Policjant i Kol obawiali się, że trzej pielęgniarze będą usiłowali ich zatrzymać, zanim dojadą do Norrtalje. Magdalena nie powinna przecież dotrzeć do dziadka i wyjawić mu prawdy o pobycie w tym strasznym miejscu.
Nigdzie jednak nie było widać konnych. Najwidoczniej uwierzyli komendantowi na słowo i pojechali szukać cierpiącego na zaburzenie żołądkowe Christera w pobliżu „Miłosierdzia”. Prawdopodobnie przeczesywali teraz okolicę wokół domu dla przewlekle chorych w poszukiwaniu zbiegów.
Mogli szukać do woli.
Kiedy powóz zajechał na dziedziniec domu Molina, było już niemal całkiem ciemno, ale na schody wyległ spragniony nowin wielki komitet powitalny. A kiedy z powozu wyniesiono Magdalenę, okrzykom radości nie było końca. Służba zgotowała prawdziwą owację, a stary Molin tak się wzruszył, że musiano mu podstawić krzesło, bo nie mógł się utrzymać na nogach. Wiele łez popłynęło tego wieczoru.
Stan dziewczynki wzbudził ogólne przerażenie. Każdy chciał jej pomóc, wziąć na ręce i wnieść do środka. Zaraz napełniono wannę ciepłą wodą, a Anna Maria i jedna ze służących miały asystować dziewczynce podczas kąpieli.
Magdalena, przezwyciężywszy pierwszą nieśmiałość, rozkoszowała się wspaniałą, gorącą wodą. Jak aksamit, myślała, kiedy kobiety starannie myły jej włosy. Nawet w niebie nie mogło być przyjemniej.
– Trudno, będziemy chyba musiały obciąć najgorsze kołtuny – ze smutkiem oznajmiła Anna Maria.
– Ach, obcinajcie, ile chcecie.
– Zrobimy to możliwie najdelikatniej. Nie będzie nic widać. A potem Heike cię obejrzy.
Magdalena zarumieniła się po korzonki włosów. Zauważyła już tego wielkiego potwora o łagodnych oczach.
Anna Maria spostrzegła zawstydzenie dziewczynki i wyjaśniła szybko:
– Przygotowałyśmy dla ciebie czyste ubranie, co prawda pozbierane od różnych osób. Ale dziadek obiecał, że jutro dostaniesz nowe suknie, kupione specjalnie dla ciebie.
– Dziękuję – szepnęła Magdalena.
– A później będzie kolacja w wielkiej jadalni. Wszyscy chcą z tobą rozmawiać.
Magdalena zamknęła oczy, nie dbając już o to, co dzieje się wokół niej. I tak spotykały ją same przyjemności.
Pół minuty później przerażone kobiety musiały ją budzić, by nie utopiła się w wannie. Magdalenie zrobiło się nagle aż zanadto rozkosznie.
Mężczyzna o strasznej twarzy wysmarował ją od stóp do głów maścią, która w zetknięciu ze skórą nie wydawała się wcale tak ohydna, jak dziewczynka się tego obawiała. Przeciwnie, delikatnie chłodziła jej poranione członki i łagodziła swędzenie. Nie była też lepka, ubranie nie kleiło się do skóry.
Ubranie… Miała na sobie śliczną sukienkę w drobny kwiatowy wzorek, włosy prawie jej wyschły, pachniała ładnie, czystością. Anna Maria uperfumowała ją też leciutko, uznała bowiem, że Magdalenie mogło to poprawić humor, a zdecydowanie należało jej się to po długim pobycie w takim piekle. Dziewczynka z wdzięcznością przyjmowała wszystkie zabiegi, a już sama świadomość, że pozbyła się dokuczliwego robactwa, wywoływała na ustach błogi uśmiech.
Siedziała przy wielkim stole, pięknie nakrytym srebrami, kryształami i cienką porcelaną, ozdobionym misternie ułożonymi kompozycjami z kwiatów. Specjalnie dla niej nakładano małe, naprawdę maleńkie porcje jedzenia, by mogła pokosztować wszystkich potraw. A wokół niej siedzieli wyłącznie dobrzy, życzliwi ludzie. Pod krzesłem leżał Sasza.
Powinnam traktować to jako sen, myślała, ale nie mogę. Czuję się całkiem przytomna i wprost bezwstydnie mnie to cieszy.
