KSIĘGA PIĄTA

Przekazanie groźnego nimbu królewskiego

1

Przybyłem do Suzy w cztery lata bez trzech dni od mojego wyjazdu z poselstwem do szesnastu królestw Indii – określenie bałamutne już w momencie, kiedy ruszyłem w podróż. W dolinie Gangesu jest mniej niż szesnaście królestw, a nikt nie zadał sobie trudu, by policzyć, ile państw jest dalej na południe. Kancelaria zgodziła się ze mną, że przyszłych posłów wyśle się tylko do królów Magadhy i Kosali.

Choć dwór przebywał jeszcze w Suzie, sam Dariusz przeniósł się do zimowej rezydencji w Babilonie. Teraz szykowała się do wyjazdu kancelaria, podczas gdy harem rozpoczął już powolną podróż wozami na zachód. Z rodziny królewskiej był tu tylko Kserkses.

W czasie mojej nieobecności wojna haremowa zakończyła się bezwzględnym zwycięstwem Atossy, co zresztą nigdy naprawdę nie ulegało wątpliwości. Atossie zawsze niemal wszystko się udawało – z jednym wyjątkiem, kiedy zrobiła ze mnie wielkiego kapłana Zoroastra. Właśnie skłoniła Dariusza do uznania Kserksesa za jego następcę.

Następca tronu przyjął mnie w swych prywatnych komnatach. Kiedy miałem paść twarzą na ziemię, Kserkses powstrzymał mnie lewą ręką i uścisnęliśmy się jak bracia.

Patrząc wstecz uświadamiam sobie, jak bardzo byliśmy wtedy szczęśliwi – obaj w pełni męskich sił. Niestety żaden z nas nie zdawał sobie z tego sprawy. Mnie zmęczyły podróże. Kserksesa zmęczył Mardonios. Człowiek nigdy nie wie, kiedy jest szczęśliwy; wie tylko, kiedy był szczęśliwy.

Popijaliśmy wino z Helbonu, a ja opowiadałem Kserksesowi o moich indyjskich przygodach. Był oczarowany.

– Stanę na czele armii! – Jego jasnoszare oczy błyszczały jak u kota. – Wielki Król jest już za stary. Będzie musiał mnie posłać. Chyba – między brwiami, które normalnie tworzyły prostą linię, zarysowała mu się zmarszczka – że nie zechce. I wyśle Mardoniosa.

– A może was obu? Mardonios służyłby pod tobą.

– Jeśli pozwolą mi wyruszyć. – Błysk w szarych oczach przygasł. – On zawsze dostaje wszystko. Ja nic. Odniósł sto zwycięstw. Ja żadnego.

– Zdobyłeś Babilonię. W każdym razie zapowiadało się na to tuż przed moim wyjazdem.

– Stłumiłem bunt, nic poza tym. Ale gdy poprosiłem, żeby zrobiono mnie, jak Kambyzesa, królem Babilonu, Wielki Król odmówił. Orzekł, że całkiem wystarczy, jeśli będę zarządzał Babilonią, co też robię. I wybudowałem nowy pałac, w którym wolno mi mieszkać tylko wtedy, kiedy jego nie ma.

Do dzisiaj nie wiem, czy Kserkses lubił ojca. Podejrzewam, że nie. Na pewno czuł się dotknięty zamieszaniem wokół następstwa tronu i za rozmyślną zniewagę uznał fakt, że nigdy nie otrzymał poważniejszego dowództwa wojskowego. Był jednak nieskazitelnie lojalny wobec Dariusza i bał się go tak samo, jak Dariusz bał się Atossy.

– Dlaczego siedzisz tu do tej pory? – spytałem. Prywatnie mówiliśmy do siebie zawsze wprost i patrzyliśmy sobie w oczy.

– Zimno, prawda? – W komnacie panował ziąb. Nigdzie na świecie pogoda nie zmienia się tak gwałtownie jak w Suzie. Poprzedniego dnia było zdecydowanie parno. A tego ranka, gdy szedłem z moich pomieszczeń w północnej części pałacu do komnat Kserksesa, dekoracyjne sadzawki pokryła już cienka opalizująca warstwa nocnego lodu i mój oddech unosił się w krystalicznym powietrzu jak smuga dymu. Dobrze rozumiem, dlaczego starzejący się Dariusz nabrał wstrętu do zimy i przy pierwszych przymrozkach chronił się w ciepłym Babilonie.

– Jestem nadwornym murarzem Wielkiego Króla. – Kserkses wyciągnął dłonie. Pod krótko obciętymi paznokciami nagromadziła się zaprawa murarska. – Tak spodobał mu się pałac, który zbudowałem w Babilonie dla siebie, nie dla niego, że powierzył mi wykończenie i tego pałacu. Dał mi też wolną rękę w Persepolis. Więc wciąż buduję. I wciąż wydaję pieniądze. Większość egipskich budowniczych zastąpiłem jońskimi Grekami. W robotach kamieniarskich nikt im nie dorówna. Mam nawet paru cieśli z twoich Indii. Zgromadziłem wszystko, oprócz pieniędzy. Dariusz wydziela je skąpo, nie więcej na raz niż tyle co warta jest jedna owca. Chyba od wojen greckich nie widziałem łucznika.

Po raz pierwszy usłyszałem wtedy to gwarowe wyrażenie – Grecy nazywają łucznikiem złotą monetę, na której Dariusz w koronie trzyma w ręce łuk. Popularny żarcik perski: żaden Grek nie oprze się perskiemu łucznikowi.

Kserkses przedstawił mi własną wersję wydarzeń, które rozegrały się podczas mojego pobytu w Indiach. Nazywam to jego wersją, bo nie istnieje nic takiego jak relacja obiektywna. Każdy patrzy na świat z własnego punktu widzenia. Tron, rzecz jasna, nie jest punktem najlepszym, skoro widać z niego niewiele więcej niż plecy leżących plackiem ludzi.

– Po długim oblężeniu Milet padł. Zabiliśmy mężczyzn. Kobiety i dzieci posłaliśmy statkami do Suzy. Wielki Król zamierza osiedlić je gdzieś w pobliżu, na razie więc mamy tu w starych koszarach kilka tysięcy bardzo powabnych młodych Miletyjek. Do wyboru, do koloru. Przestały już niemal płakać i lamentować. Prawdę mówiąc, jedną młodą wdówkę umieściłem w swoim haremie. Uczy mnie greckiego, a raczej próbuje uczyć. Jest inteligentna jak wszyscy mieszkańcy Miletu.

Owa inteligentna pani była ciotką Aspazji. Musimy to zachować w tajemnicy, Demokrycie. Ateńczycy skazaliby Peryklesa na wygnanie, gdyby wiedzieli, że matka jego nieślubnego syna jest siostrzenicą konkubiny Wielkiego Króla. Demokryt wątpi, czy Zgromadzenie miałoby dość rozumu, żeby zorientować się w tym pokrewieństwie. Zgromadzenie może nie. Ale Tukidydes tak.

