Rozdział 2

Jake przełknął koktajl energetyczny. Zdołał powstrzymać mdłości i nawet się nie skrzywił. Przez otwarte okno samochodu podał wysoką szklankę starszemu mężczyźnie stojącemu na poboczu drogi.

– Dziękuję, panie Bennet. – Jake spojrzał demonstracyjnie na zegarek. – Muszę już jechać. Do zobaczenia jutro rano.

– Do zobaczenia! I dbaj o to, by nie marnować energii podczas gimnastyki! – zawołał starszy pan, przekrzykując ryk zwiększającego obroty silnika czarno-białego radiowozu.

– Przyrzekam! – obiecał Jake, spoglądając w lusterko wsteczne przed wyjechaniem z pobocza na drogę.

Jake czuł się wspaniale. Piękny jesienny poranek, słońce i chłodne, rześkie powietrze. Wiedział jednak, że zawdzięcza doskonałe samopoczucie czemuś innemu niż koktajl, czy nawet ćwiczenia, które pan Bennet poradził mu wykonywać.

Jake skonstatował z zadowoleniem, że posada małomiasteczkowego gliny coraz rzadziej przyprawia go o rozterki. Kultywowanie tradycji rodzinnej może mieć swoje zalety, pomyślał. Nie to jednak było najważniejsze. Zdawał sobie w pełni sprawę z faktu, iż źródłem jego pogody ducha jest kobieta.

Sarah Cummings.

Samo wspomnienie jej imienia sprawiło, że w kącikach ust Jake'a zaigrał uśmiech.

Panie Boże, co za kobieta.

Obserwując patrolowany rejon, nie przestawał myśleć o niej i o tym, jak wyglądała, gdy poprzedniego dnia otworzyła drzwi swego mieszkania.

Burza wilgotnych, błyszczących włosów, twarz prześlicznie zaróżowiona po gorącej kąpieli. Wesołe iskierki w łagodnych, ciemnych oczach, wilgotne usta…

Jake odruchowo zwilżył językiem wyschnięte wargi. Do diabła, musiał przecież bardzo uważać, żeby nie dotknąć wilgotnych włosów, policzków… Potem, gdy spojrzał niżej, stoczył ze sobą prawdziwą walkę, żeby nie porwać jej w ramiona. Na widok smukłego ciała Sarah, ledwie okrytego cienkim szlafrokiem, doznał niemal fizycznego bólu.

Opuścił szybę, aby zimne powietrze mogło ostudzić jego rozgrzane ciało. Niedobrze z tobą człowieku, pomyślał i zaśmiał się cicho.

Najdziwniejsze jednak, przypomniał sobie zatrzymując samochód koło podstawówki, że kiedy pojawiła się w ubraniu, nie była ani trochę mniej seksowna.

Obserwując bacznie młodzież zdążającą do szkoły, rozmyślał o godzinach spędzonych w mieszkaniu Sarah. Zastanawiał się nad naturą niezwykłego wrażenia, jakie dziewczyna na nim wywierała.

– Dzień dobry, panie Wolfe!

Chóralne powitanie dziewczynek z drugiej klasy wyrwało Jake'a z zamyślenia.

– Dzień dobry, moje panie – odpowiedział jak zwykle, a one jak zwykle zachichotały.

Potem Jake podjechał pod szkołę zawodową, gdzie powtórzyła się ta sama scena. Mniej więcej.

– Cześć, Jake. – To bardziej poufałe pozdrowienie pochodziło od kilku chłopców z jednej ze starszych klas.

– Witajcie, dzieciaki – odpowiedział. – Zadziwicie dzisiaj nauczycielkę głębią swojej wiedzy?

– Jasne – odparł jeden z chłopców.

– Nie chcielibyśmy, żeby dostała z naszego powodu zawału serca – zażartował drugi.

– Miła niespodzianka na pewno jej nie zaszkodzi – odpowiedział Jake.

Chłopcy roześmiali się i poszli w kierunku drzwi szkoły. Jake znów ruszył, tym razem do liceum. Rutynowy patrol zawsze przebiegał tak samo, jednak policjant za każdym razem nie mógł się nadziwić, jak wysoka i dojrzała jest młodzież. To znaczy chłopcy wysocy, a dziewczęta dojrzałe.

Gdy ostatni młodzieniec zniknął w niskim, nowoczesnym budynku szkoły, Jake poczuł przypływ adrenaliny. Nadeszła pora wyższej uczelni.

Sarah.

