Dlaczego? Dlaczego tu jestem?
Czym sobie na to zasłużyłam?
Czy jest ktoś, kto o mnie pamięta?
Nie wiedzą, gdzie jestem?
Sama przecież tego nie wiem.
Te straszne, paskudne ściany, wysokie i takie ciasne jak kanał szybu.
Tylko małe okienko na samej górze. Na co mi ono? Światło, które przez nie wpada, ledwie do mnie dochodzi. Zniszczone drzwi, tak przerażająco brzydkie. Prawie stale zamknięte. Otwór, przez który wsuwają to ohydne jedzenie.
Nie mogę się ruszyć. Zatęchłe powietrze. Moje śliczne suknie, co oni z nimi zrobili? Okropny, sztywny chałat drażni moją skórę, kaleczy kark i szyję.
Dlaczego? Co takiego zrobiłam?
Ta wiecznie zagniewana kobieta, która przynosi jedzenie i od czasu do czasu opróżnia wiadro. Chyba mnie nienawidzi, w każdym razie nie odpowiada na moje pytania.
Gdzie jestem?
Zdarza się, że dochodzą do mnie dziwne dźwięki. Płacz, zwłaszcza w nocy, i straszny śmiech, który brzmi, jakby nigdy nie miał się skończyć.
Tak długo już tu jestem, tak bardzo długo.
Nie ma nadziei.
Zrozumiałam, że takie będzie moje życie już do końca.
Z początku płakałam.
Otwierali wtedy okno w drzwiach i wrzeszczeli: „Zamilknij! Przestań wyć!”
Potem wołałam i waliłam pięścią w drzwi. Ukarali mnie, nie dając jedzenia przez wiele dni.
I była to ciężka kara, choć jedzenie tu takie wstrętne.
Później nauczyłam się milczeć, panować nad sobą, by się im nie przypominać. Zapomniałam, że jestem żywą istotą, która umie mówić. Teraz tylko przynoszą mi jedzenie, poza tym ich nie obchodzę.
Tak jest najlepiej.
Czasami wydaje mi się, że oszaleję. Ta monotonia, kiedy nic się nie dzieje. Żadnej nadziei na promyk światła, który by rozjaśnił panujący w moim sercu mrok.
Moje nogi są takie chude, jakby zwiędłe. Zaczęłam chodzić tam i z powrotem po tym ciemnym pomieszczeniu, żeby całkiem nie umarły.
I ręce też mam cienkie jak patyki, ale nie mogę zjeść więcej tej ohydy, którą mi przynoszą w szaroburej wodzie. Nigdy nie ośmieliłabym się zapytać, co to jest. Ale czasami dostaję chleb, zjadam go w całości, choć jest twardy i bez smaku.
Włosy… Mój Boże, ileż bym dała za grzebień! Palce nie wystarczają.
Kiedy tu przybyłam, ostrzygli mnie do gołej skóry. Płakałam. A teraz chciałabym, żeby znów ogolili mi głowę. Włosy są pełne kołtunów. I takie brudne.
Bardzo urosły, są dłuższe niż kiedykolwiek.
Mój Boże, jak długo już tu jestem?
Jak długo jeszcze będę musiała zostać?
Płacz rozsadza mi piersi, ale nie mogę już płakać. Wylałam wszystkie łzy.
Dlaczego nikt się o mnie nie martwi? Ojciec i matka, co się z nimi stało?
A ci inni, którzy tu krzyczą i płaczą? Wrzeszczą i śmieją się histerycznym śmiechem? Kto martwi się o nich? Czy kiedykolwiek ktoś do nich zagląda? Jeśli okazuje się im tyle troski co mnie… To niewiele.
Tak długo już mieszkam przez ścianę z obcymi ludźmi, tylko o kilka łokci od nich. Nic o nich nie wiem – ani jak wyglądają, ani kim są.
Wiem jedynie, że cierpią. Słychać to w nocnej ciszy.
Cóż to za straszne miejsce! Kiedy się stąd wydostanę? Jak można tu zachować nadzieję?