Zimny wiatr furkotał w płóciennej osłonie przed słońcem nie zdjętej jeszcze na zimę. Przez otwarty portyk widziałem, jak wirują pożółkłe liście. Pomyślałem o mych szkolnych latach w tym samym pałacu i przeszedł mnie dreszcz; w moim dzieciństwie w Suzie zawsze chyba panowała zima.

– Kiedy zdobyliśmy Milet, gromada Medów, któż by inny, podpaliła świątynię Apollina w Didymie, i budowla spłonęła do szczętu, wyrocznia i cała reszta. Po czym ten dureń Artafernes rozesłał komunikaty do wszystkich greckich miast, że świątynię spalono w odwet za zburzenie świątyni Kybeli w Sardes.

– A nie było tak?

– Bracie mojej młodości, kapłani Apollina w Didymie, kapłani Apollina w Delos, kapłani Apollina w Delfach są wszyscy na utrzymaniu Wielkiego Króla. Co roku posyła im całe dywizje łuczników.

Demokryt chce wiedzieć, czy nadal opłacamy grecką wyrocznię w Delfach. Nie, już nie opłacamy. Wojny się skończyły. Zresztą kapłani otrzymali nauczkę. Dzisiaj wyrocznie rzadko wypowiadają się w sprawach politycznych.

– W każdym razie Wielki Król wciąż jeszcze za to przeprasza. I będzie musiał zapłacić za odbudowę świątyni. Co oznacza mniej pieniędzy na Persepolis. – W tym okresie Kserkses mógł wypić w jeden wieczór pół tuzina dzbanów czystego wina z Helbonu bez złych skutków. Ja natomiast nawet w młodości zawsze mieszałem wino z wodą, jak Grek.

Kserkses kazał podczaszemu przynieść jeszcze wina. Po czym opisał mi stłumienie buntu w Karii.

– Upadek Miletu to był koniec tych kmiotków. A jakże inaczej? Pojmano Histiajosa i ten dureń z Sardes skazał go na śmierć, co rozgniewało Wielkiego Króla, bo lubił Histiajosa i nigdy nie winił go za te wszystkie awantury w Milecie. Naturalnie starego spiskowca oskarżono o piractwo, nie o zdradę, a na pewno był piratem w ostatnich latach życia. Twoja matka bardzo się przejęła, kiedy go stracono. – Kserksesa bawiły intrygi mojej matki.

– Nie przyjaźnili się już po rebelii w Milecie. Tak przynajmniej uważałem. Nie jestem tego pewien. – Zawsze starałem się podkreślić swoją rezerwę wobec stronnictwa greckiego.

– Bo już się nigdy nie zobaczyli. Ale nadal byli do siebie przywiązani. – Kserkses się uśmiechnął. – Ja wiem. – Wiedział rzeczywiście; miał mnóstwo szpiegów w haremie, inaczej niż Dariusz, który próbował nie zwracać uwagi na haremowe intrygi, jeśli nie była w nie wmieszana Atossa. Oczywiście, Atossę Dariusz stale szpiegował, a ona szpiegowała jego. Zachowywali się wobec siebie jak władcy ościennych mocarstw.

– Po zdobyciu Miletu posłaliśmy flotę wzdłuż jońskiego wybrzeża. Miasta greckie się poddały. Potem nasza flota, teraz byli to głównie Fenicjanie, przepłynęła przez cieśninę, i miejscowy tyran tak się przestraszył, że wrócił do Aten. Nie mogę zrozumieć, dlaczego. Jako jeden z najlojalniejszych sług Wielkiego Króla był absolutnie bezpieczny. Teraz jest zdrajcą.

W ten sposób, Demokrycie, Kserkses wspomniał mimochodem o Miltiadesie, jednym z pomniejszeń wasali Persji, któremu w niespełna trzy lata później sprzymierzeni Grecy powierzyli naczelne dowództwo. Przypisuje mu się zasługę za rzekome zwycięstwo Greków pod Platejami. Demokryt poprawia mnie, że Miltiades był nie pod Platejami, ale pod Maratonem. Te drobne szczegóły niewątpliwie istotne są dla historii Grecji. Mnie obchodzi historia Persji.

– Po czym ostatniej wiosny Mardonios dostał dowództwo jednocześnie floty i wojsk. – Kserkses kochał Mardoniosa jak brata, tym bardziej więc nie do zniesienia były dla niego jego sukcesy. – W niespełna sześć miesięcy Mardonios podbił Trację i Macedonię. Odkąd Kambyzes zdobył dla nas Egipt, nikt nie przysporzył imperium tak wielkich obszarów. Na szczęście dla mnie jest to bratanek króla, nie jego syn.

– Dlaczego tobie nie dano takich samych szans?

Kserkses podniósł wysoko prawe ramię z otwartą dłonią w tradycyjnym geście hołdu składanego Wielkiemu Królowi przy uroczystych okazjach.

– Moje życie jest podobno zbyt cenne. Lecz jak mogę zostać Wielkim Królem, jeśli nigdy nie wyruszę w pole? Potrzebuję zwycięstw! Chcę być taki jak Mardonios. Tylko… – Ręka Kserksesa opadła na stół. Dłoń zacisnęła się w pięść.

– Królowa Atossa?

– Tak. Za jej sprawą jestem następcą tronu. I za jej sprawą znaczę mniej niż mój kuzyn, mniej niż moi bracia, mniej niż ty.

– Na pewno znaczysz więcej niż ja.

– Tak, naturalnie. Nie widziałem jednak Indii, a ty widziałeś. I dzięki tobie otworzyła się teraz przed nami możliwość podbicia całego świata. No cóż, módlmy się, żebym to ja tego dokonał. Módlmy się też, żeby Dariusz pozwolił Mardoniosowi iść na wojnę z Grekami, o czym Mardonios marzy. Nie pojmuję, dlaczego. Na zachodzie nie ma nic, o czym można by marzyć.

– Czy Wielki Król nie zamierza pomścić pożaru Sardes?

– Każdy z tej setki dowódców dałby sobie z tym radę. Wystarczy po prostu spalić Ateny. To jest łatwe. I bezsensowne. Ale Indie! – Wino wprawiło Kserksesa w lepszy humor. Chwycił mnie za ramię; palce miał szorstkie od ćwiczeń wojskowych. – Kiedy będziesz zdawał sprawę Wielkiemu Królowi, powiedz mu, że ja muszę… Nie, nie wolno ci mówić, że on cokolwiek musi, lecz…

– Mogę napomknąć. Mogę też porozmawiać z królową Atossą.

– Nie. Będzie chciała, żebym tkwił bezpiecznie w Babilonie.

– Gdyby uważała, że podbój królestw indyjskich okaże się łatwy, puściłaby cię. Na pewno nie jest głupia.

Kserkses końcem sztyletu wydłubywał zaprawę murarską spod paznokcia kciuka.

– Mogłaby mi pomóc. Trudno orzec. Zobaczymy. – Uśmiechnął się. – Jeśli wyruszę, będziesz mi towarzyszył.

