ROZDZIAŁ SIÓDMY

Z prawdziwą ulgą wyszli na dwór. Purdy wciągnęła głęboki haust letniego, wieczornego powietrza. W tym samym momencie Nat wypuścił jej dłoń.

Purdy poczuła się nieswojo. No cóż, nikt ich nie obserwował, po co więc udawać zakochaną parę…

– Poszukamy taksówki czy się przejdziemy? – zapytała chłodno. – To nie jest zbyt daleko.

Szli jakiś czas w milczeniu, niby razem, lecz tak naprawdę osobno.

Nat uznał, że ci zwariowani londyńczycy nie odróżniają dnia od nocy. Słońce już dawno zaszło, a życie na ulicach kwitło w najlepsze. Przechodnie, samochody, oświetlone witryny, hałaśliwe bary i restauracje…

Londyn i Mathison należą do dwóch kompletnie różnych światów, pomyślał.

Natomiast Purdy nie zajmowała się Londynem, tylko nadal kontemplowała ten niezwykły pocałunek sprzed kilku godzin. Wciąż nie pojmowała, jak mogło dojść do takiego wybuchu namiętności. Gdyby byli romantycznymi kochankami, to proszę bardzo, ale łączyła ich tylko przyjaźń! Nic się nie zgadzało. Nic, poza jednym: naprawdę świetnie odgrywali swoje role. Zakochana para, przyszli małżonkowie… Nie jest łatwo to zagrać, a jednak im się udawało, i to bez specjalnych kłopotów. Co tam, wszystko szło jak po maśle. Jakby urodzili się do tej roli…

– Jestem ci wdzięczna za to, co zrobiłeś – odezwała się.

– Czyli za co?

Za ten piekielny, namiętny, dziki pocałunek, odpowiedziała w myślach.

– Czy Cleo tobie również suszyła głowę?

– Suszyła głowę? Za co? – Był kompletnie zagubiony.

– Zamartwiała się, że jesteśmy zbyt mało czuli w stosunku do siebie. Przecież mamy niedługo się pobrać. Sądziłam, że kiedy byłam pod prysznicem, wspomniała ci o tym.

Więc to z tego właśnie powodu jej odpowiedź na pocałunek była tak… żywa? A on, naiwny, sądził, że…

Chciała tylko przekonać siostrę, że naprawdę są zaręczeni, nic więcej.

Czego jednak się spodziewał? Że Purdy rzuci mu się w ramiona? Ona, która jest śmiertelnie zakochana w Rossie?

– Cóż, sam miałem pewne wątpliwości. – Skoro Purdy znalazła sobie tak zgrabne wytłumaczenie, dlaczego miałby z niego nie skorzystać? – Wolałem podjąć pewne kroki, zanim Cleo naprawdę zacznie nas podejrzewać. Zdaje się, że poszło nam całkiem nieźle.

– O, tak. Dobrze znam swoją siostrę i wiem, że po tym przedstawieniu pozbyła się wszelkich wątpliwości.

Ponownie zapadła cisza. Rozmowa zamarła. Powoli! Ostrożnie! – huczało w głowie Purdy. Pamiętaj, tylko nie zrób z siebie idiotki. Pamiętaj o Kathryn. Pamiętaj o Rossie. Zapomnij o pocałunku. To tylko gra.

Mieszkanie wydawało się puste i obce. Pozostało im tylko wziąć prysznic i położyć się spać. Tak jak każdego wieczoru.

Purdy jednak wiedziała, że ten wieczór nie był jak poprzednie. Jeden pocałunek wszystko zmienił. Nie była w stanie położyć się do łóżka i czekać, aż Nat zrobi to samo. Do tej pory kładli się obok siebie jak przyjaciele, lecz teraz atmosfera się zagęściła.

Długo stała pod prysznicem, odwlekając nieuniknioną chwilę. Wreszcie włożyła koszulę nocną i szykowała się do opuszczenia łazienki. Zerknęła na swoje odbicie w lustrze.

Skrzywiła się z dezaprobatą. Zwyczajna, szara dziewczyna, zwyczajna, bezkształtna koszula. Ot, takie nic. Ale czy nie o to właśnie chodziło?

