ROZDZIAŁ PIĄTY

Ruszyli w kierunku wyjścia.

Alex nawiązał pogawędkę z Natem, czy raczej snuł monolog o swoim nowym samochodzie. Nat od czasu do czasu wypowiadał jakieś monosylaby.

– Nie jest zbyt rozmowny – wyszeptała Cleo do Purdy.

– Jest zmęczony. Poza tym odzywa się tylko wtedy, kiedy ma coś do powiedzenia.

W przeciwieństwie do Aleksa, dodała w duchu.

– Silny, małomówny facet?

– Coś w tym rodzaju.

– Zawsze zastanawiało mnie, co niektóre kobiety widzą w takich mrukach? Na dłuższą metę to chyba nudne. – Cleo uśmiechnęła się dwuznacznie.

Purdy pomyślała o wizycie u Nata. Zabrał ją nad rzekę, cierpliwie odpowiadał na wszystkie, nawet najgłupsze pytania. Był naprawdę uroczym gospodarzem. A teraz, na lotnisku, tak cudownie ją pocałował pośród hałaśliwego tłumu.

Nie, z Natem nie sposób się nudzić.

– Nie, nie jest nudne – zaprzeczyła twardo.

– W takim razie musisz być naprawdę zakochana – roześmiała się Cleo.

Purdy odetchnęła z ulgą. Nat miał rację, ich narzeczeństwo zostało przyjęte jako coś oczywistego.

– Tak, jestem – potwierdziła sucho. – Ale dość o mnie. Jak tam przygotowania do ślubu? Wszystko już zapięte na ostatni guzik?

Odpowiedź na to pytanie zajęła Cleo niemal całą drogę.

Suknia, muzyka, kwiaty… Purdy słyszała słowa, ale nie zwracała uwagi na treść, tylko od czasu do czasu rzucała: „naprawdę?", „żartujesz!", „coś takiego!", co Cleo w zupełności wystarczało.

Dochodziła ósma rano i ruch na ulicach Londynu zaczynał nabierać tempa. Purdy, świeżo upieczona Australijka, patrzyła na zatłoczone ulice z odrazą. W ogóle czuła się tu kompletnie obco, choć wychowała się w tym mieście.

Nagle rozejrzała się niespokojnie.

– Cleo, przecież to nie jest droga do hotelu!

– Nie jedziemy do hotelu. Odwołałam waszą rezerwację, Purdy.

– Co takiego?!

Mogła sobie protestować.

– Chyba nie sądziliście, że pozwolimy wam nocować w hotelu. Omówiłam to z mamą już wieki temu. Zostajecie u nas.

– Cleo, ale…

– Wszystko już załatwione. O nic nie musicie się martwić. Marisa, Phil i dzieciaki zamieszkają u rodziców, a wy u nas. Zajmiecie pokój gościnny.

– Ale…

– Nie ma o czym mówić. Przecież ja i Alex wyjeżdżamy zaraz po ślubie na całe trzy tygodnie i przez ten czas będziecie mieć dom dla siebie. Zostawimy wam też auto. – Cleo spojrzała triumfalnie na siostrę. – I co, zły pomysł?

W ciągu niecałego kwadransa dotarli pod dom Cleo.

– Przykro mi – powiedziała Purdy, kiedy zostali sami w pokoju gościnnym. Wpatrywała się w wielkie małżeńskie łoże. – Nie miałam pojęcia, że Cleo może dopuścić się czegoś takiego. Najchętniej bym ją zamordowała.

– To nie twoja wina – uspokoił ją Nat. – Poza tym Cleo miała jak najlepsze intencje. Nie możesz przecież winić jej za to, że tak bardzo się za tobą stęskniła.

– Masz rację – potwierdziła w zamyśleniu. – Ale zawsze mnie denerwował sposób, w jaki moja siostra załatwia takie sprawy. Zupełnie nie liczy się ze zdaniem innych.

– Podobnie postępowała Kathryn. Można wściekać się na takie kobiety, jednak jedno trzeba im przyznać. Mają w sobie tyle wdzięku, że sam nie wiesz, kiedy wpadasz w ich sidła.

Nat przysiadł na łóżku, a po chwili z lubością się położył, wygodnie układając ramiona pod głową. Purdy zrobiła to samo.

– Przyjemne mieszkanie – powiedział. – Za jakiś czas będziemy mogli przyprowadzić tu Williama i Daisy.

– Tak, ale… czy nie będzie nam trochę niewygodnie? – Purdy zawahała się. – W jednym łóżku?

Leżała odprężona i spokojna, z burzą ciemnych włosów, które przesłaniały jej twarz. Tak pragnął ją przytulić i uspokoić…

No cóż, pewnie marzyła teraz o Rossie.