Wesoło snuliśmy plany okrycia się sławą, jak zwykle młodzi ludzie; rozkosz, której pozbawieni są starcy, skoro wszystkie ich plany straciły rację bytu jak sieć pajęcza, kiedy nie żyje już pająk.

– Jeśli będziemy mieli szczęście, nadamy sprawom bieg, zanim Mardonios wyzdrowieje i tu się pojawi. – Kserkses nagle zaciął się w palec. Pokazały się dwie małe czerwone perełki krwi. Zlizał je.

– Mardonios jest chory?

– Ranny. – Usiłował nie okazać zadowolenia. – Zaczaili się na niego, kiedy wracał z Macedonii. Trakowie. Ma zerwane ścięgno w nodze. Kuśtyka teraz i ciągle się skarży, chociaż co dzień zasiada przy stole Wielkiego Króla. Jak mnie nie ma, siedzi po jego prawej ręce i Dariusz częstuje go z własnego talerza.

– Ranny Mardonios to koniec kwestii greckiej. – Zawsze starałem się w miarę sił odwracać uwagę Kserksesa, kiedy wpadał w zadumę nad obojętnością ojca. Nie, obojętność nie jest tu właściwym słowem. Dla Dariusza Kserkses był przedłużeniem Atossy, córki Cyrusa; i Dariusz nie tylko zachowywał ostrożność wobec żony i syna, lecz także się ich bał. Niebawem wyjaśnię ci to, Demokrycie.

– Powinien to być jej koniec. Doprawdy, nie ma dla nas na zachodzie nic, prócz ambicji Mardoniosa, żeby zostać satrapą całej Grecji. Na szczęście nie jest zdatny do wiosennej kampanii. A ja jestem. Toteż jeżeli los będzie łaskawy – Kserkses posłużył się greckim określeniem – poprowadzę tej wiosny perskie wojska. I ruszymy na wschód, nie na zachód.

Po czym Kserkses zaczął rozprawiać o kobietach. Był to dla niego temat niewyczerpanie ciekawy. Chciał wiedzieć wszystko o Ambalice. Powiedziałem mu. Ustaliliśmy, że mój syn powinien chować się na perskim dworze. Mówił potem o swojej głównej żonie, Amestris.

– Wiesz, że wybrała mi ją Atossa. Z początku nie wiedziałem, dlaczego.

– Chyba z powodu pieniędzy Otanesa?

– Był to jeden ze względów. Ale Atossa jest bardziej przebiegła. Atossa wybrała Amestris, ponieważ Amestris jest podobna do Atossy. – Kserkses uśmiechnął się bez wesołości. – Amestris sprawdza wszystkie rachunki. Zarządza moim dworem. Spędza całe godziny z eunuchami, a przecież wiesz, co to oznacza.

– Interesuje się polityką?

– Interesuje się polityką. Atossa chce mieć pewność, że po jej śmierci będzie mną się opiekować inna Atossa. Oczywiście, szanuję swoją matkę. Dzięki niej jestem następcą tronu.

– Najstarszy z żyjących wnuków Cyrusa nie mógł nie zostać następcą tronu.

– Mam dwóch młodszych braci. – Kserkses nie musiał dodać niczego więcej. Zawsze obawiał się, że wysadzi go z siodła nie Artabazanes, lecz któryś z jego własnych królewskich braci. Ostatecznie Dariusz został Wielkim Królem, choć żyli jego trzej starsi bracia, ojciec i dziadek. Nie ma powodu zakładać, że ta nienormalna sytuacja będzie często powtarzać się w dziejach Persji; ale jest jeszcze mnóstwo przykładów pominięcia starszego syna na rzecz młodszego: wymienię choćby swojego obecnego władcę Artakserksesa.

– Trzeba znaleźć ci perską żonę. – Kserkses porzucił niebezpieczny temat. – Powinieneś ożenić się z jedną z moich sióstr.

– Nie mogę. Nie należę do Sześciu.

– Nie sądzę, żeby to prawo odnosiło się do księżniczek. Spytamy strażników prawa. – Kserkses opróżnił ostatni dzban wina. Ziewnął z zadowoleniem. – Oni też będą musieli wybrać żonę dla tego Indusa…?

– Adźataśatru. Kserkses uśmiechnął się.

– Sam przyjadę na jego wesele.

– Będzie to wielki zaszczyt dla Magadhy.

– Wezmę też udział w jego pogrzebie, będzie to jeszcze większy zaszczyt.

Nazajutrz opuściliśmy Suzę podczas burzy gradowej. W Indiach tak przywykłem do brzydkiej pogody, że wcale mnie to nie martwiło. Kserkses jednak zawsze uważał niepogodę za złośliwość niebios i ciągle usiłował znaleźć sposób ukarania deszczu i wiatru.

– Jaki sens ma to, że jesteś panem świata – mawiał – jeśli nie możesz udać się na polowanie z powodu burzy?

Próbowałem go bez większych skutków nauczyć, jak zachować spokój ducha. Raz nawet posunąłem się aż do opisania mu Buddy. Kserkses śmiał się z czterech szlachetnych prawd.

Rozdrażniło mnie to, nie mogę pojąć, dlaczego. Sam Budda wydał mi się człowiekiem oschłym, może nawet niebezpiecznym. Ale jak można potępiać owe szlachetne prawdy, które są tak oczywiste.

– Uważasz, że są śmieszne?

– Twój Budda jest śmieszny. Czy nie wie, że ten, kto chce n i e chcieć, ciągle jeszcze chce? Jego prawdy nie są szlachetne. Nie są nawet prawdami. Na nic nie umie odpowiedzieć. Przestać być człowiekiem można tylko przez śmierć. Nie ma innego sposobu. – Kserkses był całkowicie z tego świata.

Na południowy zachód od pasma wzgórz z kruszącego się czerwonego piaskowca, które wytyczają naturalną granicę okolic Suzy, pogoda zrobiła się ciepła i łagodna; nastrój Kserksesa szybko się poprawił. Kiedy dotarliśmy do Babilonu, nawet on nie miał nic do zarzucenia niebiańskim porządkom.

Przed samą północą znaleźliśmy się przed miejskimi bramami. Taktownie, choć wbrew protokółowi, straż powitała Kserksesa jako króla Babilonu. Po czym z grzmiącym łoskotem rozwarły się wielkie wrota z cedrowego drewna i wjechaliśmy do uśpionego miasta. Po obu stronach szerokiej alei, która prowadzi do nowego pałacu, wątłe ogniska z gałązek ciernistych krzewów, rozpalane przez biedotę, błyskały jak świecące tuż nad ziemią gwiazdy. Ogniska, które są wszędzie, gdziekolwiek na świecie znajduje się człowiek.

2

Skoro poznałem świat, o jakim nikt na dworze nawet nie słyszał i jakiego tym bardziej nie widział, sądziłem, że mój powrót wywoła wiele podniecenia, i raczej oczekiwałem, że stanę się ośrodkiem zainteresowania. Powinienem był być mądrzejszy. Dla dworu liczy się tylko dwór. Mojej nieobecności nie zauważono, a mój powrót pominięto milczeniem.

