Powiedz Emily, że lekarze nie po to studiują medycynę, żeby urządzać wesela i zajmować się sukienkami druhen. Powiedz jej, że w kontrakcie ślubnym nie było takiej klauzuli. Nie zapomnij powiedzieć coś miłego o druhnach. Nie zdradź się, że nie znosisz różowego szyfonu.
Nie denerwuj się, jeżeli pani Smythe znowu zapyta, jak długo przyjdzie jej czekać na pierwsze wnuczę.
Idź pobiegać. I biegaj, aż zapomnisz, ilu ludzi przyjdzie jutro gapić się, jak będziesz szedł do ołtarza…
O mój Boże, najechała na niego! Doktor Lizzie Darling serce podeszło do gardła. Odepchnąwszy Phoebe, otworzyła drzwi i wysiadła. Gdzie on jest? Ach, tutaj. O nie…
Mężczyzna leżał w błocie tuż przed jej samochodem, twarzą do ziemi. Lizzie nie jechała szybko. Padał rzęsisty deszcz, a ona właśnie pokonywała ostry zakręt wiejskiej drogi, więc zwolniła, ale akurat wtedy ciężka suka rasy basset uwolniła się z psiego pasa i skoczyła na swoją nową panią z takim radosnym impetem, że Lizzie straciła na chwilę orientację.
Co ja zrobiłam?
Mężczyzna pewnie wyszedł pobiegać, ale dlaczego przyszło mu do głowy robić to na drodze? Miał na oko ze trzydzieści lat. Podeszła bliżej z ściśniętym sercem. Co mu się stało?
Musisz zachować spokój, upomniała się w duchu. Patrzeć, myśleć i oceniać sytuację jak zawodowiec.
Może jest sportowcem. Był niewątpliwie dobrze zbudowany. Miał na sobie szorty, obcisłą koszulkę na muskularnym torsie, i buty do biegania na bosych stopach. Rozciągnięty na ziemi, przypominał obalony i okaleczony posąg Rodina.
Ale… chyba nie jest martwy?
Jak mocno mogła go uderzyć? Pokonywała niewidoczny zakręt niemal w żółwim tempie. Pewnie wpadli na siebie z podobną prędkością.
Lizzie uklękła w błocie i dotknęła jego szyi. Pod palcami wyczuła wyraźny puls. To dobrze. I nie krwawi. To też dobrze. Ale dlaczego się nie rusza?
Chwilowy spokój zaczął ją opuszczać. Była doświadczonym lekarzem, lecz w jej codziennej praktyce ofiary wypadków pojawiały się z reguły na noszach, w dobrze wyposażonej izbie przyjęć. Nie przywykła do pacjentów leżących w błocie w nieznanej głuszy. Z przerażeniem rozejrzała się wokół siebie.
Birrini było małym rybackim miasteczkiem na południowym wybrzeżu Australii. Prowadząca do osady leśna droga należała do najdzikszych i najpiękniejszych w całym kraju. Niestety, o tej porze roku turyści znikali.
Lizzie przypomniała sobie tablicę z napisem, że ze względu na roboty drogowe dopuszcza się tylko ruch lokalny. Droga biegła wzdłuż urwiska spadającego wprost do morza. Wśród spienionych fal widniały tu i ówdzie wyrastające z wody ostre skały, niby wzniesione w niebo, wzywające pomocy dłonie.
Lizzie też błagała w duchu o pomoc, choć powoli uświadamiała sobie, jak bardzo jest osamotniona. Musi zacząć działać. Dobrze przynajmniej, że mężczyzna równo oddycha. Obmacując jego głowę, poczuła pod palcami lekki prąd powietrza. Chwała Bogu! Leciutko zmieniła ułożenie głowy – pacjent mógł mieć przecież uszkodzone kręgi szyjne – tylko na tyle, by błoto nie dostawało się do ust i nosa.
Ale dlaczego się nie rusza? Uderzył się w głowę? Na prawej skroni rzeczywiście widniał potężny krwiak.
Może to tylko chwilowa utrata przytomności?
A poza tym? Usiadłszy na piętach, przyjrzała się uważnie rozciągniętemu na ziemi ciału. O nie!