Kłopot tylko w tym, że ta banalna koszula będzie jedyną barierą odgradzającą ją od Nata…

Stop! Dosyć tego. Pójdzie tam, położy się, zamknie oczy i zaśnie. Jak każdej nocy. Musi się tylko uspokoić.

Tylko jak to wykonać?

Nat już leżał, kiedy weszła do pokoju. Nie zapalając światła, położyła się na swojej części łóżka. Dziwne, ale nagle stało się jakby mniejsze.

Cicho przekręciła się na bok. Nat chyba już zasnął i starała się go nie obudzić.

Przekręciła się na drugą stronę. Później jeszcze raz i jeszcze raz.

Było jej to gorąco, to zimno.

Lepiej by było, gdyby zostali na przyjęciu.

Jednak wsłuchując się w spokojny, miarowy oddech Nata, powoli zrelaksowała się, powieki zaczęły opadać.

Prawie już spała, gdy nagle poczuła jakiś ciężar na brzuchu. Och, nie wystraszyła się, bo było to bardzo przyjemne doznanie.

To była ręka Nata. Po chwili cały się wtulił w Purdy, z lekka pochrapując.

Purdy zamruczała coś przez sen, odwróciła się w jego stronę i wczepiła się w niego jak kociak. Teraz dopiero mogła zasnąć na dobre.

Jednak po niedługim czasie otrzeźwił ją dotyk warg Nata na jej szyi. Półprzytomny, z przymkniętymi oczami, przesuwał swe usta niżej i niżej, wtulając się słodko w jej piersi i tam się zatrzymał.

Purdy jęknęła cichutko. Nie mając odwagi drgnąć, by nie zbudzić go ze snu, ponownie przymknęła powieki.

Zapadła w sen pełen marzeń.

Ostry, hałaśliwy dźwięk dobiegł ich uszu, w chwili kiedy Cleo otwierała bramę wejściową.

– Angus – wyjaśniła Purdy. – Ukochany piesek mamy. Całkowicie poza kontrolą.

Siostry ze swymi narzeczonymi przybyły z wizytą do rodziców.

Dzisiejszy dzień należał do bardzo udanych. Spędzili go w towarzystwie Williama i Daisy. Bliźniaki były tak urocze, że Purdy z wielkim żalem je żegnała.

Szczęśliwie Nat zdawał się nie pamiętać, co wydarzyło się w nocy. Zachowywał się jak każdego innego dnia, czyli spokojnie i uprzejmie. Purdy przyjęła to z ulgą.

Zresztą wraz z upływem czasu coraz bardziej nabierała pewności, że nocny incydent tylko jej się przyśnił. A może jednak nie? Wreszcie postanowiła, że nie będzie się w to wgłębiać. Marzenia senne mówią o naszych pragnieniach, które chcielibyśmy zrealizować na jawie. Więc czy jawa, czy sen, tak źle, a tak jeszcze gorzej.

Kiedy matka Purdy otworzyła drzwi, hałaśliwy terier wyskoczył za próg i z zapałem zaczął witać gości, kompletnie ignorując upomnienia swojej pani.

– Wszystko, co możemy zrobić, to przeczekać – odezwała się gospodyni. – Kiedyś wreszcie mu się znudzi.

Nat spojrzał na ujadające zwierzę.

– Cisza! – krzyknął stanowczo.

Zaskoczony pies przerwał na chwilę, zaraz jednak znów zaczął zajadle szczekać.

Nat pochylił się nad Angusem i spojrzał mu w oczy.

– Cisza! – powtórzył. O dziwo, tym razem terier zamilkł na dobre. – Dobry pies. A teraz siad!

Pies usiadł jak trusia, nasłuchując dalszych poleceń.

Efekt był piorunujący. Angus zyskał w rodzinie i wśród znajomych sławę kompletnie niereformowalnego stworzenia, lecz oto znalazł się jego pogromca. Nat pogłaskał go pieszczotliwie za uszami, a terier przyjaźnie zamachał ogonem.

– Dobry pies – powtórzył Nat. – Dobry pies.

– No, no! – zawołała z podziwem matka Purdy. – Wprost niesamowite. Angus poskromiony! Ten dzień przejdzie do historii. Proszę, wejdź do środka, Nat. Marisa nie może się doczekać, żeby cię poznać.