Choć wiedział, że szansa dojrzenia dziewczyny w tłumie jest znikoma, nie mógł powstrzymać myśli kłębiących się w głowie.

Co przyciąga do siebie dwoje obcych ludzi? Prowadząc wóz wzdłuż ogrodzenia, z nadzieją wypatrywał uważnie Sarah.

Jest piękna, myślał, ale to nie wszystko. Znałem wiele pięknych kobiet, niektóre całkiem nieźle; przy żadnej z nich nie czułem jednak tego, co teraz.

Na pewno nie chodzi tu tylko o atrakcyjność fizyczną, uznał. Musi być coś jeszcze.

Jest inteligentna, to widać na pierwszy rzut oka.

Ma nieco cierpkie poczucie humoru. Jack cenił poczucie humoru nie mniej niż inteligencję.

Umie gotować.

Choć Jake cenił umiejętności kulinarne, nie uważał nigdy, że kobieta musi koniecznie je posiadać. Co do kuchni, wierzył przede wszystkim we własny talent.

Sarah… Sarah jest po prostu miła. Miło jest być obok niej, miło z nią rozmawiać, miło – podpowiadał mu to instynkt – byłoby kochać się z nią.

Biorąc to wszystko pod uwagę, uznał, że na korzyść Sarah przemawia bardzo wiele.

Uporawszy się z myślami, zerknął na zegarek i radośnie się uśmiechnął. Zręcznie zawrócił samochód. Minął uczelnię i ruszył w kierunku małego baru z hamburgerami.

Jeszcze pięć minut do przerwy w zajęciach.

Pięć minut do czasu ujrzenia Sarah.

Nie mógł się już doczekać.

Podekscytowany, zatrzymał samochód o centymetr od krawężnika, naprzeciw baru noszącego zabawną nazwę „Złota Kopystka". W tej samej chwili zobaczył, że Sarah przechodzi przez ulicę. W niedozwolonym miejscu.

– Mógłbym ci wlepić mandat albo skierować sprawę do sędziego – rzucił z udaną surowością, wysiadając z samochodu.

– Co?

Tym razem nie miała swoich wielkich okularów. Jej brązowe oczy rozbłysły… strachem?

– Za co? – zapytała niepewnie. Zrobiła niezręcznie krok i potknęła się o krawężnik.

Jedynie błyskawiczna reakcja Jake'a ocaliła dziewczynę przed upadkiem na chodnik. Gdy tylko odzyskała równowagę, wyszarpnęła ramię i odwróciła się w popłochu.

Jezu Chryste! O co tu chodzi? Przecież poprzedniego wieczoru zachowywała się normalnie? Rozmawiała, śmiała się, bez śladu dzisiejszej płochliwości.

– Ja… zadałam ci pytanie – powiedziała przepełnionym napięciem, załamującym się głosem.

Zmieszany zmianą zachowania Sarah, Jake zapomniał, że domagała się wyjaśnień. Co, u diabła, takiego powiedział? Wysilił umysł i nagle sobie przypomniał. Ach, tak, mandat, sędzia…

– Ja tylko… – zaczął, lecz przerwała mu tonem, w którym wojowniczość mieszała się z niepokojem:

– Powiedziałeś, że przekażesz moją sprawę sędziemu. Jaką sprawę?

– Przechodzenia przez jezdnię w niedozwolonym miejscu – wyjaśnił, potrząsając głową, jakby chciał w ten sposób uporządkować myśli.

– Przez jezdnię! – wykrzyknęła. Teraz ją ogarnęło zdumienie.

– Żartowałem, Sarah. – Nie wiedział, czy powinien – się roześmiać, czy zakląć. – Przeszłaś przez ulicę w niedozwolonym miejscu.

– Ach, tak.

Strach i wojownicze nastawienie najwidoczniej opuściły dziewczynę. Jake poczuł ulgę, lecz nadal niczego nie rozumiał.

– Muszę się napić kawy – oświadczył. Otworzył drzwi baru i przytrzymał je, by Sarah mogła przejść. – A ty?

– Tak, ja też.

Powlokła się do drzwi.

Co ja tu robię? Dlaczego znów jestem z nim?

Sarah zajęła miejsce na ławce przy stoliku. Starannie układała książki i torebkę, żeby uniknąć badawczego spojrzenia policjanta.

Jake uważa mnie chyba za idiotkę, pomyślała. Za jedną z tych postrzelonych kobietek, którym brakuje równowagi psychicznej. Takie kobiety zachowują się przyjaźnie, a po chwili bezsensownie wrogo. Są przyjacielskie, a zaraz potem antypatyczne. Na przemian spokojne i rozdrażnione.