Sen…
Mam marzenie, którym mogę się karmić. Wspomnienie.
Spotkanie.
Było takie krótkie, ale, ach! Jakie piękne. Najważniejszy moment mojego życia.
„Ach, ojcze! Ojcze, popatrz tylko! Czy widziałeś kiedyś w życiu coś piękniejszego! Wydaje mi się, że ją kocham!”
Pamiętam każde słowo.
„Nic się nie martw! Pomogę ci, bo umiem czarować!”
Wychodzenie przez okno… „Jesteś lekka jak piórko! Co ty właściwie jesz? Pyłek kwiatów?”
Mam dwóch przyjaciół.
Ciekawe, co się stało z moim wiernym towarzyszem w domu? Czy on jeszcze żyje? Czy są dla niego dobrzy?
Znów popłynęły mi łzy. Nie, nie wolno mi o nim myśleć, koniec ze łzami, muszę zachować spokój.
Inaczej nie przeżyję.
Ale czy w ogóle chcę przeżyć, jeśli tak ma wyglądać całe moje życie?
Ta dłoń, która trzymała mnie za rękę, taka gorąca i silna. Nadal ją czuję. „Czego się boisz?” „Nie wiem. Boję się swoich snów.” „Myślę, że wcale nie snów się boisz, lecz czegoś zupełnie innego. W twoim życiu jest jakaś mroczna plama.”.
Tych kilka słów nadal budzi we mnie lęk. Są przerażające, straszne!
„Czy nikt się o ciebie nie troszczy?” „Owszem, dziadek jest dla mnie dobry. Ale on jest już stary.”
Ach, dziadek, kochany dziadek! Czy wie, że tu jestem? Był taki dobry, taki miły. Ale na pewno już nie żyje… On był moim trzecim przyjacielem.
„Musisz być bardzo samotna.”
To nic w porównaniu z samotnością tutaj. Ona mnie zniszczy.
Wtedy, przy oknie, ucałował moje dłonie.
To była najpiękniejsza chwila w moim życiu.
Wspomnienie ogrzewa moje serce i ciało w zimne noce. Czuję, jak przenika przez skórę i owija mnie niczym welon ze światła i ciepła. Wtedy zauważam, że na świecie jest lato, bo noce są takie jasne. Wracam myślą do chropowatych bali, do mokrej od rosy trawy, która ocierała się o moje stopy.
Wtedy chciałabym mieć lusterko, sprawdzić, czy jestem dość ładna, czy mogę się podobać.
Ach, móc pogładzić opalony policzek, ujrzeć zachwyt w twych wesołych oczach i tę zabawną szczerbę między zębami, która tylko dodawała ci uroku, nadawała twarzy charakter i wyraz.
Błogosławione wspomnienie, znów przemarzyłam kolejną chwilę. Co bym bez niego poczęła?
Ale powrót do rzeczywistości jest za każdym razem równie bolesny.
Czasami nocą walą w moje drzwi – wtedy, kiedy krzyczę przez sen.
Senne koszmary… Wciąż niezrozumiałe.
Pewnie nigdy się od nich nie uwolnię.
Ile mogę mieć lat?
Powinnam liczyć dni.
Ale skąd mogłam wiedzieć…
Boże! Jeśli możesz zajrzeć tu do mnie przez to małe okienko… Spróbuj! Spojrzyj w dół, jestem tutaj! Okaż mi łaskę, taka jestem samotna. Pozostało mi jedynie dziwić się i poddać. Moje życie upływa i nikt nie przychodzi.
Nikt.
Anna Maria i Kol Simon serdecznie przyjęli Christera, rzeczywiście uszczęśliwieni wizytą krewniaka.
Christer zdumiał się widząc, jak pięknie mieszkają. Zapomniał, że ta gałąź rodu Ludzi Lodu była naprawdę zamożna.
Byli właścicielami wspaniałego, eleganckiego domu. Sprzedali gospodarstwo w Skenas w Sodermanlandii, oboje piastowali wysokie stanowiska. Anna Maria była damą do towarzystwa hrabiny Evy Oxenstierna, z domu Bielke, małżonki bohatera wojennego Erika Oxenstierny, a poza tym guwernantką szlacheckich dzieci. Kol kierował wielką manufakturą koło Norrtalje.
