ROZDZIAŁ 10

Allenowie, Thorpe'owie i Morlandowie spotkali się wieczorem w teatrze. Ponieważ Katarzyna i Izabella siedziały obok siebie, ta ostatnia miała możność przekazania przyjaciółce choć kilku z tych wielu tysięcy myśli, które szukały ujścia w wypowiedzi przez cały ów nieskończenie długi okres, jaki panny spędziły osobno.

– Wielkie nieba, moja najdroższa! – zakrzyknęła na widok Katarzyny wchodzącej do loży i zajmującej sąsiednie miejsce – nareszcie cię mam! Panie Morland – tu zwróciła się do Jamesa, siedzącego po drugiej jej ręce- do końca wieczora nie odezwę się do pana ani słóweczkiem, więc radzę, żebyś niczego nie oczekiwał. Moja najukochańsza, co się z tobą działo przez te długie wieki? Ale niepotrzebnie pytam, wyglądasz cudownie. Naprawdę, ułożyłaś włosy wprost niebiańsko. Ty niedobre stworzenie, chcesz, żeby wszyscy tylko na ciebie patrzyli? Zapewniam cię, że mój brat już się w tobie zakochał, zaś jeśli idzie o pana Tilneya, przy całej swojej skromności nie możesz teraz wątpić w jego uczucie, przecież jasno dał mu wyraz wracając do Bath. Och, jakże ja bym chciała go zobaczyć! Szaleję z ciekawości. Matka powiada, że to najcudowniejszy na świecie młody człowiek, widziała go dziś rano, wiesz? Rozejrzyj się naokoło, na litość boską! Naprawdę, umrę, jeśli go nie zobaczę!

– Nie – stwierdziła Katarzyna – nie ma go tutaj. Nigdzie go nie widzę.

– Och, to straszne! Czyżbym go miała nigdy nie poznać? Jak ci się podoba moja suknia? Myślę, że jest całkiem, całkiem, a rękawy to mój własny pomysł. Czy wiesz, tak mi się już niesłychanie znudziło Bath! Twój brat i ja doszliśmy dziś rano do wniosku, że chociaż niezwykle jest miło posiedzieć tu kilka tygodni, nie zamieszkalibyśmy w Bath na stałe za żadne pieniądze. Bardzo szybko stwierdziliśmy, że upodobania nasze odpowiadają sobie najakuratniej, oboje przedkładamy wieś nad wszystko inne, doprawdy tak się we wszystkim zgadzaliśmy, że aż śmiesznie. Nie było ani jednej sprawy, w której różnilibyśmy się zdaniem. Za nic w świecie nie chciałabym mieć cię wtedy przy sobie, taka z ciebie figlarka, że z pewnością zaczęłabyś zaraz robić z nas kpinki.

– Doprawdy, na pewno bym nie robiła żadnych kpinek.

– Och, na pewno tak. Już ja cię dobrze znam. Powiedziałabyś, że jesteśmy dla siebie stworzeni czy też jakieś inne podobne głupstwa, a ja bym się ogromnie stropiła i policzki miałabym tego koloru co twoje róże. Za nic w świecie nie chciałabym mieć cię wtedy przy sobie.

– Doprawdy, robisz mi krzywdę. Za żadne skarby nie powiedziałabym czegoś tak niewłaściwego, a nadto, nigdy nic podobnego w głowie mi nie postało.

Izabella uśmiechnęła się niedowierzająco i przez resztę wieczoru rozmawiała już z Jamesem.

