Tobą Mixxax, którego okrągła twarz pobladła z gorąca, wysunął głowę ze swojego auta powietrznego.
— Wygląda na to, że Mur i Lea znowu się kłócą. Jego auto nadciągnęło niepostrzeżenie. Dura właściwie zajmowała się przymocowywaniem lin do fragmentu zniszczonej Skóry. Przerwała pracę. Bolały ją ręce i nogi. Nawet tu, na zewnętrznej powierzchni obłoku odłamków, który rozpraszał się po eksplozji Miasta, panował nieznośny upał i hałas, a praca była długa, ciężka i niebezpieczna. Słyszała podniesione głosy Lei i Mura. Ogarnęła ją irytacja — jak długo jeszcze będzie musiała trzymać ich w ryzach, zanim nie nauczą się pracować razem jak dorośli ludzie?
Kiedy jednak przyjrzała się okrągłej twarzy Toby — jego rozszerzonym na skutek ciepła porom, niepewnej minie — natychmiast zapomniała o złości. Wyprostowała się i uśmiechnęła.
— Miło cię widzieć, farmerze. Mężczyzna uśmiechnął się blado.
— Wyglądasz na zmęczoną, Dura… Zdaje się, że wszyscy jesteśmy wyczerpani. W każdym razie — dorzucił z lekkim napięciem w głosie — już nie jestem farmerem.
— Ale znowu nim będziesz — odparła Dura, falując w jego stronę. — Przepraszam, Tobą.
Musiała się przeciągnąć, gdyż miała zesztywniały kręgosłup. Spojrzała na niebo. Linie wirowe wyprostowały się i przecinały niebo w charakterystycznych sześciokątnych układach, uspokajając obrazem zorganizowanego porządku. Ustabilizowane Mag-pole tworzyło mocną sieć pływu w Powietrzu — znowu można było falować i odbudowywać to, co uległo zniszczeniu.
Dura rozstawiła palce i skontrolowała odległości między liniami. Ich powolne pulsowanie sugerowało, że wkrótce nadejdzie stosowny moment na ceremonię Koła w sercu zrujnowanego Miasta.
— Co z farmą? — zapytała ostrożnie. — Czy Ito…
— Farmę doprowadzamy do porządku — rzekł Tobą. — Powoli. Ito… próbuje się nie załamywać. Jest bardzo spokojna.
— Przez chwilę poruszał małymi, niemal komicznymi wargami, jakby wyrażanie uczuć przychodziło mu z najwyższym trudem.
— Wiesz, że towarzyszy jej Farr. I kilku przyjaciół Crisa, surfe-rów. Crisa nie ma, ale myślę, że obecność młodych ludzi stanowi jakąś pociechę dla Ito.
Dura dotknęła jego ramienia.
— W porządku. Nie musisz nic mówić. Chodź, może pomożesz mi załagodzić kłótnię między Leą i Murem…
Tobą wygramolił się z samochodu.
Razem brnęli przez Miasto. Parz przeobraziło się w obłok szybujących odłamków Skóry i powyginanych elementów dźwigarów z materii rdzeniowej, który spajał niezliczone drobiazgi ludzkiego świata, beztrosko rozsypane w Powietrzu. Mniej więcej w środku obłoku unosiło się Koło do wykonywania egzekucji, oderwane od starego Rynku. Dryfując tuż przy brzegu chmury odpadków, Dura widziała części garderoby, zabawki, zwoje manuskryptów, kokony, przybory do gotowania — zawartość tysięcy zniszczonych gospodarstw domowych.
Nieliczne sektory Miasta, które przetrwały ostatnie Zaburzenie, nadal zapadały się konwulsyjnie, mimo iż od wycofania się Xeelee upłynęło parę tygodni. Nieuważny obserwator mógłby pomyśleć, że gromady ludzi, którzy pełzali po unoszących się resztkach, to pijawki, czyściciele przyśpieszający niszczenie jakiegoś wielkiego gnijącego trupa, szybującego w napęczniałym Powietrzu Bieguna. Wielu byłych mieszkańców drewnianej metropolii, którzy niedawno ją opuścili, wróciło do Parz, żeby szukać swoich rzeczy i pomagać przy odbudowie. Przy okazji zdarzały się przypadki szabrownictwa; zbyt wielu ludziom zależało jedynie na przetrząśnięciu szczątków Miasta, które nieprędko miało osiągnąć dawną świetność.
