Rozdział 23

Podczas tygodni, które nastąpiły po ostatecznej rozprawie Horace’a z prześladowcami, jego życie w Szkole Rycerskiej zmieniło się nie do poznania.

Główna różnica polegała na tym, że Alda, Bryn i Jerome nie byli już jej uczniami — zostali usunięci nie tylko ze szkoły, ale także otrzymali zakaz przebywania na zamku i w jego okolicach. Sir Rodney już od pewnego czasu przypuszczał, że wśród młodszych uczniów dzieje się coś niedobrego; dyskretna wizyta Halta wyjawiła mu, w czym problem. Nastąpiło śledztwo, w którym Wyszła na jaw cała historia prześladowania Horace’a. Kiedy wszystko było już jasne, wyrok zapadł szybko i był nieodwołalny. Trzej uczniowie drugiego roku otrzymali pół dnia, by spakować swoje rzeczy. Wręczono im po niewielkiej sumie pieniędzy, zaopatrzono w zapas żywności na tydzień i odprowadzono do granic lenna, w których — jak dano im niedwuznacznie do zrozumienia — byli odtąd, łagodnie mówiąc, niemile widziani.

Kiedy oprawcy znikli, Horace zaczął w szkole nowe życie. W dalszym ciągu trzeba było sprostać niełatwym i wyczerpującym zadaniom, stawianym przed uczniami ale kiedy odszedł dodatkowy ciężar, jakim byli Alda, Bryn i Jerome, okazało się, że chłopak doskonale radzi sobie z treningiem, dyscypliną i nauką. Szybko zaczął zbliżać się do poziomu swoich kolegów, spełniając tym samym pokładane w nim przez sir Rodneya nadzieje. Co więcej, jego rówieśnicy, nie lękając się już nieuchronnej zemsty starszych kolegów, zaczęli odnosić się do niego znacznie życzliwiej i przyjaźniej.

Krótko mówiąc, miewał się coraz lepiej.

Żałował tylko, że nie zdążył należycie wyrazić swej wdzięczności Hakowi za tę, jakże radykalną, odmianę. Po wypadkach na leśnej polanie Horace’a umieszczono w szkolnej infirmerii, by dać mu czas na wyleczenie ran i okaleczeń. Spędził tam kilka dni, zaś kiedy został z niej zwolniony, okazało się, że Halt i Will wyruszyli już na doroczny Zlot Zwiadowców.


***

— Czy jesteśmy już blisko? — spytał Will, chyba dziesiąty już raz tego ranka.

Halt tylko westchnął cicho. Nie odpowiedział. Byli w drodze od trzech dni, więc Will miał wszelkie podstawy sądzić, że zbliżają się do celu. W ciągu ostatniej godziny kilkakrotnie wyczuł w powietrzu jakiś nowy, nieznany zapach. Powiedział o tym Hakowi, który odparł krótko:

— Sól. Zbliżamy się do morza. — Ale nie udzielił żadnych dodatkowych wyjaśnień. Will zerkał więc co jakiś czas chyłkiem na swojego nauczyciela, mając nadzieję, że może raczy podzielić się z nim jeszcze jakąś informacją, ale uważne spojrzenie zwiadowcy skupione było na drodze. Od czasu do czasu Halt zerkał też na drzewa po bokach drogi.

— Czy szukasz czegoś? — spytał Will i tym razem usłyszał od Halta coś więcej niż tylko burknięcie.

No, wreszcie jakieś sensowne pytanie — odparł zwiadowca. — Owszem, prawdę mówiąc, czegoś szukam. Dowódca zwiadowców zawsze wystawia straże wokół terenu zgromadzenia. A ja zawsze staram się wywieść je w pole.

— Ale po co? — zdziwił się Will, a Halt pozwolił sobie na mały uśmieszek.

— Żeby nauczyć ich moresu — wyjaśnił. — Będą próbowali zajść nas od tyłu i niepostrzeżenie śledzić, żeby móc potem powiedzieć, że wzięli mnie w zasadzkę. To taka głupia gra, w którą lubią się bawić.

