3

Poruszali się w milczeniu.

Z początku Dura nie odczuwała żadnych trudności. Drzewo, po którym się wspinała, miało prawie pozbawioną narośli powierzchnię i powoli robiło się coraz szersze. Pień drzewa rósł zgodnie z kierunkiem Magpola, toteż wędrówka po nim była stosunkowo łatwa, skoro człowiek ustawiał się równolegle do Pola, a nadciekłe Powietrze nie stawiało prawie żadnego oporu. Falowanie właściwie nie było konieczne. Dziewczyna przekonała się, że wystarczy przesuwanie rękami po gładkiej, ciepłej korze.

Spojrzała do tyłu. Odniosła wrażenie, że ulistnione korony drzew wtapiają się w płaszczyznę przesłaniającą świat i odcinającą dostęp czystego Powietrza. Towarzysze Dury sunęli za nią swobodnie: wdowa Philas najwyraźniej nie zwracała uwagi na otoczenie; Farr rozglądał się, wytrzeszczając oczy i rozdziawił usta, ciężko oddychając rozrzedzonym Powietrzem; poczciwy stary Adda wlókł się na samym końcu, trzymając przed sobą włócznię i nieustannie penetrując mrok zdrowym okiem. Wszyscy troje — nadzy, błyszczący od potu, ze sznurami, siatkami i małymi torbami — wyglądali jak małe, bojaźliwe zwierzęta, pokonujące zacienione partie lasu.

Postanowili odpocząć. Dura wyjęła zza sznurowego pasa skrobaczkę i oczyściła nią ręce i nogi z kawałków liści i kory.

Adda poszybował ku niej. Był zaniepokojony.

— Jak się czujesz?

Spoglądając na starca, dziewczyna myślała o ojcu.

Oczywiście brała już udział w polowaniach — podobnie jak większość dorosłych Istot Ludzkich — ale dotychczas zawsze mogła polegać na taktyce Logue’a i innych, na ich doskonałej znajomości Gwiazdy i jej zachowań.

Jeszcze nigdy nie pełniła roli przywódcy. Jej twarz zapewne zdradzała te wątpliwości, gdyż starzec pokiwał głową ze spokojem.

— Dasz radę.

W odpowiedzi prychnęła, a potem, ściszywszy głos. tak żeby tylko Adda ją usłyszał, odparła:

— Być może. Ale na co to się zda? Spójrz na nas… — Wskazała małą gromadkę. — Chłopiec. Dwie kobiety pogrążone w rozpaczy…

— I ja — spokojnie dorzucił starzec.

— Tak — przyznała. — Dziękuję, że zostałeś ze mną. Ale jeśli nawet jakimś cudem ta zbieranina nowicjuszy osiągnie cel. to wrócimy najwyżej z dwiema, może trzema świniami powietrznymi. Nie zdołalibyśmy złapać więcej sztuk. — Przypomniał sobie drużyny myśliwskie — z cudownych lat swego dzieciństwa — złożone z kilkunastu silnych, czujnych mężczyzn i kobiet. które wracały triumfalnie do Sieci z całymi stadami dzikich świń.

— I na co to się zda? Istoty Ludzkie czeka głód, Adda.

— Może masz rację. Ale może nie jest aż tak źle. Może uda się nam znaleźć parę loch, nawet z prosiaczkami… to wystarczyłoby do odnowienia stada. Kto wie? A ponadto, Dura, możesz przewodzić tylko tym, którzy chcą mieć przywódcę. Nie przemęczaj się zbytnio. Nawet Logue dowodził dlatego, bo ogół wyraził zgodę. Pamiętaj, że twój ojciec nigdy nie miał do czynienia z tak trudną sytuacją jak teraz… Posłuchaj mnie. Kiedy ludzie porządnie zgłodnieją, zwrócą się do ciebie. Będą wściekli i rozczarowani, będą obwiniali ciebie, ponieważ nie znajdą nikogo innego, na kogo można by zrzucić odpowiedzialność. Ale to ty ich poprowadzisz.

Uświadomiła sobie, że drży.

— Nie mam wyboru, prawda? Przez całe życie, począwszy od momentu narodzin, zmierzałam do tego punktu. I nigdy nie dano mi wyboru.

Adda uśmiechnął się, chociaż jego twarz zastygła w posępnym wyrazie.

— Nie — odparł surowo. — Ale czy ktokolwiek z nas ma jakiś wybór?


* * *

Wydawało się, że w lesie nie ma żadnych świń powietrznych.

Wędrowcy odczuwali niepokój i znużenie. Kolejne pół dnia upłynęło na bezowocnych poszukiwaniach i Dura zarządziła przerwę na odpoczynek i sen.

