16

Nie, nie, nie! – zaskrzeczała lady Werta. – To jest kuzyn w siódmym pokoleniu, dwudziesty ósmy w kolejności do tronu.

Aria przygryzła bok języka tylnymi zębami, z nadzieją, że ból przypomni jej, iż należy zachować spokój. Nie spała całą noc z powodu niewygód w pasterskim wózku, tymczasem lekcje zaczęły się od szóstej. Była już czwarta po południu i Aria dość dawno przekroczyła próg wytrzymałości. Rano bez końca ćwiczyła chód. Najpierw udawała Amerykankę, która usiłuje wcielić się w księżniczkę, ale zmęczyła się i chciała, żeby wreszcie pozwolono jej usiąść, więc zaczęła prezentować chód następczyni tronu.

Ale dla lady Werty nawet to nie wystarczyło. Powiedziała, ze prawie dobrze, ale chód księżniczki Arii jest o wiele bardziej królewski, a pani Montgomery nigdy nie uda się z powodzeniem Wejść w tę rolę.

Pierwszy raz Aria spotkała się z uprzedzeniem. Przestała grać, starała się po prostu być sobą, ale lady Werta wciąż oceniała ją negatywnie. Potem dama dworu pokazywała fotografie ludzi ostatnio widzianych przez Arię w dzieciństwie, szybko mówiła jej, kto jest kim, a potem tasowała fotografie i żądała od Arii poznawania dalekich krewnych. Rąbała jej też kilometrowe wykłady na najbardziej banalne tematy, takie jak tłumaczenie, że pani Montgomery nie mówi i nie rozumie po lankońsku.

W południe odwiedził je marszałek dworu.

– Jak idzie? – spytał po lankońsku.

– Nie jest zła, ale nie ma osobowości księżniczki Arii Daję jej filiżankę herbaty, a ona odpowiada „dziękuję!”. Podziękowałaby chyba, nawet gdybym podała jej tę herbatę w cynowym kubku. Nikt nie uwierzy, że to księżniczka Aria. Jest za sympatyczna.

Aria omal nie podskoczyła z wrażenia. Czyżby zawsze wszystkim tylko dawała się we znaki?

Przez kilka godzin trzymała się swojej poprzedniej pozy, ale w czasie popołudniowej przerwy na herbatę była już bardzo zmęczona i wyraźnie to wszystkim pokazała.

– Co to za talerzyki? Z jakich kwiatów jest ten wzorek?

– Chyba z groszku pachnącego – odrzekła lady Werta. – Niech pani się pośpieszy i kończy, bo lekcje czekają.

Były w wiejskim domu marszałka dworu, miejscu tak przestronnym i wystawnym, że Aria solennie postanowiła skontrolować finanse urzędnika.

– Chcę mieć talerzyk w róże. Mówiłaś, zdaje się, że księżniczka Aria zawsze piła herbatę z serwisu w róże. No, więc jeśli mam być Arią, to też chcę mieć serwis w róże. I świeże ciastka. Te wyglądają tak, jakby zostały z posiłku służby. Rozumiesz? Chcę mieć serwis w róże i świeże ciastka, a potem trochę pośpię. Jestem zmęczona i muszę odpocząć.

– Dobrze, wasza wysokość – powiedziała potulnie lady Werta, wycofując się z pokoju. Aria uśmiechnęła się pod nosem. Dawno już kaprysami nie osiągnęła zamierzonego celu.

Zaczęła nadrabiać stracony czas. Przez następne dwadzieścia cztery godziny całkiem wykończyła lady Wertę. Narzekała dosłownie na wszystko. Albo było za gorąco, albo za zimno, albo jej się coś nie podobało. Stroje należało oddać do przeróbek. Marszałek dworu zapalił w jej obecności papierosa, więc złajała go i wyrzuciła z pokoju.

– Teraz jest lepsza, nie? – spytał marszałek dworu po lankońsku.

– Lepiej mówi – powiedziała lady Werta, odsuwając zabłąkany kosmyk włosów z twarzy. – Jest prawie tak samo arogancka jak prawdziwa księżniczka.

– Czy pokażemy ją rodzinie?

– Wieczorem. Ludzie zaczynają mnie wypytywać, gdzie ona się podziewa. Czy słyszał pan coś o okupie?

– Chcą milionów – odrzekł marszałek dworu. – Nie mam pojęcia, skąd tyle wziąć.

– Czy jego wysokość ma się dobrze? Jeszcze nikt mu nie powiedział o porwaniu, prawda?

– Jego wysokość jest w swym domku myśliwskim. Nieświadom niczego, chociaż trudno było utrzymać przed nim tajemnicę. Chce zobaczyć wnuczkę. Towarzyszy mu księżniczka Eugenia.

Lady Werta westchnęła.

– Musimy ją przygotować. Król się starzeje. Mam nadzieję, że nie odkryje tej farsy. Powinniśmy się cieszyć, że księżniczka Aria jest taka zimna. Nikt nie będzie za nią tęsknił.

Aria słuchała tego odrętwiała. W Ameryce nie była zimna.

– Zachowujecie się bardzo niegrzecznie, mówiąc w mojej obecności językiem, którego nie rozumiem – rozzłościła się. – Weźmy się jeszcze raz do fotografii. Kto z tych ludzi jest teraz w pałacu?


