Kiedy barka przybijała do nabrzeża w Łzie, popołudniowe słońce grzało na niebie; kałuże stały na parują. cydr kamieniach doku, a panująca atmosfera zdawała się Perrinowi równie wilgotna jak tamta w Illian. W powietrza unosiły się zapachy smoły, drewna, lin — mógł dostrzec stocznie w dali— a także przypraw, żelaza, jęczmienia, perfum i wina, i setki innych woni, których nie potrafił rozróżnić w tej mieszaninie, w większości dobiegające z magazynów położonych tuż za nabrzeżem. Kiedy wiatr na chwilę zmienił kierunek na północny, w jego nozdrza uderzył zapach ryby, ale szybko zniknął, gdy bryza powiała ponownie jak przedtem. Nie było żadnych zapachów czegoś, na co można by zapolować. Sięgnął myślami poza siebie, by poczuć wilki, zanim zdał sobie sprawę, co czyni, a kiedy zrozumiał, natychmiast ograniczył swoją myśl. Ostatnimi czasy robił to nazbyt często. Tutaj, oczywiście, nie mogło być żadnych wilków. Przykro mu było jednak, że z tego powodu czuje się taki. . . osamotniony.
Kiedy tylko trap znajdujący się na rufie barki opadł na brzeg, wyprowadził Steppera za Moiraine i Lanem na stały grunt. Ogromna sylwetka Kamienia Łzy znajdowała się po ich lewej stronie, cienie kładły się na niej w taki sposób, że pomimo powiewającego na szczycie wielkiego sztandaru; wyglądała niczym zwykła góra. Nie miał ochoty przyglądać się Kamieniowi, ale było zupełną niemożliwością spoglądanie na miasto i nie dostrzeganie go.
„Czy on już tu jest? Światłości, jeżeli spróbował dostać się do środka tego, to może już być martwy.”
A wtedy wszystko na nic.
— Czego tutaj szukamy? — dobiegł go z tyłu głos Zarine. Nie przestała zadawać pytań; po prostu nie kierowała ich już do Aes Sedai ani do Strażnika. — W Illian napotkaliśmy Szarych Ludzi i Dziki Gon. Co takiego jest w Łzie, że. . . że ktoś pragnie tak zdecydowanie zagrodzić ci do niej dostęp?
Perrin ostrożnie rozejrzał się dookoła; dokerzy, którzy w pobliżu przerzucali ładunek, zdawali się niczego nie słyszeć. Pewien był, że gdyby było przeciwnie, potrafiłby wyczuć woń ich strachu. Ugryzł się w język, tłumiąc gorzką uwagę, którą miał właśnie ochotę wypowiedzieć. Zarine miała szybsze riposty i ostrzejszy język.
— Mam nadzieję, że nie podchodzisz do tego zbyt ochoczo — zagrzmiał Loial. — Wydaje ci się chyba, że wszystko odbędzie się równie łatwo jak w Illian.
— Łatwo? — wymamrotała Zarine. — Łatwo! Loial, dwa razy w ciągu jednej nocy omal nie zostaliśmy zabici. Samo Illian mogłoby stanowić temat pieśni o Myśliwym. Co cię skłoniło, żeby określać to słowem „łatwe”?
Perrin skrzywił się. Wolałby, żeby Loial nie wymawiał imienia Zarine, wciąż mu to przypominało, że Moiraine uznała ją za sokoła z przepowiedni Min. Ale to i tak nie mogło powstrzymać go przed podejrzeniami, iż to właśnie ona jest ową piękną kobietą, przed którą z kolei tamta go ostrzegała.
„Przynajmniej nie natknąłem się jeszcze na jastrzębia. Anina Tuatha’ana z mieczem! To byłoby najdziwniejsze ze wszystkiego!”
— Przestań zadawać pytania, Zarine — powiedział, wskakując na siodło Steppera. — Dowiesz się, po co tutaj przybyliśmy, kiedy Moiraine uzna za stosowne cię poinformować.
Dokładał wszelkich starań, by nie patrzeć w stronę Kamienia.
Zwróciła w jego stronę swe ciemne oczy o nakrapianych tęczówkach.
— Nie sądzę, żebyś ty również wiedział, dlaczego, kowalu. I wydaje mi się, że nie powiesz mi właśnie dlatego, bo nie potrafisz. Przyznaj się, wiejski chłopcze.
Z lekkim westchnieniem wyjechał z doków, kierując się w ślad za Moiraine i Lanem. Zarine nie atakowała Loiala w tak ostry sposób, kiedy ten odmawiał odpowiedzi na jej pytania. Uznał, że ona próbuje wymusić na nim, by nazywał ją tym imieniem. Nie będzie tego robił.
Moiraine przytroczyła nasycony oliwą płaszcz za swoim siodłem, na szczycie niewinnie wyglądającego zawiniątka, w którym mieścił się sztandar Smoka, ale pomimo upału nałożyła błękitny, lniany płaszcz z Illian. Jego głęboko wycięty, szeroki kaptur osłaniał jej twarz. Pierścień z Wielkim Wężem zwisał z szyi na rzemyku, schowany pod suknią. Łza, jak oznajmiła, nie zakazuje obecności Aes Sedai, lecz tylko przenoszenia Mocy, jednakże Obrońcy Kamienia uważnie śledzą każdą kobietę, która nosi pierścień. Podczas swej wizyty w Łzie nie chciała być poddawana ciągłej inwigilacji.
Lan spakował do juków swój zmiennokolorowy płaszcz już dwa dni wcześniej, kiedy stało się jasne, że ktoś wysłał za nimi Psy Czarnego. . .
„Sammael”, pomyślał Perrin z drżeniem, potem starał się nie przypominać sobie tego imienia. . .
. . . ktokolwiek więc wysłał je, zrezygnował już z dalszego pościgu. Strażnik nie poddawał się panującemu w Illian upałowi, podobnie więc postąpił wobec znacznie lżejszej pogody, jaka panowała w Łzie. Szarozielony kaftan przez cały czas zapinał na wszystkie guziki.