Kiedy się przebudzili, wiedziała już, że będzie musiała poprowadzić ich do podpływu. Do podpływu i jeszcze wyżej — głębiej w las, ku Skorupie.

Bliżej Południa — w podpływie — Powietrze było bogatsze, a Magpole silniejsze. Świnie musiały uciec właśnie tędy, poganiane przez Zaburzenie. Niemniej wszyscy wiedzieli, że podpływ to niebezpieczny region dla podróżników.

Istoty Ludzkie podążały za przywódczynią bez szczególnego entuzjazmu.

Las był gęsty. Na widok ludzi sześcionożne kraby skorupowe czmychnęły, porzucając pajęczyny zawieszone między drzewami. Pnie były oblepione grubą warstwą kokonów pijawek i niezidentyfikowanych stworzonek, przypominających blade, opasłe liście.

W pewnej chwili Dura ujrzała ślepą płaszczkę.

Adda syknął, żeby ją ostrzec. Dziewczyna rozpłaszczyła się na pniu i objęła go ramionami. Starała się wstrzymać nierówny oddech. Drzewo, do którego przyciskała brzuch i uda, było twarde i rozgrzane.

Poczuła na plecach lekkie tchnienie Powietrza.

Zerknęła w prawo. Szorstka kora drapała ją w policzek. Śledziła wzrokiem przelatującego obok drapieżcę. Płaszczka była półprzeźroczystym płatem, szerokim na co najmniej jednego człowieka. W pewnym momencie znalazła się na wyciągnięcie ręki. Dura rozpoznała podstawową strukturę, charakterystyczną dla wszystkich zwierząt Płaszcza: ciało stworzenia było rozpięte na cienkim, cylindrycznym kręgosłupie, a dziecinnie wyglądający otwór gębowy w środkowej części płaskiej głowy otaczało sześcioro malutkich, kulistych oczu. Płetwy przekształciły się jednak w sześć szerokich, cienkich arkuszy. Skrzydła, równomiernie ułożone wokół ciała, falowały przy każdym ruchu stworzenia; dookoła przednich krawędzi skrzył się gaz elektronowy. Ciało płaszczki było prawie przezroczyste, stąd skrzydła trudno było zauważyć. Dura widziała kawałki pożywienia, przechodzące przez cylindryczny żołądek zwierzęcia.

Płaszczka była jedynym stworzeniem — z wyjątkiem ludzi — które poruszało się za pomocą falowania, a nie poprzez puszczanie wiatroodrzutów jak świnia czy dzik. Poruszając się cicho, nie wydzielając słodkiego odoru wiatroodrzutów, płaszczka polowała bardzo skutecznie; w jej malutkim otworze gębowym znajdowały się postrzępione, ostre ząbki.

Drapieżnik sunął nad czworgiem ludzi przez okres kilkunastu uderzeń serca, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z ich obecności, a potem, bezszelestnie, odleciał w cień lasu.

Córka Logue'a policzyła do stu i odepchnęła się od pnia drzewa.

Linie wirowe między drzewami były gęste, prawie splątane. Gwiazda, której rotacja nieustannie zwalniała, stopniowo odpędzała linie wirowe od Płaszcza; trwało to do pojawienia się następnego Zaburzenia, a wówczas linie dzieliły się na śmiertelnie niebezpieczne fragmenty i dopiero po burzy regenerowały się.

Powietrze było wyraźnie rozrzedzone. Dura oddychała nim z trudem, a jej serce mocno waliło, zapewniając energię mięśniom. Z różnych punktów swego ciała słyszała ciche trzaski wyrównywanego ciśnienia. Wiedziała, co się dzieje. Powietrze zawierało dwa główne składniki: neutronową nadciecz i gaz elektronowy. Neutrony ulegały rozrzedzeniu; większe ciśnienie wywierał gaz złożony ze swobodnych elektronów. Wyciągnąwszy rękę przed siebie, dziewczyna widziała upiorne iskry elektronów na swoich palcach, jasne w panującym dookoła mroku i rzucające lekki blask na gęstwinę liści.

Po chwili widok nie był już tak wyraźny. Powietrze stawało się coraz mniej zdatne do przenoszenia fal dźwiękowych o wysokiej częstotliwości i dużej prędkości, które pozwalały ludziom odbierać wrażenia wzrokowe. W dodatku, już i tak ubogie Powietrze traciło nadciekłość. Było teraz kleiste i lepkie. Wraz z upływem czasu Dura coraz silniej odczuwała lekki powiew bryzy, która muskała jej twarz i rurkowate włosy, utrudniając ruchy.

Zadrżała, uświadamiając sobie, że ta kleista zawiesina może wywołać zakrzepy w misternej siateczce naczyń włosowatych, które dostarczały energii mięśniom i utrzymywały ją przy życiu.