Jednakże obowiązywał specjalny edykt Horka, zabraniający masowego powracania do Parz. Sporo dawnych mieszkańców metropolii rozproszyło się po farmach sufitowych zagłębia i zostawało tam, aby pracować i uchronić się przed głodem. W ruinach Miasta przystąpiono do likwidacji zniszczeń i odbudowy. Ekipy robotników zdołały zlokalizować ocalałe prądnice. Wielkie silniki, które kiedyś wytwarzały prąd we wstęgach kotwicznych, zostały oczyszczone z gruzów infrastruktury. Teraz unosiły się w wolnej przestrzeni, a ich grube powłoki z materii rdzeniowej lekko połyskiwały w fioletowym świetle Morza Kwantowego, jak gdyby były ogromnymi opancerzonymi zwierzętami.
Dura pomyślała z zaniepokojeniem, że szczęśliwy koniec nie jest wcale taki pewny. Nietrwałe społeczeństwo, dryfujące bezradnie po Zaburzeniu spowodowanym przez Xeelee, mogło się rozpaść, ulec całkowitej dezintegracji. Wystarczyłby samobójczy konflikt związany z kurczącymi się zasobami, z niegdyś cennymi dobrami starego Parz, które na skutek katastrofy stały się bezwartościowymi ozdóbkami.
To była jednak kwestia czasu. Na razie ludzie wydawali się — na ogół — przygotowani do wspólnego wysiłku i odbudowy. Dominował nastrój nadziei, chęć rozpoczęcia życia od nowa.
Dura z zadowoleniem odnotowała ból w mięśniach i sztywność pleców. Miała pewność, że przyczyniła się ciężką pracą do odbudowy skromnej cząstki Płaszcza. Czuła przypływ energii i optymizmu. Odnosiła wrażenie, że następne dni będą jednymi z najszczęśliwszych w jej życiu.
W oczyszczonej przestrzeni, w odległości kilku ludzi od samochodu, Mur pokazywał Lei — ładnej dziewczynie, która kiedyś była surferem — jak robić sieci z plecionej kory drzew skorupowych. Otaczała ich plątanina częściowo zwiniętych sznurów i resztek sieci. Mały Jai — ponownie połączony z ojcem — kręcił się w Powietrzu wokół tych dwojga. Nagie i śliskie dziecko chwytało kawałki lin, gaworząc radośnie. Lea wymachiwała sznurkiem przed twarzą Mura.
— No dobrze, ale nie rozumiem, dlaczego każesz mi zrobić to jeszcze raz.
Mur był tak wściekły, że jego głos załamywał się jak u młodzieńca przechodzącego mutację. Dura doszła do wniosku, że w porównaniu z dziewczyną z Miasta wciąż wydawał się bardzo chudy.
— Ponieważ sieć nie jest spleciona jak należy. Wykonałaś robotę źle. Jeszcze raz! I nie…
— I nie mam zamiaru wysłuchiwać tego rodzaju gadki od kogoś takiego jak ty, nadpływowcze.
Tobą położył ręce na ramionach dziewczyny.
— Lea, Lea. Nie powinnaś odzywać się w ten sposób do naszych przyjaciół.
— Przyjaciół? — Dziewczyna rzuciła imponującym stekiem przekleństw. Tobą zbladł i oddalił się od niej z przerażeniem. Dura wzięła sznurek wyrzucony przez Leę.
— Być może Mur nie wyjaśnił wszystkiego — odezwała się swobodnie. — Musisz pleść sznurek podwójnie, żeby zwiększyć wytrzymałość sieci. — Pociągnęła kawałki liny, pokazując, jaka jest mocna.
