Nie jęcz.
Nie denerwuj się.
Nie mów tej wariatce, żeby jak najszybciej wynosiła się z naszego miasteczka razem z tym swoim idiotycznym psem.
Nie zapominaj, że może ci jeszcze być potrzebna.
Kiedy dojechali do miejskiego szpitaliku, twarz Harry’ego była szara z bólu. Lizzy zaparkowała przed drzwiami izby przyjęć i nacisnęła klakson.
– Przestań – zaprotestował Harry. – Jeszcze pomyślą, że przywiozłaś ofiarę wypadku.
– A kim niby jesteś, jeśli nie ofiarą wypadku?
– Nic mi nie jest.
Nie miała siły na sprzeczki.
– Czy dyżurny lekarz jest na miejscu, czy trzeba będzie go wezwać? – zapytała.
– Dyżurny lekarz?
– Tak, dyżurny lekarz. Ja też jestem wykończona.
– Dlaczego nie pojawia się zespół medyczny?
– Tutaj nie ma dyżurnego lekarza ani zespołu medycznego. Jestem tylko ja, chwilowo wyłączony z obiegu – słabym głosem odparł Harry.
– Co powiedziałeś?
– To, co słyszałaś.
– Jak to, w szpitalu nie ma drugiego lekarza?
– Nie. Dlatego potrzebowałem zastępstwa.
– Nikt mnie o tym nie poinformował.
Wreszcie w drzwiach izby przyjęć pojawiła się pielęgniarka. Była to niezwykle atrakcyjna, mniej więcej trzydziestoletnia kobieta o pięknej twarzy i świetnej figurze, o czarnych lśniących włosach zaplecionych w długi warkocz. Wyglądałaby zachwycająco, gdyby na jej twarzy nie malował się wyraz głębokiego zaniepokojenia.
Ale Lizzie ani myślała zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Nie dość, że wiozła na tylnym siedzeniu ciężko poszkodowanego człowieka, to jeszcze teraz dowiaduje się, że jest zdana wyłącznie na siebie.
– W agencji powiedzieli wyraźnie, że potrzebujecie zastępstwa, bo jeden z lekarzy bierze ślub. Dali tym samym do zrozumienia, że jest ich kilku.
– W takim razie oszukali cię – odparł Harry słabym głosem, przymykając oczy pod wpływem kolejnej fali bólu.
– Gdybym znała wszystkie okoliczności, nie zgodziłabym się tu przyjechać. Nigdy nie pracowałam sama. To niemożliwe.
– Witamy w Birrini – odburknął Harry. – Ale nie martw się, na pewno sobie poradzisz. Nie masz pojęcia, na co człowiek potrafi się zdobyć, kiedy nie ma wyjścia.
– Tymczasem pielęgniarka zbliżyła się do samochodu.
– Cześć, Emily. Poznaj panią doktor Darling. Miała mnie zastępować podczas naszej podróży poślubnej, ale zamiast tego będzie się zajmować moją złamaną nogą.
Harry ma rację, pomyślała Lizzie. Nie mam wyboru.
Znalazłszy się w znajomym środowisku ambulatoryjnej sali, zaczęła automatycznie wykonywać rutynowe czynności. To, że była przemoczona do nitki, nie ma znaczenia. Potrzeby chorego są na pierwszym miejscu. Zresztą nie ma nic na zmianę, cała jej garderoba została w pensjonacie. Przed wyjazdem do Birrini ubrała się w elegancki letni kostium, a bujne blond włosy zaczesała do tyłu i związała nad karkiem, jak przystało poważnej pani doktor. Teraz w brudnej i przemoczonej spódnicy, ze zwisającymi w nieładzie mokrymi kosmykami, musi wyglądać jak nieboskie stworzenie.
Nic mnie to nie obchodzi. Są ważniejsze sprawy. Dobrze, że Harry już nie marznie i można go dokładniej zbadać, myślała, wycierając go z pomocą Emily i ubierając w szpitalną koszulę.
– Nie chcę tej koszuli! – wymamrotał.
– Nie bądź niemądry – mruknęła Emily, ocierając z policzków łzy.