Dobrze im się powodziło, ale, jak sami mówili, nie mieli tego, na czym zależało im najbardziej.
A przecież oboje tak świetnie potrafili porozumieć się z dziećmi.
Christerowi natychmiast przyszło do głowy, że powinien wypowiedzieć kilka magicznych słów i obdarzyć ich własnym maleństwem. Porzucił jednak tę myśl, bo przypomniał sobie, że przecież obiecał rodzicom, że nie będzie odprawiać żadnych czarów. Musi się z tym wstrzymać do chwili, gdy nadejdzie jego czas i dla całego świata stanie się jasne, że on jest najpotężniejszym czarownikiem.
– Dlaczego nie porozmawiacie o tym z moją matką? – zapytał. – A jeszcze lepiej z Heikem? On przecież zna się na wszystkich czarodziejskich środkach. Na pewno mógłby wam pomóc.
– Nie możemy zawracać mu tym głowy – odparła zakłopotana Anna Maria. – Heike kiedyś już bardzo nam pomógł. I wiesz, myślę, że żadna czarodziejska sztuka nie pomoże na bezdzietność.
– Nie mów tak, nie mów – powiedział Christer ze śmieszną dziecięco-dorosłą jowialnością. – I… nie musicie się wcale bać, że urodzi wam się dziecko dotknięte przekleństwem.
Popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
– Co chcesz przez ta powiedzieć?
Christer starał się przybrać minę jak najskromniejszą.
– Hm… może nawet ja sam mógłbym wam pomóc, gdyby mama nie prosiła mnie, bym nie rozsiewał strachu wśród ludzi, okazując me niezwykłe zdolności.
Zapadło milczenie.
– Czy ty…? Czy ty jesteś dotkniętym w twoim pokoleniu? – zapytała Anna Maria zaskoczona.
Christer wzruszył ramionami.
– Tak się mówi. A ja nie zaprzeczam…
– Nigdy nie słyszałam, by ktoś o tym wspominał. Jesteś tego pewny? Nie masz przecież żadnych zewnętrznych oznak. Czy masz jakiekolwiek dowody na to, że jesteś obciążony złym dziedzictwem?
– Ach, całe mnóstwa! Mnóstwa! – Christer zatoczył ręką jakiś nieokreślony krąg. – Rozumiecie więc, że nie macie się czego obawiać, jeśli chodzi o wasze własne dzieci.
– Wiesz chyba – odezwała się Anna Maria zbolałym głosem. – Wiesz, że powitalibyśmy z radością każde dziecko, nawet jeśli byłoby najciężej dotknięte, brzydkie i okropne! Ofiarowalibyśmy mu całą miłość, jaka zebrała się w nas przez te wszystkie lata daremnego wyczekiwania.
Kol pokiwał tylko głową, z jego oczu bił smutek.
– Ach, to takie niesprawiedliwe! – wykrzyknął Christer. – To niesprawiedliwe, że nie macie dziecka! Akurat wy dwoje, przecież jesteście tacy… tacy wspaniali! Muszę koniecznie pomówić z Heikem.
Uśmiechnęli się, wdzięczni za jego miłe słowa, ale można było wyczuć, że nie wierzą w żaden cud.
Christer uznał, że najwyższy czas zmienić temat. Oparł łokcie na stole i pochylił się do przodu.
– A jakie jest wasze zdanie na temat moich planów tutaj? Jakie mam możliwości, by dowiedzieć się, co stało się z Magdaleną Backman?
Egzotycznie ciemne oczy Kola spojrzały prosto w jego twarz.
– Stary Molin żyje, wiem a tym. Spotkałem go kilka razy, bo jest właścicielem manufaktury, którą zarządzam. To zacny człowiek. To prawda, że jest teraz bardzo zniedołężniały, ale głowę ma wciąż jasną. Wierzę, że postępujesz słusznie, Christerze. Angażowanie się całym sercem w problemy słabszych to wszak zachowanie typowe dla Ludzi Lodu. No i masz w tym swój malutki osobisty interes, prawda? Jeśli więc chcesz, przedstawię cię staremu Molinowi.