– Gratulacje! – szepnęła Cleo do Purdy. – Mama jest już kupiona. Jeśli Nat poradził sobie z jej ukochanym Angusem, to znaczy, że potrafi wszystko.

Kiedy wreszcie znaleźli się w środku, Cleo odezwała się ponownie.

– Wyobraźcie sobie, Nat zreperował okno w mojej łazience. To okno, za które nikt nie chciał się wziąć. – Z satysfakcją rozejrzała się po zebranych. – A on po prostu wszedł, pociągnął i okno otwiera się bez problemu. Nie wyobrażam sobie nawet, ile musiałabym się nasłuchać od Aleksa, zanim w ogóle by się za nie zabrał. – Cicho dodała, zwracając się do Purdy: – Zaczynam rozumieć, dlaczego Nat wydaje się taki atrakcyjny. Obserwowałam go na przyjęciu. To niesamowite, ale oczarował wszystkich. Przystojny, spokojny, dowcipny, bystry, uprzejmy… no i ten jego uśmiech!

– Wiem – potwierdziła Purdy.

– Ciociu Purdy! Ciociu Purdy!

Katie i Ben, dzieci jej najstarszej siostry, Marisy, już pakowały się jej na kolana. Przed wyjazdem do Australii spędzała z nimi dużo czasu i teraz z radością witały się z ukochaną ciocią. Wzruszona Purdy przytuliła je czule i ucałowała.

Katie i Ben byli w siódmym niebie. Uczepiwszy się jej włosów, wdrapywali się na nią i spadali, zanosząc się od śmiechu. Jednocześnie jedno przez drugie opowiadali, co wydarzyło się w ich życiu podczas nieobecności cioci.

Nat przyglądał się tej scenie w niemym zachwycie. Widząc Purdy, potarganą i wytarmoszoną, ale szczęśliwą i roześmianą, wprost nie mógł oderwać od niej wzroku. Pewien był, że nigdy nie była tak piękna jak podczas tej rodzinnej scenki.

– Popatrz, co one z tobą zrobiły! – Marisa podeszła do Purdy, całując ją z uśmiechem i próbując wprowadzić jako taki porządek na jej głowie. – Dzieci, to jest Nat. Ciocia i Nat zamierzają się pobrać.

Nim zdążyła dodać, że dzieci potrzebują trochę czasu, by oswoić się z nieznajomym, Ben śmiało zbliżył się do Nata i chwycił go za rękę.

– Dlaczego chcesz być mężem cioci Purdy? – zapytał. Zaskoczona Purdy zdusiła okrzyk dłonią.

– Ponieważ jestem w niej zakochany – spokojnie wyjaśnił Nat.

– Dlaczego? – nie dawał za wygraną chłopiec. Jedno spojrzenie w kierunku Purdy wystarczyło, by znać odpowiedź. Tym razem jednak Nat postanowił być bardziej powściągliwy.

– Nie obraź się, jesteś mądrym chłopakiem, ale musisz troszkę podrosnąć, żeby to zrozumieć.

– A co trzeba robić, kiedy jesteś w kimś zakochany?

– Ben próbował z innej beczki.

– Nic. Jesteś zakochany i już. To wszystko.

– Ale dlaczego? Coś przecież trzeba robić? Phil, ojciec Bena, postanowił przyjść z pomocą.

– Jak się jest zakochanym, to trzeba od czasu do czasu pocałować dziewczynkę A ty tego nie lubisz, prawda, synu?

– Jasne, że nie! – Ben wykrzywił twarz z udawaną odrazą. Jako sześciolatek, wchodził właśnie w wiek, kiedy publiczne okazywanie uczuć budziło jego zdecydowany sprzeciw.

– Przepraszam, Ben. – Purdy nie mogła powstrzymać śmiechu. – Powinnam była o tym pamiętać. Obiecuję, że nie pocałuję cię już nigdy więcej!

– Ty możesz, ciociu Purdy – odpowiedział z powagą.

– Lubię, jak mnie całujesz. Tak ładnie pachniesz.

– Właśnie – wtrącił Nat, nie spuszczając wzroku z twarzy Purdy. – I o to właśnie chodzi. Teraz już rozumiesz, dlaczego chcę poślubić waszą ciocię.