Lizzie rzuciła jej ostre spojrzenie. Pielęgniarka powinna umieć się opanować. Co prawda nie mogła być pewna, jak sama by się zachowywała, gdyby ktoś przywiózł jej narzeczonego w podobnym stanie, w dodatku w przeddzień ślubu. Pomyślała o Edwardzie, ale jakoś nie poczuła wzruszenia.
– Przynieście mi piżamę – nie ustępował Harry.
– W piżamie trudniej mi będzie dobrać się do ciebie.
– Tego się właśnie obawiam.
Harry, o dziwo, uśmiechnął się szeroko. Był półprzytomny, chwilami zasypiał, ale nie tracił humoru.
W końcu zapadł w sen, toteż mogły razem z Emily przygotować go do prześwietlenia. Lizzie odetchnęła z ulgą, ponieważ trzeba było ponownie naprostować złamaną nogę. Emily pomagała jej, nic nie mówiąc. Przestała płakać, ale miała ponurą minę.
– Wszystko będzie dobrze, proszę się nie martwić – pocieszyła ją Lizzie.
– Pani nic nie rozumie.
Pewnie nie. Mam ważniejsze sprawy na głowie.
Wreszcie, po podaniu analgetyku, Lizzie mogła przystąpić do prześwietlenia nogi, choć w tej chwili bardziej niepokoiła się o uraz głowy.
– Ból głowy wyraźnie osłabł – usłyszała nagle szept. Ze zdumienia wytrzeszczyła oczy. Nie do wiary, Harry nie tylko nie zapadł w sen, ale zgaduje jej myśli!
– Co mówisz?
– Czaszkę mam całą.
– Pozwolisz jednak, że ją zbadam – odparła surowo, a Harry ponownie zapadł w drzemkę.
Na szczęście. Czuła się nieswojo, kiedy na nią patrzył. Sama jego obecność wytrącała ją z równowagi. A jeszcze bardziej irytowała ją obecność nadąsanej Emily. Czy w tym szpitalu nie ma nikogo prócz jednej pielęgniarki?
Zresztą ma ich wszystkich w nosie. Musi po prostu robić swoje. Chociaż byłoby miło, gdyby ktoś zatroszczył się o nią, zauważył, że jest nadal w brudnym, przemoczonym ubraniu i trzęsie się z zimna.
Ktoś jednak w końcu o niej pomyślał, a tym kimś był Harry. Gdy po wykonaniu zdjęć Lizzie podeszła do łóżka na kółkach, zamierzając przewieźć chorego z powrotem do ambulatorium, Harry obudził się i chwycił ją za rękę.
– Przecież ty cała ociekasz wodą – powiedział. – Musisz się wreszcie ogrzać i wysuszyć – dodał zadziwiająco mocnym głosem. – Emily, zajmij się nią!
– Najpierw musimy zająć się tobą – odparła Emily. Z nich trojga wyglądała na najbardziej wytrąconą z równowagi.
– Czy mogę się na coś przydać? – Pytanie to zadała nieco starsza piegowata pielęgniarka, która ni stąd, ni zowąd pojawiła się w drzwiach i stała teraz, mierząc Emily, Harry’ego i Lizzie pełnym zdziwienia wzrokiem. – Joe powiedział mi o wypadku. Panie doktorze, co się stało?
– Doktor McKay złamał nogę – burknęła Emily.
– Toć widzę. A to dopiero kram. Przyszłam właśnie na dyżur. Co mam robić?
– Niech Emily zostanie przy mnie – zakomenderował Harry. – A ty, May, bądź łaskawa zająć się panią doktor.
– Panią doktor?
– To znaczy mną – zmęczonym głosem wyjaśniła Lizzie. – Jestem lekarzem. Nazywam się Lizzie Darling. Mam zastępować doktora McKaya – dodała bez przekonania.
Była u kresu sił. Miała wrażenie, że za chwilę padnie z nóg. Nowo przybyła miała na szczęście dosyć rozumu, by to zauważyć. W jej oczach pojawił się wyraz szczerej troski.
– To pani jest naszym nowym lekarzem i ma basseta? Bardzo się cieszę – rzekła, wyciągając do Lizzie rękę.
– Uhm – niewyraźnie mruknęła Lizzie, z trudem opanowując drżenie na całym ciele. May zerknęła niepewnie na Emily.