Istoty Ludzkie nie były przystosowane do życia na tej wysokości. Nawet świnie spędzały w pobliżu Skorupy tylko niezbędną ilość czasu. Dura odczuwała mdłości. Czuła, jak muliste Powietrze ścina się w naczyniach włosowatych. Tęskniła za otwartą przestrzenią Płaszcza poniżej leśnego dachu, za czystym, świeżym i gęstym Powietrzem.

Cały otaczający ją świat wypełniały pnie drzew. Dura widziała coraz gorzej. Równolegle ułożone pnie lekko się odchylały zgodnie z kierunkiem Magpola. Nagle zaczęły sprawiać wrażenie sztucznych tworów, ponurych w swej regularności, przypominając nitki jakiejś ogromnej Sieci. Dziewczyna poczuła, że powoli ogarnia ją panika. Dusiła się zbyt ubogim Powietrzem, sapiąc głośno. Poruszała się z dużym wysiłkiem. Już samo obejmowanie drzewa wymagało silnej woli.

Martwiła się o Farra. Pomimo mroku dostrzegała u niego oznaki zaniepokojenia. Miał bladą i spuchniętą twarz oraz pół-przymknięte oczy. Wydawało się, że z trudem uświadamia sobie, dokąd zawitał; piął się po drzewie bardzo zdenerwowany.

Dura zmusiła się, by patrzeć w inną stronę. Ruszyła dalej. Nie mogła pomóc bratu w żaden sposób. Przynajmniej nie teraz. Najważniejsze jest udane polowanie. Zresztą, jak powiedział Adda, chłopakowi groziło u jej boku mniejsze niebezpieczeństwo niż gdziekolwiek indziej…

Przynajmniej Adda był blisko Farra. Córka Logue'a w skrytości ducha, w prosty, dziecinny sposób dziękowała Xeelee za obecność i wsparcie ze strony sędziwego towarzysza.


* * *

Wspinaczka zakończyła tak nagle, że Durę ogarnął popłoch. Stopniowo rozszerzający się pień drzewa osiągnął takie rozmiary, że nie była w stanie opasać go rękami. Wyraźne kontury pnia raptownie ustąpiły miejsca skomplikowanej plątaninie korzeni, które tworzyły półkolistą platformę nad głową dziewczyny. Zerkając w górę, widziała korzenie ginące w przyćmionym, półprzeźroczystym wnętrzu Skorupy; przypominały ludzkie ramiona, zagłębiając się w delikatną materię w poszukiwaniu bogatych w neutrony jąder molibdenu, strontu i kryptonu.

Korzenie drzewa mieszały się z korzeniami innych drzew lasu, tworząc coś w rodzaju nieprzepuszczalnego, drewnianego sufitu. Pomiędzy korzeniami wyrastały nieliczne kępki fioletowej trawy. Pnie drzew rosnących zgodnie z kierunkiem linii Magpola, sterczały ukośnie względem drewnianego sklepienia.

Wkrótce pozostali dołączyli do Dury. Cztery Istoty Ludzkie skupiły się razem i uczepiły wolno rosnących korzeni, żeby odzyskać równowagę. Było teraz tak ciemno, że córka Logue'a ledwo rozróżniała twarze swych towarzyszy i zarysy ich chudych ciał. W oczach Philas kryły się znużenie i apatia. Farr dygotał i obejmował się ramionami; wdychał szczątkowe Powietrze przez szeroko otwarte usta. Adda jak zwykle nie skarżył się na nic, ale miał ściągnięte, pobladłe oblicze. Zgarbił się, a jego wąska klatka piersiowa wyraźnie falowała. Wyciągnął liście z wypchanej torby, wiszącej u pasa.

Dura przeżuwała pokarm z wdzięcznością. Wprawdzie liście nie były sycące, ale pobudzały do działania. Farr w dalszym ciągu miał dreszcze. Dziewczyna objęła brata ramieniem. Miała nadzieję, że ogrzeje go własnym ciepłem i chłopiec przestanie dygotać.

— Czy jesteśmy w pobliżu Skorupy? — zapytał Farr.

— Nie — warknął Adda. — Prawdziwa Skorupa jest w odległości kilku milionów ludzi stąd. Ale dotarliśmy do korzeni — tak daleko, jak to było możliwe.

W rozrzedzonym Powietrzu zabrzmiał piskliwy, ochrypły głos Philas:

— Nie możemy przebywać tu zbyt długo.

— Nie będziemy do tego zmuszeni — odparła Dura. — Ale może powinniśmy otworzyć pień i znowu rozpalić mały ogień jądrowy. Inaczej zamarzniemy. Adda, czy mógłbyś…

Stary człowiek podniósł rękę.

