Marco dotarł do centrum nadawczego, nie widząc nigdzie po drodze ani cienia Gwiazdeczki. Ze zdenerwowania ręce aż mu się trzęsły.
W centrali było już pełno: Tam i Tich, Strażnicy i pracownicy laboratorium.
Żadnego potwora jednak nie udało im się złapać.
Tam wyjaśnił:
– Cały system komunikacyjny został połączony z prowizorycznym nadajnikiem znajdującym się poza terenem laboratorium. Tu nie ma sensu niczego dłużej szukać, ten ptaszek dawno już wyfrunął.
– To musiał być bardzo ciężki ptaszek – mruknął Marco. – Ale skąd mógł wiedzieć, że dotarliśmy do pomieszczenia z wirusem?
– On doskonale się zna na technice. System nadajników działa w obie strony. Słyszał, jak rozmawiamy.
– To znaczy, że i teraz nas słyszy?
– Nie, nasi inżynierowie już go odłączyli. Próbowali najpierw go namierzyć, lecz okazał się na to zbyt sprytny.
Marco pojął, że nie pozostało mu tu nic więcej do roboty, podjął więc poszukiwania Gwiazdeczki. Ogarniał go coraz większy lęk.
Kiedy wreszcie ją dostrzegł w jakimś korytarzu, idącą beztrosko niedbałym krokiem, radość przeszyła go niczym błyskawica.
– Gdzieś ty była? – wyrwało mu się w gniewie, który w naturalny sposób następuje jako reakcja po strachu.
Dziewczyna nie posiadała się ze zdumienia.
– Nigdzie – odparła lekko.
Marcowi zaszumiało w głowie. Ta nowa Gwiazdeczka była jakby zupełnie obcą osobą, trudno mu się było do niej przyzwyczaić.
– Powiedziałaś Kacie, że masz jakąś sprawę do załatwienia.
– No, owszem. Byłam w toalecie, jeśli już musisz być tak bezwzględnie niedyskretny.
Marco się zawstydził.
– Nie przypuszczałem, że elfy…
Do diaska, nie mógł dokończyć tego zdania, nie narażając na szwank swego autorytetu.
A Gwiazdeczka się rozzłościła.
– Ja wcale nie jestem elfem! Jestem w połowie człowiekiem, w czwartej części Lemuryjką, w jednej ósmej istotą ziemi i zaledwie w jednej ósmej elfem!
– Tak, tak, wiem, że tak właśnie jest, lecz właściwie domieszka krwi elfów jest u ciebie najbardziej widoczna. Ale teraz musisz wracać do rodziców. Odprowadzę cię, bo chcę mieć pewność, że bezpiecznie tam dotrzesz, i pozostaniesz w domu, dopóki nie schwytamy potwora. Do niczego się nie przydam, jeśli jednocześnie będę się martwił o ciebie. Zrozumiałaś, Gwiazdeczko?
Dziewczyna pokiwała głową i górnolotnym tonem poprawiła go:
– Victorio. Jestem już teraz dorosła.
Marco potarł ręką czoło.
– Nie mogę nazywać cię Victorią, to imię do ciebie nie pasuje.
– Możesz mi mówić Vicky, jeśli tak wolisz.
Marco aż drgnął.
– Nie, nie – powiedział prędko. – Tylko nie Vicky!
Ogarnęło go bardzo nieprzyjemne uczucie, gdy pomyślał o przypuszczeniach, że Vicky może być partnerką tej dziwnej koźlej istoty. Poczuł się przy tym tak nieswojo, że nie śmiał nawet wracać do swojej pierwotnej teorii, że to Gwiazdeczka pomogła Lilji na parkingu gondoli.
– No cóż, na razie będę cię dalej nazywał Gwiazdeczką, to mi przychodzi odruchowo.
Nie było to jednak takie proste. Miał do czynienia z dorosłą kobietą, której nie potrafił skojarzyć z malutkim dzieckiem, tak często siadającym mu na kolanach i starającym się prawidłowo wymówić „r”.
– Mam wiele innych pięknych imion – oświadczyło kuszące stworzenie o zielonych elfich oczach.
– Na pewno jakieś wybierzemy – obiecał Marco. – A teraz chodź, nic tu po nas.
W gondoli Marco oddał się rozmyślaniom.
Szczęście, że nasze drogi się teraz rozchodzą, jej obecność w straszny sposób zakłóca moją duchową równowagę. Coś się ze mną dzieje, gdy ona tak siedzi tuż przy mnie i szczebiocze, a od czasu do czasu zarzuca mi nagą, opaloną rękę na szyję i chichocze prosto do ucha. Doprawdy, będą musieli się teraz zatroszczyć o to, by zatrzymać ją w domu. I pozamykać starannie wszystkie drzwi na siedem spustów!
Rozległ się sygnał z telefonu, który nosił w kieszonce na piersiach. To dzwonił Erion. Zdążył już wrócić do głównej bazy Strażników.
