Jest bardzo cicho. Panuje półmrok. W tym łóżku jest mi ciepło i wygodnie. Hmm… Otwieram oczy i przez chwilę spokojnie przypatruję się nieznajomemu otoczeniu. Nie mam pojęcia, gdzie się znajduję. Wezgłowie za mną ma kształt olbrzymiego słońca. Wydaje się dziwnie znajome. Pokój jest przestronny i cały w brązie, złocie i beżu. Już go kiedyś widziałam. Gdzie? Przytępiony mózg walczy o odzyskanie wspomnień. Jasna cholera. Jestem w hotelu Heathman… w apartamencie. W podobnym pokoju byłam razem z Kate. Ten wydaje się większy. O w mordę. Jestem w apartamencie Christiana Greya. Jak się tutaj znalazłam?
Powoli wracają fragmenty wydarzeń minionej nocy. Picie – o nie! – telefon – o nie! – wymioty – o nie! Jose i Christian. O nie! Wzdrygam się w duchu. Nie pamiętam, jak się tu dostałam. Mam na sobie T-shirt, stanik i figi. Skarpetek nie. Ani dżinsów. Jasny gwint.
Zerkam na stolik nocny. I widzę szklankę soku pomarańczowego oraz dwie tabletki. Advil. Może i lubi sprawować kontrolę, ale myśli o wszystkim. Siadam i łykam tabletki. Prawdę mówiąc, wcale nie czuję się aż tak źle, prawdopodobnie lepiej, niż na to zasługuję. Sok smakuje niebiańsko. Gasi pragnienie i odświeża. Nic nie pomaga na suchość w ustach tak jak sok ze świeżo wyciśniętych pomarańczy.
Rozlega się pukanie do drzwi. Serce podchodzi mi do gardła i nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Ale i tak otwiera drzwi i wchodzi do środka.
O niech mnie, był na siłowni. Ma na sobie szare spodnie od dresu i szarą koszulkę, która jest ciemna od potu, podobnie jak jego włosy. Pot Christiana Greya, jakoś dziwne mi się to wydaje. Biorę głęboki oddech i zamykam oczy. Czuję się jak dwulatka, jeśli zamknę oczy, to mnie tu nie będzie.
– Dzień dobry, Anastasio. Jak się czujesz?
O nie.
– Lepiej, niż na to zasługuję – mamroczę.
Zerkam na niego. Kładzie na krześle dużą reklamówkę i chwyta za końce ręcznika, który ma przewieszony przez szyję. Patrzy na mnie, a ja jak zawsze nie mam pojęcia, o czym myśli. Świetnie potrafi ukrywać myśli i uczucia.
– Jak się tutaj znalazłam? – Głos mam cichy i zduszony.
Podchodzi i siada na skraju łóżka. Znajduje się na tyle blisko, że mogę go dotknąć, mogę poczuć. O rety… pot, żel pod prysznic i Christian to odurzająca mieszanka, o wiele lepsza od margarity, a coś już na ten temat wiem.
– Kiedy odpadłaś, nie chciałem narażać skórzanej tapicerki w moim samochodzie i odwozić cię do domu. Przywiozłem cię więc tutaj – wyjaśnia niespiesznie.
– Położyłeś mnie do łóżka?
– Tak. – Minę ma niewzruszoną.
– Wymiotowałam jeszcze? – pytam cicho.
– Nie.
– Rozebrałeś mnie? – szepczę.
– Tak. – Unosi brew na widok moich rumieńców.
– My nie… – Czuję suchość w ustach i nie jestem w stanie dokończyć zdania. Wpatruję się w swoje dłonie.
– Anastasio, byłaś w stanie śpiączki. Nekrofilia mnie nie pociąga. Lubię, kiedy moje kobiety czują i odbierają bodźce – stwierdza sucho.
– Strasznie cię przepraszam.
Jego usta wykrzywiają się w cierpkim uśmiechu.
– To był bardzo zabawny wieczór. Nieprędko go zapomnę.
Ja też nie. Chwileczkę, on się ze mnie śmieje, drań jeden. Nie prosiłam go o ratunek. A teraz to ja się czuję jak jakiś czarny charakter.