– Pani doktor ocieka wodą. Jak tak dalej pójdzie, zamoczy nam nasze czyste podłogi – odezwała się. – Pozwolisz, że pomogę jej się wysuszyć?
– Rób, co chcesz – obojętnie odparła Emily.
– Pokażę pani prysznic, a sama pójdę poszukać suchych rzeczy – oznajmiła May, zwracając się do Lizzie.
– A może ma pani własne rzeczy w samochodzie? Joe, nasz sanitariusz, zajął się pani psem. Wypuścił biedaczkę z samochodu, bo inaczej poszarpałaby obicia na strzępy. Powiem mu, żeby przyniósł pani walizkę.
– Wszystkie moje rzeczy zostały w pensjonacie kilka kilometrów stąd. Ale wystarczy mi szpitalny szlafrok – wybąkała Lizzie, wdzięczna za pierwszy objaw ludzkiej serdeczności. Nie jest już sama. Ktoś o nią dba. Nie zapomniała jednak o swoich zawodowych obowiązkach. – Muszę najpierw obejrzeć zdjęcia.
– Zdjęcia mogą poczekać – odezwał się Harry.
– Oczywiście, a noga sama się zrośnie.
– Wystarczy włożyć ją w gips.
Łatwo mu mówić, pomyślała. Czy już zapomniał, co mu mówiła o skomplikowanym złamaniu i zatamowaniu krążenia? Ze o mały włos nie stracił nogi?
– Dziwnie będziesz jutro wyglądał, idąc do ołtarza z nogą w gipsie – wyszeptała Emily, pochylając się nad chorym.
Dziewczyna była kompletnie rozbita. Podczas prześwietlania nogi Lizzie nie miała z niej praktycznie żadnego pożytku. Teraz popatrzyła na nią z niedowierzaniem. Czy ona sobie naprawdę wyobraża, że Harry jutro weźmie ślub? Chciała coś powiedzieć, ale uznała, że szkoda czasu. Harry musi odpocząć, a ona powinna doprowadzić się do porządku.
– Czy możesz odwieźć pana doktora na oddział i zapewnić mu spokój? – poprosiła znużonym głosem.
– Prześpij się, Harry, a potem zdecydujemy, co dalej robić. Zgoda?
– Dobrze, ale pod warunkiem, że zajmiesz się sobą.
– Obiecuję. Zajmowanie się sobą to moja specjalność. A teraz śpij.
Nie ma uszkodzeń czaszki, stwierdziła Lizzie po obejrzeniu zdjęć. Utrata przytomności musiała być spowodowana bardzo silnym uderzeniem w głowę przy upadku.
Z nogą sprawa wyglądała nieporównanie gorzej. May aż gwizdnęła na widok prześwietlenia. Chwilę i wcześniej licząca około czterdziestu lat May wyjaśniła Lizzie:
– Jestem tu za podaj, przynieś, pozamiataj. Dwadzieścia lat temu przeszłam podstawowy kurs pielęgniarski. Robię wszystko, co mi każą, i za nic nie odpowiadam. Emily jest naszą główną fachową siłą, ale tak się rozkleiła, że chyba nie na wiele się przyda. Musi pani polegać na mnie.
I bardzo dobrze, pomyślała Lizzie. Życzliwość starszej pielęgniarki działała na nią kojąco. Upewniwszy I się, że głowie Harry’ego nic nie zagraża, mogła teraz wziąć prysznic i przebrać się w suche rzeczy.
– On chyba nie stanie jutro przed ołtarzem, prawda?
– bystro zauważyła May.
– Oczywiście, że nie – odparła Lizzie.
– Trzeba będzie spiąć kości gwoździami?
– Chyba tak, bo w przeciwnym razie musiałby spędzić sześć tygodni z nogą na wyciągu, a wynik i tak byłby niepewny. No i są odłamki, które trzeba unieruchomić albo usunąć.
– Czy złoży mu pani nogę na miejscu?
– O nie. Do tego potrzebny jest chirurg ortopeda, no i oczywiście anestezjolog. Ja ostatecznie mogłabym podjąć się anestezji, gdybyś ty potrafiła dopasować złamane kości.
