Zamienili się na miejsca, tak by Tula mogła siedzieć przed Saszą, trzymając jego łebek w dłoniach.
Heike cicho mruknął do pozostałych:
– Wydaje się, że Tulę obdarzono znacznie silniejszymi zdolnościami, jeśli chodzi o odbieranie wrażeń wysyłanych przez martwe przedmioty i żywe istoty. Istnieje bardzo ładne słowo dla określenia właśnie takich umiejętności, ale nigdy się go nie nauczyłem. Nam, dotkniętym albo wybranym z rodu Ludzi Lodu, zawsze przydzielano rozmaite zdolności…
– Czy możesz być tak uprzejmy i zamknąć się chociaż na moment? – zażądała Tula. Już tylko te słowa wskazywały, jak bardzo jest wzburzona.
Heike umilkł, ale nie długo zdołał zachować milczenie. Piesek siedział zdumiony, całym sobą przypominał wielki znak zapytania.
– No i co? – powtórzył Heike. – Co wyczuwasz?
– Mury – szepnęła Tula, jakby nieobecna duchem. – Mury zagradzają.
– Dokładnie to samo odebrałem przed chwilą.
Zebrani wstrzymali oddech, nasłuchiwali. Jeśli ktoś z początku nie dowierzał albo z lekceważeniem obserwował rozwój sytuacji, to zostało już zapomniane. Zrozumieli, że tych dwoje natrafiło na coś bardzo istotnego.
Tula odchyliła się w tył.
– Nic więcej nie potrafię wyczuć. Mury mnie powstrzymują.
Heike odetchnął głęboko i przykucnął obok Saszy. Zaczął mruczeć psu do ucha słowa, które obserwatorzy starali się rozróżnić. Sasza drgnął, oszołomiony, jakby chciał zrozumieć, o co chodzi Heikemu, ale małemu psiakowi nie przychodziło to wcale łatwo.
– Pamiętasz Magdalenę? – szeptał Heike. – Magdalena. Poproś swych przyjaciół z przestrzeni pozaziemskiej, by pokazali nam, gdzie ona teraz jest!
Wypowiadając te słowa, Heike czuł się idiotycznie, ale teraz już nie dało się ich cofnąć. Kto chce, może się z niego śmiać, on musi wypróbować wszystko.
Sasza pisnął cichutko. Poruszył się niespokojnie i machnął ogonem na dźwięk znanego imienia.
Heike znów zwrócił się ku zebranym:
– Fakt, że istnieją dwie Magdaleny, ogromnie nam wszystko utrudnia. Pies tęskni za jedną, a boi się drugiej. Wyczuwamy jedynie, że Magdalena żyje, pozostaje w zamknięciu i bardzo cierpi.
– Biedne dziecko! – szepnął Molin.
– Poczekaj chwilę! – wykrzyknęła Tula. – To, że poprosiłeś pieska, pomogło! Wychwytuję coś… Jakaś informacja, tak, chyba właśnie tak…
Urwała, mocniej przyciskając dłonie do łebka Saszy. Trochę się opierał, najpewniej przestraszony. Gdy Tula przestała ściskać go tak mocno, natychmiast się uspokoił.
– Dostrzegam też jakieś istoty – szepnęła Tula.
– Naprawdę jesteś zdolna – mruknął Heike. – Ja niczego nie wyczuwam.
Przesunął się w bok, pozostawiając Tulę sam na sam z pieskiem.
– Och! – szepnęła Tula. Wszyscy pochylili głowy w jej stronę. – Wibracje!
Heike milczał wyczekująco.
Tula mówiła powoli, z wahaniem, jakby nasłuchując:
– Znów mam wizje, tym razem znacznie silniejsze. Ktoś je do mnie wysyła…
Heike ruchem głowy dał jej znak, by mówiła dalej.
– Wizje… takie różne… jakiś mężczyzna?
– Tula nigdy nie widziała doktora – przypomniał Tomas.
Mówiła dalej:
– I góra?
– Może chodzić o prawdziwą górę – orzekł Heike. – Albo o doktora Berga. [Berg (szw.) – góra (przyp. tłum.).]
