48 Adeptka sztuki

Kiedy „Kormoran” podpływał w kierunku doków Łzy, położonych na zachodnim brzegu rzeki Erinin, Egwene bynajmniej nie podziwiała widoków zbliżającego się miasta. Przechylona przez nadburcie, patrzyła w dół na wody Erinin, rozbijane na pianę przez potężny kadłub statku i obserwowała słomki, które wpływały w pole jej widzenia, a następnie znikały z oczu. Nie zmniejszało to jej mdłości, ale wiedziała, że kiedy uniesie głowę, będzie się czuła znacznie gorzej. Spoglądanie na brzeg spowodowałoby, że powolny, przypominający taniec korka na falach, ruch „Kormorana” dawałby się jeszcze bardziej we znaki.

W ten sposób, kołysząc się bezustannie, łódź płynęła od samej Jurene. Nie dbała o to, jak płynęła wcześniej, przyłapała się na tym, że żałuje, iż „Kormoran” nie zatonął przed przybyciem do Jurene. Żałowała, że nie skłoniły kapitana, by przybił do brzegu w Aringill, aby mogły znaleźć inny statek. Żałowała, że kiedykolwiek znalazła się w pobliżu statku. Żałowała tak wielu rzeczy. . . o większości z nich myślała jedynie po to, by zapomnieć o swojej obecnej sytuacji.

Kiedy statek płynął napędzany wiosłami, kołysanie było nieco słabsze niż wówczas, gdy pchały go naprzód żagle, ale miała za sobą zbyt wiele dni udręki, by ta zmiana stanowiła jakąkolwiek znaczącą odmianę. Żołądek zdawał się przelewać w jej wnętrznościach, niczym mleko w kamiennym dzbanie. Przełknęła ślinę, starając się wyrzucić z myśli skojarzenie z mlekiem.

Na pokładzie „Kormorana” nie udało się im ułożyć jakiegoś planu, ani ona, ani Elayne, ani Nynaeve nie miały żadnych pomysłów. Nynaeve z trudem udawało się przetrzymać dziesięć minut bez wymiotowania, a kiedy Egwene spoglądała na nią, natychmiast również pozbywała się wszelkiego jedzenia, które udało jej się wcześniej przełknąć. Powietrze, coraz cieplejsze, w miarę jak posuwały się w dół rzeki, nie pomagało. W tej chwili Nynaeve znajdowała się pod pokładem, a Elayne z pewnością siedziała obok niej, trzymając miskę.

„Och, Światłości, nie! Nie myśl o tym! Zielone pola. Łąki. Światłości, łąki tak się nie kołyszą. Kolibry. Nie, tylko nie kolibry. To słowo ma też zbyt wiele wspólnego z kołysaniem. Słowiki. Śpiew słowika.”

— Pani Joslyn? Pani Joslyn!

Dopiero po chwili zareagowała na nazwisko, które podała wcześniej kapitanowi Caninowi i rozpoznała jego głos. Powoli uniosła głowę i zawiesiła spojrzenie na jego pociągłej twarzy.

— Przybijamy do portu, pani Joslyn. Cały czas mówiłaś o tym, jak bardzo chcesz już się znaleźć na brzegu. Cóż, dotarliśmy wreszcie.

Ton jego głosu nie skrywał, że z radością pozbędzie się trzech pasażerek, z których dwie nie robiły nic poza chorowaniem, jak to nazywał, i jęczały po całych nocach.

Bosi, obnażeni do pasa żeglarze rzucali już liny ludziom stojącym na kamiennym nabrzeżu, które wcinało się głęboko w rzekę; dokerzy zamiast koszul mieli na sobie skórzane kamizelki. Wiosła zostały już wciągnięte, z wyjątkiem dwóch, które chroniły łódź przed nazbyt mocnym uderzeniem o nabrzeże. Płaskie kamienie, którymi wyłożono doki, były mokre, w powietrzu wisiał zapach niedawnego deszczu, przynosiło to niejaką ulgę. Zdała sobie sprawę, że przestało przed chwilą kołysać, ale jej żołądek pamiętał. Słońce skłaniało się ku zachodowi. Spróbowała nie myśleć o kolacji.

— Bardzo dobrze, kapitanie Canin — powiedziała z całą godnością, na jaką było ją stać.

„Gdybym nosiła mój pierścień, nie odzywałby się do mnie w taki sposób, nawet gdybym wymiotowała prosto na jego buty.”

Zadrżała, kiedy przed oczyma stanął jej ten obraz. Pierścień z Wielkim Wężem i poskręcany pierścień ter’angreala wisiały na skórzanym rzemyku otaczającym szyję. Kamienny pierścień chłodził jej skórę w miejscu, gdzie się z nią stykał — w wystarczającym stopniu, by powstrzymać wilgotne ciepło powietrza — jednak poza tym odkryła, że im bardziej przyzwyczajała się do ter’angreala, tym bardziej chciała go czuć, bezpośrednio, nie przez materię sakwy czy płótno ubioru.

Wciąż nie potrafiła znaleźć korzyści ze swych wypraw do Tel'aran'rhiod. Czasami widziała przebłyski obrazów przedstawiających Randa albo Mata, lub też Perrina, nawet więcej było ich w jej normalnych snach, bez ter’angreala, ale nie spostrzegła niczego, co miałoby jakieś decydujące znaczenie, na przykład Seanchanów, o których nie chciała myśleć. Koszmary o Białych Płaszczach, które wkładają pana Luhhana do wielkiej, zębatej pułapki w charakterze przynęty. Dlaczego na ramieniu Perrina siedział sokół, i dlaczego tak ważny był wybór, między toporem, który nosił obecnie, a kowalskim młotem? Co miało oznaczać, że Mat gra w kości z Czarnym, dlaczego wciąż krzyczał: „Nadchodzę!”, i dlaczego w snach sądziła, że krzyczy to do niej? I jeszcze Rand. Przemykał się przez absolutną ciemność ku Callandorowi, podczas gdy wokół niego spacerowało sześciu mężczyzn i pięć kobiet, niektórzy ścigali go, inni ignorowali, inni jeszcze starali się kierować go ku błyszczącemu, kryształowemu mieczowi, inni wreszcie pragnęli powstrzymać go przed sięgnięciem poń, wszyscy jednak najwyraźniej nie mieli pojęcia, gdzie on się znajduje, lub widzieli go jedynie w przebłyskach. Jeden z mężczyzn, o oczach z płomienia, pragnął śmierci Randa z desperacją, którą mogła wyczuć niemalże namacalnie. Wydawało jej się, że go poznaje. Ba’alzamon. Ale kim byli pozostali? Ponownie Rand w tej suchej, zakurzonej komnacie i te małe istoty gnieżdżące się w jego skórze. Rand stawiający czoło hordzie Seanchanów. Rand występujący przeciwko nie ji jej przyjaciółkom, a jedna z nich okazywała się Seanchanką. Nie mogła się w tym wszystkim połapać. Powinna przestać myśleć o Randzie, o innych i zająć się tym, co czekało na nią w najbliższej przyszłości.