– Pięknie dziękuję – roześmiała się May. – Nigdy nie miałam drygu do stolarki.
– W takim razie wyślemy go w lepsze ręce.
– To znaczy, że o jutrzejszym weselu nie ma mowy?
– Najmniejszej. Trzeba go jak najszybciej odtransportować do porządnego miejskiego szpitala, gdzie złożą mu nogę jak trzeba, i zapewnią opiekę neurologa. A jak minie kryzys, Harry wróci do domu na rekonwalescencję.
– Czyli pod pani opiekę?
– Chyba tak – z westchnieniem odparła Lizzie. Nie tak wyobrażała sobie pracę w Birrini. Kiedyś, dawno temu, zaraz po studiach, pracowała jako lekarz rodzinny. Zaledwie przez dwa lata. Ale po tamtym feralnym dniu, o którym wolałaby zapomnieć, przeszła na oddział nagłych wypadków wielkiego miejskiego szpitala i pracowała od dziewiątej rano do piątej po południu. W godzinach pracy oddawała się bez reszty pacjentom, ale po powrocie do domu była wolnym człowiekiem.
A teraz utknęła w jakiejś zapadłej rybackiej mieścinie, w której jedyny lekarz został obezwładniony chorobą. Zostanie wessana w miejscowe problemy. Na dobrą sprawę powinna stąd natychmiast wyjechać. I zadzwonić z awanturą do agencji, która ją okłamała.
Znaleźliby jej pracę w innym miejscu. Na zastępstwa jest zawsze duże zapotrzebowanie. Tak, ale…
– Bez pani nie damy sobie rady – odezwała się May. Lizzie aż drgnęła.
– Kiedy ze mną jest podobnie jak z tobą – odparła. – Potrafię ciężko pracować, ale nie lubię ponosić odpowiedzialności.
– Czasami człowiek nie ma wyboru – sprytnie zauważyła May. – Tak jak pani teraz. Jeśli Harry’ego zabiorą do innego szpitala, a pani wyjedzie, trzeba będzie zamknąć interes do jego powrotu. I wszyscy pacjenci…
– A ilu ich macie? – przerwała Lizzie.
– Pięcioro. To znaczy w samym szpitalu. Bo jest jeszcze dom opieki.
– Jego nie trzeba by zamykać.
– Domu nie, ale szpital tak. Lizzie zmarszczyła brwi.
– Czegoś tu nie rozumiem. Zastępstwo w waszym szpitalu przyjęłam dopiero w ostatni wtorek, a termin wesela musiał być znany przynajmniej od paru miesięcy.
– Wcześniej był umówiony inny lekarz, ale dowiedział się, jaka to zapadła dziura, i w ostatniej chwili zrezygnował.
To dlatego w agencji ukryli przed nią prawdę. Ogarnęła ją złość.
– W takim razie i ja mam prawo…
– Nie – gwałtownie zaoponowała May. – Pani jest dobra.
– Wcale nie jestem dobra.
– Już ja się znam na ludziach. Ktoś, kto włóczy ze sobą takiego psa jak ta pani suka, zamiast go dawno uśpić, musi mieć serce ze szczerego złota.
– Uważasz, że mam źle w głowie?
– Ja tego nie powiedziałam.
Był to najrozkoszniejszy prysznic w jej życiu. Lizzie stała i stała pod strumieniem gorącej wody, która zmywała z niej brud, uspokajała napięte nerwy i pozwalała zapomnieć o kłopotach i zobowiązaniach.
Phoebe zaopiekował się jakiś człowiek imieniem Joe. Już samo to sprawiło Lizzie nie wysłowioną ulgę. Od śmierci babki suka nie odstępowała jej na krok, co było męczące dla osoby nawykłej do samotności, która nie lubi się wiązać.
Wybierając się dziś do Birrini, Lizzie postanowiła zostawić Phoebe w pensjonacie. Ale gdy tylko zamknęła za sobą furtkę i chciała wsiąść do samochodu, nieszczęsna suka zaczęła rozpaczliwie skomleć i rzucać się na ogrodzenie.
