Dla Pilar, do ostatniej chwili
Dla Ray – Güde Martin
Dla Pepy Sánchez – Manjavacas
Chaos jest jeszcze nieodgadnionym porządkiem.
Księga Przeciwności
Jestem szczerze przekonany, że przechwyciłem wiele myśli przeznaczonych przez niebo komuś innemu.
Laurence Sterne
Mężczyzna wchodzący do wypożyczalni, aby wypożyczyć kasetę wideo, ma w swym dowodzie niezbyt popularne imię o posmaku klasycznym, który z czasem uległ zjełczeniu, ni mniej, ni więcej, lecz Tertulian Maksym Alfons. Co do częstszych w użyciu Maksyma i Alfonsa jakoś jeszcze potrafi się przyznać, jednakowoż w zależności od stanu ducha, w jakim się znajduje, Tertulian wszakże ciąży mu jak głaz od pierwszego dnia, kiedy to zdał sobie sprawę, iż nieszczęsne imię można wymówić z ironią zabarwioną odcieniem obraźliwości. Jest nauczycielem historii w gimnazjum, a film został mu polecony przez kolegę z pracy, który nie omieszkał go uprzedzić, Nie jest to arcydzieło sztuki kinematograficznej, ale będziesz mógł się rozerwać przez półtorej godziny. Prawdę powiedziawszy, Tertulian Maksym Alfons bardzo potrzebuje bodźców mogących go rozerwać, mieszka sam i nudzi się, albo, by wyrazić to z kliniczną dokładnością wymaganą przez rzeczywistość, poddał się chwilowej słabości ducha powszechnie znanej pod nazwą depresji. Aby mieć jasność co do jego przypadku, wystarczy powiedzieć, że był kiedyś żonaty i że nie pamięta, co go skłoniło do małżeństwa, rozwiódł się i teraz nie chce nawet pamiętać powodów, dla których się rozszedł. W zamian nie pozostała mu po nieudanym związku gromadka dzieci domagających się od niego nieodpłatnie świata podanego na srebrnej tacy, tylko słodka historia, poważny i wychowawczy przedmiot, do której nauczania go powołano i która mogła stać się wygodnym schronieniem, ale od dłuższego czasu postrzega on ją jako bezsensowną udrękę i początek bez końca. Dla nostalgicznych temperamentów, z natury swej chwiejnych, niezbyt elastycznych, samotne życie jest niezwykle ciężką karą, lecz taka sytuacja, przyznajmy to, choć przykra, z rzadka jedynie prowadzi do porywającego dramatu, z tych, co to wstrząsają ciało dreszczem i jeżą włosy na głowie. Najczęściej widać, tak często, że przestaje to już kogokolwiek dziwić, ludzi cierpliwie cierpiących o systematyczne drążenie samotności, jak w niedawnej przeszłości pokazały publiczne przykłady, choć niezbyt nagminne, a nawet w dwóch przypadkach zakończone szczęśliwie, tego portrecisty, którego poznaliśmy zaledwie inicjał imienia, tego lekarza medycyny ogólnej, który wrócił z wygnania, by umrzeć na łonie ukochanej ojczyzny, tego redaktora, co to usunął prawdę, aby w miejsce jej zaszczepić kłamstwo, tego pracownika archiwum, który usuwał świadectwa zgonu, wszyscy oni, przez przypadek czy też zbieg okoliczności, byli płci męskiej, ale żaden z nich nie cierpiał z powodu nieszczęsnego imienia Tertulian, i to zdecydowanie przemawiało na ich korzyść w sprawie stosunków z bliźnimi. Ekspedient, który wyciągnął już z półki zamówioną kasetę, zapisał w książce wypożyczeń tytuł filmu i aktualną datę i zaraz wskazał klientowi rubrykę, by się w niej podpisał. W podpisie, złożonym po chwili wahania, można było dojrzeć jedynie dwa ostatnie słowa, Maksym Alfons, bez Tertuliana, lecz jakby chcąc wyjaśnić z góry sprawę mogącą stać się powodem konfliktu, klient, podpisując się, wyszeptał, Tak będzie szybciej. Na niewiele mu się zdały te zabiegi, bo ekspedient, przepisując do kartoteki dane z jego dowodu osobistego, wypowiedział na głos znane nam imię, do tego jeszcze takim tonem, że nawet niewinne stworzenie rozpoznałoby go jako zamierzony. Nikt, jak sądzimy, bez względu na to, jak pozbawione przykrości byłoby jego życie, nie ośmieliłby się przyznać, że nigdy nie zdarzył mu się afront tego typu. Zawsze pojawi się na naszej drodze, wcześniej czy później, jeden z tych silnych duchem, w których słabości ludzkie, szczególnie te wyjątkowo subtelne, wzbudzają wybuchy szyderczego śmiechu, prawda jest taka, że pewne nie wyartykułowane dźwięki, które czasem mimo woli opuszczają nasze usta, nie są niczym innym tylko niepohamowanym jękiem pradawnego bólu, zupełnie jak stara blizna, która nagle o sobie przypomina. Wkładając kasetę do swej sfatygowanej nauczycielskiej teczki, Tertulian Maksym Alfons, z godnością wartą odnotowania, wysila się, by nie okazać uczucia przykrości, jakie wywołało w nim bezinteresowne obwieszczenie wszem i wobec jego imienia, ale nie potrafi powstrzymać się od powiedzenia do siebie samego, chociaż jednocześnie obwiniając sam siebie za nikczemną niesprawiedliwość, myśli, że wina była po stronie kolegi i wynikała z manii, nieobcej różnym ludziom, udzielania komuś porad, choć ten o nie nie prosi. Zwykle gdy tego potrzebujemy, zrzucamy winę na coś odległego, podczas gdy w rzeczywistości zabrakło nam odwagi, by stawić czoło temu czemuś, co bezpośrednio stanęło nam na drodze. Tertulian Maksym Alfons nie wie, nawet sobie tego nie wyobraża, nie może zgadnąć, że ekspedient już żałuje swego złego i niewczesnego zachowania, inne ucho, bardziej czułe niż jego własne, będące w stanie wychwycić subtelne stopniowanie głosu, którym zawsze deklarował swą usłużność w odpowiedzi na wymuszone do widzenia, pozwoliłoby dostrzec, że za kontuarem zagnieździło się wielkie pragnienie zawarcia pokoju. Jakkolwiek by było, fundamentem handlu, wymurowanym w przeszłości i umocnionym przez wieki używania, jest maksyma, że rację ma zawsze klient, nawet w tak nieprawdopodobnym, choć możliwym, przypadku, kiedy nazywa się Tertulian.
Już w autobusie zostawiającym go blisko bloku, w którym mieszka od kilku lat, to znaczy odkąd się rozwiódł, Maksym Alfons, by użyć wersji skróconej imienia, bo w naszym mniemaniu dopuścił do jej użycia jedyny pan i właściciel, lecz przede wszystkim dlatego, że słowo Tertulian, będąc tak blisko, zaledwie dwie linijki wcześniej, zakłóciłoby tok narracji, otóż Maksym Alfons, jak mówiliśmy, zadał sobie pytanie, nagle zaintrygowany, nagle bezradny, jakież to dziwne motywy, jakież szczególne powody skłoniły kolegę od matematyki, zapomnieliśmy powiedzieć, że kolega jest od matematyki, polecać mu z takim uporem film, który przyszedł wypożyczyć, skoro prawdą jest, że nigdy tak zwana siódma sztuka nie była przedmiotem ich rozmowy. Można by jeszcze zrozumieć ten upór, gdyby chodziło o jakiś dobry film, z tych, co to nie podlegają dyskusji, w tej sytuacji przyjemność, satysfakcja, entuzjazm spowodowany odkryciem dzieła o wielkiej wartości estetycznej mogłyby skłonić kolegę, podczas obiadu w stołówce albo podczas przerwy pomiędzy dwoma lekcjami, do pociągnięcia w pośpiechu za rękaw i powiedzenia, Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek mówili o filmach, ale teraz mówię ci, stary, musisz go zobaczyć Kto szuka, znajduje, bo taki jest dokładnie tytuł filmu, który Tertulian Maksym Alfons niesie w teczce, tej informacji też nam brakowało. Wtedy nauczyciel historii by zapytał, I w jakim kinie go wyświetlają, na co ten od matematyki odpowiedziałby, prostując, Nie wyświetlają, wyświetlali, film ma już cztery albo pięć lat, nie wiem, w jaki sposób uciekła mi premiera, a potem, ciągle zaniepokojony możliwą bezużytecznością rady, którą dawał z takim zapałem, Ale może już go widziałeś, Nie widziałem, rzadko chodzę do kina, zadowalam się telewizją, No to powinieneś go zobaczyć, znajdziesz go w każdym sklepie, albo wypożycz, jeśli nie chcesz kupować. Dialog mógłby przebiegać mniej więcej w taki sposób, gdyby film zasługiwał na uznanie, lecz sprawy odbyły się przy mniejszej ilości dytyrambów, Nie chcę się mieszać w twoje życie, powiedział ten od matematyki, obierając pomarańczę, ale od jakiegoś czasu wydajesz się mocno przybity, co Tertulian Maksym Alfons potwierdził, To prawda, ostatnio nie najlepiej się czuję, Problemy ze zdrowiem, Nie sądzę, z tego, co wiem, nie jestem chory, chodzi o to, że wszystko mnie męczy i nudzi, ta cholerna rutyna, to powtarzanie, to maszerowanie w miejscu, Rozerwij się, człowieku, rozerwanie się zawsze było najlepszym lekarstwem, Pozwól, że zauważę, że rozerwanie się zawsze było lekarstwem dla kogoś, kto nie potrzebuje lekarstw, Masz rację, bez wątpienia, niemniej będziesz musiał zrobić coś, żeby wyjść z tego marazmu, w którym się znalazłeś, Z depresji, Depresja czy marazm to to samo, porządek współczynników jest arbitralny, Ale nie ich wartość, Co robisz po lekcjach, Czytam, słucham muzyki, czasem idę do muzeum, A do kina chodzisz, Do kina chodzę rzadko, wystarczy mi to, co puszczają w telewizji, Mógłbyś kupić kilka kaset, stworzyć małą wideotekę, jak to się teraz mówi, Tak, rzeczywiście mógłbym, tyle że brakuje już miejsca nawet na książki, No to wypożycz sobie, wypożyczenie to najlepszy sposób, Mam trochę kaset, kilka dokumentów naukowych, przyrodniczych, archeologicznych, antropologicznych, poświęconych sztuce, interesuje mnie też astronomia, sprawy tego rodzaju, To bardzo dobrze, ale musisz rozerwać się historiami, które nie zajmują zbyt wiele miejsca w głowie, na przykład, skoro interesuje cię astronomia, to przypuszczam, że spodobałoby ci się science fiction, przygody w kosmosie, gwiezdne wojny, efekty specjalne, Z tego, co widzę i rozumiem, te tak zwane efekty specjalne są najgorszym wrogiem wyobraźni, tej tajemniczej, enigmatycznej i przebiegłej siły, która tyle się napracowała, pozwoliła ludziom tak wiele wymyślić, Mój drogi, przesadzasz, Wcale nie, przesadzają ci, którzy chcą mnie przekonać, że szybciej niż w jedną sekundę, dzięki pstryknięciu palcami, przemieszcza się statek kosmiczny o sto miliardów kilometrów, Przyznaj, że aby stworzyć te efekty, które tak lekceważysz, także potrzeba wyobraźni, Owszem, ale ich, a nie mojej, Zawsze możesz użyć swojej, poczynając od punktu, do którego dotarła ich wyobraźnia, Dobra, dobra, dwieście miliardów kilometrów, zamiast stu, Nie zapominaj, że to, co dzisiaj nazywamy rzeczywistością, wczoraj było wytworem wyobraźni, popatrz na Juliusza Verne'a, Tak, ale obecną rzeczywistością jest, na przykład, lot na Marsa, a przecież Mars z astronomicznego punktu widzenia, można powiedzieć, jest tuż za rogiem, żeby tam dolecieć, potrzeba ponad dziewięciu miesięcy, a potem musiałoby się czekać tam sześć miesięcy, aż planeta znajdzie się ponownie w idealnym punkcie, by można było wrócić i na koniec znów wyruszyć w następną dziewięciomiesięczną podróż na Ziemię, w sumie dwa lata najwyższej nudy, film o podróży na Marsa, w którym przestrzegano by autentyczności faktów, byłby najbardziej przerażającym nudziarstwem, jakie kiedykolwiek widziało ludzkie oko, Teraz już rozumiem, dlaczego jesteś sfrustrowany, Dlaczego, Dlatego, że nie ma nic, co by cię mogło zadowolić, Zadowoliłbym się nawet czymś niewielkim, gdybym to miał, Coś na pewno masz, karierę, pracę, na pierwszy rzut oka nie widzę powodów do narzekania, To kariera i praca mają mnie, a nie ja je, Na to zło, zakładając, iż rzeczywiście jest to zło, wszyscy się skarżymy, ja też bym wolał zyskać sławę matematycznego geniusza, zamiast być przeciętnym, zrezygnowanym nauczycielem gimnazjum, którym dalej będę, bo nie mam innego wyjścia, Nie lubię siebie samego, prawdopodobnie na tym polega problem, Gdybyś przyszedł do mnie z układem równań z dwiema niewiadomymi, mógłbym ewentualnie ci pomóc jako specjalista, ale w kwestii niekompatybilności tego kalibru moja wiedza mogłaby ci tylko skomplikować życie, dlatego radzę, żebyś rozerwał się, oglądając kilka filmów, tak jakby to był środek na uspokojenie, zamiast zacząć interesować się matematyką, co bardzo nadweręża głowę, Masz jakiś pomysł, Pomysł na co, Na interesujący film, który byłby wart obejrzenia, Tego nie brakuje, wejdź do wypożyczalni, pooglądaj sobie i coś wybierz, No to przynajmniej poleć mi któryś. Nauczyciel matematyki pomyślał, pomyślał, w końcu powiedział, Kto szuka, znajduje, Co to jest, Film, o to mnie prosiłeś, Brzmi jak ludowe porzekadło, To jest porzekadło, Cały film czy tylko jego tytuł, Sam zobacz, Jaki to gatunek, Porzekadło, Nie, film, Komedia, Jesteś pewien, że nie jest to okropny dramat z gatunku płaszcza i szpady albo z tych nowoczesnych, z bombami i wybuchami, To lekka komedia, zabawna, Zapiszę sobie tytuł, Kto szuka, znajduje, Dobra, już mam, Nie jest to żadne arcydzieło kinematografii, ale będziesz mógł się odprężyć przez półtorej godziny.
Tertulian Maksym Alfons jest w domu, ma minę wyrażającą zwątpienie, nic poważnego, jednakże nie pierwszy raz zdarza mu się znajdować w takiej sytuacji, obserwując kołysanie się własnej woli pomiędzy trwonieniem czasu a przygotowaniem czegoś do jedzenia, co zwykle nie wymaga więcej wysiłku niż otworzenie puszki i podgrzanie jej zawartości, albo alternatywę pójścia na kolację do pobliskiej restauracji, gdzie już go znają jako człowieka nie wykazującego zbytniego zainteresowania kartą dań, nie z powodu pychy wiecznie niezadowolonego klienta, ale z powodu obojętności, oddalenia, lenistwa nachodzących go w chwili, kiedy trzeba wybrać danie na zbyt krótkiej liście, zdecydowanie za bardzo powtarzalnej. W przekonaniu, że nie warto wychodzić z domu, utwierdza go fakt, że przyniósł wszak pracę ze szkoły, ostatnie ćwiczenia uczniów, które powinien uważnie przeczytać i poprawić, zawsze gdy zrobią zamach przeciw wpajanym im prawdom lub też pozwolą sobie na zbytnią dowolność interpretacji. Historia, której misję nauczania powierzono Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi, jest jak bonsai: trzeba mu od czasu do czasu przycinać korzenie, żeby nie rosło, karłowata miniaturka gigantycznego drzewa miejsc i czasu, i tego, co w nich się wydarza, patrzymy, widzimy nierówność rozmiarów i to nam wystarczy, nie zwracamy uwagi na wiele znaczących różnic, na przykład żaden ptak, nawet najmniejszy koliberek, nie byłby w stanie uwić sobie gniazdka w gałęziach bonsai, a jeśli jest prawdą, że w jego niewielkim cieniu, zakładając, że jest obdarzony wystarczającą rozłożystością, może skryć się jaszczurka, i tak gadowi wystawać będzie ogon na zewnątrz. Historia, której naucza Tertulian Maksym Alfons, on sam to przyznaje i nie zawaha się tego wyznać, gdyby go o to zapytano, ma bardzo wiele wystających na zewnątrz ogonów, niektóre nawet jeszcze się ruszają, inne zostały już zredukowane do zeschniętej skóry, z rzędem luźnych kręgów w środku. Przypominając sobie rozmowę z kolegą, pomyślał, Matematyka przyszła z innej mózgowej planety, w matematyce jaszczurcze ogony byłyby w najlepszym razie abstrakcją. Wyciągnął papiery z teczki i ułożył je na stole, wyciągnął też kasetę z Kto szuka, znajduje, oto miał przed sobą dwa zajęcia, którym mógł poświęcić dzisiejszy wieczór, poprawić ćwiczenia i obejrzeć film, podejrzewał jednakowoż, że czasu na wszystko nie wystarczy, zwłaszcza że nie miał zwyczaju pracować późną nocą. Pośpiech co do sprawdzania prac uczniów nie był natychmiastowy, pośpiechu z obejrzeniem filmu w ogóle nie było. Najlepiej będzie zająć się książką, którą czyta, pomyślał. Wszedł na moment do łazienki, potem poszedł do sypialni, żeby się przebrać, zmienił spodnie i buty, włożył pulower na koszulę, nie zdejmując krawatu, bo nie lubił patrzeć na siebie rozchełstanego, i wszedł do kuchni. Wyciągnął z szafki trzy puszki z różną zawartością, a ponieważ nie wiedział, na co się zdecydować, wyciągnął rękę, żeby dokonać wyboru, jak popadnie, stosując niezrozumiałą i niemal zapomnianą wyliczankę z dzieciństwa, która wielokrotnie w tamtych czasach wykluczała go z zabawy, a brzmiała tak, en ten tino sakarakatino, sakaraka i tabaka, en ten to. Wyszło duszone mięso z warzywami, na które niezbyt miał ochotę, ale pozostał przy zasadzie, że nie powinien przeciwstawiać się przeznaczeniu. Zjadł w kuchni, spłukując wszystko kieliszkiem czerwonego wina, a kiedy skończył, niemal bezmyślnie powtórzył wyliczankę z trzema okruchami chleba, tym z lewej, który był książką, tym ze środka, będącym ćwiczeniami, i tym z prawej, będącym filmem. Wygrał Kto szuka, znajduje, widać, że co być musi, musi być, i narzuca się z wielkim uporem, kto się zdaje na los, ten ma pusty trzos. Zwykle tak się mawia, a ponieważ mawia się tak zwykle, przyjmujemy wyrok bez zbędnych dyskusji, podczas gdy naszym obowiązkiem ludzi wolnych jest energiczne spieranie się z despotycznym przeznaczeniem, które rozstrzygnęło, i któż to może wiedzieć, z jakich to złośliwych pobudek, że wypadł film, a nie ćwiczenia lub książka. Jako nauczyciel, i jeszcze do tego historii, ten to nauczyciel Tertulian Maksym Alfons, który jak widzieliśmy przed chwilą w kuchni, powierzył swoją najbliższą przyszłość trzem okruchom chleba i bezsensownemu dziecięcemu paplaniu, jest złym przykładem dla nastolatków, powierzonych przez przeznaczenie, to samo lub inne, jego rękom. Niestety nie pojawi się w tej opowieści antycypacja możliwych zgubnych efektów wpływu takiego nauczyciela na kształtowanie się młodych dusz podopiecznych, dlatego zostawiamy je tutaj, bez innej nadziei niż ta, że spotkają pewnego dnia na ścieżkach życia impuls przeciwny i on ich uwolni, któż to wie, czy nie in extremis, od irracjonalnego zatracenia, które w tej chwili im grozi.
Tertulian Maksym Alfons starannie umył naczynia po kolacji, od zawsze stanowi dla niego niepodważalny obowiązek zostawienie po jedzeniu wszystkiego w stanie nieskazitelnej czystości i na swoim miejscu, co uczy nas, wracając po raz ostatni do wyżej cytowanych młodych dusz, dla których podobne działanie byłoby, być może, jeśli nie wręcz z największym prawdopodobieństwem, godne lekceważenia, a przymus jest martwą literą, co uczy nas, jak mówiliśmy, że nawet od kogoś tak mało godnego polecenia w sprawach, tematach i kwestiach związanych z wolnym wyborem można się czegoś nauczyć. Tertulian Maksym Alfons przyjął z wyważonych obyczajów rodziny, w której przyszedł na świat, te i inne dobre nauki, zwłaszcza od matki, szczęśliwie jeszcze żywej i zdrowej, którą niechybnie odwiedzi pewnego dnia w małym miasteczku na prowincji, gdzie przyszły nauczyciel otworzył oczy na świat, kołyskę matczynych Maksymów i ojcowskich Alfonsów, i w której przydarzyło mu się być pierwszym Tertulianem, urodzonym niemalże czterdzieści lat temu. Ojca, nie ma innego wyjścia, będzie musiał odwiedzić tylko na cmentarzu, takie jest to kurewskie życie, zawsze się nam kończy. Brzydkie słowo przebiegło mu przez głowę nieproszone, kiedy wychodził z kuchni, to przez tę myśl o ojcu i uczucie tęsknoty, Tertulian Maksym Alfons raczej nie używa przekleństw, tak konsekwentnie, że jeśli z rzadka wymsknie mu się jakieś, sam się dziwi brakiem przekonania swych organów głosowych, strun, jamy ustnej, języka, zębów i ust, jakby artykułowały one wbrew sobie i po raz pierwszy słowa z języka dotychczas nieznanego. W małym pomieszczeniu mieszkania, służącym mu za gabinet i pokój dzienny, znajduje się dwuosobowa kanapa, niski stolik pośrodku, krzesło z siedzeniem wyłożonym tapicerką, chyba wygodne, telewizor naprzeciw niego, i biurko postawione z boku tak, by padało na nie światło z okna, na którym leżą ćwiczenia i kaseta wideo, czekając na to, które z nich wygra. Dwie ściany są wypełnione książkami, większość tomów jest pomarszczona od ciągłego używania i zwiędła ze starości. Na podłodze dywan z motywami geometrycznymi o przytłumionych kolorach, a może spełzłych, pozwala utrzymać nastrój komfortu, nie wykraczającego ponad przeciętność, bez pretendowania do bycia czymś więcej, niż jest, miejscem zamieszkania zwykłego nauczyciela gimnazjum, który mało zarabia, co wydaje się powszechnym kaprysem klasy nauczającej albo historycznym potępieniem, którego jeszcze nie udało się odpokutować. Okruch ze środka, to znaczy książka, którą czyta Tertulian Maksym Alfons, doniosłe studium starożytnych cywilizacji mezopotamskich, znajduje się tam, gdzie została zostawiona poprzedniej nocy, tutaj, na centralnie ustawionym stoliku, w oczekiwaniu, tak jak pozostałe dwa okruchy, właściwym chyba wszystkim rzeczom, bo nie mogą tego uniknąć, tak oto rządzące nami przeznaczenie zdaje się tworzyć część nieprzeniknionej natury rzeczy. Przy osobowości takiej, jaką jawi nam się ta Tertuliana Maksyma Alfonsa, który już dał drobne dowody bierności swego ducha, a nawet skłonności do uników, choć znamy go od niedawna, nie wprawiłby w zdumienie, gdyby nagle świadomie zaczął udawać przed samym sobą, kartkując ćwiczenia uczniów z udawanym zainteresowaniem, otwierając książkę na stronie, na której przerwał był lekturę, patrząc na kasetę z jednej i drugiej strony, jakby jeszcze się nie zdecydował, co w końcu chce robić. Ale pozory, nie zawsze tak mylące, jak się uważa, nierzadko zaprzeczają sobie nawzajem i być może pozwolą w przyszłości wyłonić się symptomom otwierającym drogę możliwym poważnym różnicom w modelu zachowań, który ogólnie wyglądał na zdefiniowany. Można by było uniknąć tego mozolnego wyjaśnienia, gdybyśmy w swoim czasie, bez ogródek powiedzieli, że Tertulian Maksym Alfons skierował się prosto, to znaczy w prostej linii, do biurka, chwycił kasetę, przebiegł wzrokiem informacje z przedniej i tylnej strony kasety, przyjrzał się uśmiechniętym twarzom aktorów, zauważył, że tylko nazwisko jednego z nich, głównego, młodej i ładnej dziewczyny, jest mu znane, co było ostrzeżeniem, że film w chwili podpisywania kontraktów nie cieszył się specjalną uwagą producentów, a potem, szybkim ruchem zdradzającym wolę, zdającą się nigdy nie poddawać wątpliwościom, wepchnął kasetę do środka odtwarzacza wideo, usiadł na krześle, nacisnął przycisk startowy pilota i rozsiadł się wygodnie, by jak najprzyjemniej spędzić wieczór, którego próbka niezbyt była zachęcająca, więc pewnie całość też niewiele będzie warta. I tak było. Tertulian Maksym Alfons zaśmiał się dwa razy, uśmiechnął się trzy albo cztery razy, komedia, oprócz tego że lekka, jak ją określił kolega od matematyki, przede wszystkim była absurdalna, nonsensowna, była kinematograficznym tworem, w którym logika i zdrowy rozsądek protestowały za drzwiami wejściowymi, bo zabroniono im wstępu tam, gdzie popełniano niedorzeczności. Tytuł, owo Kto szuka, znajduje, był jedną z tych oczywistych metafor typu, co to jest, ma dziób, pływa i kaczka się nazywa, szukania ani znajdowania nie było w filmie widać, wszystko ograniczało się do szaleńczej ambicji, którą uosabiała młoda aktorka w sposób najlepszy, w jaki ją nauczono, okraszony był ten przypadek nieporozumieniami, manewrami, rozminięciami się i pomyłkami, pośród których, niestety, depresja Tertuliana Maksyma Alfonsa nie zdołała znaleźć najmniejszego ukojenia. Kiedy film dobiegł końca, Tertulian był poirytowany bardziej sobą niż kolegą. Tamtego usprawiedliwiała dobra wola, ale jego, który miał już wystarczająco dużo lat, żeby nie uganiać się za fajerwerkami, bolała, jak to zwykle w przypadku ludzi naiwnych, właśnie to, jego naiwność. Powiedział na głos, Jutro oddam to gówno, tym razem nie było zaskoczenia, uznał, że należy mu się prawo do ulżenia sobie w sposób ordynarny, a poza tym trzeba mieć na uwadze, że była to dopiero druga nieprzyzwoitość, na jaką sobie pozwolił w ciągu ostatnich kilku miesięcy, w dodatku pierwsza z nich wymsknęła mu się tylko w myślach, a to, co wydarza się tylko w myślach, nie liczy się. Rzucił okiem na zegarek i zobaczył, że nie ma jeszcze jedenastej. Jest wcześnie, mruknął pod nosem, a chciał przez to powiedzieć, co za chwilę zobaczymy, że jeszcze ma czas, żeby ukarać samego siebie za lekkomyślne porzucenie obowiązków na rzecz upodobań, coś rzeczywistego na rzecz czegoś fałszywego, coś trwałego na rzecz czegoś ulotnego. Usiadł przy biurku, ostrożnie przysunął do siebie ćwiczenia z historii, jakby chciał je prosić o wybaczenie za to, że uprzednio je porzucił, i pracował do późnej nocy, niczym skrupulatny mistrz, którym zawsze starał się być i za którego uchodzić, pełen pedagogicznej wyrozumiałości wobec swych podopiecznych, lecz niezwykle wymagający w sprawie dat i niezłomny w kwestii przydomków. Było późno, kiedy dobrnął do kresu zadania, które sam sobie postawił, jednakże, wciąż jeszcze żałując pomyłki, jeszcze skruszony grzechem, i jak ktoś, kto postanowił zamienić zbyt dokuczliwą włosiennicę na inną, niemniej pokutną, zabrał do łóżka książkę o starożytnych cywilizacjach mezopotamskich, by pogrążyć się w rozdziale traktującym o Amorytach i, w szczególności, o ich królu Hammurabim, tym od kodeksu. Po czterech stronach zasnął spokojnie, znak to, iż zostało mu odpuszczone.