„Co zamierzają Czarne Ajah? Dlaczego nie udało mi się wyśnić niczego na ich temat? Światłości, dlaczego nie potrafię zmusić go do tego, by robił co chcę?”

— Niech konie zostaną przeniesione na brzeg, kapitanie — zwróciła się do Canina. — Ja poinformuję panią Maryim i panią Carylę, że już przybiliśmy.

Nynaeve była Maryim, a Elayne — Carylą.

— Już posłałem człowieka, żeby im powiedział, pani Jodyn. A wasze zwierzęta znajdą się na brzegu, kiedy tylko moi ludzie będą mogli uruchomić reję.

W jego głosie brzmiała nie skrywana radość, że wreszcie może się ich pozbyć. Pomyślała, że mogła mu przecież powiedzieć, by się szczególnie nie spieszył, szybko jednak stłumiła tę ochotę. „Kormoran” przestał zachowywać się jak korek na fali, ona jednak pragnęła suchego lądu pod stopami. Zaraz. Jednak zatrzymała się na chwilę, by poklepać delikatnie Mgłę po pysku i pozwoliła siwej klaczy wtulić nozdrza w jej dłoń — wszystko, aby pokazać Caninowi, że donikąd się nie spieszy.

Nynaeve i Elayne pojawiły się u szczytu drabiny wiodącej do kabin, obładowane torbami i węzełkami, a Elayne podtrzymywała również Nynaeve. Kiedy Nynaeve spostrzegła, że Egwene na nią patrzy, odsunęła się od Córki-Dziedziczki i bez pomocy przeszła resztę drogi do miejsca, gdzie żeglarze położyli wąski trap, łączący pokład statku z nabrzeżem. Dwaj członkowie załogi przeciągali szeroki brezent pod brzuchem Mgły, Egwene zaś pośpieszyła pod pokład po swoje rzeczy. Kiedy wróciła, jej klacz znajdowała się już na lądzie, a deresz Elayne był zawieszony w połowie drogi na brzeg.

Zaraz po tym, jak jej stopy dotknęły kamieni nabrzeża, przepełniła ją przemożna ulga. Tutaj nic nie będzie się kiwać i kołysać. Potem objęła wzrokiem miasto, do którego dotarcie kosztowało je tyle udręki.

Za długim nabrzeżem rozciągały się kamienne ściany magazynów, wokół stały w ogromnej liczbie statki, duże i małe, przycumowane do nabrzeży lub zakotwiczone na rzece. Pośpiesznie odwróciła spojrzenie od tego widoku. Łza została zbudowana na płaskim terenie, poznaczonym ledwie widocznymi wypukłościami. W głębi błotnistej, brudnej ulicy, w prześwicie między dwoma magazynami mogła dostrzec domy, gospody i tawerny zbudowane z drewna i kamienia. Ich dachy, kryte łupkiem lub dachówką, miały dziwnie ostre spady, a niektóre wznosiły się, formując ostre czubki. Za nimi mogła dostrzec wysokie mury z ciemnoszarego kamienia, a jeszcze dalej szczyty wież, z otaczającymi je dookoła balkonami i białe kopuły pałaców. Same zwieńczenia zbudowane były w kwadracie, szczyty wież zaś kończyły się ostrymi wierzchołkami jak niektóre z dachów na zewnątrz murów. Razem wziąwszy, Łza z pewnością była nie mniejsza niźli Caemlyn lub Tar Valon, a jeśli nawet nie tak piękna jak każde z nich, była wszak jednym z wielkich miast. Jednak Egwene z trudem przychodziło oderwać wzrok od Kamienia Łzy.

Słyszała o nim w opowieściach, słyszała, że był największą i najstarszą fortecą w całym świecie, pierwszą, którą zbudowano po Pęknięciu Świata, a jednak nic nie mogło przygotować jej na ten widok. Początkowo uznała, że patrzy na wielkie wzgórze szarego kamienia albo małą, jałową górę, która rozciąga się na przestrzeni setek hajdów, na zachód od samej Erinin, aż w głąb miasta, przecinając po drodze jego mury. Nawet gdy już dostrzegła długi sztandar, powiewający na niedosiężnym szczycie fortecy — trzy białe półksiężyce ukośnie umieszczone na polu w połowie czerwonym, w połowie złotym — nawet, gdy udało się jej rozróżnić w kamiennym tle krużganki i wieże, dalej trudno jej było uwierzyć, że Kamień Łzy został po prostu zbudowany, a nie zwyczajnie wycięty w zboczach góry, która znajdowała się tu wcześniej.

— Pobudowali go, używając Mocy — wymruczała Elayne. Ona również stała wpatrzona w Kamień. — Strumienie Ziemi spleciono, by wydobyć kamienie z gruntu, Powietrze, aby ściągnąć go z każdego krańca świata, a Ziemię i Ogień dla spojenia ich razem, bez jednego złącza, spoiny czy odrobiny zaprawy. Atuan Sedai mówiła, że w dzisiejszych czasach cała moc Wieży nie wystarczyłaby, by tego dokonać. Dziwne, biorąc pod uwagę obecny stosunek Wysokich Lordów do Mocy.

— Sądzę — powiedziała cicho Nynaeve, obserwując dokerów, którzy kręcili się wokół nich — że mając to na uwadze, nie powinnyśmy mówić głośno o pewnych rzeczach.

Elayne najwyraźniej niejednoznacznie zareagowała na te słowa, zdawała się rozdarta między rozdrażnieniem oraz bo przecież zostały wypowiedziane bardzo cicho — zgodą; Córka-Dziedziczka zgadzała się z Nynaeve zbyt chętnie i zbyt często jak na gust Egwene.