Christer po przeciwnej stronie stołu… Płomienie świec odbijające się w jego uszczęśliwionych oczach. Spogląda na mnie raz po raz i uśmiecha się, dodając mi otuchy. Wcale nietrudno odpowiedzieć mu uśmiechem.
Kiedy skończyli deser, Molin dał znak, by przeszli do salonu. Ojciec Christera, Tomas, którego spotkała kiedyś dawno temu w uzdrowisku Ramlosa, ale nie mogła z nim porozmawiać, bo stryj Julius jej zabronił, także był razem z nimi. Siedział oparty w najwygodniejszym fotelu, a wszyscy się o niego troszczyli, zwłaszcza matka Christera, w obecności której Magdalena czuła się trochę niepewnie. Czy ta młoda dziewczyna naprawdę mogła być matką takiego dorosłego chłopca, prawie mężczyzny? I jej oczy… Cóż za niesamowita barwa, niemal równie tajemnicza jak u olbrzyma Heikego. Tula, tak miała na imię, wydawała się osobą trudną. Bardzo miłą, to prawda, ale bardzo niekonwencjonalną. Jakby nie tutaj było jej miejsce.
Magdalena wstrząśnięta zorientowała się, że myśląc „tutaj” ma na myśli nie to zgromadzenie, lecz „tu, na tym świecie”.
Cóż za straszliwa refleksja!
Zaraz jednak dziewczynka musiała zaprzątnąć sobie głowę czym innym. Przyszedł koniec miłych pogawędek.
Komendant policji zmienił ton:
– Magdaleno, wybacz, że nawet pierwszego wieczoru nie damy ci spokoju, chociaż powinnaś solidnie wypocząć, ale zrozum, mamy mało czasu. Musimy schwytać doktora Berga w pułapkę, zanim zwietrzy niebezpieczeństwo, i ważne jest, byśmy mogli mu postawić konkretne zarzuty. Wkrótce doktor dowie się o twojej ucieczce. Twoi rodzice i kuzynka są już w drodze tutaj, a nadal nie wiemy, jaki jest ich udział w całej tej sprawie. Po pierwsze, musi istnieć jakaś ważna przyczyna, dla której zostałaś zamknięta. Czy nigdy o tym nie wspominali?
Magdalena wzrokiem szukała oczu Christera i znalazła w nich siłę, która tak była jej potrzebna.
– Nie – powiedziała słabiutkim głosikiem, bo więcej nie mogła z siebie wykrztusić, mimo że Christer mocno kiwał głową. – Tylko doktor Berg i stryj Julius mówili coś na ten temat. Najpierw twierdzili, że jestem słabowita, a później, że jestem chora na umyśle i wymagam opieki.
– Ale twoi rodzice nigdy nie powiedzieli nic takiego?
– Powtarzali tylko, że mało jem.
– A później zostałaś umieszczona w tym strasznym domu? – zdumiała się Tula. – Gdzie musiałaś głodować? Cóż to za logika!
Wzburzony Molin oznajmił:
– Znałem Magdalenę przez pierwsze trzynaście lat jej życia. Uważałem ją zawsze za niezwykle rozumną osóbkę. Jeśli ona jest obłąkana, to znaczy, że nikt z nas nie jest przy zdrowych zmysłach.
Uniosła głowę.
– Na początku… w uzdrowisku Ramlosa, lekarz twierdził, że jestem słabowita. Słabowita i nerwowa, muszę więc cierpieć na jakąś groźną cielesną chorobę. Dopiero później zaczął mówić, że jestem szalona.
– Poczekaj chwilę – przerwał jej Christer. – Kiedy się spotkaliśmy trzy lata temu… Pamiętasz, jak mówiłaś mi, że lekarz nie chciał słuchać o twoich koszmarach?
Heike nadstawił uszu.
– O koszmarach?
Magdalena zasłoniła oczy dłonią.
– Nie chcę o tym mówić.
– Ale z doktorem Bergiem chciałaś o tym porozmawiać? I on ci nie pozwolił?
– Nie, to było inaczej – odparła Magdalena odsłaniając twarz. Wydawała się zupełnie mała i bezradna, kiedy tak siedziała w prostej sukience w łączkę, z wilgotnymi jeszcze włosami, przewiązanymi jedwabną wstążką, stanowiąc centrum zainteresowania wszystkich zebranych. – Nigdy nie mogłam opowiedzieć o moich złych snach, bo nie wiem, co mi się śni.