Obudził się godzinę później. Nie śnił, żaden okropny koszmar nie zburzył mu porządku mózgu, nie machał rękoma, broniąc się przed przylepionym do twarzy galaretowatym potworem, otworzył jedynie oczy i pomyślał, Ktoś jest w domu. Powoli, nie śpiesząc się, usiadł na łóżku i zaczął nasłuchiwać. Wewnętrzny pokój, nawet w ciągu dnia nie docierają tu żadne dźwięki z zewnątrz, a o tej porze nocy, Któraż to może być godzina, zwykle panuje kompletna cisza. I była kompletna. Kimkolwiek był intruz, nie ruszał się ze swego miejsca. Tertulian Maksym Alfons wyciągnął rękę w stronę nocnego stolika i zapalił światło. Zegar pokazywał kwadrans po czwartej. Jak większość zwykłych ludzi Tertulian Maksym Alfons ma w sobie tyle samo z człowieka odważnego co z tchórza, nie jest typem niezwyciężonego bohatera filmowego, ale nie jest też kompletnym tchórzem, z tych, co to sikają ze strachu po nogach, gdy tylko o północy usłyszą skrzypienie wrót prowadzących do lochów zamku. To prawda, że poczuł, jak jeżą mu się włosy na całym ciele, ale to zdarza się nawet wilkom, kiedy stawiają czoło niebezpieczeństwu, a nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy uznać, że wilki są żenującymi tchórzami. Tertulian Maksym Alfons udowodni, że też nie jest tchórzem. Zsunął się lekko z łóżka, chwycił but, z braku bardziej przekonywającej broni, i z wielką ostrożnością wyjrzał przez drzwi prowadzące na korytarz. Spojrzał w jedną stronę, później w drugą. Wrażenie czyjejś obecności w domu, które go obudziło, stało się trochę bardziej dojmujące. Zapalając światła w miarę przesuwania się, słuchając walenia swego serca w klatce piersiowej niczym galopującego rumaka, Tertulian Maksym Alfons wszedł do łazienki, a potem do kuchni. Nikogo. A wrażenie obecności, tam, co zaskakujące, wydawało się tracić na intensywności. Wrócił do korytarza i w miarę jak się zbliżał do salonu, stwierdził, że niewidoczna obecność stawała się gęściejsza z każdym krokiem, jakby powietrze zaczęło drżeć z powodu odbicia jakiegoś ukrytego żaru, jakby zdenerwowany Tertulian Maksym Alfons kroczył po terenie skażonym radioaktywnością, niosąc w rękach licznik Geigera wysyłający ektoplazmy, zamiast emitować dźwiękowe ostrzeżenia. Nie było nikogo w pomieszczeniu. Tertulian Maksym Alfons rozejrzał się dookoła, stały tam, silne i nieustraszone, obie wysokie półki wypełnione książkami, wisiały oprawione w ramki grawiury na ścianach, o których jak dotąd się nie wzmiankowało, ale pewne jest, że tam wiszą, i tam, i tam, i tam, biurko z maszyną do pisania, krzesło i niski stolik pośrodku z niewielką rzeźbą ustawioną dokładnie na geometrycznym środku, i dwuosobowa kanapa, i telewizor. Tertulian Maksym Alfons wyszeptał bardzo po cichu, z niepokojem, Ach więc to to, a kiedy wymówił ostatnie słowo, wrażenie obecności prysło po cichu, niczym bańka mydlana. Tak, to było to, telewizor, wideo, komedia pod tytułem Kto szuka, znajduje, obraz w środku, który powrócił na swoje miejsce po podejściu do łóżka i obudzeniu Tertuliana Maksyma Alfonsa. Nie miał pojęcia, co to mógł być za obraz, ale miał pewność, że go rozpozna, kiedy znów się pojawi przed jego oczami. Poszedł do sypialni, włożył szlafrok na piżamę, żeby nie zmarznąć, i wrócił. Usiadł na krześle, ponownie nacisnął przycisk pilota i, pochylony do przodu, z łokciami na kolanach, zamieniony we wzrok, już bez śmiechu i uśmiechów, przejrzał historię pięknej kobiety, która chciała osiągnąć sukces w życiu. Po dwudziestu minutach zobaczył ją, jak wchodzi do hotelu i idzie w stronę lady recepcjonisty, usłyszał, że się przedstawia, Nazywam się Inês de Castro, wcześniej już zwrócił uwagę na interesujący i historyczny zbieg okoliczności, po czym usłyszał, że kobieta mówi dalej, Mam tu zarezerwowany pokój, recepcjonista spojrzał jej prosto w twarz, w kamerę, nie na kobietę, albo na kobietę, która znajdowała się w miejscu kamery, Tertulian Maksym Alfons prawie nie zrozumiał tego, co powiedział recepcjonista, kciukiem dłoni, w której trzymał pilota, energicznie nacisnął przycisk zatrzymania, ale obraz już zniknął, jest sprawą oczywistą, że nie traci się niepotrzebnie taśmy na jednego aktora, zresztą pojawiającego się dopiero po dwudziestu minutach filmu, statysty albo niewiele więcej, taśma przewinęła się, ponownie przesuwa się twarz recepcjonisty, młoda i piękna ponownie wchodzi do hotelu, znowu mówi, że nazywa się Inês de Castro i że ma zarezerwowany pokój, teraz tak, oto jest przed naszymi oczami zatrzymany obraz twarzy recepcjonisty patrzącego prosto na tego, kto na niego patrzy. Tertulian Maksym Alfons wstał z krzesła, klęknął przed telewizorem z twarzą tak blisko ekranu, jak mu na to pozwalał wzrok, To ja, powiedział i ponownie poczuł, że jeżą mu się włosy na ciele, to co tam się wydarzało, nie było prawdą, nie mogło być prawdą, każda zrównoważona osoba przypadkiem obecna w tamtym miejscu uspokoiłaby go, Cóż za pomysł, drogi Tertulianie, proszę być tak dobrym i zwrócić uwagę, że on ma wąsy, podczas gdy pana twarz jest ogolona. Ludzie zrównoważeni już tacy są, mają zwyczaj upraszczania wszystkiego, a potem, zresztą zawsze zbyt późno, widzimy ich, jak się zdumiewają w obliczu obfitej różnorodności życia, przypominają sobie wtedy, że brody i wąsy nie mają własnej woli, wyrastają i pienią się, kiedy się im na to pozwoli, czasem także ze zwykłej gnuśności nosiciela, lecz w pewnej chwili, tylko dlatego, że zmieniła się moda albo włochata monotonia uczyniła je przykrymi dla lustra, znikają bez śladu. Nie zapominajmy jednak, bo wszystko może się wydarzyć w przypadku aktora i sztuk scenicznych, wysoce prawdopodobnej możliwości, że wąski i dobrze utrzymany wąs recepcjonisty jest po prostu sztuczny. Historia zna takie przypadki. Te rozważania, będąc oczywistymi, mogłyby naturalnie być wypowiedziane ustami każdej osoby, mógłby wypowiedzieć je również sam Tertulian Maksym Alfons, gdyby nie był tak skoncentrowany na poszukiwaniu w filmie innych sytuacji, w których pojawi się ten sam drugorzędny aktor albo statysta z tekstem, jak należałoby go dokładniej określić. Aż do końca historii mężczyzna z wąsami, ciągle w swojej roli recepcjonisty, pojawił się jeszcze pięć razy, za żadnym razem nie napracował się szczególnie, choć przy ostatnim pojawieniu się dane mu było wymienić dwa zdania, w założeniu złośliwe, z zadzierającą nosa Inês de Castro, a potem, kiedy ona oddalała się, kołysząc biodrami, patrzył na nią wzrokiem karykaturalnie pożądliwym, który realizator pewnie uznał za zabójczy w oczach spragnionego śmiechu widza. Nie trzeba mówić, że skoro Tertulian Maksym Alfons nie uznał tego za śmieszne za pierwszym razem, tym bardziej nie zaśmiał się za drugim. Wrócił do pierwszego obrazu, tego, kiedy to recepcjonista na pierwszym planie patrzy prosto w twarz Inês de Castro, i przeanalizował obraz zarys po zarysie, rys po rysie, Pomijając pewne niewielkie różnice, pomyślał, przede wszystkim wąsy, inna fryzura, mniej pełna twarz, jest taki sam jak ja. Teraz poczuł się spokojny, bez wątpienia podobieństwo było, by tak się wyrazić, uderzające, ale nic poza tym, nie brak w świecie podobieństw, proszę spojrzeć choćby na bliźniaki, zadziwiające jest to, że przy sześciu miliardach ludzi na ziemi nie można znaleźć dwóch osób idealnie takich samych. Że nigdy nie mogłyby być idealnie takie same we wszystkim, to już wiadomo, powiedział, jakby rozmawiał z tamtym, niemal swoim drugim ja, które patrzyło na niego ze środka telewizora. Wróciwszy na krzesło, zajmując więc umowne miejsce aktorki odgrywającej rolę Inês de Castro, zabawił się w odegranie roli klienta hotelu, Nazywam się Tertulian Maksym Alfons, obwieścił, a potem, uśmiechając się, A pan, pytanie należało do tych najbardziej oczywistych, spotykają się dwie identyczne osoby, logiczne jest, że chcą dowiedzieć się wszystkiego o tej drugiej osobie, a imię jest wśród tego zawsze pierwszą rzeczą, bo mamy przeczucie, że są to wrota, przez które się wchodzi. Tertulian Maksym Alfons przewinął taśmę do końca, znajdowała się tam lista mniej znaczących aktorów, nie pamiętał, czy podano przy nich takie role, które odgrywali, jednak nie, nazwiska pojawiały się w kolejności alfabetycznej, po prostu, i było ich wiele. Lekko rozkojarzony, chwycił pudełko kasety, jeszcze raz przebiegł oczyma po tym, co tam pisano i pokazywano, uśmiechnięte twarze głównych aktorów, krótkie streszczenie historii, a także, na samym dole, na linii z informacjami technicznymi, małymi literami data powstania filmu. Już ma pięć lat, wymamrotał, przypominając sobie jednocześnie, że powiedział mu to kolega od matematyki. Już pięć lat, powtórzył i nagle świat ponownie się zakołysał, nie był to wynik nieuchwytnej i tajemniczej obecności, która go obudziła, ale coś konkretnego, i nie tylko konkretnego, ale też możliwego do udokumentowania. Drżącymi rękoma otworzył i zamknął szufladę, wydobył z niej koperty z negatywami i odbitkami fotografii, rozrzucił wszystko po całym stole, w końcu odnalazł to, czego szukał, swój portret sprzed pięciu lat. Miał wąsy, inną fryzurę, mniej pełną twarz.
Nawet sam Tertulian Maksym Alfons nie potrafiłby powiedzieć, czy sen litościwie otworzył mu swe ramiona po straszliwym odkryciu, którym było dla niego istnienie, być może w tym samym mieście, mężczyzny, sądząc po twarzy i po ogólnej budowie, będącego jego żywym obrazem. Po systematycznym porównaniu fotografii sprzed pięciu lat z obrazem recepcjonisty z hotelu, po tym, jak nie odnalazł żadnej różnicy pomiędzy nimi, choćby minimalnej, przynajmniej najlżejszej zmarszczki, którą miałby jeden z nich, a drugiemu by jej brakowało, Tertulian Maksym Alfons opadł na kanapę, nie na krzesło, na którym nie było dość miejsca, by wytrzymać fizyczne i moralne zwalenie się jego ciała, i tam, z głową ściśniętą obydwoma rękoma, ze zszarpanymi nerwami, z mdłościami, zdobył się na wysiłek, by uporządkować myśli, wyplątując się z chaosu emocji nagromadzonych od momentu, kiedy pamięć, czuwająca, czego on nawet nie podejrzewał, za zaciągniętą kurtyną powiek, obudziła go gwałtownie z jego pierwszego i jedynego snu. Co najbardziej zbija mnie z tropu, myślał z wysiłkiem, to nie fakt, że ten facet jest do mnie podobny, że jest moją kopią, powiedzmy, duplikatem, takie przypadki nie należą do rzadkości, mamy bliźniaki, mamy sobowtóry, gatunki się powtarzają, człowiek się powtarza, głowa, tułów, ramiona, nogi, a mogłoby się zdarzyć, nie mam co do tego absolutnej pewności, to zaledwie hipoteza, że w wyniku szczęśliwej przemiany w określonej grupie genetycznej powstałaby istota podobna do innej istoty stworzonej w innej grupie genetycznej, nie posiadającej z nią żadnego związku, nie to mnie zbija z tropu, ale fakt, że pięć lat temu byłem idealnie taki sam jak on w tym samym czasie, nawet nosiliśmy wąsy, a dodatkowo jeszcze możliwość, co ja mówię, prawdopodobieństwo, że po pięciu latach, to znaczy, dzisiaj, w tej chwili, o tej porannej godzinie, identyczność się utrzymuje, jakby zmiana we mnie mogła spowodować taką samą zmianę w nim, albo, jeszcze gorzej, że jeden zmienia się nie dlatego, że ten drugi się zmienił, ale dlatego że zmiana w obu przypadkach następuje jednocześnie, to by dopiero było szokujące, tak, zgoda, nie powinienem robić z tego tragedii, wszystko co może się wydarzyć, to już wiemy, wydarzy się, pierwszy był przypadek, który uczynił nas identycznymi, potem nastąpił przypadek z filmem, o którym nigdy nie słyszałem, mogłem przeżyć resztę życia, nie mając najmniejszego pojęcia, że fenomen tego rodzaju wybrał na swe ujawnienie przeciętnego nauczyciela historii, tego, który jeszcze zaledwie kilka godzin temu poprawiał błędy swoich uczniów, a teraz nie wie, co powiedzieć o błędzie, w który on sam, w jednej chwili, najwyraźniej się przemienił. Czy rzeczywiście mogę być błędem, zapytał siebie, a zakładając, że rzeczywiście nim jestem, jakie znaczenie, jakie konsekwencje będzie miała wiedza, że jest się błędem. Przebiegł mu po plecach gwałtowny dreszcz strachu i pomyślał, iż istnieją rzeczy, które lepiej zostawić takimi, jakie są, w przeciwnym bowiem razie istnieje niebezpieczeństwo, że inni je spostrzegą, a co gorsza, że my spostrzeżemy to w ich oczach, to ukryte odchylenie, które spaczyło nas przy narodzeniu i teraz czeka, obgryzając paznokcie z niecierpliwości, na dzień, kiedy będzie mogło się ujawnić i obwieścić, Oto jestem. Nadmierny ciężar tak głębokich rozmyślań, dodatkowo jeszcze krążących wokół możliwości istnienia podwójnych absolutów, jednakże bardziej przeczuwany w przelotnych przebłyskach niż mozolnie werbalizowany, sprawił, że głowa mu powoli opadła i zapadł w sen, sen, który dzięki swym własnym sposobom miał kontynuować umysłową pracę aż do tej chwili realizowaną na jawie, zajął się znużonym ciałem i pomógł mu wygodnie się ułożyć na poduszkach kanapy. Nie był to odpoczynek mogący zasłużyć na miano słodkiego ani to miano usprawiedliwić, po kilku chwilach, otwierając z nagła oczy, Tertulian Maksym Alfons, niczym gadająca lalka z zepsutym mechanizmem, powtórzył innymi słowami postawione przed chwilą pytanie, Czym jest bycie błędem. Wzruszył ramionami, jakby pytanie nagle przestało go interesować. Zrozumiały to skutek zmęczenia doprowadzonego do granic albo, wręcz przeciwnie, dobroczynna konsekwencja krótkiej drzemki, mimo to taka obojętność zbija z tropu i jest niemożliwa do zaakceptowania, wiemy to bowiem doskonale, a on lepiej niż ktokolwiek inny, że problem nie został rozwiązany, znajduje się tam, nietknięty, w odtwarzaczu wideo, czekając, także on, po wyrażeniu słowami, których nie było słychać, bo były ukryte pod głosami dialogu ze scenariusza, Jeden z nas jest błędem, oto co w rzeczywistości powiedział recepcjonista do Tertuliana Maksyma Alfonsa, kiedy zwracając się do aktorki grającej rolę Inês de Castro, poinformował ją, że zarezerwowany przez nią pokój ma numer dwanaście – osiemnaście. Z iloma niewiadomymi jest to równanie, zapytał nauczyciel historii nauczyciela matematyki w chwili, kiedy po raz wtóry przekraczał granicę snu. Kolega od liczb nie odpowiedział na pytanie, zrobił jedynie współczujący gest i rzucił, Później porozmawiamy, teraz odpocznij, postaraj się zasnąć, bo bardzo tego potrzebujesz. Spanie było bez wątpienia tym, czego Tertulian Maksym Alfons najbardziej w tej chwili pragnął, lecz próby okazały się daremne. Po chwili znowu siedział rozbudzony, ożywiony teraz myślą, która raptownie na niego spłynęła i go oświeciła, a mianowicie, że trzeba poprosić kolegę od matematyki, by wyjaśnił, dlaczego przyszło mu do głowy polecić właśnie Kto szuka, znajduje, skoro chodziło o film o miernych walorach, mający za sobą pięć lat nędznego żywota, co dla filmu produkcji bieżącej, niskobudżetowej, jest więcej niż pewną przyczyną jego przejścia na emeryturę z powodu niewydolności, jeśli nie śmierci, odwleczonej na jakiś czas dzięki ciekawości kilku ekscentrycznych widzów, którzy słyszeli o istnieniu filmów kultowych i sądzili, że to jeden z nich. W tym powikłanym równaniu pierwszą niewiadomą, którą należałoby ustalić, jest, czy kolega od matematyki zauważył, czy też nie, podobieństwo, kiedy oglądał film, a w przypadku odpowiedzi twierdzącej, z jakiego to powodu nie ostrzegł go w chwili polecania mu filmu, nawet gdyby miał to zrobić żartem, niby grożąc, na przykład, Przygotuj się, bo się przestraszysz. Chociaż nie wierzy w Przeznaczenie w ścisłym tego słowa znaczeniu, to znaczy takie, które odróżnia się od każdego pośledniejszego przeznaczenia dzięki nadanej mu przez szacunek dużej literze, Tertulian Maksym Alfons nie potrafi pozbyć się myśli, że tyle przypadków i zbiegów okoliczności razem mogłoby stanowić część planu, jak dotąd niemożliwego do przejrzenia, lecz którego rozwój i rozwiązanie już zostały określone na tablicach, na których rzeczone Przeznaczenie, przyjmując, że jednak istnieje i nami kieruje, wskazało zaraz u zarania dziejów dzień spadnięcia pierwszego włosa z głowy i dzień zgaśnięcia na ustach ostatniego uśmiechu. Tertulian Maksym Alfons przestał leżeć na kanapie jak zmięty garnitur bez ciała w środku, właśnie wstał i stoi twardo na nogach, o ile jest to możliwe po nocy, której gwałtowność nasycających ją emocji nie znajduje odpowiednika w całym jego życiu, a czując, że głowa trochę mu się chwieje, poszedł spojrzeć na niebo przez okienne szyby. Noc trwała uczepiona dachów miasta, uliczne latarnie jeszcze się świeciły, lecz pierwsza, delikatna akwaforta poranka poczęła już barwić przezroczystością powietrze w górze. W ten sposób osiągnął pewność, że świat się dzisiaj nie skończy, bo byłoby niewybaczalnym marnotrawstwem kazać słońcu wschodzić bez powodu, tylko po to, by było obecne u zarania nicości coś, co dało początek wszystkiemu, i dlatego, choć w ogóle nie był jasny, a na pewno oczywisty, związek istniejący pomiędzy jednym i drugim, zdrowy rozsądek Tertuliana Maksyma Alfonsa zjawił się w końcu, aby udzielić mu porady, której brak dawał się we znaki od chwili pojawienia się recepcjonisty w telewizji, a porada ta była następująca, Jeśli sądzisz, że powinieneś zażądać wyjaśnień od swojego kolegi, no to ich wreszcie zażądaj, zawszeć to lepiej niż chodzić z gardłem zatkanym pytaniami i wątpliwościami, jednakże tak czy inaczej sugeruję, żebyś za bardzo nie otwierał ust, żebyś uważał na słowa, masz w rękach gorącego ziemniaka, wyrzuć go, jeśli nie chcesz, żeby cię poparzył, jeszcze dziś oddaj kasetę do wypożyczalni, przywalisz sprawę kamieniem i zakończysz ją, zanim ona zacznie wywlekać na światło dzienne rzeczy, o których wolałbyś nie wiedzieć albo ich nie widzieć, albo je robić, poza tym, zakładając, iż istnieje osoba będąca twoją kopią, albo ty jej kopią, a wydaje się, że rzeczywiście istnieje, nie masz żadnego obowiązku wyruszać na jej poszukiwanie, ten facet istnieje i ty o tym nie wiedziałeś, ty istniejesz i on tego nie wie, nigdy się nie widzieliście, nigdy nie spotkaliście się na ulicy, najlepsze, co możesz zrobić, to, A jeśli go spotkam któregoś dnia, jeśli wpadnę na niego na ulicy, przerwał Tertulian Maksym Alfons, Odwrócisz się tyłem, ani cię nie znam, ani cię nie widziałem, A jeśli on się zwróci do mnie, Jeśli ma choć trochę zdrowego rozsądku, zrobi to samo, Nie można wymagać od wszystkich ludzi zdrowego rozsądku, Dlatego świat jest, jaki jest, Nie odpowiedziałeś na moje pytanie, Jakie, Co mam zrobić, jeśli on się do mnie zwróci, Powiesz, że to zaskakujący zbieg okoliczności, fantastyczny, ciekawy, co ci się wyda najodpowiedniejsze, ale to wciąż zbieg okoliczności, i przerwiesz rozmowę, Tak po prostu, Tak po prostu, Świadczyłoby to o braku wychowania, braku taktu, Czasem jest to jedyny sposób na uniknięcie większych nieszczęść, nie zrobisz tego, i wiesz od razu, co się dalej wydarzy, po jednym słowie przyjdzie drugie, po pierwszym spotkaniu przyjdzie drugie i trzecie, i tak czy siak zaraz będziesz opowiadał swoje życie obcemu, przeżyłeś już dość dużo lat, żeby się nauczyć, że z nieznajomymi i obcymi trzeba uważać, gdy chodzi o sprawy osobiste, a jeśli chcesz wiedzieć, nie potrafię wyobrazić sobie nic bardziej osobistego, nic bardziej intymnego niż błędne koło, w które zdajesz się teraz pakować, Trudno uważać za obcą osobę kogoś dokładnie takiego samego jak ja, Pozwól mu dalej być tym, czym był dotychczas, nieznajomym, Tak, ale obcym nigdy nie będzie mógł być, Obcymi jesteśmy wszyscy, Nawet my, którzy tu jesteśmy, O kogo ci chodzi, O ciebie i o mnie, o twój zdrowy rozsądek i o ciebie, rzadko się spotykamy na pogawędkach, od czasu do czasu, a szczerze mówiąc, zaledwie parę razy było warto, Z mojej winy, Także z mojej, jesteśmy zmuszeni przez naturę do podążania ścieżkami równoległymi, ale oddzielająca nas odległość, albo też dzieląca, jest tak wielka, że w większości przypadków nie słyszymy jeden drugiego, Teraz cię słyszę, Chodziło o nagły przypadek, a nagłe przypadki zbliżają, Co ma być, będzie, Znam tę filozofię, zwykle zwą ją predestynacją, fatalizmem, losem, ale w rzeczywistości oznacza ona, że zrobisz to, co ci się żywnie podoba, jak zwykle, Oznacza to, że zrobię to, co muszę zrobić, nic więcej, Są ludzie, dla których nie ma różnicy pomiędzy tym, co zrobili, i tym, co myśleli, że musieli zrobić, Wbrew temu, co sądzi zdrowy rozsądek, sprawy woli nie zawsze są proste, proste jest niezdecydowanie, niepewność, wahanie, Kto by powiedział, Nie dziw się, ciągle się uczymy, Moja misja dobiegła końca, zrobisz, jak będziesz chciał, Tak jest, No to żegnaj, do następnej okazji, trzymaj się, Prawdopodobnie do następnego nagłego przypadku, Jeśli zdołasz dotrzeć na czas. Latarnie uliczne zgasły, ruch uliczny wzmagał się z każdą chwilą, błękit na niebie zyskiwał na intensywności. Wszyscy wiemy, że każdy wstający dzień dla jednych będzie pierwszym, a dla innych ostatnim, nie będzie też, po prostu, jeszcze jednym dniem. Dla nauczyciela historii Tertuliana Maksyma Alfonsa dzisiejszy dzień, skoro nie ma żadnego powodu, by sądzić, iż będzie ostatnim, nie będzie też, po prostu, jeszcze jednym dniem. Powiedzmy, że przedstawił się na tym świecie jako możliwość bycia jeszcze jednym pierwszym dniem, jeszcze jednym początkiem, a więc oznaczającym zaistnienie jeszcze jednego przeznaczenia. Wszystko zależy od kroków, jakie Tertulian Maksym Alfons dzisiaj podejmie. Jednakże procesja, tak mawiano w niegdysiejszych czasach, dopiero wychodzi z kościoła. Podążmy za nią.