Myśl, by ponownie szukać spotkania z panną Tilney, nie opuściła Katarzyny następnego ranka, toteż aż do wyjścia do pijalni o zwykłej porze niepokoiła się, czy coś jej znowu nie stanie na przeszkodzie. Nic się jednak nie wydarzyło, nie pojawili się żadni goście, którzy by zatrzymali ich w domu, i cała trójka wyruszyła w odpowiednim czasie do pijalni, gdzie oczekiwał ich zwykły przebieg zdarzeń i tok rozmów. Pan Allen wypił swoją szklaneczkę wody, po czym przyłączył się do grupki panów, by omówić najnowsze wydarzenia polityczne i porównać relacje poszczególnych dzienników, damy zaś przechadzały się po sali, zwracając uwagę na każdą nową twarz i niemal każdy nowy kapelusz. Żeńska część rodziny Thorpe w asyście Jamesa Morlanda ukazała się w tłumie w niecałe piętnaście minut później i Katarzyna natychmiast zajęła swoje zwykłe miejsce przy boku przyjaciółki. James, nieodłącznie teraz towarzyszący pannie Thorpe, nie zmienił pozycji, tak więc odłączywszy się od reszty towarzystwa spacerowali przez pewien czas we trójkę, aż wreszcie Katarzyna zaczęła powątpiewać w fortunność tego układu, w którym za całe towarzystwo miała przyjaciółkę i brata, cieszyła się zaś niewielką uwagą obydwojga. Przez cały czas pochłonięci byli albo jakąś sentymentalną dyskusją, albo żywą dysputą, lecz ich sentymenta przekazywane były tak cichym szeptem, ożywienie zaś wyrażało się w takich wybuchach śmiechu, że chociaż nieczęsto odwoływali się do Katarzyny, młoda panna nie mogła przytaknąć żadnemu z nich, ponieważ w ogóle nie wiedziała, o co chodzi. Wreszcie odłączyła się od przyjaciółki chcąc – do czego się przyznała – porozmawiać z panną Tilney, zobaczyła bowiem z radością, jak ta wchodzi z panią Hughes. Przyłączyła się do nich natychmiast z silnym postanowieniem zawarcia bliższej znajomości, na co nie starczyłoby jej odwagi, gdyby nie wczorajsze rozczarowanie. Panna Tilney przywitała ją bardzo uprzejmie i równie życzliwie odpowiedziała na jej próby nawiązania rozmowy.

Przez cały czas, jaki oba towarzystwa spędziły na sali, młode panny mówiły ze sobą i chociaż, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, nie padła ani jedna uwaga i ani jedno W5'rażenie, które co sezon nie padały tysiące razy pod dachem tej sali, jednak fakt, że zostały wypowiedziane szczerze, po prostu i bez zarozumialstwa, można uznać za niepowszednie wydarzenie.

– Jak pani brat pięknie tańczy, – oświadczyła szczerze Katarzyna pod koniec rozmowy, co zarówno zdumiało, jak rozśmieszyło jej rozmówczynię.

– Henry? – powiedziała z uśmiechem. – Tak, on bardzo dobrze tańczy.

– Musiał się ogromnie zdziwić, kiedy mu powiedziałam przed paroma dniami, żem już zaangażowana do tańca, chociaż siedziałam. Ale naprawdę już rano poprosił mnie pan Thorpe. – Panna Tilney mogła się na to jedynie skłonić. – Nie wyobraża sobie pani – dodała Katarzyna po chwili milczenia – jak bardzo byłam zdumiona, kiedym go znowu zobaczyła. Pewna byłam, że już wyjechał.

– Kiedy Henry miał przyjemność rozmawiać z panią poprzednio, zabawił w Bath zaledwie kilka dni. Przyjechał tylko znaleźć dla nas mieszkanie.

– To mi do głowy nie przyszło. Nigdzie go nie widziałam, więc oczywista sądziłam, że wyjechał. Czy ta młoda dama, z którą tańczył w poniedziałek, to panna Smith?

– Tak, znajoma pani Hughes.

– Och, musiała być bardzo rada, że tańczy. Czy pani ją uważa za łaciną?

– Nie bardzo.

– Brat pani pewno nigdy nic przychodzi do pijalni?

– Owszem, od czasu do czasu, ale dzisiaj pojechał konno z ojcem.

W tym momencie przyłączyła się do nich pani Hughes pytając, czy panna Tilney gotowa już jest do wyjścia.

– Mam nadzieję, że będę miała przyjemność zobaczyć panią niedługo – oświadczyła Katarzyna. – Czy będzie pani jutro na balu kotylionowym?

– Zapewne my… tak, sądzę, że z pewnością będziemy.

– Bardzo się cieszę, bo my też będziemy. – Usłyszała na to równie grzeczną odpowiedź i tak się rozstały: panna Tilney z pewną wiedzą o uczuciach znajomej, a Katarzyna bez cienia świadomości, że się z nimi zdradziła.