– Ach, stokrotne dzięki! – wykrzyknął rozradowany Christer. – Ale chyba powinienem postępować z nim jak najostrożniej?
– Staruszek potrafi wiele znieść – uśmiechnął się Kol. Ten uśmiech musiał kiedyś działać na Annę Marię jak prawdziwy dynamit, pomyślał Christer. Kol nadal był niezwykle pociągającym mężczyzną, o dziwnie brzydkopięknej twarzy i kolorycie, który wcale nie przybladł z wiekiem, jedynie na skroniach jakby osiadł delikatny szron.
A Anna Maria, takie łagodne stworzenie, noszące w sobie tyle ciepła i miłości dla wszystkich…
Szkoda, wielka szkoda… Naprawdę muszę pomówić z Heikem.
W tydzień później zostali przyjęci przez tego, który niegdyś był najpotężniejszym człowiekiem w całym mieście. Kol wcześniej przesłał mu pozdrowienia, informując jednocześnie, że jego młody krewniak Christer Tomasson, dobry znajomy wnuczki Molina, Magdaleny Backman, pragnie o niej porozmawiać.
Natychmiast wyznaczono im audiencję.
Tak, bo była to rzeczywiście audiencja, inaczej nazwać się tego nie dało.
Przeszli przez rozległy park, a potem służący o nieprzeniknionym wyrazie twarzy przeprowadził ich przez ogromny, wytworny dom. Christer założył swe najlepsze ubranie, Kol także elegancko się wystroił.
Zaprowadzono ich na wielką werandę. Staruszek siedział skulony w fotelu, u jego boku stała pielęgniarka.
Służący zagrzmiał gromkim głosem:
– Pan Kol Simon i pan Christer Tomasson, jaśnie panie.
Stary Molin nie był wcale szlachcicem, ale forma „jaśnie panie” była jedyną, jaką można było zastosować wobec niego.
Widać było, że czasy jego wielkości jako człowieka minęły bezpowrotnie. Oczy miał zamglone, bardzo, aż za bardzo jasne, poruszał się z trudem. Na stoliku obok leżała trąbka, którą przykładał do ucha, by lepiej słyszeć. Nadal jednak ze starej, zniszczonej twarzy biła godność i dostojeństwo. Christer odniósł wrażenie, że ten człowiek doskonale wie, co mówi i robi.
Poprosił, żeby usiedli przed nim tak blisko, by mógł ich widzieć i słyszeć. Mówił niewyraźnie i trudno było go zrozumieć, choć starał się przemawiać powoli i głośno.
– Gdzie spotkałeś Magdalenę, młody człowieku? Sądziłem, że rodzice zabraniają jej kontaktu z obcymi ludźmi.
– Spotkałem ją trzy lata temu w uzdrowisku Ramlosa, jaśnie panie – rzekł Christer głośno i wyraźnie. – Zachwyciłem się nią od pierwszego wejrzenia.
Molin pokiwał głową.
– Magdalena to czarująca dziewczynka. Tak, to prawda, była kiedyś w Ramlosa razem z tym starym moczymordą Juliusem Backmanem. Nie mogę pojąć, po co tam pojechała.
– Bardzo chciałbym wiedzieć, jaśnie panie, co potem stało się z Magdaleną?
Musiał powtórzyć pytanie.
Stary zasmucił się.
– Jej bezmyślny ojciec, którego starałem się odpowiednio ustawić, ale wszelkie moje wysiłki poszły na marne, wbił sobie do głowy, że powinni przenieść się do Linkoping.
– Kiedy to było?
– Co? A, kiedy? Trzy lata temu, zaraz po powrocie Magdaleny z Ramlosa.
Aha, pomyślał Christer. To dlatego nie mogła do mnie napisać. Już wtedy musiała nie żyć. Moja mała dziewczynka o oczach jak dwa fiołki! Jakie to smutne!