Lewa noga. Poniżej kolana leżała pod nienaturalnym kątem. Lizzie pochyliła głowę i stwierdziła, że w tym miejscu noga jest złamana. Poszły chyba obie kości – strzałka i kość piszczelowa. Sądząc z jej ułożenia, istnieje poważne niebezpieczeństwo zablokowania dopływu krwi. Drżącymi z przejęcia rękami ściągnęła but, by zobaczyć palce stopy. Faktycznie przybrały złowieszczy, blado-siny odcień.
Krew nie dopływa. Lizzie poczuła, że robi się jej gorąco. Od Birrini dzieli ją dobre sześć kilometrów. A jeśli facet ma uszkodzoną arterię? Chociaż nie, gdyby nastąpił wewnętrzny wylew, noga byłaby znacznie bardziej spuchnięta. Niemniej siność stopy wskazuje na skręcenie i zablokowanie naczyń krwionośnych. Jeśli ten stan się utrzyma, mężczyzna niechybnie straci nogę.
On potrzebuje rentgena i środków uśmierzających ból przy prostowaniu wykręconej nogi, a tymczasem może liczyć jedynie na przerażoną, klęczącą w błocie Lizzie.
Ale Lizzie wie przynajmniej, co powinna zrobić. A co do środków znieczulających… Na razie facet jest ogłuszony. Gdyby był przytomny, podczas jej zabiegu zacząłby wyć z bólu. Miała wprawdzie w samochodzie morfinę, ale na nią przyjdzie czas, gdy mężczyzna odzyska przytomność. Jeżeli ją odzyska… Nie ma na co czekać, powiedziała sobie. Bierz się do dzieła, póki pacjent jest nieprzytomny!
Gdyby mogła zrobić prześwietlenie!
Lizzie z westchnieniem rozejrzała się wokół. Ani żywej duszy. Zerknęła na drogę, potem w stronę oceanu. Znikąd pomocy!
Wziąwszy głęboki oddech, przesunęła się na kolanach, by znaleźć się bliżej chorej nogi. Odetchnęła jeszcze raz, planując kolejne ruchy. Działając praktycznie na oślep, bez prześwietlenia, może wyrządzić pacjentowi jeszcze większą krzywdę. Ale nie ma wyboru: jeśli nie spróbuje udrożnić zablokowanych naczyń, mężczyzna straci nogę.
Jedną ręką chwyciła kostkę, drugą kolano i spróbowała zmienić położenie nogi, przekręcając ją i rozciągając równocześnie. Noga ani drgnęła.
Robisz to zbyt nieśmiało. Nie bój się.
Powtórzyła manewr, nadal ostrożnie, ale z większą siłą. Noga lekko się przekręciła. Za mało. Jeszcze trochę.
Usłyszała ciche trzeszczenie, okropny dźwięk, jaki wydają ocierające się o siebie kości, który jednak w tej chwili sprawił jej niemal przyjemność. Czyżby udało się?
Być może.
Przyłożywszy palce do chorej nogi, wyczuła zrazu lekki, potem coraz wyraźniejszy puls. Wpatrzyła się w posiniałą stopę, która zaczynała nabierać normalnej barwy.
Mężczyzna poruszył się i jęknął. Nie dziwota! Gdyby jej zrobiono coś podobnego bez znieczulenia, wrzeszczałaby do ochrypnięcia.
– Nie ruszaj się! – ostrzegła go łamiącym się głosem. Odpowiedziała jej cisza. – Słyszysz mnie?
Milczenie.
Trudno. Co dalej? Na razie uratowała nogę od martwicy. Teraz musi zapobiec wewnętrznemu albo mózgowemu krwotokowi, no i usunąć nieszczęśnika ze środka drogi, żeby znowu ktoś go nie przejechał.
Z zamyślenia wyrwał ją kolejny jęk. Mężczyzna poruszył się, wydając jakieś nieartykułowane dźwięki. Widać powoli odzyskiwał przytomność.
– Nie wolno ci się poruszać – powtórzyła. Mężczyzna znieruchomiał, jakby ważył jej słowa.
– Dlaczego? – wymamrotał.
Jego pytanie dodało Lizzie otuchy. Widocznie wraz z przytomnością wraca mu zdolność myślenia.
