Rozdział 5

– Przyszedłem na ten świat, gdy zegar wybijał północ, w krytym gontem szałasie po niewłaściwej stronie torów.

Zegar wybijał północ? Szałas! Sarah osłupiała. Zapomniała o kieliszku, który właśnie myła i odwróciła się powoli, unosząc wysoko brwi.

Jake wyglądał normalnie, niewinnie… zwodniczo niewinnie. Zdradzały go oczy.

– Mów dalej – ponagliła, obrzucając mężczyznę nieco niedowierzającym uśmiechem.

– W ciemną i burzliwą noc…

Sarah zamrugała powiekami.

– Naprawdę noc była ciemna* burzliwa. Także przeraźliwie zimna.

– Aha. – Sarah stłumiła chichot. – Nie przerywaj, mów.

– Na dworze szalała wichura… wózek wypełniony śniegiem…

Cytuję fragment Dangerous Dan McGrew. Że też nie zorientowałam się od razu. Cytat wyrwany z kontekstu i chyba… niezbyt dokładny? Sarah, żeby stłumić wybuch śmiechu, zasłoniła ręką usta. Zapomniała o trzymanej w dłoni gąbce nasączonej płynem do zmywania naczyń. Zakrztusiła się i wypluła detergent do zlewu.

– Służę uprzejmie – usłyszała pełen satysfakcji głos Jake'a, który napełnił szklankę wodą i podał jej, żeby wypłukała usta. – Sprawiedliwa kara za to, że we mnie zwątpiłaś.

– Pokornie błagam o przebaczenie – odpowiedziała Sarah, krzywiąc się i ścierając z warg pozostałości płynu do zmywania naczyń.

– Słusznie czynisz – odparł Jake z przyganą w głosie. Potem zepsuł cały efekt pytając serio: – Nic ci się nie stało?

– Nic a nic – zapewniła go z uśmiechem. – Chciałabym jednak spłukać czymś dokładniej ten wstrętny smak.

– Może winem? – Sięgnął w kierunku miejsca, w którym postawił przedtem jej kieliszek.

Sarah schwyciła go za rękę.

– Nie, żadnego wina, naprawdę. Mam już dość.

– Coś bezalkoholowego? – zaproponował. – Sok, herbata, kawa?

– Masz bezkofeinową?

– Jasne. – Jake podszedł do elektrycznego ekspresu. – Zaraz będzie gotowa.

– Tymczasem ja skończę zmywać – oświadczyła Sarah i zanurzyła dłonie w wypełnionym wodą zlewie.

Po piętnastu minutach w kuchni panował już porządek, a Sarah i Jake wrócili do saloniku. Tym razem usiedli na krzesłach, po obu stronach okna z widokiem na ulicę.

– No dobrze. Świetnie to odegrałeś i sam też chyba bawiłeś się nieźle. – Sarah dmuchnęła na parę wydobywającą się z trzymanej w obu dłoniach filiżanki i uniosła brwi. – A teraz poważnie, czy mógłbyś mi opowiedzieć o sobie?

– Naprawdę chcesz to usłyszeć? – Jake spoglądał na nią jednocześnie z powątpiewaniem i nadzieją.

– Zapławdę napławdę – nalegała Sarah. Ona z kolei cytowała Elmera Fudda.

Jake tego nie wiedział, – lecz wybuchnął śmiechem.

– Choć, jak sądzę, mogłem już o tym napomknąć, powtórzę: lubię być z tobą, Sarah Cummings. Wierzę także głęboko, że masz takie samo poczucie humoru, jak ja.

– Nie przerywaj – poprosiła Sarah, skrywając zdumienie, jakie ogarnęło ją, gdy usłyszała uwagę Jake'a. Choć zwykle zachowywała się tak spokojnie, że nie było tego po niej widać, ceniła dobre dowcipy. Może miało to coś wspólnego z jej studiami historycznymi? Historia obfituje w informacje o różnych ludzkich śmiesznostkach. Tak czy inaczej, ją i Jake'a łączyło także podobne poczucie humoru.

– Właśnie skończyłem – wyjaśnił Jake, przerywając jej rozmyślania.