Zapadła cisza.
– Wytłumacz nam to jaśniej – poprosił Heike.
Dziewczynka miała do niego zaufanie. Popatrzyła mu w oczy i zaczęła mówić:
– Budzę się w nocy, bo płaczę przez sen, ale nie wiem dlaczego. Tyle właśnie powiedziałam doktorowi, a on się zirytował i kazał mi przestać wygadywać głupstwa.
Heike pochylił się w jej stronę:
– Powiedz mi… Z twoich słów wynika, że koszmary nadal cię dręczą?
Spuściła głowę.
– Przez cały czas, raz częściej, raz rzadziej.
– I nic z nich nie pamiętasz?
– Nic poza tym, że ze strachu mocno bije mi serce.
Komendant uznał, że najwyższy czas porzucić ten temat.
– Proponuję, byśmy powrócili do faktów.
– Nie, nie. – Heike uniósł dłoń w geście ostrzeżenia. – Sądzę, że trafiliśmy na coś istotnego. Ma pan rację, panie komendancie, to nie jest naturalne, by ojciec umieścił córkę w zamknięciu i potem całkiem o niej zapomniał, ani razu jej nie odwiedził. Jest tak, jak pan mówi: musi się za tym kryć coś więcej. Magdaleno, czy naprawdę nigdy nie zapamiętałaś, co ci się śni?
Uciekała ze wzrokiem, widać było, że się boi.
– Raz czy dwa wydawało mi się, że coś zapamiętałam, ale potem jakby sama się od tego odgrodziłam. Chciałam zapomnieć ten sen.
– Owe drobne przebłyski są bardzo ważne – stwierdził Heike. – Czy cokolwiek z nich pamiętasz?
Zastanowiła się.
– Boję się, do szaleństwa się boję, to wszystko, co mi zostało.
Nikt nie wtrącał się w rozmowę, Heikemu pozostawiono pełną swobodę.
– Od jak dawna dręczą cię te koszmary? Kiedy się zaczęły?
Christer przesiadł się bliżej Magdaleny i ujął ją za rękę, bo dziewczynka wydawała się tak strasznie, strasznie samotna.
– Nie wiem – odpowiedziała Magdalena Heikemu. – Mam wrażenie, jakby towarzyszyły mi od zawsze. Ale to nie jest prawda. Miałam może jakieś sześć, osiem lat, kiedy się zaczęły. To tak trudno powiedzieć.
– Tak, oczywiście.
Heike długo się namyślał. Jego ogromna postać przyciągała wzrok wszystkich zebranych. Przyprószone siwizną włosy były równie sztywne i nieuładzone jak w młodości. Autorytet, jaki sobą reprezentował, niejednemu wydał się wprost przytłaczający.
– Magdaleno, czy zgodzisz się, bym cię uśpił i kiedy będziesz pogrążona we śnie, zadał kilka pytań?
Popatrzyła na niego nic z tego nie rozumiejąc, cały czas tak samo wystraszona.
– Chciałbym cię zahipnotyzować – powiedział miękko. – Ponieważ dziewczynka jeszcze bardziej się przeraziła, dodał: – Potem nic nie będziesz pamiętać.
Magdalena przenosiła błagalny wzrok z jednej osoby na drugą, wszyscy jednak byli tak samo zaskoczeni i niepewni jak ona.
– Czy to niebezpieczne? – dopytywał się Molin. – Czy może jej zaszkodzić?
– O, nie, wprost przeciwnie – zapewnił Heike. – Próbowałem tego sposobu już kilka razy wcześniej w przypadku ludzi, którzy sami więzili w głowie własne myśli. To bardzo pomaga. Jestem prawie w pełni przekonany, że Magdalena pozbędzie się swoich koszmarów. A i my czegoś więcej się dowiemy.
– Uważasz, że niegodziwe potraktowanie jej przez doktora Berga ma związek ze zmorami, które ją dręczą?
– Nie wiem, ale to nie jest wykluczone. Powiedz mi, Magdaleno, czy zwierzałaś się rodzicom z tego, że masz złe sny, których później nie pamiętasz?
Jej wzrok błądził gdzieś w pustce.
– Nie… nie, chyba nie. Ale…
– Co takiego?