Ale ku jego wielkiemu zdumieniu Molin mówił dalej:
– Jeśli więc chcesz ją spotkać, to jest w Linkoping. Możesz dostać adres…
Kol i Christer zdumieni popatrzyli po sobie.
– Jaśnie pan chce powiedzieć, że o niczym nie wie? – wykrzyknął nieostrożny Christer.
– Nie wiem? O czym takim? – ostro zapytał starzec.
– Ja… ja… – zaczął się jąkać Christer. – Nie wiem, jak mam to powiedzieć! – zawołał przez trąbkę prosto do ucha starego. – Czy jaśnie pan jest dość silny, by przyjąć bardzo smutną wiadomość?
Popatrzył na stojącą obok pielęgniarkę, która nie wiedziała, co ma robić.
– Co takiego? Co chcesz powiedzieć, chłopcze? – Molin niecierpliwił się, z trudem wykonał gwałtowny gest.
Kiedy Christer nadal się wahał, starzec wykrzyknął:
– Zniosę to, zapewniam! Dalej, mów!
Chłopak odetchnął głęboko.
– Właśnie przyjechałem z Linkoping. Spotkałem tam Backmanów i dlatego postanowiłem odwiedzić pana. Chciałem się dowiedzieć, co się stało z Magdaleną. Bo u nich jest teraz inna dziewczyna, którą także nazywają Magdaleną. Ale to nie była moja Magdalena Backman.
– Co? Co takiego? Jak to wyjaśnisz?
– Pani Backman powiedziała… Boję się, że będzie to dla pana zbyt bolesne, jaśnie panie, ale pani Backman powiedziała, że nasza Magdalena nie żyje.
Molin siedział nieruchomo jak skamieniały. Przypominał jeden z kolosów Memnona, siedzący posąg równie nieporuszony, równie niezgłębiony jak one.
Wreszcie powoli, ale wyjątkowo wyraźnie rzekł z gniewem:
– Do diabła! Nic mi o tym nie powiedzieli!
Poczekali przez chwilę, aż staruszek przyjdzie do siebie po wstrząsie. Jasne było, że trzyma się tylko i wyłącznie dzięki sile woli. Zdradzała to twarz pozbawiona nagle jakiegokolwiek wyrazu.
Kol powiedział:
– Uważam, że jaśnie pan musi dowiedzieć się o wszystkim, co pani Backman opowiedziała Christerowi po tym, jak na wielkim oficjalnym przyjęciu zawołał w głos, że dziewczyna, którą mu przedstawiono, jest fałszywą Magdaleną.
Molin z uznaniem kiwnął głową.
– Dobra robota! I co na to ta gęś z wyższych sfer, którą później poślubił Backman? Mam nadzieję, że chłopcu naprawdę udało się dokuczyć tym nic nie wartym wydrwigroszom!
– Myślę, że tak – odparł Kol. – Bo pani Backman przyjechała specjalnie do domu rodziców Christera, by powiedzieć mu, że jej małżonek tak ciężko zniósł utratę córki, iż musieli wziąć do siebie inną dziewczynkę o tym samym imieniu.
– Ha! – wykrzyknął Molin, choć mówienie przychodziło mu z takim trudem. Po udarze twarz miał wykrzywioną w nieprzyjemnym grymasie. – Ten człowiek nigdy nie troszczył się o moją jedyną wnuczkę.
– Dokładnie to samo mówiła mi Magdalena! – zawołał Christer. – Nigdy nawet na nią nie spojrzał, nie lubił jej, bo była tylko dziewczynką, a nie dziedzicem jego nie wiadomo jakiego majątku.
Molin z trudem wyciągnął rękę.
– Masz moją dłoń, młody człowieku! O, tak, czuję, że twoja jest mocna i uczciwa. Obaj kochaliśmy Magdalenę, prawda?
– Tak, dlatego właśnie zwróciłem się do pana, bo jaśnie pan był jej jedynym przyjacielem. No i jeszcze piesek, Sasza.
– Ach, ten mały biedaczysko. Podarowałem go jej, ale oni pewnie go już uśmiercili.