– Nie musiałeś mnie wcale namierzać tym swoim bondowskim sprzętem, który produkujesz – warczę. W jego oczach dostrzegam zdziwienie i chyba lekką urazę.
– Po pierwsze, urządzenia do namierzania telefonów komórkowych są dostępne w Internecie. Po drugie, moja firma nie inwestuje ani nie wytwarza żadnych urządzeń inwigilujących, a po trzecie, gdybym po ciebie nie przyjechał, najpewniej obudziłabyś się w łóżku tego fotografa, a o ile pamiętam, nieszczególnie cię zachwycały jego zaloty – oświadcza lodowatym tonem.
Zaloty! Zerkam na Christiana, on zaś piorunuje mnie wzrokiem. Próbuję przygryźć wargę, ale nie jestem w stanie powstrzymać śmiechu.
– Ze stron jakiej średniowiecznej kroniki uciekłeś? – chichoczę. – Mówisz jak nadworny rycerz.
Jego nastrój ulega zmianie. Wzrok mu łagodnieje, a na pięknie wykrojonych ustach dostrzegam cień uśmiechu.
– Nie wydaje mi się, Anastasio. Ewentualnie mroczny rycerz.
– Uśmiech ma sardoniczny i kręci głową. – Jadłaś coś wczoraj wieczorem? – Ton ma oskarżycielski. Kręcę głową. Jakie wykroczenie teraz popełniłam? Zaciska zęby, ale wyraz twarzy ma obojętny. – Musisz jeść. Dlatego właśnie tak się pochorowałaś. Naprawdę, Anastasio, to zasada numer jeden podczas picia. – Przeczesuje palcami włosy i wiem, że to oznaka irytacji.
– Dalej będziesz dawał mi burę?
– A to właśnie robię?
– Tak mi się wydaje.
– Masz szczęście, że robię tylko to.
– Jak to?
– Cóż, gdybyś była moja, to po takim numerze, jaki wycięłaś wczoraj, przez tydzień nie byłabyś w stanie siedzieć. Nic nie zjadłaś, upiłaś się, naraziłaś się na niebezpieczeństwo. – Zamyka oczy i wzdryga się lekko. Kiedy je otwiera, patrzy na mnie gniewnie. – Wolę nie myśleć, co ci się mogło stać.
Patrzę na niego wilkiem. O co mu chodzi? Co się przejmuje? Gdybym była jego… cóż, ale nie jestem. Choć możliwe, że część mnie by tego chciała. Ta myśl przedziera się przez irytację wywołaną jego arbitralnymi słowami. Rumienię się zawstydzona niesfornością mojej podświadomości – na myśl, że mogłabym być jego, tańczy sobie wesoło w czerwonej spódnicy hula.
– Nic by mi się nie stało. Byłam z Kate.
– I fotografem? – warczy.
Hmm… młody Jose. W którymś momencie będę się z nim musiała rozmówić.
– Trochę go poniosło – wzruszam ramionami.
– Cóż, kiedy następnym razem go poniesie, może ktoś powinien nauczyć go dobrych manier.
– Ale z ciebie zwolennik surowej dyscypliny – syczę.
– Och, Anastasio, zdecydowany zwolennik. Nawet nie masz pojęcia, jak zdecydowany. – Mruży oczy, a potem uśmiecha się szelmowsko. To rozbrajające. W jednej chwili jestem skonsternowana i zła, w drugiej wpatruję się w ten oszałamiający uśmiech. O rety… Patrzę jak urzeczona, ponieważ Christian tak rzadko się uśmiecha. – Idę wziąć prysznic. Chyba że ty chcesz pierwsza? – Przechyla głowę, nadal się uśmiechając. Serce mi przyspiesza, a rdzeń przedłużony zapomina o wysyłaniu sygnałów o konieczności oddychania. Uśmiech Christiana staje się jeszcze szerszy. Wyciąga rękę i przesuwa kciukiem po moim policzku i dolnej wardze. – Oddychaj, Anastasio – szepcze, po czym wstaje. – Śniadanie za piętnaście minut. Pewnie umierasz z głodu. – Po tych słowach udaje się do łazienki i zamyka za sobą drzwi.