– Czasami stali nad moim łóżkiem i pytali, dlaczego płakałam albo krzyczałam przez sen. Myślę, że nie potrafiłam im na to odpowiedzieć, bo przecież sama nie wiedziałam.
– I nigdy wcześniej nie widziałaś doktora Berga, poznałaś go dopiero w uzdrowisku Ramlosa?
– Tak, był zupełnie obcą osobą.
– No, tak. A teraz powiedz mi, czy się zgadzasz…
Dziewczynka długo ściskała dłoń Christera. Wreszcie zrezygnowana skinęła potakująco głową, jakby uznała, że los tak chce i nie można się mu przeciwstawiać.
Pora była już późna, niedługo miała wybić północ, ale nikt nie miał ochoty się kłaść, nawet Tomas. Jak powiedział, bardziej by się niepokoił, leżąc samotnie w sypialni, nie wiedząc, co się dzieje.
W pokoju zapłonęły światła. Wniesiono wielkie kandelabry, zakołysały się płomienie wielu świec.
Magdalena usiadła w wygodnym fotelu. Nalegała, by Heike pozwolił jej trzymać Christera za rękę, Heike zgodził się pod warunkiem, że Christer się odsunie, gdy dziewczynka zapadnie w sen.
Pozostali usadowili się nieco dalej. Służący dyskretnie trzymał się z tyłu.
Heike usiadł tuż przed Magdaleną.
Niewiele czasu upłynęło, a już udało mu się wprowadzić ją w hipnotyczny trans. Mało brakowało, a inni posnęliby wsłuchani w dźwięk jego monotonnego głosu, nawet sam Christer. Służący także musiał wziąć się w garść, kiedy o mały włos nie poleciał na serwantkę.
Heike dał znak Christerowi, by odsunął się od Magdaleny.
Dziewczynka spała.
– Magdaleno – powiedział Heike. – Masz trzynaście lat. Jesteś w uzdrowisku Ramlosa. Przed tobą siedzi doktor Berg. Czy już go kiedyś widziałaś?
Pogrążona w hipnotycznym transie dziewczynka leciutko zmarszczyła brwi.
– Taak – odparła z wahaniem.
Zebrani drgnęli i pochylili się bliżej, jakby pragnęli usłyszeć ją wyraźniej. Przecież dopiero co zaprzeczyła!
– Masz teraz dwanaście lat, Magdaleno. Twoje urodziny. Co się teraz dzieje?
Na ustach dziewczynki pojawił się uśmiech.
– Dostałam od dziadka szczeniacka. Jest taki śliczny. Mówią, że to terier. Będzie nazywał się Sasza. I niedawno urodził się braciszek, jest słodki, bardzo go lubię. – Buzia Magdaleny zasmuciła się nagle. – Ale nie wolno mi go dotykać, ojciec tak się o niego boi. Ojciec wcale już mnie nie dostrzega, właściwie zawsze tak było, ale teraz już w ogóle się nie liczę.
Molin, dziadek dziewczynki, westchnął z żalem.
Heike pytał dalej:
– Magdaleno! Masz osiem lat. Twoje urodziny. Co się teraz dzieje?
Twarz jej się ściągnęła, głos był bardziej dziecinny.
– Nie pozwolono mi obchodzić urodzin, bo byłam niegrzeczna. Rano się nie zgodziłam, by macocha mnie uczesała.
– Nazywasz ją macochą?
– Tak, bo ona nie jest moją prawdziwą mamą. Owszem, jest miła, ale ja nic ją nie obchodzę. Nie chcę, żeby mnie dotykała.
W głosie Heikego brzmiała teraz ostrożność:
– Magdaleno… czy nocą dręczą cię złe sny?
Dziewczynka poruszyła głową.
– Nie wiem. Budzę się zapłakana i przestraszona.
– Masz teraz sześć lat. Są twoje urodziny.
Zrozumieli, że Heike za każdym razem wybierał dzień, który łatwo zapamiętać. Urodziny to dla dziecka wielkie wydarzenie.
– Czy śnią ci się koszmary, których się boisz, chociaż ich nie pamiętasz?
– Tak – odparła Magdalena cicho nowym, dziecinnym głosem.
Heike odetchnął głęboko.
– Magdaleno, dzisiaj kończysz cztery lata. Czy już dręczą cię złe sny?
Na buzi dziewczynki odmalował się strach.
– Tak, tak – jęknęła.
