok kominka. Ziga podniosła się, podeszła i obwąchała wino. Odwróciła się i spojrzała na swego pana. Machnęła ogonem i wróciła pod drzwi. Po chwili Jogas przyniósł kubek i postawił przed Malconem. Król wziął naczynie i wypił duszkiem. Chwilę obracał językiem w ustach i splunął kilkoma źdźbłami.

– Co teraz? – zapytał.

– Nic. Poczekamy aż uśniesz. A jutro obudzisz się i zadecydujesz, kiedy pojedziesz do Yara.

– Już zdecydowałem. Jadę jutro.

– A koronacja?

– Poczeka. Wyślę gońca do Labera, zresztą Sail może przekazać mu wiadomość. Jadę od razu jutro. To postanowione… eech… – Malcon ziewnął.

– Chyba dobrze postanowiłeś – powiedział Jogas. – Nie lubisz się wahać, to też dobrze. Zresztą twoje imię znaczy: „Ognisty”. A i jego wartość wskazuje, że jesteś szybki w działaniu.

– Jaka wartość? – sapnął Malcon.

– Litery twojego imienia dają liczbę 77. To dobra liczba.

Głowa Malcona opadła na pierś. Wtedy Jogas dodał:

– Będziesz albo wielkim władcą, albo zginiesz młodo. Nie masz, Malconie, wielkiego wyboru.

Sail wszedł do komnaty Labera i westchnął głęboko. Trzepnął kilka razy ciężkimi rękawicami o dłoń. Laber patrzył na niego bez słowa. Sail podszedł do ławy i usiadł. Stary mebel zaskrzypiał ociężale.

– Malcon… – powiedział Sail i umilkł.

– Rozmawiał z Jogasem? – zapytał Laber.

Siedział oparty plecami o ścianę pokrytą ciężkimi, grubymi skórami. Palcami kręcił młynka i od dłuższej chwili nie otwierał oczu.

– Tak. Dość długo – odpowiedział Sail. – Spędził noc w jego komnacie a dziś odesłał mnie z listem do ciebie i sam, tylko z Zigą, udał się na północ.

– Yara – szepnął Laber. – Jednak. Miałem nadzieję, że tak się stanie i bałem się tego. Ale trzeba było spróbować.

– Wiem. Tylko czy…

– Nie wiem. Nikt nie wie – przerwał Laber. – Ale to już ostatnia pora. Inaczej… wzruszył ramionami.

W komnacie Labera zawsze panowała cisza, ale ta była szczególna – ciężka, gęsta jak wino z piwnic Samelosy.

– Mam dla ciebie list od Malcona – przypomniał Sail.

– Po co mi on? – mruknął Laber. – Wiem mniej więcej co napisał. Że wyjeżdża, że odwołuje koronację. Nic innego nie mógł napisać.

– Jak myślisz, Laberze – uda mu się? – Sail położył na stole skórzany futerał z listem.

– Wiesz tyle co i ja. Wiesz, że dokonać tego może tylko jeden jedyny człowiek. Nikt inny. Nie wiemy tylko czy Malcon jest tym jednym jedynym.

Загрузка...