– Aaa… – skwitował przeciągle Ben, ignorując śmiech zebranych. – Czy chcesz obejrzeć moją kolekcję samolotów?

– Nie, Ben, nie teraz. – Marisa stanowczo wkroczyła do akcji. – Pora spać.

Dzieci zmarkotniały, jednak zaraz się rozpogodziły, gdy Purdy i Nat obiecali, że poczytają im do snu.

Na górze, w pokoiku, który teraz zajmowały dzieci, a kiedyś Purdy, ogarnęło ją dziwne onieśmielenie. Wsłuchana w głos Nata, który czytał fragment jakiejś bajki, poczuła się dziwnie obco i samotnie. Świadomość, że jej związek z Natem to tylko chwilowa komedia, odbierała jej całą radość. Za wszelką cenę musiała pamiętać o Kathryn. I o Rossie, rzecz jasna.

– Ciociu Purdy, ty drżysz – ze strachem szepnęła Katie.

– Nie, nie, kochanie, to nic – uspokoiła ją, starając się nie patrzeć na Nata. – Trochę zmarzłam, to wszystko.

Kiedy dzieci zasnęły, Nat i Purdy zeszli na dół. Czekano już na nich z szampanem i po chwili wzniesiono toast za szczęście Cleo i Aleksa. Narzeczeni podziękowali długim, namiętnym pocałunkiem.

Ku przerażeniu Purdy, Cleo wzniosła następny toast:

– Wypijmy również za pomyślność mojej siostrzyczki i Nata!

– Och, nie! – zaprotestowała Purdy. – Przecież to wasz wieczór, Cleo.

– Z radością będę go dzielić z tobą. Musimy jakoś uczcić wasze narzeczeństwo.

– To świetny pomysł – poparł ją ojciec Purdy. – Wszyscy cieszymy się twoim szczęściem, kochanie. – Przytulił ją do siebie, a potem uścisnął dłoń Nata. – Pamiętaj, synu, Purdy jest naszym skarbem. – Był wyraźnie wzruszony. – Nigdy nie przestawaj jej kochać, pilnuj i dbaj o nią.

– Będę – obiecał Nat.

– Za Purdy i Nata!

Nat, widząc przerażenie w oczach Purdy, sięgnął po jej dłoń i ucałował. Oczywiście zebrani gwałtownie zaczęli domagać się więcej.

Nat podjął desperacką decyzję.

Przyciągnął do siebie Purdy i złożył na jej ustach szybki, gwałtowny pocałunek.

Purdy poczuła, jak ziemia pod jej stopami zawirowała.

Doskonale wiedziała, dlaczego Nat ją pocałował. Ot, następna scena ich spektaklu. Jednak jej spragnione usta zaczęły żyć własnym życiem…

Lecz Nat szybko pozbawił ją złudzeń. Zrobił, co konieczne, i tyle. No cóż, pamięć o pięknej Kathryn nie pozwalała mu na nic więcej…

Wreszcie zasiedli do wystawnej kolacji. Purdy z niechęcią spojrzała na talerz. Kompletnie straciła apetyt.

Targana na przemian to zimnem, to gorącem, nie miała siły, by spojrzeć w oczy Nata, za to obserwowała jego dłonie, zręczne, zgrabne i silne.

Przed chwilą tak delikatnie, tak rozkosznie ją pieściły i koiły jej niepokój…

Czy to, co wydarzyło się nocą, mogło być tylko snem?

Sięgnęła po kieliszek i upiła duży łyk. Z desperacją spróbowała włączyć się do ogólnej rozmowy, ale szło jej jak po grudzie.

Mogła myśleć tylko o Nacie.

To, jak się uśmiechał.

To, jak na nią patrzył. To, jak jej dotykał.

Silny, spokojny, solidny… i namiętny. Pragnęła jednego. Wyprowadzić go stąd, znaleźć odosobnione miejsce i całować się z Natem, przytulać… Chciała…

– Purdy!

Odwróciła się gwałtownie.

– Tak? Przepraszam, o co chodzi? – spytała niezbyt przytomnie.

– Nic nie zjadłaś, córeczko – powiedziała z troską matka. – Czy coś się stało?

– Nie, oczywiście, że nic – zaprzeczyła gwałtownie.

