17

Marco i Gwiazdeczka wyruszyli tego ranka na powierzchnię Ziemi.

Przy odjeździe nie obyło się bez marudzenia. Kacie zrobiło się ogromnie przykro i ona też chciała się do nich przyłączyć, lecz jako Madrag po prostu nie mogła. Na razie jeszcze nie, przynajmniej dopóki cała ludzkość na świecie nie nabierze rozumu i nie zacznie traktować wszystkich stworzeń jak równych sobie. Tsi i Siska, wzruszeni, kilkakrotnie żegnali się ze swoją córką i nie raz zdążyli pożałować swojej decyzji, a Marco wcale im nie pomagał. Na cóż jednak to się zdało, skoro rozpłomieniona żądzą przygód Gwiazdeczka zdecydowała się na taką wyprawę?

Po ich wyjeździe w Królestwie Światła zrobiło się jakoś pusto. Niewielu zostało już Poszukiwaczy Przygód.

Ci jednak, którzy tu byli, nie zamierzali rezygnować z pościgu za przebiegłym przeciwnikiem. Nie zapominali, że groźna para dysponuje środkami wystarczającymi do zniszczenia wszelkiego życia w Królestwie Światła. Z drugiej jednak strony gdyby za sprawą złoczyńców straszny wirus się rozprzestrzenił, ich samych również czekałaby śmierć.

Nie, nie zaryzykują, na pewno w ten sposób chcieli ich tylko zaszantażować.

Na razie nic się nie działo.

Alarm podniesiono dopiero wówczas, gdy jeden z sąsiadów Farona się zorientował, że jakieś niepowołane osoby odwiedziły oddany mu do dyspozycji wspaniały dom, położony w pobliżu stolicy.

Włamania dokonano kilka dni wcześniej, prawdopodobnie natychmiast po wyjeździe Farona na powierzchnię Ziemi, gdzie miał szukać zaginionych Móriego i Berengarii. Po prostu wcześniej nikt nie pomyślał, że i jego dom należałoby sprawdzić.

Pozostała w Królestwie grupa Poszukiwaczy Przygód przybyła obejrzeć dzieło złoczyńców.

Właściwie zniszczenia nie były specjalnie duże. Ktoś jednak włamał się przez zamknięte na klucz drzwi i wtargnął do ślicznej willi.

– Ach, oni tu wręcz mieszkali od wyjazdu Farona! – skonstatował Erion. – A myśmy niczego, ale to niczego się nie domyślali! Jako szef dostępnej dla wszystkich części Królestwa Światła Faron ma do dyspozycji cały arsenał technicznego i elektronicznego sprzętu. To stąd śledzili nasze poczynania i naśmiewali się z nas.

– Czy z tego miejsca można otwierać wszystkie zakodowane drzwi? – spytał Strażnik Góry, który towarzyszył swemu synowi Armasowi w pościgu za złoczyńcami.

– Nie, to da się zrobić jedynie za pomocą kodu uniwersalnego, a ten mam ja – wyjaśnił Erion.

Poruszali się ostrożnie. Być może tych dwoje wciąż znajdowało się w domu albo też mogło nagle wtargnąć do środka. Wróg nie może się domyślić, że ziemia pali mu się pod stopami!

– Spójrzcie, co znalazłam! – zawołała Sol, otworzywszy drzwi do jednej z sypialni.

– Pst! Nie tak głośno! – upomniał ją Kiro.

Weszli do środka.

– Proszę, proszę – mruknął Erion.

Na nie zaścielonym łóżku leżała bujna peruka, połyskująca metalicznie odcieniami złota i mosiądzu.

– Takie włosy miała ta dziewczyna, która udawała, że chce mi pomóc – ożywiła się Lilja.

– Tak, tak, sądzimy, że to właśnie ciebie chciała złapać wtedy, Liljo – powiedział Erion. – Wcale nie Gorama. Z jego strony można by się spodziewać zbyt silnego oporu. Na pewno chcieli wyciągnąć z ciebie, gdzie ukryto amforę.

– Owszem – przyznała Lilja po namyśle. – Ona przecież za wszelką cenę starała się mnie zatrzymać.

– Chyba powinnaś się cieszyć, że udało ci się wyrwać z jej rąk – stwierdził Erion.

Lilja czym prędzej odszukała uspokajającą dłoń Gorama.