– Potrącił cię samochód. – Podczołgała się do jego głowy i zbliżyła do niej twarz. – Masz złamaną nogę.
Tym razem zastanawiał się nieco dłużej. Lizzie ułożyła się obok niego w taki sposób, by mógł ją zobaczyć tym okiem, którym mógł patrzeć, bo drugie nadal tonęło w błocie. Wiedziała, że mężczyzna potrzebuje bliskiego kontaktu z drugim człowiekiem, a nie śmiała manipulować jego głową.
Zdawała sobie sprawę, jak absurdalnie musi wyglądać, ale bała się, by w chwili paniki nie wykonał gwałtownego ruchu.
– Jaki samochód? – spytał z pewnym trudem.
– Mój.
Jej odpowiedź wprawiła mężczyznę w kolejną długą zadumę.
– Boli mnie noga – powiedział. – Co jeszcze?
– Nie wiem. Coś cię boli oprócz nogi?
– Głowa.
– Myślę, że uderzyłeś się podczas upadku.
– Szybko jechałaś?
– Nie – odparła z nutą urazy w głosie. – Wbiegłeś mi prosto pod koła.
– Aha. To znaczy, że ty stałaś, a ja walnąłem w twój samochód. Pewnie wytoczysz mi proces. – O dziwo, w jego słabym i zbolałym głosie brzmiała nuta rozbawienia.
Ale Lizzie nie była w nastroju do żartów, w każdym razie w tej chwili. Najważniejsze, że mózg ma w porządku i dosyć sił na to, żeby się z nią droczyć. Odetchnęła z ulgą.
– To ja wniosę skargę przeciwko tobie – zaryzykowała. Nadal leżała na ziemi z twarzą przytkniętą do jego twarzy. – Ale jeszcze nie teraz. Najpierw musimy się zastanowić, jak pozbierać cię z tej drogi.
Uspokajającym gestem położyła mu rękę na czole. Wprawdzie mężczyzna mówi przytomnie, ale jest poważnie ranny i po ciężkim szoku. Potrzebuje ciepła i życzliwości. Przy okazji zauważyła, że ma ciemne kręcone włosy, a wystający znad błota kawałek jego twarzy robi miłe wrażenie. Odepchnąwszy od siebie te niepotrzebne myśli, dodała:
– Teraz dam ci środek znieczulający, a potem wezwę karetkę. – Nagle głos odmówił jej posłuszeństwa. Sama zaczynała odczuwać skutki szoku. Musi się opanować.
Niestety, następne słowa mężczyzny ostatecznie wytrąciły ją z równowagi.
– Nic z tego. U nas nie ma pogotowia.
– Jak to, nie ma pogotowia?
– Po prostu nie ma.
– Ale jak… – Dźwignęła się z ziemi i przysiadła na piętach, ale zawodowa rutyna nie pozwoliła jej oderwać ręki od czoła pacjenta. Chory w jego stanie potrzebuje kontaktu. – Dlaczego nie macie pogotowia?
– Bo żyjemy na zapadłej prowincji. Jak myślisz, z jakiego powodu biegałem właśnie tutaj?
– Czy ja wiem, może z głupoty? – Próbowała żartować, by zagłuszyć narastającą panikę. U nich nie ma pogotowia!
– Człowiek musi się czasem od wszystkiego oderwać.
– Widocznie w waszym szpitalu panuje kompletny spokój – mruknęła.
Co za idiotyczna rozmowa! Facet leży w błocie na środku drogi i opowiada jakieś głupstwa!
– W jakim „waszym” szpitalu?
– No, tutejszym. Przecież trzeba cię przewieźć do najbliższego szpitala – rzekła zdenerwowana. – A teraz zamknij się i leż spokojnie, dopóki cię nie zbadam.
– Tak jest, szefowo.
Lizzie w milczeniu zabrała się do oględzin, próbując zlokalizować ewentualne obrażenia. Wciąż widziała tylko plecy mężczyzny, ale bała się go przewracać. Po pierwsze, dlatego, że poruszenie nogi sprawiłoby mu nieznośny ból, a po drugie, bo mógł mieć uszkodzony kręgosłup.
– Mogę poruszać palcami rąk i palcami prawej nogi. Palcami lewej nogi wolę nie próbować.