– O doktora Berga – zdecydowała krótko. – Bo teraz widzę gałązkę wrzosu.
– Ljungqvist. [Ljung (szw.) – wrzos; qvist (szw.) – gałązka (przyp. tłum.).] Doskonale! Masz kontakt z tymi właśnie istotami, o których mówiłem. Profesor wspomniał, że one najprawdopodobniej potrafią porozumiewać się za pomocą obrazów, symboli. Czy jeszcze coś widzisz?
– Tak. Jakiś dokument. Nie mogę tego zrozumieć. Na samym wierzchu jest znak, okrągły, myślę, że to jakiś emblemat.
Opisała to tak dokładnie jak umiała.
– Już gdzieś to kiedyś widziałem! I to niedawno! – wykrzyknął komendant policji. – Pozwólcie mi się zastanowić! Tak! Tak, już wiem! To dokumenty doktora Berga-Ljungqvista! Mam je nawet, wydano mi je w szpitalu w Uppsali. Zaraz, zaraz, gdzieś tu powinny być!
– Ja także je mam – stwierdził Molin. – Musiał mi je przecież przekazać, został wszak moim osobistym lekarzem.
Wezwał służącego, który natychmiast wyszedł po dokumenty.
Heike i Tula pozwolili Saszy zeskoczyć na podłogę. Zachwycony biegał od człowieka do człowieka, domagając się pochwał za to, że tak dzielnie się spisał. Zatrzymał się wreszcie przy Tomasie, widać przy nim poczuł się najbezpieczniej. Tomas, w którego oczach wyraźnie odbijało się wycieńczenie, podniósł pieska i posadził sobie na kolanach. Sasza zwinął się w kłębek i sapnął zachwycony. Być może porównywał swoje obecne życie z tym, co nie tak dawno jeszcze było jego udziałem – zły czas spędzony u Backmanów?
Molin i komendant studiowali, każdy swoją, historię zawodową doktora. Pozostali starali się zajrzeć im przez ramię.
– Świetne referencje – mruknął Kol pod nosem. – Tylko jakoś często zmieniał pracę.
– Zadziwiająco często – przyznał policjant.
– Poczekaj moment – poprosił Molin. – Twoja lista zdaje się znacznie dłuższa niż moja.
– Tak, to prawda – zgodził się komendant. – Najwyraźniej nie wszystko wymienił. Zobaczcie tutaj! Tu zaczynają się rozbieżności. Zanim przybył do uzdrowiska Ramlosa, pracował w niedużym szpitalu, noszącym nazwę „Miłosierdzie”. Po krótkim okresie w uzdrowisku powrócił tam, a zaraz potem przystąpił do pracy w lazarecie zakonu serafinów.
– „Miłosierdzia” nie wymieniono na mojej liście – stwierdził Molin. – Nie ma tu też uzdrowiska Ramlosa.
– Jasne więc – rzekł Heike – że ten człowiek chciał ukryć przed jaśnie panem właśnie te miejsca. Ale jak on się w nich nazywa? Berg czy Ljungqvist?
– Ljungqvist – odparł policjant. – Ale to prawdopodobnie dlatego, że tak mu bardziej pasowało. Te papiery z pewnością nie raz poprawiano według własnego widzimisię.
– Ale to oznacza chyba, że „Miłosierdzie” jest właśnie tym miejscem, gdzie powinniśmy szukać Magdaleny – zdecydowała Tula.
– To prawda, skoro tak mu zależy, by wymazać z ludzkiej pamięci czas, jaki tam spędził – zgodził się komendant. – A w każdym razie nie dopuścić, by dowiedział się o tym dziadek dziewczynki.
– Magdalena w szpitalu? – dziwił się Christer. – No tak, to może się zgadzać. I Backmanowie, i stryj Julius, a także doktor Berg w uzdrowisku Ramlosa twierdzili, że dziewczynka jest chora. Ale tak wcale nie było!
– Gdzie leży „Miłosierdzie”? – zapytała Tula.
– O, w Szwecji wiele jest miejsc, które noszą tę nazwę – powiedział Molin. – Czy nic na ten temat nie napisano?
Komendant jeszcze raz zajrzał do dokumentów.