Wypuszczam wstrzymywane powietrze. Dlaczego on jest tak cholernie przystojny? W tej właśnie chwili mam ochotę iść i dołączyć do niego pod prysznicem. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. Moje hormony szaleją. Swędzi mnie skóra w miejscach, których dotykał jego kciuk. Chyba się zaraz zacznę zwijać z palącego, dojmującego… bólu. Nie rozumiem tej reakcji. Hmm… Pożądanie. To właśnie jest pożądanie.
Kładę głowę z powrotem na miękkich poduszkach z pierza. „Gdybyś była moja”. O rety – co bym zrobiła, aby być jego? To jedyny mężczyzna, na którego widok krew szybciej mi krąży. Ale jest także trudny, skomplikowany i dezorientujący. W jednej chwili mnie odtrąca, w następnej przysyła książki za czternaście tysięcy dolarów, a jeszcze później namierza mnie jak jakiś prześladowca. Tyle że spędziłam noc w jego apartamencie i czuję się bezpieczna. Chroniona. Troszczy się o mnie na tyle, aby się zjawić i uratować przed jakimś mylnie pojętym niebezpieczeństwem. To nie mroczny rycerz, ale biały rycerz w lśniącej zbroi, klasyczny bohater romantyczny, sir Gawain lub Lancelot.
Wyskakuję z łóżka i gorączkowo zaczynam szukać dżinsów. Tymczasem on wychodzi z łazienki mokry jeszcze po prysznicu i nieogolony, z ręcznikiem na biodrach. Dziwi się, że już wstałam.
– Jeśli szukasz spodni, to oddałem je do pralni. – Oczy ma barwy obsydianu. – Były brudne od wymiocin.
– Och. – Pąsowieję. Dlaczego on mnie tak zawsze zaskakuje?
– Wysłałem Taylora po drugą parę i jakieś buty. Są w torbie na krześle.
Czyste ubrania. Cóż za nieoczekiwany bonus.
– Eee… wezmę prysznic – mamroczę. – Dzięki.
Co jeszcze mogę powiedzieć? Chwytam torbę i pędzę do łazienki, daleko od niepokojącej bliskości nagiego Christiana. Dawid Michała Anioła wypada przy nim blado.
Łazienka jest pełna pary po jego kąpieli. Rozbieram się i szybko wchodzę do kabiny, pragnąc jak najszybciej poczuć na sobie oczyszczający strumień wody. Unoszę ku niemu twarz.
Pragnę Christiana Greya. Bardzo. Oto stwierdzenie faktu. Po raz pierwszy w życiu mam ochotę iść z mężczyzną do łóżka. Pragnę poczuć na sobie jego dłonie i usta.
Powiedział, że lubi, jak jego kobiety czują. A więc pewnie nie żyje w celibacie. Ale nie próbował do mnie startować, tak jak Paul czy Jose. Nie rozumiem. Pragnie mnie? Nie pocałował mnie w zeszłym tygodniu. Jestem dla niego odpychająca? A jednak przywiózł mnie tutaj. Po prostu nie wiem, w co on pogrywa. Co sobie myśli? „Spędziłaś w jego łóżku całą noc, a on cię nawet nie dotknął, Ana. Dodaj dwa do dwóch”. Moja podświadomość pokazuje swoj ą brzydką, drwiącą twarz. Ignoruj ę j ą.
Woda jest ciepła i kojąca. Hmm… Mogłabym zostać pod tym prysznicem już na zawsze. Sięgam po żel. Pachnie nim. Rozkoszny zapach. Nacieram nim ciało, fantazjując na temat Christiana – że to on rozsmarowuje ten niebiańsko pachnący żel po moim ciele, piersiach, brzuchu, między udami. O rety. Serce mi znowu przyspiesza i to uczucie jest takie… takie fajne.
– Śniadanie. – Puka do drzwi, a ja aż podskakuję.
– Okej – dukam, brutalnie wyrwana z erotycznego snu na jawie.
Wychodzę z kabiny i sięgam po dwa ręczniki. Jednym owijam włosy, robiąc na głowie turban w stylu Carmen Mirandy. Pospiesznie się wycieram, ignorując przyjemny dotyk ręcznika ocierającego się o moją uwrażliwioną skórę.