— Ale dlaczego głupia? — zainteresował się Will. Wyglądało to przecież zupełnie tak samo, jak wiele ćwiczeń, jakimi regularnie zajmowali się on i Halt. Szpakowaty zwiadowca odwrócił się, wbijając wzrok w Willa.

— Głupia, bo nigdy im się nie udaje — oznajmił. — Tego roku będą starać się jeszcze bardziej, bo wiedzą, że przywożę ze sobą ucznia. Będą chcieli sprawdzić, do czego się nadajesz.

— To część sprawdzianu? — zapytał Will.

— Początek. — Halt skinął głową. — Pamiętasz, co mówiłem ci wczoraj wieczorem?

Will przytaknął. Minionej nocy, a także i jeszcze poprzedniej, Halt cichym, spokojnym głosem wyjaśnił mu, jak ma się zachowywać podczas zgromadzenia. Ostatnio omawiali taktykę na wypadek zasadzki — takiej właśnie, o której teraz mówił zwiadowca.

— A kiedy… — zaczął, ale nagle Halt zamarł w bezruchu, jednocześnie unosząc palec i nakazując ciszę. Will natychmiast zamilkł. Zwiadowca odwrócił lekko głowę do tyłu. Oba konie nadal podążały naprzód, nie zmieniając rytmu swych kroków.

— Słyszysz? — spytał szeptem Halt. Will także spojrzał przez ramię. Wydawało mu się, że słyszy gdzieś z tyłu cichy stukot kopyt. Nie był tego jednak pewien. Tętent ich własnych koni skutecznie zagłuszał wszelkie inne podobne dźwięki. Jeśli za nimi ktoś był, jechał konno w dokładnie tym samym rytmie.

— Zmiana kroku — syknął Halt. — Na trzy: jeden… dwa… trzy!

Jednocześnie trącili swoje wierzchowce czubkiem lewej stopy w okolicy lewej łopatki. Był to jeden z wielu sygnałów, na które nauczono reagować Wyrwij a i Abelarda.

W tej samej chwili oba konie zawahały się, zwolniły na sekundę, opuszczając jeden krok — by zaraz znów ruszyć naprzód miarowym stępem.

Jednak ta krótka chwila opóźnienia spowodowała, że Will usłyszał jakby echo ich kroków dobiegające z minimalną zwłoką. Trwało to tylko chwilę, bo zaraz potem ten ktoś, kto podążał za nimi, również zmienił rytm końskich kroków i znów nie było niczego słychać.

— Koń zwiadowcy — rzekł cicho Halt. — Dam głowę, że to Gilan.

— Skąd możesz wiedzieć? — spytał Will.

— Tylko koń zwiadowcy może tak szybko zmienić krok. A Gilan dlatego, że to zawsze jest on. Wyłazi ze skóry, żeby mnie przechytrzyć.

— Dlaczego? — na to pytanie Halt obdarzył Willa surowym spojrzeniem.

— Dlatego, że był moim ostatnim uczniem — wytłumaczył. — A z jakiegoś niezrozumiałego powodu byli uczniowie wprost marzą o tym, by przyłapać swojego mistrza z opuszczonymi portkami. — Spoglądał na Willa tak oskarżycielsko, że chłopak już zamierzał zaprotestować i zapewnić go, że on nigdy nie zachowa się w ten sposób. Uświadomił sobie jednak, że prawdopodobnie nie omieszka spróbować, i to w dodatku przy pierwszej nadarzającej się okazji. Nie powiedział więc nic.

Halt znów dał sygnał, który oznaczał „milczeć — uwaga!”. Wpatrywał się w drogę przed nimi.

— To będzie dobre miejsce — rzekł po chwili. — Gotów? Trakt przebiegał obok dużego drzewa, którego gałęzie zwisały tuż nad ich głowami. Will przyjrzał mu się przez chwilę i skinął głową. Wyrwij oraz Abelard zbliżyły się od tego miejsca równomiernym krokiem. Gdy były już całkiem blisko, Will wysunął stopy ze strzemion i stanął w kucznej pozycji na grzbiecie Wyrwija. Konik podążał niezmiennym rytmem.