A potem znaleźli jeszcze olbrzymią, przerażającą głowę kozła: maskę z fantazyjnie zakręconymi rogami, podciągniętą górną wargą i dzikimi oczyma. Był tam także kostium karnawałowy, cały pokryty szczeciniastą sierścią, z kopytami tylko na ręce.

– Oto mamy więc wyjaśnienie, dlaczego pies został „kopnięty” od góry – stwierdził Goram. – Ten mężczyzna uderzył go po prostu uzbrojoną w kopyto ręką.

– Przy użyciu rąk łatwiej też zostawić pojedyncze ślady – przypomniał Kiro.

– Czemu to miało służyć? – zastanawiała się Sol. – Chcieli wzbudzić przerażenie? To przecież śmieszne!

– Masz rację – przyznał Erion. – Ale przebranie miało zapewne spełniać podwójną funkcję. Po pierwsze, przestraszyć słabszych, po drugie zaś ukryć, kim naprawdę są ci dranie.

– A więc „kozioł” mógłby zostać rozpoznany?

– Może właśnie tak, tak się wydaje. Nikt przecież nie widział, jak on naprawdę wygląda. Bo jeśli mamy rację, to przebrał się też za Iskriona, ojca Vinnie.

– Czyli że Vinnie i Vicky to jedna i ta sama osoba – podsumowała Sol.

– Chyba tak – przyznał Kiro. – A co ty o tym myślisz, Armasie?

– Rzeczywiście, to są jej włosy – odparł młody chłopak schrypniętym z przejęcia głosem.

Kiro ciągnął:

– A mnie się wydaje, że Marco bał się, że Vicky i Victoria to ta sama dziewczyna.

– Oczywiście, że tak – kiwnął głową Erion. – Ale Gwiazdeczka nie ma z tym nic wspólnego.

– Przez cały czas mieliśmy do czynienia tylko z dwiema osobami – stwierdził Goram. – Z Iskrionem – kozłem i Vinnie – Vicky.

– Tak, ale na powierzchni Ziemi jest ich więcej. Pamiętajcie, że tych dwoje ukryło się w rakiecie na Grenlandii, lecz tajemniczy samolot przeleciał nad bazą dopiero później. Musi ich być więcej – upierał się Kiro.

– Ale nie tutaj – odparł Erion. – Chodźmy teraz do pomieszczenia kontrolnego Farona.

Po drodze Sol nie mogła powstrzymać się od pełnych oburzenia komentarzy.

– Fuj, co też oni nawyprawiali w tym ze smakiem urządzonym domu Farona. Przecież on jest taki piękny!

– Owszem, piękny, ale daje się w nim wyczuć samotność – odparł bez namysłu Erion.

– Jedna rzecz mnie zastanawia – ciągnęła Sol, gładząc obitą jedwabiem kanapę. – Dlaczego padło akurat na Armasa?

Zatrzymali się. Chłopak wyglądał na niemal obrażonego.

– Och, nie, nie to miałam na myśli – zaśmiała się Sol. – Naprawdę jesteś bardzo przystojny, Armasie, ale mimo wszystko można sobie zadać to pytanie.

– Sądzę, że zależało im na możliwości przeniknięcia do grupy – westchnął Strażnik Góry. – A ja, nadęty dureń, dałem się złapać na ten lep!

– Właściwie to jak nawiązałeś kontakt z tym tak zwanym Iskrionem?

Strażnik Góry cofnął się w czasie o kilka dni i wspominając tamte wydarzenia, opowiadał ze wstydem:

Pewnego dnia ujrzał w pobliżu swego ogrodu prawdziwego Obcego, jednego z tych, którzy wciąż nosili owe dziwaczne maski na twarzy i długie rękawiczki na dłoniach. Cały w bieli, wysoki i przystojny Obcy stał, obserwując gromadkę małp, bawiących się na drzewach – gibbonów, tych o bardzo długich rękach, które potrafią przerzucać się z drzewa na drzewo na zaskakujące odległości. Mężczyźni zaczęli rozmawiać, a Strażnik Góry – w tym momencie nazwał się głupim osłem – wspomniał, że tak trudno jest znaleźć dobrą, przyzwoitą dziewczynę dla syna, który zasługuje, doprawdy, na to, co najlepsze. Potem zaczął wychwalać wszystkie możliwe zalety Armasa.