– Nie zdążyli. Właśnie mieli zamiar to zrobić, bo kiedy ja się pojawiłem, stał się im tylko zawadą – powiedział Christer. – Na szczęście zdołałem go wykraść, przywiozłem go ze sobą tu, do Roslagsbro. Myślałem, że… jeśli Magdalena…
Głos odmówił mu posłuszeństwa.
Staruszek uścisnął jego dłoń. Westchnął głęboko.
– Sądzę, że musimy spojrzeć prawdzie w oczy: nasza Magdalena nie żyje, Christerze. Czy wolno mi zwracać się do ciebie po imieniu, chłopcze?
– Ależ oczywiście, będzie mi bardzo miło. Ale, jaśnie panie, ja nie wierzę, że ona nie żyje. Nie mogę w to uwierzyć.
– Mój młody przyjacielu, jasne chyba, co się stało. Magdalena umarła, w jaki sposób, tego nie wiem, i Backmanowie wpadli w panikę. Ona jest moją jedyną dziedziczką. Gdyby umarła przede mną, Backmanowie nie dostaliby złamanego grosza. Ale gdyby mnie przeżyła, ojciec może położyć rękę na wielkiej fortunie. Prawdopodobnie odbierze jej cały majątek.
Christer zrozumiał nagle wszystko z przerażającą jasnością. Opadł na krzesło. Nie było już żadnej nadziei.
Molin siedział nieruchomo, zasłoniwszy oczy dłońmi. Widać było, jak bardzo boleje nad utratą wnuczki.
Ciszę przerwał Kol:
– A więc musieli znaleźć inną dziewczynę, która mogłaby odegrać rolę Magdaleny Backman. I pewnie dlatego, by pan nie odkrył oszustwa, przenieśli się do Linkoping.
– Naturalnie – odparł Molin zmęczonym głosem. – Wiem nawet, kim jest fałszywa Magdalena. Faktycznie ona także nazywa się Magdalena Backman, jest mniej więcej równolatką mojej wnuczki. To córka brata Backmana, tego nieznośnego rozpustnika Juliusa Backmana.
– Ach, jego – powiedział Christer. – Myślę, że on wiele mógłby nam wyjaśnić. Ale, niestety, i on nie żyje, prawda?
– Tak. Także od trzech lat.
Christer ożywił się.
– Bardzo proszę, niech pan mnie posłucha! Moi rodzice pojechali właśnie do uzdrowiska Ramlosa, żeby poszukać jakiegoś śladu.
– Oni także są zaangażowani w tę sprawę? Pomagają?
– Moja matka nie mogła znieść widoku pani Backman – wyjaśnił Christer. – A kiedy ona kogoś nie lubi, nie przebiera w środkach. Ale to, co pan powiedział, zgadza się z drugą Magdaleną. Pani Backman mówiła nam, że jej rodzice umarli, dlatego oni wzięli ją do siebie.
– Matka zmarła jakoś wcześniej. Ach, jakie wszystko stało się nagle smutne dla starego człowieka, który miał w życiu tylko jedną jedyną radość: nadzieję, że wkrótce znów ujrzy swą ukochaną wnuczkę.
– Czy jaśnie pan nie ma nic przeciw temu, bym jeszcze trochę powęszył wokół tej sprawy? Bardzo chciałbym się dowiedzieć czegoś więcej o losie Magdaleny.
Starzec zwrócił swe niedowidzące oczy na pielęgniarkę.
– Jak wygląda ten młody człowiek? Proszę mi go opisać.
– Jest bardzo przystojny, jaśnie panie. I taki sympatyczny.
– Dziękuję, to mi wystarczy. Kolu Simonie, przyprowadź chłopca do mnie jutro o tej samej porze. Zjemy obiad we trzech. A zresztą nie, weź ze sobą swoją żonę. Dzisiaj chcę… chcę…
– Rozumiemy – powiedział Kol. – Trzeba mieć także czas na łzy.
Molin uśmiechnął się ze smutkiem.