— Ale sposób, w jaki on do mnie mówi…
— Ta plecionka to świetny kawał roboty. — Dura spojrzała na dziewczynę. — Ty ją wykonałaś?
— Tak, ale…
Dura uśmiechnęła się.
— Istoty Ludzkie potrzebują wielu lat praktyki, żeby się nauczyć tak dobrego wyplatania, a ty już prawie opanowałaś tę umiejętność.
Oszołomiona tą pochwałą Lea musiała bardzo się wysilać, żeby zachować gniewną minę. Odgarnęła z czoła wymyślnie ufarbowane włosy.
Dura podała jej sznurek.
— Z niewielką pomocą Mura osiągniesz taką wprawę, że będę przychodziła do ciebie na lekcje. Chodź, Tobą, zróbmy przerwę. Chciałabym zobaczyć, jak sobie radzi Adda.
Kiedy odlatywali, Dura obejrzała się, bardzo dyskretnie, i zobaczyła, że Mur i Lea niechętnie zbliżają się do siebie i znowu chwytają kawałki sznurka.
Była zadowolona z rozładowania drobnego konfliktu. W skry-tości ducha cieszyła się, że jej współplemieńcom udaje się dostosowywać do sytuacji, którą zastały tu, na Biegunie, a w dodatku idzie im to lepiej niż niektórym mieszkańcom Miasta.
Dura spodziewała się, że Istoty Ludzkie będą wstrząśnięte i rozczarowane, kiedy po długiej podróży-przez niebo zastaną tylko rozpraszającą się chmurę szczątków. Zareagowały o wiele spokojniej, niż przewidywała… zwłaszcza gdy znowu ujrzały swoje dzieci. Po prostu nie miały pojęcia, czego tu oczekiwać. Nie mogły wyobrażać sobie Parz w całej jego świetności — podobnie jak ona, zanim została tu przywieziona przez Tobę. Już sama liczba mieszkańców, potężne, tajemnicze silniki, drogocenne przedmioty porozrzucane wręcz niedbale w Powietrzu — to wszystko musiało się wydać małej grupce jej ziomków wystarczająco wspaniałe.
Część nieregularnego, rozszerzającego się obłoku została odgrodzona i była traktowana, nieformalnie, jako rejon szpitala. Dura i Tobą przepchnęli się przez kłębowisko szczątków i zaczęli mijać szeregi pacjentów, unoszących się wygodnie w Powietrzu i luźno powiązanych linami. Dziewczyna zerkała na nich ukradkiem, nieco zakłopotana. Wielu ludzi odniosło tak poważne obrażenia, że nie mogło liczyć na całkowite odzyskanie sprawności. Niemniej jednak, poszkodowani byli otoczeni fachową opieką. Bandaże i łubki wydawały się nienaruszone i czyste.
Zniszczenie Parz miało przynajmniej tę dobrą stronę, że odbyło się na wielką skalę. Dzięki temu wiele mniejszych przedmiotów — na przykład sprzęt medyczny — zostało po prostu wyrzuconych w Powietrze i nie uległo uszkodzeniu.
Kiedy zbliżyli się do prowizorycznego szpitala, powitał ich Muub, dawny lekarz Dworu. Medyk zarzucił swą niepraktyczną elegancję; miał na sobie ubiór przypominający kaftan Poławiacza, zaopatrzony w mnóstwo kieszonek. Zamiast błyszczącej łysiny, uwagę przykuwał jego promienny uśmiech. Dura nigdy nie widziała lekarza w tak dobrym nastroju — sprawiał wrażenie szczęśliwego, wręcz wyzwolonego.
Muub zaprowadził ich do Addy. Stary nadpływowiec dryfował z ponurą miną obok wypchanego, zapieczętowanego kokonu. Dura wiedziała, że w kokonie znajduje się Bzya, okaleczony Poławiacz, który wciąż mógł co najwyżej bełkotać prawie niezrozumiale przez to, co zostało z jego ust. Bzya najwyraźniej spał, lecz Adda był zadowolony, że może czuwać przy swoim przyjacielu, pielęgnować go, ilekroć zachodziła taka potrzeba, i pomagać w ten sposób Jool i jej córce Shar (która wróciła z farm sufitowych).