Perrin nosił swój kaftan do połowy rozpięty, a kołnierz koszuli rozwiązywał. W Łzie mogło być nieco chłodniej niż w Illian, ale wciąż było tu równie gorąco jak w Dwu Rzekach w pełni lata, a jak zawsze po deszczu, wilgoć obecna w powietrzu czyniła upał jeszcze trudniejszym do zniesienia. Topór wisiał w pętli przy wysokim łęku jego siodła. Tam był pod ręką w razie potrzeby, jednak Perrin lepiej się czuł, nie mając go zbyt blisko siebie.
Zaskoczyło go błoto na pierwszej ulicy, w którą wjechali. Gliniaste ulice spotykało się przecież tylko w wioskach i małych miasteczkach, przez które dotąd przejeżdżał, a Łza należała do największych miast. Jednak jej mieszkańcy zdawali się tym nie przejmować, wielu wędrowało boso. Kobieta, która przeszła obok, miała na nogach małe drewniane deseczki, na chwilę przyciągnęło to jego uwagę i zastanawiał się przez moment, dlaczego wszyscy takich nie noszą. Workowate spodnie, które wdziewali mężczyźni, wydawały się znacznie bardziej przewiewne od tych, które sam nosił, nie miał jednak wątpliwości, że gdyby takowe założył, czułby się jak głupiec. Wyobraził sobie obraz samego siebie w takich spodniach oraz w jednym z tych słomkowych kapeluszy i zachichotał.
— Co takiego cię tutaj śmieszy, Perrin? — zapytał Loial. Jego uszy przyklapły tak, że pędzelki zupełnie skryły się we włosach, spoglądał zmartwionym wzrokiem na ludzi na ulicach. — Oni wyglądają na. . . pokonanych, Perrin. Kiedy odwiedziłem to miejsce po raz ostami, wszystko wyglądało inaczej. Nawet ludzie, którzy pozwolili, aby ich gaj został wycięty do ostatniego drzewka, nie zasłużyli na taki los.
Kiedy Perrin zaczął uważniej przyglądać się twarzom, zamiast patrzeć na wszystko od razu, stwierdził, że Loial ma rację. Z twarzy mieszkańców Łzy coś jakby zniknęło. Być może, nadzieja. Ciekawość. Potrafili ledwie obdarzyć nieuważnym spojrzeniem przejeżdżające obok towarzystwo, dbali tylko o to, by usunąć się koniom z drogi. Ogir, który dosiadał rumaka wielkiego jak koń pociągowy, w ich oczach najwyraźniej nie różnił się niczym od Lana lub Perrina.
Wkrótce przejechali przez bramy wykonane w wysokim, szarym murze otaczającym miasto, ścigani twardymi spojrzeniami ciemnych oczu żołnierzy w napierśnikach nałożonych na czerwone kaftany z szerokimi rękawami zakończanymi wąskimi, białymi mankietami. Na głowach mieli okrągłe hełmy z okapem i grzebieniem. Wygląd ulic tutaj się zmienił, pojawiły się szerokie, kamienne chodniki. Żołnierze zamiast workowatych spodni jakie nosili wcześniej spotkani mężczyźni, mieli dopasowane bryczesy, wpuszczone w wysokie do kolan buty. Zmarszczyli brwi na widok miecza Lana, palce spoczęły na rękojeściach broni, topór i łuk Perrina również spotkały się z ostrymi, taksującymi spojrzeniami, ale w jakiś sposób, mimo marsów na czołach i groźnych spojrzeń, w ich twarzach widoczne było również poczucie klęski, jakby żadna rzecz nie warta była podejmowania jakiegokolwiek wysiłku.
Za murami miasta budynki stały się większe i wyższe, chociaż większość nie różniła się szczególnie od tych, które widzieli na zewnątrz. Dachy wydawały się Perrinowi nieco dziwaczne, szczególnie te, które kończyły się ostrym wierzchołkiem, ale od kiedy opuścił dom, widział już tak wiele rozmaitych rodzajów dachów, że teraz potrafił zastanawiać się jedynie nad tym, jakich to gwoździ użyto do mocowania dachówek. W niektórych stronach ludzie w ogóle nie stosowali gwoździ do układania pokrycia dachów.
Pałace i okazałe budowle stały pomiędzy mniej znacznymi domami, najwyraźniej rozmieszczeniem ich kierował zupełny przypadek; wieże oraz białe kopuły otaczały zewsząd szerokie ulice, po ich przeciwnej stronie znajdowały się zapewne sklepy, gospody i kolejne domy. Wielki dworzec, którego fronton ozdobiony był kolumnami z marmuru, o szerokości czterech kroków, i pięćdziesięcioma stopniami, wiodącymi do odrzwi z brązu wysokich na pięć piędzi, sąsiadował z jednej strony z piekarnią, z drugiej zaś z krawcem.
Tutaj większość mężczyzn nosiła już kaftany i spodnie, podobne do tych, w które ubrani byli żołnierze, choć w jaśniejszych barwach, nikt też nie nosił zbroi, a nieliczni tylko miecze u pasa. Żaden człowiek nie wędrował po tych ulicach boso, nawet ci, którzy nosili workowate spodnie. Kobiece suknie, uszyte z jedwabiu lub znakomitej wełny, często były dłuższe, o obniżonych karczkach odsłaniających nagie ramiona, a czasem nawet ukazujących część piersi. Większość handlu jedwabiem Ludu Morza szła przez Łzę. Pomiędzy ciągnionymi przez woły wozami pojawiały się z taką samą częstotliwością lektyki i konne powozy. A jednak na zbyt wielu twarzach gościł ten sam wyraz rezygnacji.