Najstarszą część lankońskiego pałacu królewskiego zbudował jeszcze w trzynastym wieku Rowan Wielki. Była to imponująca budowla z kamiennych bloków, twierdza potężna tak samo jak władca, który ją postawił. Znajdowała się na wzgórzu, stromo opadającym po trzech stronach, a po jednej łagodnie nachylonym. Na zboczu z najmniejszym spadkiem odbywały się w czternastym wieku liczne egzekucje z rozkazu Hagera Znienawidzonego. U podnóża południowo – wschodniego stoku płynęła rzeczka, dalej przecinająca miasto, na które ciągnął się widok z okien górującego nad nim pałacu.

W 1664 roku Anwen, wielki miłośnik sztuki, otynkował dawne kamienne mury, powiększył zamek i nadal mu wygląd olbrzymiej, pięciopiętrowej włoskiej willi. Siedziba Kowana stała się wschodnim skrzydłem, w centrum dobudowano większą, główną część budowli, dodano również skrzydło zachodnie, symetryczne do wschodniego. Kosztem znacznego uszczuplenia skarbca Lankonii sprowadzono z Włoch rzadki żółty piaskowiec na fasadę.

W 1760 roku księżna Bansada, żona czwartego królewskiego syna, podsłuchawszy pogardliwą uwagę z ust angielskiej księżnej, postanowiła coś zrobić z gruntami otaczającymi pałac. Zdołała w ten sposób ponownie wpędzić królestwo w długi, lecz stworzyła olśniewający ogród. Były w nim dziesiątki szkłami, które jak rok długi dostarczały do pałacu świeże kwiaty. Przy końcu wschodniego i zachodniego skrzydła ogród był utrzymany w stylu francuskim, oprócz tego dwadzieścia akrów zajmował ogród angielski, było też rosarium i staw z mostkiem, który prowadził do miejsca dla dam chcących usiąść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Z trzech pawilonów jeden postawiono w stylu chińskim, drugi w gotyckim, trzeci zaś wyglądał jak średniowieczne ruiny. Wszędzie widziało się posągi, najczęściej wyobrażające przystojnych mężczyzn. Ktoś bardzo nieelegancko wysnuł przypuszczenie, że są to kochankowie księżnej Bansady, wykończeni przez jej niepohamowaną żądzę i zakonserwowani w gipsie. Kiedy Aria weszła w wiek dorastania, stwierdziła, że posągi są marmurowe, a zatem opowieść o kochankach nie może być prawdziwa.

Marszałek dworu pojechał z Arią do pałacu w ścisłej tajemnicy. Zasłonięte jej twarz woalką i okutano ją w obszerną czarną szatę, żeby nikt jej nie poznał. Usiadła na tylnym siedzeniu czarnej limuzyny i nie odzywała się ani słowem. Im bliżej mieli do pałacu, tym bardziej czuła przyciąganie tego miejsca. Zupełnie jakby przodkowie wzywali ją do domu.

Pałac, dla niektórych będący czymś zupełnie obcym, dla niej był właśnie domem. Zapiekły ją łzy w oczach, gdy zobaczyła, jaki jest piękny, jak wspaniale słońce rozświetla żółtą fasadę i jak za nim rysują się sylwetki gór. Była zadowolona, że ma twarz zakrytą woalką i że nauczono ją nie okazywać uczuć.

Marszałek dworu, który nie zniżył się do rozmowy z nią przez całą podróż, wreszcie się odezwał. Jak zawsze w jego głosie brzmiała pogarda; wyraźnie nie wierzył, że Kathy Montgomery może mieć choć krztę inteligencji.

– Musi pani nieustannie pamiętać, że jest pani następczynią tronu. Niech pani się pilnuje i panuje nad sobą w najdrobniejszych szczegółach. Nie wolno się odprężyć ani na sekundę, nawet gdy wydaje się pani, że nikogo dookoła nie ma. Bo księżniczka nigdy nie jest sama. Księżniczka jest chroniona, strzeżona i otoczona troską.

Nawet się nie odwrócił, żeby na nią spojrzeć.

– Nie wolno pani ulegać temu żałosnemu amerykańskiemu obyczajowi robienia ze wszystkiego rozrywki.

Aria chciała się odezwać, ale w porę zamknęła usta. Odrobina humoru mogła trochę urozmaicić jej życie. Wyobraziła sobie turniej tańca w stylu amerykańskim, urządzony w Wielkiej Sali. Może uda jej się zaprowadzić kilka błahych amerykańskich obyczajów wśród krewniaków mieszkających w pałacu.

Jej i Julianowi, natychmiast poprawiła się w myślach. Ciekawiło ją, czy hrabiemu spodobałoby się przyrządzanie hamburgerów nad rzeką. Mogłaby polecić wykonanie rusztów, a panie, zamiast ubierać się do kolacji w długie suknie, włożyłyby dżinsy. Uśmiechnęła się na myśl o namawianiu ciotecznej babki Sophie do włożenia dżinsów.

– Pani mnie nie słucha! – burknął marszałek dworu.

I znowu Aria w ostatniej chwili ugryzła się w język. Gdy była księżniczką, marszałek dworu stanowił wcielenie ojcowskiej troski wobec niej i wszystkich członków rodziny królewskiej. Oczywiście dochodziły do niej plotki, że ludzie go nie lubią, ale nie przejmowała się tymi skargami. To był przecież taki sympatyczny starszy pan. Aria nie rozumiała, czemu ktoś miałby go nie lubić. Ten człowiek zrezygnował nawet z mieszkania w domu, który przyznano mu z racji jego urzędu. Ujrzawszy teraz jego wiejski dom, Aria zrozumiała, że miał swoje powody dla tego wielkodusznego gestu. Przysięgła sobie, że dokładnie zbada wszystkie skargi na marszałka.