Gdy zaleźli się pod gałęziami, Will wyciągnął ramiona i chwycił się najniższej z nich, podciągając się do góry. W tej samej chwili konik zaczął uderzać kopytami nieco mocniej, wybijając każdy krok głośniej, by śledzący ich człowiek nie mógł się zorientować, że oto nagle wierz chowiec wyzbył się ciężaru.

Will bezgłośnie wspiął się na drzewo, aż znalazł gałąź, która zapewniała mu solidne oparcie, a zarazem dobrą widoczność. Spostrzegł Halta i oba konie oddalające się traktem.

Gdy dotarli do następnego zakrętu, Halt dał znać Wyrwijowi, by szedł dalej przed siebie, a sam spiął wodze Abelarda i zeskoczył z siodła. Upadł na kolana, jakby szukał na ziemi jakichś śladów.

Teraz Will wyraźnie słyszał stukot kopyt konia podążającego ich śladem. Spojrzał w tamtą stronę, ale poprzedni zakręt wciąż skrywał jeźdźca i jego wierzchowca.

A potem dźwięk kopyt umilkł.

Willowi zaschło w ustach, a serce biło wciąż mu mocniej i mocniej. Gotów byłby się założyć, że taki łomot musi być słyszalny w promieniu pięćdziesięciu metrów. Jednak szkolenie nie poszło na marne, toteż stał bez ruchu na gałęzi drzewa, w cieniu liści… i spoglądał na drogę.

Dostrzegł ruch!

Dostrzegł go właściwie kątem oka, jakby to było tylko złudzenie. Spoglądał w to miejsce przez sekundę czy dwie, nim przypomniał sobie nauki Halta: „Nie skupiaj uwagi na jednym punkcie. Przez cały czas obserwuj tak szeroki zakres przestrzeni, na ile to możliwe. Twoja uwaga nie może ani przez chwilę pozostać bezczynna. Dostrzeżesz go jako ruch, nie jako postać. Pamiętaj, on także jest zwiadowcą i doskonale opanował sztukę pozostawania niewidzialnym”.

Will wyostrzył wzrok, by dostrzegać jak najwięcej i patrolować leśny gąszcz. Nie minęło kilka sekund, a jego umysł zarejestrował kolejny ruch. Oto gałąź wróciła na swoje miejsce, gdy niewidzialna sylwetka zmierzała swemu celowi, potem dziesięć metrów dalej lekko zakołysał się krzak. Za chwilę znów spostrzegł kępę wysokiej trawy, której źdźbła rozprostowywały się — przed chwilą ktoś postawił tam stopę.

Will stał w bezruchu. Nie mógł nadziwić się, że śledzący ich osobnik potrafił przemieszczać się przez las tak sprawnie, że wciąż jeszcze nie zdołał go zobaczyć. Najwyraźniej ten drugi zwiadowca pozostawił konia w tyle i skradał się w stronę Halta pieszo. Will rzucił okiem w stronę swojego mistrza. Nauczyciel nadal zdawał się skupiony na jakichś śladach, dostrzeżonych w pyle drogi.

Kolejne poruszenie w lesie. Niewidoczny zwiadowca minął kryjówkę Willa i kierował się w stronę drogi, zamierzając zaskoczyć Halta od tyłu.

Nagle, jakby znikąd, pośrodku drogi wyrosła postać w szarozielonym płaszczu — jakieś dwadzieścia metrów od przycupniętego Halta. Will zamrugał oczami. Przed chwilą go tam nie było, a teraz jakby się zmaterializował — no właśnie, pojawił się jakby znikąd. Dłoń Willa powędrowała z wolna ku kołczanowi i znieruchomiała. Poprzedniej nocy Halt pouczył go: „Zaczekaj, aż zacznie rozmowę. Dopóki będzie milczał, dosłyszy twoje najlżejsze poruszenie”.