– Wcale ci się nie dziwię. Masz złamane obie kości. Musiałam rozprostować nogę, żeby przywrócić dopływ krwi do stopy.
– Przywrócić dopływ krwi? – Mężczyzna nagle się poruszył, a ona ostrzegawczym gestem dotknęła jego ramienia. – Kim ty właściwie jesteś?
– Nazywam się Lizzie Darling – odparła, nie przerywając badania. Stwierdziła, że żebra raczej nie są uszkodzone.
– Lizzie Darling – powtórzył lekko rozbawionym tonem. Darling jak „kochana”, czy Lizzie Darling, córka państwa Darlingów? A może żona pana Darlinga?
Lizzie od dawna nauczyła się znosić swoje idiotyczne nazwisko. No, może niezupełnie. Gdyby mniej kochała rodziców i babcię, już dawno zmieniłaby je na inne. Ale na drodze sądowej, nie przez małżeństwo.
– Córka Darlingów – odparła rzeczowo.
– Więc to ty przyjechałaś na zastępstwo?
Lizzie odsunęła się, by ogarnąć wzrokiem postać leżącego. Była coraz bardziej przerażona. Ma większe kłopoty na głowie, niż tłumaczyć się ze swego głupiego nazwiska.
– Poszukam czegoś, co mogłoby posłużyć do unieruchomienia złamanej nogi, a potem spróbujemy przewrócić cię na plecy.
– Ale to ty jesteś lekarką, która miała przyjechać na zastępstwo?
– Tak, to ja. – Rozejrzawszy się po bokach drogi, zauważyła leżący nieopodal konar drzewa, który, zapewne spadając ze stoku, rozpadł się na kawałki różnej długości i grubości. Coś się z nich wybierze do zrobienia łubków. Zanim przewróci mężczyznę na plecy, by sprawdzić, czy nie ma innych obrażeń, musi wpierw unieruchomić złamaną nogę.
Najważniejsze, że jest przytomny i ma siłę rozmawiać. Poza tym nie krwawi i swobodnie oddycha. Nie zabiła go i wszystko wskazuje na to, że prostując nogę, nie zrobiła mu dodatkowej krzywdy. Aha, zapytał, czy przyjechała na zastępstwo. Czyżby jej nazwisko coś mu mówiło?
– Wiedziałeś o moim przyjeździe? – zapytała, ale ponieważ mężczyzna milczał, jakby zbierał myśli, ruszyła do samochodu po leżącą na tylnym siedzeniu lekarską torbę.
Potem znów przy nim uklękła i sięgnęła po fiolkę z morfiną. Nim zdążyła napełnić strzykawkę, mężczyzna odpowiedział:
– Tak, wiedziałem, że masz przyjechać. To jasne.
– Dam ci teraz zastrzyk na znieczulenie.
– Morfina?
– Uhm.
– Pięć miligramów.
– Dziesięć – rzekła. – Muszę cię obrócić, a to będzie bolało.
– Pięć.
– Hej, kto tu właściwie jest lekarzem?
– Ja – odparł.
Zaskoczona Lizzie znieruchomiała ze strzykawką w górze. Przez chwilę wpatrywała się w wystający z błota tył głowy.
– Ty?
– Ano właśnie. – Nie widziała jego twarzy. – Przejechałaś lekarza. Jestem twoim szefem. Harry McKay, do usług. Jedyny lekarz w Birrini. Miałaś mnie zastępować, dopóki nie wrócę z podróży poślubnej.
Zapadło milczenie. Lizzie nie mogła myśleć równocześnie o tym, co jej powiedział, i o tym, jak go ratować.
Musi się skoncentrować na tym drugim. Dam mu siedem i pół milimetra, uznała. W sytuacjach wątpliwych najlepiej zdecydować się na kompromis.
Przetarła gazikiem ramię. Mężczyzna ani drgnął. Wiedziała, że złamana noga musi mu sprawiać okropny ból. Widziała tylko pół jego twarzy, mogła jednak dostrzec zaciśniętą szczękę.
Zapomnij o kompromisie. Zapomnij, że masz do czynienia z lekarzem. W tej chwili on jest tylko pacjentem. Dam mu dziesięć milimetrów, czy mu się to podoba, czy nie.