– Służę wam wszystkimi informacjami, które mam, i pozostawiam do dyspozycji wszelkie środki finansowe, jakie tylko mogę wam ofiarować.
Podziękowali i opuścili go.
– A więc tak się sprawy mają – rzekł Christer stłumionym głosem, kiedy szli przez otaczający dom park. – To znaczy, że nie ma nadziei.
– Ja też się tego obawiam – odpowiedział Kol. – Wszystko wskazuje na to, że twoja Magdalena nie żyje.
– Ale dlaczego? Jak to się mogło stać? Nie poddam się, dopóki nie poznam wszystkich szczegółów i nie stanę nad jej grobem.
– Rozumiem cię, Christerze.
– Ale Backmanom nie ujdzie to na sucho.
– Myślę, że o to się już Molin postara. Zemści się na pewno straszliwie. Przyjmijmy, że dziewczynka naprawdę umarła, była ponoć chora, jak zrozumiałem. Ale to, że próbują zagarnąć całą jej fortunę w taki sposób, dowodzi, z jakimi ludźmi mamy do czynienia. Uwierz mi, Molin też już do tego doszedł. Nie chciałbym być teraz w skórze nikogo, kto nosi nazwisko Backman.
Christer był zamyślony.
– Molin jest prawie ślepy i prawie głuchy i mierząc zwykłą ludzką miarą, niewiele życia mu jeszcze zostało. Zapomnieliśmy zapytać go, czy spotkał kiedykolwiek nową Magdalenę, ale prawdopodobnie nigdy jej nie widział. Backmanowie liczyli pewnie, że gdyby doszło do ich spotkania, staruszek nie odkryje różnicy, nie zorientuje się, że to zupełnie kto inny. Na wszelki wypadek jednak uciekli stąd, przeprowadzili się daleko, by nigdy nie miał okazji spotkać Magdaleny. Cóż za szczwane lisy! Utrzymywać „Magdalenę Backman” przy życiu aż do chwili śmierci Molina, tak by odziedziczyła po nim cały majątek i by oni mogli się w ten sposób wzbogacić!
– Nie mogę zrozumieć tej fałszywej Magdaleny – stwierdził Kol. – Że też młoda dziewczyna godzi się na takie oszustwa!
– Najprawdopodobniej obiecano jej sporą sumę pieniędzy.
– Pewnie masz rację. Pomyśl tylko, jaki skandal wybuchnie, jeśli uda nam się ujawnić ich postępki!
– O, tak, to pewne – odparł Christer przygnębiony.
Żaden z nich nie przypuszczał nawet, że młody Christer wkrótce urządzi jeszcze większy skandal. Niespodziewany, nawet dla niego samego.
Kiedy odeszli, stary wódz się załamał.
Pielęgniarka, bardzo przejęta jego stanem, postanowiła wezwać doktora.
Molin leżał już wtedy w łóżku. Popatrzył na swego lekarza, zdolnego i cenionego fachowca.
– Dobrze, że to pan przyszedł, doktorze Ljungqvist. Mój dawny lekarz domowy aplikował mi tylko „coś na sen”. Przez cały czas żyłem jakby w mrocznym tunelu między omdleniem a sennością. Tak nie można na dłuższą metę. Pańskie lekarstwa przynajmniej mnie ożywiają, a w każdym razie to, co zostało z ludzkiego wraka.
– Staram się jak mogę, jaśnie panie – odpowiedział Ljungqvist. – Pielęgniarka wspomniała, że otrzymał pan bardzo przykre wiadomości.
– To prawda.
Doktor spodziewał się, że stary powie na ten temat coś więcej, ale pacjent najwyraźniej zatopił się we własnych ponurych myślach.
– Musimy zaradzić pańskiej depresji. – Lekarz uśmiechnął się krzywo. – Wyjątkowo ja także mam ochotę zaordynować „coś na sen”.
– Co takiego? Nie… nie chcę. Proszę podać mi coś pobudzającego.
– Ale to tylko zaostrzy myśli.
– No właśnie – odparł Molin.
– Ale…
– Proszę zrobić tak, jak mówię – podniesionym głosem nakazał starzec w takim stylu, jakby zwracał się do nieposłusznego podwładnego.