– Co skończyłeś? – zapytała Sarah, gdyż zgubiła już wątek rozmowy.

– Mówić – rozpromienił się Jake.

Sarah demonstracyjnie westchnęła.

– Przepraszam, jakoś nie mogę się skupić. – Spojrzała na zegarek. – W porządku, opowiadaj o swoim życiu.

Jake zmarszczył brwi.

– Jesteś twar… No dobrze, już raz to powiedziałem. Na czym skończyłem?

– Na szałasie przy torach kolejowych.

– Aha, tak. – Uśmiechnął się. – Naprawdę urodziłem się tu, w Sprucewood. W lecie, trzydzieści lat temu, jako najmłodszy z czterech synów. Byłem już jako dziecko niezbyt zdyscyplinowany.

– Terroryzowałeś otoczenie?

Jake uśmiechnął się i skinął głową.

– I raz po raz podnosiłem bunt. – Wzruszył ramionami. – Przyszedłem na świat jako ostatni; trzej bracia byli ode mnie dużo starsi. Myślę, że musiałem jakoś wyrazić siebie, zrobić coś innego albo zostać kimś innym.

– Co to znaczy? – zapytała Sarah. – Innym od kogo, czy od czego?

– Tradycja – oświadczył poważnie Jake. – Widzisz, pochodzę z rodziny o ponad stuletnich tradycjach pracy w organach ochrony porządku publicznego. – Wybuchnął śmiechem. – Myślę, że to jest u nas zakodowane w genach, czy coś w tym rodzaju. Moi przodkowie byli szeryfami, zastępcami szeryfów, policjantami… Wymień choćby jedną funkcję policyjną, a możesz być pewna, że któryś z nich ją sprawował.

– Nie do wiary. – Sarah czuła, że jest rzeczywiście zafascynowana. – Ponad sto lat i tradycja nie ginie?

– Aha. W każdym razie mój ojciec służył w policji, w Filadelfii.

– Przecież mieszkał tu, w Sprucewood?

– Hmm. – Smutny uśmiech pojawił się na ustach Jake'a. – Ojciec pochodził z Filadelfii, a mama z Sprucewood. Poznali się, zakochali się w sobie i wzięli ślub. Mieszkali w Filadelfii do czasu, gdy mama zaszła w ciążę. Wtedy postanowili osiedlić się tutaj.

– A twoi bracia? – zapytała Sarah. – Też są w policji?

– Tak, ale nie tutaj. Trzeci brat, Erie, ma trzydzieści trzy lata. Podobnie jak ojciec, pracuje w Filadelfii. Teraz przydzielili go do wydziału do walki z narkotykami. Jest tajniakiem.

– To chyba niebezpieczne?

– Tak, ale w dzisiejszych czasach samo życie jest niebezpieczne.

Biorąc pod uwagę jej własną sytuację, Sarah musiała się z tym zgodzić, jednak zauważyła filozoficznie:

– Tak, rzeczywiście, z tym, że życie na tym niedoskonałym świecie zawsze niosło ze sobą niebezpieczeństwa.

– Chyba tak. – Jake wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „Tak to już jest".

– Dlatego właśnie – dokończył myśl – świat potrzebuje takich ludzi, jakich dostarcza mu klan Wolffów.

– A następny brat?

– Royce. Ma trzydzieści sześć lat. Służy jako sierżant w Policji Stanowej Pensylwanii, na północy, tam, gdzie przecinają się granice stanów Pensylwania, Nowy Jork i New Jersey. To doprowadza nas do mojego najstarszego brata, Camerona.

Urwał. Na jego twarzy wyraźnie malował się podziw. Podjął opowiadanie:

– Cameron był i jest wzorem, kimś, z kim wszyscy pozostali bracia zawsze chcieli rywalizować. Uwielbiałem go, gdy dorastałem. – Uśmiechnął się kpiąco.

– Chyba właśnie dlatego czułem do niego taką niechęć, gdy byłem nastolatkiem. – Roześmiał się. – Tylko lekarz od czubków wiedziałby dlaczego.