Jeśli tak jest, trudno obarczać go winą. Rzeczywiście zachowuję się jak idiotka, uznała. Chociaż… on jest tym razem w mundurze…

– Cześć, Jake! O, pani Cummings – zawołał Dave wyłaniając się z kuchni. – Nie słyszałem, jak wchodziliście.

– Zainstaluj w drzwiach dzwonek – poradził Jake.

– Nigdy. – Dave pokręcił głową. – Próbowałem tego na początku, ale to cholerne urządzenie ciągle mi przeszkadzało.

– Wzruszył niefrasobliwie ramionami.

– Co podać? Dwie kawy?

– Tak, poproszę – szepnęła Sarah.

– Dla mnie to samo – oświadczył Jake. – Do tego dwa, powiedzmy cztery, słynne hot dogi Coney Island.

– Spojrzał na Sarah. – Zjesz parówkę?

– O dziesiątej rano? – Skrzywiła się. – Nie, dziękuję.

Jake nie robił wrażenia kogoś, kto przejmowałby się takim drobiazgiem, jak pora dnia.

– Słuchaj, ja wstałem o piątej trzydzieści. Do tej pory wypiłem tylko kawę, no i koktajl energetyczny pana Benneta. Jestem głodny.

– I zjesz tego hot doga? Z surową cebulą i sosem i… tym wszystkim?

– Aha. Lubię wszystkie te pyszne składniki.

– Nie do wiary. Jake zmarszczył brwi.

– Dlaczego?

– No cóż. – Sarah zaczęła wyjaśniać, nie zdając sobie sprawy z tego, że opuszcza ją powoli napięcie.

– Łączenie zdrowotnego napoju z tym świństwem nie ma żadnego sensu.

Jake posłał jej diabelski uśmiech.

– Cóż mogę odpowiedzieć? Przepadam za niezdrowym jedzeniem, a już szczególnie za hot dogami Coney Island.

– Nie zapomnij o cheeseburgerach – wtrącił się Dave, który nadszedł właśnie z dwiema filiżankami aromatycznej, parującej kawy.

– Tak – westchnął demonstracyjnie Jake. – Przepadam za pysznymi cheeseburgerami. Może nawet… może zmieniłbym zamówienie?

– Za późno – zaprotestował Dave. – Już zacząłem piec hot dogi.

Sarah pragnęła trzymać Jake'a na dystans, lecz nie była w stanie. Odegnała wprawdzie myśli o jakimś romansie, ale niezależnie od nich po prostu czuła się dobrze w jego towarzystwie. Dlaczego ten policjant musi być tak sympatyczny? Znów odczuwała przestrach, nie dawała jednak tego po sobie poznać.

– Zaraz cię znajdę i zaklepię – zawołał Jake, jak podczas zabawy w chowanego.

– Co? – Sarah otrząsnęła się z zamyślenia. – O co ci chodzi?

– Chowasz się przede mną tutaj – wyjaśnił Jake, wskazując palcem głowę.

– Och, po prostu myślałam…

– O mnie? – radośnie wpadł jej w słowo.

– Na pewno nie – skłamała i spróbowała aromatycznej, gorącej jeszcze kawy.

– Ach – westchnął rozczarowany. – Może o problemach ze studentami?

Sarah zakrztusiła się kawą. Wie? Muszę to sprawdzić. Z trudem panując nad głosem zapytała:

– O co ci chodzi?

Jake obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.

– O nic szczególnego. Wydawało mi się, że ze studentami zawsze są jakieś kłopoty. Czyżbym musiał wyjaśniać to tobie, wykładowcy? – dodał żartobliwie.

Ulga, jaką odczuła Sarah, musiała się odzwierciedlić na jej twarzy. Na szczęście uwagę Jake'a odwrócił Dave, który przyniósł właśnie dwa wspaniale pachnące hot dogi.

– Dwa Coney Island – obwieścił, stawiając talerz przed Jakiem. – Nie połknij ich jak wilk, [wolf – w j. ang. znaczy „wilk", jak również „połykać jak wilk"] Wolfe.

– Zaśmiewając się z własnego pomysłu gry słów, zawrócił w kierunku kontuaru.

– Uważaj, Dave – zawołał Jake. – Udławisz się ze śmiechu i nie dożyjesz pięćdziesiątki.