Wróciła do domu ogromnie uszczęśliwiona. Ranek spełnił jej nadzieje, przedmiotem wyczekiwań był teraz dzień następny – przyszłe pożytki. Wszystkie zainteresowania skupiły się teraz na sukni, jaką włoży jutro, oraz stroiku na głowę. Nic nie może jej tutaj usprawiedliwić. Kobietę nie suknia przecież zdobi, a poświęcanie strojowi nadmiernej uwagi przynosi często najfatalniejsze skutki. Katarzyna wiedziała o tym doskonale. Cioteczna babka czytała jej odpowiednie i pouczające lektury niedawno, bo w czasie ostatnich świąt Bożego Narodzenia. A mimo to nasza bohaterka leżała we środę wieczór z szeroko otwartymi oczyma przez całe dziesięć minut przed zaśnięciem, rozważając, czy lepszy będzie muślin w kropki, czy haftowany, i tylko brak czasu powstrzymał ją od kupna nowej sukni na oczekiwany wieczór. Popełniłaby jednak błąd, wielki choć nierzadki, przed którym powinien ją był przestrzec ktoś płci odmiennej, raczej brat niż cioteczna babka, tylko mężczyzna bowiem jest świadom obojętności męskiej wobec sukni. Byłoby ogromnie przykro wielu damom, gdyby się dowiedziały, jak niewielki wpływ na uczucia mężczyzny ma wszystko, co w ich stroju nowe czy kosztowne, jak niewielkie ma znaczenie faktura muślinu, jak całkowicie są wyzbyci jakichkolwiek upodobań do kropek, gałązek czy adamaszku. Kobieta jest elegancka jedynie dla własnej satysfakcji. Żaden mężczyzna nie będzie jej za to goręcej wielbił, żadna kobieta bardziej jej za to nie polubi. Mężczyźnie wystarcza gustowność i prostota, kobiece zaś serce zawsze będzie przychylniejsze osobie w stroju odrobinę podniszczonym czy nawet niestosownym. Żadna jednak poważna refleksja tego rodzaju nie zamąciła spokoju Katarzyny.

W czwartek wieczorem weszła na salę z uczuciami całkowicie odmiennymi od tych, które przepełniały ją w ubiegły poniedziałek. Wówczas unosiła ją radość, że została już z góry poproszona do tańca przez pana Thorpe’a, teraz troskała się przede wszystkim o to, by uniknąć jego wzroku i nie otrzymać ponownego zaproszenia; chociaż bowiem nie mogła i nie śmiała się spodziewać, że Tilney zaprosi ją do tańca po raz trzeci, wszystkie jej pragnienia, nadzieje i plany koncentrowały się właśnie na tym i nie czym innym. Każda młoda dama potrafi pojąć, co odczuwała w tym krytycznym momencie moja heroina, każda bowiem młoda dama w takim czy innym czasie doznawała podobnych wzruszeń. Każdej groziło, czy też wydawało jej się, że grozi, natręctwo osoby, której towarzystwa pragnęła uniknąć, każda też wyczekiwała z niepokojem awansów tego, komu się chciała przypodobać. Kiedy tylko przyłączyli się do nich Thorpe'owie, zaczęła się udręka Katarzyny. Kręciła się niespokojnie, gdy John Thorpe zbliżał się do niej, unikała, jak mogła, jego wzroku, a kiedy coś do niej mówił, udawała, że nie słyszy. Kotylion się skończył, zaczynał się kontredans a Tilneyów jak nie było, tak nie było.

– Nie przerażaj się, moja droga Katarzyno' – szepnęła jej Izabella – ale ja naprawdę znowu idę tańczyć z twoim bratem. Oświadczam stanowczo, że to prawie skandal. Powiadam mu, że powinien się rumienić, ale ty z Johnem musicie nam pomóc, żebyśmy się nie potrzebowali wstydzić. Pospiesz się, kochana moja, i przychodź do nas. John odszedł przed chwilą, ale zaraz tu wróci.

Katarzyna nie miała ani czasu, ani ochoty na odpowiedź. Tamci odeszli. John Thorpe wciąż tkwił nie opodal, toteż uważał© się już za straconą. Nie chcąc jednak, by sądził, iż na niego patrzy albo czeka, wbiła nieruchomo wzrok w swój wachlarz i akurat myślała, że to wszystko kara za jej szaleńczą nadzieję, iż mogą się spotkać w tym tłumie z Tilneyami – kiedy usłyszała, że zwraca się do niej i prosi ją do tańca nie kto inny, jak właśnie pan Tilney. Łatwo sobie wyobrazić, z jak rozjarzonym wejrzeniem przyjęła skwapliwie jego prośbę i z jakim rozkosznym trzepotaniem serca ruszyła z nim do kontredansowej grupy. Wymknąć się, i to, jak sądziła, wymknąć się w ostatniej chwili Johnowi Thorpe i zostać poproszoną do tańca przez pana Tilneya, natychmiast po wejściu na salę, jakby jej specjalnie szukał – chyba już większe szczęście nie mogło jej spotkać w życiu.