Gospoda, którą wybrał Lan, „Gwiazda”, sąsiadowała ze sklepem tkackim i kuźnią, oddzielona od nich jedynie wąskimi alejkami. Kuźnię zbudowano z nie ozdobionego niczym szarego kamienia, gospoda i warsztat były z drewna, chociaż „Gwiazda” miała cztery piętra, a nawet małe okienka na stryszku. Terkotanie warsztatu tkackiego konkurowało z metalicznymi dźwiękami kowalskiego młota. Stajenny odebrał od ruch konie i powiódł je na tyły budynku. Weszli do środka. Z kuchni dobiegały wonie pieczonej i gotowanej ryby oraz pieczonego barana. Mężczyźni zgromadzeni we wspólnej sali ubrani byli wszyscy w dopasowane kaftany i luźne spodnie. Perrin uznał ich za niezbyt bogatych — w jakiś sposób nabył przekonania, że mężczyźni w kolorowych kaftanach z bufiastymi rękawami oraz kobiety obnażające ramiona należeli do szlachty lub bogatego mieszczaństwa. Być może właśnie dlatego Lan wybrał akurat tę gospodę.
— Jak mamy spać przy tym zgiełku? — narzekała Zarine.
— Skończyły ci się pytania? — odparował, uśmiechając się. Przez chwilę zdało mu się, że ona już zamierza mu się odgryźć.
Karczmarz okazał się łysiejącym mężczyzną o okrągłej twarzy, ubranym w ciemnobłękitny kaftan i luźne spodnie, kłaniał się nisko, zaplótłszy ręce na pokaźnym brzuchu. Jego twarz wyrażała ten sam rodzaj udręczonej rezygnacji jak pozostałe.
— Niechaj was Światłość oświeca, panie, zapraszam westchnął. — Niechaj was Światłość oświeca, panowie, zapraszam. — Lekko drgnął, gdy zobaczył żółte oczy Perrina, potem zwrócił się do Loiala. — Niech cię Światłość oświeca, przyjacielu Ogirze, i zapraszam. Minął już rok lub więcej od czasu, jak widziałem któregoś z twoich pobratymców w Łzie. Mieli jakieś prace do wykonania przy Kamieniu. Mieszkali oczywiście w środku., ale pewnego dnia widziałem ich na ulicy.
Skończył kolejnym westchnieniem, najwyraźniej niezdolny do zainteresowania się, dlaczegóż to Ogir znów pojawił się w Łzie, i dlaczego w ogóle tutaj przybywali, skoro już o tym była mowa.
Łysiejący karczmarz nazywał się Jurah Haret. Sam zaprowadził ich do pokoi. Widocznie jedwabna suknia Moiraine oraz sposób, w jaki ukrywała twarz, w połączeniu z wyrazem oblicza Lana i jego mieczem, skłoniły go do wyciągnięcia wniosku, iż ma przed sobą lady i jej strażnika, wartych tego, by poświęcić im więcej uwagi. Perrina potraktował jako kogoś w rodzaju najemnego pomocnika, statusu Zarine najwidoczniej nie potrafił ocenić — ku jej niezadowoleniu — natomiast Loial był, mimo wszystko, Ogirem. Wezwał ludzi aby zestawili dla niego dwa łóżka, Moiraine natomiast zaproponował prywatny gabinet, w którym mogłaby spożywać posiłki, gdyby sobie tego życzyła. Propozycja spotkała się z wdzięczną akceptacją.
Podczas wszystkich tych operacji trzymali się razem, tworząc niewielką procesję, która wędrowała po korytarzach wyższych pięter, dopóki Haret nie skłonił się i, wzdychając w charakterystyczny dla siebie sposób, nie zniknął im z oczu, zostawiając w miejscu, gdzie zaczęli— przed pokojem Moiraine. Jego ściany wytynkowane były na biało, Loial zamiatał sufit gęstą czupryną.
— Odpychający typ — wymruczała Zarine, wściekle strzepując rękoma kurz ze swej wąskiej sukni. — Przypuszczam, że wziął mnie za twoją pokojówkę, Aes Sedai. Tego nie zniosę!
— Uważaj na to, co mówisz — półgłosem ostrzegł ją Lan. — Jeżeli użyjesz tego tytułu, gdy inni będą mogli go usłyszeć, pożałujesz, dziewczyno.
Spojrzała na niego w taki sposób, jakby chciała się kłócić, ale jego lodowate, błękitne oczy powściągnęły jej język, nawet jeśli nie uczyniły tego z jej wzrokiem.
Moiraine nie zwracała na nich uwagi. Wpatrując się w przestrzeń, gniotła płaszcz w dłoniach, wykonując takie ruchy, jakby je wycierała. W oczach Perrina wyglądała, jakby była zupełnie nieświadoma najbliższego otoczenia.
— Od czego rozpoczniemy poszukiwania Randa? — zapytał, ale prawdopodobnie niczego nie usłyszała. — Moiraine?
— Nie oddalajcie się zanadto od gospody — powiedziała po chwili. — Łza może się okazać niebezpiecznym miejscem dla kogoś, kto nie zna panujących w niej stosunków. Tutaj Wzór może zostać rozerwany.
Ostatnie zdanie wygłosiła cicho, jakby mówiła sama do siebie. Potem, silniejszym głosem, kontynuowała:
— Lan, zobaczmy co uda nam się odkryć bez zbytniego ściągania na siebie uwagi. Reszta zostanie na miejscu!
— „Nie oddalajcie się od gospody” — naśladowała Zarine, kiedy Aes Sedai i Strażnik schodzili po schodach na dół. Powiedziała to jednak dość cicho, żeby tamci nie słyszeli. — Ten Rand. Chodzi o tego, którego nazwałeś. . . — Jeżeli teraz wyglądała jak sokół, to był to sokół bardzo niepewny swego. — A my jesteśmy w Łzie. Gdzie w Sercu Kamienia przechowywany jest. . . A Proroctwa powiadają. . . Niech mnie Światłość spali, ta’veren, czyż nie jest to opowieść, której częścią warto być?