Fan Cz’y swoją powierzchownością śmieszył ludzi. Na szczęście tym się nie martwił.

– Oni też dla mnie wyglądają dziwacznie – oświadczył pogodnie – i bardzo brzydko pachną. Jak zjełczałe masło z mleka bawolic. Chyba dlatego że mają tyle włosów na ciele. Podobni są do małp.

Ponieważ ciała żółtych mieszkańców Chin są niemal całkowicie bezwłose, ich pot ma bardzo dziwną woń, jak gdyby gotowanych pomarańczy.

Zgłosiłem się do pierwszej izby kancelarii. Nic tam się nie zmieniło. Odesłano mnie do drugiej izby, gdzie ci sami eunuchowie siedzieli przy tych samych długich stołach, prowadząc rachunkowość, pisząc listy w imieniu Wielkiego Króla, załatwiając nudne sprawy imperium. Fakt, że byłem w Indiach, nie obchodził ich wcale. Wicemarszałek dworu powiedział mi, że mogę zostać wkrótce przyjęty przez Wielkiego Króla na prywatnej audiencji. Ale co z tego… Dwór perski jest wieczny w swojej niezmienności.

Lais też się nie zmieniła.

– Wyglądasz o wiele starzej – rzekła. Po czym uściskaliśmy się. Jak zwykle nie zadawała mi pytań na mój temat. Nie była też ciekawa Indii. – Musisz zobaczyć się z twoim starym przyjacielem Mardoniosem. I to zaraz. Jest bezwzględnie najpotężniejszym człowiekiem na dworze. – Lais reagowała na władzę w ten sam mniej więcej sposób jak gałązka różdżkarza, która zgina się, jeśli trafi na ślad wilgoci pod ziemią. – Dariusz świata za nim nie widzi. Atossa jest wściekła. Lecz co może zrobić?

– Otruć go – zaproponowałem.

– Otrułaby, gdyby uznała, że ujdzie jej to płazem. Stale jej powtarzam, że Mardonios nie jest naprawdę groźny. Jakżeby mógł być? Nie jest synem Wielkiego Króla. Ona na to: „Siostrzeńcom też się zdarzało dziedziczyć.” Straciła w tym roku cztery zęby. Wypadają jej po prostu. Ale jeśli nie będziesz rozumiał, co mówi, n i e daj po sobie poznać. Udawaj, że zrozumiałeś każde słowo. Jest bardzo tym skrępowana i nie cierpi się powtarzać. Jak ci się podoba pałac Kserksesa?

Znajdowaliśmy się na dachu komnat Lais w nowym pałacu. Na północy, tuż za ziguratem wyłaniał się pałac Kserksesa w całym swoim złocistym przepychu.

– Podoba mi się to, co z niego widziałem. Byłem tylko w kancelarii.

– Wnętrze jest piękne i wygodne. Dariusz lubi go tak bardzo, że biedny Kserkses musi przenosić się z powrotem tutaj, kiedy dwór jest w Babilonie, co zdarza się coraz częściej. – Lais zniżyła głos. – Dariusz się postarzał. – Obrzuciła mnie swoim tajemniczym spojrzeniem czarownicy. W jej świecie nic nie jest naturalne. Jeśli Dariusz się postarzał, to nie na skutek zwykłego upływu czasu, ale czarów lub trucizny.

Usłyszeliśmy szelest i w drzwiach ukazał się wiekowy eunuch. Spojrzał na Lais. Spojrzał na mnie. Znowu spojrzał na nią. Wycofał się. Znali się oboje tak dobrze, że mogli porozumiewać się bez słów i znaków.

– Mam nowego przyjaciela. – Lais była zdenerwowana. – Liczę na to, że ty też go polubisz.

– Zawsze lubiłem twoich Greków. Skąd ten pochodzi? Ze Sparty? Lais nigdy nie pogodziła się z faktem, że umiem ją przejrzeć, podobnie jak ona umie jakoby przejrzeć innych ludzi. Ostatecznie jestem wnukiem najświętszego człowieka świata i synem czarownicy. Posiadam moce, jakimi zwyczajni ludzie nie są obdarzeni.

Demokryt poprosił o dowody owych mocy. Oto jeden z nich: moja pamięć.

Grek nie wydawał się o wiele starszy ode mnie. Moja matka także nie jest ode mnie dużo starsza. Był wysoki. Miał bladą twarz i doryckie błękitne oczy. Nosił sandały zamiast pantofli, ale poza tym miał na sobie perski strój i najwidoczniej czuł się w nim nieswojo. Trafnie odgadłem w nim Spartanina. Po czym to poznałem? Jego ciemnorude włosy opadające na ramiona nie były nigdy myte, chyba że przez deszcz.

– Demaratos, syn Aristona. – W głosie Lais brzmiał szacunek. – Król Sparty.

– Już ani król, ani syn Aristona. Dzięki Delfom.

– Wieszczkę usunięto. – Lais powiedziała to tak, jakby sama się do tego przyczyniła.

– Dla mnie za późno.

Nie miałem w tym momencie zielonego pojęcia, o czym oni mówią. Potem jednak dowiedziałem się aż zbyt dużo na temat tak zwanego skandalu spartańskiego – niezbyt stosowne określenie, jeśli zważy się, ile wybucha w Sparcie co roku skandali dotyczących przeważnie przekupnych urzędników. Wśród Greków Spartanie są najbardziej łasi na pieniądze.

Według tamtejszych praw panuje w Sparcie nie jeden król, lecz dwóch – bardzo głupi układ. Demaratos poróżnił się z drugim królem, Kleomenesem, który przekupił wyrocznię w Delfach, aby orzekła, że Demaratos nie jest synem Aristona. Demaratos, skoro udowodniono mu nieprawe pochodzenie, nie był już królem. Hippiasz powiedział nam tego dnia w domku myśliwskim Dariusza, że tak się stanie, ale nikt nie wierzył Hippiaszowi Wielki Król wątpił czy nawet wyrocznia delficka może orzec, kto kogo spłodził po tylu latach od aktu zapłodnienia. Lecz wyrocznia przeważyła, i jak każdy skompromitowany grecki król, tyran czy wódz, Demaratos bezzwłocznie udał się do Suzy, gdzie Dariusz udzielił mu schronienia. Obdarował go ziemią w Troadzie i uczynił wodzem.

Wymieniliśmy zwykłe uprzejmości. Potem przejęty uczuciem, że wszystko to już kiedyś przeżywałem przy Histiajosie, zadałem pytanie:

– Próbujesz teraz przekonać Wielkiego Króla, żeby wiosną ruszył na Ateny. A kiedy Ateny padną, czy będziesz chciał, żeby Wielki Król zdobył także Spartę?

– Tylko Ateny – rzekł Demaratos. Zauważyłem, że jego zimne niebieskie oczy są tej samej barwy co glazura na płytkach Bramy Isztar akurat naprzeciwko nas. – Armia spartańska jest silniejsza niż armia perska.