Wówczas Obcy wyjawił, że ma córkę, trochę nieszczęśliwą, gdyż straciła niedawno ukochanego. Może warto by ich poznać ze sobą? Strażnik Góry od razu zapalił się do tej propozycji, po masce bowiem poznał, że ma do czynienia z prawdziwym Obcym.

– Potem wszystko potoczyło się już prędko, stanowczo za prędko, no a dziewczyna okazała się rzeczywiście śliczna. To prawdziwa piękność.

Goram przysłuchiwał się opowieści Strażnika Góry jakby trochę nieobecny duchem, w końcu jednak wtrącił:

– Wydaje mi się, że oni naprawdę chcieli się przedostać do grupy Poszukiwaczy Przygód i chyba zaczynam się domyślać, dlaczego wybrali Armasa.

– Dlaczego? – rozległo się pytanie zadane przez kilka osób jednocześnie.

– Z dwóch powodów. Po pierwsze, Armas i jego ojciec byli łatwą zdobyczą. Przepraszam, ale musiałem to powiedzieć.

Strażnik Góry, słysząc usprawiedliwienie, zbył je machnięciem ręki.

– To bardzo słuszny wniosek. A drugi powód? Goram tym razem nie był już tak bardzo pewny.

– Czy to możliwe, że my, inni, rozpoznalibyśmy Vinnie? Armas natomiast mógł jej nie poznać?

Popatrzyli na niego z wyczekiwaniem, myśli krążyły po głowach aż huczało.

– Armas rzeczywiście mieszka oddzielnie – przyznał Jaskari, który zwolnił się ze służby w zwierzyńcu. – Lecz przecież uczestniczy niemal we wszystkich szaleństwach naszej grupy. Kto z was właściwie widział twarz tej kobiety?

Lilja, Armas i Strażnik Góry.

– Wcześniej nigdy jej nie spotkaliście?

– Nie – natychmiast odpowiedzieli Lilja i Strażnik Góry. Armas natomiast trochę się wahał.

Erion powiedział:

– Lilja jest nową osobą w grupie, Strażnik Góry natomiast przebywał głównie w zwierzyńcu. A co ty na to powiesz, Armasie?

– Ona mi kogoś przypomina. Wydawało mi się, że jest czyjąś siostrą lub inną bliską krewną.

– Ale czyją?

Armas rozłożył ręce.

– Nie wiem.

Sol postanowiła też do czegoś się przydać:

– Jeśli ktoś chce się przebrać, to stara się zrobić to tak, aby potem wyglądał najmniej podobnie do siebie. Załóżmy więc, że Vinnie tak naprawdę ma czarne włosy. Prawdopodobnie włosy są gładkie i wcale nie takie długie. Czy potrafisz ją sobie taką wyobrazić?

Armas przymknął oczy. Widzieli, jak twarz nagle mu się rozjaśnia.

– Tak, tak się bardziej zgadza. Ale to mimo wszystko nie ona, ona nie miała tak skośnych oczu.

– Kto?

Armas z powrotem uniósł powieki.

– Przecież właśnie tego nie pamiętam – odparł zirytowany.

– Podciągnięcie kącików oczu w górę tak, żeby zrobiły się bardziej skośne, to bardzo prosta operacja plastyczna – stwierdził Erion.

– Owszem, ale to mi w niczym nie pomaga. Ona nie jest podobna do nikogo, kogo dobrze znam, lecz do osoby, którą widziałem zaledwie przelotnie i bardzo mało pamiętam. Ona przecież zwraca na siebie uwagę swoją urodą.

Do niczego więcej nie doszli, Armas nie miał już nic do dodania. Chcieli iść dalej, lecz Sol jeszcze nie skończyła.

– Spróbujmy zastanowić się nad obiektami jej wścieklej nienawiści – zaproponowała. – Ten mężczyzna, kozioł – Iskrion, ma jakby mniej wyraźne kontury. Ona natomiast, owszem. Kogóż to ona tak strasznie nienawidzi? Przede wszystkim mnie, następnie Theresy, ludzi z ratusza…

– Masz rację – przyznał Goram. – Mnie i Lilję chcieli dopaść tylko i wyłącznie z uwagi na amforę. Potem natomiast podpalili dom Rama i Indry. Jakiż to nie załatwiony interes ona może mieć z Indrą albo z Ramem?

Na to nikt nie miał odpowiedzi, przeszli więc dalej do pomieszczenia kontrolnego. Erion dobrze znał rozkład pokoi, odwiedzał je już wielokrotnie.