– To tylko tydzień – powiedział obojętnie. – Po wyjeździe Cleo i Aleksa będziemy mieli osobne sypialnie.

Czekał go tydzień tortur. Będą sypiać tuż obok siebie, ale nie razem. Jak on to wytrzyma?

– Mógłbym spać na podłodze, ale łóżko jest ogromne, a pokój mały i nie bardzo będę miał gdzie się ułożyć. Poza tym, gdyby Cleo nagle tu weszła, wszystko by się wydało.

– Masz rację, to nie wchodzi w grę. Tylko trochę mi głupio, bo ty i Kathryn…

Jak ona zdoła zasnąć u jego boku? Przecież tak na nią działał…

– Nie martw się tym. Łóżko jest naprawdę duże i jakoś sobie poradzimy. Powinniśmy się cieszyć, że wszystko idzie jak najlepiej. Mamy wygodne mieszkanie w samym centrum Londynu, do którego będziemy mogli przenieść Williama i Daisy. Cleo i Alex nie mają żadnych podejrzeń co do naszego narzeczeństwa, a to dowodzi, że inni też niczego się nie domyślą. Przebrniemy przez ślub, załatwimy formalności związane z dziećmi, i ani się obejrzysz, jak wrócisz do Rossa.

– To prawda. – Nagle uświadomiła sobie, że od wyjazdu z Cowen Creek ani razu nie pomyślała o Rossie. – Mówił, że będzie mu mnie brakować. Wziął nawet mój numer telefonu w Londynie…

– Widzisz? Jestem pewien, że Ross będzie tęsknił za tobą bardziej, niż ci się wydaje. Przyjazd do Londynu był najlepszą rzeczą, jaką mogłaś zrobić.

Śniadanie, jakie przygotowała Cleo, było niezwykle uroczyste. Purdy zaczęła nawet mieć wyrzuty sumienia, że tak niesprawiedliwie osądzała siostrę, jednak trwało to tylko chwilę.

– Naprawdę aż tyle czasu musicie poświęcić bliźniakom? – narzekała Cleo. – Wieczory moglibyście sobie odpuścić. Nie macie pojęcia, ile imprez szykuje się w Londynie przed naszym ślubem!

Nat przejął inicjatywę. Najwyraźniej lata praktyki przy boku Kathryn nauczyły go, jak należy odmawiać tego typu prośbom.

– Ale przynajmniej na jedno popołudnie porywam Purdy i od tego nie odstąpię – powiedziała stanowczo Cleo. – Na środę zaplanowałam zakupy i od tego się nie wymigasz, siostrzyczko. Jestem pewna, że oprócz dżinsów i rozciągniętych podkoszulków niewiele ubrań masz w walizce.

– No cóż, to prawda – potwierdziła Purdy.

Nat spojrzał na nią ciekawie. Jak zwykle i tym razem miała na sobie spodnie i bawełniany podkoszulek, jednak mimo zmęczenia wyglądała pięknie.

– Mnie się podoba – powiedział entuzjastycznie.

– Domyślam się – prychnęła Cleo. – Jednak teraz Purdy jest w Londynie i nie może w takim stroju pokazać się choćby na proszonej herbatce, nie mówiąc już o bardziej uroczystych przyjęciach.

– W porządku – machnęła ręką Purdy. – Wybiorę się z tobą po te zakupy w środę, skoro tak bardzo ci na tym zależy. Ale resztę czasu naprawdę musimy poświęcić Williamowi i Daisy.

– Mam pokorną prośbę, żebyście zarezerwowali sobie sobotę – wtrąciła kąśliwie Cleo. – Wiem, że to jedynie mój ślub, Purdy, i że jestem tylko twoją siostrą, jednak po cichu liczyłam, że znajdziesz dla mnie trochę czasu.

– Ależ Cleo…

– Wszyscy są was bardzo ciekawi, a wy zamierzacie kryć się po kątach. I co ja powiem ludziom?

By załagodzić sytuację, Purdy obiecała, że z Natem wezmą udział w przyjęciu u Sabriny, znajomej Cleo. Po skończonym śniadaniu Alex szybko się pożegnał.

– Ktoś musi pracować – powiedział i wyszedł. Niestety, ku rozczarowaniu Purdy, Cleo z uwagi na przygotowania do ślubu wzięła sobie urlop na tydzień przed ślubem.

– Mama i tata przyjdą na kolację – oznajmiła. – Przed południem mam parę spraw do załatwienia na mieście i małe zakupy. Może wybrałabyś się ze mną?

– Purdy jest zmęczona – przerwał jej Nat. – Nie spała całą drogę.

– Lepiej przemęczyć się przez dzień i zasnąć dopiero wieczorem. Wtedy szybciej znikną problemy związane ze zmianą czasu.