Po wstrzyknięciu całej dawki schowała narzędzia. Czekając, aż morfina zacznie działać, postanowiła przygotować gałęzie do zrobienia łubków.
– Skutek zastrzyku poczujesz najdalej za pięć minut – oznajmiła.
– Wiem, jak działa morfina – odburknął.
– Domyślam się. – W głowie Lizzie kłębiły się gorączkowe myśli. – Naprawdę jesteś lekarzem, którego mam zastępować?
– Tak.
Lizzie zmarszczyła czoło. Nie powinna wdawać się z nim w pogaduszki. Musi obserwować, jak reaguje na szok. No tak, ale on wyraźnie ma ochotę rozmawiać. I nic dziwnego. Leży w błocie, zastanawiając się, jakich doznał obrażeń. Chciałaby go w jakiś sposób uspokoić, lecz niewiele mogła zrobić.
– Nie czujesz bólu przy oddychaniu?
– Nie.
– A więc żebra są nieuszkodzone.
– Na to wygląda.
Delikatnie powiodła ręką wzdłuż kręgosłupa. Chciała dowiedzieć się jak najwięcej o jego reakcjach, zanim zacznie działać morfina.
– Czujesz dotyk?
– Uhm.
– Czucie jest normalne?
– Tak.
– Kręgosłup nie boli?
– Nie. Tylko noga. I głowa.
– To dobrze.
– Znakomicie. Po prostu nadzwyczajnie.
– Przepraszam. – Jakoś zdołała się uśmiechnąć. Ujęła rękę mężczyzny w obie dłonie, aby choć trochę go ogrzać. Sama była przemoknięta i przemarznięta do szpiku kości. Szkoda, że nie ma koca. Zawsze woziła koc, ale ten samochód był wynajęty. Dobrze, że ma ze sobą lekarską torbę, dostarczoną przez agencję załatwiającą zastępstwa. Ale o kocu nie pomyśleli, a tymczasem ranny marznie, leżąc na ziemi. Ku jej zaskoczeniu mężczyzna oświadczył sucho:
– Wszystko będzie dobrze. Jestem silny jak koń.
– Pozwól, że ja to ocenię – odparła z miłym uśmiechem, by go nie drażnić. Chce udawać chojraka, ale jednocześnie trzyma się kurczowo jej ręki. Widocznie jest mu to potrzebne.
– To idiotyczne. Nie mogę tak leżeć z twarzą w błocie. Spróbuję usiąść.
– Jeśli zaczniesz się ruszać przed unieruchomieniem nogi, sprawisz sobie okropny ból – rzekła z naciskiem. Po chwili zastanowienia dodała: – Ale to nie wszystko. Złamanie spowodowało przerwanie krążenia w nodze. Jeśli kości znowu się przemieszczą, może dojść do ponownego zahamowania dopływu krwi.
– Złamanie otwarte?
– Odłamkowe, z przemieszczeniem. Ale nie otwarte.
– Dobre i to – odparł, próbując się uśmiechnąć.
– To prawda. – Był niezwykle dzielny. Na pewno strasznie cierpi. Ona na jego miejscu wyłaby z bólu.
Ale na razie ona nie może na to nic poradzić. Może jedynie siedzieć obok niego, trzymać go za rękę i pilnować, by się nie ruszał. Więcej zrobi za parę minut, kiedy morfina zacznie działać.
Phoebe nadal tkwiła w samochodzie, wyglądając przez okno z żałosną miną porzuconego przez cały świat basseta. Dobrze jej tak. W końcu to ona jest sprawczynią całego nieszczęścia. Niech sobie siedzi.
Lizzie uświadomiła sobie, że jej samochód stoi wciąż na środku drogi. Tego by tylko brakowało…
– Nikt nie będzie tędy przejeżdżał – odezwał się mężczyzna, najwidoczniej odgadując jej myśl. – Droga jest w przebudowie i została zamknięta dla ruchu na obu końcach. Dlatego wybrałem ją do biegania. Wiedziałem, że nie napotkam żadnego samochodu. – Po zastanowieniu doszedł chyba do wniosku, że coś się tu nie zgadza. – Skąd się tutaj wzięłaś? Którędy jechałaś? Chyba tylko przez góry, bo przecież nie od strony nadmorskiej szosy?