Widać było wyraźnie, że niepowołane osoby bardzo mile spędzały tutaj czas. Z podziwem bawiły się wszystkimi aparatami, wprowadziły własne „ulepszenia” i porozrzucały rozmaite rzeczy, nie sprzątając po sobie. Kiro, najlepszy technik w grupie, znalazł nadajnik i odbiornik, dzięki którym można było kontrolować całe Królestwo Światła. Aparatura musiała zostać zainstalowana całkiem niedawno, gdyż Faron nigdy nie należał do ludzi, których interesowałyby tego rodzaju poczynania.

Na półce leżała nieduża dyskietka, najwyraźniej używana.

Kiro włączył ją i teraz przeżyli prawdziwy szok.

Usłyszeli swoje własne głosy.

Głos Eriona: „To znaczy, że specjalizują się w zieleni. Aż dziwne, że nie zniszczyli twojej, Goramie”.

„Moją pożyczył Faron na wyprawę do zewnętrznego świata, mnie zaś zostawił tę swoją luksusową gondolę. Ciężko będzie wrócić do tamtej zwyczajnej”.

A trochę później pełen lęku głos Lilji: „Przecież wiesz, ta amfora”.

Goram: „Ach, oczywiście, że też o tym zapomnieliśmy! Ona jest wciąż w gondoli”.

– Dziękuję, dosyć – oświadczył Erion. – A więc teraz wiemy wszystko. Oni się dowiedzieli, że amfory już tutaj nie ma, że poleciała w rakiecie Farona na powierzchnię Ziemi, i dlatego ostatniej nocy niczego już nie szukali.

– Zrezygnowali z amfory – podsumował Strażnik Góry. – Ale jakie będzie ich następne posunięcie?

– Na pewno nic przyjemnego, o tym mogę was zapewnić. Mają przecież dwa naprawdę silne atuty w ręku. Przetrzymują Móriego i Berengarię. No i wykradli wirusa.

– Nie mogą być na tyle szaleni, by zdecydowali się go wypuścić – doszedł do wniosku Kiro. – Ale czego oni chcą? Co chcą na nas wymusić?

– Na to pytanie nie potrafię ci udzielić ostatecznej odpowiedzi – rzekł Erion zmęczonym głosem. – Prawdopodobnie pragną władzy nad całą Ziemią, niczym innym się nie zadowolą. A naszym obowiązkiem jest do tego nie dopuścić.

– No, z Królestwa Światła się nie wymkną – stwierdził Goram. – Rakiety przestały już latać. I tak będzie, dopóki ich nie złapiemy.

Nagle jeden ze Strażników wezwał Farona.

– Wydarzyło się coś w najwyższym stopniu alarmującego – usłyszeli jego głos.

– Chyba przesadzasz – odparł Erion cierpko. – Czy może być jeszcze gorzej?

Owszem, mogło.

Dwaj Strażnicy, który mieli towarzyszyć Marcowi poprzedniego wieczoru, ocknęli się dopiero teraz z zamroczenia we własnych łóżkach.

– Ale to się przecież nie zgadza – Erion kompletnie nie mógł już się połapać. – Przecież każdego tak starannie się kontroluje!

– W bazie rakietowej wszyscy noszą maski przeciwgazowe w obawie przed tym tajemniczym gazem, którego używali złoczyńcy. Strażnicy mieli zająć się przeniesieniem sprzętu na pokład do specjalnego wydzielonego pomieszczenia. Ich papiery były w porządku, wszystko się zgadzało, cały błąd polegał na tym, że nikt nie poprosił ich o zdjęcie masek.

– Ach, na Święte Słońce! – jęknął Kiro. – Musimy ostrzec Marca.

Erion natychmiast skontaktował się z rakietą podążającą na powierzchnię Ziemi. Aparat milczał, nie odpowiadała też kabina pilota.

– Spróbuj porozmawiać z Faronem – poprosił Goram. – On musi się dowiedzieć o tej amforze.

Erion ponowił próbę nawiązania kontaktu. I znów głucha cisza.

Opuścił aparat.

– Zamknęli połączenie z zewnętrznym światem – oświadczył słabym głosem.

– A czy mogą to zrobić?

– Czy mogą? Oni widać mogą wszystko! A Marco zabrał ze sobą Gwiazdeczkę!

Загрузка...