– Niekoniecznie – zauważyła Sarah. – To całkiem naturalne. Łatwo odrzucić kogoś, kogo się podziwia, wiedząc, że nie można mu dorównać. – Uśmiechnęła się łagodnie. – Częste i naturalne zjawisko.

– Miło to usłyszeć – odparł Jake. – Nie mówmy więc o psychiatrze.

– Czym się zajmuje ten wspaniały Cameron? – zapytała Sarah.

– Jest agentem rządu federalnego. Chyba kimś, kogo kierują tam, gdzie mają największe kłopoty. Nie wiem dokładnie, on o tym nie mówi. – Jake roześmiał się. – Właściwie on o niczym za dużo nie mówi. Nazywają go samotnym wilkiem. Przyjaciele i wrogowie.

– Jest kimś w rodzaju bohatera?

– Od stóp do głów – odparł Jake poważnym tonem.

– To taki facet, któremu można zaufać natychmiast i bezgranicznie. Niema dwóch zdań. Jeśli powie, że coś zrobi, wszystko jedno co, można spać spokojnie. Nie tylko to zrobi, ale jeszcze zrobi w wielkim stylu.

– Imponujące.

– To prawda. – Jake uśmiechnął się. – Także nieco onieśmielające.

– Ale konieczne w sensie historycznym – uzupełniła Sarah tonem używanym podczas wykładów.

Jake zmarszczył brwi.

– Nie bardzo rozumiem…

– Typ bohaterski pojawia się we wszystkich okresach dziejów ludzkości – wyjaśniła. – Bohaterowie tworzą tkankę legend i mitów. Cywilizacja nie zaszłaby bez nich daleko. Pomagają zdefiniować ideał. – Uśmiechnęła się. – Właśnie przed chwilą podałeś znakomity przykład.

– Ideał – zamyślił się Jake. – Tak, Cameron taki właśnie jest. Nie tylko on. W nieco mniejszej skali także Erie i Royce.

– A ty nie?

– Ja? Ideałem? – Jake wybuchnął śmiechem. – Niestety, kochanie. Daleko mi do ideału. Nikt nie nazywa mnie samotnym wilkiem.

– Człowiekiem trzymającym się z dala od innych…

– Właśnie tak – przytaknął Jake. – Cameron trzyma się na uboczu, a jednak wywiera wpływ na życie nas wszystkich. – Roześmiał się. – Przynajmniej tego próbuje. Każdy przerzuca na niego jakąś część swych problemów. W każdym razie ja tak robię.

– Co na to twoi rodzice? Przecież on odbiera im jakąś cząstkę naturalnego autorytetu?

– Odbiera? Żartujesz? Mama i tata sami ciągle stawiali nam za przykład Camerona. Czasem myślę, że mama wierzy, że Cameron potrafi chodzić po wodzie. Ojciec aż do śmierci zaczynał każde zdanie od: „Cameron powiedział".

– Twój ojciec nie żyje?

– Tak. – Jake westchnął. – Zginął na służbie, dwa lata temu.

– Bardzo mi przykro – wyszeptała szczerze.

– Tak, mnie też. – Jake uśmiechnął się gorzko. – To właśnie jego śmierć sprawiła, że wróciłem do domu i zmieniłem styl swojego życia.

– I zakończyłeś swój bunt? – dopowiedziała.

– Raz na zawsze – przyznał. – Nagle dorosłem. Nadszedł czas, żeby odłożyć zabawki na bok i wziąć się w garść. Ukończyłem akademię policyjną, a potem rozpocząłem służbę. – Uśmiechnął się przewrotnie. – Teraz masz przed sobą żywe wcielenie konserwatywnego konformizmu.

– No proszę – skomentowała Sarah. Uśmiech Jake^ znów wzbudził w niej pożądanie. Żeby wziąć się w garść, spojrzała na zegarek. – Wielkie nieba! – wykrzyknęła. – Już prawie północ!

– O tej porze to normalne – zadrwił Jake i skrzywił się, pociągając łyk kawy. – Gorzej, że kawa wystygła. Zrobić następną?

– Nie, dziękuję. – Sarah pokręciła przecząco głową. – Muszę wracać do domu. Ty nie musisz jutro wcześnie wstać, żeby pójść do pracy?