Zaledwie jednak zdobyli miejsce w tanecznym dwuszeregu, zwrócił się do niej John Thorpe, stojący tuż za nią.

– Hej, tam! – zawołał. – Panno Morland, co to ma znaczyć? Myślałem, że będziemy ze sobą tańcować?

– Dziwię się, że pan tak myślał, skoro mnie pan w ogóle nie poprosił.

– Dobre sobie! Poprosiłem panią zaraz, jak tylko wszedłem na salę i miałem zamiar prosić jeszcze raz, ale kiedym się obrócił, ciebie już nie było. To brzydka, nędzna sztuczka! Przecież przyszedłem tu tylko po to, żeby z tobą tańcować i święcie wierzę, że już od poniedziałku byłaś przeze mnie zaangażowana. Tak, pamiętam, żem cię prosił, kiedy czekałaś na dole na płaszcz. No, proszę, opowiadam tu moim znajomym, że idę tańczyć z najładniejszą dziewczyną na sali. Fantastycznie mnie wyśmieją, jak cię zobaczą w tańcu z kim innym.

– Och, nic podobnego! Po takim opisie nigdy nie odgadną, że to ja!

– Dobre sobie, jak nie odgadną, to ich stąd powyrzucam na zbity łeb za głupotę. Cóż to za jegomościa znalazła pani sobie? – Katarzyna zaspokoiła jego ciekawość. – Tilney – powtórzył. – Hm. Nie znam. Nieźle się prezentuje, całkiem do rzeczy. Może chce kupić konia? Jest tu mój przyjaciel, Sam Fletcher, ma konia, który każdemu będzie odpowiadał. Fantastycznie pojętne bydlę w zaprzęgu, za jedne czterdzieści gwinei. Diabelnie mnie kusiło, żeby go kupić, bo mam, między innymi, zasadę zawsze kupować dobrego konia, jeśli się nadarzy, ale to nie taki, jakiego mi trzeba – nie nadaje się do polowania. Dałbym każde pieniądze za dobrego huntera. Mam teraz: trzy najlepsze, jakie chodziły pod siodłem. Nie sprzedałbym ich za osiemset gwinei. Chcemy z Fletcherem nająć na przyszły sezon dom w hrabstwie Leicester Taka to diabelna niewygoda mieszkać w gospodzie.

Było to ostatnie zdanie, którym mógł inkomodować Katarzynę, bowiem uniósł go z nieodpartą siłą długi sznur przechodzących dam. Partner Katarzyny zbliżył się teraz do niej.

– Gdyby ten. dżentelmen pozostał z panią pół minuty dłużej – powiedział – wyprowadziłby mnie z cierpliwości. Nie ma prawa odbierania mi uwagi mojej partnerki. Zawarliśmy kontrakt wzajemnej uprzejmości na okres tego wieczora i przez ten czas wszystko, co mamy miłego do ofiarowania, należy do partnera. Nikt nie może przyciągać uwagi jednego z nas nie naruszając tym samym praw drugiego. Uważam kontredans za symbol małżeństwa. Głównymi obowiązkami w jednym i w drugim są wierność i grzeczność, ci zaś mężczyźni, co sami nie zdecydowali się ani na taniec, ani na małżeństwo, nie mają żadnych praw ani do partnerek, ani do małżonek swoich bliźnich.

– Ale to dwie tak różne rzeczy!

– Więc pani sądzi, że nie można ich porównywać?

– Z pewnością nie. Ludzie, którzy wzięli ślub, nigdy się nie mogą rozstać, muszą iść i razem mieszkać. Ci, co tańczą, muszą tylko stać naprzeciwko siebie w długiej sali przez pół godziny.

– A więc taka jest pani definicja małżeństwa i tańca. W tym świetle, doprawdy, podobieństwo nie jest uderzające, sądzę jednak, że potrafię je przedstawić zgodnie z tym, co mówiłem. Przyzna pani, że w obydwu przypadkach mężczyzna ma przywilej dokonywania wyboru, kobieta tylko możność odmowy, że w obu przypadkach jest to związek między mężczyzną a kobietą, uformowany dla korzyści obydwojga, oraz że z chwilą uformowania tego związku obydwoje należą wyłącznie do siebie aż do momentu jego rozwiązania; że każde z nich obowiązane jest nie dawać drugiemu powodów do żalu, iż on czy ona nie związał się był z kim innym, że w dobrze zrozumianym wspólnym interesie należy powstrzymywać wyobraźnię od błądzenia w kierunku doskonałości bliźniego swego jak też nie zastanawiać się, o ileż lepiej wyszłoby się na związku z kimś innym. Czy pani się zgadza?