Will skarcił się w duchu za pochopny odruch. Miał nadzieję, że… ale nie, najwyraźniej powstrzymał się na czas. Usłyszał młodzieńczy, radosny głos:

— Halt! Halt!

Halt odwrócił się i powoli wyprostował, otrzepując przy tym kurz z kolan. Przechylił głowę na bok, przyglądając się postaci wyrosłej pośrodku drogi; mężczyzna opierał się niedbale o długi łuk, taki sam jak łuk Halta.

— O, Gilan — odpowiedział. — Widzę, że nadal trzymają się ciebie psie figle.

Wysoki zwiadowca wzruszył ramionami i uśmiechnął się:

— Zapewne, a ty właśnie padłeś ofiarą jednego z nich drogi mistrzu.

Gdy Gilan wypowiadał te słowa, ręka Willa zdążała w żółwim tempie, lecz nieuchronnie, ku kołczanowi. Dobył strzały i umieścił ją na cięciwie.

Teraz znów przemówił Halt:

— Doprawdy? — zdziwił się. — Jakiegoż to znów żartu padłem ofiarą?

Gdy Gilan odpowiadał swemu dawnemu mistrzowi, w jego głosie wyraźnie słychać było rozbawienie:

— Daj spokój, Halt. Przyznaj się. Raz wreszcie udało mi się wywieść cię w pole. A próbowałem już od tylu lat!

Halt w zamyśleniu podrapał się po brodzie.

— Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie pojąć, co cię skłania, żeby wciąż podejmować te próby.

Gilan roześmiał się.

— Naprawdę nie zdajesz sobie sprawy, ile radości doznaje uczeń, jeśli uda mu się przechytrzyć swojego mistrza? Przyznaj się, nie zwlekaj. Tego roku ja jestem górą-

Podczas gdy rosły mężczyzna przemawiał, Will naciągnął łuk, mierząc precyzyjnie w pień drzewa odległy o jakieś dwa metry od Gilana. Gorączkowo powtarzał w myśli polecenia swego mistrza: „Podejdź do przeciwnika na tyle blisko, żeby przestraszyć go, kiedy strzelisz. Ąle na litość boską, nie za blisko. Może wykonać jakiś niespodziewany ruch, a nie chciałbym, żeby twoja strzała przebiła go na wylot!”

Halt nie ruszył się ani o cal. Gilan zaś przestępował z nogi na nogę, wyraźnie speszony. Niezmącony spokój dawnego nauczyciela zaczynał go niepokoić. Jakby wreszcie przyszło mu do głowy, że może sprawy nie całkiem mają się tak, jak sądził — może Halt kryje coś w zanadrzu, i tylko próbuje wyłgać się z niezręcznej sytuacji.

Kolejne słowa Halta dały mu jeszcze więcej do myślenia.

— No tak… uczeń i mistrz. Cóż za przedziwna kombinacja. Powiedz mi jednak, Gilanie, mój drogi uczniu, czy przypadkiem tego roku o czymś nie zapomniałeś?

Może swoisty ton, jakim Halt wypowiedział słowo „uczniu” uświadomił Gilanowi, że popełnił fatalny błąd. Dopiero teraz zaczął rozglądać się za nieobecnym czeladnikiem.

Jednak w tej samej chwili Will wypuścił strzałę.

Pocisk świsnął w powietrzu i utkwił, drżąc, w pniu drzewa. Zaskoczony Gilan odwrócił się, a potem od razu spojrzał dokładnie tam, gdzie znajdował się Will. To zdumiewające, że całkowicie zaskoczony Gilan bezbłędnie określił kierunek, z którego padł strzał.

Gilan pokręcił głową z niedowierzaniem. Jego bystre oczy wypatrzyły drobną sylwetkę w zielonoszarym płaszczu, skrytą w cieniu liści drzewa.

— Złaź, Willu — zawołał Halt. — Pozwól, że przedstawię ci Gilana, jednego z bardziej nieostrożnych zwiadowców — pokręcił głową z wyraźnym ubolewaniem. — A mówiłem ci — rzekł, zwracając się do swego byłego ucznia — żebyś nigdy nie działał zbyt pochopnie. Nieco więcej rozwagi. Powtarzałem ci to, jak jeszcze byłeś młodym chłopakiem.

