ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY

Rozdygotana otarłam usta wierzchem dłoni i potykając się, odeszłam z miejsca, gdzie zrobiło mi się niedobrze (wolałam się nie zastanawiać, czym wymiotowałam i jak to wygląda). Zatrzymałam się dopiero przy ogromnym dębie, który rósł tuż przy murze i którego potężne konary przewieszały się również na zewnątrz. Oparta o pień starałam się ze wszystkich sił powstrzymać od dalszych wymiotów.

Co mi się stało? Co ja zrobiłam?

W tym momencie usłyszałam miauczenie dochodzące z wyżej położonych gałęzi. Takie zrzędliwe, przeciągłe miauczenie.

Spojrzałam w górę. Na konarze wspierającym się o mur siedziała mała jasnoruda kotka. Wpatrywała się we mnie wielkimi oczami i najwyraźniej nie była za mnie zadowolona.

– Jak się tam dostałaś?

– Miau – odpowiedziała, prychając, i zaczęła ostrożnie posuwać się po gałęzi, chcąc widocznie podejść do mnie bliżej.

– Chodź, kici, kici – wabiłam ją.

– Miiiaaaauuuu – pisnęła ponownie, posuwając się na przód o długość połowy swej małej łapki.

– Dobrze, chodź dalej, maleńka – - zachęcałam ją. Odsunęłam od siebie posępne myśli o swoim uzależnieniu i zwróciłam je na bezpieczniejsze tory ratowania kotka. Prawdę mówiąc, po prostu nie mogłam myśleć o tym, co zaszło. W każdym razie jeszcze nie teraz. Za wcześnie. Za świeże. Kicia pojawiła się w samą porę. W dodatku wydała mi się jakoś znajoma. – No chodź, malutką chodź do mnie – przemawiałam do niej cały czas, a jednocześnie zaparłam się noskiem baleriny o mur, łapiąc za najniżej położoną gałąź, którą potraktowałam jak linę, by móc wspiąć się nieco wyżej i dosięgnąć kotki czyniącej mi nieustannie wyrzuty.

W końcu kotka znalazła się w zasięgu ręki. Patrzyłyśmy na siebie przez dłuższą chwilę, tak że zaczęłam się zastanawiać, czy my się czasem już nie znamy. Może ona wie, że właśnie skosztowałam krwi i że mi bardzo posmakowała? Czy mój oddech zdradza treść wymiotów? Czy mój wygląd się zmienił? Czy wyrosły mi kły? (To ostatnie pytanie może jest głupie, bo przecież dorosłe wampiry też nie mają kłów, no ale zawsze…).

Kocina znów miauknęła i spróbowała przysunąć się jeszcze bliżej. Wyciągnęłam rękę i mogłam już podrapać japo łebku; kotka położyła uszy, zamknęła oczy i zaczęła mruczeć z zadowoleniem.

– Wyglądasz jak małe lwiątko – powiedziałam jej. -Widzisz, o ile jesteś milsza, kiedy nie marudzisz? – Nagle przetarłam oczy zdumiona. Już wiedziałam, dlaczego wydała mi się znajoma. – Ukazałaś mi się we śnie – przypomniałam jej, a odrobina szczęścia znalazła do mnie dostęp przez moje mdłości i lęki. – Jesteś moją kotką!

Kotka otworzyła oczy, ziewnęła szeroko i znów prychnęłą jakby komentując to, że tyle czasu zabrało mi dochodzenie do tego odkrycia. Z pewnym wysiłkiem wdrapałam się na szeroki parapet muru, gdzie mogłam się wygodnie usadowić i skąd było blisko do gałęzi, na której siedziała kotka.

A ona z kocim westchnieniem oderwała się od gałęzi i skoczyła na mur, po czym przeszła na swych małych łapkach do mnie i zaraz umościła się na moich kolanach. Nie pozostawało mi nic innego, jak tylko znów zacząć drapać ją po łepku, na co reagowała głośnym mruczeniem. Głaskałam kotkę i jednocześnie próbowałam uspokoić zamęt, jaki panował w mojej głowie. Powietrze pachniało zbliżającym się deszczem, choć noc była wyjątkowo ciepła jak na koniec października. Odrzuciłam do tyłu głowę, zaczerpnęłam powietrza głęboko do płuc i wystawiłam się na zbawienne działanie poświaty księżycowej, która nawet zza chmur miała mnie uspokoić. Spojrzałam na kotkę. – Wiesz, Neferet mówiła, że powinno się wysiadywać w świetle księżyca. – - Rzuciłam okiem na niebo. – - Lepiej by było, gdyby te głupie chmury odpłynęły sobie, ale i tak…

Gdy tylko wymówiłam te słowa powiew nagłego wiatru, który zerwał się koło mnie, odegnał chmury przesłaniające księżyc.