– Magdaleno, dziś są twoje trzecie urodziny. Czy dręczą cię złe sny?
Dziewczynka odzyskała spokój.
– Jakie złe sny?
– A więc coś musiało się wydarzyć między trzecimi a czwartymi urodzinami – orzekł Heike zgnębiony, nie wiedząc, jaki dzień ma teraz wybrać.
– Dwudziesty czwarty października – szeptem podsunął Molin.
Heike kiwnął głową. Molin był bardzo inteligentnym człowiekiem, dla którego żywił wielki szacunek. Niestety, nie pomyślał o tym, że trzyletnia dziewczynka nie umie rozpoznać daty.
– Czy jaśnie pan może mi dać jakieś konkretne wskazówki dotyczące tego dnia? – poprosił cicho.
Molin zawahał się, westchnął.
– Jej matki już nie ma.
Heike na parę chwil przymknął oczy.
– Magdaleno. W domu jest tak cicho, wszyscy chodzą smutni. Nie możesz zobaczyć się z mamą. Mówią ci, że ona nie żyje. Czy to prawda?
Klatka piersiowa Magdaleny gwałtownie wznosiła się i opadała, dziewczynka najwyraźniej przeżywała wielkie wzburzenie.
– Ona jest tam teraz – mruknął Heike do zebranych. – Magdaleno, co dzieje się wokół ciebie?
Niespokojnie rzucała się na fotelu, jakby chciała się od czegoś uwolnić. Nie wiadomo, czy uciekała przed pytaniami Heikego, czy też przed czymś innym.
By uspokoić ją nieco, Heike spytał:
– Czy dziadek jest z tobą?
Napięcie zelżało, odetchnęła.
– Dziadek… Dziadek niedługo przyjdzie. Czekam na dziadka.
Głos, jaki słyszeli, naprawdę był głosem dziecka.
– Dziadek przyjedzie, jak tylko będzie mógł – obiecał Heike. – Czy… czy jest ci smutno?
Powieki dziewczynki drżały.
– Mama? Nie mogę iść do mamy.
– Czy czujesz się bardzo samotna?
– Tak – ciężko dyszała. – Boję się.
– Boisz się? Kogo?
Zaszlochała, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem.
– Ich!
– To znaczy kogo?
Słuchając jej żałosnych jęków z trudem zachowywali spokój. Christer chciał powstrzymać Heikego od zadawania pytań, które sprawiały dziewczynce tyle bólu, choć jednocześnie zżerała go ciekawość, jak to się skończy.
– Kogo się boisz? – powtórzył pytanie Heike, kiedy Magdalena wzbraniała się przed odpowiedzią.
– Nie wiem. Jakiegoś pana i pani. Oni mogą wrócić. Znów się muszę schować.
Wyraz oczu Heikego był niezbadany.
– Twój ojciec, Magdaleno. Czy on ich zna?
Po policzkach dziewczynki spływały łzy.
– Myślę, że tak.
– Dlaczego tak myślisz?
Gwałtownie pokręciła tylko głową.
Heike powoli odwrócił się do Molina i cicho zapytał:
– Kiedy zmarła pańska córka? O jakiej porze dnia?
– Nocą.
– A jaka była przyczyna śmierci?
– Nie wiem. Rano znaleziono ją martwą w łóżku. Lekarz, który ją badał, stwierdził, że prawdopodobnie miała słabe serce. Poprzedniego dnia ciężko pracowali w ogrodzie, przesadzali jakieś drzewka i krzewy. Moja córka z zapałem pomagała służbie, bo taką właśnie miała naturę. Widać serce nie wytrzymało przeciążenia.
– Kim był lekarz, który badał ją po śmierci?
– Nigdy o to nie pytałem. Żałoba mnie przygniotła.
Zapadła głęboka cisza. Heike już wcześniej wyłączył Magdalenę z rozmowy, nakazując jej spać głęboko i niczego nie słyszeć.
– Czy się odważymy? – zapytał Heike Molina.
Stary człowiek nie mógł się zdecydować.
– A czy ona to zniesie?
Heike popatrzył na drobną postać w fotelu.
– Jest bardzo zmęczona, powinna odpocząć, zwłaszcza po takim dniu jak dzisiejszy, pełnym wrażeń i zmian. Ale wróciła pamięcią do tej chwili, później już może się nam to nie udać. Chyba najlepiej się stanie, jeśli będziemy mieli to za sobą.
