Ta noc upłynęła stosunkowo spokojnie. Widać i przypominające kozła potwory muszą się od czasu do czasu wyspać.
Jedyne, co się stało, to to, że jakiejś pani zniszczono całe pranie. Rozwiesiła je w ogrodzie na tyłach domu, było tam też kilka pięknych sukien i wszystko zostało pocięte na cieniutkie pasy. Kobieta pracowała w ratuszu i nigdy nic nie łączyło jej z Poszukiwaczami Przygód. A dotychczas wszystkie napaści skierowane były na tę grupę.
Jakiś mężczyzna twierdził, że dostrzegł wielkie zakręcone rogi sterczące po drugiej stronie żywopłotu, nie bardzo było jednak wiadomo, na ile można zaufać jego słowom.
Marco wybrał się do Eriona. Chciał się dowiedzieć, jak się mają sprawy. Czy dotarły może jakieś nowiny z zewnątrz? Nie było żadnych, przyszła za to prośba z laboratorium. Czy Marco, odznaczający się specjalnymi talentami, nie mógłby im pomóc?
Postanowił zatem wybrać się do Srebrzystego Lasu, ale wcześniej musiał wstąpić do swego pałacu. Gdy zbliżał się do wspaniałego budynku, dojrzał jakąś delikatną postać, siedzącą na jego schodach.
Serce podskoczyło mu do gardła jak nigdy wcześniej. Niemal zaparło mu dech w piersiach. Nie mógł tego pojąć, przecież on zwykle tak nie reagował.
Młodziutka Victoria podniosła się miękko i lekkim krokiem zbiegła ze stopni.
– Marco! Przynoszę ci pozdrowienia od babci i podziękowania za to, że ocaliłeś jej kwiatki. Są teraz o wiele piękniejsze.
Nie musiałaś przebywać tak dalekiej drogi, żeby mi o tym powiedzieć, pomyślał, lecz tak naprawdę bardzo się ucieszył na jej widok.
– Czy zechcesz… wejść?
– O, nie, dziękuję, idę właśnie do mojej najlepszej przyjaciółki i zajrzałam tylko, bo akurat było mi po drodze.
No tak, oczywiście. Marco nic nie mógł poradzić na to, że odczuł pewne rozczarowanie.
– Trzymaj się, Marco, może się jeszcze zobaczymy! I z tymi słowami odeszła, podskakując trochę po dziecinnemu.
Ona nie może być dorosła, pomyślał znów. Czy to naprawdę osiemnasto -, może dwudziestoletnia pannica, jak mi się w pierwszej chwili wydawało?
Owszem, wyglądała na dojrzałą, przynajmniej fizycznie, pod względem psychicznym trudno było ocenić jej wiek. Była jednocześnie zalotna i dziecinna. Z uśmiechem pokręcił głową i wszedł do środka.
Jakiż wielki i pusty wydał mu się pałac!
Zatęsknił za obecnością Dolga, miał wielką ochotę porozmawiać ze starym, dobrym przyjacielem. Ale Dolga nie było.
Zresztą co Dolg mógłby powiedzieć o Victorii?
Może wcale niemało. Przecież nikt tak dobrze nie znał elfów jak on. Jak Lanjelin, ulubieniec elfów.
Ale przecież i tak Marco nie mógłby zawracać Dolgowi głowy takimi błahostkami.
Dziewczyna jednak nie schodziła mu z myśli. Może pomówić z Tsi – Tsunggą? On przecież znal każdą najmniejszą nawet istotę natury żyjącą w lasach Królestwa Światła. Czy nie byłby więc odpowiednią osobą?
Z prawdziwym wysiłkiem woli Marco skupił się na wielkim problemie tego dnia, na złu, które zakłóciło idyllę Królestwa Światła. Przygotował się do drogi do Srebrzystego Lasu.
Jak to dobrze, że wandale nie zdążyli wyrządzić tam większych szkód, pomyślał. Trochę za wcześnie…
Wejściu na obszary Madragów towarzyszyło zawsze dość dziwne uczucie. Położone one były głęboko pod ziemią na terenie Srebrzystego Lasu, trzeba było wędrować długimi jasno oświetlonymi tunelami i przechodzić przez potajemne drzwi. Panował tu naprawdę osobliwy nastrój. Atmosfera dobroci.
Madragowie bowiem reprezentowali wszystko, co stoi po stronie dobra.