– Biedna, mała Purdy – zachichotała Cleo. – Jeszcze nigdy nie była tak zakochana.

Zakochana? Ona?!

– Jakaś ty przerażona, siostrzyczko! – zawołała Marisa. – Ale to twój narzeczony i świetnie się składa, że właśnie jego kochasz. – Roześmiała się. – Jak i on ciebie. Cudownie, że wreszcie się zakochałaś.

Ale przecież się nie zakochała! Nie w Nacie…

Wszystko, co czuła, to jedynie…

Co? – zapytała samą siebie.

Czego pragnę? – dodała po chwili w duchu.

By ją całował? Dotykał jej? By spędzili razem resztę życia?

Zdesperowana, spojrzała na Nata. Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco.

– Powinniście się jak najszybciej pobrać – zawyrokowała Marisa, opacznie rozumiejąc tę wymianę spojrzeń.

– Ależ Mariso… – próbowała zaprotestować Purdy. Czy ten wieczór nigdy się nie skończy?!

– Dlaczego by nie? – podchwyciła matka. – Dlaczegóż nie mielibyście się pobrać jeszcze przed waszym powrotem do Australii?

– Świetny pomysł – wtrąciła Cleo. – Poczekajcie tylko, aż ja i Alex wrócimy z podróży poślubnej.

Purdy nie wierzyła własnym uszom. Zaledwie dwa dni temu obie, Cleo i jej matka, kręciły głowami, nie mogąc uwierzyć, że Purdy zamierza wpakować się w małżeństwo z obarczonym dwójką dzieci Australijczykiem, a teraz gotowe są zrobić wszystko, by do małżeństwa doszło jak najprędzej. A stało się tak przez Angusa, który posłuchał rozkazów Nata. Nie do wiary!

– Jeszcze na to za wcześnie – zaoponowała.

– Po co czekać? Przecież widać, że jesteście dla siebie stworzeni.

Ponieważ Nat kocha inną! – krzyknęła w duchu Purdy. Wymyśliła jednak inny argument:

– William i Daisy powinni się do nas przyzwyczaić, zanim zdecydujemy się na taki krok.

– Co ty opowiadasz, siostrzyczko – zaoponowała Cleo. – Będzie dużo lepiej, kiedy od razu zyskają prawdziwą rodzinę.

– Zgadza się – potwierdziła Marisa. – Obiecuję, że zaopiekuję się nimi podczas waszego miesiąca miodowego. Nawet się tego domagam, bo Katie i Ben będą zachwyceni.

– Nie chcemy… – zaczęła niepewnie Purdy i utknęła. Nic jej już nie przychodziło do głowy.

– Chcemy się pobrać w Australii – pospieszył z pomocą Nat. Cóż, nie miał złudzeń. Purdy pragnęła wyjść za mąż, ale nie za niego. – Prawda, kochanie?

Purdy przytaknęła.

Doskonale wiedziała, że takie było życzenie Nata. Ślub w Australii. Ale nie z nią, lecz z piękną, długonogą i pewną siebie Kathryn.

– Cóż… – Matka, podobnie jak Cleo i Marisa, była bardzo rozczarowana. Nagle oczy jej rozbłysły. – W takim razie wybierzemy się do Australii.

– Och, to zbyt wielki trud – zaprotestowała przerażona Purdy. – Drugi koniec świata…

– Nonsens, kochanie. – Matka machnęła ręką. – Oczywiście, że przyjedziemy na twój ślub.

– Połączymy to z wakacjami. Urlop w Australii, fantastycznie! – entuzjazmowała się Cleo.

Cleo? W Australii? Mimo najszczerszych chęci Purdy nie bardzo mogła sobie to wyobrazić.

– Ależ… – zaczęła ponownie.

– O co chodzi? – Cleo nagle stała się czujna. – Nie chcecie, żebyśmy przyjechali?

– Oczywiście, że chcemy – powiedział Nat z uśmiechem. – W Mack River jest wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić wszystkich. Możecie czuć się zaproszeni.

Zadowolone z takiego obrotu sprawy panie zaczęły snuć śmiałe wizje o tym, jak będzie wyglądać wesele w dzikiej głuszy na antypodach.

Purdy, choć przerażona, zaczęła chichotać. Matka i jej siostry naprawdę nie miały pojęcia, o czym mówiły.

