Rozdział 10


Tuż po pierwszej w sobotnie popołudnie Martin Beck i Per Månsson wpadli na siebie w drzwiach policyjnej stołówki.

Rano Martin Beck włóczył się po porcie przemysłowym, wymarłym w okresie letniej kanikuły. Doszedł do terminalu naftowego, gdzie chwilowo przerwano pracę, i patrzył na przedziwny krajobraz rodem z science fiction: baseny mlecznej wody poprzecinane wałami, na których ciężarówki i koparki zostawiły głębokie ślady. Był zdziwiony, jak bardzo się rozrósł teren portowy, od kiedy widział go po raz pierwszy mniej więcej piętnaście lat temu. Nagle poczuł głód; coś nowego i przyjemnego w dzień po solidnym posiłku. Człowiek szybko się przyzwyczaja, pomyślał z zadowoleniem i maszerując do centrum najżwawszym krokiem, na jaki pozwalała spiekota, zastanawiał się nad menu w policyjnej stołówce.

Månsson był nie tyle głodny, co spragniony. Wprawdzie zrezygnował z drinka Charlotte Palmgren, marzyły mu się wysokie szklanki jasnoczerwonego trunku z kostkami lodu, które widział w dłoniach Matsa Lindera. Naszła go chętka, żeby wpaść do domu na jednego gripenberga, ale uznał, że pora jest zbyt wczesna, i zredukował swoje wymagania. Musi poprzestać na zimnej wodzie sodowej w kantynie.

Martinowi Beckowi głód trochę ustąpił, kiedy wszedł do stołówki, a ponieważ nie do końca był pewien swojego żołądka, zamówił omlet z szynką, pomidora i butelkę ramlösy. Månsson zamówił to samo.

Usiedli z tacami przy stole i zobaczyli Skackego, który rzucał w ich stronę rozpaczliwe spojrzenia. Naprzeciwko niego, plecami do nich, siedział Backlund. Odsunął talerz i groził Benny'emu palcem. Nie słyszeli, co mówi, ale sądząc z miny młodszego kolegi, wygłaszał coś w rodzaju reprymendy.

Martin Beck szybko zjadł omlet, podszedł do Backlunda i położył mu rękę na ramieniu.

– Pozwolisz, że na chwilę pożyczę Skackego? – zapytał uprzejmie. – Muszę z nim omówić parę spraw.

Backlund, zirytowany sytuacją, nie bardzo mógł protestować. Główny Zarząd Policji przysłał tego bubka ze Sztokholmu, żeby poprowadził śledztwo. Jakby sami nie potrafili się z tym uporać.

Skacke z wyraźną ulgą wstał od stołu. Månsson zakończył posiłek i opuścili stołówkę, odprowadzani urażonym wzrokiem Backlunda.

Poszli do pokoju Månssona, w miarę chłodnego i przewietrzonego. Månsson zasiadł na obrotowym krześle, wziął wykałaczkę z podstawki na pióra i ołówki, wyłuskał z papierowej osłonki i wetknął do ust. Martin Beck zapalił papierosa. Skacke przyniósł z pokoju naprzeciwko notatnik i usiadł z nim na kolanach obok Martina Becka. Martin Beck dostrzegł napis na okładce i lekko się uśmiechnął. Skacke pochwycił jego spojrzenie, zaczerwienił się, szybko otworzył notatnik i zaczął referować zeznania nowego świadka.

– Jesteś pewien, że nazywa się Gröngren? – z powątpiewaniem w glosie spytał Månsson.

– Skonfrontuj to z załogą wodolotu – powiedział Martin Beck, kiedy Skacke zdał relację. – Jeśli to tego mężczyznę widzieli na pokładzie rufowym, powinni zauważyć pudełko. Jeśli jeszcze je miał.

– Już dzwoniłem – odparł Skacke. – Stewardesa, która zwróciła na niego uwagę, dzisiaj ma wolne. Będzie jutro przed południem i pojadę z nią porozmawiać.

– Dobrze.

– A rozumiesz po duńsku? – zapytał po raz drugi z powątpiewaniem Månsson.

Skacke zrobił wielkie oczy.

– To takie trudne?

Martin Beck przytoczył treść rozmowy telefonicznej z Malmem i wspomniał o nowo przybyłym koledze.

– Aha, Paulsson – powiedział Månsson. – Chyba widziałem go w telewizji. Poza tym bardzo mi przypomina naszego bezpieczniaka. Mówią o nim Tajniak Persson. Też nosi takie garniturki i dziwacznie się ubiera. Wydawało mi się, że wiesz o eksporcie śledzi, ale o handlu bronią nie miałem pojęcia.

– Wcale mnie to nie dziwi. Nikomu nie zależy na rozgłosie.

Månsson złamał wykałaczkę i wyrzucił do popielniczki.

– Coś takiego mi zaświtało, kiedy naga wdówka mówiła, że Palmgren prowadzi różne interesy w Portugalii.

– Naga wdówka? – chórem powtórzyli Martin Beck i Skacke.

Månsson sięgnął po następną wykałaczkę.

– Miałem na myśli wesołą wdówkę. Ale nie była ani wesoła, ani smutna, tylko całkowicie obojętna.

– I naga – dodał Martin Beck.

Månsson zrelacjonował przebieg wizyty w willi Palmgrenów.

– Ładna ta wdówka, prawda? – raczej stwierdził, niż spytał Skacke.

– Nie – lakonicznie skwitował Månsson i zwrócił się do Martina Becka: – Czy masz coś przeciwko, żebym przesłuchał Lindera?

