Osiem

Nic. Wyszli z nadprzestrzeni w stanie pełnej gotowości, obawiając się najgorszego. Wiedzieli, że mogą trafić wprost na pole minowe, a zaraz za nim na formacje bojowe floty Syndykatu. Wiedzieli, że będą się musieli przez nie przebić, jeśli chcą dożyć następnego dnia. Ale systemy obserwacyjne okrętów Sojuszu przeczesywały bezgraniczną pustkę.

W zasięgu przeskanowanego obszaru system gwiezdny Kaliban sprawiał wrażenie martwego. Żadnych oznak życia, żadnego statku, żadnego urządzenia w trybie oczekiwania, emitującego najmniejszą ilość ciepła. Na Kalibanie żyli kiedyś ludzie. Teraz panowała tu kompletna cisza.

— Niech będą dzięki przodkom, nie ma min! — Kapitan Desjani nie kryła radości. — To znaczy, że zupełnie nie spodziewali się naszego przylotu. Przechytrzył ich pan, komodorze.

— Myślę, że tak. — Nie czas na fałszywą skromność, pomyślał. Przybyliśmy tutaj, bo tak zadecydowałem i tylko dlatego, że tak zadecydowałem. — Kaliban to obecnie niezbyt popularne miejsce.

— Nigdy takie nie było.

Pięć planet, w tym dwie tak małe, że właściwie nie zasługiwały na nazwy. Wszystkie wrogie człowiekowi ze względu na zbyt niskie lub zbyt wysokie temperatury i za rzadką albo toksyczną atmosferę. Do tego typowy wybór małych ciał niebieskich, choć i tych było mniej niż w większości systemów. Pomimo to ludzie wybudowali tutaj kiedyś domy. Kaliban nie oferował im niczego oprócz studni grawitacyjnej, która pozwalała na wykonywanie skoków nadprzestrzennych. Geary mógł bez problemu wyobrazić sobie historię kolonizacji Kalibana, bo w przeszłości zasiedlano wiele podobnych mu systemów.

Zanim nastała epoka hipernetu, trzeba było przelatywać przez Kaliban w drodze do bardziej odległych miejsc. Wybudowano więc stocznię, a potem drugą i trzecią, aby radzić sobie z awariami statków i dostarczać potrzebne części oraz zaopatrzenie dla promów zapewniających transport robotnikom. Obecność siły roboczej wymusiła rozwinięcie strefy usługowej, w kilku miejscach zaczęły powstawać niewielkie miasta. Ukryte głęboko pod powierzchnią nieprzyjaznych planet, dawały ludziom to, co najbardziej potrzebne. Część z przelatujących przez Kaliban okrętów przywoziła nowych pracowników i towary. By jednak nie importować wszystkich surowców z odległych systemów, wybudowano tu kopalnie. Co za tym idzie, pojawili się górnicy i lokalni przedstawiciele władz pilnujący porządku, których z kolei kontrolowali wysłannicy rządu centralnego Syndykatu.

Dalszą część historii Geary znał jedynie ze słyszenia. Hipernet skutecznie wyparł skoki nadprzestrzenne jako metodę podróżowania i statki zaczęły omijać Kaliban, jak i ogromną ilość podobnych mu systemów. Zamknięto stocznie, bo już nie były potrzebne, a kiedy zabrakło pracy, miasteczka zaczęły się wyludniać. Nie było powodu, by tu zostawać.

Ciekawe, kiedy ostatni ludzie opuścili to miejsce? Prawdopodobnie wiele lat temu. Każdy obywatel światów Syndykatu pracował w jakiejś korporacji na rzecz odgórnie wytyczonego celu, a wielkie korporacje likwidują przyczyny strat znacznie szybciej niż wolni ludzie. Dzisiaj nie ma tu już nikogo. Wykryte instalacje są zimne. Brak aktywnych źródeł energii, brak działających systemów środowiskowych. Ostatni człowiek opuszczający Kaliban prawdopodobnie nie zapomniał zgasić światła.

W skali długości życia gwiazd obecność ludzi w tym systemie trwała zaledwie mgnienie oka. Ta myśl z niewiadomych przyczyn sprawiła, że Geary znów poczuł przenikający go chłód.

Wzdrygnął się.

Pierwszą zasada, jakiej uczy się każdy marynarz, brzmi następująco — kosmosu nie można pojmować w ludzkich kategoriach. Kosmos jest ogromny, pusty i śmiertelnie niebezpieczny poza nielicznymi miejscami, gdzie człowiek może chodzić boso i oddychać pełną piersią. Geary przypomniał sobie stare porzekadło — wszechświat nie jest dobry ani zły. On po prostu jest.

Jest dla nas zbyt duży, a biorąc pod uwagę jego wiek, zamieszkaliśmy go dopiero przed chwilą, powiedział pewnego razu jeden z dowódców Geary’ego. W końcu upomni się o ciebie, bo choć nie ma pojęcia o naszym istnieniu, zabija nas za każdym razem, gdy ma ku temu okazję. Jeśli twoje modlitwy do żywego światła gwiazd zostaną wysłuchane, spędzisz wieczność w ich cieple i blasku. Jeśli nie, jedyne, co po tobie zostanie, to historia twojego życia. A skoro o tym mowa, czy opowiadałem ci już, jak moja stara łajba odwiedziła Virago? To dopiero była impreza…

Wspomnienie starego szypra i jego niesamowitych opowieści w jednej chwili przywróciło Geary’emu dobry humor.

— Kapitanie, zamierzam wprowadzić flotę w głąb systemu. Proszę dać mi znać, jeśli ma pani pomysł, gdzie moglibyśmy się zatrzymać.

— Chce pan tutaj zostać na dłużej? — zapytała zaskoczona Desjani.

— Na tyle długo, by sprawdzić, co zostawili po sobie Syndycy. — Podczas lotu w nadprzestrzeni Geary przejrzał dokładnie status wszystkich jednostek i zaniepokoiło go, że wiele z nich czerpało już z rezerw. Na żadnym okręcie sytuacja nie wyglądała jeszcze krytycznie, ale nie byli nawet w połowie drogi do domu. Poza tym przed opuszczeniem Kalibana musieli zrobić coś jeszcze, coś, co wymagało pobytu w normalnej przestrzeni. Coś, co powinni zrobić, zanim dojdzie do kolejnej bitwy.