„Tylko wówczas, gdy Nynaeve ma rację” — przyznała jednak z niechęcią.

Kobieta, która nosi pierścień albo jest choćby tylko związana z Tar Valon, zostanie z pewnością poddana dokładnej obserwacji. Bosi dokerzy w skórzanych kamizelkach nie zwracali na nie żadnej uwagi; przebiegali obok, bele lub skrzynie nieśli po prostu na plecach, a także często stosowali nosidła. Silny odór ryby wisiał w powietrzu, przy kolejnych trzech dokach cumowały liczne małe łodzie rybackie, przypominające do złudzenia te, które można było oglądać na rysunku w gabinecie Amyrlin. Mężczyźni bez koszul i bose kobiety wynosili z nich kosze pełne ryb, które piętrzyły się teraz w stertach — srebrne, brązowe, zielone oraz ubarwione w taki sposób, iż nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że ryby mogą tak wyglądać: jaskrawoczerwone, ciemnoniebieskie, błyszcząco żółte, niektóre nakrapiane bielą i innymi kolorami.

Zniżyła głos tak, by tylko Elayne mogła ją słyszeć.

— Ona ma rację, Caryla. Pamiętaj, dlaczego tak się nazywasz.

Nie chciała, by Nynaeve usłyszała tę uwagę, w której przyznawała jej rację. Jednak gdy tak się stało, wyraz jej twarzy nie zmienił się nawet odrobinę, Egwene jednak mogła wyczuć satysfakcję, która promieniowała od niej niczym ciepło z kuchennego pieca.

Czarny ogier Nynaeve niemalże stał już na nabrzeżu, żeglarze wynosili ich uprząż ze statku i zwyczajnie zrzucali ją na mokre kamienie nabrzeża. Nynaeve spojrzała na konie i otworzyła usta — Egwene nie wątpiła, iż ma zamiar rozkazać im, by osiodłali ich konie — potem zamknęła je na powrót, zacisnęła mocno, jakby kosztowało ją to sporo wysiłku. Raz mocno szarpnęła za swój warkocz. Zanim temblak do przenoszenia koni odsunął się na wystarczającą odległość, już zarzucała na grzbiet karego koc w niebieskie pasy i mocowała na nim siodło o wysokich łękach. Nawet nie spojrzała na swe towarzyszki.

Egwene początkowo wcale nie chciała dosiadać konia — jej żołądek musiał wytrzymywać i tak dość dużo, a jazda w siodle mogła okazać się nazbyt podobna do podróży na pokładzie „Kormorana” — ale spojrzała powtórnie na błotniste ulice i ten widok ją przekonał. Miała na nogach mocne buty, jednak ich czyszczenie zapewne nie należałoby do przyjemności, podobnie zresztą jak i unoszenie spódnic podczas marszu. Szybko osiodłała Mgłę i wskoczyła na siodło, układając sobie wygodnie spódnice, zanim zdołała wmówić sobie, że ostatecznie marsz przez błoto wcale nie jest takim najgorszym wyjściem. Odrobina pracy z igłą na pokładzie „Kormorana” — tym razem Elayne wykonała ją w całości, Córka-Dziedziczka szyła z nich wszystkich najlepiej i ich spódnice zostały zgrabnie rozdzielone, by umożliwić jazdę okrakiem.

Twarz Nynaeve przybladła na moment, kiedy wskoczyła na siodło, a jej ogier postanowił sobie trochę pobrykać. Nie poddała się jednak, zacisnęła usta, wodze Ściągnęła mocno i po krótkiej chwili odzyskała nad nim kontrolę. Jednak dopiero wówczas, gdy minęły obszar zabudowany przez magazyny, była w stanie się odezwać:

— Musimy zlokalizować Liandrin i jej wspólniczki w taki sposób, by nie dowiedziały się, iż ich szukamy. Z pewnością wiedzą, że je ścigamy, a przynajmniej, że ktoś to czyni, ale wolałabym, żeby nie wiedziały, iż się tu znajdujemy, aż do czasu gdy będzie dla nich za późno. Wzięła głęboki oddech. — Wyznam jednak, że nie mam najmniejszego pojęcia, jak tego dokonać. Na razie. Czy któraś z was ma jakieś propozycje?

— Łowca złodziei — odrzekła bez wahania Elayne. Nynaeve spojrzała na nią spod zmarszczonych brwi.

— Masz na myśli kogoś takiego jak Hurin? — zapytała Egwene. — Ale Hurin pozostawał w służbie swego króla. Czyż więc każdy łowca złodziei w Łzie nie będzie służył Wysokim Lordom?

Elayne pokiwała głową i przez chwilę Egwene zazdrościła Córce-Dziedziczce jej żołądka.

— Tak, może tak być. Ale łowcy złodziei nie są czymś w rodzaju Gwardii Królowej, albo taireńskich Obrońców Kamienia. Służą władcy, ale ludzie, których obrabowano, czasami płacą im nagrodę za odzyskanie skradzionego łupu. A czasami również biorą pieniądze za odszukanie jakiejś osoby. Przynajmniej tak jest w Caemlyn. Nie sądzę, żeby w Łzie miało być inaczej.

— A więc, wynajmijmy pokoje w gospodzie — oznajmiła Egwene — i każmy karczmarzowi znaleźć dla nas łowcę złodziei.

— Nie w gospodzie — powiedziała Nynaeve głosem tak twardym jak sposób, w jaki prowadziła swego konia; wydawało się, że jej zwierzę nawet na chwilę nie było wypuszczane spod kontroli. Po chwili złagodziła jednak odrobinę ton. — Liandrin na pewno nas zna, musimy założyć, że pozostałe również. Z pewnością będą obserwować gospody, czekając na kogoś, kto podążać będzie pośladach, jakie za sobą zostawiły. Mam zamiar zatrzasnąć pułapkę tuż przed ich nosem, ale nie chcę, żebyśmy się znalazły w środku. Nie zatrzymamy się w gospodzie.

Egwene odmówiła jej spodziewanej satysfakcji i nie zadała pytania.