Stary myśliwy uścisnął Durę i wypytał ją o pozostałe Istoty Ludzkie. Córka Logue'a opowiedziała mu o Murze i Lei.
— Istnieją sporne kwestie — dodał Muub. — Jednakże wasi nadpływowcy dobrze współpracują z obywatelami Parz. Zgodzisz się ze mną, Adda?
— Może — burknął stary człowiek, jak zawsze z kwaśną miną. — A może nie. Może „dopasowujemy się" zbyt łatwo. Dura uśmiechnęła się.
— Jesteś strasznym cynikiem, kochany Addo. Nikt nie zmuszał Istot Ludzkich, żeby tu przybyły i pomagały społeczności Miasta w uprzątaniu gruzów.
— Aczkolwiek bardzo się cieszymy, że tu jesteście — rzekł lekarz wylewnie. — Bez waszych silnych, nadpływowych mięśni nie zrobiliśmy nawet połowy tego, co już zostało wykonane.
— Jasne. Pod warunkiem, że nie będziemy używali naszych „silnych, nadpływowych mięśni" do budowy kolejnej miłej, schludnej klatki dla siebie samych.
— Daj spokój, Adda — odezwała się Dura.
— Ale przecież nigdy nie byliście w klatce — powiedział Tobą Mixxax zdenerwowanym głosem. — Nic nie rozumiem. Medyk uniósł ręce.
— Adda ma rację. Odbudowując nasze Miasto, powinniśmy zastanowić się również nad odbudową naszych serc. Istoty Ludzkie były w klatce. Tobą. Tak jak my wszyscy: w klatce ignorancji, uprzedzeń i przemilczeń.
Dziewczyna spojrzała na niego uważnie.
— Naprawdę popierasz coś takiego?
— Czy my w ogóle potrzebujemy Miasta? — zapytał stary nadpływowiec z ironią w głosie. — Może przyszła pora, żebyśmy zaczęli wszystko od nowa bez niego.
Dura potrząsnęła głową.
— Chyba nie zgodzę się z tobą. Korzyści wiążące się z istnieniem Miasta — stabilność, składnica wiedzy, dostęp do usług medycznych — pomogą wszystkim osobom zamieszkującym Płaszcz. — Przygwoździła Muuba zdecydowanym spojrzeniem. — Nieprawdaż?
Lekarz skinął głową z powagą.
— Nigdy nie osiągnęlibyśmy postępu, bazując na uprawie pól. Jednakże Miasto nie może znowu stać się więzieniem-twier-dzą. Właśnie dlatego planujemy stworzenie wielu społeczności satelickich, z Miastem jako centrum. Nie powinniśmy więzić ludzkości w jednym miejscu, które tak łatwo może ulec zniszczeniu z zewnątrz — i za sprawą naszych serc.
Adda prychnął.
— Mówisz o naturze ludzkiej. Cóż ją powstrzyma od powtórzenia odwiecznych błędów, jeśli chodzi o więzienia i twierdze?
— Tylko uparty i nieprzerwany wysiłek dobrych mężczyzn i kobiet — odparł medyk spokojnie. — Hork dąży do tego samego. Mówi o nowych strukturach władzy — o radach przedstawicielskich, za których pośrednictwem wszyscy mieszkańcy Płaszcza mieliby wpływ na rządzenie.
— Znam Horka i trochę trudno mi w to uwierzyć — przyznała Dura.