— Całe szczęście, że opróżniliśmy magazyny żywności bazy na czwartej planecie Corvusa — wtrąciła Desjani. — Bo tu jej raczej nie znajdziemy.

— Też tak myślę. — Geary rozważał plan działania, aż w końcu rozkazał flocie zmniejszyć prędkość do jednej setnej świetlnej. Dzięki powolnemu dryfowi w stronę centrum systemu zyskają czas na analizę wyników skanowania opuszczonych instalacji przez sensory dalekiego zasięgu. Czas na sprawdzenie, czy Syndycy pozostawili w systemie coś wartościowego, i czas na rozmowę z dowódcami okrętów.

Na ekranie komunikatora pojawiła się twarz Duellosa.

— Zalecałbym ponowne pozostawienie kilku krążowników przy punkcie skoku w celu zabezpieczenia tyłów.

— Nie tym razem. — Geary zaprzeczył ruchem głowy. — Chcę mieć flotę w całości. Nie mogę jednocześnie przeszukiwać opuszczonych instalacji i zapewniać wsparcia straży.

— Rozumiem, komodorze. — Obraz zgasł.

— Duellos nigdy nie lubił admirała Blocha — wtrąciła Desjani z trudnym do odgadnięcia wyrazem twarzy.

— Nie wiedziałem o tym.

— Według niego Bloch działał zbyt nierozważnie. Tak szybka zgoda na pańską decyzję jest co najmniej zaskakująca.

— Najwyraźniej ja jeszcze nie popełniłem zbyt wielu błędów. — Uśmiechnął się pod nosem.

Desjani zachichotała i spojrzała na monitor, na którym pojawiła się wiadomość.

— Moi oficerowie operacyjni doradzają, aby ustawić flotę na następującej orbicie — powiedziała. Geary wyciągnął szyję, żeby zobaczyć wskazany obszar, oddalony o około dwie godziny świetlne od punktu skoku. Zestawił jego położenie z orbitami wykrytych dotychczas instalacji i kiwnął z aprobatą głową.

— Wygląda nieźle. Proszę poinformować wszystkie jednostki o celu podróży i konieczności zachowania formacji wokół „Nieulękłego”.

— Tak jest! — Zaczęła wydawać stosowne rozkazy, podczas gdy on skupił się na analizowaniu dostępnych danych.

Gdy tylko zaczął przeglądać raporty o zainstalowanych w systemie kompleksach, zorientował się, że do większości z nich będzie musiał wysłać zwiadowców. Tylko w taki sposób mógł sprawdzić, gdzie się znajdują potrzebne surowce. Z zadumy wyrwał go sygnał komunikatora — kapitan „Tytana” prosił o rozmowę.

Świetnie, pomyślał Geary. Ciekawe, jaki teraz mamy problem?

Ale dowódca, który pojawił się na ekranie, nie wyglądał na zdenerwowanego ani zmartwionego. Sprawiał za to wrażenie zbyt młodego na pełnienie tak odpowiedzialnej funkcji, chociaż w zachowaniu i głosie nie brakowało mu pewności siebie.

— Witam, komodorze.

— Witam. Znów problemy na „Tytanie”?

— Nie, sir. Kończymy już naprawy i silniki wreszcie osiągnęły pełną sprawność.

Geary uśmiechnął się nieznacznie.

— Znakomicie. Muszę przyznać, że wasza jednostka od dawna spędza mi sen z powiek.

Kapitan „Tytana” wyglądał na urażonego.

— Doceniamy wysiłki eskorty, która zapewniała nam bezpieczeństwo. Względne bezpieczeństwo dokładnie rzecz ujmując. Musieliśmy się zająć naprawdę poważnymi uszkodzeniami i jest nam niezmiernie miło, że nie musieliśmy niczego dopisywać do listy problemów.

Tym razem Geary uśmiechnął się naprawdę szeroko. Brak zagrożeń w systemie wprawił go w wyjątkowo dobry nastrój.

— Rozumiem. Wykonaliście kawał dobrej roboty. W czym mogę wam teraz pomóc?

— Chciałbym coś zasugerować. — Z prawej strony wyświetlacza pojawił się model Kalibana. — Według sensorów w systemie istnieje kilka kopalń.

— Tak. Wszystkie wyłączone, oczywiście.

— To prawda, ale jeśli pozostawiono je nienaruszone, moglibyśmy zmusić je do działania. Mam na pokładzie ludzi, którzy potrafią to zrobić. Z mojego rozeznania wynika, że mieszkańcy Kalibana nie wyczerpali złóż. Jeśli uda nam się wznowić pracę maszyn, będziemy mogli wyprodukować sporo części zamiennych i amunicji dla całej floty.

Geary przez chwilę milczał, rozważając tę propozycję.

— Będzie pan w stanie oczyszczać rudę we własnym zakresie czy musimy także uruchomić huty?

— Oczyszczanie to nie problem, sir. — Dowódca Tytana” lekceważąco machnął ręką. — Część kopalni znajduje się na asteroidach. A to oznacza żyły czystego metalu. Powinno się obejść bez oczyszczania. Co prawda będziemy musieli wykonać stopy, ale damy sobie z tym radę.

— Jak długo? Ile czasu potrzebujecie na uruchomienie instalacji, wydobycie potrzebnej ilości minerałów i dostarczenie ich na okręty? Domyślam się, że pozostałe jednostki pomocnicze również mogą je wykorzystać?

Kapitan „Tytana” po raz pierwszy się zawahał.

— Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, transporty rudy zaczną do mnie docierać za tydzień. I tak — pozostałe jednostki pomocnicze również mogą ją przerabiać. Zdaję sobie sprawę, że długi pobyt w tym systemie naraża nas na pewne niebezpieczeństwa, ale z drugiej strony eksploatacja złóż pozwoli nam na wyprodukowanie wielu niezbędnych rzeczy.

Jeśli jednak nie wszystko pójdzie zgodnie z planem, a pewnie nie pójdzie, stracimy więcej niż tydzień, myślał Geary. A ja nie mam bladego pojęcia, kiedy wróg się zorientuje, gdzie przebywamy, i kiedy przerzuci tutaj znaczące siły uderzeniowe. Zatem decyzja to czysty hazard. Ale, tak czy inaczej, planowałem zostać na Kalibanie nieco dłużej. Jeśli nie Podejmę ryzyka, kto wie kiedy nadarzy się kolejna okazja na uzupełnienie zapasów? A skoro o tym mowa, kto jest dowódcą eskadry pomocniczej? Czy to nie on powinien teraz ze mną rozmawiać?