– O, dziękuję – zawołałam w przestrzeń, nie zwracając się do nikogo konkretnego. – Co za sprzyjający wiatr. -Kotka zamruczała niecierpliwie, zwracając mi uwagę, że przestałam ją drapać za uszami. – Chyba cię nazwę Nala ponieważ jesteś jak mała lwiczka – powiedziałam, wznawiając drapanie. – - Wiesz, kiciu, taka jestem zadowolona, że cię dzisiaj znalazłam. Po takiej nocy należało mi się coś dobrego. Nie uwierzyłabyś…

Poczułam bardzo dziwny zapach, który mnie zaintrygował do tego stopnia, że urwałam w pół słowa. Co to może być? Ze zmarszczonym nosem zaczęłam węszyć. To był zapach starzyzny, jak po otwarciu domu zamkniętego przez dłuższy czas, może zapach piwniczny. Nie był przyjemny, ale też nie taki okropny, żeby zapierał dech. Po prostu nietypowy i niewłaściwy. Zupełnie nie pasujący do nocy na otwartej przestrzeni.

Coś jeszcze zwróciło moją uwagę. Wyjrzałam poza falisty długi mur. I wtedy zobaczyłam postać dziewczyny, lekko ode mnie odwróconej, jakby niepewnej, dokąd ma pójść. Przydała mi się moja świeżo nabyta zdolność dobrego widzenia nawet w nocy, zwłaszcza że ta część muru pozostawała nieoświetlona. Poczułam rosnące napięcie. Czyżby jedna z Cór Ciemności przyszła mnie śledzić? Stanowczo nie chciałam już mieć z nimi do czynienia, jak na dzisiejszą noc wystarczy.

Musiałam wydać z siebie jakiś artykułowany jęk, choć wydawało mi się, że jęknęłam tylko w myśli, bo dziewczyna podniosła głowę i popatrzyła dokładnie w to miejsce na murze, gdzie siedziałam. Wydałam stłumiony okrzyk, poczułam, jak strach łapie mnie za gardło.

To była Elizabeth! Ta sama Elizabeth Bez Nazwiska która podobno umarła. Kiedy mnie zobaczyła, jej oczy, upiornie czerwone, otworzyły się jeszcze szerzej, krzyknęła niesamowitym głosem, zakręciła się na miejscu i z niebywałą prędkością poszybowała w ciemności nocy.

Nala wygięła w łuk grzbiet i syknęła z taką wściekłością jakiej trudno by się spodziewać po takim małym zwierzątku.

– No już dobrze, w porządku – uspokajałam ją chcąc jednocześnie i siebie uspokoić. Obie trzęsłyśmy się ze strachu, a Nala jeszcze wydawała niski gardłowy pomruk. – To nie mógł być duch. Nie, niemożliwe. To było jakieś dziwne… dziecko. Pewnie je wystraszyłam i…

– Zoey! Zoey! Czy to ty?

Wzdrygnęłam się i omal nie spadłam z muru. Tego już było za wiele dla Nali. Znów przejmująco syknęła po czym zgrabnie zeskoczyła z moich kolan wprost na ziemię. Spanikowana do granic wytrzymałości złapałam się za gałąź, by całkiem nie stracić równowagi, i wytężyłam wzrok, wpatrując się w ciemności.

– Kto tam? Kto tam? – wołałam, a serce tłukło mi się w piersiach jak szalone. Nagle oślepiły mnie strugi światła dwóch latarek skierowane wprost na mnie.

– Jasne, że to ona! Co, ja bym nie rozpoznała głosu swo-jej najlepszej przyjaciółki? Przecież znikła nie tak znowu dawno!

– Kayla? – - zapytałam, osłaniając drżącą ręką oczy przed rażącym światłem latarek.

– A nie mówiłem, że ją znajdziemy? – - odezwał się chłopak. – Zawsze chcesz się poddać przed czasem.

– Heath? – Czyżbym śniła?

– Aha! Hurra! Znaleźliśmy cię, mała! – - wrzasnął Heath. Nawet w oślepiającym świetle latarki mogłam do strzec, jak z małpią zręcznością wspina się po murze.