– Ha! – padła odpowiedź. – Już pół roku temu obchodziłem pięćdziesiąte urodziny! – Było oczywiste, że problem wieku nie spędza mu snu z powiek.

Jake zatopił białe, mocne zęby w hot dogu.

– Jezu, jaki dobry. Na pewno nie chcesz zjeść tego drugiego?

– Nie. – Sarah z uśmiechem pokręciła głową.

– Dziękuję. Wystarczy mi kawa.

– Czuję, że randka z tobą mnie nie zrujnuje – mruknął żartobliwie. – Wezmę to pod uwagę, zamawiając stolik w restauracji.

– Jaka randka? W jakiej restauracji? O co ci chodzi?

Jake napoczął drugiego hot doga. Zanim odpowiedział, wypił łyk kawy.

– O kolację. Muszę się zrewanżować.

– Nie, naprawdę nie – broniła się Sarah. Powtarzała w myślach, że nie może się już więcej widywać z tym człowiekiem.

– Dług jest długiem, panno Cummings – stwierdził Jake poważnym tonem. – Nakarmiłaś mnie, kiedy byłem głodny i przygarnęłaś, kiedy byłem samotny.

– W jego oczach zatańczyły wesołe ogniki. – Jestem ci coś winien.

To policjant, pomyślała Sarah. Glina. Nie mogę go widywać, chodzić z nim na randki. Cholera, jest zbyt atrakcyjny, zbyt miły.

– Co powiesz na dzisiejszy wieczór?

– Zgoda.

Zdumiała ją łatwość, z jaką wypowiedziała to słowo. Co się ze mną dzieje? Gdzie się podział mój instynkt samozachowawczy? Odpowiedź znalazła w oczach Jake'a.

– Świetnie. – Reakcja była natychmiastowa. – Masz jakieś szczególne upodobania? Jedzenie włoskie? Chińskie? Meksykańskie? Stek z ziemniakami?

Decyzja. Tak trudno ją podjąć. To coś nowego; zwykle jestem pewna siebie, myślała, wiem, czego chcę i umiem sprostać wyzwaniom. Chociaż… nie dotyczy to tamtych trzech studentów, a teraz także Jake'a.

Zdesperowana dziewczyna nie potrafiła podjąć żadnej decyzji.

– Wszystko mi jedno. Wybierz sam. Rodzaj kuchni i restaurację.

– Zgadzasz się na każdy lokal? – zapytał niewinnie.

– Każdy – potwierdziła bez zastanowienia. Spadł na nią jak jastrząb.

– A wiec spotkajmy się u mnie.

Wszędzie, byle nie tam. Sarah chciała zaprotestować, jednak Jake ją uprzedził:

– Chcę się zrewanżować. Tym razem ja ugotuję coś dla ciebie.

Nie. Sarah powoli kręciła głową. Restauracja jest jeszcze do przyjęcia; wizyta w jego mieszkaniu nie.

Otworzyła usta, żeby stanowczo zaprotestować; znów nie zdążyła.

– Jestem niezłym kucharzem – oświadczył. – Obiecuję, że nie będziesz rozczarowana.

Właśnie tego się obawiała. Zostać z nim sam na sam i „nie być rozczarowaną". Nie ma mowy, pomyślała. Nie mogę do tego dopuścić.

– O której?

Uśmiech Jake'a roztopiłby górę lodową.

– Kończę służbę o piątej. A ty? O której będziesz wolna?

– Zwykle kończę zajęcia o trzeciej – odpowiedziała.

Wprost nie mogła uwierzyć, że przyjęła zaproszenie Jake'a. Pomimo to mówiła w dalszym ciągu:

– Jednak dziś jest piątek. W piątki mamy na wydziale zebrania; chyba nie zdołam wrócić do domu przed czwartą trzydzieści.

– Wpadnę po ciebie… powiedzmy o szóstej trzydzieści?

– Dobrze. Szósta trzydzieści mi odpowiada. – Gorączkowo szukała jakiegoś wyjścia, wreszcie uznała, że je znalazła:

– Nie musisz po mnie przyjeżdżać. Podaj mi swój adres. Na pewno trafię.

– Nie ma mowy. – Jake pokręcił głową. – Przyjadę po ciebie. To wprawdzie spokojne miasteczko, ale nie mogę pozwolić, żebyś błąkała się wieczorem po nie znanej ci dzielnicy.