Geary nacisnął kilka klawiszy, czując przypływ satysfakcji, gdy od razu dotarł do dokładnie tych danych, których szukał.

— Jeszcze jedno pytanie. Dowódcą eskadry pomocniczej jest kapitan Gundel z „Dżina”. Czy to nie z nim powinienem omawiać tę sprawę?

Mógłby przysiąc, że w oczach rozmówcy na moment pojawiło się poczucie winy.

— Kapitan Gundel jest bardzo zajęty, sir! Ma naprawdę wiele spraw na głowie.

— Rozumiem. — A przynajmniej tak mi się wydaje, pomyślał. — Dobrze. Wyrażam zgodę na rozpoczęcie przygotowań do realizacji pańskiego planu. Ale proszę dać znać, zanim wyśle pan zwiadowców, by przeczesać te kopalnie.

— Aye, sir!

Geary przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pusty już wyświetlacz komunikatora. W końcu podjął decyzję i nawiązał połączenie z „Dżinem”. Wachtowy z mostka odpowiedział niemal natychmiast, ale upłynęło sporo czasu, zanim pojawił się sam dowódca. Kapitan Gundel musiał służyć we flocie od bardzo dawna. Jego mundur stanowił nietypowe połączenie obsesyjnej staranności w eksponowaniu odznaczeń z całkowitym brakiem dbałości o czystość.

— Tak? O co chodzi?

Gundel prezentował się nadzwyczaj wojowniczo, choć żaden z jego wypolerowanych medali nie został przyznany za bohaterską postawę na polu walki. Geary zachował beznamiętny wyraz twarzy, ale uniósł jedną brew.

— Kapitanie Gundel, tutaj głównodowodzący floty.

— Przecież wiem. Czego pan chce?

Odezwij się tak jeszcze raz, a zobaczysz, co to znaczy mnie wkurzyć, pomyślał.

— Potrzebuję planu działania w związku z koniecznością reaktywacji znajdujących się w systemie kopalń, z których moglibyśmy wydobywać surowce.

— To będzie wymagało badań. — Usta Gundela poruszały się w irytujący sposób. — Miesiąc. Tyle czasu potrzebuję na opracowanie planu.

— Chcę go mieć dzisiaj, kapitanie.

— Dzisiaj? To niemożliwe.

Geary czekał, ale Gundel najwyraźniej nie zamierzał zaproponować alternatywnych rozwiązań.

— Czego w tej chwili potrzebujecie na „Dżinie” najbardziej?

Mężczyzna zamrugał, najwidoczniej zupełnie zaskoczony pytaniem.

— Mogę sporządzić listę. Prześlę ją za kilka dni. — Jest pan dowódcą „Dżina”. Takie rzeczy powinien pan recytować z pamięci.

— Mam na głowie wiele obowiązków! Pan chyba niezupełnie rozumie, na czym polega funkcja dowódcy eskadry!

A pan chyba niezupełnie rozumie, z kim teraz rozmawia, chciał odpowiedzieć Geary. Zachował spokój, choć miał ochotę wygarnąć Gundelowi prosto w twarz, co o nim myśli.

— Dziękuję, kapitanie.

Szybko przerwał połączenie, licząc, że w ten sposób da dowódcy „Dżina” do myślenia. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w pustą przestrzeń. Jeśli Gundel tak rozmawiał z przełożonymi, nietrudno było sobie wyobrazić, jak traktuje podwładnych. W przypadku znakomitego oficera Geary przymknąłby oko na podobne zachowanie, ale nie w przypadku kogoś, kto nie zna swoich obowiązków i nie potrafi odpowiedzieć na najprostsze pytania. Tak, Gundel musiał odejść. Tylko co z nim zrobić? Dla ludzi pokroju Numosa zwolnienie oficera starej daty mogło stanowić dodatkowy argument w walce z przełożonym. Kop w górę wydawał się najlepszym rozwiązaniem. Problem w tym, że we flocie brakowało stanowisk odpowiednich dla stetryczałych głupców.

Co powiedziałby w tej sytuacji mój dawny szyper? Pomijając odzywki w stylu: „Zalej robaka i się prześpij, może na drugi dzień będzie lepiej”. Zaraz, zaraz… Przepisy. Zwykł mawiać, że dla każdej decyzji istnieje uprawomocniający ją paragraf. I ta rada jak do tej pory zawsze się sprawdzała.

Geary przywołał na wyświetlaczu regulamin floty i przy użyciu odpowiednich słów kluczowych rozpoczął poszukiwania. Ku swojemu zaskoczeniu znalazł odpowiedź już po chwili. Ale czy ja na pewno tego chcę? To pytanie nie dawało mu spokoju. Wrócił do przeglądania akt osobowych wszystkich dowódców jednostek pomocniczych. Zgodnie z przypuszczeniami kapitan „Tytana” był wyjątkowo młody jak na sprawowane stanowisko, nawet biorąc pod uwagę niską średnią wieku oficerów floty. To w pełni tłumaczyło pośpiech, z jakim skontaktował się z Gearym w sprawie eksploatacji kopalń. Gundel natomiast służył już zbyt długo, by dowodzić tak małą jednostką jak „Dżin”. Z jednej strony ambitny, choć może nieco zbyt zapalczywy żółtodziób, z drugiej arogancki weteran, który miał zamiar przeczekać podróż do systemów Sojuszu w przytulnej norze.

Ale była jeszcze kapitan Tyrosian z „Wiedźmy”. Umiarkowanie doświadczona, wysoko oceniana jako inżynier. Przyzwoita ocena służby i tyle lat wysługi, że spokojnie mogłaby objąć wyższe stanowisko dowódcze. Jej kartoteka wyglądała całkiem nieźle, choć, jak wiadomo, papier zniesie wszystko.

Geary wybrał kolejne połączenie. Tym razem nie musiał długo czekać, Tyrosian odpowiedziała niemal od razu. Patrzyła na niego z szacunkiem, choć w jej oczach dostrzegł pewną nieufność.

— Tak, sir?