– Nie, ale chętnie bym się z nim spotkał. Może, że razem z nim pogdamy. Co ty na to?

Månsson pokiwał głową.

– Wierzysz w motyw polityczny?

– Why not? Ale najpierw chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o zagranicznych interesach Palmgrena. Mats Linder chyba nie ma o tym pojęcia, jego praca ogranicza się do firmy śledziowej. A czym się zajmuje ten Duńczyk?

– Nie wiem, ale się dowiem. Ja albo Mogensen.

Milczeli.

– Jeśli gość, który strzelał, faktycznie poleciał z Kastrup do Sztokholmu, na pewno jest Szwedem – odezwał się Skacke. – I jeśli zabił z pobudek politycznych, na pewno był przeciwny interesom Palmgrena w Rodezji, Angoli, Mozambiku i gdzie tam jeszcze. Jeśli tak się sprawy miały, to na pewno jest fanatycznym lewicowym ekstremistą.

– Mówisz jak Tajniak Persson – powiedział Månsson. – On widzi fanatycznych lewicowych ekstremistów za każdym krzakiem. Ale oczywiście coś w tym jest.

– Prawdę mówiąc, też mi to przyszło do głowy, kiedy rozmawiałem z Malmem. Uderzające podobieństwo do zamachów politycznych. Jakiś przedziwny modus operandi…

Martin Beck przerwał. Użył identycznego zwrotu co Malm i się wkurzył.

– Może tak, może nie – stwierdził Månsson. – Największe skupisko grup ekstremistycznych w naszym regionie jest w Lundzie. Znam je, na ogół są wyjątkowo spokojni. Ale Säpo, oczywiście, ma inne zdanie.

Skacke obstawał przy swoim.

– Nic nie przemawia za tym, że to ktoś stąd.

Månsson pokręcił głową.

– A znajomość miasta? Jeśli faktycznie przyjechał na rowerze.

– Gdybyśmy go odnaleźli… – z nutą optymizmu zauważył Skacke.

Månsson długo mu się przyglądał.

– Synku, odnaleźć rower…?

Do pokoju zapukał Backlund, wszedł, nie czekając na zaproszenie, i pracowicie czyścił okulary.

– Aha, burza mózgów. Świetnie. Może panowie zdołali ustalić, gdzie się podziała łuska. Wszystko przepatrzyliśmy. Nie wyłączając potraw. Osobiście przeszukałem puree ziemniaczane. Nie ma łuski.

Månsson był wyraźnie zniechęcony.

– Jest.

– Przecież strzelał z rewolweru – odpowiedzieli chórem Martin Beck i Benny Skacke.

Backlund znieruchomiał, jak rażony piorunem.


Kiedy w niedzielne przedpołudnie Benny Skacke zsiadł z roweru na przystani wodolotów, „Springeren” wpływał do portu. Chwilę później przycumował do nabrzeża.

Pogoda była wspaniała, niewiele osób wybrało przeprawę przez Sund w czymś, co do złudzenia przypominało kabinę samolotu. Garstka pasażerów szybkim krokiem zeszła z pokładu, żeby się złapać na jedyną taksówkę czekającą przed dworcem promowym.

Skacke zajął pozycję przy pomoście. Po pięciu minutach pojawiła się jasnowłosa dziewczyna w mundurze stewardesy. Podszedł do niej, przedstawił się i wylegitymował.

– Kopenhaska policja już mnie pytała o tego mężczyznę – powiedziała.

Ku miłemu zaskoczeniu Skackego, mówiła po szwedzku, acz z duńskim akcentem.

– Tak, wiem. Ale nie zadano pani jednego pytania. Czy mężczyzna, który stał na otwartym pokładzie w środę wieczorem, miał coś przy sobie?

Stewardesa przygryzła dolną wargę i zmarszczyła brwi.

– W ogóle o tym nie myślałam, ale… wydaje mi się… Tak, chyba miał jakieś pudełko, czarny karton, mniej więcej tej wielkości.

Pokazała gabaryty rękami.

– Czy widziała pani to pudełko, kiedy zszedł pod pokład? Albo kiedy opuszczał wodolot?

Zastanawiała się przez chwilę, po czym zdecydowanie pokręciła głową.

– Nie, tego nie pamiętam. Naprawdę nie wiem. Wiem tylko tyle, że trzymał pudełko pod pachą, kiedy był na otwartym pokładzie.

– Dziękuję. To cenna informacja. Czy przypomina pani sobie coś jeszcze, o czym pani nie powiedziała kopenhaskiej policji?

Pokręciła głową.

– Nic a nic.

– Nic a nic?

Obdarzyła go profesjonalnym służbowym uśmiechem.

– Nic. Przepraszam, ale muszę się przygotować do kolejnego rejsu.

Skacke popedałował na Davidshallstorg i wszedł do swojego pokoju w komendzie.

Właściwie miał wolne, ale dochodziła jedenasta, o której zawsze dzwonił do Moniki.

Wolał to robić z pracy niż z domu. Ze względu na koszty i wścibską właścicielkę.

Kiedy rozmawiał z Moniką, nie chciał, żeby ktokolwiek mu w tym przeszkadzał. Monica miała wolne, sama siedziała w mieszkaniu, które wynajęła z drugiej ręki do spółki z koleżanką z pracy. Rozmawiali blisko godzinę, ale co tam.

Zapłaci policja. Czyli podatnicy.

Po odłożeniu słuchawki Skackemu nie w głowie było zabójstwo Victora Palmgrena.

Загрузка...