— To nie jest opowieść, Zarine. — Przez chwilę Perrin czuł niemal namacalnie beznadziejność jaką tchnęła postać karczmarza. — Koło wplata nas we Wzór. Ty postanowiłaś spleść swoją nić z naszymi, teraz jest już za późno, by ją wyplątać.
— Światłości! — warknęła. — Teraz mówisz jak ona!
Zostawił ją w towarzystwie Loiala, a sam poszedł złożyć rzeczy w swoim pokoju. Było tam niskie łóżko, wygodne lecz niewielkie, izba pasowała do wyobrażeń jakie ludzie z miasta mają na temat tego, co należy się służącym; nadto znajdowała się w nim umywalnia, stołek oraz kilka kołków na popękanej, gipsowej ścianie. Kiedy wyszedł ponownie na korytarz, tamci zniknęli. Brzęk młota na kowadle przyzywał go.
Tak wiele rzeczy w Łzie wyglądało dziwacznie, że widok kuźni przynosił prawdziwą ulgę. Jej parter stanowiło jedno wielkie pomieszczenie, pozbawione tylnej ściany, zamiast niej miało dwoje wielkich odrzwi, które stały otworem, wychodząc na podwórze, gdzie podkuwano konie oraz woły. Na podwórzu stało urządzenie do podnoszenia wołów podczas tego zabiegu. Młoty stały na swoich stojakach, rozmaite rodzaje i rozmiary szczypiec wisiały na wbudowanych w ściany półkach, noże do przycinania kopyt i ich zrywania oraz inne narzędzia spoczywały schludnie ułożone na drewnianych ławach obok dłut, dwurogów, dziurownic a także pozostałych instrumentów kowalskiego rzemiosła. W skrzyniach znajdowały się sztaby żelaza i stali rozmaitej grubości. Pięć szlifierek o różnej ścierności stało na podłodze z utwardzanej gliny, oprócz tego sześć kowadeł i trzy piece obudowane kamieniami i dołączone do każdego miechy, choć tylko w jednym palił się ogień. Baryłki z wodą do chłodzenia czekały przygotowane pod ręką.
Kowal kształtował młotem rozgrzane do białości żelazo, które trzymał w potężnych szczypcach. Miał na sobie workowate spodnie, a w jego twarzy lśniły blade, niebieskie oczy, ale długa skórzana kamizelka okrywająca pierś oraz fartuch nie różniły się zbytnio od odzieży, którą Perrin i pan Luhhan nosili w Polu Emonda, grube ramiona zaś i potężne dłonie mówiły o latach spędzonych przy pracy z metalem. W ciemnych włosach lśniła siwizna dokładnie tak, jak to Perrin pamiętał u pana Luhhana. Na ścianie wisiały inne kamizelki i fartuchy, zdradzając, że ma jeszcze jakichś uczniów, jednakże nigdzie nie było ich widać. Ogień na palenisku pachniał domem. Gorące żelazo pachniało domem.
Kowal odwrócił się, by ponownie wsadzić do ognia sztabę metalu, nad którą pracował, a Perrin podszedł, aby pomóc mu przy miechach. Mężczyzna spojrzał nań, ale nic nie powiedział. Perrin ciągnął więc uchwyt miechów w górę i w dół, wolnymi, mocnymi, równymi ruchami, utrzymując właściwą temperaturę ognia. Kowal powrócił do pracy nad żelazem, kształtował je teraz na zaokrąglonym końcu kowadła. Perrin osądził, iż może być to skrobak do beczek. Młot dźwięczał ostrymi, szybkimi uderzeniami.
Kowal przemówił, nie odwracając nawet oczu od swej pracy.
— Uczeń? — to było wszystko, co powiedział.
— Tak — odparł Perrin równie krótko.
Kowal pracował przez czas jakiś. Okazało się, iż będzie to rzeczywiście skrobak, przy pomocy którego można czyścić wnętrza drewnianych beczek. Od czasu do czasu popatrywał na Perrina z namysłem. Na chwilę tylko odłożył młot, wybrał krótką, grubą, kwadratową sztabę i wcisnął ją w dłonie Perrina, potem ponownie ujął młot i powrócił do swej pracy.
— Zobaczymy co potrafisz z tym zrobić — powiedział.
Nie zastanawiając się nawet przez chwilę, Perrin podszedł do kowadła znajdującego się po przeciwnej stronie kuźni i lekko opukał krawędź sztabki. Zwinęła się w zgrabny pierścień. Stal znajdowała się dość krótko w słabym ogniu paleniska i nie zdążyła się odpowiednio nasycić węglem. Wsadził ją więc do gorącego teraz ognia, popróbował wody z dwóch baryłek, by przekonać się, która z nich została osolona — w trzeciej była oliwa — potem zdjął kaftan, koszulę i wybrał skórzaną kamizelkę, która była odpowiednia na jego rozmiar. Większość mieszkańców Tairen była zdecydowanie mniejsza od niego, ale znalazł w końcu taką, która pasowała. Z fartuchem poszło łatwiej.
Kiedy się odwrócił, zobaczył jak kowal, wciąż pochylony nad swą robotą, kiwa głową i uśmiecha się do siebie. Ale z faktu, że krzątał się po kuźni nie wynikało jeszcze, iż posiada umiejętności kowalskie. Tego dopiero należało dowieść.
Kiedy wrócił do swego kowadła, niosąc dwa młoty, zestaw płaskich szczypiec z długą rączką oraz przecinak z ostrym czubkiem, stal zdążyła się już rozgrzać do ciemnej czerwieni oprócz niewielkiego kawałka, którego nie umieścił w żarze paleniska. Popracował trochę miechami, obserwując jaśniejącą barwę metalu, dopóki nie osiągnął żółci wpadającej w biel. Potem wyciągnął go z ognia szczypcami, położył na kowadle i wziął do ręki cięższy z dwu młotów. Ważył on, jak ocenił, około dziesięciu funtów, miał dłuższą rękojeść, którą większość ludzi, którzy nigdy nie mieli do czynienia z pracą w metalu, uznałaby za niepotrzebną. Ujął trzonek blisko końca; rozgrzany metal czasami tryskał iskrami, stanęły mu przed oczyma blizny na dłoniach kowala z Roundhill — skutki własnej nieuwagi.