– Nie – odpowiedział z satysfakcją. – Jutro mam wolną sobotę. Miałabyś ochotę na kolację, kino, albo na jedno i drugie?

Sarah odczuła pokusę, wielką pokusę. Przypomniała sobie jednak o kłopotach z Andrew Hollingsem i jego kolegami. Przez kilka godzin nie myślała o swoich problemach. Sprawiło to towarzystwo Jake'a, nawet te gorące, trudne chwile… Może właśnie one przede wszystkim?

To były chwile wyjątkowe. Beztroskie godziny spędzone tu, w zaciszu mieszkania Jake'a. Ale… pokazywać się z nim w miejscach publicznych… Narażać na spojrzenia…

– Ja… muszę sprawdzić, czy jutro wieczorem jestem wolna – skłamała. – Mógłbyś zatelefonować?

– Oczywiście.

Wstał i przeciągnął się.

Sarah stłumiła pełne podziwu westchnienie. Szeroka klatka piersiowa, mięśnie grające pod elastyczną skórą… Miała przed sobą okaz pięknego mężczyzny. Nie mogła dać po sobie poznać, jakie wrażenie zrobił na niej Jake.

– Może już mnie odwieziesz do domu – poprosiła. Zmusiła się, żeby wstać i podejść do stolika, na którym leżała jej torebka. – Jestem trochę zmęczona.


Później, gdy Sarah leżała już we własnym łóżku, stwierdziła nagle, że podczas wizyty u Jake'a nie tylko zapomniała o swym strachu. Przy Jake'u niczego się nie bała. Czuła się z nim bezpiecznie; Bezpieczniej niż kiedykolwiek przedtem w całym swoim życiu.

Jake nie jest bohaterem?

Uśmiech starł z twarzy Sarah napięcie wywołane jej troskami. Nie jest bohaterem?

To on tak powiedział, a ja i tak wiem swoje, pomyślała, zanim zdążyła zasnąć.


Jake cicho pogwizdywał, pokonując wyłożoną płytami ścieżkę prowadzącą do drzwi domu położonego na małej, dobrze utrzymanej działce przy spokojnej uliczce.

Czuł się dobrze, właściwie wspaniale. Tego dnia pogoda sprawiła, że świat wyglądał jak reklama pięknej jesieni w Pensylwanii. Słońce o barwie miedzi stało wysoko na niebie w kolorze głębokiego błękitu. Temperatura wzrosła do dwudziestu stopni Celsjusza. Powietrze, choć ciepłe i łagodne, nie straciło nic ze swej świeżości.

Jake otworzył zamek kluczem i wszedł do domu. W środku panowała cisza.

– Mamo, jesteś?

– Tak, rozmawiam przez telefon. – Maddy Wolfe wyjrzała zza ściany skrywającej wejście do kuchni i uśmiechnęła się do syna. – Chodź, porozmawiasz ze swoim bratem.

– Z którym? – zapytał Jake, przechodząc przez salon do dużej, nieskazitelnie czystej kuchni.

– Z Cameronem – odpowiedziała, wręczając mu słuchawkę.

– Witaj, wielki bracie – rzucił Jake. – Gdzie teraz jesteś?

– Nie twój interes – usłyszał znajomy, chłodny głos brata.

– Aha, znów bawisz się w tajnego agenta, prawda? – zadrwił Jake, uśmiechając się do obserwującej go matki. Zmarszczyła brwi w wyrazie dezaprobaty, a wtedy Jake uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Brawo! Co za przenikliwość! – skomentował Cameron. – Kiedy ty wreszcie dorośniesz?

Jake nie czuł urazy. Po prostu tak właśnie zwykle rozmawiali. Właściwie byłby rozczarowany, gdyby Cameron przestał w ten sposób żartować; bałby się, że brat przestał się nim interesować.

– Wszystko we właściwym czasie – odpowiedział.

– Zdajesz sobie przecież sprawę, że jestem jeszcze młody? To ty niedługo skończysz czterdziestkę, staruszku, nie ja – zareplikował jak zwykle.