— Gdzież więc? — Mars wypełzł na czoło Elayne. — Gdybym ujawniła swoją tożsamość i spowodowała na dodatek, by ktoś mi uwierzył, w tych ubraniach oraz bez eskorty mogłybyśmy zatrzymać się zapewne w większości szlacheckich domów, a najprawdopodobniej również w samym Kamieniu, gdyż stosunki między Łzą i Caemlyn były ostatnimi czasy zupełnie dobre, ale nie byłoby sposobu na utrzymanie tego w tajemnicy. Całe miasto wiedziałoby przed zmrokiem. Nie potrafię wymyślić nic innego prócz gospody, Nynaeve. Chyba że masz zamiar zatrzymać się w jakiejś farmie na wsi, ale stamtąd trudniej będzie prowadzić poszukiwania.

Nynaeve zerknęła na Egwene.

— Będę wiedziała, kiedy zobaczę. Pozwólcie mi więc popatrzeć.

Zachmurzone spojrzenie Elayne przesunęło się z Nynaeve na Egwene i z powrotem.

— „Nie należy obcinać sobie uszu tylko z tego powodu, że nie lubi się kolczyków” — wymruczała.

Egwene całą uwagę poświęcała ulicy, po której jechały.

„Prędzej sczeznę, niż pozwolę jej domyślić się, że jestem tak samo zaciekawiona!”

Ulice były dość puste, przynajmniej w porównaniu z ruchem jaki panował w Tar Valon. Być może gruba warstwa błota, jaka na nich zalegała, onieśmielała przechodniów. Wozy i wózki przetaczały się obok, ciągnione przeważnie przez woły o szeroko rozstawionych rogach, wozacy maszerowali obok z długimi ościeniami wyciętymi z jakiegoś jasnego, karbowanego drewna. Na ulicy nie można było dostrzec żadnych powozów ani lektyk. Tutaj również powietrze przesycał ciężki odór ryb, a niejeden z przechodniów, którzy spieszyli obok, niósł na plecach wielki kosz pełen ryb. Sklepy nie sprawiały wrażenia dobrze prosperujących, nie było straganów wystawionych na zewnątrz, a i wchodzących do środka Egwene widywała rzadko. Nad sklepami widniały godła u krawca igła i bela materiału, u wytwórcy noży nóż i nożyczki, i tak dalej — ale na większości z nich farba odpadała. Godła nielicznych gospód były także w opłakanym stanie, same zaś przybytki zdawały się nie cieszyć większym powodzeniem. Niewielkie domki wtłoczone pomiędzy gospody i sklepy często świeciły dziurami po brakującej dachówce lub łupku. Widać było wyraźnie, że ta część Łzy była biedna. A z wyrazu obserwowanych twarzy mogła wyczytać, iż niewielu jej mieszkańców miało ochotę zmagać się z losem. Poruszali się, pracowali, większość jednak już się poddała. Paru jedynie obrzuciło spojrzeniem trójkę kobiet jadących na koniach tam, gdzie wszyscy pozostali szli pieszo.

Mężczyźni nosili workowate spodnie, zazwyczaj związane w kostce. Jedynie garstka miała na sobie kaftany, długie, ciemne, które dokładnie opasywały ramiona i klatkę piersiową, aby rozszerzyć się poniżej talii. Nieliczni mieli na nogach buty. Częściej były to niskie, zwyczajne łapcie niż wysokie, porządne buty, większość jednak chodziła boso po błocie. Spora część przechodniów nie miała na sobie nie tylko kaftana, lecz również i koszuli, a ich spodnie podtrzymywały szerokie szarfy, czasami barwne, lecz najczęściej po prostu brudne. Niektórzy przykrywali głowy szerokimi, stożkowymi kapeluszami ze słomy, paru wdziało berety z materiału, zsunięte na bakier. Kobiety odziane były w długie suknie z wysokimi kołnierzami sięgającymi im aż do podbródków. Wiele nosiło krótkie fartuszki w jasnych kolorach, czasami dwa lub trzy naraz, w taki sposób, że każdy następny był mniejszy od poprzedniego, a na głowach większości można było dojrzeć te same słomkowe kapelusze, jakie mieli na sobie mężczyźni, ale ufarbowane na kolor pasujący do fartuszka.

To właśnie obserwując kobiety zrozumiała, jak ci, którzy noszą buty, dają sobie radę z błotem. Jedna z kobiet miała małe drewniane deszczułki przymocowane do podeszew butów, ale szła pewnie, jakby jej stopy opierały się mocno na stałym gruncie. Później Egwene dostrzegła podobny wybieg również u innych przechodniów, tak mężczyzn jak i kobiet. Widywała również bose kobiety, jednak nie tak często jak mężczyzn.

Zaczęła zastanawiać się, w którym sklepie można kupić te deszczułki, kiedy Nynaeve znienacka skierowała swojego konia w alejkę pomiędzy długim, wąskim, dwupiętrowym domem a kamiennymi ścianami sklepu garncarskiego. Wymieniła spojrzenia z Elayne, na twarz Córki-Dziedziczki wypełzł pełen samozadowolenia uśmiech — a potem pojechały za nią. Egwene nie wiedziała, dokąd jedzie Nynaeve ani czym się kieruje — zamierzała później o tym z nią porozmawiać — nie miała jednak ochoty zostać sama.

Alejka zawiodła je na małe podwórze, które nagle otworzyło się za domem, jego granice wyznaczały ściany otaczających budynków. Nynaeve zdążyła już zsiąść z konia i przywiązała wodze do figowego drzewka, aby rumak nie dosięgną roślin na warzywnej grządce, która zajmowała połowę podwórka. Rządek kamieni wyznaczał drogę do tylnych drzwi. Nynaeve podeszła do nich i zapukała.

— O co chodzi? — Egwene nie mogła wytrzymać. Dlaczego się tutaj zatrzymałyśmy?

— Nie widziałaś ziół we frontowych oknach? — Nynaeve zapukała ponownie.

— Ziół? — zdziwiła się Elayne.

— Wiedząca — poinformowała ją Egwene, zsiadając z siodła. Potem przywiązała Mgłę obok karego.

„Gaidin to nie jest właściwe imię dla konia. Czy ona myśli, że ja nie wiem, na czyją to cześć?”

— Nynaeve przyprowadziła nas do Wiedzącej albo Badaczki, jakkolwiek ją tutaj nazywają.