– Marco, przyjeżdżaj tu bezzwłocznie! Musisz coś zobaczyć!
Marco obiecał, że zjawi się natychmiast, gdy tylko odstawi Gwiazdeczkę do domu.
Ale na to Erion nie chciał się zgodzić, Marco więc z westchnieniem wykonał zwrot o czterdzieści pięć stopni i wyruszył w stronę głównej kwatery.
Gwiazdeczka natomiast była zachwycona.
W bazie czekał już także szef Strażników z Elity. Obaj mężczyźni mieli bardzo poważne miny.
Dowódca powiedział, że wprawdzie jego gondola nie została naruszona, zabrał ją bowiem do swego przydomowego ogrodu, ale coś w niej znalazł.
Podniósł do góry kawałek taśmy klejącej. Przylepiło się do niej kilka sztywnych ciemnych włosów.
– To sierść – stwierdził Marco.
– Właśnie. Kozia sierść.
Marco popatrzył na nich.
– I wyciągacie z tego faktu taki sam wniosek jak ja? A mianowicie, że ten kozioł przybył do Królestwa Światła twoją gondolą?
– Nie tylko – odezwał się Erion. – Taśma jest z rodzaju tych, jakich używają aktorzy, gdy wkładają maski.
– Chcesz więc powiedzieć, że kozioł nie jest prawdziwy? No, ale czy nie tak właśnie podejrzewaliśmy od samego początku?
– Mniej lub bardziej.
Marco długo się zastanawiał.
– To wiele wyjaśnia – stwierdził w końcu. – Ale muszę się najpierw dowiedzieć, czy byłeś w okolicach bazy na Grenlandii, kiedy miał miejsce pierwszy atak?
– O, tak – odparł szef. – I zostałem uśpiony tak samo jak Strażnicy.
– No właśnie, „uśpiony” to właściwe słowo. Ten gaz, o którym oni mówili, to był środek usypiający, i musiał zostać rozpylony z dużej odległości. Przypomnijcie sobie Strażników pełniących wartę przed laboratorium i przy bazie rakietowej. Oni niczego nie zauważyli, nikt się nie zbliżył do tych miejsc, tam przecież nie ma się gdzie schować. Podobnie sprawa się miała z ładunkiem farby wodnej, który został wystrzelony z przeciwległej strony rynku.
Marco powiedział zamyślony:
– Dzisiaj Goramowi przypomniało się, że usłyszał coś jakby lekki huk tuż przed atakiem kozła.
– No proszę – ucieszył się Erion. – Jeden ze Strażników przy bazie rakietowej wspominał o czymś podobnym. Wobec tego moja teoria o wystrzeleniu jakiegoś ładunku z gazem jest słuszna.
– A kiedy nabój dotknął ziemi albo ściany, gaz się wydostał – pokiwał głową Marco. – Ale mieliśmy do czynienia także z innymi naprawdę tajemniczymi zdarzeniami. Na przykład to, że te nieznane i skrajnie wrogo nastawione do nas stworzenia potrafią wszędzie się przedostać. Otworzyły się przed nimi wszystkie drzwi laboratorium, podobnie zresztą jak było w przypadku doskonale strzeżonej bazy rakietowej. No, a do pozamykanego na cztery spusty domu Sol weszli w ogóle bez najmniejszego kłopotu. Kiro wszystko sprawdził, wyłączony został cały system oświetlenia i elektryczności.
– Masz rację. Wciąż jednak nie ustaliliśmy, w jaki sposób tu przybyli. Ta istota czy też istoty musiały się ukryć w gondoli przywódcy Elity Strażników, która wleciała do pomieszczenia dla gondoli znajdującego się w rakiecie, prawda?
Dowódca odparł:
– Tak, umieściłem gondolę w rakiecie, gdy tylko dotarłem do bazy na Grenlandii.
– Czy do pomieszczenia dla gondoli łatwo się dostać?
– O, tak, nie ma z tym najmniejszego kłopotu, zwłaszcza że było otwarte, bo przecież czekaliśmy także na gondolę Gorama. Zdaje mi się, że rzeczywiście masz rację. Samolot, czy co to było, musiał wysłać wśród innych nabojów również taki, który zawierał gaz usypiający. I kiedy my, wszyscy trzej Lemuryjczycy, leżeliśmy nieprzytomni na ziemi, to stworzenie czy też stworzenia wyskoczyły z latającego pojazdu i schowały się w mojej gondoli. Nikt nie mógł ich tam zobaczyć. I tak samo niezauważenie wymknęły się po przyjeździe tutaj. Na ogół mija trochę czasu, zanim zabierze się gondolę z bazy.
– No dobrze, ale dlaczego właściwie od razu was nie zabili?
– Pewnie potrzebny był im ktoś, kto poprowadzi gondolę – uśmiechnął się krzywo przywódca.