– … a kiedy wyjdziecie z kościoła, towarzyszyć wam będzie orszak aborygeńskich wojowników – snuła swoją wizję Cleo. – Aborygeni nie są wprawdzie przystojni, ale prezentują się bardzo malowniczo. Widziałam ich w kilku filmach.

– Wszędzie mnóstwo kangurów, na eukaliptusach misie koala, czasami przemknie urocza panda…

– Pandy żyją w Chinach – sprostował Phil, który wprost dusił się ze śmiechu. Puścił oko do Nata.

– Nie szkodzi. – Marisa nie przejęła się drobną pomyłką. – To jakieś inne zwierzaki. A kiedy już zapadnie noc i pokaże się Wielka Niedźwiedzica…

– Krzyż Południa… – wtrącił Nat.

– Ach, prawda… A więc kiedy na niebie pokaże się Krzyż Południa, rozpoczną się pokazy sztucznych ogni…

– Wtedy aborygeńscy wojownicy zaczną bić pokłony, widząc w tym znak potęgi wielkiego Nata Mastermana i jego oblubienicy Purdy – zakończył Phil i zachichotał.

Nat dusił się ze śmiechu, reszta poszła za jego przykładem. Zapanował harmider.

To rozładowało sytuację. Swoją drogą Purdy była oszołomiona. Jej mama i kochane siostrzyczki, kobiety eleganckie i nadające się tylko do życia w mieście, wybierały się na australijską prowincję. Kompletnie się do tego nie nadawały. Tam są żmije, węże, jaszczurki…

Ale cóż, i tak tam nie przyjadą. Nie będzie ślubu, nie będzie wesela. Wkrótce komedia dobiegnie końca, a potem ona i Nat…

Właśnie, co potem?

W drodze powrotnej Purdy nie odezwała się słowem. Nat również milczał.

Dzięki Bogu Cleo była w swej normalnej dyspozycji, paplała więc bez ustanku. Właśnie wpadła na pomysł, by ślub odbył się w środku pustyni przy samotnym źródełku.

– To takie romantyczne i pełne głębokiej symboliki. Wokół pustynia, czyli śmierć, lecz źródło jest znakiem życia i zwycięstwa. Jak miłość.

Purdy zrobiło się słabo.

Kiedy wreszcie znalazła się pod prysznicem, poczuła niewysłowioną ulgę.

Nie na długo jednak, bo uświadomiła sobie, że czeka ją następna noc u boku Nata.

Poczuła się kompletnie bezradna. Przestała rozumieć samą siebie. Przeraźliwie się bała, a zarazem pragnęła go. Kochała Rossa, a zarazem tęskniła za Natem. To wszystko nie miało sensu.

No cóż, jest niezrównoważoną idiotką, która nie wie, czego tak naprawdę chce. Powinno się przed nią ostrzegać innych ludzi.

Co się z nią stało? Zakochała się w Rossie i postanowiła o niego walczyć. Świat wydawał się prosty i jasny, choć zarazem pełen cierni.

Nagle wszystko zrozumiała.

Nie, nie jest niezrównoważoną idiotką. Zakochała się w Rossie jak w aktorze z fotosu. Idealizowała go, podziwiała urodę, wdzięk, piękny uśmiech. To nie była miłość, tylko zwykłe zauroczenie. Lecz naiwnie sądziła, że to prawdziwe, głębokie uczucie.

Zdarza się. Każdy może się pomylić.

Miłość dopadła ją dopiero teraz. Twarda, nieustępliwa miłość, która nie zna litości i kompromisów. Człowiek staje się jej niewolnikiem, choćby nie wiem jak bardzo przed nią się bronił.

O Rossie marzyła, bo była spragniona miłości.

Nata pragnęła desperacko i ostatecznie.

Mój Boże, w co ona się wpakowała… Czeka ją wieczne niespełnienie.

Po jej policzku popłynęła samotna łza

Purdy zacisnęła zęby. Nie, nie będzie użalać się nad sobą. Musi stłumić emocje i zachować spokój. Nat nie może spostrzec, co się z nią dzieje. Postawiłoby go to w nad wyraz niezręcznej sytuacji, a jej przysporzyło upokorzenia.