– Wolę, żeby Purdy została ze mną – powiedział stanowczo Nat i Cleo zaniechała dalszych dyskusji.

– Jak uważasz. Tylko nie miejcie do nikogo pretensji, jeśli nie będziecie mogli spać w nocy.

Purdy zasnęła natychmiast, ledwie przyłożyła głowę do poduszki, i spała bite cztery godziny, natomiast Nat siedział w rogu łóżka i przyglądał się jej z czułym zaciekawieniem.

Nie dało się ukryć, że niezwykle polubił jej wiecznie potargane włosy, nieregularne rysy, długie, cieniste rzęsy i niezwykłą szarość oczu. Prawdę mówiąc, lubił w niej wszystko.

Poza jednym. Że była po uszy zakochana w Rossie Grangerze.

– Purdy! – Delikatnie dotknął jej ramienia. – Purdy, czas się obudzić.

Coś mruknęła, potem z trudem uniosła powieki, i na widok Nata uśmiechnęła się. Jeszcze nie kojarzyła, gdzie jest i co robi z Natem w jednym pokoju, ale to, że są razem, wyraźnie jej się spodobało.

– Już prawie druga – powiedział miękko. – Jeśli będziesz spała dłużej, dasz Cleo powód do triumfu, bo nie zmrużysz oka w nocy.

Ciężko podniosła się z łóżka.

– Czy wyglądam równie źle, jak się czuję? – zapytała, przeczesując dłonią włosy.

Jak mogła wyglądać źle, skoro wyglądała tak cudnie? Rześka czy zaspana, wypoczęta czy zmęczona, zawsze równie piękna… Do diabła, a teraz tak rozkosznie się przeciągnęła!

Nat jeszcze o tym nie wiedział, ale miał wszelkie symptomy choroby zwanej miłością.

– Prysznic postawi cię na nogi – odezwał się, z trudem opanowując dziwną tęsknotę, a prościej mówiąc, pożądanie.

Po dwudziestu minutach, wykąpana i ubrana w świeże ciuchy, Purdy poczuła się jak nowo narodzona.

Rozczesując wilgotne włosy, weszła do kuchni, gdzie Nat szykował coś do jedzenia.

– Spałeś choć trochę? – zapytała.

– Uciąłem sobie krótką drzemkę w pokoju na sofie

– odpowiedział. – Później wziąłem prysznic i zadzwoniłem do Ashcroftów. Umówiłem się z nimi na dzisiejsze popołudnie. Dobrze by było, gdybyśmy poszli tam we dwoje, jeśli jednak nie masz ochoty, zrozumiem.

– W końcu po to tu jestem – powiedziała energicznie.

– Zapłaciłeś za mój bilet, teraz kolej na mnie, bym wywiązała się z umowy.

Nat spojrzał na nią nieprzeniknionym wzrokiem.

Podróż do domu Ashcroftów okazała się prawdziwym koszmarem. Purdy zdążyła już zapomnieć, jak męczący i hałaśliwy jest Londyn. Mogła sobie jedynie wyobrazić, co czuje Nat, spoglądając na jej rodzinne miasto. Rodzinne, a jednak kompletnie obce, wręcz wrogie.

Ogromne australijskie przestrzenie, poczucie wolności, cudowne niebo, palące słońce, cisza, to był jej świat, choć inni sądzili inaczej. Dla Nata, Rossa i pozostałych Australijczyków, których poznała, na zawsze pozostanie Angielką, mieszkanką brudnego, hałaśliwego Londynu.

Purdy zerknęła na Nata. Nawet w zwykłych dżinsowych spodniach i bawełnianej koszulce wyglądał jak człowiek z innego świata, jak ktoś, kto przynależy do rozległych przestrzeni, otwartego nieba i tysiąca barw.

Kiedy oprowadzał ją po Mack River, pewnie widział w niej wielkomiejską dziewczynę, która wprawdzie pragnie wtopić się w australijską rzeczywistość, ale nigdy jej się to nie uda i zawsze będzie tu obca. Pewnie wydała mu się śmieszna, kiedy opowiadała o swej fascynacji tą ziemią…

– Cieszę się, że jesteś ze mną – powiedział, przerywając jej niezbyt miłe rozmyślania. – Nie wiem, czy sam dałbym sobie radę.

– Och, na pewno – odparła. Był uprzejmy, podkreślał, że jest mu potrzebna… no cóż, odebrał dobre wychowanie i tyle. Nie łudziła się, by mogło chodzić o coś więcej.

Dom Ashcroftów znajdował się blisko stacji metra, na której wysiedli. W okolicy przeważały niskie, jednorodzinne domy, zupełnie różne od luksusowych apartamentowców, w jakich mieszkała rodzina Purdy. Było tu ciszej, przytulniej i dużo sympatyczniej, prawie swojsko.