– Tak – przyznał policjant. – Nie mamy czasu do stracenia, musimy wszystko wyjaśnić.
Heike był tego świadom. Znów nawiązał kontakt z dziewczynką.
– Magdaleno. Jest noc poprzedzająca ten smutny dzień, kiedy nie możesz zobaczyć się z matką. Leżysz w łóżeczku, prawda? Opowiedz mi o tej nocy, o tym, co się wydarzyło. Czy śpisz?
Twarz Magdaleny ściągnął grymas strachu, oddychała szybko, płytko.
Czekali.
– Co się dzieje, Magdaleno? – znów zabrzmiał cichy, jednostajny głos Heikego.
Dziewczynka załkała.
– Obudziłam się. Ktoś krzyczy.
Popatrzyli na siebie.
– To głos mamy, poznałam go, choć brzmiał tak dziwnie. Wstałam z łóżka i wyszłam na korytarz. Musiałam sprawdzić, czy mamę nic nie boli…
Opowiadanie urwało się. Dziewczynka bardzo pobladła. Na twarzy miała wypisany strach dziecka, które niczego nie rozumie.
– I co się stało potem, Magdaleno?
Najpierw z jej ust wydobył się jęk protestu, jakby broniła się przed czymś z całych sił, a potem rozległ się krzyk:
– Nie! Nie! Nie chcę!
Magdalena znów miała trzy i pół roku.
W korytarzu było ciemno, paliła się tylko mała lampka przy schodach. Dziewczynka nacisnęła klamkę umieszczoną tak wysoko, że aby jej dosięgnąć, musiała wspiąć się na palce.
Podreptała wzdłuż korytarza. Od schodów po jej bosych stopach ciągnęło chłodem.
Bała się zawołać mamę.
Drzwi do pokoju matki były lekko uchylone, ze środka dobiegały szepty.
Nie chciała już w tym uczestniczyć, pragnęła oderwać się od tego, co działo się wokół niej, ale głęboki monotonny głos przez cały czas prosił, by szła dalej, by dalej patrzyła. Ten głos nie miał nic wspólnego z domem, korytarzem i mamą, nie mogła zrozumieć, skąd dochodzi, bo nie znała nikogo o podobnym głosie. Docierał jakby z innego czasu, z innego miejsca…
W sypialni mamy ktoś rozmawiał podnieconym szeptem. Dobiegały stłumione odgłosy walki.
Boję się, mamo! Mamo, czy ty jesteś chora?
Czy mam otworzyć drzwi? A jeśli rozgniewają się na mnie? To takie okropne, jak ktoś się na mnie złości, od razu boli mnie brzuch. Ojciec powiedział, że nie wolno mi w nocy wchodzić do pokoju mamy, nawet kiedy przestraszę się tej wielkiej gałęzi, która uderza w okno. Jeśli ojciec jest tam w środku, to nie wejdę, bo on jest taki surowy.
O! Mama znów krzyknęła! Ale tak dziwnie krótko…
„Trzymaj ją mocno – szepce jeden z głosów. – Nie wolno ci teraz puścić…”
Zaglądam do środka, może mama mnie potrzebuje.
Ale co to?
Co oni robią z mamą?
Boję się, muszę uciekać! Nie, nie mogę.
Co to za pan i pani? Ojca nie ma…
Nie znam ich.
Aaach… nakryli twarz mamy poduszką! I mocno przytrzymują. Mama nie może wstać.
Biedna mama! Tak nie wolno robić!
Nie mogę się ruszyć. Chcę jej pomóc, ale stoję w miejscu. Nie mogę wydusić z siebie głosu. Krzyczę, ale niczego nie słychać. Jakie to dziwne!
Prostują się, oddychają z ulgą, patrzą na siebie. „No, załatwione” – mówi pani. Ma taki zimny, nieprzyjemny głos. I mnie się robi zimno.
Uciekam na korytarz.
Wychodzą! Muszę się schować, oni są niebezpieczni! Pod stół z opuszczaną klapą…
Ktoś wchodzi po schodach. Dwie osoby.
To ojciec i jeszcze ktoś. Stryj Julius, on ma taki chrypiący głos.
Muszę powiedzieć ojcu, co oni zrobili!
Ale znów nie mogę się ruszyć. Boję się. Ojciec się na mnie rozgniewa. Jak zawsze.
Wszyscy się zatrzymują. Tuż koło mnie.