— Nie ma czasu — wydyszał. — Tylko posłuchajcie. Córka Logue'a zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała. Wszyscy umilkli i słychać było jedynie ich nierówne oddechy. Dura czuła się mała, słaba, osamotniona, przytłoczona potężnym systemem korzeni nad głową. Instynkt nakazywał jej natychmiast zsunąć się po pniu i przemknąć przez zbite korony drzew na otwarte Powietrze, w którym mogłaby się poczuć normalnie. Dostrzegała to samo na zdenerwowanych twarzach pozostałych wędrowców.

Usłyszała szelest, chrząkanie w oddali… Dochodziło z systemu korzeni, gdzieś po lewej stronie.

Starzec skrzywił się. Był zniechęcony.

— Niech to wszystko diabli — syknął. — Nic nie słyszę. Moje uszy zamieniają się w papkę.

— Ja je słyszę, Adda — rzekł Farr. Dura wyciągnęła rękę.

— Tędy.

Starzec kiwnął głową, przymykając zdrowe oko z wyraźnym zadowoleniem.

— Wiedziałem, że to nie potrwa długo. Ile ich jest? Dura i Philas popatrzyły na siebie nawzajem, szukając odpowiedzi.

— Trudno mi ocenić — odparła córka Logue'a, — Sądzę, że więcej niż jedna.

Przez kilka sekund z ust Addy płynęły wulgarne słowa. Przeklinał swój podeszły wiek i malejące zdolności.

— Ech, do Pierścienia z tym — zakończył. — Musimy założyć, że stado nie jest zbyt liczne. — Niecierpliwym, ochrypłym szeptem przekazał im dokładne instrukcje, jak powinni się rozproszyć w razie ataku knura, i radził, żeby starali się pokonać Magpole w poprzek pływu, zamiast uciekać zgodnie z jego kierunkiem. — Bo właśnie tędy podąży knur. A wierzcie mi, że będzie o wiele szybszy od was. — Twarz starca przypominała w mroku morderczą, lodowatą maskę.

— Philas, idź z Addą i faluj na drugą stronę stada — poleciła Dura. — Zabierz sieci i sznur, potem ruszaj od zwierząt w kierunku podpływu. Farr, ty zostaniesz ze mną. Poczekamy, aż reszta zajmie pozycje, a potem zagnamy świnie do sieci. W porządku?

Szybko rozdzielili sprzęt. Dura wzięła dwie krótkie włócznie z zawiniątka niesionego przez wdowę. Następnie Adda i Philas bezszelestnie zniknęli w mroku i falując, zaczęli się przedzierać przez Magpole, prostopadle do pni drzew.

Farr trzymał się blisko siostry. Nadal ufnie przywierał do jej ciepłego ciała. Przez kilka chwil przyglądała mu się uważnie — jego oczy wydawały się puste, jakby nie był całkowicie przytomny — i usiłowała wyobrazić sobie, co by czuła, gdyby na skutek jej głupoty czy beztroski chłopcu przydarzyło się coś złego.

Pomyślała ze smutkiem, że przynajmniej sposób, w jaki zaplanowała polowanie, dawał mu większe szansę przeżycia. Po rozpoczęciu polowania niewątpliwie lepiej było znaleźć się w nadpływie stada. Poza tym niepokoiłaby się znacznie bardziej, gdyby nie miała Farra przy sobie.

Ostatni raz krótko uścisnęła brata i szepnęła:

— Chodź. Mamy robotę. Spróbujmy maksymalnie zbliżyć się do świń, tak żeby nas nie zauważyły.

Tępo kiwnął głową, i wciąż drżąc, oderwał się od niej.

Dura zważyła w rękach krótkie włócznie. Zaczęła gramolić się między grubymi pniami w kierunku, z którego wcześniej dobiegały hałasy. Droga była trudna ze względu na opór Magpola oraz wzmożoną lepkość Powietrza. Dziewczyna czuła się tak, jakby ktoś ją topił. Musiała walczyć ze strachem, który ją ogarniał na myśl o tym, że pozostanie tu uwięziona i nie zdoła uciec z krzepnącego Powietrza.

Nie oglądała się do tyłu, ale wiedziała, że Farr podąża za nią w odległości mniej więcej jednego człowieka. Sunął cicho. Słyszała tylko ciężki oddech, chociaż młodzieniec usiłował nad nim zapanować. Dzielny mały myśliwy, pomyślała. Logue byłby z niego dumny.

Dotarcie do świń zajęło niewiele czasu. Wkrótce Dura ujrzała klockowate sylwetki kilkunastu zwierząt. Prześlizgiwały się między pniami drzew, najwyraźniej nie zdając sobie sprawy z obecności ludzi.