W końcu drzwi się otworzyły, stojąca za nimi kobieta uchyliła je tylko odrobinę i teraz spoglądała podejrzliwie przez szparę. Początkowo Egwene pomyślała, że tamta jest gruba, ale kiedy otworzyła drzwi do końca, ze sposobu, w jaki się poruszała, wywnioskowała, że choć z pewnością nie była szczupła, to na jej wagę składały się głównie mięśnie. Wyglądała na równie potężną jak pani Luhhan, a niektórzy w Polu Emonda twierdzili, iż Alsbet Luhhan jest tak silna jak jej mąż. Nie była to prawda, ale również nie całkowity fałsz.

— W czym mogę wam pomóc? — zapytała kobieta z akcentem przypominającym ten, który pobrzmiewał w głosie Amyrlin. Jej siwe włosy utrefione były w grube loki, które opadały po obu stronach twarzy, a trzy fartuszki były w kolejnych odcieniach zieleni, każdy odrobinę ciemniejszy niż ten pod nim, ale nawet wierzchni był dość jasny. — Która z was mnie potrzebuje?

— Ja — powiedziała Nynaeve. — Potrzebuję czegoś na mdłości. A przypuszczalnie jedna z moich towarzyszek również. To znaczy, oczywiście, jeżeli trafiłyśmy we właściwe miejsce.

— Nie jesteście Tairenkami — powiedziała kobieta. — Powinnam rozpoznać to po waszych odzieniach, zanim jeszcze się odezwałaś. Jestem Matka Guenna. Nazywają mnie również Mądrą Kobietą, ale jestem wystarczająco stara, by nie ufać tym opiniom bardziej niźli uszczelnieniom łodzi. Wejdźcie, a dam wam coś na wasze żołądki.

Kuchnia okazała się schludna, choć niewielka, miedziane garnki wisiały na Ścianie, a suszone zioła i kiełbasy zawieszone były pod powałą. Drzwi kilku wysokich kredensów zdobiły obrazki jakichś wysokich traw. Powierzchnia stołu wyszorowana była niemalże do białości, a na oparciach krzeseł wyrzeźbiono kwiaty. Na kamiennym palenisku kipiała w garnku zupa, rozsiewająca rybią woń, oraz stał kociołek z dziobkiem, z którego właśnie zaczynała dobywać się para. W kamiennym piecu nie palił się ogień, za co Egwene była bardziej niż wdzięczna, palenisko wystarczająco podnosiło w pomieszczeniu temperaturę panującego na zewnątrz upału, choć Matka Guenna zdawała się nie zwracać na to najmniejszej uwagi. Naczynia stały na obramowaniu kominka, kolejne, spiętrzone w zgrabnych stosach, zajmowały półki po jego obu stronach. Podłoga wyglądała tak, jakby ją właśnie umyto.

Matka Guenna zamknęła za nimi drzwi, a kiedy ruszyła przez kuchnię, kierując się w stronę kredensów, Nynaeve powiedziała:

— Jaką herbatką mnie poczęstujesz? Z okolistka? Błękitnika?

— Tak bym zrobiła, gdybym miała którekolwiek z nich. — Matka Guenna zaczęła szukać wśród półek, po chwili wyciągnęła kamienny dzban. — Ostatnio nie miałam czasu na zbiory, dam ci więc wywar z liści białej miodły.

— Nie znam tego — powiedziała wolno Nynaeve.

— Działa równie dobrze jak okolistek, tyle że gorzka nuta w smaku nie każdemu odpowiada.

Potężna kobieta wsypała ususzone i pokruszone liście do niebieskiego czajniczka, potem zaniosła go do pieca i zalała gorącą wodą.

— Jesteś więc adeptką sztuki? Siadajcie. — Gestem dłoni, w której trzymała dwie pokryte niebieską glazurą filiżanki, wydobyte przed chwilą z kredensu, wskazała stół. — Siadajcie, to porozmawiamy. Która z was skarży się na żołądek?

— Ja się czuję dobrze — powiedziała ostrożnie Egwene, zajmując proponowane krzesło. — Może to ciebie mdli, Caryla?

Córka-Dziedziczka pokręciła głową, po jej twarzy przemknął cień leciutkiego rozdrażnienia.

— Nieważne. — Siwowłosa kobieta nalała Nynaeve kubek ciemnego płynu, potem siadła za stołem naprzeciwko niej. — Zrobiłam tyle żeby starczyło na dwie, ale napar z białej miodły dłużej zachowuje świeżość niźli solona ryba. Działa tym lepiej, im dłużej się parzy, ale jednocześnie staje się coraz bardziej gorzki. To jakby wyścig pomiędzy tym, czego potrzebuje dla uspokojenia twój żołądek, a ilością goryczy, jaką może wytrzymać twój język. Pij, dziewczyno.

Po krótkiej chwili napełniła również drugi kubek i pociągnęła z niego łyk.

— Widzisz? Nie mam zamiaru potraktować cię niczym trującym.

Nynaeve uniosła swój własny kubek, po pierwszym łyku z jej ust wydobył się nieartykułowany odgłos wyrażający niesmak. Kiedy jednak ponownie opuściła naczynie, rysy jej twarzy wygładziły się znacznie.

— Bez wątpienia jest trochę gorzkie. Powiedz mi, Matko Gumno, długo jeszcze będziemy musiały znosić ten deszcz i błoto?

Starsza kobieta zmarszczyła brwi, spojrzała na każdą z nich po kolei, obdarzając je pełnym irytacji spojrzeniem, po czym na powrót zwróciła się do Nynaeve.

— Nie jestem Poszukiwaczką Wiatru z Ludu Morza, dziewczyno — powiedziała cicho. — Gdybym nawet potrafiła przepowiadać pogodę, prędzej pewnie wrzuciłabym sobie srebrnogrzbieta za suknię niźli się do tego przyznała. Dla Obrońców coś takiego zajmuje drugie miejsce na liście najbardziej paskudnych rzeczy, zaraz za dokonaniami Aes Sedai. A teraz, czy jesteś adeptką sztuki czy nie? Wyglądacie, jakbyście się znajdowały w podróży. Co jest dobre na zmęczenie? — warknęła nagle.

— Napar z wyczyńca — odrzekła spokojnie Nynaeve — albo korzeń andilaja. Skoro już do tego doszło, ja też cię zapytam: co robisz, aby ułatwić poród?

Matka Guenna parsknęła.