Co za twarz, wycedził Tertulian Maksym Alfons, kiedy spojrzał na siebie w lustrze, i rzeczywiście miał powód. Spał tylko przez godzinę, resztę nocy zmagał się ze zdumieniem i strachem opisanym tu z, być może, przesadną drobiazgowością, jednakże wybaczalną, jeśli weźmiemy pod uwagę, że w historii ludzkości, tej, którą pan nauczyciel Tertulian Maksym Alfons stara się krzewić z takim wysiłkiem, nigdy nie zdarzyło się zaistnienie dwóch osób identycznych w tym samym miejscu i w tym samym czasie. W dawniejszych epokach przytrafiły się inne przypadki całkowitego podobieństwa fizycznego pomiędzy dwiema osobami, zarówno wśród mężczyzn, jak i kobiet, ale zawsze dzieliły ich dziesiątki, setki, tysiące lat i dziesiątki, setki, tysiące kilometrów. Najbardziej niebywałym znanym przypadkiem był przypadek pewnego miasta, dziś już nie istniejącego, gdzie na tej samej ulicy i w tym samym domu, ale nie w tej samej rodzinie, z przerwą dwustu pięćdziesięciu lat, narodziły się dwie identyczne kobiety. Cudowne wydarzenie nie zostało odnotowane w żadnej kronice, jedynie przechowano je w tradycji ustnej, co jest całkowicie zrozumiałe, skoro przy narodzinach pierwszej nie wiadomo było nic o istnieniu drugiej, a kiedy przyszła na świat druga, pierwsza już poszła w zapomnienie. Naturalnie. Niemniej mimo całkowitego braku jakiegokolwiek dowodu, dokumentu lub świadka, jesteśmy w stanie stwierdzić, a nawet przysiąc na honor, gdy zajdzie taka potrzeba, że wszystko, co tu oświadczamy, wydarzyło się naprawdę. To że historia nie zanotowała jakiegoś faktu, nie znaczy, że nie miał on miejsca. Kiedy dobrnął do końca operacji porannego golenia, Tertulian Maksym Alfons przyjrzał się bez pobłażania twarzy, którą miał przed sobą i, w sumie, uznał, że wygląda lepiej. Prawdę powiedziawszy, każdy postronny obserwator, czy to mężczyzna, czy kobieta, nie odmówiłby określenia jako harmonijne, o ile są rozpatrywane razem, rysów nauczyciela historii i z pewnością nie zapomniałby zwrócić należytej uwagi na pozytywne znaczenie pewnych nieznacznych asymetrii i pewnych drobnych różnic objętościowych, tworzących, by tak powiedzieć, sól, która w dyskutowanym przypadku ożywiała ten obraz niedosolonej potrawy, która niemal zawsze w końcu szkodzi twarzom obdarzonym zbyt regularnymi rysami. Nie chodzi tutaj o stwierdzenie, że Tertulian Maksym Alfons jest przykładem doskonałego mężczyzny, jego nieskromność nie osiągnęła jeszcze tego poziomu, ani nasza subiektywność, ale gdyby miał chociaż szczyptę talentu, z pewnością mógłby zrobić karierę teatralną, grając role amantów. A kto mówi o teatrze, mówi też o kinie, rzecz jasna. Nawias niezbędny. Są momenty w toku narracji, i to był taki moment, co zaraz zobaczymy, w którym jakikolwiek równoległy przejaw myśli i uczuć ze strony narratora na marginesie tego, co czułyby albo myślały w tej chwili postaci, powinien zostać surowo zabroniony przez prawidła dobrego pisania. Złamanie, przez nieroztropność albo brak szacunku do człowieka, tychże zasad ograniczających, które istniejąc, mogłyby pewnie być stosowane wedle uznania, może doprowadzić do tego, że postać, zamiast podążać autonomiczną linią myśli i emocji, zgodną ze statusem, jaki jej przydzielono, co jest jej niezbywalnym prawem, znajdzie się nagle pod arbitralnym ostrzałem wyrażeń myślowych czy zachowań psychicznych, które pochodząc od tego, od kogo pochodzą, z pewnością nie będą mu nigdy całkowicie obce, lecz w danym momencie mogą okazać się co najmniej nie na miejscu, a w niektórych sytuacjach katastrofalne. Właśnie to przytrafiło się Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi. Patrzył w lustro jak ktoś patrzący się w lustro tylko po to, żeby ocenić zniszczenia, których dokonała w nim źle przespana noc, o tym myślał i o niczym innym, kiedy nagle niefortunny wywód narratora o jego rysach twarzy i wątpliwa ewentualność, że któregoś dnia w przyszłości, wspomożone przejawami wystarczającego talentu, mogłyby one zostać oddane na usługi sztuki, teatru lub kina, wywołała w nim reakcję, którą bez popadania w przesadę możemy uznać za okropną. Gdyby był tu ten facet, który grał recepcjonistę, pomyślał dramatycznie, gdyby stał tu naprzeciw tego lustra, twarzą, którą widziałby w tym lustrze, byłaby właśnie ta twarz. Nie krytykujmy Tertuliana Maksyma Alfonsa za niepamięć o tym, że tamten w filmie nosił wąsy, zapomniał o tym, to prawda, ale być może przyczyną była głęboka wiedza o tym, że dziś już ich nie nosi, i aby to wiedzieć, nie musi uciekać się do tajemnej wiedzy, którą są przeczucia, bo odnajduje najlepszy powód na swej ogolonej twarzy. Każda wrażliwa osoba nie zawaha się przyznać, że ten przymiotnik, to okrutne słowo, nieodpowiednie zwłaszcza w kontekście domowym osoby żyjącej samotnie, na pewno wyraziła we właściwy sposób to, co wydarzyło się w głowie mężczyzny, który wracał prawie pędem od biurka, skąd zabrał czarny pisak, a teraz, ponownie przed lustrem, rysuje na swym własnym odbiciu, tuż ponad górną wargą, dokładnie taki sam wąs jak ten recepcjonisty, cienki wąsik amanta. W tej chwili Tertulian Maksym Alfons stał się owym aktorem, o którym nie wiemy, ani jak się nazywa, ani jakie prowadzi życie, gimnazjalnego nauczyciela historii już tu nie ma, to mieszkanie nie jest jego, zdecydowanie innego właściciela posiada twarz z lustra. Gdyby ta sytuacja trwała jeszcze chwilę dłużej, w tej łazience mogłoby się wydarzyć wszystko, załamanie nerwowe, nagły atak szaleństwa, niszcząca furia. Szczęśliwie Tertulian Maksym Alfons, mimo niektórych zachowań mogących dowodzić czegoś innego, a bez wątpienia nie były one ostatnimi, stworzony jest z dobrego materiału, na kilka chwil stracił panowanie nad sytuacją, ale już je odzyskał. Bez względu na to, jak wielkiego wysiłku dokonamy, wiemy, że koszmar się skończy dopiero wraz z otwarciem oczu, lecz w tym przypadku ratunkiem byłoby zamknięcie ich, nie własnych, ale tych z odbicia w lustrze. Tak skutecznie, jakby chodziło o mur, strumień mydlanej piany oddzielił tych syjamskich braci, którzy jeszcze siebie nie znają, a dłoń Tertuliana Maksyma Alfonsa, przyłożona do lustra, zniszczyła twarz jednego i drugiego, tak bardzo, że żaden z nich obu nie mógł się odnaleźć i rozpoznać teraz na powierzchni upaćkanej białą pianą, z ciemnymi smugami spływającymi i stopniowo się rozpuszczającymi. Tertulian Maksym Alfons przestał widzieć odbicie z lustra, teraz jest w domu sam. Wszedł pod prysznic i choć od urodzenia jest zdecydowanie nastawiony sceptycznie do spartańskich zalet zimnej wody, jak mawiał mu ojciec, nie ma nic lepszego na świecie, aby usposobić ciało i wstrząsnąć mózg, pomyślał, że tego poranka potraktuje się nią całkowicie, bez dekadenckich, acz przyjemnych domieszek ciepłej wody, może okaże się to zbawienne dla jego skołowanej głowy i obudzi się na dobre to, co w jego wnętrzu usiłuje bez ustanku, jak ktoś, kto pragnie tylko tego jednego, prześliznąć się do snu. Umyty i wysuszony, uczesany bez posługiwania się lustrem, wszedł do pokoju, szybko pościelił łóżko, ubrał się i przeszedł do kuchni, żeby zrobić śniadanie, składające się jak zwykle z soku pomarańczowego, tostów, kawy z mlekiem, jogurtu, nauczyciele muszą iść do szkoły dobrze odżywieni, aby móc sprostać ciężkiej pracy sadzenia drzew lub zwykłych krzewów wiedzy na ziemiach w większości przypadków będących raczej jałowym ugorem niż żyznym czarnoziemem. Jeszcze jest bardzo wcześnie, jego lekcje zaczną się dopiero o jedenastej, lecz zważywszy na okoliczności, łatwo pojąć, że nie zanadto chce mu się siedzieć w domu. Wrócił do łazienki, żeby umyć zęby, a kiedy to robił, przyszło mu do głowy, czy nie jest to przypadkiem dzień sprzątania u niego w domu przez sąsiadkę z góry, kobietę już leciwą, bezdzietną wdowę, która przed sześciu laty pojawiła się przed jego drzwiami, proponując swe usługi, kiedy przekonała się, że sąsiad też żyje samotnie. Nie, to nie dzisiaj, będzie mógł zostawić lustro tak, jak jest, piana już zaczęła podsychać, znika przy najmniejszym kontakcie z palcami, lecz póki co jeszcze trzyma się powierzchni lustra i nie widać nikogo zerkającego spod niej. Nauczyciel Tertulian Maksym Alfons jest gotowy do wyjścia, już zdecydował, że weźmie samochód, żeby porozmyślać w spokoju o ostatnich niepokojących wydarzeniach, nie musząc wystawiać się na popychanie i ściskanie w środkach komunikacji miejskiej, których z oczywistych powodów ekonomicznych zwykł używać normalnie z większą częstotliwością. Włożył ćwiczenia do teczki, zatrzymał się przez trzy sekundy, patrząc na odtwarzacz wideo, był to dobry moment, aby zastosować się do sugestii zdrowego rozsądku, wyciągnąć kasetę z odtwarzacza, włożyć ją do pudełka i udać się prosto do wypożyczalni, Proszę, powiedziałby do ekspedienta, myślałem, że będzie ciekawa, ale nie było warto, to była strata czasu, Chce pan inną, odpowiedziałby ekspedient, z wysiłkiem starając się przypomnieć sobie imię klienta, który był tu nie dalej jak wczoraj, mamy bardzo szeroki wybór, dobre filmy wszystkich rodzajów, zarówno dawniejsze, jak i współczesne, ach, Tertulian, rzecz jasna, dwa ostatnie słowa zostałyby tylko pomyślane, nie wypowiedziane, a równoczesny ironiczny uśmiech jedynie wyobrażony. Za późno, nauczyciel historii Tertulian Maksym Alfons już schodzi po schodach, nie jest to pierwszy raz, kiedy zdrowy rozsądek będzie musiał uznać się za pokonany.
Powoli, jakby zdecydował się wybrać wczesną godzinę poranka na przyjemny spacer, przejechał się po mieście i mimo pomocy niektórych czerwonych i żółtych świateł, opieszałych przy zmienianiu się, jednak na nic mu się zdało wysilanie głowy, by znaleźć wyjście z sytuacji, które, w oczach chyba każdej zorientowanej osoby, znajduje się w jego rękach. Najgorsze w tym przypadku jest właśnie to, i on sam przyznał się do tego przed samym sobą, na głos, wjeżdżając w ulicę, przy której stoi szkoła, Gdybyż mi się udało odrzucić to całe szaleństwo za siebie, zapomnieć o nim, wyrzucić z pamięci ten absurd, tutaj zrobił pauzę, żeby spostrzec, że pierwsza część zdania już by wystarczyła, po czym dokończył, Ale nie potrafię, co aż nadto dowodzi, do jakiego poziomu doszła obsesja tego zdezorientowanego człowieka. Lekcja historii, o czym już wspomnieliśmy wcześniej, jest dopiero o jedenastej i do tego czasu pozostają jeszcze prawie dwie godziny. Wcześniej czy później kolega od matematyki pojawi się w pokoju nauczycielskim, gdzie Tertulian Maksym Alfons, czekający na niego, udaje, z nieudolną naturalnością, że ponownie przegląda przyniesione w teczce ćwiczenia. Uważny obserwator być może nie potrzebowałby wiele czasu, żeby zdać sobie sprawę, że to udawanie, ale w tym celu musiałby wiedzieć, że żaden z nauczycieli, z tych z rutyną, nie czytałby ponownie tego, co już raz poprawił, i wcale nie dlatego, że istniałaby możliwość znalezienia nowych błędów, a co za tym idzie wprowadzenia nowych poprawek, ale najzwyczajniej z racji prestiżu, autorytetu, wystarczalności, albo może dlatego, że to, co zostało poprawione, jest poprawione i już. Jeszcze by tego brakowało, żeby Tertulian Maksym Alfons miał poprawiać własne błędy, zakładając, że na jednej z tych kartek, na które teraz patrzy, nie widząc ich, poprawił to, co było napisane poprawnie, i wstawił kłamstwo w miejsce niespodziewanej prawdy. Największe wynalazki, nigdy nie dość przypominania, należą do tych, co nie wiedzieli. W tej właśnie chwili wszedł nauczyciel matematyki. Zobaczył kolegę od historii i od razu podszedł do niego, Dzień dobry, powiedział, Cześć, Przeszkadzam, zapytał, Nie, nie, skądże, przeglądam tylko po raz drugi, praktycznie wszystko już jest poprawione, Jak tam, Co, Twoje dzieciaki, Jak zwykle, średnio, ani dobrze, ani źle, Dokładnie tak samo jak my, kiedy byliśmy w ich wieku, powiedział ten od matematyki z uśmiechem. Tertulian Maksym Alfons oczekiwał, że kolega zapyta go w końcu, czy zdecydował się wypożyczyć kasetę, czy obejrzał film, czy mu się podobał, ale wyglądało na to, że nauczyciel matematyki nie pamięta już o tej sprawie, odległy duchem od interesującego dialogu z poprzedniego dnia. Poszedł wypić kawę, wrócił, usiadł i spokojnie rozłożył gazetę na stole, gotowy zaczerpnąć wiedzy na temat ogólnej sytuacji świata i kraju. Po przejrzeniu tytułów na pierwszej stronie i zmarszczeniu nosa przy każdym z nich, powiedział, Czasem zadaję sobie pytanie, czy to przypadkiem nie my ponosimy winę za katastrofalny stan, w jakim znalazła się nasza planeta, powiedział, My, to znaczy kto, ja ty, zapytał Tertulian Maksym Alfons, udając, że jest zainteresowany, ale ufając, że rozmowa, nawet przy początku tak oddalonym od zajmującej go sprawy, w końcu zaprowadzi go do sedna, Wyobraź sobie koszyk z pomarańczami, powiedział tamten, wyobraź sobie, że jedna z nich, na samym dnie, zaczyna gnić, wyobraź sobie, że jedna za drugą wszystkie zaczynają gnić, kto w takiej sytuacji będzie umiał powiedzieć, gdzie zaczęła się zgnilizna, Te pomarańcze, o których mówisz, to państwa czy ludzie, chciał wiedzieć Tertulian Maksym Alfons, W państwie są ludzie, w świecie są kraje, a ponieważ nie ma państw bez ludzi, od nich zaczyna się zgnilizna, w sposób nieunikniony, A dlaczegóż mielibyśmy to być my, ja, ty, winnymi, Ktoś był, Zwracam ci uwagę, że nie bierzesz pod uwagę czynnika społecznego, Społeczeństwo, mój drogi, tak jak i ludzkość, to abstrakcje, Podobnie jak matematyka, Znacznie bardziej niż matematyka, przy nich matematyka jest bardziej konkretna niż ten stół, W takim razie co powiesz o naukach społecznych, Nierzadko tak zwane nauki społeczne są wszystkim tylko nie nauką o ludziach, Uważaj, żeby nie usłyszeli cię socjologowie, zostałbyś skazany przynajmniej na śmierć cywilną, Zadowolić się muzyką orkiestry, w której się gra, i częścią, która w niej przypada tobie, to bardzo powszechny błąd, szczególnie wśród tych, którzy nie są muzykami, Jedni będą bardziej odpowiedzialni niż inni, ty i ja, na przykład, jesteśmy względnie niewinni, przynajmniej jeśli chodzi o najgorsze zło, Tak zwykło przemawiać czyste sumienie, Fakt, że mówi to czyste sumienie, nie znaczy, że przestaje to być prawdą, Najlepszą drogą do powszechnego zrzucenia z siebie winy jest stwierdzenie, że skoro wszyscy są winni, nikt nie jest winny, Może nic się nie da zrobić, to są problemy świata, powiedział Tertulian Maksym Alfons, jakby chciał zakończyć rozmowę, ale matematyk zaprotestował, Świat nie ma innych problemów niż problemy ludzi, a wypowiedziawszy tę sentencję, wsadził nos w gazetę. Minuty mijały, zbliżała się godzina lekcji historii, a Tertulian Maksym Alfons nie widział sposobu, jak by tu przejść do interesującego go tematu. Mógłby, rzecz jasna, zapytać kolegę wprost, patrząc mu prosto w oczy, A przy okazji, wiadomo już, że nie było żadnej okazji, ale słowa wytrychy służą w języku właśnie do rozwiązywania sytuacji takich jak ta, do szybkiego przejścia od jednego tematu do drugiego tak, żeby się nie wydawało, że szczególnie nam na tym zależy, swego rodzaju społecznie akceptowane niby – teraz – właśnie – przypomniało – mi – się, A przy okazji, powiedziałby, zauważyłeś, że recepcjonista z filmu jest moim żywym portretem, ale byłoby to tym samym, co ujawnienie atutowej karty w grze, dopuszczenie trzeciej osoby do tajemnicy, która jeszcze nawet nie była tajemnicą dwóch osób, i doprowadziłoby to w przyszłości do problemów z uwolnieniem się od kłopotliwych i ciekawskich pytań w rodzaju, No i co, już spotkałeś tego swojego sobowtóra. W tej właśnie chwili nauczyciel matematyki uniósł oczy znad gazety, No i jak, wypożyczyłeś ten film, Wypożyczyłem, wypożyczyłem, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons poruszony, niemal szczęśliwy, I jak ci się podobał, Jest zabawny, Dobrze ci zrobił na depresję, to znaczy na marazm, Marazm czy depresja, co za różnica, zło nie tkwi w nazwie, Dobrze ci zrobił, Myślę że tak, przynajmniej udało mi się zaśmiać w niektórych sytuacjach. Nauczyciel matematyki podniósł się, jego uczniowie też na niego czekali, czy może istnieć lepsza sytuacja niż ta, aby Tertulian Maksym Alfons mógł w końcu spytać, A przy okazji, kiedy obejrzałeś Kto szuka, znajduje ostatni raz, pytanie jest bez znaczenia, to zwykła ciekawość, Ostatni raz był pierwszym i pierwszy ostatnim, Kiedy go widziałeś, Jakiś miesiąc temu, pożyczył mi go kolega, Myślałem, że masz go w swojej kolekcji, Człowieku, gdybym go miał, pożyczyłbym ci go, żebyś nie tracił pieniędzy na wypożyczanie. Byli już na korytarzu, w drodze na lekcje, Tertulian Maksym Alfons czuł się lekko, ulżyło mu, jakby marazm nagle wyparował, rozpływając się w bezkresnej przestrzeni, kto wie, czy nie na zawsze. Na następnym rogu mieli się rozdzielić, każdy w swoją stronę, i właśnie wtedy, gdy już tam dotarli i każdy z nich powiedział, Na razie, nauczyciel matematyki, już po przejściu czterech kroków, odwrócił się do tyłu i zapytał, A przy okazji, zauważyłeś, że w filmie występuje aktor, drugoplanowy, który jest bardzo do ciebie podobny, zapuściłbyś wąsy i bylibyście do siebie podobni jak dwie krople wody. Niczym grom z jasnego nieba spadły te słowa na Tertuliana Maksyma Alfonsa, obracając w perzynę przelotnie tylko dobry jego humor. Mimo to, z wielkim wysiłkiem, zdołał jeszcze odpowiedzieć głosem, który zdawał się słabnąć przy artykułowaniu każdej kolejnej sylaby, Tak, zauważyłem, to zdumiewające podobieństwo, absolutnie niesamowite, i dodał, przybierając bezbarwny uśmiech, Mnie brakuje tylko wąsów, a jemu bycia nauczycielem historii, co do reszty każdy przyzna, że jesteśmy identyczni. Kolega popatrzył na niego zdziwiony, jakby zobaczył go po długim niewidzeniu, Teraz sobie przypominam, że ty też kilka lat temu nosiłeś wąsy, powiedział, a Tertulian Maksym Alfons, zapominając o ostrożności, jak ten człowiek zagubiony, który nigdy o nic nie pytał, odpowiedział, Być może w tamtym okresie to on był nauczycielem. Ten od matematyki przybliżył się, położył mu dłoń na ramieniu, po ojcowsku, Ty rzeczywiście jesteś w głębokiej depresji, coś takiego, taki zbieg okoliczności, których jest całe mnóstwo, które są bez znaczenia, nie powinno to wpływać na ciebie tak bardzo, Nic na mnie nie wpłynęło, po prostu się nie wyspałem, nie mogłem spać, Najprawdopodobniej nie mogłeś spać właśnie dlatego, że to tak na ciebie wpłynęło. Nauczyciel matematyki poczuł, że ramię Tertuliana Maksyma Alfonsa staje się sztywne pod jego dłonią, jakby całe ciało, od stóp do głowy, nagle stężało, i tak silny był doznany wstrząs, wrażenie tak intensywne, że poczuł się zmuszony do zabrania ręki. Uczynił to najwolniej jak mógł, starając się nie okazać, że wie, iż został odrzucony, lecz niezwykła twardość spojrzenia Tertuliana Maksyma Alfonsa nie zostawiała miejsca na wątpliwości, spokojny, potulny, uległy nauczyciel historii, którego przywykł traktować przyjaźnie, lecz z pobłażliwą wyższością, w tej chwili jest już inną osobą. Zakłopotany, jakby stanął w obliczu gry, której zasad nie zna, powiedział, Dobrze, zobaczymy się później, dzisiaj nie jem obiadu w szkole. Tertulian Maksym Alfons w odpowiedzi jedynie spuścił oczy i poszedł na lekcję.
Wbrew błędnemu oświadczeniu zapisanemu pięć linijek wyżej, które uważam za zbędne poprawiać in loco, skoro ta opowieść sytuuje się przynajmniej jeden stopień powyżej zwykłego szkolnego ćwiczenia, mężczyzna się nie zmienił, mężczyzna był ten sam. Nagła zmiana nastroju zaobserwowana u Tertuliana Maksyma Alfonsa, która tak poruszyła nauczyciela matematyki, nie była niczym więcej niż somatycznym symptomem psychicznej patologii potocznie znanej pod nazwą wściekłość potulnych. Odchodząc nieco od głównego przedmiotu, być może zdołamy lepiej to zrozumieć, jeśli odwołamy się do klasycznych podziałów, to prawda, że nieco zdyskredytowanych przez nowoczesne postępy wiedzy, to dzieliły one temperamenty ludzkie na cztery wielkie grupy, konkretnie, melancholik, powodowany przez czarną żółć, flegmatyk, powodowany oczywiście przez flegmę, sangwinik związany w sposób nie mniej oczywisty z krwią oraz w końcu choleryk jako konsekwencja żółtej żółci. Jak łatwo stwierdzić, w tym wyróżniającym cztery grupy i przede wszystkim symetrycznym podziale humorów nie było miejsca na uwzględnienie potulnych. Niemniej historia, która nie zawsze się myli, zapewnia nas, że oni już istnieli, nawet w wielkiej liczbie, w tych tak odległych czasach, podobnie jak we Współczesności, czyli w rozdziale historii, który ciągle pozostaje do napisania, mówi ona nam, że nie tylko ciągle istnieją, ale w dodatku w znacznie większej liczbie. Wyjaśnienie tej anomalii, która gdy ją przyjmujemy do wiadomości, zarówno może nam pomóc zrozumieć mroczne cienie Starożytności, jak i radosną światłość Teraźniejszości, może można by było znaleźć w fakcie, że definiując pojęcie i ustanawiając wyżej wzmiankowaną tablicę kliniczną, zapomniano o jednym humorze. Mamy na myśli łzy. Zadziwiające jest, by nie rzec skandaliczne z filozoficznego punktu widzenia, że coś tak ewidentnego, tak powszechnego i obfitego, czym zawsze były łzy, umknęło uwagi czcigodnych mędrców Starożytności i na tak niewiele uwagi zasługuje w oczach nie mniej mądrych, jednakowoż mniej czcigodnych Współczesnych. Można by zapytać, jak się ma ta obszerna dygresja do wściekłości potulnych, przede wszystkim jeśli weźmiemy pod uwagę, że Tertuliana Maksyma Alfonsa, do którego ta dygresja odnosi się w sposób oczywisty, nie widzieliśmy jeszcze we łzach. Doniesienie, które uczyniliśmy w tej chwili, o nieobecności łzy w teorii medycyny humoralnej nie oznacza, że potulni, z natury bardziej wrażliwi, a co za tym idzie, bardziej podatni na te płynne przejawy uczuć, będą chodzić całymi dniami z chusteczką w ręku, wydmuchując nos i co chwila wycierając zaczerwienione od płaczu oczy. Oznacza to, że równie dobrze mógłby ktoś, mężczyzna lub kobieta, wewnętrznie rozdzierać się na kawałki z samotności, z bezsilności, z nieśmiałości, z powodu tego, co leksykony opisują jako stan emocjonalny będący następstwem stosunków społecznych, z towarzyszącymi mu symptomami wolicjonalnymi, zmianą postawy oraz objawami neurowegetatywnymi, a mimo to, czasem z powodu jednego zwyczajnego słowa, z powodu jakiegoś podaj – te – cegłe, z powodu jakiegoś wykonanego w dobrej intencji, ale zbyt protekcjonalnego gestu, jak ten, który przed chwilą wykonał przypadkiem nauczyciel matematyki, oto jak pokojowy, łagodny, potulny nagle nikną ze sceny, a w ich miejsce, w sposób zaskakujący i niezrozumiały dla tych, którym zdawało się, że wiedzą już wszystko o ludzkiej duszy, wyrasta ślepy i niszczący impet wściekłości potulnych. Zwykle trwa to krótko, lecz wzbudza grozę, kiedy się pojawia. Toteż dla wielu ludzi najgorętszą modlitwą, przy kładzeniu się do łóżka, nie jest powszechnie znane ojcze – nasz albo nieustające zdrowaś mario, lecz ta, Wybaw nas, Panie, od wszystkiego złego, a w szczególności od wściekłości potulnych. Uczniom historii wyszłaby na dobre ta modlitwa, gdyby zwyczajowo się jej oddawali, co, biorąc pod uwagę, jacy są młodzi, bardzo jest wątpliwe. Jeszcze przyjdzie na nich czas. To prawda, że Tertulian Maksym Alfons wszedł do klasy z zasępioną twarzą, co zauważone przez ucznia uważającego się za bardziej inteligentnego niż cała reszta, skłoniło tegoż ucznia do wyszeptania na ucho siedzącego obok kolegi, Zdaje się, że faceta coś ugryzło, ale nie była to prawda, w nauczycielu było widać efekty burzy, ostatnie i pojedyncze podmuchy wiatru, urwanie chmury, która została w tyle, co bardziej wiotkie drzewa z trudem unosiły głowy. Dowodem na to był fakt, że po sprawdzeniu listy obecności powiedział głosem zdecydowanym i spokojnym, Pomyślałem, że dobrze będzie zostawić na przyszły tydzień sprawdzenie naszego ostatniego pisemnego ćwiczenia, ale wczoraj miałem wolny wieczór i przyspieszyłem pracę. Otworzył teczkę, wyciągnął papiery, położył je na stole i mówił dalej, Prace są poprawione, oceny wystawione, w zależności od popełnionych błędów, ale wbrew zwyczajowi, którym jest wręczenie wam prac, poświęcimy tę lekcję na analizę błędów, to znaczy, chcę usłyszeć od każdego z was powody, dla których według was popełniliście błąd, może nawet powód, jaki mi przedstawicie, sprawi, że zmienię wam ocenę. Zawiesił na chwilę głos i dodał, Na lepszą. Uśmiechy w klasie odpędziły chmury daleko.