– Nie, niestety… Owszem, tutaj jest adres! Ach, przecież to całkiem niedaleko stąd! Między Norrtalje a Sztokholmem! Teraz, kiedy się zastanowię, dochodzę do wniosku, że znam to miejsce! Cieszy się złą sławą.
– Dlaczego? – zapytał Tomas. To chyba nie jest… zakład dla trędowatych?
– Nie, nie. Instytucja znana jest z tego, że zamożne, zacne rodziny umieszczają tam swoich ułomnych na ciele lub umyśle krewnych. Chcą ukryć przed światem czarne owce swoich rodów, słono za to płacąc.
– Ale to wydaje się wręcz godne pochwały – rzekł Molin. – Jeśli ci nieszczęśnicy pozostają pod dobrą opieką! Nie zawsze przecież rodzina umie się odpowiednio zająć tak chorymi ludźmi.
– To prawda, ale jeśli chodzi o „Miłosierdzie”, szepce się, że chorzy zostają tam umieszczeni wyłącznie dla wygody ich rodzin, a później natychmiast się o nich „zapomina”. Dopóki płaci się za opiekę, wyrzuty sumienia nie są tak dokuczliwe. Ten dom leży poza obrębem mojego dystryktu, nie wiem więc, ile z tego jest prawdą.
Tula w duchu podziękowała „przyjaciołom” Saszy, przebywającym gdzieś w jakimś miejscu przestrzeni kosmicznej, za wskazanie źródeł informacji w papierach doktora i naprowadzenie na tak wyraźny ślad.
A jeśli wszystko to sobie wmówili? Istoty komunikujące się za pośrednictwem psów? Dopiero teraz musiała przyznać, że brzmi to zupełnie niedorzecznie.
A mimo wszystko?
Christer zerwał się z miejsca. W białej koszuli z szerokim kołnierzem wyglądał niezwykle młodzieńczo, był o wiele młodszy od pozostałych zebranych. I choć może nie wszyscy uważali, że jest dość dorosły, by brać udział w dyskusji, on, rzecz jasna, nie mógł się nie włączyć.
– Ale jeśli chcieli umieścić Magdalenę w takim miejscu… dlaczego, na miłość boską, ciągnęli ją najpierw aż do Skanii, do uzdrowiska Ramlosa?
Molin popatrzył na niego swym przenikliwym wzrokiem wieloletniego króla Norrtalje.
– Dlatego, że konsul Julius Backman miał tam jechać. Zniszczonemu życiem hulace naprawdę potrzebny był pobyt w uzdrowisku. Ale kiedy w dodatku Berg w tym samym czasie wystarał się o pracę w kurorcie, wszystkim świetnie pasowało, by konsul zabrał ze sobą bratanicę. Tak, tak, to tylko moja teoria, ale wiedziałem, że konsul Backman ma zamiar wyjechać i zabrać Magdalenę. Cieszyłem się nawet, że zechciał wziąć ze sobą to biedne, słabowite dziecko.
– Magdalena wcale nie była słabowita – zaprotestował Christer. – Owszem, bardzo drobna, chudziutka, ale tak po prostu była zbudowana. Czyż nie mam racji, jaśnie panie?
– Oczywiście, mój chłopcze. To tylko ja wykazałem się niezmierną głupotą, dając wyraz swej wdzięczności za troskę o moją wnuczkę. A co wy myślicie? Czy powinniśmy uwierzyć w to, co „opowiadał” nam Sasza?
– Spróbować nie zaszkodzi – orzekł komendant policji, choć w jego głosie nadal dało się wyczuć niedowierzanie. – Poza tym jedynym tropem nie mamy innych wskazówek ani pomysłów, a sprawa nagli. Przyłożenie doktorowi noża do gardła sprawi, że zamknie się jak ostryga i życie dziewczynki naprawdę zawiśnie na włosku. W jaki sposób może dojść do najgorszego, nie wiemy, ale nie wolno nam ryzykować. O ile w ogóle Magdalena jeszcze żyje – mruknął pod nosem. – Ale kto zajmie się zbadaniem „Miłosierdzia”?