Urzędnik nie przestawał pouczać jej, jak ma się zachowywać, jakie ma obowiązki, jaka spoczywa na niej odpowiedzialność. Tłumaczył jej, jak być maszyną, automatem, który tylko podpisuje papiery i składa oficjalne wizyty w różnych miejscach.

– Czy ta wasza księżniczka ani trochę nie luzuje? – spytała głośno, rozkoszując się odrazą, która odmalowała się na jego twarzy, gdy usłyszał taki język. – No, wiesz pan, ona przecież ma faceta. Kiedy oni się schodzą, żeby trochę pochichotać? Wiesz pan coś o tym?

– Hrabia Julian nie… – omal się nie udławi tym słowem -…nie chichocze. Jest znakomitą partią dla jej wysokości. Nigdy nie będzie pani z nim sam na sam. W ogóle nie wolno wam być sam na sam, więc pani zachowanie musi być bez zarzutu.

Aria nadal wyglądała przez okno. Trochę współczuła księżniczce Arii, która nigdy nie miała okazji się zabawić. Ale teraz była nową księżniczką Arią. Amerykańskie doświadczenia ją zmieniły, miała więc zamiar wprowadzić zmiany także w pałacu.

Lady Werta pokazała jej plan wszystkich pięter pałacu, ale marszałek dworu miał oprowadzić ją po jak największej liczbie pomieszczeń, zanim odprowadzi ją do prywatnych apartamentów księżniczki. Uważał jednak, że mimo woalki pozna ją wiele osób ze służby. Tymczasem rozpowszechniono informację, że po wizycie w Stanach Zjednoczonych księżniczka przeszła bardzo ciężki atak grypy i do czasu wyzdrowienia znajdowała się w prywatnej klinice w Austrii. Nikt nie wiedział, kiedy Aria ma wrócić, krążyły natomiast plotki o jej śmierci.

Marszałek dworu zaczął oprowadzać ją po pałacu, lecz Aria przystanęła. Nie chciała się zgodzić, by marszałek szedł przed nią. Spojrzał na nią z nienawiścią i puścił ją przodem.

Wielką sień zaprojektowano tak, by robiła wrażenie. Ściany i sufit były podzielone na gipsowe kasetony. Na górze wypełniono je malowidłami przedstawiającymi czyny Kowana Wielkiego. Na ścianie wisiały rzeźbione dębowe herby wszystkich monarchów i monarchiń. Barwy Arii witały na ścianie wschodniej, poniżej zaś było miejsce na barwy jej męża. Przez chwilę zastanawiała się, co umieściłby w tym miejscu porucznik Montgomery. Może afisz werbunkowy armii amerykańskiej?

Marszałek dworu odchrząknął za jej plecami, więc przędą z sieni do Sali Triumfalnej. Również ta sala miała Przede wszystkim robić wrażenie. Na jednej ze ścian wisiał kwadratowy, sześciometrowy portret Kowana na koniu poddającym przednie kopyta. Ponieważ nie pozostała żadna Podobizna Kowana z jego czasów, artysta zdał się całkowicie na swą wyobraźnię. Dziadek Arii powiedział kiedyś, że Rowan musiał być znacznie bardziej znużony i brudny, i mieć nieco mniej złocisty warkocz.

Aria uśmiechnęła się na to wspomnienie. Zaraz jednak przypomniała sobie porucznika Montgomery’ego, który nazwał obecnych mieszkańców Lankonii tchórzami.

Pociągnęła nosem i ruszyła ku wielkim schodom, po których można by było wjechać sześciokonnym powozem: dowiódł kiedyś tego Hager Znienawidzony. Naturalnie życie woźnicy zależało od tego, czy uda mu się wygrać zakład dla swego pana. Udało mu się, ale najgłębszych szczerb w marmurze nigdy już nie zdołano wypolerować.

Marszałek dworu szeptał jej zza pleców instrukcje, ale nie zwracała na to uwagi. W stałych odstępach na schodach, a także przed wejściami do komnat, stali żołnierze Straży Królewskiej. Warta trwała osiem godzin z jedną tylko przerwą. Aria nigdy dotąd nie myślała o tych ludziach, teraz jednak wiedziała nieco więcej o czekaniu niż kiedyś. Postanowiła więc, że po rozwiązaniu problemów z jej tożsamością, zrobi coś z tymi żołnierzami.

W drodze do apartamentów następczyni tronu marszałek dworu szeptał do Arii coraz bardziej gorączkowo, ona jednak nadal go ignorowała. W korytarzu majestatycznie spoglądali na nią ze ścian sportretowani przodkowie, zupełnie jakby wiedzieli, że przychodzą jej do głowy całkiem niekrólewskie myśli. Niemal czuła trwogę bijącą z oczu jej matki: czyżby żołnierze mieli dostać krzesła? Może Rowan szybciej zwyciężyłby wrogów w bitwach, gdyby miał wojowników na krzesłach.

Dwaj żołnierze otworzyli przed Arią drzwi. Wyprostowała ramiona i weszła do swej sypialni. Drzwi zamknięto i głos marszałka dworu urwał się nagle jak ucięty nożem.

Na kolanach, w głębokim ukłonie oczekiwały na ma cztery damy dworu i dwie garderobiane. Były to same starsze kobiety, wszystkie wybrane jeszcze przez matkę Arii. W pierwszym odruchu Aria chciała im powiedzieć, żeby wstały.