Po obiedzie Tertulian Maksym Alfons wziął udział, z większością swych kolegów, w zebraniu zwołanym przez dyrektora w celu przeanalizowania ostatniej propozycji aktualizacji pedagogicznej pochodzącej z ministerstwa, z tych tysięcy iluś tam, które sprawiają, że życie nieszczęsnych nauczycieli to podróż na Marsa poprzez nie kończący się deszcz spadających groźnych asteroid, ze zbyt wielką częstotliwością trafiających w sam środek celu. Kiedy nadeszła jego kolej na zabranie głosu, tonem ospałym i jednostajnym, który obecnym wydał się dziwny, powtórzył jedynie własne słowa na temat idei, która przestała już tam być nowością i która nieodmiennie wywoływała pobłażliwe uśmieszki zebranych oraz objawy źle skrywanego zmartwienia dyrektora, Moim zdaniem, powiedział, jedynym ważnym wyborem, jedyną poważną decyzją, którą według mnie należałoby podjąć w kwestii znajomości historii, jest ta, czy powinniśmy jej nauczać od tyłu do przodu czy od przodu do tyłu, cała reszta, nie zasługująca zresztą na lekceważenie, zależeć będzie od dokonanego wyboru, wszyscy wiedzą, że tak właśnie jest, ale ciągle się udaje, że nie. Wyniki peroraty były takie same, co zwykle, pełne rezygnacji westchnienie dyrektora, wymiana spojrzeń i szepty między nauczycielami. Ten od matematyki też się uśmiechnął, ale jego uśmiech był uśmiechem przyjaznego wspólnictwa, jakby chciał powiedzieć, Masz rację, nic z tego nie należy brać na serio. Lekko zamaskowany gest, jaki posłał mu Tertulian Maksym Alfons z drugiej strony stołu, oznaczał, że dziękuje za wiadomość, jednakże coś, co zaszło w tej samej chwili i co z braku lepszego określenia nazwiemy podgestem, oznajmiło mu, że wydarzenie na korytarzu nie do końca zostało zapomniane. Innymi słowy, podczas gdy podstawowy gest był absolutnie pojednawczy, w rodzaju, Co było, to było, podgest zachowawczo cieniował, Tak, lecz nie wszystko. W tym czasie głos został oddany następnemu nauczycielowi i gdy ten, w odróżnieniu od Tertuliana Maksyma Alfonsa, przemawia kwieciście, wymownie, fachowo i biegle, wykorzystajmy moment, aby odrobinę rozwinąć, odrobinkę, niezbędną w przypadku nieuniknionej złożoności materii, kwestię podgestów, które tutaj, przynajmniej na tyle, na ile się orientujemy, po raz pierwszy się podnosi. Należy do zwyczaju mawiać na przykład, że jeden, drugi czy trzeci człowiek w określonej sytuacji uczynili gest tego, tamtego czy owego, mówimy to tak, po prostu, jakby to, tamto czy owo, wątpliwość, okazanie wsparcia czy nakazanie ostrożności, należało do wyrażeń ukutych z jednego kawałka, wątpliwość zawsze metodyczna, wsparcie zawsze bezwarunkowe, nakazanie ostrożności zawsze bezinteresowne, podczas gdy cała prawda, o ile rzeczywiście chcemy ją poznać i nie zadowolimy się wytłuszczonymi czcionkami tytułów, wymaga od nas skupienia uwagi na wielorakim migotaniu podgestów, podążających za gestem niczym gwiezdny pył za ogonem komety, bo te podgesty, aby posłużyć się porównaniem dostępnym dla ludzi każdego wieku i możliwości rozumienia, są jak małe literki w umowie, których odcyfrowanie wymaga wysiłku, ale które w tej umowie są. Chociaż, zastrzegając skromność, którą zaleca przyzwoitość i dobry gust, w niczym nie zaskoczyłoby nas, gdyby w bardzo bliskiej przyszłości studia nad rozpoznawaniem i klasyfikacją podgestów doprowadziły, każdy pojedynczo i wszystkie zbiorowo, do stworzenia jednej z najbardziej płodnych gałęzi semiotyki ogólnej. Widywano już przypadki bardziej nieprawdopodobne niż ten. Nauczyciel, który zabrał głos, właśnie w tej chwili zakończył przemawiać, dyrektor przekaże głos następnemu w kolejności, lecz Tertulian Maksym Alfons energicznie wyciąga prawą rękę w górę na znak, że chce przemówić. Dyrektor zapytał go, czy jego komentarze będą się odnosić do właśnie zaprezentowanych punktów widzenia, i dodał, że w takim przypadku normy zebrań determinują, o czym tamten powinien wiedzieć, iż należy wstrzymać się od zabrania głosu do końca wystąpień wszystkich uczestników, lecz Tertulian Maksym Alfons odpowiedział, że nie, panie dyrektorze, nie jest to komentarz i nie odnosi się do cennych uwag szanownego kolegi, że on zna zasady obowiązujące na zebraniach i zawsze się do nich stosował, jak też i do tych, które przestały być już zachowywane, chodzi mu jedynie o zwolnienie z zebrania, gdyż czekają na niego niebywale pilne zajęcia poza szkołą. Tym razem nie był to podgest, ale powiedzmy podton, co dało nowy impuls do rozwijania zapoczątkowanej powyżej teorii dotyczącej znaczeń, które powinniśmy przypisać wariacjom, nie tylko drugo – i trzeciorzędnym, ale też czwarto – i pięciorzędnym, komunikacji, zarówno gestualnej, jak i oralnej. W interesującym nas przypadku, na przykład, wszyscy obecni spostrzegli, że podton w głosie dyrektora wyraził uczucie głębokiej ulgi, skrywany pod słowami, które w rzeczywistości wypowiedział na głos, Cóż za pytanie, ma pan zawsze wolny wybór. Tertulian Maksym Alfons pożegnał się z zebranymi szerokim machnięciem ręką, gest dla wszystkich, podgest dla dyrektora, i wyszedł. Samochód stał blisko szkoły, po kilku minutach już w nim siedział, wpatrując się w drogę prowadzącą w kierunku, który jak na razie, jest jego jedynym przeznaczeniem wynikającym z wydarzeń, które nastąpiły od południa poprzedniego dnia, a więc do wypożyczalni, w której znalazł film Kto szuka, znajduje. Nakreślił sobie plan w stołówce, kiedy w samotności jadł obiad, dopracował go pod ochronną tarczą usypiających wystąpień kolegów, a teraz ma przed sobą ekspedienta z wypożyczalni kaset wideo, tego, który uznał za wyjątkowo śmieszny fakt, że klient nazywa się Tertulian, i który po zakończeniu transakcji handlowej, co niebawem nastąpi, będzie miał powody bardziej niż wystarczające, aby zastanowić się nad zależnością pomiędzy rzadkim imieniem i dziwacznym zachowaniem jego posiadacza. Początkowo nic tego nie zapowiadało, Tertulian Maksym Alfons wszedł, jak każdy człowiek, dzień dobry, i, jak każdy człowiek, zaczął przeglądać półki, wolniutko, zatrzymując się to tu, to tam, wykręcając szyję, żeby przeczytać tytuły na grzbietach pudełek kaset, aż w końcu podszedł do kontuaru i powiedział, Przyszedłem kupić film, który wczoraj pożyczyłem, nie wiem, czy pan pamięta, Pamiętam doskonale, był to Kto szuka, znajduje, Tak właśnie, chcę go kupić, Oczywiście, ale przepraszam bardzo, chodzi mi oczywiście wyłącznie o pański interes, byłoby lepiej, żeby oddał nam pan wypożyczoną kasetę, a wziął nową, rzecz w tym, że w miarę używania, wie pan, zawsze następuje nieznaczne uszkodzenie, zarówno obrazu, jak i dźwięku, minimalne, ale po jakimś czasie zaczyna to być zauważalne, Nie warto, odparł Tertulian Maksym Alfons, do tego, do czego go potrzebuję, tamta kaseta nadaje się znakomicie. Ekspedient natychmiast zwrócił uwagę na intrygujące słowa do – tego – do – czego – go – potrze – buję, nie jest to zdanie, które na ogół ma się zwyczaj wypowiadać w odniesieniu do filmów na kasetach wideo, chce się filmów po to, żeby je oglądać, po to zostały stworzone, po to je wyprodukowano, nie trzeba żadnej wyższej filozofii. Jednakże osobliwość klienta nie ograniczyła się tylko do tego. Mając na względzie przyszłe transakcje, ekspedient postanowił uhonorować Tertuliana Maksyma Alfonsa najwyższym dowodem szacunku i poważania handlowego znanym od czasów fenickich, Odliczę panu cenę wypożyczenia, powiedział, a kiedy podliczał rachunek, usłyszał głos klienta pytającego, Ma pan może inne filmy tej samej firmy, Zapewne chciał pan powiedzieć tego samego reżysera, odparł ekspedient dyplomatycznie, Nie, nie, powiedziałem tej samej firmy, interesuje mnie firma, a nie reżyser, Przepraszam bardzo, ale przez tyle lat pracy w branży nigdy żaden klient nie zapytał mnie o to, pytają się o tytuł filmu, często szukają po nazwiskach aktorów, czasem, bardzo rzadko, ktoś się spyta o reżysera, ale o firmę nikt nigdy się nie zapytał, Powiedzmy więc, że należę do grona nietypowych klientów, Rzeczywiście na to wygląda, panie Maksymie Alfonsie, powiedział cicho ekspedient, szybko rzuciwszy okiem na fiszkę klienta. Czuł się oszołomiony, zmieszany, ale też zadowolony z nagłego i szczęśliwego pomysłu zwrócenia się do klienta po nazwisku, które będąc też imionami własnymi, być może zdołają, od tej chwili, w jego duszy, zepchnąć w cień autentyczne imię, to, które w złej godzinie skłoniło go do śmiechu. Zapomniał odpowiedzieć klientowi, czy posiada czy nie posiada filmy tego samego producenta, Tertulian Maksym Alfons musiał powtórzyć pytanie, dodając wyjaśnienie, które mogło w jego mniemaniu poprawić reputację osoby ekscentrycznej, jaką najwyraźniej już zyskał w zakładzie, Chcę zobaczyć inne filmy tego producenta z racji tego, że piszę, a jest ono obecnie w dość zaawansowanej fazie, studium o tendencjach, inklinacjach, celach, informacjach, zarówno tych wyraźnych, jak i niedopowiedzianych oraz sugerowanych, w sumie, znakach ideologicznych, jakie określony producent filmowy, pomijając rzeczywisty stopień świadomości, z jakim to robi, krok za krokiem, metr za metrem, ujęcie za ujęciem, rozprzestrzenia pomiędzy konsumentami. W miarę jak Tertulian Maksym Alfons rozwijał swój dyskurs, ekspedient z czystego zaskoczenia, z czystego zachwytu, stopniowo coraz bardziej wytrzeszczał oczy, absolutnie oczarowany klientem, który nie tylko wie, czego chce, ale potrafi też szczegółowo to uzasadnić, rzecz to zdecydowanie rzadka w handlu, a zwłaszcza w wypożyczalniach filmów wideo. Trzeba jednak powiedzieć, że przykra skaza merkantylnego zainteresowania kalała czysty zachwyt na oczarowanej twarzy, a potęgowała ten zachwyt jednoczesna myśl, że skoro wzmiankowany producent należy do najbardziej aktywnych i najstarszych na rynku, ten klient, do którego nie mogą nigdy pozwolić sobie na zwracanie się inaczej niż przez Maksymie Alfonsie, zostawi w kasie znaczną ilość gotówki, zanim dotrze do końca swojej pracy, studium, eseju czy czego tam chce. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę, że nie wszystkie filmy weszły na rynek wideo, ale i tak interes wydawał się nęcący, wart zachodu, Myślę, powiedział ekspedient, który już otrząsnął się z osłupienia, że najpierw należałoby poprosić producenta, żeby przysłał nam listę wszystkich tytułów, Tak, być może, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons, ale to nie jest pilne, zresztą chyba i tak nie będę potrzebował wszystkich filmów, dlatego zacznijmy od tych, które ma pan tutaj, a potem, w zależności od rezultatów i wniosków, sprecyzuję swe przyszłe wybory. Nadzieje uszły znienacka z ekspedienta, balon jeszcze stoi na ziemi, ale zdaje się, że już traci gaz. No cóż, małe interesy narażone są na takie przypadłości, nie dlatego, że osioł kopnął, więc utnie mu się nogę, a skoro nie mogłeś się wzbogacić w dwadzieścia cztery miesiące, może uda ci się, jeśli popracujesz przez dwadzieścia cztery lata. Z mniej więcej odbudowanym moralnym puklerzem dzięki leczniczym właściwościom tych złotych drobin cierpliwości i oddania, ekspedient obwieścił, obchodząc kontuar i kierując się do półek, Zobaczę, co tu mamy, a na to Tertulian Maksym Alfons, Jeśli jakieś będą, wystarczy mi na początek pięć albo sześć, o ile będę mógł zabrać pracę na tę noc do domu, byłoby dobrze, Sześć filmów to przynajmniej dziewięć godzin oglądania, przypomniał ekspedient, będzie pan musiał zarwać noc. Tym razem Tertulian Maksym Alfons nie odpowiedział, przyglądał się plakatowi reklamowemu filmu tego samego przedsiębiorstwa, film nosił tytuł Bogini estrady i musiał być bardzo niedawny. Nazwiska głównych aktorów zostały wypisane literami różnej wielkości i rozmieszczone były na plakacie wedle większego lub mniejszego ich znaczenia na kinematograficznym firmamencie narodowym. Oczywiście nie byłoby tam nazwiska aktora grającego w Kto szuka, znajduje hotelowego recepcjonistę. Ekspedient powrócił ze swej eksploracji, przyniósł ze sobą sześć kaset, ułożonych jedna na drugiej, położył je na kontuarze, Mamy więcej, ale skoro powiedział pan, że chce tylko pięć albo sześć, Tak jest dobrze, jutro albo pojutrze wpadnę, żeby zabrać resztę, Myśli pan, że powinienem zamówić te, których brakuje, zapytał ekspedient, chcąc ożywić oklapłe nadzieje, Zacznijmy od tych, które ma pan tutaj, później się zobaczy. Nie warto było naciskać, klient rzeczywiście wie, czego chce. W głowie, ekspedient pomnożył przez sześć jednostkową cenę kasety, należał do dawnej szkoły, do czasów, kiedy jeszcze nie istniały kieszonkowe kalkulatory ani nawet nikomu się o nich nie śniło, i podał cenę. Tertulian Maksym Alfons sprostował, To jest cena kupna, a nie wypożyczenia, Skoro kupił pan tamtą, myślałem, że będzie pan też chciał kupić te, usprawiedliwił się ekspedient, Tak, być może je kupię, którąś z nich albo nawet wszystkie, ale najpierw muszę je zobaczyć, obejrzeć, wydaje mi się, że to jest odpowiednie słowo, żeby zobaczyć, czy jest na nich to, czego szukam. Pokonany niepodważalnością logiki klienta, ekspedient szybko zmienił rachunek i włożył kasety do plastikowej siatki. Tertulian Maksym Alfons zapłacił, pożegnał się i wyszedł. Kto ci dał imię Tertulian, wiedział, co robi, wysyczał przez zęby niedoszły sprzedawca.
Dla sprawozdawcy, albo narratora, wedle bardziej niż prawdopodobnej hipotezy preferowania postaci z pieczątką uznania akademickiego, najłatwiejsze, skoro doszliśmy do tego miejsca, byłoby napisanie, że trasa nauczyciela historii, prowadząca przez miasto i aż do wejścia do domu, nie miała swej historii. Jak maszyna manipulująca czasem, szczególnie w przypadku gdy skrupuły dyktowane profesjonalizmem nie pozwoliły mu wymyślić jakiejś bójki na ulicy czy też wypadku, czego jedynym celem byłoby wypełnienie pustki intrygą, te trzy słowa, Nie Miała Historii, stosuje się, kiedy istnieje konieczność pospiesznego przejścia do kolejnego wydarzenia albo kiedy, na przykład, nie wie się dokładnie, co zrobić z myślami, które postać ma na własną rękę, szczególnie gdy nie są one związane z okolicznościami życiowymi, w których otoczeniu rzekomo się znajduje i działa. Tak więc w tej konkretnej sytuacji znajdował się również i świeżo upieczony miłośnik filmów wideo Tertulian Maksym Alfons podczas jazdy samochodem. To prawda, że myślał, i to bardzo, i intensywnie, lecz jego myśli były do tego stopnia odległe od tego, co przeżywał w czasie ostatnich dwudziestu czterech godzin, że gdybyśmy postanowili uwzględnić je i przenieść do tego opowiadania, historia, którą zdecydowaliśmy się przedstawić, niechybnie zostałaby zastąpiona inną. To prawda, że może byłoby warto, co więcej, znając już wszystkie myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa, wiemy, że na pewno byłoby warto, jednak oznaczałoby to uznanie za daremne i bezużyteczne ciężkich wysiłków, jakie dotychczas podjęliśmy, odrzucenie tych czterdziestu gęsto i z trudem zapisanych stron, oraz powrócenie do początku, do ironicznego i zuchwałego odrzucenia całej uprzedniej pracy jako bezużytecznej, aby wziąć na siebie ryzyko nowej przygody, nie tylko nowej i odmiennej, lecz też wysoce ryzykownej, do której, nie mamy co do tego wątpliwości, zawiodłyby nas myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa. Zostańmy więc z tym wróblem w garści w zamian za rozczarowanie patrzeniem na siedzącego na dachu gołębia. Ponadto, nie ma czasu na więcej. Tertulian Maksym Alfons właśnie skończył parkować samochód. Przebywa niewielką odległość, która dzieli go od domu, w jednej ręce niesie nauczycielską teczkę, w drugiej plastikową siatkę, jakież myśli powinny go męczyć, jeśli nie te, ile kaset zdoła obejrzeć, zanim pójdzie do łóżka, tak to jest, kiedy człowiek interesuje się drugoplanowymi aktorami, gdyby był gwiazdą, zaraz byśmy go odnaleźli w pierwszej scenie. Tertulian Maksym Alfons już otworzył drzwi, już wszedł, zamknął już także drzwi, odkłada teczkę na biurko, a obok siatkę z kasetami. Powietrze jest oczyszczone z obecności, a może po prostu nie sposób jej zauważyć, jakby to, co wczoraj tutaj weszło, tymczasem stało się integralną częścią mieszkania. Tertulian Maksym Alfons poszedł do sypialni zmienić ubranie, otworzył lodówkę w kuchni, żeby zobaczyć, czy ma ochotę na coś, co się w niej znajduje, zamknął ją i wrócił do pokoju ze szklanką i puszką piwa. Wyciągnął kasety z siatki i rozłożył je według daty produkcji filmów, od najstarszej, Przeklęty kod, dwa lata przed widzianym już Kto szuka, znajduje, aż do ostatniego, Bogini estrady, z ubiegłego roku. Cztery pozostałe, także wedle tego samego porządku, to Pasażer na gapę, Śmierć atakuje o świcie, Alarm zawył dwa razy i Zadzwoń do mnie kiedy indziej. Instynktownie, nieświadomie, pewnie z powodu ostatniego z tych tytułów, zwrócił głowę w stronę swego telefonu. Światełko oznaczające na sekretarce, że ktoś dzwonił, było zapalone. Zawahał się przez chwilę, ale w końcu nacisnął na przycisk, aby odsłuchać wiadomości. Pierwsza należała do kobiecego głosu, który się nie przedstawił, prawdopodobnie dlatego że wiedział z góry, iż zostanie rozpoznany, powiedział zaledwie, To ja, a potem kontynuował, Nie wiem, co się z tobą dzieje, nie dzwonisz od tygodnia, jeśli masz zamiar to skończyć, lepiej, żebyś mi to powiedział prosto w oczy, to że się wtedy pokłóciliśmy, nie musi od razu kończyć się takim milczeniem, ale to twoja sprawa, co do mnie, to wiem, że cię kocham, cześć, Drugi telefon należał do tego samego głosu, Zadzwoń do mnie, proszę. Był jeszcze trzeci telefon, ale ten należał do kolegi od matematyki, Drogi przyjacielu, mówił, odnoszę wrażenie, że dzisiaj obraziłeś się na mnie, ale szczerze mówiąc, nie potrafię sobie przypomnieć, co takiego się wydarzyło albo zostało powiedziane, że do tego doszło, wydaje mi się, że powinniśmy porozmawiać, wyjaśnić ewentualne nieporozumienia, jakie mogły się pomiędzy nami pojawić, jeśli miałbym przyjść i przeprosić, proszę, abyś przyjął ten telefon jako początek przeprosin, myślę, że powinieneś wiedzieć, iż jestem twoim przyjacielem. Tertulian Maksym Alfons zmarszczył brwi, chyba rzeczywiście przypominał sobie, że w szkole wydarzyło się coś irytującego albo nieprzyjemnego, co miało związek z tym od matematyki, ale nie potrafił sobie uzmysłowić, co to takiego. Przewinął kasetkę w telefonie i ponownie odsłuchał dwie pierwsze wiadomości, tym razem z półuśmiechem i wyrazem twarzy z tych, o którym zwykle mówimy rozmarzony. Wstał, aby wyciągnąć z wideokasetę z Kto szuka, znajduje, w zamian włożył Przeklęty kod, lecz w ostatniej chwili, już z palcem na przycisku startu, spostrzegł, że gdyby go nacisnął, dokonałby ciężkiego wykroczenia, przeskoczyłby jeden z kolejnych punktów szczegółowego planu działania, który sam opracował, to znaczy, nie przepisałby z końca Kto szuka, znajduje nazwisk drugorzędnych i trzeciorzędnych aktorów, tych, którzy choć wypełniają czas i przestrzeń w historii, niekoniecznie wypowiadają jakieś słowa i służą za satelity, drobniutkie, rzecz jasna, w służbie splotów i krzyżujących się orbit gwiazd, nie mają prawa do imienia, z tych, co to się je nadaje i odbiera, równie koniecznych w życiu, co w fikcji, choć może nie wydaje się słuszne wspominanie go. To prawda, że mógłby to zrobić później, w każdej chwili, ale porządek, jak to się mówi też o psie, jest najlepszym przyjacielem człowieka, chociaż, tak jak pies, od czasu do czasu gryzie. Mieć miejsce dla każdej rzeczy i mieć każdą rzecz na swoim miejscu zawsze stanowiło złotą zasadę w rodzinach, którym dobrze się wiedzie, tak samo jak wielokrotnie dowiedziono, w należytym porządku trzymać, co należy, zawsze było najsolidniejszą polisą ubezpieczeniową przeciw podjazdom chaosu. Tertulian Maksym Alfons szybko przewinął do końca znany już sobie film Kto szuka, znajduje, zatrzymał w miejscu, które go interesowało, na rzeczonej liście drugorzędnych aktorów, i z zatrzymanym obrazem zapisał na kartce nazwiska mężczyzn, bo teraz, wbrew zwyczajowi, przedmiotem poszukiwań nie jest kobieta. Załóżmy, że to, co tam zostało powiedziane w stopniu dostatecznym wystarczyło, by móc zrozumieć operację, która się zarysowała w rozpalonej czaszce Tertuliana Maksyma Alfonsa, to znaczy poszukiwania tożsamości recepcjonisty z hotelu, tego, który był jego portretem opisanym i wykrztuszonym w czasach, kiedy nosił wąsy, czym z pewnością dalej jest, bez niego, i kto wie, czy jutro też, kiedy zakola na głowie jednego zaczną otwierać drogę do łysiny na głowie drugiego. To, czego podjął się Tertulian Maksym Alfons, w sumie, było skromnym powtórzeniem kuglarskiej sztuczki z jajkiem Kolumba, zapisać wszystkie nazwiska drugoplanowych aktorów, zarówno z filmów, w których wziął udział hotelowy recepcjonista, jak też z tych, do których go nie wezwano. Na przykład, jeśli w tym filmie, który właśnie włożył do wideo, Przeklęty kod, nie pojawi się jego ludzka kopia, będzie mógł wykreślić z pierwszej listy wszystkie te nazwiska, które powtarzają się w Kto szuka, znajduje. Już wiemy, że neandertalczykowi do niczego nie przydałaby się głowa, gdyby znalazł się w podobnej sytuacji, ale nauczycielowi historii, przyzwyczajonemu do utrzymywania związków z postaciami z najbardziej szalonych miejsc i epok, proszę zwrócić uwagę, że jeszcze wczoraj czytał w uczonej książce o dawnych cywilizacjach mezopotamskich rozdział traktujący o Amorytach, ta biedna wersja ukrytego skarbu nie jest niczym innym jak dziecięcą zabawą, która może powinna zasługiwać na coś więcej niż tylko tak skromne i przypadkowe wyjaśnienie. W końcu, wbrew temu, co wcześniej przypuszczaliśmy, hotelowy recepcjonista pojawił się jednak w Przeklętym kodzie, tym razem w roli kasjera w banku, który pod groźbą pistoletu i przesadnie dygocąc ze strachu, pewnie w celu uczynienia siebie bardziej wiarygodnym w oczach wiecznie niezadowolonego reżysera, nie miał innego wyjścia, niż przerzucić zawartość sejfu do torby rzuconej przez rabusia, warczącego w tym czasie z przekrzywioną gębą w najlepszym gangsterskim stylu, Albo napełnisz tę torbę, albo ja naszpikuję cię ołowiem, wybieraj. Znakomicie dobierał czasowniki i zaimki ten bandyta. Kasjer pojawił się jeszcze dwukrotnie, po raz pierwszy, aby odpowiedzieć na pytania policjanta, po raz drugi, kiedy dyrektor banku zdecydował się usunąć go z okienka kasy, bo po traumatycznych przejściach zaczął widzieć przestępców we wszystkich klientach. Trzeba jeszcze dodać, że ów kasjer miał wąsy takie same cienkie i błyszczące jak pracownik hotelu. Tym razem Tertulian Maksym Alfons nie poczuł już uderzenia zimnych potów, spływających mu po plecach, nie trzęsły mu się już ręce, zatrzymywał obraz na kilka sekund, przyglądał mu się z chłodną ciekawością, i przesuwał do przodu. Ponieważ chodziło o film, w którym występował identyczny mężczyzna, sobowtór, rozdzielony brat syjamski, więzień zamku zendy lub coś, co jeszcze oczekiwało na sklasyfikowanie, metoda poszukiwania jego rzeczywistej tożsamości musiała być oczywiście inna, trzeba by było zaznaczyć wszystkie nazwiska, które w zestawieniu z pierwszą listą powtórzyłyby się na drugiej. Tylko dwa, zaledwie dwa nazwiska zaznaczył krzyżykiem Tertulian Maksym Alfons. Do kolacji zostało jeszcze dużo czasu, apetyt nie przejawiał najmniejszych oznak niecierpliwości, mógł więc obejrzeć kolejny chronologicznie film, zatytułowany Pasażer na gapę, a równie dobrze można by go było zatytułować Stracony czas, gdyż nie zaangażowano doń człowieka w żelaznej masce. Mawia się stracony czas, ale w sumie nie tak bardzo, bo dzięki niemu można było wykreślić jeszcze kilka nazwisk z pierwszej listy i z drugiej, Drogą eliminacji na pewno mi się uda, powiedział na głos Tertulian Maksym Alfons, jakby nagle poczuł potrzebę towarzystwa. Zadzwonił telefon. Najmniej prawdopodobne było to, że dzwoni kolega od matematyki, najbardziej prawdopodobne natomiast, że dzwoni ta sama kobieta, która dzwoniła już wcześniej dwa razy. Mogła to być też matka, która raz na jakiś czas chce dowiedzieć się o zdrowie kochanego syna. Po kilku dzwonkach telefon zamilkł, znak to, że działa mechanizm automatycznej sekretarki, od tej chwili nagrane słowa będą czekać, aż ktoś kiedyś będzie chciał je odsłuchać, matka zapyta, Jak ci się żyje, synu, kolega będzie nalegał, Nie wydaje mi się, żebym zrobił coś złego, kochanka będzie desperować, Nie zasłużyłam na to. Cokolwiek powiedziano, niech zostanie tam w środku, Tertulian Maksym Alfons nie ma ochoty tego słuchać. Żeby się rozerwać, bardziej niż dlatego, że żołądek zażądał pokarmu, poszedł do kuchni przygotować sobie kanapki i otworzyć następne piwo. Usiadł na taborecie, przeżuł bez przyjemności kilka kęsów, podczas gdy myśli, zostawione same sobie, oddawały się urojeniom. Spostrzegając, że świadoma czujność osłabła, zapadając w swego rodzaju letarg, zdrowy rozsądek, który po pierwszej, energicznej interwencji krążył nie wiadomo gdzie, wśliznął się pomiędzy dwa niedokończone fragmenty tych mętnych rozważań i zapytał Tertuliana Maksyma Alfonsa, czy czuje się szczęśliwy w sytuacji, którą sam stworzył. Wracając nagle do gorzkiego smaku piwa, które raptownie zrobiło się ciepłe, i do miękkiej i wilgotnej konsystencji szynki niskiej jakości, wtłoczonej pomiędzy dwie kromki niby – chleba, nauczyciel historii odpowiedział, że szczęście nie ma nic do czynienia z tym, co się tam odbywa, a co do sytuacji, zwracał uwagę, że to nie on ją stworzył. Zgoda, nie stworzyłeś jej ty, odpowiedział zdrowy rozsądek, ale większość spraw, w które się pakujemy, nigdy nie zaszłoby tak daleko, gdybyśmy im nie pomogli, a ty nie możesz mi zaprzeczyć, że tej sytuacji nie pomogłeś, Chodziło o zwykłą ciekawość, o nic więcej, Już o tym dyskutowaliśmy, Masz coś przeciwko ciekawości, Zauważam jedynie, że życie, jak dotychczas, nie nauczyło cię rozumieć, że naszym najlepszym prezentem, naszym to znaczy zdrowego rozsądku, jest właśnie, i to od zawsze, ciekawość, Według mnie zdrowy rozsądek i ciekawość są niekompatybilne, Jakże się mylisz, westchnął zdrowy rozsądek, Udowodnij, Jak myślisz, kto wynalazł koło, Nie wiemy, Wiemy, proszę pana, wiemy, koło zostało wymyślone przez zdrowy rozsądek, tylko wielka ilość zdrowego rozsądku mogła wymyślić koło, A bombę atomową też wymyślił ten twój zdrowy rozsądek, zapytał Tertulian Maksym Alfons triumfalnym tonem człowieka, który przyłapał przeciwnika na boso, Nie, to nie, bombę atomową też wymyślił rozsądek, ale ze zdrowiem nie miał nic wspólnego, Zdrowy rozsądek, przepraszam, że ci to mówię, jest konserwatystą, ośmieliłbym się nawet powiedzieć, że jest reakcjonistą, Zawsze pojawiają się te paszkwile, wcześniej czy później wszyscy piszą je do wszystkich i wszyscy je otrzymują, A więc mają rację, skoro tak wielu to aprobuje i je pisze, a inni, nie mając innego wyjścia, je dostają, chyba że też je piszą, Powinieneś wiedzieć, że zgadzać się nie zawsze oznacza podzielać rację, najczęściej ludzie zbierają się w cieniu jednej opinii, jakby ona była parasolem. Tertulian Maksym Alfons otworzył usta, żeby odpowiedzieć, o ile wyrażenie otworzył usta może być tu użyte, skoro chodzi o dialog prowadzony w całkowitej ciszy, całkowicie prowadzony w myślach, ale zdrowego rozsądku już tam nie było, usunął się bezszelestnie, niezupełnie pokonany, ale niezadowolony z siebie dlatego, że dopuścił, by rozmowa odbiegła od tematu, który spowodował jego ponowne pojawienie się. Choć nie jego winą było to, że do tego doszło. Rzeczywiście, nierzadko zdrowy rozsądek myli się co do następstw, złych po wynalezieniu koła, jeszcze gorszych po wynalezieniu bomby atomowej. Tertulian Maksym Alfons spojrzał na zegarek, skalkulował, ile czasu zajmie mu następny film, zaczynał już odczuwać skutki nieprzespania poprzedniej nocy, powieki, wspomagane też przez piwo, ciążyły mu jak ołów, nawet to abstrakcyjne rozmyślanie, w które popadł przed chwilą, pewnie nie miało innej przyczyny. Jeśli zaraz pójdę do łóżka, powiedział, pewnie obudzę się za dwie, trzy godziny, a później będzie jeszcze gorzej. Postanowił obejrzeć fragment Śmierć atakuje o świcie, może facet w ogóle nie pojawi się w tym filmie, to ułatwiłoby wszystko, przeskoczyłby do końca, przepisałby nazwiska, i wtedy poszedł do łóżka. Rachunki nie zgodziły mu się. Facet pojawił się, tym razem był sanitariuszem i nie miał wąsów. Włosy Tertuliana Maksyma Alfonsa znowu zaczęły się jeżyć, tym razem tylko te na ramionach, pot zostawił mu plecy w spokoju i, normalny, nie zimny, zadowolił się lekkim zroszeniem czoła. Obejrzał cały film, postawił krzyżyk przy kolejnym powtarzającym się nazwisku i poszedł do łóżka. Przeczytał jeszcze dwie strony o Amorytach, po czym zgasił światło. Jego ostatnia świadoma myśl podążyła do kolegi od matematyki. Rzeczywiście nie wiem, jakie mógłbym podać mu powody, które wyjaśniłyby nagły chłód, z jakim potraktowałem go na szkolnym korytarzu. Położenie mi dłoni na ramieniu, zapytał, i od razu odpowiedział, Zrobię z siebie idiotę, jeśli to powiem, i on się w ogóle ode mnie odwróci, bo sam bym tak zrobił na jego miejscu. Ostatnią chwilę przed zaśnięciem wykorzystał, aby wyszeptać, być może mówiąc do samego siebie, może do kolegi, Są rzeczy, których nigdy nie udaje się wyjaśnić słowami.