Zna etykietę. Zarobiła pierwszy punkt.

— Chciałem osobiście poznać dowódców jednostek pomocniczych. Jak miewa się „Wiedźma”?

— Zgodnie z raportami, sir. Odnieśliśmy niewielkie uszkodzenia podczas bitwy w systemie centralnym, ale w tej chwili pracujemy pełną parą nad odtworzeniem zapasów amunicji.

— A co z surowcami?

— Przydałoby się więcej — odpowiedziała bez namysłu.

— Ile czasu zajęłoby pani przygotowanie raportu na temat możliwości ich wydobycia w tym systemie?

Spojrzała na przełożonego z jeszcze większą nieufnością.

— Sir, mogę napisać raport na każdy temat, ale powinnam otrzymać pańskie żądanie poprzez dowódcę eskadry.

Znakomicie, kapitan Tyrosian. Wie pani, jak to działa, chce pani wykonać zadanie, ale jednocześnie przypomina mi pani o służbowej drodze wydawania poleceń.

— Dziękuję, pani kapitan.

Spojrzał na zegar. Trzeba im dać ze dwie godziny.

Wykorzystał tę przerwę na dopracowanie treningowych symulacji bitew, w czasie gdy flota dryfowała w głąb opuszczonego systemu. Po upływie dwóch godzin ponownie wywołał „Dżina”.

— Kapitanie.

Tym razem widok rozmówcy irytował go jeszcze bardziej.

— Mam tutaj naprawdę sporo roboty — warknął Gundel.

— Zatem na pewno ucieszy pana to, co chcę powiedzieć. Właśnie sobie uświadomiłem, że potrzebuję kogoś, kto będzie w stanie opracować długofalowy raport o potrzebach floty. Kogoś na tyle doświadczonego, by potrafił stworzyć taki raport, biorąc pod uwagę wszystkie aspekty problemu. Nawet jeśli ma mu to zająć sporo czasu. — Geary posłał uśmiech Gundelowi, który starał się teraz wyglądać na człowieka wysłuchującego pochwał z zasłużonym poczuciem wyższości. — Ale ten oficer nie może być rozpraszany przez inne obowiązki. Powinien całkowicie skupić się na zadaniu. Dlatego powołuję pana do mojego sztabu na stanowisko naczelnego doradcy inżynieryjnego.

Wszystko wskazywało na to, że Gundel właśnie przeżył szok. Geary ponownie się uśmiechnął.

— Oczywiście — kontynuował skruszonym tonem — zdaje pan sobie sprawę, że regulamin floty zabrania łączenia funkcji dowódcy okrętu ze służbą w sztabie. Zbyt dużo spraw na głowie, zbyt dużo obowiązków pozostających ze sobą w konflikcie. Zawodowiec pańskiego pokroju z pewnością to rozumie. Żebym więc mógł korzystać z pana profesjonalnych rad, musi się pan zrzec stanowiska dowódcy „Dżina”. Będzie pan też potrzebował sporo miejsca podczas pracy nad raportami, a ciasnota „Dżina” nie sprzyja skupieniu. Dlatego proponuję panu transfer na „Tytana”. Osobiście zadbam, aby przydzielono panu najlepszą kwaterę. Ach, i jeszcze jedno. Pod pana nieobecność dowództwo nad eskadrą przejmie kapitan Tyrosian z „Wiedźmy”.

Gundel w oniemieniu wlepiał oczy w ekran.

— Żadnych pytań? Znakomicie. Ponieważ nie mamy czasu do stracenia, proszę przekazać zastępcy stanowisko kapitana jeszcze przed północą. Już jutro znajdzie się pan na „Tytanie”.

— Pan… pan nie może… — w końcu odzyskał głos.

— Tak, mogę. — Geary zmarszczył brwi i pozwolił, by jego głos stał się bardziej szorstki. — Wyślę rozkazy na „Tytana”, „Dżina” i „Wiedźmę”, gdy tylko zakończę to połączenie. Nie przypuszczam, żeby oficer z pańskim doświadczeniem nawet przez moment pomyślał o odmowie wykonania rozkazu. — przerwał. Wiedział, że te słowa przypomną Gundelowi o losie komandora Vebosa, byłego dowódcy „Hardego”. Poza tym chciał dać rozmówcy odrobinę czasu na przemyślenie, jakie korzyści płyną z porzucenia obowiązków kapitana i oddania się być może nudnej, ale za to spokojnej pracy nad raportami. Istotnie, gdy tylko Gundel uświadomił sobie, że Geary proponuje mu wymarzone stanowisko dla oficera pozbawionego ambicji, jego oblicze pojaśniało. — Rozumiem, że nie widzi pan żadnych przeszkód?

— Nie. Oczywiście, że nie. — Zmrużył oczy, raz jeszcze analizując sytuację, a potem pokiwał głową, jakby sam siebie przekonywał. — Znakomita decyzja personalna. Ale opuszczam „Dżina” z prawdziwym żalem.

— Oczywiście.

— Na szczęście mój pierwszy oficer został znakomicie wyszkolony. Z pewnością zdoła wykorzystać zdobyte podczas współpracy ze mną doświadczenie i doskonale pokieruje okrętem.

— Dobrze wiedzieć.

— Sądzę, że również kapitan Tyrosian wiele skorzystała, obserwując mnie na stanowisku dowódcy eskadry.

— Zatem nie będzie żadnych problemów — powiedział Geary, pragnąc jak najszybciej zakończyć ten żenujący spektakl samochwalstwa.

— Ale zdaje pan sobie sprawę, że stworzenie kompletnego raportu zajmie sporo czasu?

— Otrzyma go pan tyle, ile to konieczne. — I nie musisz się spieszyć, myślał przy tym. Najważniejsze, że nie będziesz nikomu wchodził w drogę. — Dziękuję, kapitanie. — Przerwał połączenie, zanim Gundel zdążył odpowiedzieć.

Przy odrobinie szczęścia nigdy więcej nie będę musiał go oglądać. Niech pracuje nad raportami całe lata, najlepiej aż do emerytury, kiedy żegnając się z flotą, wręczy je komukolwiek, kto będzie wówczas pełnił obowiązki głównodowodzącego.