– Witamy waszą wysokość – powiedziały chórem.

Skinęła im głową, ale nie odpowiedziała na powitanie. Naprawdę niewiele wiedziała o tych kobietach, matka nauczyła ją bowiem, że nie należy spoufalać się ze służbą.

– Zostawcie mnie – powiedziała. – Chcę być sama.

Kobiety popatrzyły po sobie pytająco. Wystąpiła spomiędzy nich lady Werta.

– Może wasza wysokość chciałaby, żeby przygotować jej kąpiel?

Aria zmierzyła ją spojrzeniem, od którego lady Werta aż się cofnęła.

– Czy muszę powtarzać swoje słowa?

Kobiety wyszły i Aria odetchnęła z ulgą. Uniosła ciężką woalkę i rozejrzała się po komnacie. To była jej komnata, spędziła w niej wiele godzin, sama ją urządziła wbrew woli matki na żółto. Ściany były pokryte żółtą jedwabną morą, z tego samego materiału były draperie, zasłaniające liczne wysokie okna z widokiem na park angielski.

W przestronnym pomieszczeniu stało aż jedenaście stołów, wszystkie na zgrabnych, delikatnych nogach, wszystkie pod jakimiś względami niepowtarzalne i bardzo cenne. Jeden stanowił dar od sułtana i był inkrustowany drobnymi klejnotami. Na innym wykonano emalią portret Arii z rodzicami i siostrą, a każdy trzymał w ręku jakiś instrument muzyczny Na kilku stolikach stały fotografie rodzinne w srebrnych ramkach.

Do siedzenia służyły mała kanapa i trzy krzesła, obite żółto – białym jedwabiem. Na podłodze leżał wspaniały dywan z Aubusson, w barwach niebieskiej, białej i złotej. W rok po śmierci matki Aria przeszła po pałacu, wybrała portrety i miniatury najpiękniejszych kobiet i kazała ozdobić nimi ściany w swoich apartamentach.

Stało też jej własne biurko, mały, elegancki mebel z mahoniu i imitacji złota. Każdy przyrząd – nóż do papieru, sieczne pióro, stojaczek na listy – był osobnym dziełem sztuki. Żadnego z nich nie wybrała osobiście, wszystkie dostała w prezencie.

Przez salon przechodziło się do komnaty sypialnej, urządzonej w najbledszym możliwym odcieniu koloru morskiego. Ściany pomalowano na życzenie innej królowej, panującej wiek wcześniej. Były na nich fantazyjne sceny leśne z jednorożcami i chochlikami. Łoże sporządzono dla królowej Marii Augusty jeszcze w siedemnastym wieku. Delikatne łodyżki winorośli, liście i grona, oplatające cztery jego nogi, rzeźbiło sześciu ludzi przez dwa lata. Mąż Marii Augusty podobno nigdy nie widział tego loża, podobnie zresztą jak żaden inny mężczyzna.

Na innej ścianie znajdowały się cztery pary zamaskowanych drzwi, które prowadziły do czterech garderób. Każda miała rozmiar sypialni Arii z jej domku na Key West.

W pierwszej garderobie były stroje codzienne, setki jedwabnych bluzek, wiele z nich zdobionych haftem przez lankońskie kobiety. Były też setki szytych na miarę spódnic, a od ściany do ściany wisiały na drążku jedwabne suknie. Wzięła jedną suknię z wieszaka i z niechęcią spojrzała na usztywnienie w talii.

– Koniec z luźnymi sukieneczkami i sztucznym jedwabiem – westchnęła, zaraz jednak uśmiechnęła się, czując pod palcami prawdziwy jedwab.

Druga garderoba mieściła suknie balowe i stroje ceremonialne. Każdy z nich zapakowano osobno w specjalny bawełniany worek z wszytym przezroczystym woalem na ramionach, żeby można było zobaczyć, co jest w środku. Nawet przez woal złocenia, cekiny, diamenciki i perły lśniły, nadając różowym ścianom garderoby taki wygląd, jakby był zachód słońca.

W trzeciej garderobie leżała galanteria: kapelusze, rękawiczki, rzędy pantofelków, torebki, trzewiczki, szale. Całą jedną ścianę zajmowały szuflady na bieliznę: halki, majtki, koszule nocne. I ciężkie, elastyczne gorsety, na widok których Aria skrzywiła się z niesmakiem i szybko zatrzasnęła szufladę.

Czwarta garderoba była przeznaczona na futra, zimowe komplety, a za lustrem krył się w niej sejf na biżuterię. Aria zwolniła trzy zameczki, odsunęła lustro i nastawiła kombinację liczb. Jej oczom ukazały się dwa dwumetrowej wysokości rzędy szufladeczek wyściełanych aksamitem. Czerwony aksamit oznaczał komplety złożone z naszyjnika, bransolety i kolczyków. W czarnym aksamicie spoczywały pierścionki, w żółtym same kolczyki, w niebieskim zegarki, w zielonym broszki, a w białym tiary – z perłami, diamentami, rubinami, szmaragdami. Każda sztuka biżuterii miała swoją osobną przegródkę.

Aria z uśmiechem otwierała szufladkę za szufladką. Każdy klejnot miał swoją historię, każdy należał kiedyś do kogoś innego. Aria nigdy nie nabyła ani nie przyjęła w darze kamienia, który nie znajdowałby się od wielu pokoleń w jakiejś rodzinie królewskiej.