Zaglądam do reklamówki. Taylor kupił mi nie tylko dżinsy i nowe conversy, ale także jasnoniebieską koszulę, skarpetki i bieliznę. O kurczę. Czysty stanik i figi – prawdę mówiąc to taki przyziemny, praktyczny opis do nich nie pasuje. To śliczna bielizna jakiejś europejskiej marki. Z jasnoniebieską koronką. Wow. Śliczna.
I na dodatek pasuje jak ulał. No a jakżeby inaczej. Rumienię się na myśl o Taylorze kupującym to dla mnie w sklepie z bielizną. Zastanawiam się, jaki jest zakres jego obowiązków.
Szybko się ubieram. Reszta ciuchów też doskonale leży. Wycieram ręcznikiem włosy i desperacko próbuję nad nimi zapanować. Ale jak zwykle odmawiają współpracy i jedyne wyjście to związać je gumką. Poszukam jej w torebce. Biorę głęboki oddech. Pora na konfrontację z Panem Dezorientującym.
Z ulgą się przekonuję, że sypialnia jest pusta. Rozglądam się za torebką, ale nie widzę jej tutaj. Biorę kolejny głęboki oddech i wchodzę do salonu. Ależ jest duży. Znajduje się w nim obita pluszem kanapa z mnóstwem miękkich poduszek, ozdobna ława ze stosem dużych książek w błyszczących okładkach, miejsce do pracy z komputerem, a na ścianie olbrzymi telewizor plazmowy. Christian siedzi przy stole na drugim końcu pomieszczenia i czyta gazetę. Gazetę wielkości kortu do tenisa, co nie znaczy, abym w niego grała, ale parę razy kibicowałam Kate. Kate!
– Cholera, Kate – chrypię. Christian podnosi wzrok.
– Wie, że jesteś tutaj i że nic ci nie jest. Wysłałem esemesa Elliotowi – mówi z błyskiem humoru w oczach.
O nie. Przypomina mi się jej gorący taniec. Wszystkie opracowane do perfekcji ruchy wykorzystane jak nic w celu uwiedzenia brata Christiana! Co ona sobie teraz o mnie pomyśli? Jeszcze nigdy nie spędziłam u nikogo nocy. Nadal jest z Elliotem. Zrobiła to tylko dwa razy i za każdym razem musiałam przez tydzień po rozstaniu znosić widok tej koszmarnej piżamy. Pomyśli sobie, że ja też miałam przygodę na jedną noc.
Christian przygląda mi się władczo. Ma na sobie białą koszulę z rozpiętym kołnierzykiem i mankietami.
– Siadaj – wydaje polecenie, pokazując na miejsce przy stole.
Podchodzę i siadam tam, gdzie mi kazał, naprzeciwko niego. Stół jest zastawiony jedzeniem.
– Nie wiedziałem, co lubisz, więc zamówiłem wszystkiego po trochu. – Posyła mi przepraszający uśmiech.
– To bardzo rozrzutne z twojej strony – mamroczę oszołomiona wyborem jedzenia, mimo że jestem głodna.
– Owszem – przyznaje.
Decyduję się na naleśniki, syrop klonowy i jajecznicę na bekonie. Christian próbuje ukryć uśmiech, wracając do swojego omletu z samych białek. Jedzenie jest przepyszne.
– Herbaty? – pyta.
– Poproszę.
Podaje mi mały dzbanek z gorącą wodą, a na spodeczku leży saszetka herbaty Twinings English Breakfast. O rany, pamięta, jaką herbatę lubię.
– Masz wilgotne włosy – gani mnie.
– Nie mogłam znaleźć suszarki – bąkam zawstydzona. Co nie znaczy, że próbowałam.
Zaciska usta w cienką linię, ale nic nie mówi.
– Dziękuję za zorganizowanie tych ubrań.
– Drobiazg, Anastasio. Do twarzy ci w tym kolorze.
Oblewam się rumieńcem i opuszczam wzrok na palce.
– Wiesz co, naprawdę powinnaś się nauczyć przyjmować komplementy. – W jego głosie pobrzmiewa krytyka.
– Powinnam ci zwrócić pieniądze za te rzeczy. – Rzuca mi takie spojrzenie, jakbym go właśnie obraziła, więc dodaję pospiesznie: – Dałeś mi już książki, których oczywiście nie mogę przyjąć. Ale te ubrania… pozwól mi, proszę, za nie zapłacić. – Uśmiecham się do niego niepewnie.