– Tak, oczywiście, jak pan to mówi, wszystko brzmi bardzo ładnie, ale przecież to są całkiem różne rzeczy. Zupełnie nie mogę ich zobaczyć w tym samym świetle ani uważać, że związane są z nimi te same obowiązki.

– Pod jednym względem istnieje między nimi różnica. W małżeństwie oczekuje się od mężczyzny, że będzie utrzymywał kobietę, kobieta zaś winna umilać dom mężczyźnie, on ma ją żywić, ona ma się do niego uśmiechać. W tańcu zaś ich obowiązki są akurat odwrotne – od niego oczekuje się grzeczności i zabawiania damy, podczas gdy jej wkładem jest wachlarz i woda lawendowa. Zapewne ta właśnie różnica w obowiązkach uniemożliwia pani porównanie tych dwóch sytuacji.

– Nie, doprawdy, nigdy mi to nie przyszło do głowy.

– Wobec tego nic już nie wiem. Jedno, wszakże, muszę zauważyć. To nastawienie pani jest dosyć niepokojące. Zaprzecza pani kategorycznie, jakoby istniało jakiekolwiek podobieństwo obowiązków. Czy mam z tego wnosić, że pojęcia pani o obowiązkach stanu partnerskiego nie są tak surowe, jakbym sobie mógł tego życzyć? Czy powinienem żywić obawy, że gdyby ten dżentelmen, z którym rozmawiała pani przed chwilą, miał tu wrócić, czy też gdyby jakikolwiek inny mężczyzna zwrócił się do pani, nic by pani nie powstrzymało od rozmawiania z nim tak długo, jak by pani chciała?

– Pan Thorpe jest tak bliskim przyjacielem mojego brata, że jeśli się do mnie zwraca, muszę mu odpowiedzieć, ale oprócz niego nie znam chyba na tej sali nawet trzech mężczyzn.

– I to ma być jedyna moja gwarancja? Biada mi! Biada!

– Wydaje mi się, że trudno o lepszą, bo jeśli nikogo nie znam, to nie mogę z nikim rozmawiać, a poza tym ja nie chcę z nikim rozmawiać.

– No, teraz otrzymałem doprawdy bardzo cenną gwarancję, wobec tego będę śmiało mówił dalej. Czy znajduje pani, że Bath jest równie miłe jak wówczas, kiedy miałem zaszczyt po raz pierwszy zadać to pytanie?

– Tak, bardzo. Właściwie jeszcze bardziej.

– Jeszcze bardziej! Proszę uważać, bo zapomni pani zmęczyć się we właściwym czasie. Powinna pani odczuć zmęczenie tą miejscowością pod koniec szóstego tygodnia pobytu.

– Nie sądzę, żebym była zmęczona, choćbym miała tu zostać sześć miesięcy.

– W porównaniu z Londynem, Bath jest dosyć jednostajne, każdy to co roku stwierdza. „Przyznaję, że na sześć tygodni Bath jest owszem miłe, ale na dłużej nie do wytrzymania!” Usłyszy to pani od najróżniejszych ludzi, którzy co roku przyjeżdżają zimą do Bath, przedłużają owe sześć tygodni do dziesięciu czy dwunastu i wyjeżdżają wreszcie, bo ich nie stać na siedzenie dłużej.

– No cóż, inni mogą sobie myśleć tak czy inaczej, a ci, co jeżdżą do Londynu, mogą uważać Bath za nic zgoła. Ale ja, która mieszkam w małej odludnej wiosce, nigdy nie będę uważała, że tu życie jest bardziej jednostajne niż u mnie w domu. Tu jest tyle najróżniejszych rozrywek, tyle rzeczy, które można oglądać czy robić przez cały dzień, a których w domu nie ma.

– Lubi pani wieś?

– Tak, lubię. Zawsze tam mieszkałam i zawsze byłam bardzo szczęśliwa. Ale życie na wsi jest o wiele bardziej jednostajne niż życie w Bath, to pewne. Tam dni są tak do siebie podobne.

– Ale przecież spędza pani czas o tyle racjonalniej na wsi.

– Tak pan myśli?

– A pani nie?

– Nie sądzę, żeby była duża różnica.

– Tutaj przez cały dzień szuka pani tylko rozrywek.