– Nie ma armii silniejszej niż armia Wielkiego Króla! – zdenerwowała się Lais.

– Oprócz spartańskiej. To fakt.

Podziwiałem zimną krew eks-króla. Nie podziwiałem natomiast jego stóp. Otwarte sandały odsłaniały palce czarne jak u babilońskiego chłopa. Nie chcąc patrzeć ani na stopy, ani na włosy, utkwiłem w końcu wzrok w brodzie Demaratosa. Była tak pozlepiana zastarzałym pyłem, że wyglądała jak z wypalonej gliny.

– Bez sprzymierzeńców Sparta jest podatna na ciosy. Polega na flocie ateńskiej. Lecz jeśli Ateny padną… – Unikałem stawiania kropek nad i.

Demaratos obrzucił mnie krwiożerczym spojrzeniem. Po czym z irytacją podciągnął długie perskie rękawy.

– Eretria, Eubeja i Ateny. Tam uderzy Wielki Król w przyszłym roku. Sprawa Sparty to co innego i załatwią ją Spartanie. Tymczasem Mardonios znowu stanie na czele armii.

Lais patrzyła na mnie, jakby szukała oznak zadowolenia. Ja z kolei patrzyłem na nią, by jej przypomnieć, że my jesteśmy n i e po stronie Mardoniosa i Greków, lecz Kserksesa i Atossy.

– Jesteś tego pewien?

Na pytanie zadane Demaratosowi odpowiedziała Lais:

– Nie. Lekarze mówią, że nigdy już nie będzie chodził.

– Mardonios jest najlepszym dowódcą Wielkiego Króla. – Głos Demaratosa był stanowczy. – W razie potrzeby mógłby poprowadzić wyprawę w lektyce. Ale nie będzie trzeba. Widziałem jego nogę. Zagoi się.

– A jeśli nie – Lais nagle przybrała ton proroczy i pełen powagi – to nie widzę żadnego powodu, dla którego król Sparty nie miałby dowodzić wojskiem.

Czarne palce stóp Demaratosa zacisnęły się niczym pięści. Odwróciłem wzrok.

– Ja widzę bardzo ważny powód, dla którego nie mógłbym dowodzić armią. – Mówił zaskakująco łagodnie. – Nie jestem Persem… jeszcze nie.

Później tegoż dnia pokłóciłem się gwałtownie z Lais. Powiedziałem jej, że ostatnią rzeczą na świecie „jakiej ty i ja powinniśmy pragnąć, jest następna wyprawa na Grecję”.

– Nasza przyszłość jest na zachodzie – oświadczyła Lais. – Niech Mardonios przyćmiewa Kserksesa jeszcze przez rok czy dwa. Cóż to za różnica? Kserkses i tak zostanie pewnego dnia Wielkim Królem, a wtedy dzięki Mardoniosowi i Demaratosowi będzie władcą wszystkich Greków od Sigejonu do Sycylii i panem morza.

Lais i ja znaleźliśmy się teraz po przeciwnych stronach. Prawdę mówiąc, od tego dnia nie rozmawialiśmy ze sobą przez wiele lat. Ponieważ popierałem Kserksesa, robiłem, co mogłem, żeby skierować zainteresowanie polityczne Persji na wschód. Lais natomiast nadal podejmowała wszystkich Greków przebywających na dworze, patronując ich rozlicznym interesom. Lecz ciągle jeszcze podtrzymywała przyjaźń z Atossą. Po latach, kiedy byłem z Lais w lepszych stosunkach, opowiedziała mi, jak zdołała pozostać w zgodzie z oboma stronnictwami.

– Przekonałam Atossę, że truję Mardoniosa. Bardzo powoli oczywiście, tak, aby przyczynę śmierci wszyscy upatrywali w nodze, która nie chciała się zagoić.

– Ale co Atossą pomyślała, skoro Mardonios nie umarł?

– Kiedy przestał być wodzem, zapytałam, czy ma sens zabicie go, i przyznała, że to bezsensowne. Więc niby przestałam go truć.

Wkrótce po moim spotkaniu z Demaratosem zostałem przyjęty przez Atossę, która wyraziła żal, że poróżniłem się z Lais.

– Ostatecznie, matka ocaliła ci życie.

– Ty ocaliłaś mi życie, Wielka Królowo.

– To prawda. Ale zrobiłam to dla Lais. Jak ja nienawidzę tego miasta! – Chociaż trzeci dom haremu w pałacu Kserksesa urządzony był z większym przepychem niż jego odpowiednik w Suzie, Atossa skarżyła się nieustannie na upał, hałasy, Babilończyków; jak gdyby widywała jakichś Babilończyków poza tymi, którzy stale przebywali na dworze. – Naturalnie jestem z ciebie zadowolona. – Wymowę Atossy rzeczywiście zniekształciła niedawna utrata kilku najważniejszych zębów. Upośledzenie to kompensowała zaciskając umalowane wargi i cmokając w sposób szczególnie przykry. – Wiem, że to wszystko robisz dla Kserksesa. Wiem, że pokłóciłeś się z matką o Greków i Mardoniosa. Mardonios… – Pohamowała się. Jak teraz podejrzewam, kusiło ją, by mi powiedzieć, że jej olśniewający bratanek Mardonios niebawem umrze dzięki zabiegom Lais. Lecz w porę opanowała pokusę. Dźgnęła tylko błyszczącym, srebrnym pantofelkiem stary, postrzępiony dywan. Gdziekolwiek się wybierała, stary dywan zawsze jej towarzyszył. Przypuszczam, że wiązały się z nim jakieś przesądy. Ja w każdym razie tak uważałem.

Atossa zwróciła się do dywanu:

– Podobno Mardonios nie będzie zdolny ruszyć tej wiosny w pole. – Spojrzała wprost na mnie. – Opowiedz mi o Indiach.

Opowiedziałem jej o Indiach. Stare oczy błyszczały chciwością.

– Bogactwa, bogactwa – powtarzała.

– Łatwe do zdobycia. Przez Kserksesa.

– Jego nie można narażać. – Atossa była stanowcza.

– Musi pokazać, że potrafi dowodzić armią, zanim Wielki Król umrze.

– To zbyt niebezpieczne. Zwłaszcza teraz. W obecnych czasach. Wszyscy jesteśmy tacy starzy. Ach, grób! – Z powodu upośledzenia wymowy szczególnie trudno było ją zrozumieć, kiedy zbyt szybko zmieniała temat.

Patrzyłem na nią tępo.

– Grób. Grób Dariusza. – Starannie układała wargi do każdej sylaby z osobna. – To oburzające!

– Symbol księżyca? – Symbol ów zdobi fasadę grobu Dariusza jako odpowiednik słońca Mądrego Pana. Hystaspes umarł przy grobie, z wściekłości z powodu tego bluźnierstwa. Teraz Hystaspes leży w grobie, a symbol księżyca wciąż widnieje na fasadzie.