– Przyjechałam wczoraj wieczorem, kiedy nadmorska szosa była otwarta.
– Przyjechałaś już wczoraj?
– Tak, i zatrzymałam się na noc w pensjonacie.
– Przecież masz mieszkać w szpitalu.
O czym my rozmawiamy? Aha, on pewnie stara się mówić o byle czym, żeby nie myśleć o tej nodze. W porządku. Chętnie mu w tym pomoże.
– Nie mogę mieszkać w szpitalu, bo mam psa. Chcesz wiedzieć, co było przyczyną wypadku?
– Masz psa?
– Co z nogą? Nadal boli?
– Jak jasna cholera. Opowiedz mi o swoim psie.
– Phoebe jest najgłupszym psem na świecie. – To mówiąc, Lizzie zaczęła delikatnie uwalniać rękę z jego uścisku. Robiła to niechętnie, jakby nie miała ochoty zrywać z nim bezpośredniego kontaktu. Widocznie poczucie bliskości było jej tak samo potrzebne jak jemu. – Myślę, że morfina zaczęła działać – rzekła na głos.
– Jeszcze nie całkiem.
Zerknęła na zegarek. Lepiej już nie będzie, pomyślała.
– Muszę ci unieruchomić nogę. Może powinieneś zacisnąć zęby na czymś twardym.
– Wozisz ze sobą metalowe przedmioty?
– Obawiam się, że nie – przyznała. – Mam tylko paczkę sucharów.
– Chyba bym zwymiotował.
– Masz mdłości?
– Okropne!
– Postaraj się nie wymiotować, w każdym razie dopóki masz usta w błocie – poradziła, podnosząc się z ziemi, by przynieść upatrzone kawałki drewna.
Wzięła jedną z gałęzi i przyłożyła ją do tylnej części złamanej łydki. Noga wyglądała fatalnie. W poradnikach pierwszej pomocy piszą, żeby w braku czegoś lepszego obłożyć złamane miejsce gazetami. Są stosunkowo antyseptyczne i dosyć sztywne. Tylko skąd ona teraz weźmie zrolowane gazety?
Miała na sobie lekki bawełniany żakiet, w sam raz na oficjalne okazje. Może się jednak przydać do wymoszczenia prowizorycznej szyny. Przynajmniej zadry nie powchodzą w nogę.
Zdjęła żakiet i owinęła nim gałąź. Potem przyłożyła prowizoryczną szynę do złamanej nogi i zaczęła ją umocowywać, owijając bandażem od kolana w dół. W tym celu musiała lekko podnieść nogę i poczuła, że mężczyzna nagle zesztywniał. Zapewne sprawiła mu wielki ból, a on nawet nie mruknął.
– Co to za pies? – wycedził przez zęby.
Jego głos był tak przepojony cierpieniem, że Lizzie mimowolnie się skrzywiła. Może za mało tej morfiny?
– Basset.
– Po co sobie wzięłaś głupiego basseta?
– Nie wzięłam, tylko odziedziczyłam. – Skoro on potrafi mówić o psie, by nie myśleć o bólu, to i ona powinna się zdobyć na podobny wysiłek. – Po babce, która zmarła trzy tygodnie temu. Zostawiła mi w spadku Phoebe. A ponieważ mieszkam w północnym Queenslandzie, a suka spodziewa się szczeniąt i jest, mierząc ludzką miarą, mniej więcej w ósmym miesiącu ciąży, wiec nie mogę jej zabrać do domu, dopóki się nie oszczeni. Na północy panują teraz straszne upały. W dodatku żadna przechowalnia psów nie przyjmie suki w jej stanie, do samolotu też jej nie wpuszczą, i dlatego muszę doczekać u was szczęśliwego rozwiązania.
Harry McKay znowu się zamyślił.
– I dlatego zgłosiłaś się do nas na zastępstwo?
– Ano tak.
Co teraz? Prowizoryczna szyna została zamocowana, a noga unieruchomiona na tyle, na ile w tych warunkach było to możliwe. Pora się stąd zabierać.
– Jesteś pewien, że nikt tędy nie przejedzie?