– Mądrala – mruknął Cameron. – Co u mamy?

– Przecież właśnie z nią rozmawiałeś – zauważył Jack, patrząc na Maddy. – Dlaczego nie skorzystałeś z okazji i nie zapytałeś jej bezpośrednio?

– Zapytałem, Jake – odpowiedział Cameron przeciągle wzdychając. – Znasz przecież mamę. Nawet przechodząc atak serca powiedziałaby, że czuje się świetnie.

Jake zmierzył matkę pełnym żartobliwej powagi spojrzeniem. Mimo sześćdziesiątego roku życia wyglądała zdrowo i ładnie.

– Wygląda dobrze – zameldował bratu. – Okaz zdrowia. Zadbana i seksowna jak diabli.

– Jake! – Maddy upomniała go, odwracając głowę, żeby ukryć uśmiech.

– Dobrze się bawisz, chłopcze? – zapytał zgryźliwie Cameron.

– Robię, co mogę – odparł Jake.

– Nieźle pracujesz, Jake. – Głos Camerona wyrażał skrywaną pochwałę. – Wiesz, że Erie, Royce i ja jesteśmy z ciebie dumni?

– Tak, wiem. – Jake z trudem opanował drżenie głosu. Pochwała Camerona była cenniejsza niż złoto.

– Chcesz jeszcze porozmawiać z mamą?

– Tak… Jake?

– Co?

– Uważaj na siebie.

Jake głośno przełknął ślinę.

– Dobrze. Ty też.

– Jasne.

Przepełniony pewnością siebie głos brata rozproszył wszystkie wątpliwości Jake'a co do tego, czy pochwała, którą przed chwilą usłyszał, była szczera. Odwrócił się i wręczył słuchawkę matce.

– Jakiś agent federalny chce z tobą rozmawiać.

Maddy wzięła słuchawkę, jednak zwróciła się jeszcze do Jake'a:

– Upiekłam twoje ulubione ciasteczka. Są w słoju, jak zwykle.

– Fajnie. Jest kawa?

– Nie. Ale może byś ją zaparzył, kiedy ja będę rozmawiała z twoim bratem?

Pół godziny później Jake siedział naprzeciw Maddy przy kuchennym stole. Zajadał ze smakiem ciasteczka i popijał je kawą. Gdy jedno wpadło do filiżanki, Maddy spojrzała na syna strofująco i wstała, żeby przynieść łyżeczkę, którą można byłoby je wyłowić.

– Mam nadzieję, że nie jesz w ten sposób w towarzystwie – westchnęła, zajmując swoje miejsce za stołem.

– Mamo! Jestem wstrząśnięty! – zaprotestował Jake. – Czy muszę ci przypominać, że reprezentuję władze miejskie? Jestem ni mniej, ni więcej, tylko przedstawicielem prawa, a ty traktujesz mnie jak dziecko.

– Wiem o tym.

– Skoro mówimy o przedstawicielach prawa… Czy Erie i Roy odezwali się ostatnio?

– Tak. – Maddy uśmiechnęła się tak, jak powinna się uśmiechać dumna matka. – Royce zatelefonował wczoraj wieczorem, po służbie, a Erie dziś rano. Moi chłopcy pilnują mnie, jakbym była jakimś groźnym przestępcą. Ojciec byłby z nich zadowolony.

– Z najmłodszego także? – zapytał Jake, czując lekki niepokój.

– Ach, Jake – odparła. – Myślę, że z ciebie przede wszystkim.

– Dlatego, że zacząłem wreszcie respektować tradycję rodzinną?

– Nie. – Maddy pokręciła głową. – Dlatego, że opuściłeś dom jako zbuntowany chłopiec, a powróciłeś jako dojrzały mężczyzna.

Jake poczuł, że ogarnia go wzruszenie. Do diabła, pomyślał, kiedyś z tego kpiłem, a teraz wiem, że akceptacja rodziny to coś bardzo ważnego.

– Zrozum – ciągnęła Maddy, gdy nie doczekała się odpowiedzi. – Wiem, że twój ojciec byłby podwójnie zadowolony, gdyby tylko mógł wiedzieć, że wstąpiłeś do policji.