– Tak powinno być. – Atossa urwała kwiat z girlandy na szyi i rzuciła go na posąg Anahity w rogu. – Księżyc to jej symbol, a ja nie spocznę pod żadnym innym. Nie, chodzi o to, co się ostatnio zdarzyło. W grobie starczy miejsca tylko na dwanaścioro spośród nas. Stary Hystaspes i dwaj bracia Dariusza leżą już na jednej półce. Drugą półkę zajmie Dariusz i ja, i moja siostra Artystona, a sześciu bratanków ma spocząć na pozostałych dwóch półkach. Tak ustaliliśmy oboje z Dariuszem. I nagle dziś rano miejsce przeznaczone dla młodego Artafernesa Dariusz przyznał Parmys. Akurat Parmys! Nawiasem mówiąc, umarła w zeszłym tygodniu. Podobno bardzo cierpiała. – Atossa przycisnęła chudą, żółtą dłoń do miejsca, w którym kiedyś miała pierś. – Tak, na tę samą chorobę. Ale mnie leczył Demokedes. I wyżyłam. Parmys leczyli wyłącznie Egipcjanie. I umarła w wielkich bólach. Mówią, że pod koniec ważyła nie więcej niż roczne dziecko. – Przyjemną zadumę szybko rozproszyła myśl o Parmys. – W tej skalnej komnacie na całą wieczność z nami. Och, mówię ci, to jest nie do zniesienia! I niezrozumiałe. Rzecz jasna rozeszły się plotki, że… Chodzi jednak o to, dlaczego zrobił rzecz tak niewiarygodną? Chyba po to, żeby mnie rozzłościć, co mu się udało. Nie mogę ścierpieć myśli, że przez całą wieczność mam leżeć obok córki mordercy, zdrajcy i oszusta.

Wyznam szczerze, że wcale już nie pamiętałem Parmys, córki maga Gaumaty, uzurpatora. Lais opowiadała mi, jak zdumiony był dwór, kiedy Dariusz oznajmił, że zamierza pojąć ją za żonę. Jeszcze bardziej tajemnicze wydało się wszystkim jego wyjaśnienie: „Oszust czy nie, ten mag był ponad rok Wielkim Królem. Jego córka, Parmys, jest więc córką Wielkiego Króla Persji. Wypada mi wobec tego uczynić ją moją małżonką.”

– Musisz obiecać mi na Anahitę, a raczej na Mądrego Pana, że po śmierci Dariusza i po mojej śmierci skłonisz Kserksesa, żeby usunął z grobu tę okropną kobietę. Przysięgnij!

Kiedy przysięgałem, Atossa patrzyła na mnie podejrzliwie.

– Jeśli złamiesz przysięgę, ja sama nie będę mogła nic zdziałać. Lecz bogini jest mocna. Bogini jest wszędzie. – Atossa gniewnie wpatrywała się we mnie zaczerwienionymi oczami.

– Zrobię, co będę mógł. Na pewno gdybyś powiedziała słówko Kserksesowi…

– Już usłyszał to słówko. Ale ma złą pamięć. I mogą na niego wpływać także inne względy. – Nie wdawała się w szczegóły. – Liczę więc na ciebie. Tylko na ciebie.

Atossa miała i inne żale. Rzadko widywała Kserksesa. Kiedy dwór przebywał w Suzie albo w Ekbatanie, Kserkses siedział w Babilonie lub w Persepolis.

– Ma manię budowania. – Zmarszczyła czoło. – Mój ojciec też ją miał oczywiście. Lecz Kserkses już wie, że to bardzo kosztowna rozrywka. I nie mająca końca.

Przez lata miałem obserwować, jak Kserkses tworzy w Persepolis najpiękniejszy na świecie zespół nie dokończonych budynków. Kiedy Kallias przyjechał do Persji na rokowania pokojowe, zawiozłem go do Persepolis. Elpinika opowiada, że zafascynowany tym, co Kserkses zbudował, kazał jednemu ze swych niewolników zrobić szkice głównych gmachów. W tej właśnie chwili Ateńczycy skrzętnie naśladują dzieło Kserksesa. Na szczęście widziałem oryginały. Na szczęście nie zobaczę nigdy prostackich kopii Fidiasza.

Atossa przyznała, że czuje się nieco osamotniona i brak jej przyjaciół.

– Jest naturalnie Lais, ale ona ma bzika na punkcie greckiej polityki. Zazwyczaj całkowicie wystarczają mi eunuchowie. W końcu byli moimi oczami, uszami, rękami od najwcześniejszego dzieciństwa. Lecz ten świeży rzut nie jest podobny do dawnego. Za bardzo przypominają albo kobiety, albo mężczyzn. Nie wiem, co się zepsuło. W czasach mojego ojca byli idealnie zrównoważeni i bezwzględnie oddani. Wiedzieli, czego chcesz, zanim im to powiedziałeś. Teraz są aroganccy, nudni i opieszali, a w obu izbach kancelarii panuje po prostu bałagan. Nic nie jest zrobione, jak należy. Myślę, że to wina tych Greków z Samos. Są rzeczywiście bardzo przystojni. Nawet inteligentni. Nie nadają się na eunuchów. Nie nadają się do niczego, prócz intryg. Wiesz, że Lais znowu spiskuje?

– Wiem. Poznałem króla Sparty.

– W haremie nazywają ją królową Grecji. Nie, nie mam jej tego za złe. Gdyby nie ona, nigdy bym nie wiedziała, co ci nieznośni ludzie knują.

– A co knują? – W ważnych sprawach zadawałem Atossie szczere pytania, na które czasem uzyskiwałem szczere odpowiedzi.

– Chcą ofensywy na wiosnę. Ateny mają zostać zrównane z ziemią i tak dalej. Wszystko to jest całkiem bezsensowne, ale Hippiasz…

– Zawsze Hippiasz.

– Nie przerywaj.

– Powtarzałem za tobą, Wielka Królowo.

– Nie powtarzaj. Hippiasz przekonał Dariusza raz jeszcze, że Ateńczycy chcą mu przywrócić władzę tyrana. Dariusz starzeje się. – Odwrotnie niż Lais Atossa nie ściszała głosu przy nieprawomyślnych wypowiedziach. Wolała je wykrzykiwać wiedząc, że tajna służba powtórzy Dariuszowi każde słowo. W ten sposób komunikowali się ze sobą. Dopiero po śmierci Dariusza dowiedziałem się, dlaczego Atossa go się nie bała, dlaczego Dariusz bał się Atossy.

– Dariuszowi wszystko się pokręciło. Naprawdę myśli, że Ateny chcą przywrócić tyranię teraz, kiedy wszystkie inne greckie miasta stały się demokratyczne.

Zaskoczyło mnie to.

– Przecież miasta jońskie są…

– … są teraz wszystkie demokracjami. Tyrani odeszli, do ostatniego. Dzięki Mardoniosowi. Z początku Dariusz był wściekły. Ale potem zdał sobie sprawę, jak sprytnie Mardonios postąpił. – Oczy Atossy w świetle pochodni wyglądały jak powleczone zakurzoną emalią. – Mardonios jest sprytny. Za sprytny, jak czasem myślę. W każdym razie podczas objazdu miast uświadomił sobie, że tyrani są niepopularni, bo byli lojalni wobec Persji.