– Nie ma mowy. Jesteśmy zdani na siebie. Najwyższy czas, żeby obrócić mnie na plecy i sprawdzić, czy z mojej twarzy jeszcze coś zostało.
– Myślisz, że coś z nią nie tak?
– Nie. Ale sądzę, że błotna maseczka nie doda mi już więcej urody. Zbierajmy się!
Lizzie ogarnęło na nowo poczucie bezradności. Gdyby miała karetkę, kazałaby go przenieść w pozycji na baczność na sztywne nosze, a następnie dokonała dokładnych oględzin stawów szyjnych i kręgosłupa. Ale karetki nie ma, a ona nie może zostawić go leżącego na środku drogi. Mógłby znowu stracić przytomność, a nawet zasnąć. Rzęsisty deszcz przeszedł tymczasem w zimną, uporczywą mżawkę. Jeszcze trochę, a oboje dostaną hipotermii.
Czując paniczny strach, jakiego nie pamiętała z całej swej lekarskiej praktyki, położyła się znowu na ziemi.
– Teraz przewrócę cię na plecy – rzekła. – Tylko nie próbuj mi pomagać.
– Sama nie dasz rady – wymamrotał. – Ile masz wzrostu?
– Jestem wysoka.
– Nie mówisz jak osoba wysokiego wzrostu.
– Bo mam niski głos.
– Wyglądasz mi na krasnoludka.
– Bo patrzysz na mnie z dołu, w dodatku jednym okiem. – Podłożyła mu ręce pod plecy. – Wiem, że będzie bolało, ale kiedy będę cię przewracać, postaraj się nie zginać pleców ani nie skręcać szyi.
Widać było, że żarty wywietrzały mu z głowy i mobilizuje wszystkie siły.
– W porządku. Zaczynaj!
Operacja okazała się zadziwiająco łatwa. Harry zaparł się biodrami, podczas gdy Lizzie podnosiła go jedną ręką, a drugą podtrzymywała jego ramiona i szyję.
– Nie tak szybko – ostrzegła. – Powolutku.
Minutę później Harry leżał na plecach i głęboko oddychał, czekając, aż ból zelżeje. Lizzie też odpoczywała. Ich spojrzenia się spotkały.
Miał intensywnie niebieskie oczy. Niezwykłe, pomyślała Lizzie, czując się dziwnie oszołomiona. Ale może to tylko reakcja na emocjonujące przeżycia i poczucie ulgi, że Harry patrzy na nią przytomnym wzrokiem?
Nie, to nie to. Jego oczy są naprawdę niezwykłe. Miał brudną, ściągniętą cierpieniem twarz i opuchnięte czoło, ale w oczach paliły się iskierki humoru, a na ustach czaił się czarujący uśmiech.
– No i widzisz. Nic się nie stało – powiedział, po czym jednak dodał: – Przydałoby się jeszcze pięć miligramów morfiny.
– Już dostałeś dziesięć. – Badała teraz klatkę piersiową, ramiona, wszystko, czego dotąd nie było widać. – Żałuję, ale więcej nie mogę ci teraz dać.
– Przemądrzała baba.
– Jestem z tego znana. Czy oprócz złamanej nogi odczuwasz jeszcze jakiś ból?
– Nie sądzisz, że to wystarczy?
– Chyba tak.
– Możesz mi przypomnieć, dlaczego cię zatrudniłem?
– Żebyś mógł się ożenić. – Popatrzyła na samochód. Musi go wciągnąć do środka. Ale jak?
– Nie dasz rady podnieść mnie z ziemi.
– Fakt.
– Ale nie możesz mnie zostawić na środku drogi, żeby wjechała na mnie kolejna przy głupia lekarka z wielkiego miasta.
– A ile przygłupich lekarek z wielkiego miasta kręci się po okolicy?
– A widzisz! – ucieszył się. – Sama się przyznałaś, że to ty mnie przejechałaś. Świadków nie było.
– A Pheobe?
– Jaka Phoebe?
– Mój pies.
– A, słusznie. Szczenna suka.
– Wiesz co? Gdybyś zamknął się na chwilę, może bym coś wymyśliła.
– Co ty powiesz? Najwyraźniej się z niej nabija.