Geary wysłał przygotowane wcześniej wiadomości, a następnie wywołał dowódców „Wiedźmy” i „Tytana”, by osobiście poinformować ich o nowych przydziałach. Kapitan Tyrosian wyglądała na równie zszokowaną awansem, co przed chwilą Gundel. Niemniej jednak, gdy tylko do niej dotarło, że jest nowym dowódcą, a „Wiedźma” okrętem flagowym eskadry pomocniczej, bezzwłocznie zabrała się za przygotowywanie planu eksploatacji kopalń. Geary odetchnął z ulgą, kiedy zakończył rozmowę, przeświadczony, że postawił na właściwą osobę.

Kapitan „Tytana” był wyraźnie podekscytowany zwolnieniem starego zwierzchnika. Równie wyraźnie, co zaniepokojony koniecznością goszczenia go na jednostce.

— Gundel nie jest już pańskim przełożonym uspokoił go Geary. — Proszę mu wydzielić wygodne miejsce do pracy i dostarczać wszelkie materiały, o jakie poprosi, a być może nigdy więcej go pan nie zobaczy.

— Tak jest! Dziękuję, sir.

— Dziękuje mi pan? Za co?

Młody oficer zawahał się.

— Za to, że nie kazał mnie pan wykopać przez śluzę powietrzną za przedstawienie planu uruchomienia kopalń z pominięciem dowódcy eskadry.

— Jeśli uda się je uruchomić, zyska na tym cała flota. Miał pan cholernie dobry powód, aby tak postąpić. Ale niech to panu nie wejdzie w nawyk.

— Nie wejdzie, sir!

Kilka godzin później Geary wymienił grzeczności ze świeżo mianowanym dowódcą „Dżina”. Z premedytacją tak szybko przeprowadził transfer Gundela, by nie utrudniać pracy jego następcy. Dawny pierwszy oficer sprawiał wrażenie kompetentnego człowieka. Zresztą prawdopodobnie to właśnie on kierował jednostką, podczas gdy Gundel nieustannie udawał zajętego. Nowy kapitan nie dał po sobie poznać zadowolenia z faktu, że wreszcie przestał podlegać uciążliwemu zwierzchnikowi. Nic dziwnego, podczas poprzednich lat służby z pewnością doprowadził do perfekcji umiejętność maskowania uczuć.

Geary zerknął na pozycję floty. Cały czas dryfowali w stronę centrum systemu. Nawet jeśli siły pościgowe Syndykatu postanowiły dokonać skoku na Kaliban zamiast na Yuon, przybędą tutaj dopiero za kilka godzin. Ale im więcej o tym myślał, tym mniej prawdopodobna wydawała mu się taka możliwość. Gdyby Syndycy nabrali najmniejszych podejrzeń, że flota Sojuszu wybierze Kaliban jako cel podróży, za wszelką cenę staraliby się potwierdzić takie przypuszczenia. Do tej pory w systemie nie wykryto jednak żadnego okrętu zwiadowczego, co utwierdzało Geary’ego w przekonaniu, że wróg skierował wszystkie siły na Yuon i Voss.

Niestety, ta konkluzja oznaczała, że nie mógł dłużej zwlekać z czymś, co powinien był zrobić natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni. Choć niechętnie, poinformował wszystkich dowódców o kolejnym zebraniu.

Sala konferencyjna znów urosła do olbrzymich rozmiarów. Geary zastanawiał się, ilu jeszcze trzeba posiedzeń, by jego niechęć do tego miejsca przerodziła się w nienawiść. Charakter wirtualnych konferencji znacznie ułatwiał organizację spotkań, ale z drugiej strony sprawiał, że były trudniejsze do opanowania. Każdy z oficerów mógł się wtrącać do dyskusji, kiedy tylko miał na to ochotę. Program identyfikował mówcę i udzielał mu głosu bez względu na to, czy się to prowadzącemu naradę podobało czy nie. Geary nie mógł też w taki sposób ustalać terminów konferencji, by celowo utrudniać udział w nich głównym przeciwnikom, obecnym pośród kapitanów floty.

I znów tutaj jesteśmy. Jedna wielka, szczęśliwa rodzinka, pomyślał. Starał się nie patrzeć w kierunku kapitan Faresy, by przypadkiem nie trafić na jedno z jej morderczych spojrzeń.

— Chciałbym poinformować wszystkich zebranych, że zamierzam pozostać na Kalibanie nieco dłużej. Z tutejszych kopalń możemy pozyskać użyteczne surowce, a szansa na szybkie pojawienie się pościgu jest niewielka, jeśli nie zerowa.

Zgodnie z oczekiwaniami Faresa przerwała mu jako pierwsza:

— Jeśli jednak Syndycy pojawią się na Kalibanie, znowu będziemy uciekać?

Spojrzał na nią niezwykle uprzejmie, mając nadzieję, że w ten sposób zdoła ją zirytować.

— Nie uciekliśmy z Corvusa. Po prostu nie przyjęliśmy wyzwania.

— Na jedno wychodzi. Unikamy wroga, w dodatku mniej od nas licznego!

Geary próbował się zorientować, jakie nastroje panują wśród uczestników narady. Przyglądał się kolejnym twarzom i ze zdumieniem dostrzegł, że sporo ludzi sympatyzuje z poglądami Faresy.

— Pani kapitan, przypominam, że naszym zadaniem w systemie Corvus było jak najszybsze dotarcie do punktu skoku na Kaliban. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym pozwolić Syndykom, by nam pokrzyżowali ten plan.

— Teraz uważają, że przed nimi uciekamy.

Geary pokręcił głową.

— Syndycy wierzą w różne bzdury. — Ku jego uldze wielu oficerów zareagowało na te słowa gromkim śmiechem. Od dawna główkował, w jaki sposób mógłby podejść do problemu wydarzeń na Corvusie, jeśli ktoś próbowałby uczynić z nich problem. Wyśmianie wartości bojowej floty Syndyków wydawało się najlepszym rozwiązaniem.

Faresa poczerwieniała, ale zanim zdołała skontrować, głos zabrał Numos:

— Co nie zmienia faktu, że Syndycy uważają nas teraz za tchórzy.