– Anastasio, uwierz mi, stać mnie na to.
– Nie w tym rzecz. Dlaczego miałbyś mi je kupować?
– Dlatego, że mogę. – W jego oczach błysnęło coś szelmowskiego.
– To, że możesz, nie oznacza od razu, że powinieneś – odpowiadam cicho, a on unosi brew i nagle mam wrażenie, że rozmawiamy o czymś innym, ale nie bardzo wiem o czym. Co mi przypomina… – Dlaczego mi przysłałeś te książki, Christianie? – Głos mam miękki.
Odkłada sztućce i przygląda mi się uważnie, a w jego szarych oczach płonie jakieś niezgłębione uczucie. Jasny gwint – w ustach mi zasycha.
– Cóż, kiedy o mało nie wpadłaś pod koła roweru i kiedy trzymałem cię, a ty na mnie patrzyłaś i mówiłaś bezgłośnie: „Pocałuj mnie, Christianie, pocałuj”… – milknie na chwilę i wzrusza ramionami. – Czułem, że jestem ci winien przeprosiny i ostrzeżenie.
– Przeczesuje palcami włosy. – Anastasio, ja się nie bawię w serduszka i kwiatki, nie bawię się w ten cały romantyzm. Moje upodobania są dość osobliwe. Powinnaś trzymać się ode mnie z daleka. – Zamyka oczy, jakby się poddawał. – Masz jednak coś w sobie i nie potrafię o tobie zapomnieć. Ale tego to już się chyba domyśliłaś.
Mój apetyt znika. Nie potrafi zapomnieć!
– No to nie rób tego – mówię szeptem.
Otwiera szeroko oczy.
– Nie wiesz, co mówisz.
– Więc oświeć mnie.
Siedzimy, patrzymy na siebie i żadne z nas nie dotyka jedzenia.
– Nie żyjesz w celibacie, prawda? – wyduszam z siebie.
W szarych oczach tańczy rozbawienie.
– Nie, Anastasio. – Urywa, aby dotarła do mnie ta informacja, a moje policzki nabierają koloru purpury. Znowu nie działa mój filtr mowy. Nie mogę uwierzyć, że właśnie powiedziałam coś takiego. – Jakie masz plany na następne dni? – pyta niskim głosem.
– Dziś pracuję. Od południa. Która godzina? – Nagle wpadam w panikę.
– Dopiero po dziesiątej, masz mnóstwo czasu. A jutro? – Łokcie ma na stole, brodę opiera o długie, smukłe palce.
– Kate i ja zamierzamy zabrać się za pakowanie. W przyszły weekend przeprowadzamy się do Seattle, a przez cały tydzień pracuję u Claytona.
– Masz gdzie mieszkać w Seattle?
– Tak.
– Gdzie?
– Nie pamiętam, jaki to adres. W dzielnicy Pike Market.
– Niezbyt daleko ode mnie. – Uśmiecha się blado. – A w Seattle gdzie będziesz pracować?
O co chodzi z tymi wszystkimi pytaniami? Inkwizycja Christiana Greya jest niemal równie irytująca jak Inkwizycja Katherine Kavanagh.
– Ubiegam się w paru miejscach o staż. Na razie czekam.
– Złożyłaś podanie także w moje firmie, tak jak ci sugerowałem?
Oblewam się rumieńcem. Oczywiście, że nie.
– Eee… nie.
– A co ci się nie podoba w mojej firmie?
– W twojej firmie czy u ciebie? – uśmiecham się kpiąco.
– Czy pani ze mnie drwi, panno Steele? – Przechyla głowę i wydaje mi się, że go rozbawiłam, ale pewności nie mam. Rumienię się i opuszczam wzrok na niedokończone śniadanie. Nie potrafię mu patrzeć w oczy, kiedy używa tego tonu. – Chciałbym przygryźć tę wargę – szepcze ponuro.