Nagle zmarszczyła czoło, zatrzasnęła szufladki i pośpiesznie przesunęła lustro na miejsce, usłyszała bowiem, że ktoś jest w sypialni. Wyszedłszy z garderoby, zobaczyła lady Wertę.

– Bardzo dobrze. Ogląda pani dobytek księżniczki.

Aria nie zamierzała poddać się władzy tej kobiety.

– Jak śmiesz wchodzić do mojej komnaty bez pozwolenia? – spytała gniewnie.

Lady Werta przez chwilę wydawała się zaskoczona, zaraz jednak doszła do siebie.

– Może pani przestać grać w mojej obecności. Przecież wiem, kim pani jest. Musimy porozmawiać. Jest tutaj książę Julian.

– O niczym nie będę z tobą rozmawiać. – Aria ruszyła ku drzwiom do sieni.

– Chwileczkę – zawołała lady Werta, chwytając Arię za ramię.

Dotyk kobiety przejął Arię szczerą zgrozą. Nie była przecież Amerykanką udającą księżniczkę.

Była księżniczką.

Lady Werta cofnęła się o krok.

– Musimy porozmawiać – powtórzyła bez przekonania.

– Zawołaj damy dworu – powiedziała Aria, odwracając się do niej plecami. – Muszę ubrać się do kolacji.

Aria wybrała do kolacji bardzo przyzwoitą, długą, białą suknię pod szyję, z długimi rękawami, ozdobioną tysiącami Perełek. Diamentowe kolczyki przyniosła jej lady Werta, nie pokazawszy bynajmniej całego skarbca. Pewnie bała że, że Amerykanka ukradnie zawartość. Wybrała trzy pary banalnych kolczyków i przyniosła Arii do wyboru.

– To wszystko? – spytała Aria cicho, tak że tylko lady Werta usłyszała.

– Jesteśmy biednym krajem – prychnęła dama i popatrzyła na Arię wyraźnie rozzłoszczona.

– Bardzo się cieszymy, że wasza wysokość wyleczyła się amerykańskiej choroby – powiedziały jednocześnie trzy inne damy dworu. Spacerowały po komnacie, gotowe spełnić najdrobniejszy kaprys Arii.

Jedna z garderobianych przyjrzała się jej krytycznym okiem.

– Wasza wysokość schudła od pobytu w Ameryce.

Aria przesłała kobiecie niszczące spojrzenie.

– Zachowaj osobiste uwagi dla siebie. Masz mnie ubrać.

Trudno było nie zniecierpliwić się podczas ubierania, Aria wiedziała bowiem, że sama zrobiłaby to dwa razy szybciej. Jej ciało znów oblekł znajomy gorset, a kiedy garderobiana zebrała jej dużo krótsze teraz włosy w ciasny kok, Aria poczuła się, jakby ostatecznie zerwała więzy z Ameryką. Za przepierzeniem siedziała kobieta pełniąca rolę sekretarza. Trzymała w dłoni terminarz z rozkładem zajęć księżniczki.

– Jutro o dziewiątej konna przejażdżka. O dziesiątej trzydzieści wizyta w nowym szpitalu dziecięcym. O pierwszej lunch z trzema członkami Rady Najwyższej i dyskusja o umowie ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie sprzedaży wanadu. O drugiej wręczenie złotych zegarków czterem pracownikom kolei. O czwartej herbatka z żonami członków Rady Najwyższej. O wpół do szóstej odczyt w Akademii Nauk, tematem jest świat owadów w północno – wschodniej części Gór Balijskich. O siódmej powrót do pałacu i przygotowania do kolacji, która rozpocznie się o wpół do dziewiątej. A o dziesiątej…

– Jest konkurs tańca towarzyskiego w sali balowej – powiedziała Aria. Wszyscy zamarli z wytrzeszczonymi oczami. Lady Werta spojrzała na nią mitygujące.

– Jej wysokość wspomina wizytę w Stanach Zjednoczonych. To taki żart.

Kobiety zaśmiały się zdawkowo, ale spoglądały na swą panią dziwnie, jakby żart był czymś bardzo, bardzo osobliwym.

– Niech pani więcej tego nie robi – szepnęła bardzo cicho lady Werta.

Później, gdy Aria wkroczyła do sali jadalnej, wszyscy znieruchomieli. Stanęli osłupiali, oczekując od władczyni sygnału, jak się zachować. Podczas nieobecności króla następczyni tronu dyktowała reguły gry.

Aria zaczerpnęła głęboki oddech.

– No, tak, Freddie – powiedziała, kierując te słowa do swego bliskiego kuzyna, księcia Ferdynanda. – Widzę, że nadal masz kłopoty z dobrymi manierami. Czyżbym nie zasługiwała na przywitanie?

Podszedł do niej i skłonił się nad jej wyciągniętą ręką.

– Martwiliśmy się o ciebie – powiedział po lankońsku.

Aria wahała się chwilę. Ten mężczyzna był jej kuzynem, spędzili razem wiele czasu, a jednak powitał ją po długiej nieobecności tak, jakby ledwie się znali.

– Po angielsku proszę – powiedziała. – Skoro mamy paktować z tymi Amerykanami, to musimy ich rozumieć. Oni nie uczą się obcych języków. – Popatrzyła na niego tak, jakby dotąd nigdy go nie widziała. Freddie był drobny, o kilka centymetrów niższy od niej i bardzo chudy. Chodził przygarbiony. Aria nigdy nie zwracała na niego uwagi, podobnie jak inni członkowie rodziny, teraz jednak dostrzegła gniew żarzący się w jego ciemnych oczach. W kolejce do tronu Freddie był trzeci, po Arii i jej siostrze. Czy mógł pragnąć władzy aż tak bardzo, żeby posunąć się do morderstwa?