– Znakomity powód, żeby ich zachować.

– I ja bym tak uważała. Lecz Mardonios jest od nas chytrzejszy. Nie omieszkał spotkać się z co wybitniejszymi kupcami greckimi. Wiesz, z takimi ludźmi, którzy manipulują motłochem, kiedy zbiera się i ma głosować. Po czym nagle w imieniu Wielkiego Króla Mardonios pozbawił tyranów władzy. Ot tak, po prostu. Teraz jest bohaterem jońskich demokracji. To naprawdę zapiera dech w piersi.

– Dam głowę, że choć obalił tyranów, pozostawił królową w Halikarnasie. – Aluzje tego rodzaju bawiły Atossę.

– O tak. Artemizja nadal panuje. Jest także piękną wdową.

– Prawdę mówiąc, jest raczej brzydką wdową.

– Ludzie powinni wszystkie królowe uważać za piękne – rzekła stanowczo Atossa. – Z wyjątkiem ich mężów. W każdym razie teraz, dzięki Mardoniosowi, Persja znalazła się w absurdalnej sytuacji: popiera demokracje w jońskich miastach i w tym samym czasie usiłuje w Atenach obalić demokrację i przywrócić tyranię.

– Mardonios jest bardzo zuchwały.

– W czasach mojego ojca zostałby przy wrotach pałacu żywcem obdarty ze skóry za to, że przyznał sobie królewskie prerogatywy.

Ale to jest inna epoka, jak często sobie powtarzam. – Atossa stuknęła na próbę w jeden z niewielu pozostałych jej zębów i skrzywiła się z bólu. – Mardonios ma szczęście, że podbił Trację i Macedonię. Gdyby nie to, Dariusz mógłby się na niego poważnie rozgniewać. A tymczasem słucha go i nikogo poza nim. W tym sezonie w każdym razie. Oznacza to, że dojdzie do nowej wyprawy na Grecję, z Mardoniosem czy bez niego. Chyba że… Opowiedz mi więcej o Indiach.

Atossa była nader praktycznym i realistycznym politykiem. Wiedziała, że Kserkses musi wcześniej czy później sprawdzić się na wojnie; lepiej wcześniej, biorąc pod uwagę zwycięstwa Mardoniosa. Atossa nie obawiała się, że Kserkses nie potrafi zwyciężać w bitwach – czyż nie był wnukiem Cyrusa? – obawiała się, że może go zamordować stronnictwo Gobryasa. Wiedziała też, że o wiele łatwiej zabić jest dowódcę na polu bitwy niż dobrze strzeżonego księcia na dworze.

Kiedy skończyłem, Atossa wypowiedziała groźne słowa: – Pomówię z Dariuszem. – Przez wszystkie lata odkąd ją znałem, chyba nie więcej niż trzy razy słyszałem w jej ustach to zdanie. Brzmiało jak wypowiedzenie wojny. Ucałowałem z wdzięcznością jej dłoń. Znowu spiskowaliśmy razem.

Wielokrotnie próbowałem spotkać się z Mardoniosem, ale był zbyt chory, żeby mnie przyjąć. W nodze wystąpiła gangrena i mówiło się o amputacji. Wszyscy żałowali głośno, że Demokedes już nie żyje.

Fan Cz’y był zachwycony Babilonem.

– Mieszka tu co najmniej sześciu moich rodaków, a jeden jest wspólnikiem Egibich.

Cały świat wie – prócz Demokryta – że Egibi i synowie to najbogatszy na świecie dom bankowy. Od trzech pokoleń finansują oni karawany, floty, wojny. Żadnego z Egibich dobrze nie znałem, lecz Kserkses był z nimi w aż nazbyt zażyłych stosunkach. Na skutek pasji budowania wciąż brakowało mu pieniędzy i Egibi byli niezmiernie pomocni, a czasem przejawiali rozsądny umiar. Zazwyczaj pożyczali pieniądze na dwadzieścia procent. Dla Kserksesa zdarzało im się zmniejszać stopę do dziesięciu procent, dzięki czemu mógł w ciągu swego życia, jeśli nie skończyć, to zacząć budowę kilkunastu pałaców, a także prowadzić wojny greckie. Żona Kserksesa, Roksana, była wnuczką jednego z Egibich. Bardzo wstydziła się swoich koligacji, które jej męża ogromnie bawiły. – Nie mogą odmówić pieniędzy krewniakowi – mawiał.

Dariusz gardził bankierami, co było zaskakujące, jako że sam miał kramarską naturę. Przypuszczam, że chciał usunąć pośredników. W każdym razie finansował swoje państwo z danin i grabieży. Według Kserksesa, Dariusz nigdy chyba nie zaciągnął pożyczki. – Ale też nie sądzę, żeby mój ojciec w ogóle rozumiał ten system – rzekł.

Nie powiedziałem nigdy Wielkiemu Królowi Kserksesowi, że niewiele jest spraw dotyczących finansów, których by jego poprzednik nie rozumiał. Powszechnie wiadomo, że Dariusz potrącał sobie sporo z pieniędzy składanych w skarbcu. Chociaż panuje przekonanie, że sztuki okpiwania poddanych nauczył się od Hippiasza, moim zdaniem, było akurat odwrotnie. Z drugiej strony, za panowania Dariusza złote monety były zawsze pełnowartościowe. – Jestem łucznikiem – mawiał stukając monetą o stół. – To jest moja twarz, moja korona, mój łuk. Ludzie muszą cenić sobie moją uczciwą wagę. – Cenili sobie. Nadal cenią. Dopiero od niedawna obniżona została jakość złotych monet.

Udało mi się doprowadzić do szeregu spotkań między Fan Cz’y a Kserksesem. Pełniąc rolę tłumacza czuwałem nad ich przebiegiem. Nie tylko zdołałem zainteresować Kserksesa Indiami, lecz obu nas podnieciły także opowieści Fan Cz’y o miastach Chin.

– Jaki wielki jest świat! – zawołał w pewnym momencie Kserkses. Właśnie zabrakło nam map, a Fan Cz’y nie był zbyt precyzyjny, kiedy miał opisać sposoby dotarcia do Chin. Powiedział nam, że są dwie drogi lądowe. Jedna prowadzi przez wysokie góry na wschód od starej republiki Śakjów, druga przecina rozległą północną pustynię za rzeką Oksus. Fan Cz’y płynął morzem do Ćampy, portu Magadhy.

– Ale zabrało mi to ponad rok. I nie chcę wracać tą samą drogą. Wolałbym znaleźć dobrą drogę lądową, szlak jedwabny łączący nasz kraj z waszym.

Potem, już w Chinach, Fan Cz’y wyznał mi, że umyślnie mówił niejasno o sposobach dotarcia do kraju, który oni nazywają Państwem Środka, ponieważ przytłoczyła go wielkość imperium Dariusza.