Marco dotarł już niemal do pomieszczenia, w którym w wyjątkowych mózgach Madragów wykluwały się najniezwyklejsze pomysły, gdy wyszedł mu na spotkanie Tam.
Tam zbliżał się niczym wielkie, rozkolebane zwierzę i jak zwykle Marcowi nasunęło się pytanie, czy Madragów należy uważać za ludzi czy za zwierzęta. Książę powiedziałby, że nie są ani jednym, ani drugim. Ze swymi ciężkimi byczymi głowami o niemal ludzkich rysach i gęstymi grzywkami nad pięknymi, dobrodusznymi oczyma, byli doprawdy specyficznym gatunkiem. Przeżytkiem dawno minionych czasów. Obdarzeni jednak zostali inteligencją daleko przewyższającą ludzką. Byli po prostu Madragami.
– Książę Marco! Zawsze jesteś tu mile widziany!
– Witaj, Tam, stary przyjacielu, jak się miewasz?
– Nie znaleźliśmy niczego złego, Erion pomaga nam szukać, Kiro i Sol także. Absolutnie wszyscy, którzy tu są, próbowali coś znaleźć. Nie pojmuję, co te łotry tu robiły!
– Oczywiście przeszukaliście całe laboratorium, koncentrując się na tym, czy nie podłożono żadnej bomby?
– Jasne, nic takiego nie ma. A teraz wejdź!
Tam otworzył drzwi i weszli do środka. Zastali tu pozostałych dwóch Madragów, Chora i Ticha, a także Eriona, Kira, Sol i dwóch inżynierów, zgrupowanych wokół stołu, na którym leżała rozłożona mapa całego tego podziemnego obszaru.
– To prawdziwa próba nerwów – westchnął Erion. – Wszyscy mieszkańcy Królestwa Światła są śmiertelnie przerażeni, zabarykadowali się w swoich domach i nie mają odwagi z nich wyglądać. Po ulicach chodzą jedynie Strażnicy i Poszukiwacze Przygód.
I mała Victoria, dodał w duchu Marco, czując, jak serce przesuwa mu się do gardła. Muszę…
Ale Erion już mówił dalej, nie mając pojęcia o dławiącym go lęku.
– Czy potrafisz znaleźć w tym wszystkim jakiś wspólny mianownik, Marco? My nie umiemy.
– Ja także nie. Te agresywne, nienawistne napisy szpecące ścianę domu Sol, Theresy i fasadę ratusza. Walka Gorama z kozłem na parkingu dla gondoli, a potem odwiedziny nocą w domu jego i Lilji. Kompletnie zniszczona rakieta w bazie. I sabotaż w laboratorium wczorajszej nocy, a dzisiejszej – niewyjaśnione włamanie. Nic z tego nie rozumiem.
– Zastanawiam się, ile to już razy każdy z nas wypowiadał te słowa – mruknął Erion. – Nic nie rozumiem. Zanim to wszystko się wydarzyło, krążyły plotki o jakiejś przypominającej kozła istocie, lecz również tylko w ostatnich dniach. Zjawisko musi więc być stosunkowo świeże. Jakież to siły mogły się w ten sposób przebudzić?
Zadzwonił telefon do Eriona. To jeden ze Strażników. Okazało się, że zło ponownie odwiedziło parking gondoli. Ci, którzy zaparkowali swoje gondole najbliżej lasu, rano odkryli, że ktoś przeszukał pojazdy. Pierwsze delikatnie i dość grzecznie, im dalej jednak, tym większa chyba wściekłość ogarniała złoczyńców i kompletnie zrujnowali wnętrza kilku gondoli.
Wyglądało na to, że poszukiwania zostały nagle przerwane, prawdopodobnie przez zbliżającego się któregoś z właścicieli, gdyż jeden z pojazdów był zaledwie w połowie zdemolowany, a drzwi do niego stały otworem, jak gdyby ktoś wyskoczył ze środka, bardzo się spiesząc.
– Znów gondole – mruknął Kiro. – Gondole i jedyna rakieta, jaką tu mamy.
– Oni czegoś szukają – podsumował Marco. – Ale czego? Szafiru i farangila – odpowiedział sam sobie.
Nikt się nie odezwał, bo co mieli mówić?
– Myślę o tej dziewczynie – powiedział wreszcie Erion. – O tej Vicky… Ta dziwna napaść na Gorama… przecież on sam przyznał, że tamten koźli potwór walczył z nim jakby bez przekonania.