– Pan – odparł zdecydowanie Heike. – Proszę skontaktować się z miejscową policją lub innymi władzami. Zabierze pan także Christera.
– Mnie? – zaskoczony chłopak w jednej chwili rozpromienił się jak słońce, ale decyzja Heikego wzbudziła ogólne zdumienie.
Molin jednak zrozumiał olbrzyma. Chłopiec tak niedawno przecież został odrzucony, urażono jego godność czarownika. Teraz przyszedł czas na rehabilitację. Mimo że nie powiodły mu się czarodziejskie sztuczki, zaufano mu. W dodatku widział kiedyś Magdalenę i na pewno by ją rozpoznał. To bardzo ważny szczegół.
Heike nie powinien z nimi jechać, jego wygląd zawsze budził zainteresowanie, co łączyło się z wieloma niewygodnymi pytaniami. Podczas dyskusji przypomniało im się, że w Szwecji istnieje coś takiego jak okręgowe komisje zdrowia. Nie wszędzie, co prawda, ale przecież nic nie stało na przeszkodzie, by przy tej okazji takową stworzyć. Dlatego wybrano do niej także Tomasa, wyglądającego z nich wszystkich najbardziej dystyngowanie. Z powodzeniem mógł uchodzić za przedstawiciela władz, pominąwszy drobne niedociągnięcia w ubiorze. Na jego koszulach zwykle pojawiały się dodatkowe zakładki, pozostawione przez żelazko, bo Tula nie była osobą, która marnotrawiłaby czas na takie drobiazgi. Tomas jednak z przykrością musiał odmówić udziału w ekspedycji, był już bowiem zanadto wyczerpany. Stanęło więc na tym, że na jego miejsce wyznaczono Kola, ale Tomas i tak wdzięczny był za propozycję i okazane mu zaufanie. Rozpierała go duma, że wybrano go do takiej roli.
Chciano, by w „komisji” znalazła się także osoba obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, ale Heike przecież jechać nie mógł, a Tula jako kobieta nie miałaby poważania. Miejsce kobiet było w domu, przy dzieciach i ręcznych robótkach.
Ale przecież ja pojadę, już chciał powiedzieć Christer, uznał jednak, że nie ma to większego sensu. Rozpaczą napełniało go uczucie, że nikt nie traktuje poważnie jego niezwykłych zdolności. Ale on jeszcze kiedyś pokaże, co potrafi. Wprawi wszystkich w zdumienie.
Nareszcie mogli powrócić do wzgardzonego obiadu. Wszyscy nagle poczuli, jak bardzo są głodni. Przerwany posiłek wrócił do łask, Heike i Tula dostali świeże porcje gorącej zupy, a personel kuchenny odetchnął z ulgą.
„Komisja zdrowia” wyjechała na inspekcję natychmiast po obiedzie. Inni także się rozeszli, w domu Molina został tylko Heike. Kiedy nadszedł doktor Berg-Ljungqvist, Heike ukrył się we wnęce sypialni Molina, schowany za zasłoną, gotów w każdej chwili interweniować, gdyby zaszła taka potrzeba.
Służący był naprawdę zatroskany.
– Ach, doktorze Ljungqvist, jak dobrze, że pan przyszedł! Z jaśnie panem tak źle, tak źle!
– Naprawdę? – powiedział doktor, Heike usłyszał w jego głosie ton nieudolnie skrywanego triumfu.
– Tak, myślę, że nic już nie zdoła go uratować, doktorze – mówił sługa. – Jaśnie pan sam zdaje sobie z tego sprawę, bo pragnie wezwać rodzinę.
– Czy już się tym zająłeś?
– Nie, jeszcze nie. Chciałem najpierw poznać pańskie zdanie, doktorze.
– A więc zrób to natychmiast! Ale wezwij tylko zięcia i jego małżonkę. Dziewczynka, wnuczka Molina, jest za młoda, jej widok może tylko źle wpłynąć na jaśnie pana.
– Ale on właśnie ją pragnął zobaczyć! Panna Magdalena jest przecież jego jedyną krewną!
Doktor Ljungqvist zawahał się.
– Dobrze, niech i ona przyjedzie. Napisz tylko, by byli ostrożni!