Z nieopisaną ulgą że to on, a nie jakieś kolejne monstrum, zawołałam do niego:

– Uważaj, Heath, bo możesz spaść i coś sobie złamać.

– Może nic mu nie będzie, chyba żeby upadł na głowę.

– Coś ty! Ja? W życiu! – odkrzyknął i podciągnął się na rękach, tak że po chwili siedział obok mnie na murze. -Możesz sprawdzić, Zoey, widzisz? Jestem mistrzem świata!

– znów wrzasnął, wyrzucając w górę ręce gestem zwycięzcy i szczerząc się jak głupi, rozsiewając wokół siebie zapach alkoholu.

Nie dziwota że nie chciałam się z nim dłużej spotykać.

– Daj spokój, przestań. Czy zawsze się będziesz na bijał ze mnie z powodu mojego niefortunnego zauroczenia Leonardem? ~ Wpatrywałam się w niego, czując się bar dziej dawną Zoye niż w ciągu ostatnich godzin. – Chodzi raczej o moje niefortunne i byłe zauroczenie tobą. Na szczęście nie trwało długo, a poza tym nie nakręciłeś fajnych filmów.

– No co ty, chyba nie wściekasz się już na mnie z powodu Dustina i Drew, co? Zapomnij o nich, to palanty – po wiedział Heath, rzucając mi spojrzenie jak zrzucony z kolan szczeniak, co dodawało mu wdzięku, kiedy był w ósmej klasie, ale co już nie działało przynajmniej od dwóch lat. ~ W każdym razie przyszliśmy tu, żeby cię stąd wyciągnąć.

– Co? potrząsnęłam z niedowierzaniem głową i zmrużyłam oczy. – Zgaście najpierw te latarki, bo nic nie widzę.

– Jak je zgasimy, to my nie będziemy nic widzieli -odpowiedział Heath.

Dobrze, w takim razie skieruj światło gdzie indziej. Heath skierował snop światła przed siebie i tak samo zrobiła Kayla. Teraz mogłam już odjąć dłoń od oczu. Z zadowoleniem spostrzegłam, że ręce przestały mi drżeć. Mogłam też już nie mrużyć oczu. Heath natomiast otworzył szeroko oczy ze zdumienia, kiedy zobaczył mój Znak.

– Patrz! Jest już całkiem wypełniony kolorami! O rany! Wygląda jak w telewizorze albo jeszcze lepiej!

Przyjemnie było się przekonać, że pewne rzeczy pozostają niezmienne. Heath był jak to Heath – milutki, ale nie najbystrzejszy egzemplarz w całej paczce.

– A ja? Ja też tu jestem! Widzisz mnie? ~ zawołała Kayla. ~ Niech mi ktoś pomoże wdrapać się na górę, tylko ostrożnie… zaraz, muszę odłożyć swoją nową torebkę. Może lepiej zdejmę buty? Zoey, nie masz pojęcia co straci łaś! Taką wyprzedaż u Bakersa! Najniższe ceny na wszystkie letnie sandały! Naprawdę! Siedemdziesiąt procent zniżki. Ja kupiłam pięć par za…

– Pomóż jej wejść – poleciłam Heathowi. – - Tylko to ją może powstrzymać od gadania.

Właśnie. Niektóre rzeczy pozostają niezmienne. Heath położył się płasko na murze i wyciągnął ręce do Kayli. Chichocząc, pozwoliła mu się wciągnąć na samą górę.

A kiedy tak chichotała podczas wciągania na górę, pomyślałam, a raczej nabrałam absolutnej pewności (takiej jak tą że nigdy nie będę matematyczką), że Kayli Heath się podoba. I to jak!

Nagle uwagi Heatha na temat jego zachowania na imprezie, na której mnie nie było, nabrały sensu.

– Jak się ma Jared? – - zapytałam, bezceremonialnie przerywając jej paplanie.

– Jared? Chyba dobrze – odpowiedziała, nie patrząc mi w oczy.

– Chyba?

Wzruszyła ramionami i wtedy spostrzegłam, że pod skórzaną kurtką ma skąpą koronkową bluzeczkę z wielkim dekoltem w cielistym kolorze, co sprawiało wrażenie, że odsłania więcej niż w rzeczywistości.

– A czyja wiem?… Właściwie tośmy się nie widzieli od jakichś kilku dni.