— Wobec tego musisz się postarać w to uwierzyć — powiedział Muub surowo. — Dura, Hork nie jest jakimś sentymentalnym marzycielem. Wie, jaka jest rzeczywistość, i potrafi sobie z nią radzić. Rozumie, że bez pradawnej mądrości Istot Ludzkich — bez waszej wiedzy dotyczącej Wojen Rdzeniowych i możliwości odzyskania części starożytnej technologii — Miasto zostałoby zmiecione przez atak Xeelee i nawet nie mielibyśmy pojęcia, dlaczego. Być może cała rasa uległaby zagładzie… Potrzebujemy siebie nawzajem. Hork godzi się z tym i chce mieć pewność, że nie stracimy tego, co już uzyskaliśmy. Z pewnością jego dzisiejsza litania jest dowodem dobrej woli. Może moglibyśmy ułożyć nową, połączoną filozofię zawierającą najlepsze elementy wszystkich nurtów — filozofii Xeelee, kultu Koła — i stworzyć nową wiarę, która by nas poprowadziła… Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Może. Ale najpierw będziemy musieli poskładać Parz do kupy.
Adda potarł nos.
— Zapewne. Jednak Farr chyba nam w tym nie pomoże.
— Rzeczywiście — odparła Dura. — Postanowił wrócić do Morza Kwantowego w nowej, ulepszonej „Latającej Świni". Chce znowu odnaleźć Kolonistów. Niemniej zrozumiał, że potrzebuje trochę czasu, żeby najpierw odbudować własny świat, a dopiero potem wyruszy na podbój innych…
— Spore ambicje — rzekł Muub, uśmiechając się blado. — Wielu z nas interesuje to, czego dowiedzieliście się o Kolonistach… i o potężnych silnikach Ur-ludzi na Biegunie Północnym. Oczywiście nie mamy pojęcia, jak odbyć podróż dłuższą niż kilkadziesiąt metrów od Bieguna Południowego, a co dopiero mówić o przekroczeniu równika… ale coś wymyślimy.
— Dlaczego miałby istnieć jakikolwiek sposób? — zagadnął Adda cynicznie. — Pamiętaj, że Gwiazda stanowi nieprzyjazne środowisko. Zaburzenia wbiły nam do głów, że powinniśmy zabiegać o jakieś bezpieczne schronienie. Nie mamy gwarancji, że zdołamy dokonać czegoś więcej ponad to, co możemy zrobić teraz. Ostatecznie Ur-ludzie zostawili nas, byśmy zginęli razem z Gwiazdą; nie wierzyli, że czeka nas jakakolwiek przyszłość.
— Być może. — Muub uśmiechnął się. — Ale kto wie, jak było. Rozważ następującą rzecz. A jeśli Ur-ludzie wcale nie chcieli, żebyśmy ulegli zagładzie w momencie, gdy Gwiazda uderzy w Pierścień? Jeśli zostawili nam do dyspozycji jakieś sposoby ucieczki?
— Na przykład tunel do planety — odezwała się Dura.
— Albo — dorzucił lekarz — nawet statek. Samochód powietrzny, który mógłby podróżować poza obrębem Gwiazdy. — Popatrzył na Skorupę i na jego twarzy odmalowała się nieokreślona satysfakcja. — Co znajduje się za dachem przykrywającym nasz świat? Widziałaś przelotnie inne gwiazdy, Dura — setki, miliony gwiazd. Każda z nich może być siedliskiem życia; tamci ludzie nie są tacy jak my, ale również wywodzą się z rasy Ur-ludzi… A jeszcze dalej znajdują się sami Ur-ludzie, wciąż usiłujący realizować swoje mroczne cele. Zobaczyć to wszystko — cóż to byłaby za nagroda! Tak, Adda, wielu z nas autentycznie interesuje to, co może istnieć na drugim Biegunie… Jednakże nawet odkrycie tamtych cudów powiedziałoby nam bardzo mało o prawdziwej historii naszego wszechświata. W jakim celu powstał Pierścień Boldera? Jakie są rzeczywiste intencje Xeelee — kim jest wróg, którego tak bardzo się obawiają, i gdzie się znajduje? — Medyk uśmiechnął się, ale był zamyślony. — Nie chcę umierać, nie poznawszy odpowiedzi na te pytania, ale wydaje się to nieuniknione…
W otwartym sercu Miasta, setki ludzi dalej, zabrzmiały kobzy: to Hork wzywał swoich obywateli. Muub szybko pożegnał się z przyjaciółmi.