Znaleźli się już przy łóżku. Heike przez zasłonę widział doktora przypatrującego się staruszkowi z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Molin nie otworzył oczu, oddychał ciężko, urywanie, jakby nie mógł złapać powietrza. Czynił to doprawdy bardzo umiejętnie.
– Twarz jakby mu się zmieniła – ze zdziwieniem zauważył doktor. – Jest jakby bardziej… symetryczna?
– Tak, to stało się wtedy, kiedy nagle po południu gorzej się poczuł.
– Hm. Rzeczywiście, nie pomogą tu żadne lekarstwa – stwierdził doktor, radując się w duchu. – Pozostaje nam tylko modlić się do Wszechmogącego, by pozwolił mu bez cierpień odejść z tego świata.
– Tak, doktorze Ljungqvist – odparł służący beznamiętnym tonem. – Ach, jakie to smutne. To taki dobry człowiek.
– Najlepszy ze wszystkich – westchnął doktor.
Molin jęknął kilka razy i przestał oddychać.
– Czy możesz podać mi lusterko? – zapytał doktor.
Z wyraźnym wahaniem i rzuciwszy ostrzegawcze spojrzenie w kierunku Heikego, służący opuścił sypialnię.
Doktor Ljungqvist został sam z cierpiącym magnatem. Szepnął cicho:
– Nareszcie, nareszcie, ty ślepy, głuchy dziadu! W końcu dostaniemy to, co od dawna nam się należało!
Heike i Molin dobrze zachowali sobie w pamięci te słowa.
Wrócił służący z lusterkiem, doktor przyłożył je do ust Molina.
Wyprostował się i westchnął.
– Tak, tak, niewiele już mu zostało.
– Będę czuwał przy jaśnie panu – oznajmił służący z żalem w głosie – Bo doktor ma pewnie też i innych pacjentów?
– Co takiego? Tak, tak, naturalnie. Wrócę tutaj jutro rano. Ale proszę mnie wezwać, gdyby nastąpiło pogorszenie! I… może dobrze byłoby sprowadzić księdza…?
– Dopilnuję tego.
– A… co z testamentem?
– Z testamentem?
– Tak, jaśnie pan chciał w nim umieścić nowego spadkobiercę.
– Niestety, jaśnie pan nie zdążył dokonać żadnych zmian.
– Ach, tak, może to i lepiej. To byłoby niesprawiedliwe wobec małej Magdaleny. I nie zapomnij wezwać Backmanów! Tak bardzo byli związani z jaśnie panem.
– Napisałem list jeszcze przed przybyciem pana doktora.
– Zabiorę go ze sobą i wyślę natychmiast pilną przesyłką. Tak będzie najszybciej.
Doktor nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie będzie mógł opuścić dom Molina. Tak mu pilno przekazać radosną nowinę, pomyślał z goryczą służący.
Kiedy tylko lekarz się wyniósł, Molin usiadł na łóżku.
– Co za łajdak! – wykrzyknął. – Czy ktoś słyszał coś podobnego? Ledwie się powstrzymałem, by nie otworzyć oczu i nie zawołać: „Słyszałem cię, ty łotrze!”
Wszyscy trzej uśmiechnęli się leciutko, ale sytuacja wcale nie była wesoła. Uzgodnili, że Molin „utrzyma się przy życiu” do czasu przyjazdu Backmanów. Mogli mieć tylko nadzieję, że wysłannicy zdołają w tym czasie odnaleźć Magdalenę.
Jeśli jeszcze żyła… Czy można zawierzyć „sygnałom” przekazanym przez małego psiaka?
Ale i tak tajemnicze miejsce pracy doktora Berga, szpital „Miłosierdzie”, wart był odwiedzenia!
– Dobrze się spisałem? – dopytywał się Molin.
– Po prostu wspaniale, jaśnie panie – odparł służący.
Heike uśmiechnął się.
– W pewnym momencie nawet ja miałem wrażenie, że jaśnie pan umiera. Serce mi zamarło.
– O, tak. To był mój popisowy numer!
Chwila śmiechu po tak ciężkim dniu dobrze im zrobiła.