– Przestań, bo stracisz szczeniaki – upomniała ją. Ale Pheobe tak długo skomlała i nie przestawała się szamotać, że Lizzie musiała ją w końcu wziąć. Na swoje nieszczęście, bo przez nieznośną Phoebe znalazła się teraz w beznadziejnym położeniu.
Co powiedziała May? Że jestem dobra?
Nie jestem dobra. Po prostu nie mam wyjścia.
Phoebe była ukochanym psem babci, która bardzo kochała Lizzie i była w jej trudnym dzieciństwie i młodości jedynym oparciem. Na myśl o babci w oczach Lizzie zakręciły się łzy. Nie, nie będzie płakać. To z powodu babci nie mogła uśpić nieszczęsnej Pheobe.
– Jak mogłaś pozwolić, żeby zaszła w ciążę? – jęknęła na głos pod adresem zmarłej babki. – Jednego basseta jakoś bym zniosła, ale cały miot szczeniaków? W dodatku nie wiadomo, jakiej rasy. A jak przyplątał się jakiś kundel? Może zresztą to i dobrze, bo szczeniaki odziedziczyłyby rozum po ojcu.
– Hej, kochanie, masz towarzystwo pod prysznicem? – rozległ się głos May. – Bo jeśli tak, to nie przeszkadzam.
– Nic ważnego, po prostu rozmawiałam z sitkiem od prysznica – odparła Lizzie, wystawiając głowę.
Miła kobieta z tej May, pomyślała. Chyba się zaprzyjaźnimy. Jeszcze bardziej się ucieszyła, widząc, co May trzyma w rękach.
– Moje ubrania!
– Ano. Joe przywiózł je z pensjonatu.
– Przywiózł moje bagaże?
– Tak, wszystkie rzeczy. Razem z legowiskiem dla psa.
– To bardzo miło z jego strony. – W rzeczywistości wiadomość ta niezbyt ją ucieszyła. – Możesz mi podać ręcznik? – Wycofała się dla zyskania na czasie za zasłonę, chcąc się zastanowić. – Ale ja nie mogę zostać – rzekła po chwili.
– Musi pani.
– Niby dlaczego?
– Bo potrzebujemy lekarza, który byłby na zawołanie przez całą dobę siedem dni w tygodniu.
– Jak to? – spytała Lizzie, z trudem przełykając ślinę. – Przecież doktor McKay nie był pod telefonem, kiedy wpadł mi pod samochód na leśnej drodze.
– Tylko dlatego, że Emily ciosała mu kołki na głowie. Nic dziwnego, że miał dosyć. Ja też uciekłabym gdzie pieprz rośnie, gdybym musiała bez przerwy podziwiać przygotowania do ceremonii ślubnej.
– To miał być ślub z wielką pompą?
– Jeszcze jaką! – May wsunęła za zasłonę rękę, podając Lizzie bieliznę.
– Lubisz grać rolę garderobianej?
– Tylko jak mam ochotę pogadać. Wyśle pani doktora McKaya do innego szpitala?
– Jak tylko dostanę się do telefonu.
– Emily nigdy tego pani nie daruje.
– Nic na to nie poradzę.
– To pani go potrąciła.
– Więc co mam teraz zrobić? Uzdrowić go cudownym sposobem, żeby mógł dojść o własnych nogach do ołtarza? Jeżeli Emily chce koniecznie zostać jutro jego żoną, musi pojechać razem z nim i zgodzić się na ślub przy szpitalnym łóżku.
– Mam podać dżinsy i koszulkę? – zapytała May.
– Doskonale. – Naciągnąwszy na siebie ubranie, Lizzie wyszła zza prysznicowej zasłony.
– Pani im powie, czy ja mam to zrobić?
– Co?
– Że ślub się nie odbędzie.
– A gdzie jest Phoebe? – zapytała Lizzie, na wszelki wypadek zmieniając temat.
– Pod dobrą opieką. Phoebe może na razie poczekać. Teraz musimy przede wszystkim uporać się z Emily.
Czysta i przebrana w suche rzeczy Lizzie ruszyła w kierunki sali, w której odpoczywał Harry. Kiedy zbliżyła się do drzwi, z wnętrza dobiegł ją zdenerwowany kobiecy głos.