– Co masz na myśli? – spytała Sol.
– „Kozioł” był o wiele wyższy od Gorama. Bez trudu mógł go powalić swymi twardymi jak żelazo kopytami, chociaż nie przeczę, że Goram dzielnie się bronił. I nagle ta bestia porzuciła ofiarę i po prostu zniknęła. Pomyślcie, a jeśli to wcale nie Gorama chciał dopaść, może chodziło im o Lilję?
– Czegoś tu nie rozumiem – przerwał mu Kiro. – Mam na myśli tę młodą dziewczynę, tę Vicky, przecież ona pociągnęła Lilję za sobą do lasu i ze wszystkich sił starała się ją tam zatrzymać. I to nawet po tym, jak Goram był już wolny, a kozioł zniknął. Na szczęście Lilja jej się wyrwała.
Marco patrzył na niego coraz bardziej wzburzony.
– Nie! – wykrzyknął gwałtownie. – Nie, tak na pewno nie było! Ja poznałem Vicky, która tak naprawdę ma na imię Victoria. To najbardziej niewinna dziewczyna, jaką kiedykolwiek spotkałem.
Przyjaciele ze zdumieniem patrzyli na jego rozgniewaną twarz.
Erion się poddał.
– Przyznaję, że ta teoria była słaba, cóż, po prostu nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
Marco rozluźnił się. Erion przez telefon polecił większej grupie Strażników stawić się na parkingu gondoli.
Nagle do środka wpadł zdyszany jeden z członków sztabu.
– Wydaje nam się, że coś mamy – zawołał, jednocześnie blady i wstrząśnięty. Jego strój wskazywał na to, że jest pracownikiem laboratorium. – Czy możecie przyjść? – spytał.
Wszyscy pobiegli za mężczyzną, który prędko prowadził ich korytarzami do wielkiego atrium, gdzie światło wpadało przez szklany dach. Było to cudowne miejsce na odpoczynek dla wszystkich pracujących pod ziemią, pełne zielonych roślin, pięknych mozaikowych podłóg i wygodnych kanap.
Mężczyzna wskazał im drogę do innego tunelu, lecz Marco gwałtownie się zatrzymał.
Przed nimi szły dwie kobiety, odwrócone do nich plecami, zajęte rozmową, roześmiane.
Kierowały się w inną stronę, nie do atrium, miejsca relaksu.
Marco natychmiast rozpoznał Madrażkę Misę, nie było to wcale takie trudne, ale ta druga…
To Victoria! Jak to możliwe, by łączyły ją zażyłe stosunki z Misą? To doprawdy niezwykła konstelacja. Skoro jednak były naprawdę tak dobrymi przyjaciółkami, jak na to wyglądało, to Misa pewnie mogła powiedzieć mu coś więcej o tej tajemniczej dziewczynie z rodu elfów.
Zrozumiał teraz, że Victoria sobie z niego zadrwiła.
Pojął też coś jeszcze. Te jego kłębiące się myśli, bezsenność, ta nagła radość bez żadnej wyraźnej przyczyny… Marco, samotny, ten, który nigdy nie poznał, czym jest miłość między mężczyzną a kobietą…
Tak, tak, ostrzegano go. Powiedziano mu, że po wypiciu nie rozcieńczonej jasnej wody będzie umiał pokochać kobietę. Raz już przecież poczuł pożądanie, stało się to za sprawą Ducha Ciemności.
Tym razem uczucie było łagodniejsze, jakby czystsze i silniejsze zarazem. Teraz czuł miłość do młodej Victorii.
– Misa! – zawołał. Nie chciał bowiem wołać Victorii, gdyż za bardzo by się zdradził.
Obie się odwróciły, a Marco drgnął.
Owszem, to rzeczywiście Victoria, ale ta druga to wcale nie Misa. Kim, na miłość boską…
Kobieta z rodu Madragów była o wiele młodsza od Misy, to zaledwie młodziutka dziewczynka. Czyżby przybyło tu jeszcze więcej Madragów? Nie, to niemożliwe, przecież oni wymarli co najmniej przed dziesięcioma tysiącami lat!
– Ach, nie! – jęknął półgłosem. – Nie, nie, tylko nie to!
Teraz już wiedział, gdzie wcześniej widział Victorię. Nareszcie to zrozumiał.