— Stosuję gorące ręczniki, dziecko, a czasami również odrobinę białego kopru, jeżeli poród jest naprawdę ciężki. Kobieta nie potrzebuje niczego więcej, może jeszcze prócz kojącej dłoni. Nie potrafisz wymyślić lepszego pytania niż takie, na które będzie w stanie odpowiedzieć pierwsza lepsza żona wieśniaka? Co dajesz na bóle serca? Takie, które mogą skończyć się śmiercią?

— Sproszkowane kwiecie geandinu na język — odpowiedziała szorstko Nynaeve. — Co robisz, jeżeli kobieta czuje szarpiące bóle w brzuchu i pluje krwią?

Rozsiadły się przy stole, wymieniały uwagi, a pytania i odpowiedzi krążyły coraz szybciej. Czasami w strumieniu pytań i odpowiedzi następowała krótka przerwa, kiedy jedna z nich nawiązywała do rośliny, którą druga znała pod inną nazwą, ale potem rozmowa, a właściwie wzajemne przesłuchanie, znowu nabierała tempa, przemieniając się w dyskusję dotyczącą przewagi maści nad naparami, balsamów nad kataplazmami, oraz tego, kiedy lepiej stosować pierwsze niż drugie. Powoli wszystkie te błyskawiczne pytania i repliki zaczęły dotyczyć ziół i korzeni, które jedna znała, druga zaś nie, każda szukała możliwości powiększenia swej wiedzy. Egwene słuchała tego z rosnącą irytacją.

— Po tym, jak podasz mu kościradkę — mówiła Matka Guenna — owijasz złamaną kończynę w ręcznik zmoczony w wodzie, w której wcześniej zagotowałaś niebieski kozi rumianek. . . ale żaden inny, tylko niebieski!. . . — Nynaeve niecierpliwie pokiwała głową — i tak gorący jak tylko pacjent będzie w stanie wytrzymać. Jedna część niebieskiego koziego rumianku na dziesięć porcji wody, nie mniej. Zmieniasz ręczniki, kiedy tylko przestaną parować i tak przez cały dzień. Kość zrośnie się dwukrotnie szybciej niż przy użyciu samej tylko kościradki i będzie dwakroć mocniejsza.

— Będę o tym pamiętać — oznajmiła Nynaeve. Wspomniałaś o stosowaniu baraniego języka na ból oczu. Nigdy nie słyszałam. . .

Egwene stwierdziła, że dłużej już tego nie wytrzyma.

— Maryim — wtrąciła się do rozmowy — czy naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z tego, że wszystkie te wiadomości nie będą ci już nigdy potrzebne? Przestałaś być Wiedzącą, zapomniałaś o tym?

— O niczym nie zapomniałam — ostro zareplikowała Nynaeve. — Pamiętam natomiast czasy, kiedy byłaś równie spragniona wiedzy jak ja jestem.

— Matko Guenno — zwróciła się słodko do tamtej co podasz dwóm kobietom, które nie mogą przestać się kłócić?

Siwowłosa kobieta zacisnęła usta i spod zmarszczonych brwi wpatrywała się w blat stołu.

— Zazwyczaj, i odnosi się to zarówno do kobiet, jak i mężczyzn, zalecałabym im, by trzymali się z dala od siebie. To jest najlepszy sposób i najprostszy zarazem.

— Zazwyczaj? — zapytała Elayne. — A co, jeśli istnieją określone przyczyny, dla których jest to niemożliwe? Powiedzmy, że na przykład są siostrami?

— Mam sposób na powstrzymanie kłótni — powiedziała powoli siwowłosa kobieta. — Nie jest to coś, do czego bym kogokolwiek namawiała, ale niektórzy po to właśnie do mnie przychodzą.

Egwene zdało się, że w kącikach jej ust zaigrał leciutki cień uśmiechu.

— Pobieram od każdej kobiety jedną srebrną markę. Od mężczyzn dwie, oni bowiem bardziej się awanturują. Niektórzy kupią wszystko, jeżeli będzie kosztowało odpowiednio dużo.

— Ale na czym polega kuracja? — dopytywała się Egwene.

— Powiadam im, żeby przyprowadzili do mnie tę osobę, z którą się kłócą. Obie strony będą oczekiwały ode mnie, że zamknę temu drugiemu usta.

Wbrew sobie, Egwene zaczęła słuchać. Zauważyła, że Nynaeve również z uwagą chłonie słowa tamtej.

— Kiedy już mi zapłacą — ciągnęła dalej Matka Guenna, poprawiając pozycję mocarnego ramienia — zabieram ich na podwórze i zanurzam ich głowy w korycie z wodą, dopóki nie przyrzekną, że przestaną się kłócić.

Elayne wybuchnęła śmiechem.

— Sądzę, że sama postąpiłabym w podobny sposób skomentowała Nynaeve głosem jakby nazbyt beztroskim. Egwene miała nadzieję, że wyraz jej twarzy nie przypomina oblicza tamtej.

— Nie byłabym zaskoczona, gdybyś tak postąpiła. — Matka Guenna śmiała się teraz już zupełnie otwarcie. — Potem mówię im, że kiedy następnym razem usłyszę, iż się kłócą, za darmo powtórzę dla nich całą kurację, ale tym razem w rzece. Godne uwagi jest to, jak często cała procedura okazuje się doprawdy skuteczna, zwłaszcza w przypadku mężczyzn. Należy także zwrócić uwagę, jak dobrze wpłynęła na moją reputację. Z jakichś powodów, żadna z osób, które leczyłam tym sposobem, nigdy nie zdradziła innym szczegółów, tak że co kilka miesięcy ktoś pojawia się, by zażądać tej kuracji. Jeżeli okazałaś się na tyle głupia, by zjeść błotną rybę, nie rozpowiadasz o tym dookoła. Wierzę, że żadna z was nie ma ochoty wydać srebrnej marki.

— Sądzę, że nie — powiedziała Egwene i spojrzała na Elayne, która ponownie wybuchnęła śmiechem.

— To dobrze — powiedziała siwowłosa kobieta. Ci, których udało mi się wyleczyć z kłótliwości, mają tendencję do unikania mnie, niczym parzącego zielska w swych sieciach, dopóki nie zachorują naprawdę, a mnie jest dobrze w waszym towarzystwie. Większość z tych, którzy przychodzą do mnie ostatnimi czasy, szuka czegoś na złe sny i robią się smutni, kiedy mówię im, że niczego takiego nie mam.

Na chwilę na jej czoło powrócił mars, siedziała w milczeniu, pocierając skronie.