„Na miłość boską! – mówi ojciec. – Co wy tu robicie?”
Obcy mężczyzna ma taki zły głos. „Tego właśnie chciałeś, prawda?”
„Ja? Nie rozumiem, o czym mówisz? Co wyście zrobili?!”
„To, o czym mówiliśmy.”
„O czym mówiliśmy? – powtarza ojciec. – Przecież my o niczym takim nie mówiliśmy!”
„Doprawdy?”
„Ale… czyście poszaleli? To była tylko rozmowa!”
„Czyżby? – wtrąciła dama. – Dlaczego więc dałeś mi klucz do swojego domu?”
„No, rozumiesz to chyba!” – wyjąkał ojciec.
„Nie. Przecież twoja żona nigdzie nie wychodziła, nie było więc żadnego powodu, by dawać mi klucz!”
Obcy mężczyzna powiedział: „Nie myślałeś, że nas tu zastaniesz, co? Za wcześnie przyszedłeś do domu albo my się spóźniliśmy. Zabrałeś ze sobą Juliusa jako alibi. Mieliście znaleźć ją martwą. Ale plan się nie udał, przyjacielu!”
Usłyszałam, że ojciec zwraca się do stryja Juliusa: „Juliusie, ty wiesz, że ja w tym nie brałem udziału. Wiesz, że cały wieczór spędziłem z tobą”.
Głos stryja Juliusa zaskrzeczał podejrzliwie: „W czym takim nie brałeś udziału?”
„O mój Boże! Ci dwoje i ja siedzieliśmy kiedyś i żartowaliśmy, co by było, gdybym został wdowcem. I oni potraktowali moje słowa poważnie! Boże, co ja teraz zrobię? Ja umywam ręce!”
Stryj Julius zwlekał z odpowiedzią: „Gdybyś został wdowcem… byłbyś bardzo bogaty, prawda?”
„Oczywiście, że nie – odparł ojciec urażony. – Niczego nie dziedziczę. Stary w testamencie zapisał wszystko Magdalenie. Nie mam żadnego powodu, by…”
„Masz, masz – przerwał mu stryj Julius. – Kiedy stary umrze, a nastąpi to niechybnie, twoja córka będzie bardzo bogata. A twoja córka jest jeszcze bardzo, bardzo malutka. Ale ja niczego nie widziałem. Niczego!”
„To dopiero mądre słowa – stwierdził nieznajomy. – No, w każdym razie już po wszystkim”.
Ojciec zaczął szeptać: „Czy zostały jakieś ślady?”
„Żadnych – odparł mężczyzna. – I nie ma powodów do obaw. Jutro rano wezwij mnie, ja ją zbadam”.
„A dziewczynka?”
„Zaraz pójdę zobaczyć” – powiedziała dama.
Ooch, idzie teraz do mojego pokoju, otwiera drzwi i zagląda do środka. A ja leżę tu, schowana pod stołem!
„Nie ma jej w łóżku!”
„Do diabła! Jakeście to załatwili? Gdzie jest dzieciak? Musimy ją znaleźć!”
„Czy… wyprawimy ją w podobną podróż?”
„Nie, do czorta, nie jestem barbarzyńcą!”
„Oczywiście – sucho zauważył mężczyzna. – Nie wolno pozbywać się kury, która znosi złote jaja. Bez dziecka nic nie jesteś wart!”
„Zamknij się! Poszukajcie jej! Julius i ja pójdziemy tędy. I pamiętajcie: ja nie brałem udziału w tym bezeceństwie!”
Odchodzą. Muszę jak najprędzej wrócić do łóżka. O tak! Chcę do mamy, ale oni są groźni! Muszę spać! Pod kołdrą!
Serce uderza mi tak mocno. Zaraz rozpęknie się na kawałki.
Idą!
„Przecież ona tu jest!” – szepnęła pani.
„Znikajcie stąd – równie cicho nakazał ojciec. – Oszaleliście? Chcecie się jej pokazać? Magdaleno? Śpisz? Zaglądałem do ciebie, nie było cię w pokoju”. Nigdy nie mówił do mnie takim miłym głosem.
„Musiałam iść do łazienki.”
Jak dziwnie brzmi mój głos!
Ojciec stoi, jakby chciał mi coś powiedzieć, o coś zapytać, ale nie śmie.
Odchodzi.