Nadal nie patrzyła na mnie, za to patrzyła na Heathą którego wzrok specjalnie niczego nie wyrażał, ale on zawsze miał takie bezmyślne spojrzenie. Jednym słowem: moja najlepsza przyjaciółka latała za moim chłopakiem. Wkurzyło mnie to, nagle pożałowałam, że noc jest taka ciepła, wolałabym, żeby było zimno, to by Kayla odmroziła sobie te swoje przerośnięte cycki.

Nieoczekiwanie zerwał się północny wiatr, który zaczął smagać lodowatymi podmuchami.

Z niewinną minką Kayla zapięła szczelnie kurteczkę i znów zachichotała, tyle że już nie zalotnie, ale nerwowo. Zaleciało od niej piwskiem i czymś jeszcze. Czymś, na co moje zmysły były szczególnie ostatnio wyczulone, tak że zdziwiłam się, że od razu od niej tego nie poczułam.

– Kayla, ty piłaś i paliłaś?!

Wstrząsnęła się i zamrugała, robiąc minę głupiutkiego króliczka.

Tylko parę. To znaczy, parę piw. No i… tego… Heath miał malutkiego skręta, a że naprawdę umierałam ze strachu przed przyjściem tutaj, wzięłam na odwagę parę sztachów.

– Musiała wziąć coś na wzmocnienie – - poparł ją Heath. Język mu się plątał jak zwykle, gdy wypowiadał zda nie dłuższe niż dwuwyrazowe.

– Od kiedy palisz trawkę? – zapytałam Heatha. Wyszczerzył się w bezmyślnym uśmiechu.

– Wielkie rzeczy, Zo. Tylko raz na jakiś czas funduję sobie skręta. Są bezpieczniejsze od papierosów.

Nie znoszę, jak nazywa mnie Zo.

– Heath – starałam się nie tracić cierpliwości. – Nie są bezpieczniejsze od papierosów. A jeśli nawet, to co to zna czy? Papierosy są obrzydliwe i palenie zabija. Poza tym trawkę palą najwięksi frajerzy w budzie. Nie mówiąc już o tym, że nie możesz sobie pozwolić na to, żeby mieć jeszcze mniej szarych komórek. – Chciałam dodać: „i plemników", ale nie posunęłam się tak daleko. Heath z pewnością opacznie by zrozumiał moją aluzję do jego męskości.

– A tam!… – powiedziała Kayla.

– Co mówisz, Kayla?

Nadal otulała się kurteczką. Teraz jej spojrzenie uległo zmianie, nie było to już spojrzenie naiwnego króliczka, ale chytrego rozzłoszczonego kota, który zamiatał nerwowo ogonem. Znałam to. Taką minę demonstrowała wobec tych, którzy nie należeli do grona jej bliskich koleżanek. Doprowadzało mnie to do szału i nieraz krzyczałam na nią, żeby nie była taka wredna. I teraz ona mnie częstuje tym gównem?!

– Powiedziałam: „a tam", bo nie tylko frajerzy palą trawkę, w każdym razie nie tylko od czasu do czasu. Znasz tych dwóch biegaczy, którzy grają w Union, Chrisa Forda i Brada Higeonsa? To nie są żadni frajerzy, tylko naprawdę seksowni, ekstra goście. Widziałam, jak palili na imprezie u Katie.

– Ej, oni wcale nie są tacy seksowni – zaprotestował Heath.

Kayla nie zwróciła na niego uwagi i dalej mówiła.

– A Morgan też czasami sięga po trawkę.

– Nie mów!… Morgan? – Owszem, byłam wkurzona na Kay, ale smakowita ploteczka to smakowita ploteczka.

– No… Wiesz, że przekłuła sobie na kolczyk nie tylko język, ale i… – wymówiła bezgłośnie słowo „wargi sromowe". – Masz pojęcie, jak to musiało boleć?

– Co? Co ona sobie przekłuła? – dopytywał się Heath.

– Nic – odpowiedziałyśmy jednocześnie i przez chwilę mogłyśmy jak kiedyś poczuć się niczym dwie najlepsze przyjaciółki.

– Kayla, jak zwykle zaczynasz mówić nie na temat. Gracze z Union zawsze mieli pociąg do narkotyków. Już za pomniałaś, że brali sterydy, przez co od szesnastu lat nie mogliśmy ich pokonać?

– Naprzód, Tigersi! Prawda, dokopaliśmy Unionom! – przypomniał Heath.

Zgromiłam go spojrzeniem.

– A Morgan po prostu zgłupiała, czego najlepszym dowodem jest to, że przekłuła sobie… – - Popatrzyłam na Heatha i zmieniałam zdanie: -…różne miejsca i zaczęła palić. Bo nikt normalny nie pali.