Gestem ręki dziewczyna przywołała Farra, a sama usadowiła się między pniami drzew, około dziesięciu ludzi poniżej sufitu z korzeni.

Zobaczyła trzy świnie powietrzne. Zwierzęta, każde z nich o rozmiarach ludzkiego tułowia, spokojnie objadały dolne partie drzew, wygrzebując fioletowo-zielone źdźbła trawy kryptonowej oraz inne, mniejsze rośliny. Świnie falowały płetwami od niechcenią, nie spuszczały swych szypułkowych oczu z trawy, a ich pyski były prawie zamknięte. Jedząc mało pożywne składniki unoszące się w otwartym Powietrzu, świnia potrafiła otworzyć pysk tak szeroko, że wyglądała jak rura o otwartym końcu, prymitywna maszyna do jedzenia, wlokąca szypułkowe oczy i płetwy. Tutaj, w rozrzedzonym Powietrzu, pyski zwierząt przeżuwających trawę kryptonową ledwo się otwierały. Świnie starały się uszczelnić swoje przysadziste cielska, zachowując wewnętrzny zapas życiodajnego Powietrza. Dura wiedziała, że dzięki temu świnie potrafią przetrwać tutaj wiele dni — w przeciwieństwie do wrażliwych, słabych i nieprzystosowanych Istot Ludzkich.

Odwróciła się do Farra, który trzymał się blisko niej, prawie nie wyglądając zza pnia drzewa. Wykonując odpowiednie gesty, przekazała mu wiadomość: „Tylko trzy. Mamy szczęście".

Kiwnął głową i wskazał jedną ze świń. Dura uważnie przyjrzała się zwierzęciu i stwierdziła, że większe i grubsze porusza się niezdarniej niż pozostałe.

Kotna locha.

Dura uśmiechnęła się od ucha do ucha. Wymarzona sytuacja.

Odczekała sto uderzeń serca, a potem uniosła obie włócznie. Philas i Adda powinni już być na wyznaczonych pozycjach.

Skinęła głową na brata.

Dwoje ludzi wypadło zza drzewa. Dura krzyczała tak głośno, jak pozwalało na to rozrzedzone Powietrze. Rzuciła się przez Magpole w kierunku świń, uderzając włóczniami o pnie drzew. Farr robił to samo; jego splątane włosy wyglądały zabawnie.

Na widok intruzów świnie zamknęły pyski i uniosły szypułkowe oczy. Potem, jakby kierował nimi jeden umysł, odwróciły się i błyskawicznie ruszyły do przodu.

Gnały wzdłuż linii Magpola, szukając najłatwiejszej i najszybszej drogi ucieczki. Zderzały się z pniami drzew i potykały o ich korzenie, a ich wyloty odrzutowe wydalały obłoki zabarwionego na zielono, słodkawego Powietrza. Rodzeństwo rzuciło się w pościg za nimi, nadal wznosząc entuzjastyczne ryki. Nagle Dura uświadomiła sobie, że rozpiera ją podniecenie związane z łowami i poczuła przypływ energii.

Oczywiście świnie z łatwością wyprzedzały siostrę i brata.

Minęło zaledwie kilka uderzeń serca, gdy zaczęły znikać w mroku, zostawiając za sobą obłoczki wiatroodrzutów…

Ale nieco dalej, w dole Magpola już czekali na nie Adda i Philas, którzy rozpięli sieć i przyszykowali włócznie.

Pierwsze dwie świnie rozpędziły się tak mocno, że nie mogły się zatrzymać. Przekoziołkowały w Powietrzu i zderzyły się ze sobą, zakwiliły jak niemowlęta i spadły grzbietami w sieć. Wdowa i starzec pracowali razem, trochę niezręcznie, ale skutecznie. Szybko zarzucili sieć na obie świnie i dźgali je, żeby przestały stawiać opór. Przerażone zwierzęta wypuszczały zielone obłoczki i miotały się w pętach. Dura pomyślała, że zanim tam dotrze, Adda i Philas zdążą już skrępować zdobycz i…

Usłyszała krzyk za swoimi plecami. Krzyk Farra.

Zawirowała w Powietrzu, zapominając o Addzie i Philas. Trzecia świnia — kotna locha — zdołała uniknąć sieci. Wystraszone i rozwścieczone stworzenie poleciało w dół, oddalając się od sufitu z korzeni, i pomknęło między drzewami wzdłuż pływu Magpola wprost na jej brata.