Mamo! Mamo! Tak mi źle! Głowa zaraz mi pęknie. Nie wolno mi płakać, nie wolno, nie wolno! Głowa rozpadnie mi się na kawałki, nie mogę, nie mogę…
Nic się nie stało.
Oczywiście, nic się nie stało, to był tylko sen.
Niczego nie widziałam. Muszę to sobie zapamiętać, niczego nie widziałam, niczego nie widziałam, niczego!
Tak mnie boli głowa!
Muszę zapomnieć, zapomnieć, muszę zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć… Nic się nie wydarzyło, niczego nie widziałam.
To nic, to był tylko sen.
Kręci mi się w głowie, wszystko dokoła wiruje, tak ciemno, ciemno, odpływam…
– Magdaleno! Zbudź się, Magdaleno!
Kto tak okropnie wrzeszczy, z płaczem? Te straszne, świdrujące w uszach krzyki!
– Magdaleno! Jesteś już bezpieczna.
– Niczego nie widziałam, niczego! Muszę zapomnieć, muszę o wszystkim zapomnieć!
– Magdaleno, kochana, nie krzycz już.
To głos dziadka, taki stary. Ale ten drugi głos, który monotonnie zachęcał ją przez cały czas, by szła dalej, powiedział, że najlepiej będzie, jeśli wykrzyczy swój żal. Zbyt długo był tłumiony.
– To się nie wydarzyło, nie stało, wszystko to sobie wmówiłam, to tylko sen…
Urwała nagle. Głośno jęcząc gwałtownie pochyliła się w przód, widziała tylko włosy, które opadły jej na twarz.
To ona sama tak krzyczała!
Ileż tu ludzi dookoła!
Z wolna powracała do rzeczywistości. Dziadek był przy niej, i Christer, i ten, którego nazywali Heikem, i jeszcze parę innych osób.
– Lepiej się teraz czujesz? – cicho zapytał Heike. Przykucnął przy niej, wielki kudłaty stwór o takich dobrych, łagodnych oczach. – Wybacz mi, ale tak było najlepiej dla ciebie.
Wszelkie tamy puściły. Z piersi Magdaleny wydobył się głośny jęk, który przerodził się w cichy, zawodzący płacz.
– Mamo! – żaliła się dziewczynka. – Zabili ją! Zabili!
Dziadek walczył ze łzami.
– Zamordowali moje jedyne dziecko! Nigdy nie podobał mi się ten człowiek, którego żona wybrała dla naszej córki. Ale dziewczyna była w nim taka zakochana i on tak zabiegał o jej rękę, adorował ją, jakby była księżniczką!
– W pewnym sensie tak właśnie było – zauważył Kol. – Jedyna córka najbogatszego człowieka w mieście.
– Pomożemy teraz Magdalenie położyć się do łóżka – łagodnym głosem oznajmiła Anna Maria. – Ktoś z nas będzie czuwał przy jej łóżku przez całą noc, nie odstępując jej nawet na chwilę. Pozwólmy dziewczynce płakać w spokoju, bardzo jej tego potrzeba.
Wszyscy się z nią zgodzili.
Magdalena pozwoliła podnieść się z fotela. Podchodzili do niej kolejno, obdarzali uściskiem albo czule całowali w policzek. Z oczu biła im życzliwość, zrozumienie i współczucie.
Christer był taki kochany. Z powagą pogładził ją po włosach, na moment jego dłoń spoczęła na karku dziewczynki, ale ona była jak ogłuszona. Łzy jednak przestały płynąć. Czuła tylko, że jest śmiertelnie zmęczona, nie miała sił, by dojść do sypialni.
– Dostaniesz środek na uspokojenie, pomoże ci zasnąć – obiecał Heike. – Do jutra rana ból osłabnie, oswoisz się z nim.
– Jeszcze chwileczkę, Magdaleno – poprosił komendant, kiedy dziewczynka stała już w drzwiach podtrzymywana przez Annę Marię. – Jeszcze tylko jedno pytanie, potem naprawdę będziesz już miała spokój. Czy widziałaś tych dwoje później? Mężczyznę i kobietę, którzy przebywali w sypialni twojej matki owej tragicznej nocy?
– Tak – odparła Magdalena zdumiona, jak ochryple zabrzmiał jej głos. – Mężczyzna to doktor Berg. A kobietę poślubił później mój ojciec. To moja macocha.