Nie zamierzał robić niczego ekstrawaganckiego ani wymagającego drobiazgowej pracy. Coś prostego byłoby w tej sytuacji znacznie bardziej stosowne. Zaczął od zaokrąglenia krawędzi sztaby, potem wykuł jej środek, uzyskując szerokie pióro, niemalże tak grube jak koniec pierwotnej sztaby, ale o dobre półtorej dłoni dłuższe. Od czasu do czasu wsadzał metal z powrotem do pieca, aby nie tracił swego bladożółtego koloru, a po pewnym czasie sięgnął po drugi młot, o połowę lżejszy od poprzedniego. Część sztaby znajdującą się za piórem uczynił cieńszą, potem wygiął ją na końcu kowadła w krzywiznę. Kiedyś będzie można przymocować tu drewnianą rękojeść. Osadził w kowadle przecinak i położył na nim lśniący metal. Jeden ostry cios młotem wyciął narzędzie, którego potrzebował. Albo nieomal wyciął. Po ukończeniu będzie to ukośny nóż, służący między innymi do wyrównywania i wygładzania szczytów złożonych razem klepek beczki. Skrobak do beczek, nad którym pracował kowal, podsunął mu ten pomysł.
Kiedy odciął już gorący metal, wsunął go do osolonej wody w jednej z beczek. Gdyby użył wody nie solonej, hartowanie byłoby bardziej gwałtowne, stosowano ją więc do twardszych metali, podczas gdy oliwa nadawała się raczej do miękkich, na przykład do noży. Oraz mieczy, jak słyszał, nigdy jednak nie zdarzyło mu się uczestniczyć przy wykuwaniu żadnego.
Kiedy metal oziębił się wystarczająco i przybrał barwę ciemnoszarą, wyjął go z wody i zaniósł na szlifierkę. Odrobina uważnej pracy wypolerowała ostrze. Znów ostrożnie je rozgrzał. Tym razem jego kolory były głębsze, słomiany, brązowy. Kiedy brązowy zaczął przebiegać po metalu jak fale, ponownie go ochłodził. Potem będzie można ostatecznie wyprofilować ostrze. Kolejne ochłodzenie zniszczyłoby efekty odpuszczania, które zrobił przed chwilą.
— Bardzo zręczny kawałek roboty — powiedział kowal. —Żadnego zbędnego ruchu. Szukasz pracy? Moi uczniowie właśnie odeszli, wszyscy trzej, bezwartościowi głupcy, a ja miałbym dla ciebie mnóstwo roboty.
Perrin potrząsnął głową.
— Nie wiem, jak długo pozostanę w Łzie. Chciałbym popracować trochę dłużej, jeżeli nie miałby pan nic przeciwko temu. Minęło dużo czasu i stęskniłem się za tym. Może mógłbym wykonać część pracy, którą powinni robić pańscy uczniowie.
Kowal głośno parsknął.
— Jesteś o niebo lepszy niż każdy z tych prostaków, którzy tylko stroili miny i gapili się w przestrzeń, mamrocząc coś o swoich koszmarach. Jak gdyby komuś czasami nie przyśniło się coś złego. Tak, możesz tutaj popracować, jak długo tylko zechcesz. Światłości, mam zamówienia na tuzin ośników i trzy topory dla bednarza, a cieśla mieszkający dalej na tej ulicy potrzebuje młota do wbijania czopów, a. . . Zbyt długo by wymieniać. Zacznij od ośników, a zobaczymy, jak wiele uda nam się zrobić przed nocą.
Perrin zatracił się w pracy, na czas jakiś zapomniał o wszystkim prócz żaru i metalu, pierścienia swego kowadła oraz zapachu kuźni, ale wreszcie nadszedł czas, gdy uniósł oczy znad swej roboty i zobaczył, jak kowal — powiedział, że nazywa się Dermid Ajala — zdejmuje swoją kamizelkę, a w odrzwiach wychodzących na podwórzec do podkuwania koni rozpościera się mrok. Jedyne światło w kuźni dochodziło z paleniska i dwóch lamp. Na kowadle przy jednym z zimnych palenisk siedziała Zarine i patrzyła na niego.
— A więc naprawdę jesteś kowalem — powiedziała.
— Bez wątpienia jest, pani — powiedział Ajala. — Określił siebie jako ucznia, ale praca którą dzisiaj wykonał, wystarczy na jego mistrzowskie dzieło, jeśli ja miałbym o tym decydować. Piękne uderzenia, równe i mocne.
Perrin, słysząc te komplementy, zaczął nerwowo szurać nogami, a kowal uśmiechnął się do niego. Zarine patrzyła na nich obu, niczego nie rozumiejąc.
Perrin poszedł, by zawiesić kamizelkę i fartuch na właściwych kołkach, ale kiedy je zdjął, nagle uświadomił sobie wzrok Zarine, spoczywający na jego plecach. To było tak, jakby go dotknęła; na chwilę jej ziołowy zapach stał się wszechogarniający. Szybko wciągnął koszulę przez głowę, gwałtownie wepchnął ją w spodnie i sięgnął po kaftan. Kiedy się odwrócił, na twarzy Zarine dostrzegł jeden z tych lekkich, tajemniczych uśmiechów, które zawsze wprawiały go w zakłopotanie.
— Czy to właśnie zamierzasz zrobić? — zapytała. — Przebyłeś całą tę drogę, aby na powrót zostać kowalem?
Ajala przerwał zamykanie do połowy już zasuniętych drzwi na podwórze i słuchał.
Perrin ujął ciężki młot, którego używał, z dziesięciofuntową głowicą i trzonkiem długości jego ramienia. Dobrze leżał mu w dłoni. Pasował. Kowal raz popatrzył na jego oczy i nawet nie mrugnął; to praca była ważna, umiejętność dawania sobie rady z metalem, a nie kolor czyichś oczu.