— Dobrze jest zobaczyć trzy twarze, które nie wyglądają tak, jakby już nie pozostawało nic innego jak tylko skoczyć do wody i utonąć. Jeżeli zatrzymacie się na dłużej w Łzie, musicie przyjść, by ponownie mnie odwiedzić. Dziewczyna mówiła do ciebie Maryim? Ja jestem Ailhuin. Następnym razem porozmawiamy nad filiżanką dobrej herbaty Ludu Morza, zamiast nad czymś co tak wykręca język. Światłości, nienawidzę smaku miodły, już chyba błotna ryba smakowałaby lepiej. W rzeczy samej, jeżeli macie dość czasu, by zostać jeszcze przez chwilę, zaparzę czajniczek czarnej herbaty z Tremalking. Niedługo również będzie kolacja. Mam tylko chleb, ser i zupę, niemniej serdecznie was zapraszam.

— To bardzo miło z twojej strony, Ailhuin — powiedziała Nynaeve. — Tak naprawdę to. . . Ailhuin, gdybyś miała zapasową sypialnię, chciałabym ją dla nas wynająć.

Potężna kobieta patrzyła po kolei na każdą z nich, nie mówiąc ani słowa. Podniosła się od stołu, schowała do kredensu z ziołami czajniczek po naparze z miodły, potem z kolejnego wyciągnęła czerwony dzbanuszek oraz jakąś torebkę. Zaparzyła czajniczek czarnej herbaty z Tremalking, wyciągnęła na stół cztery czyste filiżanki oraz miskę miodu i cynowe łyżeczki. Potem z powrotem zajęła miejsce przy stole. Dopiero wówczas się odezwała.

— Teraz, kiedy córki wyszły za mąż, mam trzy puste pokoje na górze. Mój mąż, niech go Światłość oświeca, zaginął podczas sztormu w pobliżu Palców Smoka, mniej więcej dwadzieścia lat temu. Jednak jeśli zgodzę się wam dać te pokoje, nie może być mowy o wynajmowaniu. Jeżeli się zdecyduję, Maryim.

Nałożyła sobie miodu do herbaty i znów popatrzyła na nie badawczo.

— Co wpłynie na twoją decyzję? — zapytała cicho Nynaeve.

Ailhuin nie przestawała mieszać, jakby zapomniała, iż herbata służy do picia.

— Trzy młode kobiety na znakomitych koniach. Nie znam się szczególnie na zwierzętach, ale te wyglądają dla mnie na takie, jakich dosiadają zazwyczaj lordowie lub lady. Ty, Maryim, wiesz tak dużo o sztuce, że powinnaś już wieszać zioła w swoim oknie, albo zastanawiać się właśnie, gdzie zacząć to robić. Nigdy nie słyszałam o kobiecie praktykującej w znacznej odległości od miejsca, w którym się urodziła, sądząc jednak z waszego akcentu, daleko odjechałyście od domu.

Spojrzała przelotnie na Elayne.

— Nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie rodziliby się ludzie o włosach takiego koloru, jak twój. Andor, powiedziałabym, odgadując dodatkowo na podstawie wymowy. Głupcy zawsze mówią dużo na temat znalezienia żółtowłosej dziewczyny z Andoru. Wszystko, co chcę wiedzieć, to: dlaczego Uciekacie przed czymś? Ścigacie coś? Tylko, że nie wyglądacie na złodziejki, nigdy też nie słyszałam, by trzy kobiety goniły razem za jednym mężczyzną. Dlatego powiedzcie mi o co chodzi i pokoje są wasze. Jeżeli chcecie coś zapłacić, możecie od czasu do czasu kupić trochę mięsa. Mięso jest drogie, od kiedy upadł handel z Cairhien. Ale najpierw dlaczego, Maryim?

— Ścigamy coś, Ailhuin — odrzekła Nynaeve. — Albo raczej, ścigamy pewnych ludzi.

Egwene zmusiła się do zachowania spokoju, miała nadzieję, że jest równie opanowana jak Elayne, która piła herbatę, jakby przysłuchiwała się zwykłej rozmowie o sukienkach. Nie wierzyła, by ciemne oczy Ailhuin Guenna mogły wiele przeoczyć.

— Oni ukradli pewne rzeczy, Ailhuin — ciągnęła dalej Nynaeve. — Rzeczy mojej matki. I zabijali. Jesteśmy tutaj; by dopilnować, aby sprawiedliwości stało się zadość.

—Żeby sczezła ma dusza — powiedziała potężna kobieta — nie było mężczyzn do tego zadania? Przez większość czasu mężczyźni nie nadają się do niczego szczególnego poza ciągnięciem ciężkich sieci i przeszkadzaniem ci. . : no i do całowania i innych tych rzeczy. . . ale jeżeli trzeba stoczyć bitwę, albo złapać złodzieja, to do tego mogą się przydać. Andor jest równie cywilizowanym miejscem jak Łza. Wy nie jesteście przecież Aielami.

— Nie było nikogo prócz nas — powiedziała Nynaeve. — Ci, którzy mogliby pojechać, zostali zabici.

„Trzy zamordowane Aes Sedai — pomyślała Egwene. — One nie mogły być Czarnymi Ajah. Ale gdyby nie zostały zabite, Amyrlin nie mogłaby im zaufać. Ona stara się dotrzymać przeklętych Trzech Przysiąg, ale wędruje po cienkiej linie.”

— Aha — rzekła smutno Ailhuin. — Zabili waszych mężczyzn? Braci, mężów lub ojców?

Plamy czerwieni wykwitły na policzkach Nynaeve, ale starsza kobieta źle zinterpretowała emocje, których były oznaką.

— Nie, nie opowiadaj niczego, dziewczyno. Nie chcę rozdrapywać starych ran. Niech spoczywają w spokoju na dnie duszy, zanim się nie zasklepią. Tutaj u mnie będziecie mogły się trochę uspokoić.

Egwene musiała dołożyć wszelkich starań, by nie parsknąć z niesmakiem.

— Muszę ci coś jeszcze powiedzieć — dodała Nynaeve napiętym głosem. Czerwień wciąż barwiła jej twarz. Ci mordercy i złodzieje byli Sprzymierzeńcami Ciemności. Są kobietami, ale tak niebezpiecznymi jak wytrenowani szermierze, Ailhuin. Jeżeli zastanawiasz się, dlaczego nie udałyśmy się do gospody, oto odpowiedź. Mogą wiedzieć, że podążamy za nimi i mogą nas obserwować.