O rety. W ogóle nie jestem świadoma tego, że zagryzam dolną wargę. Otwieram usta, jednocześnie wciągając powietrze i przełykając ślinę. Jeszcze nikt mi nigdy nie powiedział czegoś tak seksownego. Serce wali mi jak młotem i chyba dyszę. Jezu, cała jestem drżąca i wilgotna, a jeszcze mnie nawet nie dotknął. Poprawiam się na krześle i patrzę mu prosto w oczy.
– Więc czemu tego nie robisz? – pytam cicho.
– Dlatego, że nie zamierzam cię dotykać, Anastasio, a przynajmniej do czasu, dopóki nie będę miał na to twojej pisemnej zgody. – Przez jego twarz przemyka cień uśmiechu.
Że co?
– Co to ma znaczyć?
– Dokładnie to, co mówię. – Wzdycha i kręci głową rozbawiony, ale także zirytowany. – Muszę ci coś pokazać, Anastasio. O której wieczorem kończysz pracę?
– Koło ósmej.
– Cóż, moglibyśmy wybrać się dzisiaj albo w następną sobotę do Seattle i zjeść kolację u mnie. Wtedy zapoznam cię ze wszystkimi faktami. Wybór należy do ciebie.
– Dlaczego teraz nie możesz mi powiedzieć? – W moim głosie słychać rozdrażnienie.
– Dlatego, że miło mi się je śniadanie w twoim towarzystwie. Kiedy już się wszystkiego dowiesz, najpewniej nie będziesz chciała mnie więcej widzieć.
O kuźwa. Co to oznacza? Wysyła małe dzieci jako niewolników do jakiegoś zapomnianego przez Boga zakątka świata? Należy do jakiejś grupy przestępczej? To by tłumaczyło, dlaczego jest taki bogaty. Jest fanatykiem religijnym? Impotentem? To akurat na pewno nie, mógłby mi to udowodnić nawet i teraz. Rumienię się na myśl o ewentualnych wytłumaczeniach. To mnie prowadzi donikąd. Chciałabym jak najprędzej rozwiązać tę zagadkę. Jeśli to oznacza, że tajemnica Christiana Greya jest na tyle potworna, że nie będę go już chciała znać, cóż, poczuję wtedy ulgę. „Nie okłamuj się!” – wrzeszczy moja podświadomość. – „Dasz drapaka tylko wtedy, jeśli się okaże, że to coś naprawdę mocno paskudnego”.
– Dziś wieczorem.
Unosi brew.
– Tak jak Ewie spieszno ci do zjedzenia jabłka z drzewa poznania dobra i zła – rzuca drwiąco.
– Czy pan ze mnie drwi, panie Grey? – pytam słodko. Pompatyczny dupek.
Mruży oczy i bierze do ręki swojego BlackBerry. Wciska jeden z klawiszy.
– Taylor. Będzie mi potrzebny Charlie Tango.
Charlie Tango! Kto to taki?
– Z Portland powiedzmy o dwudziestej trzydzieści… Nie, ma czekać w Escali… Całą noc.
Całą noc!
– Tak. Jutro rano na telefon. Będę pilotował z Portland do Seattle.
Pilotował?
– W pogotowiu od dwudziestej drugiej trzydzieści. – Odkłada telefon. Żadnego „proszę” ani „dziękuję”.
– Ludzie zawsze robią to, co im każesz?
– Najczęściej tak, jeśli chcą zachować posadę – odpowiada ze śmiertelną powagą.
– A jeśli dla ciebie nie pracują?
– Och, potrafię być bardzo przekonujący, Anastasio. Powinnaś dokończyć śniadanie. A potem podrzucę cię do domu.
O ósmej przyjadę po ciebie do Claytona. Polecimy do Seattle.
Mrugam szybko.
– Polecimy?
– Tak. Mam śmigłowiec.
Gapię się na niego. Mam drugą randkę z Christianem Tajemniczym Greyem. Od kawy do lotu śmigłowcem. Wow.
– Polecimy śmigłowcem do Seattle?
– Tak.
– Dlaczego?
Uśmiecha się złośliwie.
– Ponieważ mogę. Kończ śniadanie.
Jak mogę teraz jeść? Lecę do Seattle śmigłowcem z Christianem Greyem. A on chce przygryźć mi wargę…
– Jedz – mówi ostrzej. – Anastasio, nie lubię marnowania jedzenia… jedz.