Dura zaczęła przedzierać się wraz z Addą do środkowej części obłoku szczątków. Falowali spokojnie. W pewnym momencie Dura wsunęła dłoń w rękę wiekowego myśliwego.
— Przebyliśmy długą drogę, córko Logue'a — odezwał się starzec.
Dura zerknęła na jego twarz podejrzliwie, ale nie dostrzegła ironii. Adda odwzajemnił się czułym spojrzeniem, które dotychczas rzadko u niego widywała.
Pokiwała głową.
— Rzeczywiście… — A niektórzy z nas przebyli dłuższą drogę niż inni, pomyślała. — Jak się miewa Bzy a? Adda pociągnął nosem.
— Jakoś żyje. Cieszy się tym, co ma. Wydaje mi się, że to i tak dużo. Ma teraz przy sobie Jool i Shar…
— I ciebie — dodała. Nie odpowiedział.
— Myślisz, że zostaniesz z nimi?
Wzruszył ramionami, jakby demonstrując dawne przykre usposobienie, ale nadal miał łagodny wyraz twarzy. Uścisnęła jego rękę.
— Cieszę się, że znalazłeś dom — powiedziała. Kiedy zbliżyli się do Koła w środku chmury szczątków, jeszcze raz usłyszeli piskliwy, wyraźny głos Muuba, który przemawiał do zbierającego się tam tłumu.
— … Kult Xeelee, który kładł nacisk na wyższe cele, a nie na bieżące sprawy, był nie do przyjęcia dla zamkniętej, kontrolowanej społeczności Parz. Władze uważały, że tylko stłumienie tych elementów — wypędzenie czcicieli Xeelee, usunięcie podczas Reformacji wszelkich prawdziwych informacji o przeszłości — pozwoli Miastu przetrwać… Myliły się. Natura ludzka zawsze dojdzie do głosu, nawet pomimo najsurowszych ograniczeń. Nadpływowcy zachowali pradawną wiedzę w niemal nienaruszonym stanie; przekazywali ją z pokolenia na pokolenie, z rzadka tylko uciekając się do archiwów czy zapisków. Na terenie ogołoconym z religii i wiedzy rozkwitały nowe wierzenia — takie jak kult Koła. — Muub zawahał się. Nie mogąc zobaczyć lekarza, Dura przypomniała sobie, że siatkówki jego oczu na krótko mętniały, powodując utratę czujnego wyrazu twarzy medyka, ilekroć pochłaniały go jakieś wizje. — Ciekawe, że zarówno wśród wygnanych Istot Ludzkich, jak i w przypadku równie upośledzonych mieszkańców Dołu, tu w Parz, bogata wiedza z przeszłości zachowała się wyłącznie dzięki przekazom ustnym. Jeśli wszyscy wywodzimy się od gwiezdnych inżynierów — z wyselekcjonowanej grupy bardzo inteligentnych ludzi — być może nie powinien nas dziwić ten przejaw aktywności umysłowej, kontynuowanej przez pokolenia. W gruncie rzeczy, systematyczne marnowanie takiego talentu wydaje się zbrodnią. O ileż więcej człowiek mógłby dokonać w tej Gwieździe, gdyby nie śmieszne uprzedzenia i przesądy…
Adda prychnął.
— Obłudny stary pierdziel. Dziewczyna wybuchnęła śmiechem.
— Żałuję, że nie mogę zobaczyć twarzy Horka, jak faluje i jest zmuszony tego słuchać — uzupełnił stary myśliwy.
— Może mylisz się co do niego.
— Może. Ale przecież — wycedził (Durze wydało się, że starzec ostrożnie próbuje znaleźć właściwe słowa) — nigdy nie byłem tak blisko niego jak ty.