To nie tak. Były czasy, kiedy słów było tak mało, że nawet nie potrafiliśmy powiedzieć czegoś równie prostego, jak Te usta są moje, albo Te usta są twoje, a już na pewno nie dawało się zapytać Dlaczego mamy usta złączone. Ludziom współczesnym nie przychodzi nawet do głowy, jak wiele wysiłku kosztowało wymyślenie całej tej gromady słów, po pierwsze, a kto wie, czy nie było to najtrudniejsze ze wszystkiego, trzeba było zrozumieć, że ich brakuje, później trzeba było dojść do porozumienia co do natychmiastowych efektów ich pojawienia się i w końcu zadanie, którego nigdy nie uda się doprowadzić do końca, wyobrazić sobie konsekwencje, jakie mogły się pojawić, w krótkim i długim okresie czasu, z powodu rzeczonych efektów i rzeczonych słów. Porównując z tym i wbrew temu, co zdrowy rozsądek tak stanowczo stwierdził wczoraj wieczorem, wynalezienie koła było zwykłym fuksem, jako też było nim odkrycie prawa powszechnej grawitacji tylko dlatego, że jakieś jabłko postanowiło nagle spaść na głowę Newtonowi. Koło wynaleziono i zostało już tak wynalezione na zawsze, podczas gdy słowa, te i wszystkie inne, przyszły na świat z mglistym przeznaczeniem, niejasnym, bycia uporządkowaniem fonetycznym i morfologicznym o charakterze w przeważającej mierze prowizorycznym, nawet jeśli, dzięki może aureoli odziedziczonej po swym stworzeniu o brzasku, upierają się przy uchodzeniu nie tyle za siebie same, ile za to, co w sposób zmienny oznaczają lub reprezentują, za nieśmiertelne, ponadczasowe albo wieczne, w zależności od gustu klasyfikującego. Ta wrodzona tendencja, której nie chciały ani nie mogły się oprzeć, z upływem czasu stała się poważnym i może nierozwiązywalnym problemem komunikacyjnym, czy to zbiorczo, czy pojedynczo, twarzą w twarz, którym było pomieszanie grochu z kapustą, uzurpowanie sobie prawa do miejsca tego, co wcześniej, lepiej lub gorzej, chciały wyrażać, z czego wynikł, w końcu, doskonale znam cię, masko, ten dziki jazgot pustych puszek, ten karnawałowy pochód pojemników z etykietkami, lecz próżnych w środku, albo ledwie przypominających ciału i duszy zapach pożywienia, które kiedyś zawierały i przechowywały. Tak daleko od naszych spraw zawiodła nas ta rozgałęziona refleksja o początkach i przeznaczeniu słów, że teraz nie mamy innego wyjścia jak cofnąć się do początku. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, to nie zwykły przypadek kazał nam napisać owo zdanie Te usta są moje albo Te usta są twoje, a już na pewno Dlaczego mamy usta złączone. Gdyby Tertulian Maksym Alfons wiele lat temu poświęcił trochę czasu, jednakże pod warunkiem uczynienia tego we właściwym czasie, na zastanowienie się nad konsekwencjami i efektami, w krótkim i długim okresie czasu, zdań takich jak tamte i jak inne, które w tym samym kierunku zmierzają i się nachylają, prawdopodobnie nie stałby teraz, patrząc na telefon, drapiąc się niezdecydowanie po głowie, i pytając siebie, co u diabła, powie kobiecie, która dzwoniła dwa razy, o ile nie trzy, i zostawiła swe skargi na automatycznej sekretarce. Zadowolony półuśmiech i marzący wyraz twarzy, które zauważyliśmy, kiedy wczoraj w nocy ponownie odsłuchał wiadomości, nie były w końcu niczym innym jak zasługującą na naganę oznaką próżności, a próżność, szczególnie męskiej połowy świata, jest jak ci fałszywi przyjaciele, którzy przy najmniejszej przeciwności losu w naszym życiu uciekają albo uciekają wzrokiem i tylko pogwizdują pod nosem jak gdyby nigdy nic. Maria da Paz, oto wzbudzające zaufanie i słodkie imię dzwoniącej kobiety, niebawem wyjdzie do pracy i jeśli Tertulian Maksym Alfons nie porozmawia z nią akurat teraz, biedna kobieta będzie musiała przeżyć w niepokoju jeszcze jeden dzień, co, bez względu na to, jakie popełniła błędy albo grzechy, o ile rzeczywiście je popełniła, naprawdę nie byłoby sprawiedliwe. Czy też zasłużone, co było ulubionym jej określeniem. Trzeba jednak powiedzieć, szanując fakty i poddając się faktom, że przeciwności, z jakimi zmaga się teraz Tertulian Maksym Alfons, nie wynikają z chwalebnych przesłanek natury moralnej, z wrażliwości na sprawiedliwość czy niesprawiedliwość, lecz z wiedzy, że jeśli on nie zadzwoni do niej, ona zadzwoni do niego, motywując tę nową rozmowę bardziej niż prawdopodobnym dodatkiem do wcześniejszych skarg, płaczliwych albo nie. Wino zostało nalane i w swoim czasie spróbowane, teraz trzeba wypić kwaśną resztkę pozostałą na dnie kieliszka. Tak jak nie zabraknie nam przykładów, aby potwierdzić w przyszłości, w wydarzeniach, które poddadzą go ciężkim próbom, Tertulian Maksym Alfons nie jest nikim takim, o kim zwykło się mawiać zły człowiek, nawet moglibyśmy stwierdzić, iż zajmuje honorowe miejsce na liście ludzi uznawanych za dobrych, którą ktoś postanowił sporządzić wedle kryteriów niezbyt wygórowanych, lecz, oprócz tego, że jest, co już dało się zauważyć, przesadnie nadwrażliwy, która to cecha jest oczywistą oznaką braku wiary w siebie, ciężko kuleje w sferze uczuć, które w całym jego życiu nigdy nie były silne ani trwałe. Na przykład jego rozwód, nie był to jeden z tych klasycznych przypadków spod znaku noża, siekiery i jatki, ze zdradami, porzuceniami i przemocą, był raczej zakończeniem procesu systematycznego wyczerpywania się jego własnego uczucia miłosnego, a jemu samemu nie przeszkadzałoby siedzieć i patrzeć, w jakąż to jałową pustynię mogłoby się ono przemienić, ale kobieta, z którą był żonaty, bardziej stanowcza i silna niż on, uznała w końcu życie z nim za nie do wytrzymania i niedopuszczalne. Wyszłam za ciebie z miłości, powiedziała mu pewnego pięknego dnia, dzisiaj tylko tchórzostwo mogłoby zmusić mnie do utrzymania tego małżeństwa, A ty nie jesteś tchórzliwa, powiedział on. Nie, nie jestem, odpowiedziała ona. Prawdopodobieństwo, aby ta, pod wielu względami atrakcyjna kobieta mogła odegrać jakąś rolę w historii, którą opowiadamy, jest niestety bardzo ograniczone, by nie powiedzieć żadne, rola ta zależałaby od jednego czynu, gestu, jednego słowa tego jej byłego męża, słowa, gestu albo czynu, które najpewniej zostałyby sprowokowane jakąś koniecznością albo zainteresowaniem z jego strony, ale w tej chwili nic takiego nie daje się dostrzec. Z tego też powodu nie uważamy za konieczne nadawać jej imienia. Co do Marii da Paz, czy będzie trwać na tych stronach, czy też nie, przez ile czasu i w jakim celu, to sprawa znajdująca się w gestii Tertuliana Maksyma Alfonsa, on wie, co też jej powie, kiedy się zdecyduje podnieść słuchawkę telefonu i wykręcić znany sobie na pamięć numer. Nie zna na pamięć numeru telefonu kolegi od matematyki, dlatego szuka go w notesie, z tego, co widać, w końcu nie zadzwoni do Marii da Paz, wydało mu się ważniejsze i pilniejsze wyjaśnienie niewiele znaczącego nieporozumienia niż uspokojenie cierpiącej kobiecej duszy albo wymierzenie jej miłosiernego ciosu. Kiedy eksżona Tertuliana Maksyma Alfonsa powiedziała, że nie jest tchórzliwa, bardzo uważała, by go nie urazić stwierdzeniem albo zwykłą insynuacją, że to on jest tchórzem, lecz w tym przypadku, jak w tak wielu przypadkach w życiu, uważnemu słuchaczowi wystarczające było pół słowa, wracając zaś do obecnej sceny emocjonalnej i sytuacyjnej, ta cierpiąca i cierpliwa Maria da Paz nie będzie miała prawa nawet do pół słowa, chociaż zrozumiała już niemal wszystko, co było do zrozumienia, to znaczy, że jej narzeczony, kochanek, przyjaciel do łóżka, czy jak się go tam ma nazwać w dzisiejszych czasach, przygotowuje się do trzaśnięcia drzwiami. Telefon odebrała żona nauczyciela matematyki, zapytała Kto mówi głosem, który słabo skrywał irytację, w jaką wprawił ją telefon o tak wczesnej porze, nie dała jednak tego do zrozumienia żadnym półsłówkiem, jedynie drżącym i niezwykle cienkim podtonem, nie ma wątpliwości, że znajdujemy się w obliczu materii wymagającej uwagi uczonych z różnych dziedzin wiedzy, w szczególności teoretyków dźwięku, właściwie wspomożonych przez tych, którzy od wieków najwięcej wiedzą o tych sprawach, odnosimy się, rzecz jasna, do ludzi muzyki, do kompozytorów w pierwszym rzędzie, ale też do instrumentalistów, bo to oni wiedzą, jak się tego dokonuje. Tertulian Maksym Alfons rozpoczął od usprawiedliwienia się, potem podał swoje nazwisko i zapytał, czy mógłby porozmawiać z, Chwileczkę, zawołam go, przerwała kobieta, i po chwili kolega od matematyki mówił Dzień dobry i on odpowiedział Dzień dobry, usprawiedliwił się jeszcze raz, że dopiero w tej chwili odsłuchał wiadomość, Mogłem poczekać i porozmawiać z tobą później w szkole, ale wydawało mi się, że powinienem jak najszybciej wyjaśnić nieporozumienie, żeby nie dopuścić do powstania zadrażnień, które później stają się coraz bardziej dokuczliwe, nawet jeśli się tego nie chce, Co do mnie, nie ma żadnego nieporozumienia, odpowiedział ten od matematyki, moje sumienie jest tak spokojne jak u niemowlaka, Wiem, wiem, włączył się Tertulian Maksym Alfons, wina jest tylko moja, tego marazmu, tej depresji, co mi szarpie nerwy, robię się nadwrażliwy, nieufny, wyobrażam sobie różne rzeczy, Jakie rzeczy, zapytał kolega, A bo ja wiem, rzeczy, na przykład, że nie darzy się mnie szacunkiem, na jaki zasługuję, czasem odnoszę nawet wrażenie, że nie wiem dokładnie, czym jestem, wiem, kim jestem, ale nie to, czym jestem, nie wiem, czy jasno się wyrażam, Mniej więcej, nie powiedziałeś mi tylko, jaki był powód twojej, nie wiem, jak ją nazwać, reakcji, reakcja jest OK, Szczerze mówiąc, ja też nie, było to chwilowe wrażenie, żeś mnie potraktował w sposób, jak by to powiedzieć, paternalistyczny, A kiedyż to potraktowałem cię w ten paternalistyczny sposób, by posłużyć się twoim określeniem, Byliśmy w korytarzu, rozchodziliśmy się do swoich klas, a ty położyłeś mi rękę na ramieniu, mógł to być tylko gest przyjaźni, ale w tamtej chwili nie spodobał mi się, odebrałem go jak agresję, Już pamiętam, Trudno, żebyś nie pamiętał, gdybym miał w brzuchu generator elektryczny, padłbyś trupem w jednej chwili, Tak silne było odrzucenie, Może odrzucenie nie jest odpowiednim słowem, ślimak nie odrzuca palca, który go dotyka, kurczy się, Może to jest jego sposób na odrzucenie, Być może, Tymczasem, gołym okiem to widać, że niewiele masz wspólnego ze ślimakiem, Czasem wydaje mi się, że mamy ze sobą wiele wspólnego, Kto, ty i ja, Nie, ja i ślimak, Wyjdź wreszcie z tej depresji, a zobaczysz, jak wszystko nabierze innego kształtu, To ciekawe, Co, To że teraz mówisz mi te słowa, Jakie słowa powiedziałem, Nabierze innego kształtu, Wydaje mi się, że znaczenie zdania jest dość jasne, Bez wątpienia, i ja je zrozumiałem, ale to co mówisz, doskonale pasuje do pewnych niepokojów trapiących mnie od niedawna, Jeśli mam nadążyć, musisz mówić jaśniej, Jeszcze jest na to za wcześnie, może któregoś dnia, Będę czekał Tertulian Maksym Alfons pomyślał, Poczekasz całe życie, a potem, Wracając do spraw rzeczywiście ważnych, mój drogi, dzwonię, żeby prosić o wybaczenie, Już ci wybaczyłem, człowieku, już ci wybaczyłem, chociaż sprawa nie jest aż tak poważna, po prostu stworzyłeś sobie w głowie coś, co zwykło się nazywać burzą w szklance wody, szczęśliwie w tych przypadkach katastrofy morskie zdarzają się zawsze zaraz przy plaży, nikt się nie topi, Dzięki, że przyjmujesz to zdarzenie z humorem, Nie dziękuj, robię to szczerze, Gdyby mój zdrowy rozsądek nie rozpraszał się fantazjami, duchami i stwierdzeniami, o które nikt go nie prosi, zaraz bym zobaczył, że sposób, w jaki odpowiedziałem na twój wspaniałomyślny gest, był bardziej niż przesadzony, nie na miejscu, Nie daj się zwieść, zdrowy rozsądek jest za bardzo zdrowy, żeby być rozsądkiem, tak naprawdę nie jest niczym więcej niż działem statystyki, i to najbardziej pospolitym ze wszystkich, To ciekawe, co mówisz, nigdy nie pomyślałem o starym i zawsze oklaskiwanym zdrowym rozsądku jako o dziale statystyki, ale jeśli się dobrze zastanowić, jest tym właśnie, a nie czymś innym, Zwróć uwagę, że mógłby też być działem historii, swoją drogą, skoro już o tym rozmawiamy, jest pewna książka, która już powinna była być napisana, ale która, o ile mi wiadomo, nie istnieje, dokładnie ta, Która, Historia zdrowego rozsądku, Zaskakujesz mnie, nie mów, że o tak wczesnej porze produkujesz pomysły podobnego kalibru jak ten, który właśnie usłyszałem, powiedział tonem pytania Tertulian Maksym Alfons, Jeśli się mnie stymuluje, tak, ale musi to być po śniadaniu, odpowiedział nauczyciel matematyki ze śmiechem, Zacznę do ciebie dzwonić codziennie rano, Uważaj, przypomnij sobie, co przytrafiło się kurze znoszącej złote jajka, Zobaczymy się później, Tak, zobaczymy się później, i przyrzekam, że nie będę już przybierał takiego paternalistycznego tonu, Jesteś w wieku niemal mojego ojca, To jeszcze jeden powód. Tertulian Maksym Alfons odłożył słuchawkę, czuł się usatysfakcjonowany, lekki, do tego wszystkiego rozmowa była ważna, inteligentna, niecodziennie zdarza nam się spotkać kogoś, kto nam mówi, że zdrowy rozsądek jest tylko działem statystyki i że w bibliotekach całego świata nie istnieje niestety książka, która by opowiadała historię od momentu, kiedy Adam i Ewa zostali wygnani z raju. Spojrzenie na zegarek poinformowało go, że Maria da Paz już pewnie wyszła do pracy w banku, że sprawa mogła mniej więcej się ułożyć, choćby tymczasowo, dzięki miłej wiadomości na jej automatycznej sekretarce, Później się zobaczy. Na wszelki wypadek, żeby wszystko wypadło jak należy, postanowił odczekać pół godziny. Maria da Paz mieszka z matką i panie zawsze wychodzą rano razem, jedna do pracy, druga na mszę i na zakupy. Matka Marii da Paz stała się bardzo kościelna, odkąd owdowiała. Pozbawiona majestatu małżonka, w którego cieniu mogłaby się schronić, więdła przez całe lata, poszła na poszukiwanie innego pana, któremu mogłaby służyć, pana z tych na życie i na śmierć, pana, który nade wszystko ofiarowuje jej tę bezcenną korzyść tego, że nie owdowieje po raz drugi. Skończyło się półgodzinne oczekiwanie, a Tertulian Maksym Alfons wciąż jeszcze nie widział treści, jaką należałoby obciążyć wiadomość, pierwsza myśl była taka, że wiadomość powinna być prosta, w miłym stylu i naturalnym, ale, jak wszyscy wiemy, skala różnicy pomiędzy czymś miłym i niemiłym, jak i pomiędzy naturalnym i sztucznym jest niemalże nieskończona, zwykle ton właściwy do danej sytuacji przychodzi nam w sposób spontaniczny, jednakże kiedy działa się w sposób zachowawczy, jak to ma miejsce w tym przypadku, wszystko co w pierwszej chwili zdało nam się wystarczające i odpowiednie, wyda nam się za krótkie albo przesadne w następnej chwili. To, co pewna leniwa literatura nazywała przez długi czas elokwentną ciszą, to są tylko słowa, które nie mogą przejść przez gardło, słowa zatykające gardło, nie mogące uciec przed uściskiem krtani. Po długim łamaniu sobie głowy Tertulian Maksym Alfons stwierdził, że dla większej pewności najrozsądniej będzie napisać wiadomość i odczytać ją do telefonu. Oto co mu wyszło po podarciu kilku kartek, Mario da Paz, odsłuchałem twoje wiadomości i chcę ci powiedzieć, że musimy działać rozważnie, powziąć decyzje odpowiednie dla jednej i dla drugiej strony, mając na uwadze, że jedyną rzeczą trwającą całe życie jest życie, wszystko inne jest zawsze nietrwałe, niepewne, umykające, mnie czas już nauczył tej wielkiej prawdy, ale co do jednej rzeczy mam wszakże pewność, że jesteśmy przyjaciółmi i przyjaciółmi zostaniemy, potrzebujemy tylko długiej rozmowy, wtedy zobaczysz, jak wszystko zacznie iść ku lepszemu, zadzwonię do ciebie któregoś dnia. Zawahał się przez chwilę, to co miał powiedzieć, nie zostało napisane, i dokończył, Całuję cię. Po wyłączeniu telefonu przeczytał jeszcze raz to, co napisał, i uznał niektóre elementy za nieodpowiednie, umknęło to przedtem jego uwagi, jedne były mniej subtelne niż inne, na przykład, trudny do zniesienia wstępniak, jesteśmy przyjaciółmi i przyjaciółmi zostaniemy, nie ma nic gorszego dla kogoś, kto chce zakończyć związek typu miłosnego, wręcz przeciwnie wydaje nam się, że zamknęliśmy drzwi, choć w efekcie ugrzęźliśmy tylko między nimi, a także, żeby już nie cytować pocałunku, którym w przypływie słabości się pożegnał, ten rażący błąd przyznania, że muszą odbyć długą rozmowę, a przecież powinien to wiedzieć z własnego doświadczenia i nieustających lekcji z Historii życia prywatnego na przestrzeni dziejów, że długie rozmowy, w sytuacjach takich jak ta, są okrutnie niebezpieczne, ileż to razy sposobiono się do zabicia drugiej osoby, a kończyło się wszystko w jej ramionach. Cóż więcej mogłem zrobić, użalił się sam nad sobą, jest oczywiste, że nie mogłem jej powiedzieć, że wszystko między nami będzie jak dawniej, wieczna miłość na wieki i te rzeczy, ale nie mogłem też, tak przez telefon i bez obecności jej mnie słuchającej, zadać ostatecznego ciosu, ciach, koniec, moja droga, byłoby to zachowanie zbyt tchórzliwe, i mam nadzieję, że nigdy nie upadnę tak nisko. Po tej pojednawczej refleksji, z rodzaju nie kijem go, to pałką, Tertulian Maksym Alfons uznał się za usatysfakcjonowanego, wiedząc jednakże, oj, biedny ci on, że najgorsze jeszcze przed nim. Zrobiłem to najlepiej, jak umiałem, podsumował.