– Nie zjem tego wszystkiego. – Wpatruję się w to, co zostało na stole.
– Zjedz to, co masz na talerzu. Gdybyś wczoraj porządnie się najadła, nie byłoby cię teraz tutaj i nie odkrywałbym tak szybko kart.
– Usta ma zaciśnięte w cienką linię. Wygląda na zagniewanego.
Marszczę brwi i wracam do zimnego jedzenia.
„Zbyt jestem podekscytowana, aby jeść, Christianie. Nie rozumiesz tego?” – wyjaśnia moja podświadomość. Ale za duży ze mnie tchórz, aby wypowiedzieć te myśli na głos, zwłaszcza gdy on ma tak posępną minę. Hmm, jak mały chłopiec. Ta myśl jest nawet zabawna.
– Co cię tak śmieszy? – pyta. Kręcę głową, nie śmiejąc powiedzieć prawdy. Przełknąwszy ostatni kęs naleśnika, zerkam na niego. Mierzy mnie bacznym spojrzeniem. – Grzeczna dziewczynka – orzeka. – Zawiozę cię do domu, kiedy wysuszysz włosy. Nie chcę, żebyś się przeziębiła.
W jego słowach kryje się coś na kształt obietnicy. Co chce przez to powiedzieć? Wstaję od stołu, zastanawiając się przez chwilę, czy nie powinnam zapytać o pozwolenie. Przeganiam jednak tę myśl. Mogłabym tym ustanowić niebezpieczny precedens. Ruszam w stronę sypialni, ale po kilku krokach się zatrzymuję.
– A ty gdzie spałeś dzisiejszej nocy?
Nie widać żadnej pościeli ani koców, choć oczywiście mógł je już sprzątnąć.
– W swoim łóżku – odpowiada zwięźle. Spojrzenie ma znowu pozbawione emocji.
– Och.
– Owszem, dla mnie także była to nowość. – Uśmiecha się.
– Nieuprawianie seksu… – No i proszę, wypowiedziałam to słowo. I oczywiście oblewam się rumieńcem.
– Nie. – Kręci głową, marszcząc brwi, jakby przypomniało mu się coś nieprzyjemnego. – Spanie z kimś. – Bierze ze stołu gazetę i wraca do czytania.
O kurczę, co to ma znaczyć? Nigdy z nikim nie spał? Jest prawiczkiem? Jakoś w to wątpię. Stoję i wpatruję się w niego z niedowierzaniem. To najbardziej zadziwiający człowiek, jakiego miałam okazję poznać. I dociera do mnie, że spałam z Christianem Greyem. Och, ileż bym dała za to, aby być przytomną i patrzeć, jak on śpi. Widzieć go bezbronnego. Choć to akurat trudno mi sobie wyobrazić. Cóż, podobno wszystko wyjaśni się wieczorem.
W sypialni przekopuję się przez szuflady komody i znajduję suszarkę. Przeczesując włosy palcami, staram się je jak najlepiej wysuszyć. Następnie udaję się do łazienki. Chcę umyć zęby. Dostrzegam szczoteczkę Christiana. To byłoby tak, jakbym czuła go w swoich ustach. Hmm… Zerkając z miną winowajcy na drzwi, dotykam włosia szczoteczki. Jest wilgotne. Musiał już jej użyć. Biorę ją szybko, wyciskam na nią pastę i w ekspresowym tempie myję zęby. Ależ ze mnie niegrzeczna dziewczynka. I muszę przyznać, że to dość ekscytujące.
Do reklamówki, którą przyniósł Taylor, wkładam wczorajszy T-shirt oraz bieliznę, po czym wracam do salonu po torebkę i żakiet. Alleluja, w torebce znajduję gumkę. Christian przygląda się, jak związuję włosy w kucyk. Trudno wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Czuję na sobie jego spojrzenie, gdy siadam i czekam, aż skończy. Właśnie z kimś rozmawia przez BlackBerry.
– Chcą, żeby były dwa?… Ile to będzie kosztować?… Okej, a co ze środkami bezpieczeństwa?… Przez Kanał Sueski?… I kiedy dotrą do Darfuru?… Okej, niech tak będzie. Informujcie mnie na bieżąco. – Rozłącza się. – Gotowa? – pyta.