Chłopiec patrzył jak urzeczony na trzepoczące płetwy świni i jej sztywne, wybałuszone, szypułkowe oczy. Dura zrozumiała, że Farr nie usunie się z drogi i zwierzę zaraz zmiażdży go siłą rozpędu.

Próbowała wołać, zbliżyć się do chłopca, ale poruszała się tak wolno jak w nocnym koszmarze. Magpole było gęste i lepkie. Powietrze przypominało zawiesistą zupę. Usiłowała się uwolnić, krzyknąć do brata, ale wobec szalonej prędkości świni jej własne starania wydawały się nieporadne.

Odległość między świnią i chłopcem wynosiła już tylko jednego człowieka. Uwięziona w kleistym Powietrzu, dziewczyna wrzasnęła.

Nagle zwierzę rozdziawiło pysk i ryknęło w agonii, po czym gwałtownie skręciło, plamiąc Powietrze wiatroodrzutami. Zawadziło o Farra płetwą brzuszną. Chłopak wyrżnął o pień drzewa, lecz Dura przekonała się z ulgą, że jest tylko mocno przestraszony.

Kiedy świnia przekoziołkowała w Powietrzu, można było zrozumieć powód jej szarpaniny: w brzuchu miała długą włócznię Addy. Miotała się na wszystkie strony, usiłując położyć kres niespodziewanej agonii.

Starzec szybko przemieszczał się wzdłuż Magpola, niezdarnie, ale z determinacją. Za jego plecami dwie schwytane świnie usiłowały się uwolnić z porzuconej sieci.

— Ta narowista bestia zwiała! — zawołał. — Dura, zabierz chłopaka stamtąd.

Locha zawisła w Powietrzu i mierzyła starego człowieka sześciorgiem swych oczu. Adda zwolnił. Rozpostarł kończyny i również utkwił wzrok w zwierzęciu.

— Adda, zejdź z drogi — rzekła Dura niepewnie. — Myślę, że…

— Zabierz tego cholernego chłopaka.

Dziewczyna natychmiast spełniła jego żądanie, trzymając się z dala od świni.

Lepkie Powietrze rozdarł przeraźliwy kwik. Świnia zaatakowała Addę.

Starzec obrócił się w Powietrzu, próbując się uchylić. Falował i mocno wierzgał nogami, napierając na Magpole…

Dura natychmiast zorientowała się, że nie wymachiwał nimi wystarczająco szybko.

Przywarła do zapłakanego Farra. Mogła tylko bezradnie oglądać upiorną scenę. Adda nie okazywał strachu, ale też nie był obojętny. Na twarzy starca malował się grymas irytacji, wywołany zapewne kolejną porażką jego słabnącego ciała.

Locha zbliżała się do niego, wydalając zielone obłoczki wiatroodrzutów. Otworzyła pysk.

Potężne, okrągłe wole zwierzęcia zamknęło się wokół nóg starego myśliwego. Rozpędzona świnia potoczyła się z nim do przodu. Dura patrzyła z przerażeniem, jak słabe ciało Addy uderza o pień drzewa. Jednakże starzec był przytomny i okazywał chęć walki; okładał pięściami szeroki, drżący zad zwierzęcia.

Córka Logue' a odepchnęła się od drzewa i zaczęła intensywnie falować w kierunku świni. Philas zbliżała się z drugiej strony, trzymając przed sobą włócznie. W jej szeroko rozwartych oczach było widać jedynie zdumienie i lęk.

Świnia, którą zatrzymało zderzenie z drzewem, teraz cofnęła się w czyste Powietrze i za pomocą bocznych strug gazu zaczęła wirować wokół swojej osi. Adda chyba zdawał sobie sprawę z tego, co się dzieje. Mając uwięzione nogi, walił mocno w bok stworzenia i klął siarczyście. Locha kręciła się coraz szybciej i w końcu przypominała plamę, w której można było dostrzec płetwy i szypułkowe oczy. Wokół jej cielska unosiły się koliste wstęgi wiatroodrzutów, a płetwy lśniły elektronowym blaskiem. Wreszcie Adda opadł do tyłu i leżał przy długim boku zwierzęcia, mając nienaturalnie zgięte kolana.

Dura wiedziała, że w ten sposób dziki zabijają swoją zdobycz:

obracały się tak szybko, że nadciekłość Powietrza, utrzymująca przy życiu wszystkie zwierzęta w Płaszczu, włącznie z ludźmi, ulegała załamaniu. Taktyka była prosta, ale zabójczo skuteczna. Mimo że Adda czuł ból w zakleszczonych nogach, udręka wywołana wirowaniem świata ginęła w paraliżującym, tępym odrętwieniu; mięśnie starca przestawały funkcjonować, zmysły słabły, niebawem miała ustać praca mózgu.