– Dobrze wyglądasz, Ario! – wykrzyknęła cioteczna babka Sophie. Staruszka była prawie głucha, przez co zawsze bardzo głośno do wszystkich krzyczała. Ubrała się do posiłku tak, jak tylko ona potrafiła: w suknię z kilku warstw wściekle błękitnego szyfonu, z wielkimi, jedwabnymi różami wokół nieprzyzwoicie głębokiego dekoltu, który eksponował jej pomarszczone ciało. Jak ten Amerykanin mówił? Stara klępa z sierścią łani. Natomiast dziadek twierdził, że Sophie zawsze miała nadzieję podłapać męża, ale jak dotąd żaden mężczyzna nie był dość głupi, żeby się jej oświadczyć.

– Chyba rzeczywiście, jeśli wziąć pod uwagę, że o mało nie umarłam – odkrzyknęła Aria. Wszyscy w sali spojrzeli na nią zaskoczeni. Księżniczka Aria nie krzyczała.

– To dobrze! – odkrzyknęła babka Sophie, po czym odwróciła się, by krzyknąć do kelnera, żeby dolał jej brandy.

– Cieszę się, że dobrze się czujesz – odezwał się przymilny głos. Stanęła twarzą w twarz z hrabią Julianem.

Porucznik Montgomery zawsze nazywał go „hrabią Julią” i insynuował, że Julian jest zniewieściały. Aria widziała jednak męski wyraz w jego oczach. Julian nie był potężnie zbudowany ani silny jak porucznik Montgomery, ale mógł się trafić kobiecie ktoś znacznie gorszy. Był całkiem przystojny, mniej więcej dorównywał jej wzrostem i miał sztywną, wyprostowaną postawę wojskowego. Dziadek powiedział, że od czwartego roku życia aż do szesnastych urodzin Julian musiał nosić stalowy gorset.

– Witaj w domu – powiedział hrabia Julian, delikatnie całując ją w rękę. – Czy miałabyś ochotę na coś przed kolacją? Może sherry?

– Chętnie – odrzekła. Przyjrzała się, jak Julian odchodzi. Jaki byłby jako mąż? Czy w sypialni stałby się nagle tygrysem? Uśmiechnęła się do niego, gdy wrócił z kieliszkiem sherry. Stanął w milczeniu obok niej i wtedy uświadomiła sobie, jak mało do tej pory ze sobą rozmawiali.

Omiotła wzrokiem pozostałych uczestników kolacji. Przyszli jej kuzyni Nickie i Toby, ciotka Bradley i młoda, piękna kuzynka Barbara, która była siódma w kolejności do tronu.

– Gdzie są Cissy i Gena? – spytała Juliana, mając na myśli siostrę Freddiego i swą własną. Nawiasem mówiąc, dobrze wiedziała, że Cissy jest w rękach przedstawicieli rządu Stanów Zjednoczonych.

– Obie składają wizytę jego wysokości w domku myśliwskim – odrzekł Julian.

Posiłek był śmiertelnie nudny. Mężczyźni potrafili rozmawiać wyłącznie o liczbie zwierząt zabitych przez siebie w ubiegłym tygodniu, jako że myślistwo było w zasadzie ich jedynym zajęciem, a na niczym innym się nie znali. Babka Sophie krzyczała na otaczających ją ludzi, usiłując prowadzić rozmowę, lecz nie chwytając odpowiedzi. Nadęte pozy Freddiego, Nickiego i Toby’ego budziły sprzeciw Arii, miała ochotę wydrzeć się na nich na całe gardło. Barbara tymczasem flirtowała ze wszystkimi możliwymi mężczyznami, trzepocząc rzęsami i pochylając się do przodu, by zareklamować zawartość dekoltu.

– Trzeba chyba znaleźć kuzynce Barbarze męża – mruknęła Aria pod nosem.

Julian spojrzał na nią zaskoczony, ale nie skomentował tej wypowiedzi.

Ciekawe, czy byliby zaskoczeni, gdybym to ja zaczęta flirtować, pomyślała Aria. Spojrzała na hrabiego, jedzącego jesiotra w sosie koperkowym zgodnie z wszystkimi zasadami dobrego wychowania. Mogłaby sprawdzić, czy wywołałaby wstrząs zalotnym mruganiem do Juliana.

Zanim opuściła ją odwaga, z bijącym sercem podjęła decyzję. Dyskretnie dotknęła dłoni Juliana.

– Spotkamy się po kolacji w Królewskim Ogrodzie?

Nieznacznie skinął głową, ale dostrzegła, jak marszczy brwi, usuwając dłoń. Zrobiła coś, czego następczyni tronu po prostu nie robi. Nie mogła jednak zastanawiać się nad tym, gdyż zaraz musiała się odwrócić, żeby odpowiedzieć na grzmiące pytanie babki Sophie.

Po kolacji nie bez trudu wyswobodziła się spod opieki lady Werty, która miała taka minę, jakby koniec świata był bardzo bliski. Wyślizgnęła się wreszcie przez Zielony Przedsionek, Salę Marsową i Galerię Królów na Dziedziniec Białego Konia, minęła Grecką Oranżerię i dotarła do Królewskiego Ogrodu. Ogród nosił tę nazwę, przypisywano mu bowiem męski charakter ze względu na wysokie, strzeliste sosny i tajemnicze, kręte ścieżki. Podobno Rowan rozbił kiedyś w tym miejscu obozowisko.