Kiwam głową. Christian zakłada granatową marynarkę w prążki, bierze ze stołu kluczyki od samochodu i podchodzi do wyjścia.
– Proszę przodem, panno Steele. – Przytrzymuje dla mnie drzwi. Wygląda zarazem swobodnie i elegancko.
Stoję, odrobinę zbyt długo, upajając się jego widokiem.
I pomyśleć, że spałam z nim zeszłej nocy, po tej całej tequila i wymiotach, a on nadal tu jest. Co więcej, chce mnie zabrać do Seattle. Dlaczego akurat mnie? Nie mieści mi się to w głowie. Wychodzę na korytarz, wspominając jego słowa: „Jest coś w tobie”. Cóż, mam identyczne zdanie na pański temat, panie Grey, i dowiem się, co to takiego to „coś”.
W milczeniu podążamy do windy. Gdy czekamy, rzucam mu spojrzenie spod rzęs, a on kątem oka zerka na mnie. Uśmiecham się, a jego usta lekko się wyginają.
Nadjeżdża winda i wsiadamy do niej. Jesteśmy sami. Nagle z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, możliwe, że przez to, iż znajdujemy się tak blisko siebie w zamkniętej przestrzeni, atmosfera ulega zmianie i naładowana jest elektrycznym, emocjonującym wyczekiwaniem. Oddycham szybciej. Christian odwraca głowę w moją stronę. Jego oczy są koloru grafitowego. Przygryzam wargę.
– Och, pieprzyć dokumenty – warczy.
Doskakuje do mnie, popycha na ścianę. Nim orientuję się, co się dzieje, biodrami przyciska mnie do ściany, obie moje dłonie trzymając w górze w żelaznym uścisku. O święty Barnabo. Drugą ręką pociąga za kucyk, zmuszając do uniesienia głowy, a sekundę później jego usta lądują na moich. To niemal boli. Wydaję cichy jęk, rozchylając wargi i dając zielone światło jego językowi. On to natychmiast wykorzystuje, wprawnie eksplorując wnętrze mych ust. Jeszcze nigdy się tak nie całowałam. Mój język niepewnie dołącza do tego powolnego erotycznego tańca, opierającego się na dotyku i odczuwaniu. Christian ujmuje moją brodę i przytrzymuje głowę na miejscu. Jestem bezradna, ręce mam unieruchomione, głowę także, a ostatecznie ucieczkę wykluczają jego napierające biodra. Czuję na brzuchu nabrzmiałą erekcję. O rety… On mnie pragnie. Christian Grey, grecki bóg, pragnie mnie, a ja pragnę jego, tutaj… teraz, w windzie.
– Jesteś… taka… słodka – mruczy.
Kabina staje, drzwi się otwierają i Christian natychmiast się ode mnie odsuwa. Trzej biznesmeni w eleganckich garniturach wchodzą do środka, uśmiechając się pod nosem. Serce wali mi jak młotem i czuję się, jakbym właśnie przebiegła maraton. Mam ochotę pochylić się i oprzeć dłonie na udach… ale to jest zbyt oczywiste.
Rzucam spojrzenie Christianowi. Wydaje się tak spokojny i opanowany, jakby rozwiązywał krzyżówkę w „Seattle Times”. To takie niesprawiedliwe. Czy moja obecność w ogóle na niego nie działa? Zerka na mnie kątem oka i cicho wypuszcza powietrze z płuc. Och, a jednak działa. Moja maleńka wewnętrzna bogini kołysze się w powolnej, zwycięskiej sambie. Biznesmeni wysiadają na pierwszym piętrze. Zostało nam więc jeszcze jedno.
– Umyłaś zęby – mówi, patrząc na mnie.
– Pożyczyłam twoją szczoteczkę – odpowiadam bez tchu.
Usta wygina w półuśmiechu.
– Och, Anastasio Steele, i co ja mam z tobą począć?
Drzwi rozsuwają się na parterze. Christian bierze mnie za rękę i pociąga za sobą.
– Ach, te windy – mruczy pod nosem, przechodząc przez hol.
Z trudem dotrzymuję mu kroku, bo straciłam przytomność w windzie numer trzy w hotelu Heathman i już jej nie odzyskałam.