Gilan przytaknął skinieniem głowy, wyraźnie zawstydzony. Zmieszał się jeszcze bardziej, gdy Will zeskoczył z najniższej gałęzi i rosły zwiadowca zorientował się, młody i drobny był jego „przeciwnik”.

— Widać tak bardzo chciałem schwytać starego, siwego lisa, że przegapiłem małego małpiszona, co krył się na drzewie — stwierdził z uśmiechem.

— Małpiszona, powiadasz? — mruknął Halt. — Może i tak, ale skoro już o tym mowa, to kto w takim razie wyszedł dziś na osła? Willu, to jest Gilan, mój dawny uczeń a obecnie zwiadowca w lennie Meric — choć nie pojmuję, co takiego uczynili jego mieszkańcy, by ich nim pokarać.

Gilan uśmiechnął się szerzej i wyciągnął dłoń do Willa.

— A ja myślałem, że pierwszy raz w życiu udało mi się przechytrzyć cię, mistrzu — zawołał wesoło. — Więc to ty jesteś Will. — Potrząsnął mocno jego dłonią. — Miło mi cię poznać. Nieźle się spisałeś, młody człowieku.

Uradowany Will zerknął na Halta, a ten nieznacznie skinął głową. Will przypomniał sobie jeszcze jedną rzecz, o której mówił mu Halt: „Jeśli przewyższyłeś kogoś, nie chełp się z tego powodu. Bądź wielkoduszny, pochwal go za to, w czym dobrze się sprawił. Porażka zaboli go, ale on nie da tego po sobie poznać. Ty zaś powinieneś pokazać, że potrafisz to docenić. Pochwałami możesz zyskać sobie przyjaciela. Przechwałki to jedynie sposób na to, by przysporzyć sobie wrogów”.

— Tak, nazywam się Will — odpowiedział i dodał: — Czy zechciałbyś mnie nauczyć poruszać się w sposób tak niedostrzegalny? To było coś wspaniałego.

Gilan zaśmiał się z zażenowaniem.

— Chyba trochę przesadzasz. Jestem pewien, że widziałeś mnie z daleka.

Will pokręcił głową. Pamiętał doskonale, jak usilnie starał się wypatrzyć Gilana. Teraz, gdy się nad tym zastanowił, doszedł do wniosku, że i pochwały, i prośba były jak najbardziej na miejscu.

— Zobaczyłem cię dopiero, kiedy wyszedłeś na drogę — wyznał. — Widziałem ruch — od czasu do czasu — więc domyślałem się, którędy szedłeś. Jednak kiedy obchodziłeś ten zakręt, ciebie samego nie dostrzegłem ani razu. Naprawdę chciałbym umieć poruszać się w taki sposób.

Widać było, że szczera pochwała Willa sprawiła Gilanowi przyjemność.

— Ha — odezwał się do Halta — widzę, że ten młodzieniec jest nie tylko utalentowany, ale posiada również nienaganne maniery.

Podczas tej wymiany grzeczności Halt spoglądał kolejno na swych uczniów, młodszego i starszego. Skinieniem głowy wyraził uznanie dla taktownych słów Willa.

— Umiejętność krycia się w marszu zawsze była najmocniejszą stroną Gilana — stwierdził. — Jeśli zgodzi się udzielić ci kilku lekcji, z pewnością na tym skorzystasz.

Położył rękę na ramieniu swego byłego czeladnika:

— Miło cię widzieć!

Dopiero teraz powitali się serdecznym uściskiem. Po chwili Halt odsunął Gilana na długość ramion i przyjrzał mu się uważnie.

— Z każdym rokiem stajesz się coraz chudszy oświadczył. — Kiedy wreszcie nabierzesz nieco ciała? Skóra i kości!

Gilan zaśmiał się. Widać było, że takie docinki ze strony Halta nie były dla niego niczym nowym.