— Nie — powiedział smutno. — Może kiedyś, mam przynajmniej taką nadzieję. Ale jeszcze nie dziś.
Odwiesił młot na ścianę.
— Weź go. — Odkaszlnął Ajala. — Zazwyczaj nie rozdaję dobrych narzędzi, ale. . . Praca, którą dzisiaj wykonałeś warta jest dużo więcej, niźli wynosi cena młota, a być może dzięki niemu owe „kiedyś” przybliży się choć trochę. Człowieku, jeżeli widziałem kiedyś kogoś, kto stworzony został, by trzymać w dłoniach kowalski młot, to jesteś nim ty. Tak więc weź go. Zatrzymaj sobie.
Perrin zacisnął dłoń na trzonku. Rzeczywiście pasował.
— Dziękuję — powiedział. — Nie potrafię powiedzieć ile to dla mnie znaczy.
— Tylko pamiętaj: „kiedyś”. Po prostu nie zapomnij o tym.
Kiedy wyszli z kuźni, Zarine spojrzała na niego i powiedziała:
— Czy masz jakieś wyobrażenie na temat tego, jak dziwni bywają ludzie, kowalu? Nie masz. Nie sądzę, żebyś miał.
Pospieszyła naprzód, zostawiając go z młotem w jednej dłoni, podczas gdy drugą drapał się po głowie.
We wspólnej sali nikt nie spojrzał na człowieka o złotych oczach, niosącego w dłoni kowalski młot. Poszedł do swego pokoju, tym razem nie zapominając o zapaleniu świecy. Kołczan i topór wisiały na tym samym kołku na gipsowej Ścianie. Stał teraz, trzymając w jednej dłoni topór a w drugiej młot. Dzięki wadze samego metalu, topór, ze swoim ostrzem w kształcie półksiężyca i ostrym kolcem z drugiej strony, był dobre pięć lub sześć funtów lżejszy od młota, ale zdawał się być cięższy dziesięciokrotnie. Zawiesił topór na kołku, postawił młot pod ścianą, opierając go o nią trzonkiem. Trzonki topora i młota dotykały się nieomal, dwa kawałki drewna równej grubości. Dwa kawałki metalu podobnej wagi. Przez długi czas siedział na stołku, wpatrując się w nie. Wciąż patrzył, kiedy Lan wsadził głowę w drzwi.
— Chodź, kowalu. Musimy porozmawiać.
— Jestem kowalem — powiedział Perrin, a Strażnik zmarszczył brwi.
— Nie udawaj, że oszalałeś, kowalu. Jeżeli nie zdołasz sam utrzymać się w szeregu, możesz nas wszystkich pociągnąć w przepaść.
— Dam sobie radę — warknął Perrin. — Zrobię wszystko co konieczne. Czego chcesz?
— Ciebie, kowalu. Nie słyszałeś? Idziemy, wiejski chłopcze.
To przezwisko, którym tak często dokuczała mu Zarine, rozzłościło go, poderwał się na równe nogi, ale Strażnik zdążył już się odwrócić. Perrin pośpieszył za nim na korytarz i poszedł w kierunku frontu gospody, zamierzając powiedzieć Strażnikowi, że dosyć już ma tych: „kowalu” i „wiejski chłopcze”, że ma na imię Perrin Aybara. Lan jednak wszedł do jedynego w gospodzie gabinetu, którego okna wychodziły na ulicę.
Perrin poszedł za nim.
— Teraz słuchaj ty, Strażniku. . .
— To ty posłuchaj, Perrin — powiedziała Moiraine. — Bądź cicho i słuchaj.
Jej twarz była pogodna, ale oczy ponure jak i ton głosu.
Perrin nie spostrzegł dotąd, że w pomieszczeniu zdążyli się zgromadzić już wszyscy, z wyjątkiem jego i Strażnika, tamten stał teraz oparty jedną ręką o gzyms kominka. Moiraine siedziała za prostym stołem z czarnego dębu pośrodku pokoju. Wszystkie pozostałe krzesła z wysokimi, rzeźbionymi oparciami były wolne. Zarine, z nachmurzoną miną, stała oparta o ścianę po przeciwnej stronie pokoju niż Lan, a Loial postanowił usiąść na podłodze, gdyż krzesła były w istocie za małe dla niego.
— Cieszy mnie, iż postanowiłeś się do nas przyłączyć, wiejski chłopcze — powiedziała sarkastycznie Zarine. Moiraine nie chciała nam niczego zdradzić, zanim ty się nie pojawisz. Po prostu patrzyła na nas, jakby decydowała, które ma umrzeć. Ja. . .
— Bądź cicho — ostro przerwała jej Moiraine. — Jeden z Przeklętych jest w Łzie. Wysoki Lord Samon to w rzeczywistości Be’lal.
Perrin zadrżał.
Loial zacisnął powieki i jęknął.
— Powinienem zostać w stedding. Przypuszczalnie udałoby mi się bardzo szczęśliwie ożenić, niezależnie od tego, kogo by wybrała moja matka. Ona jest dobrą kobietą, ta moja matka i nie obdarzyłaby mnie złą żoną.
Uszy położył płasko na głowie, niemalże całkowicie skryły się w kudłatej czuprynie.
— Możesz wracać do Stedding Shangtai — oznajmiła Moiraine. — Możesz odejść zaraz, jeśli chcesz. Nie będę cię zatrzymywać.
Loial otworzył jedno oko.
— Mogę iść?
— Jeżeli chcesz — powiedziała.
— Och. — Otworzył drugie oko i podrapał się po policzku krótkimi palcami, grubymi niczym kiełbaski. — Przypuszczam. . . Przypuszczam. . . jeśli mam wybór. . . że zostanę z wami wszystkimi. Zrobiłem już dużo notatek, ale nie wystarczy tego jeszcze na dokończenie mojej książki, a nie chciałbym zostawiać Perrina i Randa. . .