– Z nogą w gipsie dojdziesz o kulach do ołtarza. A potem będę cię podtrzymywać. Nie możemy sprawić zawodu dwustu zaproszonym gościom.
Lizzie zatrzymała się z ręką na klamce, czekając na reakcję Harry’ego. On jednak milczał. W obecnym stanie biedak gotów jest zgodzić się na wszystko, pomyślała i otworzyła drzwi. Emily popatrzyła na nią jak na intruza, natomiast na twarzy Harry’ego odmalowała się widoczna ulga.
– Nie wyglądasz na lekarza – zauważył z lekkim uśmiechem.
Faktycznie. Lekarski kitel dodałby jej powagi, ale w szpitalnych zasobach były tylko kitle w jego rozmiarze.
– Ty też nie przypominasz lekarza.
– Bo też czuję się raczej jak pacjent. Co mnie czeka?
Lizzie nie od razu zdobyła się na odpowiedź.
– Podróż do Melbourne. Za pół godziny – odparła w końcu.
– Co pani opowiada! – obruszyła się Emily, puszczając rękę Harry’ego.
– Mówię, że Harry musi być jak najszybciej przewieziony do Melbourne do szpitala. Pogotowie lotnicze zjawi się za jakieś trzydzieści minut. Ja nie potrafię złożyć twojej nogi.
– Dlaczego? – spytał Harry.
Widać nie pamiętał, co mu wcześniej mówiła o rozmiarach złamania i jego możliwych konsekwencjach.
– Chcesz zobaczyć zdjęcia? Ale uprzedzam, że to nie będzie przyjemny widok – ostrzegła go.
Harry bez słowa wyciągnął rękę.
– O cholera! – rzekł po chwili. – Mogło nastąpić zatamowanie krążenia.
– I nastąpiło, ale jakimś cudem udało mi sieje przywrócić. Co nie znaczy, że niebezpieczeństwo minęło. Widzisz te odłamki? Nadal mogą się przemieścić.
Harry zagwizdał pod nosem.
– Kiedy wyprostowałaś kości? Nic nie pamiętam.
– Zanim odzyskałeś przytomność.
– Powinienem być ci wdzięczny.
– Za to, że stratowałam cię samochodem?
– Sam jestem sobie winien. Do głowy mi nie przyszło, że tamtą drogą może ktoś jechać. Dlaczego właściwie zatrzymałaś się w tym okropnym pensjonacie?
– Bo nigdzie nie przyjmują psów. Bardzo cię boli?
– Nie bardzo.
– Przecież widzę. Przed podróżą dam ci coś na znieczulenie.
– Ależ Harry, to szaleństwo – wtrąciła się Emily. – Powiedz coś, przecież wiesz, że nigdzie nie możesz lecieć.
– Niestety, to konieczne – oświadczyła Lizzie. – Harry musi się znaleźć w rękach chirurga ortopedy.
– Tak jest, pani doktor. Ma pani świętą rację – ochoczo przytaknął chory.
Czy tylko jej się przywidziało, czy rzeczywiście mrugnął do niej okiem?
– A dlaczego pani nie może tego zrobić? – nie ustępowała Emily. – Ostatecznie mógłby być na wózku.
– Posłuchaj mnie, Emily – z westchnieniem podjęła Lizzie. – Harry’ego czeka poważna operacja. To, że zdołałam jakimś cudem przywrócić krążenie w złamanej nodze, nie znaczy, że zagrożenie minęło. Bardzo mi przykro, ale Harry musi się znaleźć w szpitalu z prawdziwego zdarzenia. Nie ma wyjścia.
– Musi być jakiś sposób.
– Niestety, nie ma.
– Harry, zrób coś, przemów jej do rozumu – chlipnęła Emily.
Dziewczyna zaraz wpadnie w histerię, pomyślała Lizzie. A wszystko z powodu jakiegoś głupiego wesela. Nie wiedziała, co powiedzieć. Na szczęście inicjatywę przejął Harry.
– To ty musisz zacząć rozsądnie myśleć – zwrócił się do Emily. – Nie ma rady, musimy odłożyć ślub. A teraz bardzo cię przepraszam, ale muszę omówić z Lizzie karty pacjentów.