Sarah czuła, że to trochę głupie, jednak troska Jake'a dała jej miłe poczucie bezpieczeństwa. Choć nie potrzebuję żadnej ochrony, dodała pospiesznie w myślach. Potrafię sama sobie ze wszystkim poradzić. Jednak to wspaniałe uczucie wiedzieć, że ktoś tak o mnie się troszczy. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.

– No cóż, dobrze – odparła z pełną świadomością, że wpada w zastawione przez Jake'a sidła. – Skoro nalegasz…

– Tak, nalegam – odpowiedział z uśmiechem. – Jeszcze trochę kawy?

– Nie, dziękuję. Nawet tej nie dopiłam… – Urwała i spojrzała w panice na zegarek. – Boże, jak późno! – wykrzyknęła, zbierając w pośpiechu książki. – Za dwadzieścia minut mam zajęcia!

Błyskawicznie pozbierała swoje rzeczy i zerwała się z miejsca.

– Spokojnie. – Jake położył na stole pieniądze i ruszył za nią. – Podwiozę cię.

– Nie! – Spostrzegła, że zareagowała zbyt gwałtownie, dodała więc, biorąc głęboki oddech:

– To znaczy… dotrę na miejsce równie szybko, jeśli pójdę krótszą drogą.

– Jesteś pewna? – Jake zmarszczył brwi. Patrzył na nią, jakby sądził, że nagle zwariowała.

Trudno było mieć o to do niego pretensje, jednak Sarah nie mogła przecież wyjaśnić swego nietypowego zachowania. Tylko tego brakowało, żeby na oczach wszystkich wysiadła z policyjnego samochodu. Lubi Jake'a, ale to jeszcze nie znaczy, że oszalała naprawdę.

– Tak, jestem pewna! – krzyknęła, zmierzając do wyjścia.

– Zostawiłem pieniądze na stole – zawołał Jake i ruszył za dziewczyną. – Do zobaczenia, Dave.

– Nie ma obawy, zastaniesz mnie tutaj – wycedził Dave.

– Cześć, Dave – zawołała przez ramię Sarah, zatrzymując się, żeby lepiej uchwycić książki. Jake przytrzymywał już dla niej otwarte drzwi.

– Cześć, dzieciaki – dobiegi ich z kuchni spokojny głos Dave'a.

Boże, chyba wieczorem Jake nie przyjedzie po mnie radiowozem? Ta myśl zaświtała w głowie Sarah na widok czarno-białego samochodu policyjnego zaparkowanego przy krawężniku. Nie, oczywiście nie, uspokajała się. Przynajmniej mam nadzieję, że nie.

– Czy coś się stało?

– Co takiego?

Sarah obróciła się na pięcie, żeby spojrzeć na Jake'a. Niewiele brakowało, a potknęłaby się, a książki wypadłyby jej z ręki.

– Pytałem, czy coś się stało. – Wyraz twarzy Jake'a stanowił normalną reakcję na jej zachowanie. – Patrzysz na ten samochód, jakby chciał cię ugryźć.

– Zabawne – rzuciła, mając nadzieję, że zabrzmi to naturalnie. – Po prostu, chyba… chyba się zamyśliłam, to wszystko. Muszę już iść. – Zdecydowanie ruszyła w kierunku jezdni.

– Sarah!

Stanowczy, naglący ton głosu Jake'a osadził ją w miejscu. Zachwiała się, balansując przez chwilę na krawędzi chodnika, a potem obejrzała się.

– Słucham?

– Uważaj na krawężnik – usłyszała spóźnione ostrzeżenie. Jake uśmiechnął się. – Może powinnaś jednak nosić okulary.

Choć nerwy całkiem odmówiły jej posłuszeństwa, Sarah nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Mam bardzo dobry wzrok – oświadczyła wyniośle. – Wcale nie muszę ciągle nosić okularów. Używam ich tylko do czytania.

– Hmm.

Urażona tym sceptycyzmem, odrzekła stanowczo:

– Już naprawdę nie mam czasu.

– Sarah. – Cichy głos Jake'a sprawił, że musiała znów się odwrócić i spojrzeć na niego.

– Tak?

– Szósta trzydzieści – przypomniał łagodnie. – Nie mogę się doczekać.

Ta bezceremonialna szczerość trafiła jej prosto do serca. Sprawiła, że dziewczynę ogarnęło rozkoszne, ciepłe uczucie. Wyraz niecierpliwości w oczach Jake'a rozwiał wszystkie wątpliwości.

– Będę gotowa. Przyjedź punktualnie – szepnęła, wpatrując się jak zahipnotyzowana w oczy mężczyzny, które tyle obiecywały…

– Idź już, spóźnisz się na zajęcia.