– Podjęli spore ryzyko – stwierdził Erion. – Ale zdołali się przedostać do Królestwa Światła. Chciałbym wiedzieć, ilu ich tak naprawdę jest.
– Nie może to być bardzo liczna grupa. Poszlaki wskazują na kozła i na istotę płci żeńskiej. Nie wydaje mi się, żeby to była jedna i ta sama istota.
– Stale słyszymy o włosach, które lśnią jak metal.
Marco poczuł się nieswojo i właściwie odetchnął z ulgą, kiedy sygnał dźwiękowy i świetlny przerwał tę rozmowę.
– To Faron – oznajmił Erion z przejęciem.
Znajomy głos Farona szumiał i zgrzytał w aparacie odbiorczym. Faron nawiązał kontakt z Dolgiem, w jaki sposób, nie powiedział. Dolg twierdził, że dowiedział się, gdzie są Móri i Berengaria.
– Całe szczęście – westchnęli mężczyźni.
– Marco? – mówił Faron. – Oni potrzebują twojej pomocy. I to natychmiast!
– Oczywiście, zaraz się stawię. I tak wybierałem się teraz na powierzchnię Ziemi, żeby spróbować wyeliminować te olbrzymie zagrożenia, jakie czyhają na ludzi. Oczywiście, czy mi się uda, to zupełnie inna sprawa. Bardzo nam tu ciebie brakuje, Faronie.
– Dziękuję ci za te miłe słowa, ale muszę dokończyć to, co zacząłem. Czy to znaczy, że zaraz przyjedziesz?
– Tak szybko, jak tylko będę mógł.
Rozmowa została zakończona.
– Ale jak ja się stąd wydostanę? – pytał Marco towarzyszy. – Przecież nie ma żadnej rakiety.
– Wróciły właśnie dwie, które wywoziły zwierzęta – odparł Erion. – Ale trzeba je sprawdzić. Natomiast ta, którą przylecieli Goram z Lilją i obecny tu nasz przyjaciel, będzie gotowa już jutro.
– Ale czy jej wyposażenie nie zostało zniszczone?
– Nie część techniczna. Tylko cale pozostałe wewnętrzne wyposażenie. Jeśli więc pogodzisz się z brakiem poduszek…
– Ależ oczywiście! To znaczy, że oni oszczędzili urządzenia? Najwyraźniej chcieli się ubezpieczyć – syknął Marco przez zęby. – Zapewnić sobie możliwość opuszczenia Królestwa Światła. Dokąd mam się kierować?
– Polecisz do Kalifornii, gdzie na pewno znajdziesz Dolga. Nasze gondole z eliksirem jeszcze tam nie dotarły. To Móri miał się zająć tą okolicą.
– Wyruszam natychmiast. Odstawię tylko Gwiazdeczkę do rodziców i zaraz zacznę się szykować do wyjazdu.
Gwiazdeczka czekała na zewnątrz ze źle skrywaną niecierpliwością. Marco z ponurą miną kazał jej zająć miejsce w gondoli. Teraz już wreszcie musiała wracać do domu.
Ale reakcja Tsi i Siski okazała się zupełnie nieoczekiwana.
Oświadczyli, że boją się zatrzymywać Gwiazdeczkę w Królestwie Światła, dopóki grasuje po nim to odrażające monstrum. Dziewczyna jest zbyt naiwna i beztroska, a w domu z całą pewnością zamknąć jej nie zdołają. Pociąga ją niebezpieczeństwo.
No cóż, rzeczywiście nie można było odmówić im słuszności.
Siska próbowała przekonywać Marca:
– Faron jest na powierzchni Ziemi. Ram jest na powierzchni Ziemi. Dolga już nie ma. Móri zniknął. A teraz jeszcze ty wyjedziesz. Komu więc możemy zaufać?
– Zostaje przecież Erion, no i wszyscy Strażnicy.
– Oni nie są w stanie uczynić tyle co wy, którzy nas opuszczacie. Marco, zabierz ze sobą nasze ukochane dziecko!
– Przecież ona, doprawdy, przestała już być dzieckiem!
– Duszą wciąż nim jest. Naprawdę bardzo mało wie o życiu, a przy tobie będzie bezpieczna.
Marco nie mógł zaprotestować, słysząc taki argument, zresztą sprzeciw mógł zostać źle zrozumiany.
Tsi i Siska nie przestawali błagać, by zabrał Gwiazdeczkę na powierzchnię Ziemi.
Marco czuł, że słabnie.
– Ale przecież ja nie wiem, co się tam dzieje! A jeśli tam jest równie niebezpiecznie jak tutaj, a ja nie będę miał czasu, by nad nią nieustannie czuwać?
Gwiazdeczka zatrzepotała rzęsami.
– Maku, tak cię proszę!
Wreszcie, westchnąwszy, ustąpił.
– A więc dobrze, jeśli obiecujesz, że nie będziesz więcej nazywać mnie Makiem.
– Dobrze, Maku, obiecuję.