Moiraine ucięła mu chłodnym głosem.
— Dobrze, Loial. Cieszę się, że zostajesz. Zadowolona będę, mogąc korzystać z twojej wiedzy. Ale zanim to nastąpi, nie chcę tracić czasu na wysłuchiwanie twych skarg!
— Przypuszczam — powiedziała Zarine niepewnym głosem — że ja nie mam szansy wyjechać? — Spojrzała na Moiraine i zadrżała. — Sądzę, że nie. Kowalu, jeżeli przeżyję, zapłacisz mi za wszystko.
Perrin wpatrywał się w nią.
„Ja! Ta głupia kobieta myśli, że to moja wina? Czy prosiłem ją, by jechała z nami?”
Otworzył już usta, ale dostrzegł wyraz oczu Moiraine i zamknął je szybko. Dopiero po dłuższej chwili zapytał:
— Czy on ściga Randa? Aby go powstrzymać lub zabić?
— Myślę, że nie — odrzekła cicho, jej głos był niczym chłodna stal. — Obawiam się, że on ma zamiar pozwolić Randowi wejść do Serca Kamienia i zabrać Callandor, a potem odebrać mu go. Podejrzewam, że chce zabić Smoka Odrodzonego tą samą bronią, która miała go zwiastować.
— Znowu uciekniemy? — zapytała Zarine. — Jak w Illian? Nigdy nie chciałam uciekać, ale, składając przysięgę Myśliwego, nawet przez chwilę nie sądziłam, że napotkam Przeklętych.
— Tym razem — odparła jej Moiraine — nie uciekniemy. Nie ośmielimy się. Na barkach Randa, na barkach Smoka Odrodzonego spoczywają światy i czas. Tym razem będziemy walczyć.
Perrin niepewnym ruchem przysunął sobie krzesło.
— Moiraine, mówisz dużo takich rzeczy, o których twierdziłaś, że nie powinniśmy nawet myśleć. Upewniłaś się, że pokój jest zabezpieczony przed podsłuchem, prawda?
Kiedy potrząsnęła głową, ścisnął krawędź dębowego blatu tak mocno, aż deski zatrzeszczały.
— Ja nie mówię o Myrddraalu, Perrin. Nikt nie wie, jak potężni są Przeklęci, pomijając to, że Ishamael i Lanfear byli najsilniejsi z nich, ale najsłabszy może z odległości co najmniej mili wyczuć każde zabezpieczenie, jakie mogłabym ustawić. I w ciągu kilku sekund rozedrzeć nas wszystkich na strzępy, nie ruszając się nawet z miejsca.
— Powiadasz, że bez trudu jest w stanie zawiązać cię w supełki — wymruczał Perrin. — Światłości! Co mamy teraz zrobić? Jak możemy zrobić cokolwiek?
— Nawet Przeklęty nie wytrzyma płomienia stosu odrzekła. Zastanawiał się, czy to właśnie tego użyła przeciwko Psom Czarnego; to, co wtedy zobaczył oraz to, co później powiedziała, wciąż wywoływało w nim niepokój. — W ciągu ostatniego roku dowiedziałam się wielu rzeczy, Perrin. Jestem bardziej. . . niebezpieczna niźli wówczas, kiedy przyjechałam do Pola Emonda. Jeżeli uda mi się podejść wystarczająco blisko do Be’lala, mogę go zniszczyć. Ale jeżeli jemu uda się mnie wcześniej zaskoczyć, może zniszczyć nas wszystkich, zanim zdążę cokolwiek przedsięwziąć.
Zwróciła się do Loiala.
— Co możesz mi powiedzieć o Be’lalu?
Perrin, zmieszany, aż zamrugał.
„Loial?”
— Dlaczego to jego pytasz? — wybuchnęła gniewnie Zarine. — Najpierw mówisz kowalowi, że masz zamiar zmusić nas, byśmy walczyli z jednym z Przeklętych!. . . który może nas zabić, zanim się nawet spostrzeżemy!. . . A teraz pytasz Loiala o niego!
Loial uspokajająco wymruczał kilkakrotnie imię, które sobie przybrała. . .
— Faile! Faile!
. . . ale nie udało mu się nawet odrobinę pohamować potoku jej słów.
— Sądziłam, że Aes Sedai wiedzą wszystko. Światłości, ja przynajmniej jestem na tyle mądra, że nie decyduję się na walkę z kimś, o kim nie wiem wszystkiego, czego mogłabym się dowiedzieć! Ty. . .
Pod spojrzeniem Moiraine zdania zamarły na jej ustach, gasnąc w niezrozumiałym mamrotaniu.
— Ogirowie — kontynuowała zimnym głosem Moiraine — przechowują wspomnienia sięgające dawnych czasów, dziewczyno. Sięgające stu pokoleń przed Pęknięciem Świata, jeśli chodzi o ludzi, ale mniej niż trzydziestu w przypadku Ogirów. Z ich opowieści cały czas dowiadujemy się rzeczy, których nie znaliśmy wcześniej. Teraz mów, Loial. Co wiesz o Be’lalu. Ale krótko tym razem. Pragnę twojej długiej pamięci, nie zaś języka.
Loial chrząknął, dźwięk przypominał odgłos ognistego drewna toczącego się po pochylni.