– Jak jaśnie pan sobie życzy – odpowiedział doktor Ljungqvist sztywno. Zawołał pielęgniarkę. – Tutaj zostawię panu zwykły wzmacniający lek, a po drugiej stronie nocnego stolika położę proszek nasenny. Tylko bardzo proszę o ostrożność. Ważne, by pan się nie omylił. To mogłoby być bardzo groźne.
– Oczywiście, jeszcze wiem, co robię – mruknął gniewnie staruszek. – Proszę mi wybaczyć, doktorze Ljungqvist, trudno mi dziś wrócić do równowagi. Nie jestem sobą. Bardzo jestem wdzięczny za troskliwość.
Doktor Ljungqvist, jasnowłosy mężczyzna w średnim wieku, uśmiechnął się ze zrozumieniem. Miał ładne, wąskie dłonie i szczupłą twarz.
– Czy mam wrócić jutro rano?
– Zobaczymy. Jeśli to będzie konieczne, wezwę pana.
Doktor, opuszczając dom Molina, powiedział do pielęgniarki:
– Pilnie nad nim czuwaj, naprawdę jest bardzo słaby! Najlepiej by było, gdyby zażył środek nasenny, ale on jest bardzo uparty. Co właściwie się wydarzyło?
Twarz pielęgniarki wyraźnie się ściągnęła.
– Zachowanie posady w domu jaśnie pana w ogromnym stopniu zależy od umiejętności dochowania tajemnicy – odparła sucho.
– Ależ oczywiście, proszę mi wybaczyć. Jestem po prostu trochę zaniepokojony. Jego stan jest gorszy, niż się to jemu samemu wydaje.
– To prawda, ostatnio nie czuje się dobrze. Ale siły woli mu nie brakuje.
– Tak, to naprawdę dzielny stary wojak.
Stary Molin wyciągnął w łóżku swe obolałe ciało.
W imię czego miał teraz żyć?
A gdyby tak zażyć środek nasenny doktora Ljungqvista? Cały na raz.
Koniec smutku. Nie będzie świadkiem, jak ciało nieubłaganie coraz bardziej więdnie pomimo wszelkich starań i jego, i doktora Ljungqvista.
O, nie! Nie pozwoli, by jego fortuna dostała się w szpony Backmanów. Niczym sobie na nią nie zasłużyli. Tak podle postąpili wobec jego córki, spotykali się w tajemnicy za jej plecami, kiedy leżała chora. No tak, nie miał na to żadnych dowodów, słyszał tylko plotki, ale one musiały mieć jakieś podstawy.
I mała Magdalena! Po śmierci matki prawie nie pozwolono mu jej widywać. Spotykał ją jedynie dwa razy do roku, a przez ostatnie trzy lata nie widział jej ani razu.
Musi żyć dalej. Musi dowiedzieć się, co się stało z wnuczką. Zadbać, by na jej grobie przynajmniej leżały świeże kwiaty.
Cóż to za dziwny chłopiec, ten który go odwiedził. Christer Tomasson. Pełen młodzieńczego zapału. Na pewno zakochał się w Magdalenie! Molin świetnie go rozumiał, sam uważał, że jego wnuczka była naprawdę uroczą młodą damą. Taka podobna do swej matki, nie miała w sobie nic odpychającego, żadnej niesympatycznej cechy Backmanów.
Ach, mój Boże! Jak możesz pozwolić, żeby stary człowiek tak cierpiał? Czy nie dość już w życiu mnie spotkało? Jeśli uważasz, że powinienem odpokutować za życie w służbie Mammona, to chyba dosyć już mnie ukarałeś?
Pozwól mi przynajmniej żyć dostatecznie długo, bym mógł dowiedzieć się czegoś o losie, jaki spotkał Magdalenę. I – wybacz zatwardziałemu grzesznikowi – pozwól mi także zemścić się na Backmanach! Wiem, brakuje mi pokory, choć całym ciałem czuję, że mój koniec jest już bliski.
Moja mała Magdalena…