Jak dotąd nie było takiej potrzeby, byśmy musieli wiedzieć, w jakie dni tygodnia odbywają się te intrygujące wydarzenia, ale następne działania Tertuliana Maksyma Alfonsa, aby można je było całkowicie zrozumieć, wymagają informacji, że dzień, który obecnie mamy, to piątek, z czego bez trudu wyciągniemy wniosek, że wczoraj był czwartek, a przedwczoraj środa. Wielu wydadzą się pewnie niepotrzebne, oczywiste, bezużyteczne, absurdalne, a nawet głupie informacje dodatkowe, którymi zdecydowaliśmy się okrasić dzień wczorajszy i przedwczorajszy, lecz od razu z góry uprzedzamy, że jedynie w złej wierze lub z powodu ignorancji można by wysuwać takie zarzuty, skoro, co powszechnie wiadomo, istnieją na świecie języki, które nazywają środę na przykład mercredi, miercoles, mercoledi albo wednesday, czwartek jeudi, jueves, giovedi albo thursday, a co do piątku, to gdyby nie nasza frontalna obrona jego nazwy, pewnie znaleźliby się już tacy, którzy nazywaliby go freitag. Nie chodzi o to, że w przyszłości tak nie będzie, ale spokojnie, wszystko po kolei, jeszcze przyjdzie na to czas. Po wyjaśnieniu tego punktu, wziąwszy pod uwagę, że mamy piątek, po wzmiance, że dzisiaj nauczyciel historii będzie miał lekcje tylko po południu, po przypomnieniu, że jutro jest sobota, samedi, sabado, sabato, saturday, nie będzie zajęć, więc znajdujemy się w przeddzień weekendu, ale przede wszystkim dlatego, że nie należy zostawiać na jutro tego, co powinno być zrobione dziś, zrozumiałe jest, że Tertulian Maksym Alfons ma słuszność, iż tego samego poranka udaje się do wypożyczalni kaset celem wypożyczenia wszystkich możliwych interesujących go filmów, jakie tam jeszcze zostały. Odda Pasażera na gapę, jako bezużytecznego dla swych badań, i kategorycznie kupi Śmierć atakuje o świcie oraz Przeklęty kod Z wczorajszego dnia jeszcze mu zostały trzy, oznaczające przynajmniej cztery i pół godziny oglądania, a jeśli dodać to, co przyniesie z wypożyczalni, wszystko wskazuje na to, że czeka go niezapomniany weekend, ładunek kina, z tych co to może człowiekowi odebrać rozum, jak mawiali włościanie, kiedy jeszcze w ogóle istnieli. Ubrał się, zjadł śniadanie, włożył kasety do właściwych pudełek, zamknął je w szufladzie biurka na klucz i wyszedł, po pierwsze, żeby powiedzieć sąsiadce z góry, że od tej chwili może zejść, kiedy tylko chce, żeby posprzątać mieszkanie, Proszę się nie krępować, wrócę dopiero pod wieczór, powiedział, a potem znacznie mniej poruszony niż poprzedniego dnia, ale jeszcze z odrobiną nerwowości typową dla człowieka zmierzającego na spotkanie, które nie jest pierwszym i dlatego właśnie nie wolno mu wywrzeć złego wrażenia, wsiadł do samochodu i ruszył w kierunku wypożyczalni. Czas już poinformować tych czytelników, którzy wspomagani bardziej zwięzłymi opisami miasta mogą wyobrazić sobie w duchu, że wszystko to odbywa się w mieście średnich rozmiarów, to znaczy poniżej miliona mieszkańców, czas już podać do wiadomości, że, jak mówiliśmy, jest wręcz przeciwnie, nauczyciel Tertulian Maksym Alfons jest jednym z pięciu milionów i trochę jeszcze więcej dusz ludzkich, które różniąc się między sobą w sposób znaczny pod względem jakości życia i innych spraw, bez najmniejszej możliwości wzajemnego porównywania się, zamieszkują gigantyczną metropolię, rozciągającą się pomiędzy dawnymi górami, dolinami i równinami, a teraz będącą stopniowym podwojeniem pionowym i poziomym labiryntu, z dodatkiem elementów, które nazwiemy przekątnymi, ale które jednak z upływem czasu okazały się do pewnego stopnia równoważące chaotycznie splątaną tkaninę urbanistyczną, gdyż ustanowiły linie graniczne, które paradoksalnie zamiast oddzielić, zbliżyły. Instynkt przeżycia, także o to chodzi, gdy mówimy o mieście, służy zwierzętom w takim samym stopniu jak nie – zwierzętom, określenie to nader jest mętne, nie sposób go znaleźć w słownikach, toteż musieliśmy je ukuć na poczekaniu, aby właściwie i dokładnie można było wyświetlić na pierwszy rzut oka, czy to przez potoczne znaczenie pierwszego słowa, zwierzęta, czy to przez zaskakujący zapis drugiego, nie – zwierzęta, różnice i podobieństwa pomiędzy rzeczami i nie – rzeczami, pomiędzy ożywionym i nieożywionym. Od tej chwili, wymawiając słowo nie – zwierzę, będziemy tak dokładni i konkretni jak kiedy, w innym królestwie, istota i jej nazwanie przestało już być nowością, nazywaliśmy, nie zwracając na to uwagi, człowieka zwierzęciem, a zwierzę psem. Tertulian Maksym Alfons, mimo że naucza historii, nigdy nie zrozumiał, że wszystko, co jest zwierzęciem, wedle przeznaczenia stanie się kiedyś nie – zwierzęciem i że, bez względu na to, jak wielkie imiona i czyny pozostawili po sobie ludzie, spisane na kartach historii, to od nie – zwierzęcia pochodzimy i w nie – zwierzę się obracamy. Tymczasem jednakże, kiedy to kij idzie w górę i wraca, jak dawniej mawiali wspomniani już włościanie, chcąc wierzyć, że w króciutkiej przerwie pomiędzy odejściem i powrotem pałki plecy mają czas na odpoczynek, Tertulian Maksym Alfons kieruje się do wypożyczalni kaset, do jednego z wielu pośrednich miejsc przeznaczenia, czekających na niego w życiu. Ekspedient, który dwa razy już go tu obsłużył, był zajęty kimś innym. Zrobił jednak gest, dał znak, że go poznaje, i pokazał zęby w uśmiechu, który, nie mając żadnego wyraźnego znaczenia, mógł ukrywać jakiś podejrzany zamiar. Ekspedientka, która pobieżyła z zapytaniem, czego sobie życzy nowy klient, została zatrzymana dwoma nie znoszącymi sprzeciwu słowami, Ja obsłużę, i musiała zawrócić, przybierając na twarz uśmieszek będący jednocześnie uśmiechem zrozumienia i usprawiedliwienia. Ponieważ jest nowa w zawodzie i w zakładzie, czyli niedoświadczona w wysublimowanej sztuce sprzedawania, nie dostała jeszcze pozwolenia zajmowania się klientami pierwszej kategorii. Nie zapominajmy, że Tertulian Maksym Alfons, oprócz tego, że jest znanym nauczycielem historii oraz cieszącym się doskonałą reputacją uczonym w sprawach audiowizualizmu, wypożycza kasety wideo w ilościach hurtowych, co zobaczono wczoraj i co dzisiaj jeszcze bardziej będzie widoczne. Uwolniwszy się od pierwszego klienta, ekspedient, pobudzony i zniecierpliwiony, zbliżył się, Dzień dobry, panie profesorze, miło pana znowu u nas widzieć, powiedział. Nie próbujmy podawać w wątpliwość szczerości i serdeczności powitania, nie sposób jednak nie zauważyć znacznej i pozornie nieusuwalnej sprzeczności, jaka daje się zaobserwować pomiędzy powitaniem i ostatnimi słowami wyszeptanymi przez tego samego ekspedienta, kiedy ten sam klient wczoraj wychodził, Kto ci dał imię Tertulian, wiedział, co robi. Odpowiedzi, by dłużej nie zwlekać, udzieli nam stos kaset stojący na kontuarze, jakieś trzydzieści, przynajmniej. Ekspedient, biegły we wcześniej wzmiankowanej sztuce dobrego sprzedawania, zaraz po gwałtownym ulżeniu sobie sotto voce, pomyślał, iż byłoby błędem dać się zaślepić rozczarowaniu i choć nie zdołał ubić znakomitego interesu, sprzedając kasety, ciągle jeszcze miał sposobność skłonić tego tam Tertuliana do wypożyczenia wszystkiego, co tylko da się znaleźć z tej firmy kinematograficznej, zachowując przy tym resztki uzasadnionej nadziei na sprzedaż znakomitej części wypożyczonych kaset. Życie handlowca pełne jest zapadni i fałszywych drzwi, prawdziwa to szkatułka pełna niespodzianek, nie zawsze łatwych do odkrycia, ciągle trzeba trzymać jedną rękę z przodu, a drugą z tyłu, uciekać się do kalkulacji i sprytu tak, by klient się nie zorientował co do łagodnego manewru, trzeba wymazywać antycypowane myśli, które przyniósł z sobą do obrony, okrążyć jego stanowiska obronne, wysondować jego ukryte pragnienia, podsumowując, nowa pracownica będzie jeszcze musiała długo się uczyć, zanim uzyska odpowiednią wiedzę. To, czego ekspedient nie wie, to fakt, że Tertulian Maksym Alfons przyszedł tu z zamiarem zaopatrzenia się w filmy na cały weekend, zdecydowany zabrać ze sobą tyle kaset, ile się przed nim pojawi, zamiast zaspokoić się skromnym półtuzinem, który zamierzał wypożyczyć poprzedniego dnia. W ten sposób, po raz kolejny, ułomność oddała hołd cnocie, wywyższając ją tym, podczas gdy myślała, że ją sobie podporządkowuje. Tertulian Maksym Alfons położył Pasażera na gapę na kontuarze i powiedział, Ten mnie nie interesuje, A pozostałe, które pan zabrał, już zdecydował pan, co z nimi zrobi, zapytał ekspedient, Zatrzymam Śmierć atakuje o świcie i Przeklęty kod, trzech pozostałych jeszcze nie obejrzałem, Są to, o ile się nie mylę, Bogini sceny, Alarm zawył dwa razy i Zadzwoń do mnie kiedy indziej, wyrecytował ekspedient, po zajrzeniu do właściwej fiszki, Dokładnie tak, Znakomicie, to co weźmie pan dzisiaj, mam tutaj, lecz Tertulian Maksym Alfons nie dał mu czasu na skończenie zdania, Jak sądzę, kasety, które tu leżą, zostały przygotowane dla mnie, Właśnie tak, ekspedient odpowiedział jak echo, niepewien, czy powinien się cieszyć z szybkiego zwycięstwa, czy raczej żałować, że nie był zmuszony walczyć, by wygrać, Ile ich jest, Trzydzieści sześć, Ile to będzie godzin oglądania, Jeśli dalej uznamy za średnią półtorej godziny, to daje, powiedział ekspedient, biorąc tym razem do ręki kalkulator, Nie musi się pan męczyć, powiem panu, to pięćdziesiąt cztery godziny, Jak się panu udało tak szybko, zapytał ekspedient, ja, odkąd pojawiły się maszyny, chociaż nie straciłem biegłości w liczeniu w pamięci, używam ich do bardziej skomplikowanych operacji, To proste, powiedział Tertulian Maksym Alfons, trzydzieści sześć półgodzin to osiemnaście pełnych godzin, więc suma trzydziestu sześciu godzin, które mieliśmy wcześniej, i osiemnastu z połówek, wynosi pięćdziesiąt cztery, Jest pan nauczycielem matematyki, Historii, nie matematyki, nigdy nie byłem dobry w liczeniu, A wydawało się, że tak, wiedza jest naprawdę rzeczą piękną, Zależy, co się wie, Także powinno zależeć od tego, kto wie, jak sądzę, Skoro był pan w stanie dojść sam do takiego wniosku, zauważył Tertulian Maksym Alfons, na nic panu kalkulatory. Ekspedient nie był pewien, czy całkowicie zrozumiał słowa klienta, ale wydały mu się przyjemne, sympatyczne, może nawet pochlebne, jak tylko przyjdzie do domu, jeśli ich nie zapomni po drodze, zaraz powtórzy je żonie. Ośmielił się wykonać operację liczbową ołówkiem na kartce, tyle kaset po tyle, bo zdecydował, że przynajmniej w towarzystwie tego klienta nie będzie używał kalkulatora. Wynikiem była całkiem przyzwoita kwota, nie tak przyzwoita jak w przypadku sprzedaży takiej ilości kaset, ale ta interesowna myśl tak jak się pojawiła, tak znikła, pokój został definitywnie zawarty. Tertulian Maksym Alfons zapłacił, po czym poprosił, Niech mi pan zrobi dwie paczki po osiemnaście kaset, a ja pójdę po samochód, jest za daleko, żeby z nimi chodzić. Kwadrans później ekspedient sam osobiście zaniósł paczki do bagażnika, zamknął drzwi samochodu, kiedy Tertulian Maksym Alfons wsiadł, pożegnał się uśmiechem i gestem, będącymi czystą miłością pod postacią gestu i uśmiechu, szeptał, wchodząc za kontuar, I jeszcze mówią, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a mamy tutaj osobę, która początkowo w ogóle mi się nie podobała, a teraz proszę. Myśli Tertuliana Maksyma Alfonsa biegły w zupełnie innym kierunku, Dwa dni to czterdzieści osiem godzin, to oczywiste, że matematycznie jest ich za mało, żeby obejrzeć wszystkie filmy, nawet gdybym w ogóle nie spał, ale jeśli zacznę już tego wieczora, z całą sobotą i niedzielą przede mną, a także przyjmując żelazną zasadę nieoglądania do końca filmów, w których facet się nie pojawia do połowy, jestem pewien, że uda mi się do poniedziałku. Plan działania został określony co do sensu i dopracowany co do formy, bez niepotrzebnych przypisów, dodatków czy not, lecz Tertulian Maksym Alfons jeszcze się upierał, Jeśli nie pojawi się do połowy, nie pojawi się też później. Tak, później. Oto słowo, które przez cały czas czaiło się gdzieś z boku, odkąd aktor, który grał hotelowego recepcjonistę, pojawił się po raz pierwszy w interesującym i zabawnym filmie Kto szuka, znajduje. A potem, zapytał nauczyciel historii jak dziecko, które nie wie, i dlatego nie warto go pytać o to, co się jeszcze nie wydarzyło, co zrobię po tym, jak się dowiem, że ten człowiek pojawił się w piętnastu czy dwudziestu filmach, i z tego, co udało mi się do teraz ustalić, był już recepcjonistą, kasjerem i sanitariuszem, co zrobię. Miał odpowiedź na końcu języka, ale udzielił jej dopiero po dłuższej chwili, Poznam go.
Przez przypadek, albo powodowany sobie tylko wiadomymi zamiarami, ktoś musiał pójść do dyrektora szkoły i powiedzieć, że magister Tertulian Maksym Alfons znajduje się w pokoju nauczycielskim, wedle wszelkich znaków czekając na obiad, skoro jego jedynym zajęciem jest czytanie gazety. Nie przeglądał ćwiczeń, nie przygotowywał zajęć, nie robił notatek, tylko czytał gazetę. Zaczął od wyciągnięcia z teczki rachunku za wypożyczenie trzydziestu sześciu kaset, rozłożył go na stole i odszukał w pierwszej gazecie stronę z repertuarem kin. Później zamierzał zrobić to samo z innymi gazetami. Chociaż, jak wiemy, jego zauroczenie siódmą sztuką jest świeżej daty, a ignorancja w sprawach niemal wszystkich kwestii odnoszących się do przemysłu filmowego w dalszym ciągu jest praktycznie niezmienna, wiedział, przypuszczał, wyobrażał sobie albo przewidywał, że filmy kinowe nie od razu pojawiają się na kasetach wideo. Aby dojść do takich wniosków, nie trzeba być obdarzonym niebywałym zmysłem dedukcji ani mieć cudownych dróg dostępu do wiedzy obywającej się bez rozumu, chodziło o zwykłe i oczywiste zastosowanie zdrowego rozsądku, sekcja rynek, podsekcja sprzedaż i wypożyczanie. Poszukał kin ze starymi filmami i jeden po drugim, z długopisem w dłoni, porównywał tytuły filmów, które w nich wyświetlano, z tymi z rachunku, zaznaczając na nim krzyżykiem wszystkie tytuły zbieżne. Gdybyśmy zapytali Tertuliana Maksyma Alfonsa, z jakiego powodu tak postępuje, czy ma zamiar pójść do kina obejrzeć te filmy, które już posiada na kasetach, najprawdopodobniej popatrzyłby na nas zaskoczony, może nawet obrażony, że uważamy go za zdolnego do zrobienia czegoś równie absurdalnego, jednakże nie udzieliłby nam zadowalającego wyjaśnienia, poza tym, które rozsadza mury ciekawości innych i które sprowadza się do dwóch słów, Bo tak. Tymczasem my, którzy mieliśmy dostęp do zwierzeń i wnikaliśmy w tajemnice nauczyciela historii, możemy poinformować, że niedorzeczna czynność ma za cel tylko utrzymać w stanie gotowości uwagę zaprzątniętą jedyną rzeczą, która tak naprawdę od trzech dni go interesuje, nie pozwolić, aby się rozproszyła, na przykład, pod wpływem wiadomości z gazet, którymi prawdopodobnie według innych obecnych w pokoju nauczycieli zajmuje się właśnie w tej chwili. Życie jednakowoż tak jest stworzone, że nawet drzwi, które uważaliśmy za solidnie zatrzaśnięte i zamknięte na klucz przed światem, znajdują się na łasce tego skromnego i usłużnego woźnego, który właśnie wszedł, aby zakomunikować, że pan dyrektor prosi pana magistra do swego gabinetu. Tertulian Maksym Alfons wstał, złożył gazety, schował rachunek do portfela i wyszedł na korytarz, wzdłuż którego usytuowanych było kilka klas. Gabinet dyrektora znajdował się na wyższym piętrze, prowadzące do niego schody miały nad sobą świetlik tak matowy od środka i tak brudny z zewnątrz, że zarówno latem, jak i zimą bardzo skąpo przepuszczał zaledwie odrobinę naturalnego światła. Skręcił w inny korytarz i zatrzymał się przed drugimi drzwiami. Ponieważ lśniło nad nimi zapalone zielone światło, zastukał i otworzył drzwi, gdy usłyszał ze środka, Proszę wejść, powiedział dzień dobry, uścisnął dłoń, wyciągniętą w swoją stronę przez dyrektora i, na jego znak, usiadł. Zawsze kiedy tu wchodził, doznawał wrażenia, że już wcześniej widział ten sam gabinet w innym miejscu, było to wrażenie identyczne jak jedno z tych snów, o których wiemy z całą pewnością, że już je śniliśmy, ale nie potrafimy ich sobie przypomnieć, kiedy się budzimy. Podłoga była wyłożona wykładziną, w oknach wisiały grube zasłony, biurko było szerokie, w starym stylu, fotel nowoczesny, z czarnej skóry. Tertulian Maksym Alfons znał te meble, te zasłony, tę wykładzinę, albo też zdawało mu się, że je zna, być może przeczytał któregoś dnia w jakiejś powieści lakoniczny opis innego gabinetu innego dyrektora w innej szkole, a jeśli rzeczywiście tak jest i zostanie to dowiedzione przytoczeniem odnośnego tekstu, zmusi to Tertuliana Maksyma Alfonsa do zastąpienia czymś banalnym, co jest w zasięgu każdej osoby o względnie dobrej pamięci, tego, co wydawało mu się zawsze zakłóceniem jego rutyny życiowej i toczącym się majestatycznie okrężnym strumieniem wiecznego powrotu. Fantazje. Zaabsorbowany swą oniryczną wizją, nauczyciel historii nie usłyszał pierwszych słów dyrektora, ale my, którzy zawsze tu jesteśmy i wszystko mamy pod kontrolą, możemy powiedzieć, że nie stracił wiele, ledwie odpowiedź na swoje dzień dobry, pytanie Jak leci, wstępne Poprosiłem pana do siebie, żeby i od tej chwili Tertulian Maksym Alfons stał się obecny duszą i ciałem, z rozbudzonym światłem w oczach i rozbudzonym rozumieniem takoż. Poprosiłem pana do siebie, powtórzył dyrektor, bo zdaje mi się, że dostrzegł w twarzy swego rozmówcy pewne rozkojarzenie, żeby porozmawiać o tym, co nam pan powiedział wczoraj na zebraniu na temat nauczania historii, Co takiego powiedziałem wczoraj na zebraniu, zapytał Tertulian Maksym Alfons, Nie pamięta pan, Mam niejasne wyobrażenie, ale nie za dobrze pamiętam, prawie nie spałem tej nocy, Jest pan chory, Chory nie, trochę jestem podenerwowany, nic więcej, To już sporo, To nic poważnego, panie dyrektorze, proszę się nie martwić, To co pan powiedział, mam dokładnie tutaj zapisane, na tej kartce, jedyna poważna decyzja, którą należałoby podjąć w kwestii nauczania historii, to ta, jak powinniśmy jej nauczać, od początku do końca czy od końca do początku, Nie pierwszy raz to powiedziałem, No właśnie, powiedział to pan tyle razy, że pańscy koledzy już nie biorą tego poważnie, zaczynają się śmiać zaraz przy pierwszych słowach, Moi koledzy to szczęśliwi ludzie, łatwo dają się rozśmieszyć, a pan dyrektor, Co ja, Pytam, czy też nie bierze mnie pan serio i czy pan też się śmieje już przy pierwszych moich słowach, czy też przy drugich, Zna mnie pan wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że niełatwo mnie rozśmieszyć, a jeszcze trudniej przy sprawach tego rodzaju, a co do brania pana na serio, jest to całkowicie poza dyskusją, należy pan do naszych najlepszych nauczycieli, uczniowie pana lubią i szanują, co zakrawa na cud w dzisiejszych czasach, No, to nie widzę powodu, dla którego mnie tu pan wezwał, Wyłącznie po to, żeby pana prosić, aby pan więcej, Żebym więcej nie mówił, że jedyną poważną decyzją, Tak, W takim razie przestanę zabierać głos podczas zebrań, jeśli człowiek myśli, że ma coś ważnego do powiedzenia, a inni nie chcą go słuchać, to lepiej się nie odzywać, Mnie osobiście pański pomysł zawsze wydawał się interesujący, Dziękuję, panie dyrektorze, ale proszę to powiedzieć nie mnie, tylko moim kolegom, przede wszystkim niech pan to powie ministerstwu, zresztą, ten pomysł nawet nie jest mój, nic nowego nie wymyśliłem, zaproponowali to i bronili tego ludzie bardziej kompetentni niż ja, Bez wyraźnych rezultatów, To zrozumiałe, panie dyrektorze, mówienie o przeszłości to najprostsza rzecz na świecie, wszystko zostało napisane, wystarczy tylko powtarzać jak papuga, zweryfikować w książkach to, co uczniowie napisali na klasówkach albo odpowiedzieli przy tablicy, podczas gdy mówić o teraźniejszości, której w każdej chwili stawiamy czoło, mówić o niej przez wszystkie dni roku, jednocześnie płynąc w górę rzeki historii aż do źródeł albo gdzieś w pobliże, wysilać się coraz bardziej, aby coraz lepiej zrozumieć łańcuch wydarzeń, które przygnały nas tu, gdzie jesteśmy, to już inna bajka, to wymaga wiele pracy, wymaga stałości w poświęceniu, trzeba zawsze utrzymywać napięty sznur, bez luzów, Wydaje mi się wspaniałe to, co pan właśnie powiedział, chyba nawet minister dałby się przekonać pańskiej sztuce przekonywania, Wątpię, panie dyrektorze, ministrowie zostali postawieni na swoich miejscach, żeby przekonywać nas, Wycofuję to, co panu wcześniej powiedziałem, od dzisiaj będę pana popierał bez zastrzeżeń, Dziękuję, ale chyba lepiej nie stwarzać sobie iluzji, system musi rzetelnie rozliczać tych, którym nadaje prawa, a to jest arytmetyka, która nie znajduje ich uznania, Będziemy się upierać, Był już taki, który stwierdził, że wszystkie wielkie prawdy są absolutnymi komunałami i że trzeba je wyrażać w nowy sposób i o ile to możliwe, w formie paradoksów, żeby nie poszły w zapomnienie, Kto to powiedział, Pewien Niemiec, nazywał się Schlegel, ale przed nim na pewno powiedzieli to już inni, Skłania to do myślenia, Tak, ale mnie przede wszystkim podoba się stwierdzenie, że wielkie prawdy są komunałami, reszta, wspomniana konieczność wypowiadania ich w nowy i paradoksalny sposób, który ma im przedłużyć istnienie i je upodmiotowić, już mnie nie dotyczy, jestem zaledwie nauczycielem historii w gimnazjum, Powinniśmy częściej rozmawiać, Czasu nie starcza na wszystko, panie dyrektorze, do tego są jeszcze moi koledzy, którzy na pewno mają panu do powiedzenia coś ciekawszego niż ja, na przykład, jak odpowiedzieć lekkim śmiechem na poważne słowa, i uczniowie, nie zapominajmy o uczniach, biedacy, którzy przez to, że nie mają z kim rozmawiać, w końcu pewnego dnia nie będą mieli też nic do powiedzenia, proszę sobie wyobrazić, czym byłoby życie w szkole, gdyby wszyscy ze sobą rozmawiali, nie robilibyśmy nic innego, a praca czekałaby wiecznie na swoją kolej. Dyrektor spojrzał na zegarek i powiedział, Obiad też, chodźmy na obiad. Wstał, obszedł biurko dookoła i w spontanicznym geście uznania położył dłoń na ramieniu nauczyciela historii, który także wstał z krzesła. W sposób nieunikniony widać było w tym geście coś z paternalizmu, ale to, jako że pochodziło od dyrektora, było bardziej naturalne, nawet najwłaściwsze, skoro stosunki międzyludzkie są tym, czym są. Wrażliwy generator elektryczny Tertuliana Maksyma Alfonsa nie zareagował na dotyk, znak to, że nie było żadnej trudnej do zaakceptowania przesady w okazanym przejawie poważania, jaki go spotkał, albo, kto wie, może po prostu został wyłączony po porannej rozmowie wyjaśniającej z nauczycielem matematyki. Nigdy nie zostanie powtórzony ów kolejny komunał, że drobne przyczyny mogą spowodować wielkie skutki. W momencie gdy dyrektor wrócił do biurka, aby zabrać okulary, Tertulian Maksym Alfons rozejrzał się dookoła, zobaczył zasłonę, fotel z czarnej skóry, wykładzinę i znów sobie pomyślał, Już tu byłem. Później, może dlatego, że ktoś wysunął przypuszczenie, że mógł tylko gdzieś przeczytać opis podobnego gabinetu, dodał inną myśl do tego, co chodziło mu po głowie, Prawdopodobnie czytanie to też sposób na przebywanie w tamtym miejscu. Okulary dyrektora już się znajdowały w górnej kieszeni marynarki, mówił ze śmiechem, Chodźmy, i Tertulian Maksym Alfons nie potrafił wyjaśnić w tej chwili ani nigdy nie będzie umiał tego wyjaśnić, dlaczego atmosfera wydała mu się nagle gęściejsza, jakby wypełniona niewidoczną obecnością, tak intensywną, tak dojmującą, jak ta, która obudziła go nagle w łóżku po obejrzeniu pierwszej kasety wideo. Pomyślał, Jeśli byłem tu już, zanim zostałem nauczycielem w tej szkole, to co w tej chwili czuję, mogłoby być tylko moim własnym wspomnieniem przywołanym z powodów histerycznych. Reszta myśli, o ile była jeszcze jakaś reszta, pozostała do rozwinięcia, dyrektor już go ciągnął za ramię, mówił coś na temat wielkich kłamstw, czy one też miałyby być komunałami, czy w ich przypadku paradoksy też mogłyby pomóc, aby nie popadły one w zapomnienie. Tertulian Maksym Alfons podchwycił tę myśl w ostatniej chwili, Wielkie prawdy, wielkie kłamstwa, przypuszczam, że z czasem wszystko stanie się komunałem, zwyczajowe dania z tymi samymi co zawsze przyprawami, odpowiedział, Mam nadzieję, że nie jest to krytyka naszej kuchni, zażartował dyrektor, Jestem stałym klientem, odpowiedział Tertulian Maksym Alfons tym samym tonem. Schodzili po schodach do stołówki, później, po drodze, przyłączył się do nich kolega od matematyki i jedna z nauczycielek angielskiego, na czas tego obiadu obsada stołu dyrektora już była kompletna. No to jak, zapytał cicho ten od matematyki w chwili, kiedy dyrektor i ta od angielskiego się oddalili, jak się czujesz, Dobrze, naprawdę bardzo dobrze, Mieliście jakąś rozmowę, Tak, kazał mnie wezwać do gabinetu, żeby mnie poprosić o niezaczynanie więcej tej sprawy z nauczaniem historii do góry nogami, Do góry nogami, Tak się tylko mówi, A ty, co mu odpowiedziałeś, Po raz setny wyjaśniłem swój punkt widzenia i zdaje się, że w końcu udało mi się go przekonać, że szaleństwo było trochę mniej głupie, niż mu się dotychczas wydawało, Zwycięstwo, Które do niczego się nie przyda, Rzeczywiście, nigdy nie za bardzo wiadomo, do czego służą zwycięstwa, westchnął nauczyciel matematyki, Ale doskonale wiadomo, do czego służą przegrane, wiedzą to przede wszystkim ci, którzy do walki rzucili wszystko, czym byli, i wszystko, co mieli, tylko że na tę nieustającą lekcję historii nikt nie zwraca uwagi, Można by powiedzieć, że jesteś zmęczony swoją pracą, Może, może, ciągle sypiemy te same przyprawy do tych samych potraw, nic się nie zmienia, Zamierzasz rzucić nauczanie, Nie wiem dokładnie, ani nawet z grubsza, co myślę albo czego chcę, ale pewnie byłby to niezły pomysł, Zostawić nauczanie, Zostawić cokolwiek. Weszli do stołówki, usiedli do stołu we czwórkę i dyrektor, rozwijając serwetkę, poprosił Tertuliana Maksyma Alfonsa, Chciałbym, aby powtórzył pan tu kolegom to, co mi pan dziś powiedział, O czym, O pańskiej oryginalnej koncepcji nauczania historii. Nauczycielka angielskiego zaczęła się uśmiechać, jednak spojrzenie, jakim obrzucił ją wspomniany nauczyciel matematyki, twarde, nieobecne, ale jednocześnie zimne, sparaliżowało ruch, który zaczął się już rysować na jej ustach. Zakładając nawet, że koncepcja jest słowem odpowiednim, panie dyrektorze, z oryginalnością niewiele ma ona wspólnego, jest to wieniec laurowy nienależny mojej głowie, powiedział Tertulian Maksym Alfons po chwilowej przerwie, Tak, ale wywód, którym mnie pan przekonał, był w całości pana, odparł dyrektor. W jednej chwili spojrzenie nauczyciela historii oddaliło się stamtąd, wyszło ze stołówki, przebiegło przez korytarz i wspięło się na najwyższe piętro, przeszyło zamknięte drzwi gabinetu dyrektora, zobaczyło to, co oczekiwało zobaczyć, później wróciło tą samą drogą, znowu stało się obecne, ale teraz z wyrazem niespokojnej rozterki, z dreszczykiem niepokoju ocierającego się o strach. To był on, to był on, to był on, powtarzał Tertulian Maksym Alfons do siebie samego, podczas gdy jednocześnie, z oczyma utkwionymi w kolegę od matematyki, słowo w tę czy we w tę, przedstawiał w całej rozciągłości swą metaforyczną podróż w górę rzeki Czasu. Tym razem nie powiedział rzeka Historii, wydało mu się, że rzeka Czasu zrobi większe wrażenie. Nauczycielka angielskiego siedziała z poważną miną. Ma jakieś sześćdziesiąt lat, została już matką i babką i wbrew temu, co mogło się wydawać na początku, nie należy do osób rozdających na lewo i prawo kpiące uśmiechy. Przytrafiło się jej to, co wielu z nas, zbłądziliśmy nie dlatego, że taki był nasz zamiar, lecz dlatego, że błąd pomylił nam się z łącznikiem, z wygodnym wspólnictwem, z puszczeniem oka przez kogoś, kto sądził, że wie, o co chodzi, bo inni tak twierdzili. Kiedy Tertulian Maksym Alfons skończył swe krótkie przemówienie, zobaczył, że przekonał jeszcze jedną osobę. Nauczycielka angielskiego szeptała nieśmiało, To samo można by zrobić z językami, nauczać ich w ten sam sposób, płynąć do źródła rzeki, może w ten sposób udałoby nam się lepiej zrozumieć, czym jest mówienie, Nie brakuje specjalistów, którzy to wiedzą, przypomniał dyrektor, Ale nie ta nauczycielka, której każą nauczać angielskiego, jakby nic wcześniej nie istniało. Kolega od matematyki powiedział z uśmiechem, Podejrzewam, że te metody nie dałyby rezultatu w przypadku arytmetyki, liczba dziesięć jest uparcie niezmienna, nawet nie musiała przejść przez dziewięć ani nie zżera jej ambicja stania się liczbą jedenaście. Przyniesiono jedzenie do stołu, zaczęto mówić o czymś innym. Tertulian Maksym Alfons nie był już tak bardzo przekonany, że odpowiedzialny za niewidzialną plazmę w gabinecie dyrektora był kasjer z banku. Ani on, ani hotelowy recepcjonista. Do tego jeszcze z tym żałosnym wąsikiem, pomyślał, a później, uśmiechając się smutno sam do siebie, Chyba tracę zmysły. Na lekcji, której udzielił po obiedzie, bez związku z czymkolwiek, bo przedstawiony materiał nie miał nic wspólnego z programem, przez cały czas odnosił się do Amorytów, do Kodeksu Hammurabiego, do prawodawstwa babilońskiego, do boga Marduka, do języka akadyjskiego, co sprawiło, że zmienił zdanie uczeń, który na poprzedniej lekcji szepnął do kolegi z ławki, że faceta coś ugryzło. Teraz znacznie bardziej radykalną diagnozą było, że facetowi zabrakło piątej klepki albo że ma śrubę. Szczęśliwie następna lekcja, dla młodszych uczniów, przebiegła w sposób normalny. Z niczym nie związane odniesienie się do historycznego kina zostało nawet przez klasę przyjęte z entuzjazmem, ale zabawa na tym się skończyła, nie mówiono o kleopatrze ani o spartakusie, ani o dzwonniku z notre – dame, ani nawet o cesarzu napoleonie bonaparte, który nadaje się na każdą okazję. Okropny dzień, myślał Tertulian Maksym Alfons, wsiadając do samochodu. Był niesprawiedliwy w stosunku do dnia i do siebie samego, w końcu pozyskał dla swych reformatorskich pomysłów dyrektora i nauczycielkę angielskiego, na następnym zebraniu będzie śmiać się jedna osoba mniej, tego drugiego nie ma co się obawiać, wszak dowiedzieliśmy się kilka godzin wcześniej, że niełatwo daje się rozśmieszyć.