Na dźwięk tych słów odzyskała świadomość. Poczucie czasu, miejsca, siły, z jaką Jake oddziaływał na jej zmysły… niebezpieczeństwa.

– Idę już – rzuciła pospiesznie. Rozejrzała się i przeszła szybko przez ulicę.

Ruszyła biegiem. Zwolniła nieco dopiero przy gmachu biblioteki, gdyż pozostała jej niewielka odległość, a płuca odmawiały posłuszeństwa. Martwiąc się, czy zdąży na czas, omal przeoczyła trzech młodych ludzi stłoczonych w ciasną grupę przy rogu budynku z cegły.

Coś w zachowaniu tych chłopców przykuło jednak uwagę Sarah. Ciężko dysząc, zerknęła na nich z ukosa. Nawet bez okularów dostrzegła ich ukradkowe, pełne napięcia spojrzenia.

Milczenie jest złotem, powiedział jej wtedy najwyższy z młodzieńców, jednak teraz nie milczał. Wydawało się, że cichym głosem, z poważnym wyrazem twarzy, Andrew Hollings wydaje jakieś polecenia dwóm pozostałym studentom.

– … i tym razem trzymajcie gęby na kłódkę – warknął na zakończenie.

Sarah zadrżała z przerażenia. Odwróciła głowę i pobiegła dalej.

W co oni się, u diabła, zaplątali? Sarah zastanawiała się nad tym nie pierwszy i nawet nie setny raz. Ci trzej coś zrobili, popełnili jakieś przestępstwo. Sądząc z fragmentu rozmowy, który usłyszała przypadkiem na swoje nieszczęście w zeszłym tygodniu, chodziło chyba o jakąś kradzież czy rabunek.

Ale dlaczego? Zagadnienie motywu nie dawało jej spokoju od tygodnia. To wszystko nie miało sensu. Wszyscy trzej studiowali już na ostatnim roku. Przyjaźnili się od dawna, jeszcze na długo przed podjęciem decyzji pójścia na tę samą uczelnię. Pochodzili z rodzin należących do najwyższych warstw klasy średniej; ukończyli najlepsze szkoły, a przez pierwsze trzy lata studiów osiągali bardzo dobre wyniki w nauce.

Sarah wpadła do sali wykładowej. Nie słyszała pozdrowień studentów. Nie mogła skupić myśli na czekających ją zajęciach; przeszkadzały jej w tym rozmyślania o trzech młodych ludziach i ich przestępczej działalności.

Rozpoczęła jak zwykle:

– Dzień dobry, panie i panowie. Możemy już zaczynać?

Gdy wprowadzała grupę w zawiłości historii starożytnych Chin, udało się jej jakoś zepchnąć myśli o trzech młodzieńcach na drugi plan. Natychmiast jednak po zakończeniu wykładu koszmar powrócił. Jadła obiad, na który nie miała wcale ochoty, i kontynuowała rozmyślania.

To, że cała trójka popełniła jakieś przestępstwo, nie ulegało wątpliwości. Tego Sarah mogła być pewna. Podsłuchała niechcący tylko fragment prowadzonej ściszonym głosem rozmowy, jednak to, co usłyszała, wystarczyło w zupełności, żeby ją o tym przekonać.

Doskonale wszystko pamiętała. Większość słów wypowiedzieli wtedy ci dwaj, którzy wydawali się dość nerwowi, a jednocześnie butni.

„Udało się. "

„A jeśli ktoś nas widział?"

„Wierzysz, że nam tyle zapłacą?"

„Nie byłem pewien, czy nam się uda. "

„Policja… "

Tyle powiedzieli ci dwaj. W każdym razie tyle usłyszała. Brzmiało to dość podejrzanie, jednak takie słowa, wyrwane z kontekstu, nie stanowiły jeszcze ostatecznego dowodu. Dopiero szorstka uwaga Andrew Hollingsa przekonała ją ostatecznie o powadze sytuacji.

„Tylko bez paniki. Jeśli nie puszczą wam nerwy i będziecie trzymać gęby na kłódkę, policja nic nam nie zrobi".

Właśnie w tym momencie Andrew zauważył Sarah stojącą w cieniu rzucanym przez drzwi sali wykładowej. Spojrzał na nią groźnie i złowieszczym tonem wypowiedział słowa, o których nie mogła przestać myśleć:

„Milczenie jest złotem, panno Cummings".

Загрузка...