— Be’lal. — Jego uszy wychynęły z czupryny niczym skrzydła kolibra, potem jednak opadły znowu. — Nie wiem czy opowieści mogą przypomnieć ci coś takiego, czego byś już wcześniej nie wiedziała. Nie wymienia się go, wyjąwszy zburzenie Komnaty Sług, wcześniej, zanim Lews Therin Zabójca Rodu oraz Stu Towarzyszy zamknęło go wraz z Czarnym. Jalanda, syn Arieda, syna Coiama zapisał, że nazywano go Zazdrosnym, że przeklął Światło, ponieważ zazdrościł Lewsowi Therinowi, oraz że zazdrościł również Ishamaelowi i Lanfear. W Studium Wojny Cienia, Moilin, córka Hamady, córki Juendan, nazywa Be’lala Tkaczem Sieci, ale nie wiem dlaczego. Nadmienia również, że rozegrał partię kamieni z Lewsem Therinem i wygrał ją, oraz że zawsze chełpił się tym. — Spojrzał na Moiraine i zagrzmiał: Staram się mówić krótko. Nie wiem nic ważnego na jego temat. Kilku pisarzy powiada, że zarówno Be’lal, jak i Sammael byli przywódcami w walce przeciwko Czarnemu, zanim przeklęli Światłość, oraz że obaj byli mistrzami miecza. To jest wszystko, co wiem. Mogą wymieniać go również inne źródła, inne opowieści, ale ja ich nie czytałem. O Be’lalu nie wspomina się zbyt często. Przykro mi, że nie mogę powiedzieć ci nic użytecznego.
— Być może jednak udało ci się — pocieszyła go Moiraine. — Nie znałam imienia Tkacz Sieci. Ani nie wiedziałam, że zazdrosny był o Smoka tak samo, jak o swych kompanów z Cienia. To wzmacnia tylko moje przekonanie, iż pragnie Callandora. Musi być powód, dla którego uczynił się Wysokim Lordem Łzy. A Tkacz Sieci to imię dla intryganta, dla kogoś, kto potrafi cierpliwie i dokładnie planować. Spisałeś się dobrze, Loial.
Przez chwilę usta Ogira rozciągnęły się w uprzejmym uśmiechu, potem jednak znowuż wygięły w smutku.
— Nie będę udawała, że się nie boję — oznajmiła nagle Zarine. — Tylko głupiec nie obawiałby się Przeklętego. Ale przysięgłam, że zostanę jedną z was i tak też się stanie. To wszystko, co chciałam powiedzieć.
Perrin potrząsnął głową.
„Ona doprawdy musi być szalona. Ja mogę tylko żałować, że stanowię część tego towarzystwa. Mogę żałować, że nie jestem w domu i nie pracuję w kuźni pana Luhhana.”
Na głos jednak powiedział:
— Jeżeli on jest we wnętrzu Kamienia i czeka tam na Randa, aby go dopaść, musimy również dostać się do środka. Jak ma się nam to udać? Wszyscy mówią, że nikt nie wchodzi tam bez pozwolenia Wysokich Lordów, a patrząc nań, nie mogę sobie wyobrazić innego sposobu dostania się do środka, jak przechodząc przez bramę.
— Ty nie wejdziesz do środka — powiedział Lan. Tylko Moiraine i ja wejdziemy do Kamienia. Im więcej nas tam pójdzie, tym będzie trudniej. Jakąkolwiek drogę do wnętrza odkryję, nie będzie ona łatwa nawet dla dwojga.
— Gaidin — zaczęła Moiraine twardym tonem, ale Strażnik przerwał jej głosem równie bezwzględnym.
— Pójdziemy razem, Moiraine. Tym razem nie będę trzymał się z boku.
Po chwili pokiwał głową. Perrin osądził, że widział właśnie, jak Lan się rozluźnia.
— Pozostali zrobią najlepiej, jeśli prześpią się trochę — ciągnął dalej. — Ja muszę wyjść, by przyjrzeć się Kamieniowi. — Przerwał. — Twoje wieści spowodowały, że coś zupełnie wypadło mi z głowy, Moiraine. To jest drobiazg i nie potrafię osądzić, jakie może mieć znaczenie. Aielowie są w Łzie.
— Aielowie! — wykrzyknął Loial. — Niemożliwe! Całe miasto wpadłoby w panikę, gdyby choć jeden Aiel przeszedł przez jego bramy.
— Nie powiedziałem, że spacerują po ulicach, Ogirze. Dachy i kominy miasta stanowią równie dobre schronienie jak Pustkowie. Widziałem nie mniej niż trzech, chociaż wydaje się, że w Łzie nikt nie jest świadom ich obecności. A jeżeli widziałem trzech, możecie być pewni, iż jest ich znacznie więcej, tylko ich nie dostrzegłem.
— Nie potrafię tego wyjaśnić — wolno powiedziała Moiraine. — Perrin, dlaczego marszczysz w ten sposób brwi?
Nawet nie wiedział, że tak robi.
— Myślałem o tym Aielu w Remen. Powiedział mi, że kiedy upadnie Kamień, Aielowie opuszczą Trójkątną Krainę. Chodziło mu o Ugór, nieprawdaż? Powiedział, że takie jest proroctwo.
— Czytałam każde słowo z Proroctw Smoka — skomentowała jego informacje Moiraine — w każdym tłumaczeni, a nie ma tam żadnej wzmianki o Aielach. Poruszamy się na ślepo, podczas gdy Be’lal splata swoją sieć, a Koło splata wokół nas Wzór. Ale czy Aielowie należą do splotu Koła czy Be’lala? Lan, musisz szybko znaleźć dla mnie drogę do wnętrza Kamienia. Dla nas. Znajdź szybko dla nas drogę.
— Jak rozkażesz, Aes Sedai — odrzekł Strażnik, ale ton jego głosu był raczej ciepły niźli formalny.
Zniknął za drzwiami. Moiraine, zmarszczywszy brwi; wbiła zamglone spojrzenie w blat stołu.
Zarine podeszła do Perrina, głowę przekrzywiła na bok.
— I co masz teraz zamiar zrobić, kowalu? Wygląda na to, że każą nam czekać i czuwać, podczas gdy oni będą przeżywać przygody. Nie, żebym się skarżyła, oczywiście.
W to ostatnie stwierdzenie nie uwierzył.
— Najpierw — powiedział— zamierzam coś zjeść. A potem będę myślał o młocie.
„I spróbuj sama rozwikłać, co do ciebie czuję, Sokole.”