— Kapitanie, ja się ich nie bałem. — Geary pozwolił, by jego wypowiedź zawisła na chwilę w powietrzu. — Nikt nie będzie nam narzucać sposobu działania. Gdybyśmy zawrócili i walczyli tylko dlatego, że przejmujemy się opinią przeciwnika, znaczyłoby to, że oddajemy mu całą inicjatywę. — Wskazał na Numosa i Faresę. — Przypomnę wam obojgu, że Syndycy wiedzieli, dokąd lecimy. Z systemu centralnego mogliśmy wykonać skok wyłącznie do systemu Corvus. — Omal nie użył słowa „uciec”, ale ugryzł się w język. Nie chciał dawać adwersarzom pretekstu do kolejnego ataku, sugerując, że celowo unikał bitwy, choć było to w stu procentach prawdą. — Zespół uderzeniowy, który widzieliśmy, z pewnością stanowił pierwszą falę sił pościgowych. Za nim pojawiłyby się następne. Co moglibyśmy zdziałać uszkodzonymi okrętami przeciw drugiej fali? Nie mamy bezpiecznej przystani na terenie Syndykatu. Uszkodzone jednostki i ich załogi byłyby skazane na zagładę. Czy to by nam w czymś pomogło? Czy to by pomogło ludziom, którymi dowodzimy? Chcielibyście ginąć w systemie pozbawionym jakiegokolwiek znaczenia wyłącznie z powodu dumy?

Faresa w milczeniu obserwowała Geary’ego ale Numos nie zamierzał tak szybko dać za wygraną.

— To duma daje nam siłę. Ona nas łączy. Bez dumy jesteśmy niczym. — Ton jego głosu zdawał się wskazywać, że nieznajomość tak oczywistej prawdy jest niedopuszczalna.

Geary pochylił się w jego stronę, nie próbując nawet ukryć gniewu.

— Zwycięstwo, kapitanie. Zwycięstwo znaczy więcej niż duma. Tę flotę jednoczy honor i odwaga, wiara w to, o co walczymy, i zaufanie, jakie do siebie mamy. Duma sama w sobie nic nie znaczy. To broń obosieczna, broń, którą wróg chętnie wykorzysta, aby doprowadzić do naszej zagłady.

Zapadła cisza. Tryumfalny uśmieszek nie znikał z twarzy Numosa, który najwidoczniej nadal wierzył, że w tym starciu to on zdobył punkt. Geary wziął głęboki oddech. Wiedział, że nie powinien tracić nad sobą panowania. Patrzył na szeregi zasiadających przy stole oficerów, zastanawiając się, jak bardzo ucierpiał jego wizerunek. Nie był pewien, czy powinien powiedzieć coś jeszcze.

— Syndycy nie mają pojęcia, gdzie teraz jesteśmy. Dopiero za kilka dni zrozumieją, że nie wracamy do domu przez Yuon. I dopiero wtedy zaczną nas szukać w innych systemach. Musimy wykorzystać ten czas na uzupełnienie zapasów. Dowódcy eskadry pomocniczej — skinął w stronę kapitan Tyrosian — zorientują się, jakie surowce możemy tu pozyskać. Jednocześnie cały czas produkujemy części zamienne i amunicję, które rozdysponujemy między okrętami.

— Kapitan Tyrosian dowodzi eskadrą pomocniczą? A co się stało z kapitanem Gundelem? — zapytał jeden z oficerów. Jego wzrok wyrażał raczej zdziwienie niż wrogość.

— Kapitan Gundel pracuje nad dalekosiężnym raportem na temat potrzeb floty — odparł Geary. — Został przeniesiony na „Tytana”.

— A ja słyszałem, że pozbawiono go dowództwa — wtrącił inny z zebranych.

Plotki szybko się rozprzestrzeniają. Zupełnie jak za moich czasów, pomyślał Geary i spojrzał ponownie w stronę Tyrosian.

— Regulamin zabrania łączenia funkcji dowódcy okrętu z pracą w sztabie. W związku z tym byłem zmuszony przekazać dowództwo nad „Dżinem” dotychczasowemu zastępcy kapitana Gundela. Dodam, że kapitan Gundel nie wyraził wobec tej decyzji sprzeciwu.

Tyrosian, nieprzyzwyczajona do sytuacji, w których znajdowała się w centrum uwagi, po prostu skinęła głową.

— Czy kapitan Gundel osobiście potwierdzi pana słowa? — oficer nie dawał za wygraną.

— Jeśli mi pan nie wierzy, proszę go zapytać. Ale ostrzegam, prawdopodobnie odpowie, że jest bardzo zajęty i że sobie nie życzy, by mu zbyt często przeszkadzano.

Na sali rozbrzmiały śmiechy. Jak się Geary domyślał, część osób miała już wątpliwą przyjemność współpracować z Gundelem i doskonale zrozumiała aluzję. Również dla dowódcy, który podniósł kwestię przeniesienia, stało się jasne, że w tej sprawie nie znajdzie zbyt wielu popleczników.

— Ależ to mi wystarczy. Po prostu chciałem mieć pewność.

— Dobrze. — Geary wolno przesuwał wzrokiem po zebranych. Jeśli wierzyć malującym się na ich twarzach uczuciom, na razie utrzymywał panowanie nad flotą.

Ale zbyt wielu sympatyzuje z poglądami głoszonymi przez Numosa, pomyślał. Dlaczego? Przecież nie są głupcami, a zapominając o zdrowym rozsądku, żałują, że uniknęliśmy starcia na Corvusie. Cóż, skoro tak bardzo rwą się do wojaczki, muszę ich najpierw nauczyć walczyć.

— Przygotowałem dla nas pewne zadanie, które wykonamy podczas pobytu w tym systemie — powiedział.

Teraz w oczach zebranych Geary mógł dostrzec zarówno entuzjazm, jak i rezerwę.

— Miałem już okazję przyjrzeć się działaniom floty podczas bitwy. — Nadszedł czas, by użyć najbardziej dyplomatycznych sformułowań, jakie znał. Gdyby bardziej ufał Rione w sprawach polityki wewnętrznej, z pewnością poprosiłby ją o pomoc w doborze odpowiednich słów. — Odwaga załóg i możliwości okrętów są imponujące. Macie być z czego dumni — ostatnie zdanie wtrącił nieprzypadkowo, chcąc odzyskać zaufanie oficerów, nadwątlone po utarczce z Numosem. — Ale naszym celem jest nie tylko zwyciężać. Musimy zadawać wrogowi maksymalne straty przy minimalnych stratach własnych. Istnieją na to odpowiednie sposoby.