Dura rzuciła się z ogłuszającym rykiem na wirujące zwierzę. Wczepiła się w gładką, śliską skórę świni i poczuła jej gorące cielsko na swoim brzuchu i nogach. Pchnęła je dwukrotnie i została zrzucona. Potoczyła się do tyłu i wyrżnęła o pień drzewa tak mocno, że zaparło jej dech w piersiach.

Jedna z krótkich włóczni dziewczyny pękła z trzaskiem i odleciała. Natomiast drugą udało się jej przebić skórę świni. Ranne zwierzę, z którego brzucha nadal sterczała włócznia starca, usiłowało utrzymać rotację, lecz ból sprawił, że jego ruch stał się nierówny i zaczęło obniżać oś wirowania, niezdarnie ciskając się w Powietrzu. Biedny Adda najwyraźniej zdążył już stracić przytomność; jego bezwładne ciało, miotane to w jedną, to w drugą stronę, odbijało się z głuchym odgłosem od boku lochy.

Philas rzuciła się na świnię i zatopiła swoją włócznię w skórze, powiększając ranę, którą zadała Dura. Stworzenie otworzyło potężną gębę i ściągnęło w tył koliste wargi, odsłaniając zieloną gardziel, a następnie ryknęło z bólu. Nogi Addy wysunęły się z paszczy zwierzęcia. Uwolnione ciało myśliwego bezładnie szybowało. Farr pośpieszył do starca.

Wdowa wepchnęła kolejną włócznię w trzepoczący otwór gębowy świni i dźgała odsłonięte narządy wewnętrzne. Dura odepchnęła się od drzewa i jeszcze raz zaatakowała lochę. Nie miała już broni, ale ciągnęła za drzewce włóczni zatopionych w boku zwierzęcia i rozszarpywała rany, podczas gdy Philas nadal zajmowała się jego ryjem.

Trwało to wiele minut. Świnia miotała się w Powietrzu do samego końca, usiłując wykorzystać szczątkową rotację do zrzucenia napastników. Nie mogła jednak uciec. Wreszcie, wypuszczając bezużyteczne wiatroodrzuty, zupełnie straciła siły, a jej kwiczenie przerodziło się w cichy pomruk.

Dwie wyczerpane kobiety zawisły w Powietrzu. Z bezwładnego cielska lochy zwisał płat oderwanej skóry, otwór gębowy stworzenia był rozdziawiony. Dura ciężko dyszała i prawie nic nie widziała. Wciąż się jej wydawało, że zarżnięte zwierzę za chwilę niespodziewanie ożyje.

Powoli zaczęła falować w kierunku Philas. Po chwili padły sobie w objęcia. Oczy miały szeroko otwarte, zszokowane głęboko tym, co zdołały uczynić.


* * *

Farr ostrożnie położył Addę na pniu drzewa; delikatny napór Magpola miał utrzymywać rannego w tej pozycji. Chłopiec pogłaskał starca po pożółkłych włosach. Odzyskawszy jego zniszczoną włócznię, położył ją przy nim.

Obie kobiety zbliżyły się do nich. Dura wycierała drżące ręce o uda. Uważnie oglądała obrażenia Addy; bała się go dotknąć.

Nogi starego myśliwego poniżej kolan przypominały bezładną plątaninę. Kości podudzia były złamane w kilkunastu miejscach, natomiast stopy wyglądały jak mięsna miazga. Dura zauważyła, że z wierzchu nie uszkodzona klatka piersiowa Addy jest jednocześnie osobliwie nierówna. Mogła się tylko domyślać, że starzec miał połamane żebra.

Jego prawe ramię, zapewne złamane, bezwładnie zawisło w Powietrzu pod dziwnym kątem. Twarz Addy była posiniaczona. Oczodoły wypełniała lepka krew, a nozdrza pobladły. Jedynie Xeelee raczyli wiedzieć, jakich obrażeń wewnętrznych doznał. Ze schowka między nogami starca wypadł penis oraz moszna. Obnażony Adda wyglądał jeszcze bardziej żałośnie. Dura ostrożnie wzięła w dłoń skurczone genitalia i wepchnęła je z powrotem do schowka.

— On umiera — powiedziała Philas drżącym głosem. Zdawało się, że odsuwa się od zmasakrowanego ciała, jakby ten widok był ponad jej siły.

Dura potrząsnęła głową, usiłując zmusić się do myślenia.

— Z pewnością umrze tutaj, w tym okropnym Powietrzu. Musimy go stąd zabrać, wrócić z nim do Płaszcza…

Philas dotknęła ramienia córki Logue'a i spojrzała jej w twarz. Starała się przezwyciężyć skutki szoku.