Mieszkanie było posprzątane, czyste, łóżko wyglądało jak łoże nowożeńców, kuchnia lśniąca jak łza, łazienka emanowała zapachem proszku, coś jakby cytryną, który przez samo wdychanie oczyszcza ciało i uszlachetnia duszę. W dniach, kiedy sąsiadka z góry pojawia się, żeby uporządkować to mieszkanie samotnego mężczyzny, jej lokator wychodzi jeść kolację na mieście, czuje, że byłoby przejawem braku szacunku brudzenie talerzy, zapalanie zapałek, obieranie ziemniaków, otwieranie konserw, a co dopiero stawianie patelni na gazie, nie ma o czym mówić, bo oliwa pryska na wszystkie strony. Restauracja jest blisko, ostatnim razem, kiedy tam był, zjadł mięso, dzisiaj zje rybę, trzeba urozmaicać pożywienie, jeśli nie będziemy się pilnować, życie szybko stanie się przewidywalne, monotonne, nudne. Tertulian Maksym Alfons zawsze bardzo się pilnował. Na małym stoliku pośrodku pokoju leży trzydzieści sześć kaset, które przyniósł z wypożyczalni, w jednej z szuflad biurka leżą schowane trzy kasety, które zostały z poprzedniego dnia i których jeszcze nie obejrzał, ogrom zadania, jakie ma przed sobą, jest po prostu przytłaczający, Tertulian Maksym Alfons nie życzyłby go swemu największemu wrogowi, choć nawet nie wie, kto mógłby to być, może dlatego, że jeszcze jest młody, może dlatego, że jest tak bardzo ostrożny w życiu. Żeby się czymś zająć do kolacji, zaczął ustawiać kasety według daty produkcji oryginału, a ponieważ nie mieściły się ani na stole, ani na biurku, postanowił ułożyć je na podłodze, wzdłuż jednej z półek, najstarsza, po lewej, nosi tytuł Człowiek taki jak inni, najnowsza, po prawej, Bogini estrady. Gdyby Tertulian Maksym Alfons był konsekwentny w swych ideach nauczania historii do tego stopnia, aby je stosować w praktyce zawsze, gdy to jest możliwe w codziennych działaniach, obejrzałby te kasety od początku do końca, to znaczy, zacząłby od Bogini estrady, a zakończył na Człowieku takim jak inni. Wiadomo jednak powszechnie, że ogromny ciężar tradycji, zwyczajów i przyzwyczajeń, absorbujących przytłaczającą część naszych mózgów, usuwa w sposób bezwzględny najwspanialsze i nowatorskie pomysły, na które zdobywa się jeszcze pozostała część, i o ile jest prawdą, że w niektórych przypadkach ładunek ten potrafi wyrównać rozwiązłość i rozpasanie wyobraźni, które sam Bóg wie, dokąd by nas zawiodły, gdyby je zostawić samopas, także nie mniejszą prawdą jest ta, że mózg posiada możliwości pozwalające często na delikatne podporządkowania nieświadomym tropizmom tego, o czym sądziliśmy, że jest naszą wolnością działania, tak jak roślina, która zawsze musi przechylać się na stronę, z której pada światło. Tak więc nauczyciel historii wiernie podąży za planem nauczania, jaki włożono mu w ręce, obejrzy filmy od końca do początku, od najstarszego do najnowszego, od czasów efektów, których nie musieliśmy nazywać naturalnymi, aż do tych innych czasów, gdzie dominują efekty zwane specjalnymi, bo nie wiedząc, jak się je tworzy, fabrykuje i produkuje, musieliśmy im dać jakąś obojętną nazwę. Tertulian Maksym Alfons już wrócił z kolacji, jednak nie zjadł ryby, do wyboru była tylko żabnica, a on jej nie lubi, tego bentosowego zwierzęcia morskiego zamieszkującego piaszczyste i muliste dna, od wybrzeża aż po obszary o głębokości tysiąca metrów, zwierzęcia o ogromnej głowie, spłaszczonej i uzbrojonej w bardzo silne zęby, osiągającego dwa metry długości i czterdzieści kilo wagi, w sumie, zwierzęcia niezbyt przyjemnego do oglądania i którego smaku podniebienie, nos i żołądek Tertuliana Maksyma Alfonsa nigdy nie mogły znieść. Wszystkie te wiadomości, a czerpie je w tej chwili z encyklopedii, tknięty w końcu ochotą dowiedzenia się czegokolwiek o zwierzęciu, którego nie lubił od pierwszego z nim spotkania. Ciekawość nachodziła go już od bardzo dawna, ale dopiero dzisiaj, z niewyjaśnionych przyczyn, postanowił ją zaspokoić. Z niewyjaśnionych przyczyn, powiedzieliśmy, a jednak powinniśmy wiedzieć, że to nie tak, powinniśmy wiedzieć, że nie ma żadnego wyjaśnienia logicznego, obiektywnego, dla faktu, że choć Tertulian Maksym Alfons przez całe lata nie wiedział nic o żabnicy poza tym, jak wygląda, smakuje i jaką konsystencję mają kawałki, które znajdował na swoim talerzu, nagle, w pewnej chwili pewnego dnia, jakby nie miał nic pilniejszego do zrobienia, otwiera encyklopedię i sięga po informacje. Dziwne związki łączą nas ze słowami. Kiedy jesteśmy mali, uczymy się ich kilku, w toku naszego istnienia gromadzimy inne, które docierają do nas poprzez naukę w szkole, poprzez rozmowę, poprzez lekturę, i w końcu okazuje się, że relatywnie mało jest takich, co do których znaczenia, sensu i wartości nie mielibyśmy żadnych wątpliwości, gdyby któregoś dnia o to zapytano. W ten sposób potwierdziliśmy i zanegowaliśmy, w ten sposób przekonaliśmy i zostaliśmy przekonani, tak argumentujemy, dedukujemy i wyciągamy wnioski, prześlizgując się nieustraszenie po powierzchni pojęć, o których mamy jedynie mgliste wyobrażenie, i mimo fałszywej pewności siebie, jaką często udajemy, wymacujemy ścieżkę pośród gęstwiny słów, lepiej lub gorzej udaje nam się porozumiewać, a czasem nawet spotykać się w tym gąszczu. Gdybyśmy mieli czas, a ciekawość niecierpliwie by nas ponaglała, zawsze w końcu byśmy się dowiedzieli, co to jest żabnica. Od tej chwili, jeśli kelner w restauracji zaproponuje mu kiedykolwiek tę okropną rybę, nauczyciel historii już będzie umiał odpowiedzieć, Co, tego paskudnego bentosowego zwierzaka zamieszkującego piaszczyste i muliste dna, i doda kategorycznym tonem, W żadnym razie. Odpowiedzialność za tę nużącą ichtiologiczno – lingwistyczną dygresję spada całkowicie na Tertuliana Maksyma Alfonsa, a to dlatego, że tyle czasu mu zajęło włożenie do wideo Człowieka takiego jak inni, zupełnie jakby utknął na podejściu jakiejś góry, mierząc siły konieczne do wdrapania się na szczyt. Tak jak podobno mawia się o naturze, również i proza nie znosi pustki, dlatego skoro Tertulian Maksym Alfons nie zrobił w tej przerwie nic, o czym warto by było wspomnieć, nie mieliśmy innego wyjścia jak sklecić na poczekaniu wypełniacz, który mniej więcej dostosuje czas do sytuacji. Teraz, kiedy wreszcie zdecydował się wyciągnąć kasetę z pudełka i włożyć ją do odtwarzacza, możemy odetchnąć z ulgą.
Po godzinie aktor ciągle jeszcze się nie pojawił, najprawdopodobniej nie gra w tym filmie. Tertulian Maksym Alfons przewinął taśmę do końca, przeczytał nazwiska bardzo dokładnie i usunął z listy te, które się powtarzały. Gdybyśmy go poprosili, aby opowiedział własnymi słowami, co przed chwilą obejrzał, najprawdopodobniej rzuciłby na nas gniewne spojrzenie, z tych, które zachowuje się dla impertynentów, i odpowiedziałby pytaniem, Czy ja wyglądam na człowieka interesującego się takimi pierdołami. Trochę racji powinniśmy mu przyznać, bo rzeczywiście filmy, które do tej chwili obejrzał, należały do tak zwanej serii be, produktów szybkich do szybkiego spożycia, których jedynym celem jest zająć czas, nie mącąc spokoju ducha, co znakomicie wyraził innymi słowami nauczyciel matematyki. Już następna kaseta została włożona do odtwarzacza, a jej tytuł brzmi Radosne życie, i w tym filmie pojawi się sobowtór Tertuliana Maksyma Alfonsa w roli portiera w kabarecie albo boite, trudno ustalić z całą pewnością, które z tych dwu określeń pasuje bardziej do instytucji ziemskich rozrywek, w której dzieją się wesołości skopiowane bezwstydnie z różnych wersji Wesołej wdówki. Tertulian Maksym Alfons doszedł do wniosku, że raczej nie warto oglądać filmu w całości, jakie to miało dla niego znaczenie, czy ten drugi pojawiał się ponownie w historii, czy nie, już to wiedział, ale intryga była tak pogmatwana, że pozwolił sobie prześledzić ją do końca, i zdumiał się, kiedy się zorientował, że w głębi ducha odczuwa współczucie wobec biedaka, który, jeśli nie liczyć zamykania i otwierania drzwi samochodów, nie robił nic innego, tylko ściągał i nakładał czapkę z daszkiem, żeby wyrazić uszanowanie, nie zawsze odpowiednio kojarząc elementy szacunku i zażyłości wobec wchodzących i wychodzących eleganckich bywalców. Ja przynajmniej jestem nauczycielem historii, wyszeptał do siebie. Takie oświadczenie, które złośliwie miało określić i podkreślić jego wyższość, nie tylko zawodową, ale także moralną i społeczną w obliczu nieważności roli tej postaci, wymagało odpowiedzi, która odstawiłaby uprzejmość na odpowiednie miejsce, i tej udzielił zdrowy rozsądek z właściwą sobie ironią, Uwaga na pychę, Tertulianie, zobacz, co traciłeś, nie stając się aktorem, mogliby zrobić z ciebie postać dyrektora szkoły, nauczyciela matematyki, na nauczycielkę angielskiego byś się nie nadał, musiałbyś zostać nauczycielem. Zadowolony z siebie z powodu tonu wypowiedzianej uwagi, zdrowy rozsądek, wykorzystując fakt, że żelazo było gorące, jeszcze raz grzmotnął w nie młotem, Oczywiście musiałbyś mieć choć krztynę talentu do grania, poza tym, mój drogi, pewniejsze niż to, że ja nazywam się Zdrowym Rozsądkiem, jest to, że ciebie zmusiliby do zmiany nazwiska, żaden szanujący się aktor nie odważyłby się pojawić publicznie z tym śmiesznym imieniem Tertulian, nie miałbyś wyjścia, musiałbyś znaleźć sobie jakiś gustowny pseudonim albo może, po dłuższym rozważeniu sprawy, nie byłoby to konieczne, Maksym Alfons nie brzmi źle, jak się nad tym zastanowić. Radosne życie wróciło do pudełka, następny film miał sugestywny tytuł, z tych najbardziej obiecujących z punktu widzenia interesującej nas sprawy, Powiedz mi, kim jesteś, ale nie wniósł nic nowego do wiedzy Tertuliana Maksyma Alfonsa o nim samym i nic do badań, do których został użyty. Z nudów pozwolił przewinąć się taśmie do końca, postawił kilka krzyżyków na liście i rzuciwszy okiem na zegarek, zdecydował się pójść do łóżka. Miał przekrwione oczy, czuł ucisk w skroniach, głowa ciążyła mu jak kamień, To mnie nie zabije, pomyślał, świat się nie skończy, jeśli nie zdołam obejrzeć wszystkich kaset w weekend, a jeśli się skończy, nie będzie to jedyna nierozwiązana zagadka. Leżał już w łóżku, czekając, aż sen zbliży się wezwany zażytą tabletką, kiedy coś, co znowu mogło być zdrowym rozsądkiem, ale nie przedstawiło się jako takie, powiedziało, że w jego mniemaniu, szczerze mówiąc, najprostszym sposobem byłoby zadzwonienie do firmy produkującej filmy i poproszenie, tak zwyczajnie, całkiem naturalnie, o nazwisko aktora, który w takich to a takich filmach grał rolę hotelowego recepcjonisty, kasjera bankowego, sanitariusza, portiera w boite, zresztą oni już powinni być przyzwyczajeni, może się zdziwią, że pytanie dotyczy aktora drugoplanowego, niewiele więcej niż statystę, ale przynajmniej odejdą od rutyny ciągłego rozmawiania o gwiazdach i innych ciałach niebieskich. Mgliście, spowijany już pierwszymi objęciami snu, Tertulian Maksym Alfons odpowiedział, że pomysł jest mało zabawny, jest zbyt prosty, w zasięgu każdego człowieka, Nie po to studiowałem historię, zakończył. Ostatnie słowa nie miały nic wspólnego z tą sprawą, były raczej kolejnym przejawem pychy, ale powinniśmy mu wybaczyć, to tabletka przez niego przemawia, nie on, który ją zażył. Od Tertuliana Maksyma Alfonsa, osobiście pochodziła, już na granicy snu, końcowa obserwacja, nieprawdopodobnie jasna, niczym płomień świecy, która za chwilę zgaśnie, Chcę się do niego zbliżyć tak, żeby nikt o tym nie wiedział i nikt niczego nie podejrzewał. Były to ostateczne słowa, nie dopuszczające riposty. Sen zamknął drzwi. Tertulian Maksym Alfons śpi.
Do jedenastej rano Tertulian Maksym Alfons zdążył już obejrzeć trzy filmy, choć żadnego od początku do końca. Wstał bardzo wcześnie, ograniczył śniadanie do dwóch herbatników i filiżanki odgrzanej kawy i, nie tracąc czasu na golenie, pomijając ablucje nie będące dziś naglącą koniecznością, w piżamie i szlafroku, jak ktoś nie spodziewający się wizyt, rzucił się do wykonania dziennego planu. Pierwsze dwa niczym nie zaowocowały, ale trzeci, którego tytuł brzmi Równoleżnik strachu, wprowadził na scenę przestępstwa radosnego policyjnego fotografa, żującego gumę i powtarzającego głosem Tertuliana Maksyma Alfonsa, że zarówno w śmierci, jak i w życiu wszystko jest kwestią kąta. Na koniec zaktualizował listę, wykreślił jedno nazwisko, postawił kilka krzyżyków. Było pięciu aktorów zaznaczonych pięć razy, tyle, ile filmów, w których pojawił się sobowtór nauczyciela historii, a ich nazwiska, w bezstronnym porządku alfabetycznym, brzmiały Adriano Maia, Carlos Martinho, Daniel Santa – Clara, Luis Augusto Ventura i Pedro Felix. Aż do tego momentu Tertulian Maksym Alfons nurzał się zagubiony w marę magnum ponad pięciu milionów mieszkańców miasta, lecz od tej chwili będzie musiał się przejmować mniej niż półtuzinem osób, To jest wyczyn, wyszeptał, ale zaraz rzuciła mu się w oczy sprawa oczywista, że ta następna Herkulesowa praca w sumie nie jest aż taka ciężka, skoro przynajmniej dwa i pół miliona osób w tym mieście to kobiety, które rzecz jasna pozostają poza obszarem poszukiwań. Nie powinno nas zaskakiwać owo zapomnienie ze strony Tertuliana Maksyma Alfonsa, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przy rachunkach z zastosowaniem tak wysokich liczb, jak w tym przypadku, skłonności do nieliczenia na kobiety jest nieodparta. Pomimo redukcji w statystyce Tertulian Maksym Alfons poszedł do kuchni uświetnić kolejną filiżanką kawy obiecujące rezultaty. Dzwonek u drzwi zadzwonił przy drugim łyku, filiżanka zawisła w powietrzu, w połowie drogi w dół do blatu stołu, Kto to może być, zadał sobie pytanie, jednocześnie stawiając delikatnie filiżankę. Mogła to być usłużna sąsiadka z góry, chcąca się dowiedzieć, czy zastał wszystko tak, jak lubi, mógł to być jeden z tych młodzieńców, co to reklamują te encyklopedie, w których wyjaśnia się zwyczaje żabnicy, mógł to być kolega od matematyki, nie, to nie on, nigdy go nie odwiedzał, Kto to może być, powtórzył. Szybko dopił kawę i poszedł zobaczyć, kto dzwoni. Przechodząc przez pokój, niespokojnie rzucił okiem na porozrzucane pudełka od kaset, na niewzruszony rząd tych, ułożonych na podłodze wzdłuż półki, które czekały na swą kolej, sąsiadce z góry, zakładając, że to ona, nie spodobałoby się, gdyby zobaczyła w tak żałosnym stanie to, co jeszcze wczoraj posprzątała z takim wysiłkiem. Nie ma to znaczenia, ona nie musi wchodzić, pomyślał i otworzył drzwi. Ale to nie sąsiadka z góry stała przed nim, nie była to młoda sprzedawczyni encyklopedii, obwieszczająca mu, że w końcu ma w swoim zasięgu wielką okazję poznania zwyczajów żabnicy, stała przed nim kobieta, która jak dotychczas jeszcze się przed nami nie pojawiła, ale której imię już znamy, nazywa się Maria da Paz i pracuje w banku. Ach, to ty, wykrzyknął Tertulian Maksym Alfons, a potem, starając się ukryć zmieszanie i speszenie, Cześć, co za niespodzianka. Powinien jej powiedzieć, żeby weszła, Wejdź, wejdź, właśnie piłem kawę, albo Wspaniale, że wpadłaś, rozgość się, a ja tymczasem się ogolę i wykąpię, ale z trudem usuwał się na bok i ją przepuszczał, ach, gdybyż mógł jej powiedzieć, Poczekaj tutaj, podczas gdy ja pójdę schować kilka kaset, których nie chcę ci pokazywać, ach, gdybyż mógł jej powiedzieć, Przepraszam, przyszłaś w złym momencie, w tej chwili nie mogę się tobą zająć, przyjdź jutro, ach, gdybyż mógł jej jeszcze coś powiedzieć, lecz teraz było już za późno, mógł pomyśleć wcześniej, wina leżała całkowicie po jego stronie, człowiek roztropny powinien być zawsze przygotowany na takie ewentualności, przede wszystkim nie powinien zapominać, że najbardziej odpowiednie zachowanie jest zwykle najprostsze, na przykład nie powinien był naiwnie pójść otworzyć drzwi tylko dlatego, że zadzwonił dzwonek, niecierpliwość zawsze staje się przyczyną komplikacji, to z książek. Maria da Paz weszła ze swobodą kogoś, kto zna wszystkie kąty mieszkania, zapytała, Jak leci, a potem, Odsłuchałam twoją wiadomość i myślę tak jak ty, musimy porozmawiać, mam nadzieję, że nie przychodzę nie w porę, Co za pomysł, odparł Tertulian Maksym Alfons, przepraszam tylko, że cię przyjmuję w takim stanie, rozczochrany, nie ogolony i wyglądam, jakbym dopiero co wstał z łóżka, Widziałam cię już kilka razy w takim stanie i nigdy nie uważałeś, że musisz mnie przepraszać, Dzisiaj sytuacja jest trochę inna, Inna, dlaczego, Doskonale wiesz, co chcę powiedzieć, nigdy nie otwierałem ci drzwi w takim stroju, w piżamie i szlafroku, To nowość, dobrze, skoro jest ich tak mało pomiędzy nami. Wejście do pokoju jest już o trzy kroki, niebawem pojawi się zdumienie, Co to jest u diabła, co ty robisz z tymi wszystkimi kasetami, ale Maria da Paz jeszcze się zatrzymała, żeby zapytać, Nie pocałujesz mnie, Oczywiście, zabrzmiała niezręczna odpowiedź Tertuliana Maksyma Alfonsa, w tej samej chwili, kiedy jego usta zbliżały się, aby pocałować ją w policzek. Męska powściągliwość, jeśli to było to, okazała się nadaremna, usta Marii da Paz ruszyły na spotkanie jego ust i teraz ssały je, wyduszały, pożerały, podczas gdy jej ciało przylgnęło na całej długości do jego ciała, jak gdyby nie było dzielących ich ubrań. W końcu Maria da Paz oderwała się od niego, żeby wyszeptać, dysząc, zdanie, którego nie dokończyła, Nawet jeśli pożałuję tego, co zrobiłam, nawet jeśli będę się wstydzić, że to zrobiłam, Nie gadaj bzdur, skapitulował Tertulian Maksym Alfons, starając się zyskać na czasie, cóż za pomysł, żałowanie, wstyd, tylko tego nam brakowało, wstydzić się, żałować wyrażenia tego, co się czuje, Doskonale wiesz, o co mi chodzi, nie udawaj, że nie rozumiesz, Weszłaś, pocałowaliśmy się, wszystko było normalnie, jak najbardziej naturalnie, Nie pocałowaliśmy się, tylko ja ciebie pocałowałam, Ale ja ciebie też pocałowałem, Tak, nie miałeś innego wyjścia, Jak zwykle przesadzasz, dramatyzujesz, Masz rację, przesadzam, dramatyzuję, przesadziłam, przychodząc do ciebie do domu, dramatyzowałam, przytulając się do mężczyzny, który przestał mnie kochać, powinnam raczej wyjść stąd natychmiast, żałując, tak, wstydząc się, tak, pomimo twojego miłosiernego stwierdzenia, że nic się nie dzieje. Możliwość, że ona sobie pójdzie, choć ewidentnie odległa, rozjaśniła promieniem nadziei kręte korytarze umysłu Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale słowa, które opuściły jego usta, ktoś by powiedział, że nie podporządkowujące się jego woli, wyraziły odmienne uczucia, Naprawdę nie wiem, skąd ci się wzięła ta dziwna myśl, że cię nie kocham, Dokładnie mi to wyjaśniłeś, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, Nigdy nie powiedziałem, że cię nie kocham, W sprawach sercowych, na których ty znasz się bardzo słabo, nawet najbardziej nierozgarnięty człowiek zrozumie połowę tego, co nie zostało dopowiedziane. Wyobrazić sobie, że umknęły Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi analizowane teraz słowa, znaczyłoby, że nie pamiętamy, iż poplątany kłębek ludzkiej duszy ma wiele różnorodnych końców i że funkcją niektórych nitek pozornie prowadzących rozmówcę do poznania tego, co jest w środku, jest jedynie rozsiewanie fałszywych informacji, podpowiadanie obejść, które kończą się na manowcach, odciąganie uwagi od zagadnień fundamentalnych albo, jak w przypadku, który nas tu zajmuje, mitygowanie, uprzedzanie go przed zbliżającym się szokiem. Stwierdzając, że nigdy nie powiedział, że nie kocha Marii da Paz, dając tym samym do zrozumienia, że oczywiście ją kocha, co miał w zamyśle Tertulian Maksym Alfons, z przeproszeniem pospolitości obrazów, było owinięciem Marii da Paz w bawełnę, owinięciem jej w amortyzujące poduchy, związaniem jej ze sobą miłosnymi emocjami, kiedy stało się niemożliwe dalsze jej utrzymywanie po zewnętrznej stronie drzwi prowadzących do pokoju. Oto Maria da Paz przechodzi trzy kroki, które jej zostały do pokoju, wchodzi, wolałaby nie myśleć o przymilnym śpiewie słowika, który lekko musnął jej uszy, ale nie potrafi myśleć o niczym innym, czy naprawdę byłaby w stanie przyznać, skruszona, że jej ironiczna aluzja do tych, co źle i dobrze rozumieją, była nie tylko impertynencka, ale też niesprawiedliwa, i już z uśmiechem zwróconym do Tertuliana Maksyma Alfonsa, gotowa paść mu w ramiona i zdecydowana puścić w niepamięć zniewagi i skargi. Jednakże przypadek chciał, dokładniej byłoby powiedzieć, że było to nieuniknione, skoro dla tak nęcących pojęć jak los, przeznaczenie, opatrzność nie ma miejsca w tym dyskursie, że łuk koła zakreślonego oczyma Marii da Paz prześliźnie się najpierw po włączonym telewizorze, później po kasetach, które nie zostały odłożone na swoje miejsce na podłodze, w końcu po nich samych ustawionych w rzędzie, obecność to niemożliwa do wyjaśnienia, nieprawdopodobna dla kogoś, kto tak jak ona jest doskonale obeznany z tymi miejscami, dobrze zna gusta i zwyczaje pana domu. Co to jest, co tu robią te wszystkie kasety, zapytała, To materiał do pracy, którą się obecnie zajmuję, odparł Tertulian Maksym Alfons, odwracając wzrok, O ile się nie mylę, twoją pracą, odkąd cię znam, było nauczanie historii, powiedziała Maria da Paz, a to, patrzyła z ciekawością na kasetę pod tytułem Równoleżnik strachu, nie wydaje mi się bardzo związane z twoją specjalnością, Nic nie zmusi mnie do zajmowania się tylko historią przez całe życie, Oczywiście, ale to normalne, że się czuję trochę zaskoczona, widząc cię zasypanego kasetami, zupełnie jakbyś nagle zakochał się w kinie, które wcześniej prawie w ogóle cię nie interesowało, Już ci powiedziałem, że zajmuję się pewną pracą, studium socjologicznym, by tak powiedzieć, Jestem tylko zwykłą urzędniczką bankową, ale ta odrobina wykształcenia, które odebrałam, wystarczy, żeby się zorientować, że nie jesteś szczery, Że nie jestem szczery, wykrzyknął oburzony Tertulian Maksym Alfons, tego jeszcze nie było, Nie ma co się irytować, powiedziałam to, co mi się wydawało, Wiem, że nie jestem ucieleśnieniem doskonałości, ale brak szczerości nie należy do moich wad, powinnaś mnie lepiej znać, Przepraszam, Już dobrze, nie ma za co, nie rozmawiajmy o tym więcej. Tak powiedział, ale wolałby pozostać przy tej rozmowie, żeby nie przechodzić do innej, która napawała go strachem. Maria da Paz rozsiadła się wygodnie przed telewizorem i powiedziała, Przyszłam, żeby odbyć z tobą rozmowę, twoje filmy mnie nie interesują. Śpiew słowika zagubił się w stratosferycznych przestrzeniach sufitu, był już tylko, jak to mawiano w dawnych czasach, żałosnym wspomnieniem, a Tertulian Maksym Alfons, postać godna ubolewania, okryty szlafrokiem, w kapciach, nie ogolony, czyli w oczywisty sposób znajdujący się w położeniu bardziej niekorzystnym niż ona, miał świadomość, że rozmowa w cierpkim tonie, która choćby przez samą powściągliwość wypowiadanych słów mogłaby doprowadzić do tego, o czym wiemy, że jest jego ostatecznym celem, to znaczy do zerwania związku z Marią da Paz, byłaby trudna do poprowadzenia i z pewnością trudniejsza do zakończenia. Usiadł więc w fotelu, zasłonił połami szlafroka nogi, i zaczął pojednawczo, Moim zamiarem, O czym mówisz, przerwała mu Maria da Paz, o nas czy o filmach, O nas pomówmy potem, teraz chcę ci wyjaśnić, jakiego rodzaju studiami się zająłem, Skoro to takie dla ciebie