Znowu uważnie przyjrzała się staremu człowiekowi. Zastanawiała się, ile wiedział, albo co potrafił wyczytać z jej twarzy. Obserwował ją, oczekując jakiejś reakcji. Jego pokiereszowane oblicze nie zdradzało żadnych emocji.
Ale jaka powinna być jej reakcja? Czego właściwie teraz chciała?
Tyle się wydarzyło od tamtego pamiętnego Zaburzenia — tego, które zabrało jej ojca. Wiele razy myślała, że jej życie już się skończyło — właściwie od chwili, gdy znalazła się na pokładzie „Latającej Świni" w Porcie Parz, nigdy nie wierzyła, że wróci do Płaszcza. Uświadomiła sobie, iż teraz po prostu cieszy się, że nie zginęła. I wiedziała, iż nigdy nie zapomni o tym prostym fakcie i że będzie on dla niej natchnieniem do końca życia.
A mimo to…
A mimo to przeżyte doświadczenia zmieniły ją. Zobaczyła tak wiele — podróżowała dalej i zrobiła więcej niż jakikolwiek człowiek od czasów samych Kolonistów — że już nie mogłaby wrócić do ciasnego życia mieszczucha, a tym bardziej do świata Istot Ludzkich.
W roztargnieniu splotła ręce na brzuchu. Przypomniała sobie tę jedyną chwilę namiętności z Horkiem. Wtedy myślała, że czeka ją pewna śmierć w głębinach Podpłaszcza i zlekceważyła wewnętrzne, intensywne pragnienie, by być samą. Przez chwilę doświadczała odrobiny ludzkiego ciepła. Zresztą były Przewodniczący okazał się mądrzejszy, niż sądziła na początku. Jednakże gdy przebywali w komnacie Ur-ludzi, zajrzała w głąb jego duszy i to, co tam zobaczyła — złość, desperację, chęć znalezienia czegoś, za co warto byłoby umrzeć — odrzuciło ją.
Hork nie mógł być towarzyszem jej życia.
— Zmieniłam się, Adda — powiedziała. — Ja…
— Nie. — Patrzył jej w oczy i kręcił głową ze smutkiem. — W gruncie rzeczy nie. Byłaś sama, zanim zdarzyło się to wszystko — zanim zjawiliśmy się tutaj — i nadal jesteś sama, prawda?
Westchnęła.
— Skoro tak ma być — odparła nieco szorstkim tonem — może powinnam się z tym pogodzić. — Odwróciła się. Za przesłaniającym Parz obłokiem szczątków widziała pola sufitowe zagłębia: gołe, całkowicie pozbawione upraw, a mimo to jakby odnowione. — Może właśnie tam się wybiorę — oznajmiła.
Odwrócił się i spojrzał.
— I co? Zostaniesz farmerem? Będziesz robiła pszeniczną papkę dla mas? Ty? Wyszczerzyła zęby.
— Nie. Chcę mieć swoje własne miejsce… małą oazę porządku w całej tej pustce.
Adda prychnął pogardliwie, ale uścisnął palce Dury z łagodną serdecznością.
Usłyszeli donośny, zgrzytliwy dźwięk kobz. Ludzie nadciągali z Miasta-obłoku i, falując w Powietrzu, podążali w kierunku Koła w samym środku chmury. Dura zobaczyła masywną sylwetkę Horka — w swojej szacie przypominał kolorowy pyłek; jego muskularne ręce spoczywały na potężnym Kole. Już słyszała w wyobraźni jego głos wypowiadający litanię — pierwszą zgodną z prawem litanię Koła, listę wszystkich tych, którzy zginęli podczas ostatniego Zaburzenia, bez względu na to, skąd się wywodzili: z Parz, z zagłębia, z nadpływu, czy ze Skóry.
Ta litania miała leczyć rany i prowadzić do pojednania.
Dwie Istoty Ludzkie falowały energicznie i wkrótce dołączyły do tłumu ludzi, zbierającego się przy Kole. Po niebie dookoła nich przesuwały się miarowo linie wirowe, lśniące nowym, silnym blaskiem.