– Owszem – przytaknął. – Ja też tak uważam. – Przerwał, a po chwili wahania dodał: – Wiesz co? Właściwie to lubię tę pracę.

– Nigdy bym nie przypuszczała. Wiesz, to mi o czymś przypomniało. Przeczytałam dziś rano w gazecie, że zajmowałeś się sprawą rozebrania na części jakiegoś samochodu.

– Tak. Jacyś dranie rozmontowali luksusowy samo- chód do ostatniej śrubki. Pamiętaj, żeby zawsze zamykać drzwi garażu.

– Nie pouczaj mnie, Jake. – Spojrzała surowo na syna. – Nigdy nie zapominam o zamknięciu garażu, ani o niczym równie ważnym.

– Dobrze, już dobrze. – Jake roześmiał się i uniósł ręce na znak kapitulacji. – To tylko takie przyjazne ostrzeżenie.

– Hmm… – Maddy wstała, żeby posprzątać ze stołu. – Przygotowuję na wieczór faszerowaną paprykę. Chcesz wpaść na kolację?

Jake uwielbiał faszerowaną paprykę. Oczywiście, Maddy o tym wiedziała. Jake podejrzewał, że matka obawia się, że jej najmłodszy syn nie odżywia się właściwie.

– Prawdopodobnie będę zajęty – odpowiedział. – Być może umówię się na randkę.

– Być może? – Maddy uniosła brwi.

– Jeszcze nie jestem pewien – wyjaśnił. – Muszę do niej zatelefonować.

– Do niej? – Brwi Maddy uniosły się jeszcze wyżej.

– Do dziewczyny, którą niedawno poznałem – dodał. – Nazywa się Sarah Cummings. Jest nową wykładowczynią na wydziale historii.

– Inteligentna, prawda?

To pytanie wywołało wspomnienia. Jake przypomniał sobie, jak Sarah tłumaczyła mu, na czym polega rola bohatera.

– Tak – odpowiedział zdecydowanie. – Bardzo inteligentna.

– Ładna?

– Jake poczuł, że zdradza go przed matką wyraz twarzy. Nie dbał o to, gdyż wiedział, że i tak niczego przed nią nie ukryje.

– Tak. – Wzruszył ramionami. – Nie, nie jest ładna. Jest piękna.

Maddy obserwowała syna uważnie przez kilka bardzo długich sekund.

– Oho – powiedziała wreszcie. – Chyba wiem.

– Wiesz? – zdziwił się Jake. – Co wiesz?

– Wygląda mi to na miłość od pierwszego wejrzenia – oświadczyła.

– Od pierwszego wejrzenia! – obruszył się. – Po prostu poznałem pewną kobietę. Chyba oglądasz za dużo seriali w telewizji.

Maddy obrzuciła syna wszystkowiedzącym, matczynym spojrzeniem.

– W ogóle nie oglądam seriali. Dobrze o tym wiesz – oświadczyła wyniośle. – Po prostu rozpoznaję symptomy. U ciebie, chłopcze, występują wszystkie.

– Symptomy nie są ostatecznym dowodem choroby – odparł Jake. – Wiesz o tym doskonale.

– No cóż, zobaczymy – rzuciła pogodnie. – To co, zadzwonisz do niej?

– Tak, zadzwonię – odpowiedział, czując, że nie może się już tego doczekać. – Nie zamierzam jednak tego zrobić przy tobie i narazić się na dalsze uwagi o charakterystycznych symptomach, czy czymś w tym rodzaju.

– Dobrze, przepraszam – prychnęła pogardliwie Maddy. – Nie krępuj się. – Wskazała teatralnym gestem przymocowany do ściany aparat telefoniczny.

– Nie będę ci przeszkadzać. Obejrzę sobie sobotnie kreskówki.

Ruszyła do saloniku, jednak zatrzymała się w drzwiach i obrzuciła go wesołym, ironicznym spojrzeniem. Takim, jakie po niej odziedziczył.

– Powodzenia, Jake. Trzymam za ciebie kciuki.

Jake uśmiechnął się do matki i podszedł do telefonu.

Загрузка...