Purdy spojrzała na Nata. Szedł pochylony i niepewny, jak skazaniec prowadzony na ścięcie.

– Wspominasz chwile, kiedy byłeś tu poprzednio? – zapytała cicho.

– Tak… Skąd wiesz? – Wyraźnie był zaskoczony.

– Bo sama bym tak to przeżywała. Wiem, że jest ci trudno, Nat.

– Poradzę sobie – mruknął zdawkowo, choć jej serdeczny ton bardzo go poruszył.

– Oczywiście, że sobie poradzisz.

Był silnym mężczyzną, lecz życie postawiło go przed wielkim wyzwaniem. Nie mając żadnego doświadczenia, niedługo miał stać się ojcem dla dwojga maleńkich dzieci i będzie się z tym borykać w samotności. Żadna, choćby najwspanialsza niania nie wyręczy go w najtrudniejszych i najważniejszych sprawach związanych z wychowaniem Daisy i Williama. Cała odpowiedzialność za ich losy spadnie na niego.

A teraz zbliżał się do drzwi Ashcroftów, za którymi czekały na niego dwie bezbronne istoty. Purdy poczuła w sercu bolesne ukłucie.

– Ten tydzień będzie dla ciebie koszmarem – powiedziała w zamyśleniu. – Wszystkie te uroczyste przyjęcia Cleo, toasty, roześmiani goście, podczas gdy ty będziesz myślał o bracie, Laurze i ich… teraz twoich… dzieciach.

Nat zmieszał się. Serdeczne słowa były mu potrzebne, lecz zarazem go żenowały. Dotychczas sam sobie ze wszystkim radził i nie był przyzwyczajony, by ktokolwiek wnikał w jego uczucia i problemy. I to spojrzenie Purdy, ciepłe, lecz zarazem niezwykle przenikliwe… jakby dotarła do najgłębszych zakamarków jego myśli i serca.

– To prawda – przytaknął. – Myślę o Edzie i Laurze, o wszystkim, co razem przeszliśmy. Bardzo mi ich brakuje, ale życie idzie do przodu. Czas robi swoje i dzisiaj nie jest już tak źle.

No cóż, nie było już tak źle, bo miał przy sobie Purdy, jednak nie zamierzał tego mówić. Nie mógł. Inaczej gotowa pomyśleć, że próbuje ją ze sobą związać, uzależnić od siebie. Była serdeczna i dobra, a jednak podkreśliła kilka razy, że na pewno poradziłby sobie sam… To brzmiało jak ostrzeżenie.

– Jeśli chcesz, wytłumaczę cię przed Cleo – powiedziała. – Wystarczy, jeśli pojawisz się na jednej imprezie i na dwóch rodzinnych obiadach. Co ty na to?

– Nie ma takiej potrzeby. Ed i Laura uwielbiali przyjęcia. Jeśli patrzą na mnie z góry, to jestem pewien, że nie oczekują ode mnie umartwiania i smutnych refleksji, tylko wręcz przeciwnie. Poza tym im mniej czasu na myślenie, tym lepiej.

Purdy spojrzała na niego z podziwem. Taka postawa bardzo jej imponowała. Nat w trudnych chwilach brał się z życiem za bary, nie poddawał się.

Wreszcie dotarli pod dom Ashcroftów. Nat zebrał się w sobie, sprężył. Za chwilę cała jego egzystencja ulegnie kompletnej zmianie.

Purdy nagle uświadomiła sobie z całą ostrością, w jak bardzo różnej są sytuacji. Otóż Nat nie miał wyboru. Musiał podążać jedną drogą, jaką wskazał mu los. Natomiast ona miała wybór. Mogła odstąpić od umowy, powiedzieć, że się rozmyśliła. Nat musiałby zaakceptować jej decyzję, do niczego nie mógł jej zmusić. Po jakimś czasie zwróciłaby mu pieniądze za bilet i w ten sposób urwałaby się ostatnia łącząca ich nić.

Tak, Purdy miała wybór. Mogła zostać w Londynie, mogła wrócić do Australii i poszukać sobie pracy na jakimś ranczu, mogła pojechać do Stanów, Azji, Europy… Tak wiele widziała przed sobą dróg, zaś Natowi została tylko jedna.

Nacisnął dzwonek.

– Wszystko będzie w porządku – wyszeptała, wkładając rękę w jego dłoń. Przynajmniej tyle mogła dla niego uczynić.

Jego palce zacisnęły się z wdzięcznością.

– Tak – odpowiedział, spoglądając z czułością w jej szare oczy. – Wierzę, że tak właśnie będzie.

Загрузка...