Kay zastanowiła się chwilę.

– A ja? – zapytała. Westchnęłam zrezygnowana.

– Słuchaj, po prostu nie uważam, żeby to było rozsądne.

– No cóż, może nie wiesz wszystkiego najlepiej. -Błysk pogardy znów zamigotał w jej oczach.

Popatrzyłam na nią, potem na Heatha, a potem znów na nią.

– Może masz rację. Ja rzeczywiście chyba nie wiem wszystkiego.

Złe błyski w jej oczach zgasły na chwilę, by zaraz powrócić. Nie mogłam powstrzymać się od porównania jej ze Stevie Rae, która (tego byłam absolutnie pewna, mimo że znałam ją tak krótko) nigdy, przenigdy nie zaczęłaby latać za moim chłopakiem, aktualnym czy byłym. Nie myślę też, by uciekła na mój widok, nawet gdybym zaczęła wyglądać jak potwór, właśnie wtedy, gdy potrzebowałam jej najbardziej.

– Chyba powinniście już wracać – powiedziałam do Kayli.

– Jak chcesz.

– Heath, pomóż jej zejść na dół.

Heath na ogół nie miał kłopotów z wykonywaniem prostych poleceń, więc i tym razem pomógł jej zejść. Kayla złapała latarkę i popatrzyła na nas z dołu.

– Pospiesz się, Heath. Jest mi naprawdę zimno. – Obróciła się na pięcie i zaczęła iść w stronę drogi.

– Wiesz co… – - zaczął Heath trochę niezręcznie. -Rzeczywiście zrobiło się nagle zimno.

– Zaraz przestanie – powiedziałam lekko i prawie nie zauważyłam, jak zimny wiatr zaraz ucichł.

– Tego… Zo… Ja tu przyszedłem, żeby cię stąd wyrwać.

– Nie trzeba.

– Co? – zapytał Heath.

– Heath, spójrz na moje czoło.

– No widzę. Masz taki półksiężyc. I cały jest wypełniony kolorem, nie tak jak przedtem.

– Ale teraz jest. Słuchaj uważnie, Heath. Zostałam Na znaczona. A zatem moje ciało przechodzi Przemianę, po której stanę się wampirem.

Wzrok Heatha zaczął wędrować od Znaku w dół, po całym moim ciele. Zatrzymał się chwilę na moich cyckach i potem wędrował dalej, po nogach, które – co dopiero teraz sobie uprzytomniłam ~ były całkiem odsłonięte, bo przy włażeniu na mur zadarła mi się spódniczka.

– Zo, wszystko jedno, co się stanie z twoim ciałem, mnie się i tak podobasz. Zawsze byłaś bardzo ładną ale teraz wyglądasz jak bogini. – Uśmiechnął się i pogładził mnie po policzku, co mi natychmiast uświadomiło, dlaczego lubiłam go przez tyle czasu. Mimo swoich wad Heath potrafił być naprawdę miły, przy nim zawsze czułam się jak skończona piękność.

– Heath – powiedziałam łagodnie – sporo się zmieniło.

– U mnie się nic nie zmieniło. – Przysunął się bliżej, przeciągnął mi ręką po nodze od kolana w górę i pocałował, czego się absolutnie nie spodziewałam.

Strąciłam jego rękę i zaraz mu się wyrwałam.

– Heath, próbuję ci coś powiedzieć!

– Można mówić i całować się jednocześnie – szepnął. Znów zaczęłam go przekonywać, żeby przestał, i wtedy poczułam to.

Jego puls pod moimi palcami.

Szybki, wyraźny. Wydawało mi się, że nawet go słyszę. A kiedy przysunął się, by mnie pocałować, spostrzegłam na jego szyi nabrzmiałą pulsującą żyłę, bo krew w nim krążyła w przyspieszonym tempie. A gdy jego wargi dotknęły moich ust, przypomniałam sobie smak krwi obecny w kielichu. Tamta krew była zimna i zmieszana z winem, poza tym pochodziła od chłopaka, który nic dla mnie nie znaczył. Krew Heatha gorąca… słodka… byłaby lepsza od krwi Elliotta Lodówki.

– O rany, Zoey, skaleczyłaś mnie! – - Wyrwał rękę z moich objęć. – Cholera, krew leci. Jeśli nie chciałaś, że bym cię całował, mogłaś mi to powiedzieć.