ważne, proszę, odpowiedziała, opanowując niecierpliwość. Tertulian Maksym Alfons najdłużej jak mógł przeciągał zaległą potem ciszę, w końcu wydobył z pamięci słowa, którymi zdezorientował ekspedienta w wypożyczalni, jednocześnie doświadczając dziwnych i sprzecznych wrażeń. Chociaż wie, że będzie kłamał, myśli jednak, że to kłamstwo będzie swego rodzaju nagięciem prawdy, to znaczy, mimo że wyjaśnienie będzie kompletnie fałszywe, sam fakt powtórzenia go, uczyni je w pewien sposób prawdopodobnym, i coraz bardziej prawdopodobnym, jeśli Tertulian Maksym Alfons nie ograniczy się do tego pierwszego dowodu. Wreszcie, czując się panem materii, rozpoczął, Moje zainteresowanie niektórymi filmami tej firmy, wybranymi na chybił trafił, jak możesz zauważyć, wszystkie zostały wyprodukowane przez tę samą firmę, zrodziło się jakiś czas temu, chodzi o przeprowadzenie badania nad tendencjami, inklinacjami, celami, informacjami, zarówno wyraźnymi, jak i niedopowiedzianymi i insynuowanymi, albo, żeby być bardziej konkretnym, znakami ideologicznymi, które konkretny producent filmów rozpowszechnia, obraz po obrazie, pośród ich konsumentów, A jak właściwie zrodziło się w tobie to niespodziewane zainteresowanie czy, jak się wyraziłeś, ten pomysł, co to ma wspólnego z pracą nauczyciela historii, zapytała Maria da Paz, której nawet przez myśl nie przeszło, że sama ofiarowuje Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi odpowiedź w chwili kryzysu oratorskiego, w jaki nagle popadł, odpowiedź, której sam by pewnie nie wymyślił, To bardzo proste, powtórzył, tak jak historia, którą spisujemy, studiujemy albo której nauczamy, infiltruje w każdej linijce, w każdym słowie, a nawet w każdej dacie to, co nazwałem znakami ideologicznymi, immanentnymi nie tylko dla interpretacji faktów, ale także języka, którym je wyrażamy, nie zapominając o różnych poziomach intencjonalności, jakich dobieramy w użyciu tegoż języka, tak samo w kinie sposób opowiadania historii, który dzięki właściwej sobie sprawności oddziałuje na własną zawartość historii, w jakiś sposób zanieczyszczając ją i deformując, tak samo w kinie, powtarzam, bierze udział ze znacznie większą szybkością i nie mniejszą intencjonalnością, w powszechnym propagowaniu całej sieci tych znaków ideologicznych, z reguły kombinowanych w sposób interesowny. Zrobił przerwę i przybierając półuśmiech pobłażliwości człowieka tłumaczącego jałowość swego wywodu, bo zapomniał uwzględnić niedostateczne zdolności percepcyjne audytorium, dodał, Mam nadzieję, że uda mi się to wyłożyć w sposób bardziej przejrzysty na piśmie. Mimo swej więcej niż usprawiedliwionej rezerwy, Maria da Paz nie może się powstrzymać od pełnego podziwu spojrzenia, w końcu jest on dyplomowanym nauczycielem historii, profesjonalistą, który właśnie udowodnił swą kompetencję, zakłada się, iż wie, o czym mówi, nawet wtedy, gdy przydarzy mu się zabierać głos w sprawach nie związanych bezpośrednio z jego specjalizacją, podczas gdy ona jest tylko zwykłą urzędniczką w banku, na średnim poziomie, bez przygotowania umożliwiającego w pełni pojąć jakiekolwiek znaki ideologiczne, które nie zaczęły przynajmniej od przedstawienia się i wyjaśnienia, o co im chodzi. Tymczasem podczas całej tej przemowy Tertulian Maksym Alfons spostrzegł swego rodzaju ślad niepokoju w głosie, dysharmonię, która mu wypaczała w pewnych chwilach styl, jak również charakterystyczne uibrato pękniętej beczki, kiedy uderza się kostkami palców, niech przyjdzie ktoś pomóc Marii da Paz, powiadomić ją, że dokładnie dzięki takiemu dźwiękowi słowa z naszych ust, podczas gdy prawda, którą zdawało się, żeśmy mówili, jest skrywanym przez nas kłamstwem. Wygląda na to, tak, wygląda na to, że przyszli ją ostrzec albo dano jej to do zrozumienia zwyczajowymi półsłówkami, nie ma innego wyjaśnienia dla faktu, że w jednej chwili zgasło uwielbienie w jej oczach, a w jego miejsce pojawił się wyraz bólu, współczującego żalu, nie wiadomo tylko, czy wobec siebie samej czy wobec mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Tertulian Maksym Alfons zrozumiał, że dyskurs był obraźliwy, oprócz tego, że bezużyteczny, bo wiele jest sposobów na okazanie braku szacunku należnego inteligencji i wrażliwości innych, a ten sposób należał do najbardziej grubiańskich. Maria da Paz nie przyszła tu w poszukiwaniu wyjaśnień dotyczących działań bez ładu i składu, niezależnie od tego, z której strony się do nich zabrać, przyszła, żeby się dowiedzieć, ile będzie musiała zapłacić za przywrócenie, o ile to jeszcze możliwe, tej odrobiny szczęścia, która była jej udziałem przez ostatnie sześć miesięcy. Pewne też jednak jest, że Tertulian Maksym Alfons nie powie jej, jak gdyby nigdy nic, Wyobraź sobie, że znalazłem faceta, który jest moim dokładnym sobowtórem, i że ten facet pojawia się w iluś tam filmach z tych tu leżących, w żadnym razie jej tego nie powie, a już na pewno nie, jeśli można połączyć te dwa ostatnie słowa z bezpośrednio je poprzedzającymi, bo zdanie mogłoby zostać zinterpretowane przez Marię da Paz jako jeszcze jeden manewr odwrócenia uwagi, jej, która przyszła tu tylko po to, żeby się dowiedzieć, ile będzie musiała zapłacić za przywrócenie tej odrobiny szczęścia, która była jej udziałem przez ostatnie sześć miesięcy, niech zostanie nam odpuszczone to powtórzenie w imię prawa każdej osoby do mówienia bez końca o tym, gdzie ją boli. Zaległa ciężka cisza, teraz Maria da Paz powinna zabrać głos, wyzwie go, Jeśli już zakończyłeś swój głupi wywód o tych bzdurnych znakach ideologicznych, porozmawiajmy o nas, ale strach w jednej chwili ścisnął jej gardło, przerażenie, że najmniejsze słowo może roztrzaskać kryształ jej wątłej nadziei, dlatego milknie, dlatego czeka, aż zacznie Tertulian Maksym Alfons, ale Tertulian Maksym Alfons spuścił oczy, zdaje się zaabsorbowany kontemplacją swych kapci i bladego skrawka skóry pojawiającego się przy końcu nogawek piżamy, prawda jest zupełnie inna, Tertulian Maksym Alfons nie ma odwagi podnieść wzroku ze strachu, że prześliźnie się on na kartki leżące na biurku, na listę filmów i nazwisk aktorów, wraz z krzyżykami, przekreśleniami, znakami zapytania, a wszystko to jest niebywale odległe od niefortunnego dyskursu o znakach ideologicznych, który w tej chwili zdaje się dziełem innej osoby. W przeciwieństwie do tego, co zwykle się myśli, pomocne słowa, otwierające drogę do wielkich i dramatycznych dialogów, zwykle są skromne, pospolite, oklepane, kto by to pomyślał, że pytanie, Chcesz kawy, może posłużyć jako wstęp do gorzkiej debaty o straconych uczuciach albo o słodyczy pogodzenia się, do której nie wiadomo, jak dotrzeć. Maria da Paz powinna była odpowiedzieć z należną oschłością, Nie przyszłam tu, żeby pić kawę, ale zajrzawszy w siebie, spostrzegła, że tak nie jest, spostrzegła, że rzeczywiście przyszła tu, żeby się napić kawy, że jej własne szczęście, proszę sobie wyobrazić, zależy od tej kawy. Głosem, który tylko chciał okazać bezsilną rezygnację, ale którym wstrząsała nerwowość, powiedziała, Niech będzie, i dodała, Sama przygotuję. Wstała z krzesła i nie żeby chciała się zatrzymać, przechodząc obok Tertuliana Maksyma Alfonsa, jakże więc uda nam się wyjaśnić, co zaszło, łączymy słowa, i więcej i więcej słów, te, o których już mówiliśmy w innym miejscu, zaimek osobowy, przysłówek, czasownik, przymiotnik i bez względu na to, jak byśmy próbowali, jak byśmy się starali, zawsze kończymy po zewnętrznej stronie uczuć, które naiwnie chcieliśmy opisać, jakby uczucie było czymś takim jak pejzaż z górami w tle i drzewami u ich podnóża, jednak pewne jest, że duch Marii da Paz delikatnie zatrzymał ruch ciała, w oczekiwaniu nie wiadomo czego, może tego, żeby Tertulian Maksym Alfons wstał, aby ją objąć, albo delikatnie ujął jej opuszczoną dłoń, i tak się właśnie stało, najpierw ręka przytrzymująca rękę, potem objęcie, które nie ośmieliło się wykroczyć poza dyskretną bliskość, ona nie ofiarowała mu ust, on ich nie szukał, zdarzają się sytuacje, w których sto razy lepiej zrobić mniej niż więcej, oddaje się sprawę we władanie wrażliwości, ona, lepiej niż racjonalny rozum, będzie potrafiła pokierować wszystkim najtrafniej, aby nadać znamiona doskonałości następnym chwilom, jeśli w tym celu się narodziły. Powoli się rozłączyli, ona lekko się uśmiechnęła, on się lekko uśmiechnął, ale my wiemy, że Tertulian Maksym Alfons ma w głowie inną myśl, myśl o usunięciu sprzed oczu Marii da Paz, najszybciej jak to możliwe, demaskujących go papierów, dlatego nic dziwnego, że niemal wepchnął ją do kuchni, Idź, idź zrobić kawę, a ja zrobię porządek z tym chaosem, i wtedy zdarzyło się coś niesłychanego, jakby nie uznała za ważne słów opuszczających jej usta, jakby nie do końca je zrozumiała, wyszeptała, Chaos jest jeszcze nie odgadnionym porządkiem, Co, co powiedziałaś, zapytał Tertulian Maksym Alfons, który już zdążył ukryć listę nazwisk, Że chaos jest jeszcze nie odgadnionym porządkiem, Gdzie to przeczytałaś, kto to powiedział, Przyszło mi to do głowy w tej chwili, nie sądzę, żebym to gdzieś przeczytała, a na pewno nikt mi tego nie powiedział, Ale jak to możliwe, że wpadłaś na coś takiego, Cóż takiego szczególnego jest w tym zdaniu, Wiele, Nie wiem, może to stąd, że w pracy w banku ciągle ślęczymy nad cyframi, a cyfry, kiedy przychodzą pomieszane, dla kogoś, kto ich nie zna, mogą wydawać się elementami chaosu, a jednak istnieje pomiędzy nimi utajony porządek, naprawdę wierzę, że cyfry nie mają sensu poza porządkiem, który się im nadaje, problem polega na wiedzy umożliwiającej jego odnalezienie, Tutaj nie ma cyfr, Ale jest chaos, ty sam to powiedziałeś, Trochę porozrzucanych kaset, nic więcej, Ale też obrazy znajdujące się w środku, połączone jedne z drugimi w taki sposób, że tworzą historię, to znaczy są uporządkowane, i kolejne chaosy, które by tworzyły, gdybyśmy je rozrzucili, a potem posklejali, tworząc inne historie, i kolejne porządki, jakie byśmy otrzymywali, zostawiając zawsze za sobą uporządkowany chaos, zawsze wkraczając w chaos jeszcze nie uporządkowany, Znaki ideologiczne, powiedział Tertulian Maksym Alfons, niezbyt pewien tego, czy była to uwaga do rzeczy, Tak, znaki ideologiczne, jeśli tak ci się podoba, Odnoszę wrażenie, że we mnie nie wierzysz, Nie ma znaczenia, czy wierzę czy nie, ty już wiesz, czego szukasz, Trudno mi tylko zrozumieć, jak odkryłaś taki skarb, idea porządku zawarta w chaosie, która może zostać odnaleziona tylko w jego wnętrzu, Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie miesiące, od początku naszego związku, nigdy nie uważałeś mnie za wystarczająco inteligentną, żebym mogła mieć pomysły, Skąd, nie chodzi o to, jesteś osobą wystarczająco inteligentną, a jednak, A jednak, nie musisz kończyć, mniej inteligentną od ciebie i, rzecz jasna, brak mi dobrych podstaw, jestem zwykłą urzędniczką z banku, Przestań ironizować, nigdy nie myślałem, że jesteś mniej inteligentna ode mnie, chcę tylko powiedzieć, że ta twoja myśl jest absolutnie zaskakująca, Zaskakująca cię u mnie, W pewnym sensie tak, To ty jesteś historykiem, ale wydaje mi się, że wiem, iż nasi przodkowie dopiero po tym, jak przyszły im do głowy myśli, które zrobiły ich inteligentnymi, stali się wystarczająco inteligentnymi, żeby mieć myśli, Teraz znowu wyszedł ci paradoks, wprawiasz mnie co chwila w osłupienie, powiedział Tertulian Maksym Alfons, Zanim zamienisz się w słup soli, zrobię kawę, uśmiechnęła się Maria da Paz, a kiedy szła korytarzem prowadzącym do kuchni, powtarzała szeptem, Uporządkuj chaos, Maksymie, uporządkuj chaos. Lista nazwisk została szybko wetknięta do szuflady i zamknięta na klucz, kasety wróciły do odpowiednich pudełek, Równoleżnik strachu, który znajdował się w odtwarzaczu, podzielił ten sam los, nigdy nie było tak łatwo uporządkować chaosu, jak świat światem. Jednakże doświadczenie nauczyło nas, że zawsze zostaje kilka nie związanych końcówek, zawsze trochę mleka rozleje się po drodze, zawsze jakiś szereg ma wybrzuszenie albo wklęsłość, co zastosowane do analizowanej sytuacji ma ten sens, że Tertulian Maksym Alfons zyskał świadomość, iż przegrał batalię, zanim się jeszcze zaczęła. W sytuacji, w jakiej znalazły się sprawy, z powodu niebywałej głupoty jego dyskursu o znakach ideologicznych, i teraz dzięki mistrzowskiemu strzałowi, jakim było zdanie o istnieniu porządku w chaosie, porządku możliwego do odczytania, nie sposób powiedzieć kobiecie, która tam w głębi robi kawę, Nasz związek dobiegł końca, możemy w przyszłości być przyjaciółmi, jeśli chcesz, ale nic poza tym, albo, Ciężko mi przychodzi sprawić ci taką przykrość, ale ważąc moje obecne do ciebie uczucia, nie znajduję już początkowego entuzjazmu, albo jeszcze inaczej, Było miło, było, ale się skończyło, moja złota, od dzisiaj ty masz swoje życie, a ja swoje. Tertulian Maksym Alfons kluczy w rozmowie tam i z powrotem, usiłując odkryć, w którym miejscu zawiodła go własna taktyka, o ile w ogóle miał jakąś taktykę, i czy przypadkiem nie dał się tylko wodzić za nos zmiennym nastrojom Marii da Paz, jakby chodziło o wciąż nowe ogniska pożaru, które trzeba było gasić w miarę ich pojawiania się, nie pamiętając, że w tym samym czasie ogień płonie mu pod nogami. Ona zawsze była bardziej pewna siebie niż ja, pomyślał i w tej samej chwili ujrzał w całej rozciągłości powody swojej klęski, tę karykaturalną postać, rozczochraną i nie ogoloną, z przydeptanymi kapciami, paski piżamy wyglądały jak zwiędłe frędzle, szlafrok krzywo założony, niektóre życiowe decyzje lepiej podejmować porządnie ubranym, z zawiązanym krawatem i wypastowanymi butami, czyli w szlachetnym stylu, i wykrzyknąć tonem urażonej godności, Jeśli moja obecność pani przeszkadza, nie musi mi pani tego mówić, i zaraz potem wychodzi się za drzwi, nie oglądając się za siebie, oglądanie się za siebie grozi okropnym ryzykiem, można się zamienić w słup soli i tak pozostać na łasce i niełasce następnego deszczu. Lecz Tertulian Maksym Alfons ma teraz inny problem do rozwiązania i ten wymaga wielkiego taktu, wielkiej dyplomacji, umiejętności lawirowania, których do tej chwili mu brakowało, skoro, jak widzieliśmy, inicjatywa zawsze była po stronie Marii da Paz, nawet wtedy, gdy po przyjściu rzuciła się w ramiona kochanka jak kobieta gotowa się zaraz utopić. Właśnie dokładnie to pomyślał Tertulian Maksym Alfons, rozdarty między podziwem, odtrąceniem i swego rodzaju niebezpieczną czułością, Wydawało mu się, że się topi, a jednak mocno stał nogami na ziemi. Wracając do zagadnienia, Tertulian Maksym Alfons nie może dopuścić do tego, by Maria da Paz pozostała sama w pokoju. Wyobraźmy sobie, że pojawi się z kawą, zresztą nie wiadomo, dlaczego tak długo jej nie ma, kawę robi się w trzy minuty, dawno już minęły czasy, kiedy trzeba ją było filtrować, wyobraźmy sobie, że po wypiciu jej w błogosławionej harmonii, ona mówi mu, żywiąc pewne własne zamiary, Idź się ogól, a ja sobie włączę jedną z tych kaset, zobaczymy, czy odnajdę któryś z tych twoich słynnych znaków ideologicznych, wyobraźmy sobie, że nieszczęsny traf chciałby tego, że pojawiłaby się postać portiera z boite albo kasjera z banku, albo duplikat Tertuliana Maksyma Alfonsa, wyobraźmy sobie krzyk, jaki wydałaby z siebie Maria da Paz, Maksymie, Maksymie, chodź tu, szybko, chodź zobaczyć aktora, który jest dokładnie taki sam jak ty, sanitariusza, naprawdę, można by go nazwać wszystkim, dobrym samarytaninem, boską Opatrznością, bratem miłosierdzia, znakiem ideologicznym zaś nie. Nic z tego jednakowoż się nie wydarzy, Maria da Paz przyniesie kawę, słychać już jej kroki na korytarzu, taca z dwoma filiżankami i cukiernicą, trochę ciastek na pocieszenie żołądka, a wszystko się dzieje w taki sposób, jaki nie przyszedłby Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi do głowy w najśmielszych snach, wypili kawkę w milczeniu, ale było to milczenie przyjazne, nie wrogie, idealne współżycie domowe, które dla Tertuliana Maksyma Alfonsa przekształciło się w błogosławioną chwałę, gdy usłyszał, Kiedy ty się będziesz ubierał, ja posprzątam chaos w kuchni, potem zostawię cię w spokoju razem z twoimi studiami, Dobra, dobra, nie mówmy więcej o studiach, powiedział Tertulian Maksym Alfons, aby usunąć z drogi ten nieszczęsny kamień, ale uświadomił sobie, że rzucił następny na jego miejsce, trudniejszy do usunięcia, co niebawem ujrzymy. Jakkolwiek by było, Tertulian Maksym Alfons nie chciał niczego pozostawić działaniu przypadku, ogolił się w jednej chwili, umył w trymiga, ubrał w okamgnieniu i uczynił to wszystko razem tak szybko, że kiedy wszedł do kuchni, naczynia jeszcze ociekały wodą. I oto pojawił się w tym domu obrazek wzruszająco rodzinny, mężczyzna wycierający naczynia, i kobieta wkładająca je na miejsce, mogłoby być odwrotnie, ale przeznaczenie albo pech, nazwijcie to, jak chcecie, sprawił, że zaistniała sytuacja, w której mogło się wydarzyć to, co się wydarzyło w chwili, kiedy Maria da Paz unosiła ramiona wysoko w górę, żeby odstawić salaterkę na półkę, ofiarowując w ten sposób nieświadomie, albo doskonale sobie z tego zdając sprawę, wąską kibić dłoniom mężczyzny, który nie był w stanie opanować pokusy. Tertulian Maksym Alfons odłożył na bok ścierkę i kiedy filiżanka rozbijała się właśnie o podłogę, przytulił się do Marii da Paz i gwałtownie przyciągnął ją do siebie, nawet najbardziej obiektywny i bezstronny obserwator nie wahałby się, przyznać, że tak zwany entuzjazm początkowy nigdy nie mógłby być bardziej żarliwy niż ten. Bolesnym i ustawicznym problemem jest pytanie o to, jak długo będzie to trwało, czy rzeczywiście będzie to ponowne rozpalenie uczucia, które kilka razy mogło zostać wzięte za miłość, nawet za namiętność, czy też znajdujemy się tylko w obliczu arcyznanego fenomenu świecy, która gasnąc, strzela płomieniem wysoko w górę i emituje nieznośnie jasne światło, nieznośne przez sam fakt bycia ostatnim, nie dlatego, że rani nasze oczy, które chętnie dalej by się w nią wpatrywały. Mówi się, że pomiędzy odejściem i przyjściem kija odpoczywają plecy, tak, o ile konkretnie chodzi o plecy, to one właśnie najmniej odpoczywają, choć trzeba zauważyć, jeśli zgodzimy się na wulgarność, że kij też jest w robocie, ale pewne jest, chociaż nie sposób znaleźć tu szczególnych powodów do lirycznego uniesienia, że jednak radość, przyjemność, rozkosz tych dwojga rzuconych na łóżko, jedno na drugim, dosłownie sczepionych nogami i ramionami, skłoniłaby nas do ściągnięcia czapki z szacunkiem i życzenia im, by zawsze tak im było, razem ze sobą albo z kimś innym, z kim los złączy ich w przyszłości, jeśli płonąca teraz świeca nie przetrwa dłużej niż krótki, ostatni spazm, z tych, co to w chwili rozklejania się nas już sprawia, że sztywniejemy i się od siebie odsuwamy. Ciała, myśli. Tertulian Maksym Alfons myśli o sprzecznościach w życiu, o tym, że aby wygrać batalię, czasem trzeba ją przegrać, spójrzmy na ten obecny przypadek, zwycięstwem byłoby doprowadzenie rozmowy do oczekiwanego, całkowitego i definitywnego zerwania, a tę bitwę, przynajmniej w najbliższym czasie, musi uznać za przegraną, ale wygrana znaczyłaby oderwanie uwagi Marii da Paz od kaset, od wymyślonego studium o znakach ideologicznych, i w tej bitwie jak na razie zwyciężył. Mądrość ludowa powiada, że nigdy nie można mieć wszystkiego, i nie brak temu stwierdzeniu słuszności, bilans ludzkiego życia nieustannie oscyluje między wygraną i przegraną, problem polega na niemożliwości, równie ludzkiej, dojścia do porozumienia co do tego, jak względne ma znaczenie, co należałoby przegrać i co należałoby wygrać, dlatego świat jest w stanie, w jakim go widzimy. Maria da Paz także myśli, ale będąc kobietą, a więc istotą bardziej bliską sprawom podstawowym i elementarnym, wspomina żal, jaki skrywała w sercu, kiedy weszła do tego domu, swoją pewność, że wyjdzie z tego domu pokonana i upokorzona, a w końcu zdarzyło się coś, co ani przez chwilę nie przeszło jej przez głowę, że będzie w łóżku z człowiekiem, którego kocha, co pokazuje, jak wiele musi się jeszcze nauczyć ta kobieta, skoro jest nieświadoma, że wiele dramatycznych małżeńskich kłótni właśnie tam znajduje rozwiązanie, nie dlatego, że seksualne ćwiczenia są panaceum na wszelkie fizyczne i moralne zło, choć nie brak takich, co tak myślą, ale dlatego, że po wyczerpaniu sił cielesnych dusze wykorzystują moment, skromnie unoszą palec w górę i proszą o pozwolenie zabrania głosu, pytają, czy mogą zostać wysłuchane ich racje, i czy one, ciała, są przygotowane, żeby zechcieć je wysłuchać. I wtedy mężczyzna mówi do kobiety albo kobieta do mężczyzny, Jesteśmy wariatami, ale byliśmy głupi, a jedno z nich, litościwie, przemilcza sprawiedliwą odpowiedź, którą byłoby, Ty, pewnie tak, ja tylko czekałam na ciebie. Chociaż może się to wydawać mało prawdopodobne, właśnie ta cisza, pełna niewypowiedzianych słów, ocala to, co uznano za stracone, jak tratwa wypływająca z mgły zapraszająca swych marynarzy, z ich wiosłami i kompasem, świeczką i skrzynką z chlebem. Tertulian Maksym Alfons zaproponował, Moglibyśmy razem zjeść obiad, nie wiem tylko, czy masz czas, Naturalnie, że tak, zawsze miałam, Chciałem powiedzieć, że masz matkę, Wyjaśniłam jej, że chcę sama pójść na spacer, że może nie przyjdę na obiad, Usprawiedliwiłaś się, żeby tutaj przyjść, Niezupełnie, dopiero po wyjściu z domu zdecydowałam się przyjść i z tobą porozmawiać, Właśnie porozmawialiśmy, Chcesz przez to powiedzieć, zapytała Maria da Paz, że wszystko pomiędzy nami zostaje tak jak dawniej, Oczywiście. Można było oczekiwać trochę więcej elokwencji ze strony Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale on zawsze będzie mógł się bronić, Nie miałem czasu, ona przyssała się do mnie pocałunkami, a potem ja do niej, i już po chwili znowu byliśmy splątani, było to coś z cyklu niech – bóg – nas – wspomoże, I wspomógł, zapytał nieznany głos, którego od tak dawna nie słyszeliśmy, Nie wiem, czy to był on, ale co pomógł, to pomógł, A teraz, Teraz idziemy na obiad, I więcej nie będziecie rozmawiać o sprawie, Jakiej sprawie, Waszej, Już wszystko zostało powiedziane, Nie zostało, Zostało, A więc chmury zostały przegonione, Zostały, Chcesz przez to powiedzieć, że nie myślisz już o zerwaniu, To inna sprawa, zostawmy na jutro to, co należy do jutrzejszego dnia, Dobra to filozofia, Najlepsza, Odkąd to wiadomo, co należy do jutrzejszego dnia, Dopóki nie nastanie jutrzejszy dzień, nie dowiemy się, Na wszystko masz odpowiedź, Ty też miałbyś na wszystko odpowiedź, gdybyś znalazł się w sytuacji wymagającej ciągłego kłamania tak jak ja w ostatnich dniach, To co, idziecie na obiad, No, idziemy, Smacznego, a potem, Potem zawiozę ją do domu i wracam, Żeby oglądać kasety, Tak, żeby oglądać kasety, Smacznego, pożegnał się nieznany głos. Maria da Paz już wstała, dał się słyszeć plusk wody pod prysznicem, w dawniejszych czasach myli się razem po uprawianiu miłości, ale dziś ani jej to nie przyszło do głowy, ani on się nie upomniał, albo przyszło to do głowy obojgu, lecz woleli to przemilczeć, są chwile, kiedy najlepiej jest zadowolić się tym, co już się ma, żeby przypadkiem nie stracić wszystkiego.