Julian czekał na nią – miał lekko skrzywioną minę. Był od niej szesnaście lat starszy, toteż Aria zawsze darzyła go swoistym podziwem. Teraz uświadomiła sobie, że ich małżeństwo nie będzie zwyczajne. Doprowadzono do niego z przyczyn politycznych i dyplomatycznych. Będzie to małżeństwo zawarte dla racji stanu.

– Wasza wysokość chciała ze mną rozmawiać – powiedział Julian uprzejmie, choć w jego głosie czuło się dezaprobatę.

Żałowała, że nie potrafi wymyślić ciętej lub choćby zręcznej repliki.

– Jesteś na mnie zły – powiedziała tonem małej dziewczynki. W duchu przeklinała się za tę słabość.

Na jego wargach dostrzegła coś jakby nikły uśmiech. Julian naprawdę był bardzo przystojny, wbrew temu, co Sierdził porucznik Montgomery. W księżycowej poświacie Prezentował się jeszcze korzystniej niż w dzień.

– Myślę tylko o twojej reputacji. Nie byłoby dobrze, gdyby ktoś zauważył, że jesteśmy tu sami.

Aria odwróciła się od niego. W noc poślubną Julian odkryje, że nie ożenił się z dziewicą. Znów spojrzała na niego i wzięła głęboki oddech.

– Jak na narzeczonych spędzamy bardzo mało czasu razem, wszystko jedno czy sami, czy wśród ludzi. Skoro zamierzamy we dwoje spędzić życie, to powinniśmy chyba porozmawiać i lepiej się poznać.

Przyglądał jej się chwilę i dopiero potem odpowiedział.

– A o czym chcesz porozmawiać? O zbliżających się wyborach? Jestem pewien, że nasz obecny marszałek dworu zatrzyma urząd. Przypuszczam nawet, że przekaże go swoim spadkobiercom.

– Nie – powiedziała. – To znaczy tak, chcę porozmawiać o Radzie Najwyższej i jej urzędnikach, ale sądziłam, że może… – Zamilkła.

– O twojej podróży do Ameryki?

Stał sztywno wyprostowany, z ramionami cofniętymi do tylu. Każdy wiosek, każdy medal był na swoim miejscu. Nieskazitelny mężczyzna. Aria przypomniała sobie Jarla wracającego z pracy do domu. Już przy wejściu ściągał z pleców ciemny od potu mundur i wolał:

– Daj mi piwa, słoneczko.

– Czy pijesz piwo? – spytała Aria.

Julian wydał się zaskoczony, po chwili jednak zapanował nad uśmiechem.

– Tak, piję.

– Nie wiedziałam. W ogóle wiem o tobie bardzo mało, więc czasem zastanawiam się, czy będziemy do siebie pasować. No, bo przecież mamy mieszkać razem, a małżeństwo, tak słyszałam, jest czymś bardzo intymnym i… – Znów urwała. Czuła się dość głupio i dziecinnie, Julian bowiem wciąż stał sztywno, jakby kij połknął.

– Rozumiem – odrzekł.

Arii nie podobała się jego pewność siebie, a może złościło ją, że jest zażenowana.

– Przepraszam, że się narzucam z takimi drobnymi sprawami – oznajmiła po królewsku i odwróciła się do niego plecami.

– Ario – zawołał głosem, który kazał jej się zatrzymać. Stanął przed nią. – Twoje pytania są całkiem uzasadnione. Zanim przedstawiłem królowi propozycję małżeństwa, dużo myślałem o tej sprawie. Małżeństwo istotnie jest poważnym przedsięwzięciem, ale mam wszelkie dane, by sądzić, że będziemy do siebie pasować. Wychowywano nas w ten sam sposób, mnie na króla, a ciebie na królową. Znamy tych samych ludzi. Znamy protokół obowiązujący w monarchii. Uważam, że będziemy znakomitym małżeństwem.

Aria nieco się przygarbiła.

– Rozumiem. Rzeczywiście, chyba będziemy doskonałą królewską parą. – Spojrzała na swe dłonie.

– Czy jeszcze coś?

Stał tuż przy niej, ale nie uczynił najmniejszego gestu, żeby jej dotknąć. Nie było sposobu powiedzenia tego oprócz wyrąbania wprost:

– Ale co z nami? Co ze mną jako kobietą? Czy czujesz cokolwiek do mnie, nie do królowej?

Julian nadal miał nieruchomą twarz, ale położył jej dłonie na karku, przysunął jej głowę do swojej i pocałował Arię w sposób, który niewątpliwie świadczył o długo tłumionym pożądaniu. Gdy oderwał się od niej, Aria miała zamknięte oczy i rozchylone usta.

– Oczekuję nocy poślubnej z wielkimi nadziejami – szepnął. Poczuła na twarzy jego oddech.

Otworzyła oczy i wyprostowała się.

– Zastanawiałam się nad tym – zdołała w końcu powiedzieć.

Słysząc te słowa Julian uśmiechnął się do niej, a w jego uśmiechu było wiele ciepła.

– Jesteś piękną, pociągającą, młodą kobietą. Jak mogłaś wątpić w to, że chcę się z tobą kochać?

– No… chyba nigdy o tym nie myślałam.