Podniósł rękę do ust i zaczął zlizywać czerwoną kropelkę, która się pojawiła na jego przegubie. Potem spojrzał na mnie i znieruchomiał. Na ustach miał ślad krwi. Czułam jej zapach, pachniała trochę jak wino, ale o niebo lepsze. Nic innego nie czułam, tylko ten zapach i dreszcz, który zjeżył mi włoski na skórze.

Musiałam jej spróbować. Niczego tak bardzo nie pragnęłam jak właśnie tego.

– Chcę… – usłyszałam siebie, jak mówię zmienionym głosem.

– Tak… – odpowiedział Heath jak w transie. – Co tylko zechcesz. Zrobię wszystko, co tylko zechcesz.

Teraz to ja przysunęłam się do niego, a gdy dotknęłam językiem jego warg, poczułam nieznaną dotychczas dziką przyjemność, ogarnął mnie ogień pożądania…

– Jeszcze… – szepnęłam.

Heath, jakby stracił nagle mowę, tylko skinął głową i podsunął mi swój przegub. Skaleczenie niemal już nie krwawiło, a kiedy polizałam cienką czerwoną kreskę, Heath jęknął. Dotknięcie moim językiem musiało wywołać jakąś reakcję, bo ranka zaczęła mocniej krwawić, kropla po kropli, coraz więcej, coraz szybciej… Drżącymi dłońmi uniosłam jego rękę i przycisnęłam ją do ust. Dygotałam, jęczałam z rozkoszy…

– O Boże! Co ty mu robisz? – Ostry głos Kayli przebił się przez zamglony rozkoszą mój umysł.

Puściłam rękę Heatha, jakby zaczęła mnie palić.

– Odwal się od niego! – wrzasnęła Kayla. – Zostaw go!

Heath nawet się nie poruszył.

– Idź – powiedziałam do niego. – Idź i nie wracaj.

– Nie – odrzekł nieoczekiwanie przytomnie.

– Tak. Idź stąd.

– Puść go! – wrzasnęła znów Kayla.

– Kayla, ty krowo, jeśli natychmiast się nie zamkniesz, zaraz tam zlecę na dół i wytoczę z ciebie krew do ostatniej kropli! -wybuchłam.

Usłyszałam jej zduszony krzyk i zobaczyłam, jak wreszcie odchodzi.

– Ty też musisz iść.

– Zo, ja się ciebie nie boję.

– Heath, ja się boję samej siebie, i to za nas dwoje.

– Ale mnie nie przeszkadza, co robisz. Kocham cię, Zoey, kocham cię bardziej niż przedtem.

– Przestań! – Nie miałam zamiaru krzyczeć na niego, z przykrością zobaczyłam, że kuli się pod wpływem mojego ostrego tonu. Przełknęłam ślinę i zniżyłam głos. – Proszę cię. Odejdź. – I szukając sposobu, by skłonić go do odejścia, dodałam: – Kayla na pewno będzie chciała sprowadzić gliny, a tego chyba żadne z nas nie chce.

– Dobrze. Pójdę. Ale nie na zawsze. – Pocałował mnie mocno i szybko. Poczułam następny przypływ rozkoszy, smakując krew na jego wargach, lecz on już zeskoczył zgrab nie z muru i zniknął w ciemnościach. Jeszcze przez chwilę widziałam kropkę światła z jego latarki, wkrótce jednak i ona znikła.

Wolałam nie myśleć o tym, co się stało. Jeszcze nie. Zsunęłam się po murze jak automat, dla równowagi trzymając się gałęzi. Kolana trzęsły mi się tak bardzo, że mogłam przejść jedynie do drzewa, pod którym usiadłam i dla bezpieczeństwa oparłam się o jego starożytny pień. Nagle objawiła się Nala, wskoczyła mi na kolana, jakby była moim kotem nie od kilkunastu minut, tylko od lat, a kiedy zaczęłam płakać, wspięła mi się na piersi i przycisnęła ciepły łepek do moich policzków.

Dość długo musiałam płakać, a gdy szloch przeszedł w czkawkę, pożałowałam, że wybiegając z sali rekreacyjnej, zostawiłam tam torebkę. Przydałyby mi się teraz chusteczki higieniczne.

– Masz. Wygląda na to, że są ci potrzebne.

Nali nie spodobało się, kiedy gwałtownie podskoczyłam na dźwięk tego głosu. Przez łzy zobaczyłam, że ktoś podaje mi chusteczki.

– Dziękuję – - wyjąkałam, biorąc je, by natychmiast wytrzeć nos.

– Nie ma za co – odpowiedział Erik Night.

Загрузка...