Ailhuin parsknęła i wykonała taki ruch ręką, jakby odganiała wszystkie te nieprzyjemne informacje niczym dokuczliwe owady.

— Z czworga najbardziej niebezpiecznych ludzi, jakich znam, dwie to kobiety, które noszą przy sobie tylko noże. Jeden z owych ludzi to prawdziwy szermierz. Jeżeli zaś chodzi o Sprzymierzeńców Ciemności. . . Maryim, kiedy będziesz tak stara jak ja, zrozumiesz, że fałszywi Smokowie są niebezpieczni, lwy morskie są niebezpieczne, rekiny są niebezpieczne, a także nagłe południowe sztormy. . . natomiast Sprzymierzeńcy Ciemności są głupi. Wstrętni głupcy, ale jednak głupcy. Czarny spoczywa zamknięty tam, gdzie umieścił go Stwórca i żadne Sobowtóry, ani ryby-kły, którymi straszy się dzieci, nie wydostaną go stamtąd. Głupcy nie przerażają mnie, chyba że kierują łodzią, na której płynę. Przypuszczam, że nie macie żadnych dowodów, które mogłybyście przedstawić Obrońcom Kamienia? Byłoby tylko wasze słowo przeciwko ich słowu?

„Co to jest”Sobowtór”? — zastanawiała się Egwene. — Albo „ryba-kieł”, jeśli o tym mowa?”

— Będziemy miały dowód, kiedy je znajdziemy oznajmiła Nynaeve. — Będą miały przy sobie rzeczy, które ukradły, a my potrafimy je opisać. To są starożytne przedmioty, nie posiadające szczególnej wartości dla nikogo prócz nas oraz naszych przyjaciół.

— Byłabyś zaskoczona, ile warte są stare rzeczy — sucho powiedziała Ailhuin. — Zeszłego roku stary Leuese Mulan znalazł w swych sieciach trzy dzbany i pucharek wykonane z prakamienia, przy samych Palcach Smoka. Teraz, zamiast rybackiego kutra ma statek handlowy, który pływa w górę rzeki. Stary głupiec nie wiedział nawet co znalazł, dopóki mu nie powiedziałam. Najprawdopodobniej tam, skąd pochodziły te przedmioty, jest ich jeszcze więcej, ale Leuese nie pamiętał nawet dokładnie miejsca, gdzie je znalazł. Nie mam pojęcia, jak w ogóle udawało mu się złapać choćby jedną rybę. Po tym wszystkim, od wielu już miesięcy połowa łodzi rybackich z Łzy, zamiast na chrząkacza czy płastugę zarzuca sieci w poszukiwaniu cuendillara, a na pokładach niektórych znajdują się lordowie, którzy mówią, gdzie zarzucać sieci. Tyle właśnie mogą być warte stare rzeczy, jeśli są odpowiednio stare. Słuchajcie teraz, postanowiłam, że będzie wam potrzebny mężczyzna, znam nawet jednego, który nada się do takiego zadania.

— Kogo? — szybko wtrąciła Nynaeve. — Jeżeli masz na myśli jakiegoś lorda, jednego z Wysokich Lordów, pamiętaj, że dopóki nie znajdziemy tamtych, nie mamy żadnych dowodów.

Ailhuin tak się śmiała, że aż zaczęła się dławić.

— Dziewczyno, nikt w Maule nie zna Wysokiego Lorda ani też w ogóle żadnego lorda. Błotne ryby nie przestają ze srebrnobokami. Przedstawię ci jednego z tych niebezpiecznych ludzi, których znam, tego, który nie jest szermierzem, a jednak z tej dwójki mężczyzn, o których wspomniałam, jest bardziej niebezpieczny. Juilin Sandar jest łowcą złodziei. Najlepszym. Nie wiem, jak to jest w Andorze, ale tutaj łowca złodziei może przyjąć zlecenie równie dobrze od ciebie czy ode mnie jak od lorda lub kupca i jeszcze policzy sobie za to mniej. Juilin będzie w stanie odszukać dla was te kobiety, pod warunkiem oczywiście, że w ogóle można je znaleźć oraz odzyskać wasze rzeczy w taki sposób, iż wcale nie będziecie się musiały nawet zbliżać do tych Sprzymierzeńców Ciemności.

Nynaeve przystała na jej propozycję, jakby niezupełnie przekonana, a Ailhuin przywiązała sobie te deszczułki do swoich butów — nazwała je chodakami — i pośpieszyła na dwór. Egwene patrzyła za nią przez jedno z okien w kuchni, dopóki nie przeszła obok koni i nie zniknęła za rogiem.

— Uczysz się być Aes Sedai, Maryim — powiedziała, kiedy odwróciła się od okna. — Manipulujesz ludźmi z równą zręcznością jak Moiraine.

Twarz Nynaeve śmiertelnie pobladła.

Elayne wstała z miejsca, w którym siedziała, podeszła bliżej i uderzyła Egwene w twarz. Ta była tak zaskoczona, że nie potrafiła zareagować w żaden sposób. Osłupiała.

— Posunęłaś się za daleko — powiedziała ostro złotowłosa dziewczyna. — Za daleko. Musimy działać razem, albo razem umrzemy! Czy ty podałaś Ailhuin swoje prawdziwe imię? Nynaeve powiedziała jej tyle ile mogła, że poszukujemy Sprzymierzeńców Ciemności, a i tak było wystarczająco ryzykowne. . . przyznanie się do jakichkolwiek związków z nimi. Powiedziała jej, że są niebezpieczne, że to morderczynie. Czy chciałabyś, żeby przyznała się, iż to Czarne Ajah? W Łzie? Czy zaryzykowałabyś wszystko, mając tylko nadzieję, że Ailhuin zatrzyma to, czego się dowiedziała, wyłącznie dla siebie?

Egwene energicznie rozcierała policzek. Elayne miała twardą rękę.

— Nie musi mi się to podobać.

— Wiem — westchnęła Elayne. — Mnie również nie. Ale musimy tak postępować.

Egwene odwróciła się z powrotem do okna i zaczęła obserwować konie.

„Wiem, że musimy. Ale nie muszę tego lubić.”

Загрузка...