– Może wpadnie mi coś do głowy.
– To będzie trudne. Albo pomożesz mi dowlec się do samochodu, albo co?
– Właśnie się zastanawiam.
– Zostaw to na później. Najpierw pomóż mi się doczołgać do samochodu.
– A jeśli masz jednak uszkodzony kręgosłup?
– Nic mu nie jest.
– Skąd wiesz? Masz w środku aparat rentgenowski? – Jej bezradność musiała być widoczna, bo teraz on przejął inicjatywę.
– Wierz mi, że nie mam uszkodzonego kręgosłupa – oświadczył, biorąc ją za rękę. – Złamanie zostało unieruchomione, jestem poobijany, ale mam czucie w całym ciele. Zaczynam być senny, pewnie na skutek działania morfiny, więc jeżeli będziesz zwlekać, zasnę na amen, a wtedy takie chuchro jak ty na pewno nie wsadzi mnie do auta.
– Nie jestem chuchrem – obruszyła się, byle coś powiedzieć. Jednocześnie czuła na sobie jego spojrzenie, a na ręku gorący uścisk jego dłoni, i nagle, ni stąd ni zowąd, zdała sobie sprawę z jego fizycznej bliskości.
– Lizzie… – mówił coraz mniej wyraźnie, ale jeszcze mocniej ścisnął jej rękę, a ona tym bardziej uświadomiła sobie jego bliskość. – Tutaj nie możesz nic więcej dla mnie zrobić – dokończył. – To mnie będzie bolało, a nie ciebie.
– Wiem, i właśnie dlatego…
– Do roboty, później sobie pogadamy.
To był koszmar. Lizzie przestawiła swój mały samochodzik tak, by Harry miał blisko do tylnych drzwi, ale i tak każdy jego ruch był okupiony męką. A ona nie mogła mu w tej męce ulżyć. Długo trwało, zanim zdołał usiąść na skraju siedzenia i zaczął się wciągać na rękach w głąb samochodu, podczas gdy ona podtrzymywała jego unieruchomioną nogę. Kiedy wreszcie znalazł się bezpiecznie w środku, był tak blady, jakby miał lada chwila stracić przytomność.
– Trzymaj tylko tego przeklętego psa, żeby na mnie nie wskoczył – burknął, gdy Lizzie przypinała go pasem.
Phoebe tymczasem wspięła się na oparcie przedniego siedzenia i przypatrywała się całej operacji ze smutną, zatroskaną miną. Że też ona zawsze musi wyglądać jak chodzące nieszczęście, zirytowała się w duchu Lizzie, która dobrze wiedziała, co ta mina naprawdę oznacza. Pod pozorami smutku i głębokiej troski w psim łbie kryła się zawsze ta sama myśl: kiedy wreszcie dadzą mi coś do zjedzenia.
– Bądź spokojny, Phoebe nie zniża się do skakania. Chyba w ogóle nie wie, jak to się robi. Jak się czujesz?
– Okropnie. Dostanę morfinę?
– Wiesz, że to niemożliwe. Bardzo ci współczuję.
– To bardzo nieprofesjonalne oświadczenie. Powinnaś powiedzieć: wszystko będzie dobrze, proszę tylko wziąć aspirynę, dobrze wypocząć i zadzwonić jutro rano. Naprawdę nie dostanę morfiny?
– Najpierw muszę dowieźć cię do szpitala i porządnie zbadać.
– Żeby poddać mnie reanimacji, na wypadek gdyby nastąpiło zatrzymanie akcji serca?
– Na przykład.
– Może postaram się od razu o zatrzymanie akcji serca, żeby na czas jazdy stracić przytomność.
– Nie mów takich rzeczy – upomniała go. – Będę jechać bardzo, ale to bardzo ostrożnie. – Sprawdziła, czy pas jest dobrze zapięty. – A poza tym nie zapominaj, że jutro bierzesz ślub.
– Jutro?
– No, jutro to chyba nie będzie możliwe.
– Emily dostanie histerii.
– To twoja narzeczona?
– Uhm.
– Bardzo jej współczuję. Przykro mi, panie doktorze, nikomu w tej sytuacji nie będzie lekko. Ale przede wszystkim musimy dojechać do szpitala.