Znów stał w oddaleniu i przyglądał się jej.

– Czy coś się stało? – spytał cicho. – Dzisiaj przy kolacji wydawałaś mi się nieswoja, jakby czymś zatroskana.

Myśl o tym, że zauważył, sprowadziła na jej twarz uśmiech. Zgodziła się na to małżeństwo, nie poświęcając tej sprawie wiele uwagi. Była o wiele bardziej zainteresowana Przodkami i manierami Juliana niż jego męskością. Teraz Jednak wszystko się zmieniło. Teraz lepiej rozumiała to, co dzieje się między mężem a żoną.

– W Ameryce – zaczęła wolno – w Ameryce widziałam młodych kochanków trzymających się za ręce, razem spacerujących, całujących się na ławkach w parku.

– Właśnie tak wyobrażałem sobie Amerykę – powiedział Julian z dezaprobatą.

– Ameryka jest wspaniała – powiedziała Aria. – Tam czuje się, że życie idzie naprzód. Nic nie stoi w miejscu. Ludzie nie są obciążeni wiekową tradycją, przyjmują nowości. Nawet więcej, szukają nowości.

– Kochankowie w parku nie są niczym nowym – powiedział Julian. Uśmiechnął się rozbawiony. – Zapomniałem, jaka jesteś młoda. Nigdy nie sądziłem, że oczekujesz zalotów. Przyjęłaś propozycję małżeństwa tak, jakbyś nie chciała nic więcej oprócz uścisku dłoni i wymiany obrączek. Czyżbym się mylił?

– Nie, ale w Ameryce…

– Widok kochanków sprawił, że zaczęłaś się zastanawiać, jak by to było, gdybyś miała kochanka?

– Coś w tym rodzaju – bąknęła i spojrzała mu w oczy. – Julianie, chcę, żeby nasze małżeństwo było udane. Pragnę udanego małżeństwa. To musi być coś więcej niż związek zawarty dla dobra Lankonii. Jestem kobietą. Chce być kochana dla mnie samej, nie tylko dla korony.

Julian wydawał się coraz bardziej rozbawiony.

– Nikt nigdy nie prosił mnie o nic łatwiejszego. Czy mam się do ciebie zalecać? – Ujął jej rękę i pocałował. – Czy mam przynosić ci bukiety polnych kwiatów? Śpiewać ci pod oknem? Szeptać miłosne słowa do twojego ślicznego uszka?

– Na początek może być – powiedziała.

– Spotkajmy się o świcie, odbędziemy konną przejażdżkę.

– O świcie? Przecież w programie mam przejażdżkę o dziewiątej.

– Nie przejmuj się – powiedział stanowczo. – Przyjadę po ciebie o świcie. Ale teraz muszę odprowadzić cię na Dziedziniec Białego Konia. Jeśli pójdziemy tamtą drogą, zobaczy nas mniej ludzi.

Obrócił się i pokazał, by szła pierwsza, ale zaraz się uśmiechnął i podał jej ramię. Przy granicy dziedzińca Aria odwróciła się do niego.

– Pocałujesz mnie jeszcze raz? – zapytała. Julian patrzył w okna pałacu, zdawał się wahać. – Proszę, Julianie. Muszę być pewna, że nasze małżeństwo będzie udane. Muszę zapomnieć…

Przyłożył jej dwa palce do warg.

– Wszyscy mamy coś, o czym chcemy zapomnieć. Zaraz zapomnisz o całym świecie, kochana. – Wolno ją objął i pocałował tak, jakby była Ritą Hayworth i Betty Grabble w jednej osobie. – A teraz idź – polecił po chwili z uśmiechem. – Zobaczymy się rano.

Zaczęła się oddalać, ale złapał ją za rękę.

– Jeśli pocałunki sprowadzają na ciebie zapomnienie, to jutro do południa będziesz miała całkowitą amnezję. – Znów ją puścił i Aria pobiegła do pałacu.

Czekała na nią lady Werta.

– Co powiedział? Domyślił się? Był blisko z księżniczką Arią, więc mógł się domyślić, że pani to nie ona. Mogli mieć jakieś wspólne miłosne tajemnice.

Ta kobieta zaczęła Arię nudzić.

– Idź do łóżka. Nie potrzebuję cię już dziś wieczorem.

– Ale…

– Idź! – burknęła Aria.

– Dobrze, wasza wysokość. – Lady Werta wycofała się z komnaty.

Na górze Aria stanęła nieruchomo. Garderobiane wydobyty z szuflady jej koszulę nocną i ubrały ją do snu. Nie odezwała się do nich ani razu. Nie odpowiedziała nawet, gdy zgasiły światło, życząc jej dobrej nocy.

Ułożyła się w łożu i pierwszy raz od dawna poczuła się naprawdę dobrze. Może jednak jej życie nie rozsypie się tylko dlatego, że nie będzie go dalej wiodła z porucznikiem Jarlem Montgomerym. Może zdoła go zapomnieć i urządzić Czystko po swojemu.

Następnego dnia zamierzała skupić się na Julianie. To był mężczyzna potrzebny Lankonii, a zarazem idealny mąż dla niej. Wystarczy tylko się w nim zakochać, a sądząc po tym, jak umie całować, nie mogło to być trudne.

Na granicy snu i jawy jej samokontrola jednak osłabia. Nachodziły ją obrazy Jarla – kąpał się; jadł kurczaka i mówił, że powinna być szefową kuchni; dotykał jej piersi…

Загрузка...