– Ależ w domu tak samo, tyle że ich mniej znajduję. Spaceruję i tutaj, i tam, ale tutaj widzę tyle ludzi na ulicach, a tam mogę tylko pójść w odwiedziny do pani Allen.

Pan Tilney był ogromnie rozbawiony.

– Tylko pójść w odwiedziny do pani Allen – powtórzył. – Cóż za obraz intelektualnej pustyni. Lecz kiedy znajdzie się pani z powrotem w tej otchłani, będzie pani miała więcej do powiedzenia. Będzie pani mogła mówić o Bath i o wszystkim, co pani tu robiła.

– Och, tak, nigdy mi nie zabraknie tematu, kiedy będę rozmawiać z panią Allen czy kim innym. Naprawdę myślę, że jak wrócę do domu, to ciągle będę mówiła o Bath, tak bardzo mi się tutaj podoba! Gdybym tylko mogła mieć ze sobą papę i mamę, i wszystkich, nie wiem, co bym robiła ze szczęścia. Przyjazd Jamesa, mego najstarszego brata, to taka wielka radość, a jeszcze okazało się, że rodzina, z którą się zaprzyjaźniłyśmy, jest jemu bliska. Och, jak ktoś może' się znudzić Bath?

– Na pewno nie ci, którzy przywożą ze sobą tyle świeżych uczuć, co pani. Ale papa, mama, bracia i bliscy przyjaciele to dla większości tutejszych przyjezdnych sprawy już nie najważniejsze, a szczera radość z balów, sztuk teatralnych i codziennych widoków również jest dla nich nieosiągalna.

Na tym skończyła się rozmowa, taniec bowiem wymagał teraz ich niepodzielnej uwagi.

Kiedy wykonali figury i wrócili na koniec szeregu, Katarzyna zauważyła, że jakiś dżentelmen, który stał wśród patrzących, tuż za jej partnerem, przygląda się jej bacznie. Był to bardzo przystojny mężczyzna o władczym spojrzeniu, już nie w kwiecie wieku, ale jeszcze pełen życiowej tężyzny. Zobaczyła, jak ze wzrokiem w nią utkwionym zwraca się do pana Tilneya poufałym szeptem. Zakłopotana, rumieniąc się z obawy, że coś nieodpowiedniego w jej wyglądzie zwróciło jego uwagę, odwróciła głowę. W tym momencie ów dżentelmen cofnął się, a pan Tilney podszedłszy bliżej powiedział:

– Sądzę, że odgadła pani, o co zostałem przed chwilą zapytany. Ten pan zna pani nazwisko, a pani ma prawo wiedzieć, kim on jest. To generał Tilney, mój ojciec.

Katarzyna odpowiedziała tylko: – Och! – ale było to „och”, w którym zawierało się wszystko, co trzeba: należna uwaga dla jego słów i pełne zaufanie do ich prawdy. Ze szczerym zainteresowaniem i ogromnym podziwem. wodziła wzrokiem za poruszającym się wśród tłumu generałem, wzdychając w duszy: „Jakaż to urodziwa rodzina!”

Pod koniec wieczoru znalazła w rozmowie z panną Tilney nowy powód do radości. Od przyjazdu do Bath jeszcze ani razu nie zwiedzała okolicy. Panna Tilney znała tu wszystkie godne obejrzenia miejsca i wyrażała się o nich tak pochlebnie, że Katarzyna zapragnęła je zobaczyć, lecz wyznała otwarcie, że być może nie znajdzie nikogo, kto by jej towarzyszył, a wówczas rodzeństwo zaproponowało, by któregoś ranka wybrali się na wspólny spacer razem.

– Cudownie – zawołała. – Nie wyobrażam sobie czegoś milszego! Chodźmy jutro, nie odkładajmy spaceru na później.

Brat z siostrą przystali chętnie, panna Tilney zastrzegła tylko, że jeśli będzie deszcz, to rezygnuje ze spaceru, lecz Katarzyna była pewna, że deszczu nie będzie. Mieli po nią zajść o dwunastej na Pulteney Street, rozstała się więc ze swoją nową znajomą ze słowami:

– Proszę nie zapomnieć, o dwunastej!

Jeśli idzie o tę drugą, dawniejszą przyjaciółką, o której wierności i wartości przekonywała się w ciągu ostatnich dwóch tygodni, nie widziała jej prawie wcale. Choć bardzo chciała zwierzyć się jej ze swojego szczęścia, pogodnie przystała na życzenie pana Allena i wyszła z balu dosyć wcześnie z duszą rozśpiewaną, wracając do domu najętą lektyką.

Загрузка...