— Dura, musimy sobie powiedzieć prawdę — rzekła. — On umiera. Nie ma sensu układać planów ani próbować zabrać go stąd… Możemy co najwyżej ułożyć go w wygodnej pozycji.

Dziewczynę zdenerwowało lekkie dotknięcie wdowy. Jeszcze nie mogła się pogodzić z tym wszystkim.

Adda otworzył usta.

— Dura… — odezwał się ledwo słyszalnym szeptem. Nachyliła się nad wargami starca, wciąż bojąc się go dotknąć.

— Adda? Jesteś przytomny?

Zaśmiał się cichutko i poruszył ślepym okiem.

— Wolałbym nie być… — Zamknął usta i starał się przełknąć ślinę. — Dobrze się czujesz?… A chłopak?

— Tak. Nic mu nie jest. Dzięki tobie.

— A świnie?

— Zabiliśmy tę, która cię zaatakowała. Lochę. Pozostałe… — Zerknęła na szybujące w Powietrzu sieci. Były splątane i puste.

— Uciekły. To dopiero klęska.

— Nie. — Starzec poruszył się, jakby usiłował jej dotknąć, ale osunął się z powrotem. — Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy. Teraz musicie… spróbować jeszcze raz. Wrócić…

— Tak. Ale najpierw musimy się zastanowić, jak cię przenieść. — Popatrzyła na zmiażdżone ciało Addy i próbowała się zastanowić, jak opatrzyć najgorsze obrażenia.

Znowu usłyszała ten cichy, mrożący krew w żyłach śmiech.

— Nie bądź tak… cholernie głupia — wycedził stary myśliwy.

— Jestem skończony. Nie marnuj czasu.

Otworzyła usta, gotowa protestować, ale ogarnęło ją wielkie znużenie. Adda miał rację. Philas też. Oczywiście starca czekała rychła śmierć. Mimo to Dura wiedziała, że musi próbować ocalić tego zgorzkniałego uparciucha.

— Jeszcze nigdy nie widziałam świni zachowującej się w taki sposób. Knur, to co innego. Ale…

— Powinniśmy byli… spodziewać się tego — wyszeptał. — Byłem głupi… Przecież… kotna locha… musiała tak zareagować. — Wydawało się, że oddycha wolniej. Obserwując go, Dura pomyślała, że robi się coraz spokojniejszy; wyciszony.

— Do licha, jeszcze nie umierasz — powiedziała łagodnie. Nie odpowiedział. Zwróciła się do Philas.

— Posłuchaj, będziemy musiały spróbować opatrzyć jego rany. Wytnij kilka pasków ze skóry tej lochy. Może uda się przywiązać złamane ramię do tułowia. Mogłybyśmy też unieruchomić nogi, wykorzystując włócznię.

Wdowa długo przyglądała się Durze, ale posłusznie wykonała polecenia.

— Na co mogę się przydać? — zagadnął Farr. Dziewczyna rozejrzała się z roztargnieniem.

— Idź odzyskać sieć. Trzeba będzie zrobić kolebkę, żeby zataszczyć go z powrotem do domu…

— W porządku.

Kiedy Philas wróciła, zaczęły wyprostowywać nogi Addy, żeby unieruchomić je prowizorycznymi łubkami. Dotknąwszy ciała starca, Dura zobaczyła, że ranny krzywi twarz, a jego rozwarte usta wydają niemy krzyk. Nie była w stanie kontynuować zabiegu. Cofnęła dłonie od zmasakrowanej ofiary i bezradnie spojrzała na drugą kobietę.

W tym momencie usłyszała za sobą wrzask swojego brata.

Okręciła się w miejscu, sięgając po włócznię Addy.

Farr cały czas szamotał się z poplątaną siecią, a przynajmniej robił to jeszcze przed chwilą. Teraz oddalał się od sieci, z przerażenia wytrzeszczywszy oczy. Dura błyskawicznie upewniła się, że chłopiec nie jest ranny i zbliżyła się do niego. Zerknęła za jego plecy, żeby odkryć, co mu zagrażało…

Zwolniła i zatrzymała się w Powietrzu. Rozdziawiła usta i z wrażenia zapomniała nawet o bracie.

W Powietrzu unosiło się jakieś pudło. Zbliżało się do nich. Był to sześcian o boku równym wzrostowi przeciętnego człowieka, wykonany ze starannie przyciętych drewnianych płyt. Wystawały z niego liny prowadzące do stada sześciu młodych świń powietrznych, które cierpliwie ciągnęły pudło przez las. Z przodu było widać przezroczystą płytkę, przez którą wyglądała twarz mężczyzny. Nieznajomy marszczył czoło.

Sześcian zatrzymał się. Dura uniosła włócznię Addy.

Загрузка...