Zacząłby ją pocieszać, tłumaczyć, że całe życie przed nią i jeszcze spotka właściwego mężczyznę…

Nie przeżyłaby tego.

A ten czas, który zgodnie z umową mają jeszcze razem spędzić, stałby się prawdziwym koszmarem.

Wszystko, co mogła, to czekać, by uczucie, jakie nią zawładnęło, zniknęło równie nagle, jak się pojawiło.

– Czy coś się stało? – usłyszała zdziwiony głos Nata, gdy wreszcie pojawiła się w pokoju.

Siedział w rogu łóżka, opierając głowę o ścianę.

Rzeczywiście, odkąd opuścili dom jej rodziców, nie odezwała się do niego ani słowem. W jego oczach kryło się nieme pytanie.

– Nic – odpowiedziała, siadając z drugiej strony łóżka. – Jestem tylko wykończona.

– Przez cały wieczór nie byłaś sobą – drążył uparcie, zbywając jej nieporadny wykręt. – Czy coś się stało?

Będzie mnie tak dręczył do upadłego, pomyślała rozżalona. Nawet on nie ma dla mnie litości.

No cóż, uznała, jak to zwykle w takich chwilach bywa, że cały świat zwrócił się przeciwko niej.

– Purdy, naprawdę jesteś dziwna. Martwię się o ciebie. Powiedz wreszcie, co się stało.

– Co się stało?! – powtórzyła z irytacją. – Ależ nic, oczywiście, że nic… poza tym, że musieliśmy wysłuchać głupich żartów na nasz temat. Tylko że Cleo, Marisa i mama wcale nie żartowały, a tata, choć zawsze pełen rezerwy, szczerze cię polubił i całym sercem przyjął do rodziny. Wszyscy uwierzyli, że dziwaczka i marzycielka Purdy wreszcie znalazła swoje miejsce na ziemi… – Jej oczy niebezpiecznie się zaszkliły, lecz zaraz znów błysnęły gniewem. – Nie powinniśmy byli się w to pakować. To szalony, kretyński pomysł! Wiesz, co się stało? Cała moja rodzina nie może już się doczekać, kiedy przyjedzie do Australii na nasz ślub. Oszukujemy moich najbliższych, drwimy z nich. Za co ich to spotyka? Czuję się z tym tak podle… To koszmar… Kiedy on się wreszcie skończy?!

– Jak tylko wrócimy do Australii – powiedział spokojnie, a potem przysunął się do niej. – Napiszesz, że przemyśleliśmy wszystko i ślubu nie będzie.

Tęsknota za tym, by znaleźć się w jego ramionach, stała się tak silna, że niemal bolesna.

– Będą strasznie rozczarowani… – zachlipała.

Nat poczuł nieprzepartą chęć, by ją objąć i przytulić do siebie, pocieszyć. Na szczęście powstrzymał się. Zbyt mało sobie ufał, by ryzykować takie przyjacielskie gesty.

– Pragną twojego szczęścia, i tylko to ma dla nich znaczenie. A ty możesz być szczęśliwa tylko z Rossem.

Ross? Niech diabli porwą Rossa z całym jego przystojniactwem! Pragnęła tylko Nata. Wiedziała to z całą pewnością.

– Taaak – wyjąkała.

– Wyobrażam sobie, jak musi ci go brakować.

– To prawda.

Była gotowa zrobić wszystko, by nie zauważył, jak wielka namiętność ją ogarnia. Jeszcze chwila, a rzuci się na Nata niczym dzika, wyuzdana pogańska bogini miłości.

W jej oczach znów zalśniły łzy. Ogarniała ją czarna rozpacz. Była chora z pożądania, zakochana do szaleństwa… i całkowicie bezsilna.

– Zobaczysz, rozłąka jedynie wzmocni to, co było między wami – próbował ją pocieszyć.

– Tak… Na pewno tak – mruknęła półprzytomnie. – Nie miałam tylko pojęcia, że miłość musi być aż tak… trudna. Czy rozumiesz, o czym mówię?

Spojrzał na jej bladą, zgaszoną twarz, na cień rzęs na policzkach. Tak wiele by dał, by móc ją przytulić.

– Dobrze wiem, o czym mówisz, Purdy.

Загрузка...