— Ty masz dosyć sadła za nas dwóch — zauważył i szturchnął Halta w bok. — Czy mi się wydaje, czy brzuch ci rośnie? — wyszczerzył zęby do Willa. — Założę się, że przesiaduje całymi dniami na ganku, tobie zostawiając wszystkie prace domowe, czyż nie?

Nim Halt i Will zdążyli odpowiedzieć, odwrócił się i gwizdnął. Po kilku sekundach zza zakrętu wybiegł jego koń. Gdy młody zwiadowca wskoczył na jego grzbiet, Will u siodła dostrzegł przytroczony miecz w pochwie. Zdziwiony zapytał Halta:

— Myślałem, że nam nie wolno nosić mieczy?

Halt w pierwszej chwili nie zrozumiał, o co mu chodziło, i zmarszczył brwi, ale patrząc w ślad za spojrzeniem ucznia, pojął, o czym chłopak mówi.

— Nie, nikt nam tego nie zakazuje — wyjaśnił, gdy obaj wsiadali na koń. — Idzie tu o kwestię właściwego porządku rzeczy. Trzeba całych lat nauki, by umieć sprawnie posługiwać się mieczem, a my nie mamy na to czasu. Musimy nabywać inne umiejętności.

Uprzedzając kolejne pytanie Willa, ciągnął:

— Ojciec Gilana jest rycerzem, toteż nim Gilan przystał do zwiadowców, uczył się przez kilka lat szermierki. Uznano go za wyjątkowy przypadek i pozwolono mu kontynuować lekcje również wtedy, gdy został moim czeladnikiem.

— Ale ja myślałem… — zaczął Will i umilkł. Gilan zrównał się z nimi, a Will nie był pewien, czy wypada zadać kolejne pytanie w jego obecności.

— Tego przy Halcie nigdy nie mów — poradził mu Gilan, który usłyszał ostatnie jego słowa. — Odpowie ci tylko: „Jesteś uczniem, za wcześnie na myślenie” albo:

Gdybyś naprawdę pomyślał, tobyś nie pytał”.

Will nie mógł powstrzymać uśmiechu. Halt niejeden raz zwracał się do niego dokładnie tymi słowy, a przy tym Gilan znakomicie go naśladował. Teraz jednak obaj mężczyźni spoglądali na niego, czekając na pytanie, którego nie zadał. Postanowił więc zaryzykować. — Jeśli ojciec Gilana jest rycerzem, czy nie znaczy to, że jego syn powinien znaleźć się w Szkole Rycerskiej? Czy może też ktoś stwierdził, że jest za niski?

Halt i Gilan spojrzeli po sobie. Halt uniósł jedną brew i dał Gilanowi znak, żeby odpowiedział. — Owszem, mogłem pójść do Szkoły Rycerskiej — wyjaśnił Gilan — ale wolałem przystać do zwiadowców. — Jak widzisz, bywa i tak — zauważył Halt. Will zamyślił się chwilę. Zawsze wydawało mu się, że zwiadowcy nie rekrutowali się spośród szlachetnie urodzonych. Najwyraźniej nie miał racji.

Ale ja myślałem… — zaczął i natychmiast zdał sobie sprawę, że popełnił błąd. Halt i Gilan spojrzeli na niego, potem po sobie i odparli zgodnym chórem:

— Jesteś tylko uczniem. Na myślenie przyjdzie jeszcze czas.

Spięli wierzchowce i oddalili się od niego, Will czym prędzej uderzył piętami w boki Wyrwij a, by ich dogonić. Zwiadowcy rozsunęli się, by wpuścić go między siebie. Gilan zerknął na niego z uśmiechem. Halt był ponury jak zawsze. Jednak, gdy podążali dalej w milczeniu, Will uświadomił sobie, że stał się cząstką grupy wybrańców elitarnego korpusu, skupiającego ludzi, których łączą szczególne więzy.

Poczucie owej przynależności dało mu nieznany dotąd spokój, tak jakby pierwszy raz w życiu znalazł się we własnym domu.

Загрузка...