To ciekawe, pomyślała. Bardziej mu zależy na pacjentach niż na własnym weselu.
– Już je widziałam. May mi pokazała.
– A co będzie, jak Phoebe zacznie rodzić? – zagadnął Harry z przekornym uśmiechem.
Jaki on ma ujmujący uśmiech!
– Postarałam się z góry o adres i telefon tutejszego weterynarza.
– Ale nie sprawdziłaś, ilu mamy lekarzy? Ciekawe. Znów ten przekorny, czarujący uśmiech!
– Czy mogę coś dla ciebie zrobić, zanim zjawi się samolot? – spytała, odpychając od siebie niepotrzebne myśli. – A ty? – dodała, zwracając się do Emily. – Czy chcesz z nim polecieć? Bo jeśli tak, to musisz spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Chcesz coś na uspokojenie?
– Oczywiście, że z nim polecę. I nie muszę się pakować ani brać niczego na uspokojenie. – Wbrew tym zapewnieniom, dziewczyna była bliska histerii.
– Chcesz, żebym zawiadomiła twoich rodziców? – zaproponowała Lizzie.
– Sama do nich zadzwonię – burknęła Emily. – Mama musi ustalić nową datę ślubu.
– Z tym radziłabym poczekać – powiedziała Lizzie, kładąc kobiecie rękę na ramieniu. Nic z tego nie rozumiała. Zachowanie obojga narzeczonych było doprawdy zastanawiające. – Może jednak dam ci coś na uspokojenie i skontaktuję się z twoją matką?
– Niczego od ciebie nie potrzebuję – parsknęła Emily. – Sama sobie poradzę. Idę się spakować.
– Przepraszam za wszystko – rzekła Lizzie po jej wyjściu, zabierając się do wypisywania Harry’emu karty choroby.
– Nie musisz za nic przepraszać. – Jak na człowieka cierpiącego, który o mało nie stracił nogi i musiał odwołać wesele, Harry był w zadziwiająco dobrym humorze. – To Emily bardziej zależało na uroczystości ślubnej niż mnie. Zostaniesz do mojego powrotu?
– Właściwie nie powinnam. Zostałam oszukana.
– Nie przeze mnie. A za to złamałaś mi nogę.
– To nie trzeba było biegać środkiem drogi.
– Musiałem się zrelaksować. Miałem dosyć przygotowań do ceremonii ślubnej. Ale pomówmy lepiej o pacjentach.
– Już wszystko wiem. Przestudiowałam karty.
– Zwróć uwagę na małą Lillian. Powinno się ją skierować na specjalne leczenie do szpitala psychiatrycznego, ale rodzice nie wyrażają zgody. Dziewczynka ma skłonności samobójcze.
– Dopilnuję, żeby nic się nie stało. Miałam już do czynienia z przypadkami młodzieńczej anoreksji. Ale dziękuję za ostrzeżenie. Będę ją miała na oku.
– Jeszcze jedno. Ponieważ zostajesz sama, a musisz być na każde zawołanie, nie możesz mieszkać w pensjonacie.
– Ty sam pobiegłeś do lasu bez telefonu.
– Tylko na pół godziny. Miałem dosyć telefonów w sprawie wesela.
– Wychodzi na to, że to ja uratowałam cię od tych okropności – zażartowała.
– Co się odwlecze, to nie uciecze – westchnął Harry.
– Jakoś to przeżyjesz – odparła, zaczepnie przekrzywiając głowę. – Muszę na chwilę wyjść. May szuka mi kwatery u kogoś, kto zgodzi się przyjąć psa.
– Możesz się wprowadzić do służbowego mieszkania w szpitalu.
– Ale to przecież twoje mieszkanie, a ty wrócisz za kilka dni.
– Mam dwie sypialnie, a większość moich rzeczy jest już w nowym domu, w którym mieliśmy zamieszkać po ślubie.
Lizzie zastanowiła się.
– A Pheobe? Zarząd nie będzie miał obiekcji?
– Pewnie tak. Możesz im wtedy powiedzieć, że albo zgodzą się na psa, albo wyjeżdżasz. Czy mogę wreszcie dostać tę morfinę?
Lizzie spojrzała na zegarek.
– W porządku. Zaraz zawołam May.