Wielu oficerów wciąż wyglądało na zaniepokojonych. Geary uaktywnił wyświetlacz, na którym ukazało się zestawienie formacji bojowych. Ćwiczył je przed wieloma laty podczas nauki, jak koordynować działania grup okrętów, by zgrać ich manewry w decydujących momentach bitwy. Długo się zastanawiał, w jaki sposób zakomunikować dowódcom, że ich umiejętności taktyczne nie są warte złamanego grosza.

— Zgranie, praca zespołowa i odpowiednie formacje to czynniki, które pozwolą nam osiągnąć przewagę podczas bitwy. Trzeba wiele praktyki, by je opanować do perfekcji, ale nagrodą będzie druzgocąca klęska Syndyków.

— Zgoda, możemy ustawić okręty w takich formacjach — wtrącił jeden z oficerów. — Tylko co z tego, skoro nikt nie potrafi pokierować flotą z uwzględnieniem minutowych przesunięć czasowych? W dodatku biorąc pod uwagę działania jednostek wroga, które reagują na nasze posunięcia! W tym tkwi problem. Opóźnienia czasowe za bardzo komplikują sytuację pola bitwy. Co prawda czytaliśmy o podobnych rozwiązaniach w podręcznikach, ale nikt z nas nie jest w stanie stosować ich w praktyce.

— Do tej pory nie był — komandor Cresida z ”Gniewnego” po raz pierwszy zabrała głos. — Ale sytuacja uległa zmianie. Dzisiaj jest wśród nas ktoś, kto to potrafi. Kto uczył się tego przed laty. — Gdy skończyła mówić, uśmiechnęła się do Geary’ego.

Wśród zebranych zapanowało poruszenie. Nawet Numos i Faresa najwyraźniej nie mieli pomysłu jak obalić ten argument.

Trzeba to wykorzystać, pomyślał Geary.

— Komandor Cresida ma rację — powiedział szybko. — Wiem, nie będzie łatwo. Przeprowadzimy serię symulacji podczas postoju w systemie. Pozorowane walki. Znam kilka sztuczek, które, jak widzę, nie przetrwały do dzisiejszego dnia. Mogę nauczyć was jak je stosować, abyśmy następnym razem mogli zaskoczyć Syndyków.

Pomimo kilku wyraźnie sceptycznych spojrzeń większość dowódców sprawiała wrażenie zainteresowanych.

— Nauczę was, jak formować szyk, jak manewrować i w końcu jak skutecznie eliminować okręty przeciwnika. — Na dźwięk słowa „eliminacja” liczba zaciekawionych znacznie wzrosła, jakby część wątpliwości związanych z postawą głównodowodzącego została rozwiana. — Pracuję nad szczegółowym harmonogramem ćwiczeń. Będzie dość napięty, ponieważ nie wiem, ile czasu potrzebujemy na osiągnięcie wprawy. Czy są pytania?

— Jaki jest następny cel naszej podróży? — zabrał głos Tulev.

— Nadal rozważam dostępne opcje. Jak się pan pewnie orientuje, mamy ich kilka.

— A zatem nie zakłada pan, że będziemy opuszczać Kaliban w pośpiechu? — Tulev spojrzał znacząco na przełożonego, dając mu do zrozumienia, że wie, co zaraz usłyszy. Geary uśmiechnął się z wdzięcznością. Idealna okazja do zdecydowanej odpowiedzi.

— Opuścimy Kaliban wtedy, kiedy będziemy mieć na to pieprzoną ochotę, kapitanie.

We wrzawie, która nagle wybuchła, można było wyczuć sporo aprobaty dla tak emocjonalnego komentarza. Uśmiech nie znikał z twarzy Geary’ego. W końcu zdołał przekazać dowódcom, że potrzebują jeszcze sporo treningu, by stać się pełnowartościowymi żołnierzami. Nie uraził przy tym niczyjej dumy i nie podkopał ich wiary we własne siły.

— Na tym zakończymy spotkanie. Wciąż pracuję nad harmonogramem ćwiczeń, prześlę go na wszystkie jednostki, gdy tylko będzie gotowy.

Kapitan Desjani wstała, ukłoniła się i wyszła z sali, zagłębiona w lekturze raportu dotyczącego najświeższych wydarzeń na pokładzie „Nieulękłego”, które wymagały jej interwencji. Kolejne hologramy szybko znikały, najprawdopodobniej dowódcy chcieli od razu przekazać załogom treść narady. Jednego z nich Geary zatrzymał jednak ruchem ręki.

— Kapitanie Duellos, chciałbym porozmawiać z panem na osobności.

Oficer skinął głową. Pozostałe wizerunki w jednej chwili rozpłynęły się w powietrzu jak przekłute mydlane bańki, a rozmiary sali konferencyjnej wróciły do normy.

— Słucham, komodorze?

Geary pocierał dłonią kark, zastanawiając się, jak sformułować pytanie, które nie dawało mu spokoju.

— Chciałbym pana poprosić o opinię na pewien temat. Podczas konferencji dużo mówiono o dumie i ucieczce z systemu Corvus. Co pan o tym sądzi?

Duellos przechylił głowę, obserwując uważnie Geary’ego.

— Tak pan ceni moje zdanie? Obawiam się, że tym razem nie będę wyrazicielem powszechnych mniemań.

— Wiem o tym. Właśnie dlatego tak mnie interesuje, co pan myśli i co według pana myślą inni.

— Oczywiście. Cóż, zrozumiałem, co chciał pan przekazać, mówiąc o dumie. Ale powinien pan wiedzieć, że właśnie duma jest jedną z idei, które łączą tę flotę.

— Nigdy nie twierdziłem, że ci ludzie nie mają powodów do dumy! — Geary uniósł ręce w geście rezygnacji.

W tym samym momencie oba kąciki ust Duellosa powędrowały do góry.

— Nie twierdził pan, fakt. Ale nie może pan umniejszać jej wartości. Musi pan pamiętać, że były czasy, w których tylko duma trzymała nas przy życiu.

Geary pokręcił głową, uciekając spojrzeniem.

— Szanuję pana i trudno mi uwierzyć, by nie zdawał pan sobie sprawy, że duma sama w sobie to nie jest wartość, na której można polegać. Myślę, że rozmawiamy o dwóch różnych sprawach. Wiara w siebie czy wytrwałość w obliczu przeciwności losu to z pewnością rzeczy, z których możemy być dumni. Bo jest różnica między byciem dumnym z czegoś, a po prostu byciem dumnym. Duellos westchnął.

— Obawiam się, że utraciliśmy zdolność rozróżniania tych rzeczy gdzieś pomiędzy pańskimi a naszymi czasami. Wojny przyspieszają bieg wielu rzeczy, a ludzki rozum nie zawsze nadąża za tak szybkimi zmianami.

— A więc pan także uważa, że powinniśmy walczyć z flotą Syndykatu na Corvusie?

— Nie, w żadnym wypadku. To byłoby szaleństwo, choćby ze względu na kwestie, które pan niedawno wypunktował. Ale… — Duellos zawahał się. — Czy mogę być całkowicie szczery?

— Oczywiście. Zadałem panu to pytanie, bo wierzę, że udzieli pan szczerej odpowiedzi.

— Nie śmiem twierdzić, że zawsze wiem, co jest prawdą, a co nie. Mogę panu jedynie powiedzieć, w co osobiście wierzę. Musi pan zrozumieć, że choć mamy we flocie wielu oficerów, którzy hołdują kultowi „Black Jacka”, to wielu powątpiewa, czy jest pan tym samym człowiekiem. Ja rozumiem, że nigdy pan nim nie był. Ale oni wciąż oczekują od pana czynów na miarę bohatera.

Geary przez chwilę milczał, próbując uporządkować myśli.

— A jeśli nie będę potrafił sprostać ich oczekiwaniom?

— Wtedy mogą zakwestionować pańskie umiejętności kierowania flotą — odparł Duellos beznamiętnym tonem. — Od kiedy objął pan dowództwo, wielu ludzi twierdzi, że jest pan jedynie wyniszczonym przez długą hibernację wrakiem człowieka, cieniem prawdziwego bohatera. Jeśli zaczną odbierać pańskie decyzje jako celowe unikanie wroga z powodu braku woli walki, nasilą się plotki, że w tym ciele nie ma już dawnego ducha.

— Do diabła… — Geary ukrył twarz w dłoniach. Nigdy nie marzył o roli żywej legendy, ale mimo wszystko wolał jej nie zamieniać na rolę bezdusznego zombie. A gdyby tak go zaczęto postrzegać, z pewnością podano by w wątpliwość jego zdolność do pełnienia funkcji głównodowodzącego. — Czy ludzie nie powątpiewają w te plotki?

— Oczywiście, sir! Ale słowa ludzi takich jak ja nic nie znaczą dla tych, którzy w pana zwątpili. Natomiast ci, którzy się wahają, cały czas pana obserwują.

— I niewiele mogę z tym zrobić, bo przecież nie zapytam pana, kto rozsiewa plotki. I tak mi pan nie odpowie. Kapitanie, przyjąłem to stanowisko, aby doprowadzić flotę do domu. Jeśli mogę tego dokonać, nie angażując się w większe bitwy, do portów Sojuszu dotrze znacznie więcej jednostek.

Duellos przez dłuższą chwilę wpatrywał się w Geary’ego.

— Komodorze, nie będę udawał, że powrót do domu nie jest sprawą wielkiej wagi, ale flota została stworzona przede wszystkim po to, by walczyć. Musimy pokonać Syndyków, jeśli wojna ma się wreszcie skończyć. Każde straty, jakie im zadamy podczas drogi powrotnej, przysłużą się Sojuszowi. A prędzej czy później i tak będziemy musieli stanąć z nimi twarzą w twarz.

Geary ciężko skłonił głowę.

— Rozumiem.

— Co nie znaczy, że koniecznie chcemy umierać tak daleko od domu.

— Tak się składa, że to też rozumiem. — Wskazał na lewą pierś, na której nosił kilka baretek, co kontrastowało z ich wieloma rzędami na mundurze Duellosa. Ale między tymi nielicznymi nie dało się nie zauważyć bladoniebieskiej wstęgi Medalu Honoru, nadanego pośmiertnie za „ostatnią bitwę”. Geary nie miał pewności, czy na niego zasłużył, ale nosił go, jak nakazywał regulamin. — Wszyscy dorastaliście w przekonaniu, że walka i śmierć to normalne koleje życia. A mój umysł wciąż tkwi w przeszłości, gdzie pokój stanowił normę, a wojna jedynie pewną możliwość. Dla mnie walka była grą, w której sędziowie rozstrzygali, ile kto zdobył punktów, wskazywali zwycięzców i przegranych. Potem wszyscy razem szliśmy na drinka, żeby się wzajemnie okłamywać, jak genialne były nasze taktyki. A teraz to rzeczywistość. Na Grendelu wydarzenia nastąpiły po sobie niezwykle szybko i nawet przez chwilę nie pomyślałem, że właśnie rozpoczyna się stulecie mordów. Wasza flota jest o wiele potężniejsza od tej, która istniała za moich czasów. W jednej bitwie mogę stracić więcej ludzi, niż liczyła ich wtedy cała marynarka. Każdego dnia muszę się przyzwyczajać do faktu, że zostałem rzucony w wir wydarzeń nieporównywalnych do niczego, co kiedykolwiek znałem.

— Zazdroszczę panu tych wspomnień — powiedział Duellos, a w jego oczach pojawił się smutek tęsknota za czymś, czego nigdy nie znał.

Geary skinął głową i przywołał na twarz wymuszony uśmiech.

— Tak. Chyba naprawdę nie mam zbyt wielu powodów do narzekań. Dziękuję panu za szczerość kapitanie. Bardzo sobie cenię trzeźwość pańskiego spojrzenia na rzeczywistość.

Duellos postąpił krok do tyłu, ale zanim się odmeldował, zapytał:

— Komodorze, co pan zrobi, kiedy siły Syndykatu dotrą na Kaliban?

— Podejmę najlepszą decyzję z możliwych po ocenie zaistniałej sytuacji.

— Oczywiście. Jestem pewien, że ta decyzja będzie zgodna z „duchem” floty. — Zasalutował i zniknął.

Geary został sam w pokoju, w którym tak naprawdę nigdy nie miał licznego towarzystwa, i długo przypatrywał się zawieszonemu nad stołem hologramowi.

Загрузка...