– Myślałem, że Persja będzie jak Magadha. A tymczasem stanąłem wobec władcy świata, który na nasze szczęście pojęcia nie ma, ile naprawdę jest tego świata. Uznałem więc, że jego wizyta w Chinach nie byłaby najlepszym pomysłem. Perska armia nad Żółtą Rzeką to perspektywa wysoce niepokojąca.

Zauważ, Demokrycie, różnicę między Chińczykiem a Grekiem.

Grek, urażony w swej godności, zawsze gotów jest zdradzić rodzinny kraj. Chociaż królestwo Czou rozpadło się na mnóstwo wojujących ze sobą państewek, żadnemu Chińczykowi – prócz może tak zwanego Syna Niebios – nie śniłoby się poprosić o pomoc człowieka innej rasy. Żółci ludzie są nie tylko wyjątkowo inteligentni, lecz także absolutnie przekonani, że nie mają sobie równych wśród narodów świata. W ich oczach m y jesteśmy barbarzyńcami! Dlatego nieliczni tylko poszukiwacze przygód, jak Fan Cz’y, w ogóle wyjeżdżają z Chin. Innym obojętne jest wszystko, co leży poza Państwem Środka.

Fan Cz’y nie zwlekając zawarł szereg transakcji z Egibim i synami. Zręcznie wykorzystał ich namiętność do jedwabiu i chińskich tkanin. Sprzedał to, co posiadał, kupił to, na co mógł sobie pozwolić, zapożyczył się na konto przyszłych zysków.

Podczas gdy ja wciąż jeszcze czekałem na prywatne posłuchanie u Wielkiego Króla, Fan Cz’y zdołał załatwić środki na sfinansowanie konwoju statków handlowych, które miały zabrać go do Indii, gdzie przeładuje swoje towary na karawanę. Następnie przemierzyłby Indie i dotarł do Chin przez wysokie góry – długa i niebezpieczna wyprawa, w jaką młodzi ludzie udają się bez zastanowienia.

Po krótkim okresie żałoby po Parmys Dariusz wrócił do zwyczaju porannych audiencji; skorzystałem z okazji, żeby przedstawić na dworze Fan Cz’y. Początkowo druga izba kancelarii piętrzyła trudności wszelkiego typu. Czy żółty człowiek naprawdę jest posłem? Jeśli tak, to jakiego króla? Skoro jest tylko kupcem, nie może zostać przyjęty. To była decyzja ostateczna. Dopiero po interwencji Kserksesa polecono posłowi Fan Cz’y pokłonić się przed Wielkim Królem i oświadczyć, że książę państwa Lu uznaje jego zwierzchność nad sobą.

W południe stawiliśmy się w sali kolumnowej. Kserkses właśnie ukończył tę piękną budowlę, znajdującą się na północny zachód od pałacu. Przyjął mnie uprzejmie marszałek dworu. Perscy wielmoże nie bardzo wiedząc, jak należy się do mnie odnosić, traktowali mnie z szacunkiem. W zasadzie nie lubią oni kapłanów. Ale taki ze mnie kapłan jak i szlachcic. Poza tym – choć ani kapłan, ani szlachcic – jestem bliski rodzinie królewskiej, toteż wszyscy notable darzą mnie grzecznymi uśmiechami, nadstawiają policzki, szepczą komplementy; wszyscy prócz Gobryasa. On ledwie raczył mi się ukłonić. Jako członek stronnictwa Atossy i Kserksesa byłem wrogiem. Zauważyłem, że broda starca przeszła jeszcze jedną metamorfozę: jak jesienne liście z jaskrawoczerwonych zrobiła się matowozłota.

Nie dostrzegłem nigdzie Mardoniosa, ale obecnych było ponad stu synów i bratanków Wielkiego Króla. Po raz pierwszy zobaczyłem Artafernesa, syna satrapy Lidii. Przypominał ojca. Miał tylko inny wyraz twarzy, wręcz skamieniałej z ambicji. Koło niego stał medyjski dowódca floty Datis, którego przed laty poznałem w domku myśliwskim na drodze do Pasargady.

Frakcja grecka zgromadziła się na lewo od tronu. Hippiasz wyglądał bardzo staro, choć dziarsko. Kurczowo trzymał się ramienia Milona, obecnie przystojnego mężczyzny. Ukłoniłem się Hippiaszowi. Uściskałem Milona, który powiedział ze zdziwieniem:

– Poczerniałeś.

– Za dużo nałykałem się ognia. – Wycofałem się. Nie chciałem rozmawiać z królem Sparty.

Fan Cz’y trzymał się mojego boku. Zebrani gapili się na niego, jak na jakieś dziwaczne monstrum. On z kolei gapił się na nich. Perska architektura nie była wprawdzie w jego guście, lecz podziwiał przepych strojów. Nagle spytał:

– A gdzie są Egibi?

– To jest dwór. – Uważałem, że ta odpowiedź wystarczy.

– Wiem. Wiem również, że pożyczają pieniądze następcy tronu. Dlaczego więc ich tu nie ma?

– To jest dwór – powtórzyłem. – Egibi to bankierzy, kupcy. Wielki Król nie może ich przyjmować.

– Jego rodzina prowadzi z nimi interesy.

– Tak, ale tylko prywatnie. Na dworze jedynie szlachta może usługiwać Wielkiemu Królowi. Czy w Chinach nie jest tak samo?

– Słyszałem, że podobno bywało tak w dawnych czasach. – Fan Cz’y po mistrzowsku opanował sztukę udzielania wymijających informacji przypisywaną zazwyczaj jego nauczycielowi, Mistrzowi K’ung.

W każdej ze stolic Wielkiego Króla ceremoniał dworski stosuje się do nakazów protokółu sprzed utworzenia imperium perskiego. W Memfis jest on faraonem i bogiem. W świętej Pasargadzie wodzem klanu. W Babilonie królem chaldejskim, którego władza wsparta jest na kapłanach nieustępliwie głoszących, że choć miasto może dzisiaj należeć do śmiertelnego króla Persów, to ceremoniał dworski musi być ziemskim odbiciem nieśmiertelnej chwały Bel-Marduka. W rezultacie muzykanci grają melodie stosowne raczej na wieczór z nierządnicami niż na poranne przyjęcie u Wielkiego Króla, podczas gdy sprowadzone ze świątyni tancerki wykonują drażniąco lubieżne ruchy składając hołd Isztar, która jest Kybelą, która jest Anahitą, która jest Dianą, która jest – wszędzie!

W Babilonie najwyższy kapłan Bel-Marduka występuje jako mistrz ceremonii. Tego dnia najwyższy kapłan miał szczególnie gromki głos. Stał u wejścia do sali kolumnowej i ryczał wniebogłosy po starochaldejsku. Po czym zagrzmiał dowódca gwardii:

– Wielki Król Dariusz, pan wszystkich krajów, król Babilonii, król królów!

W drzwiach stanął Dariusz mając za sobą słońce. Kiedy postawił stopę na długim dywanie z Sardes, który sięgał tronu, wszyscy padliśmy na twarz.

Wielki Król odziany był w purpurową medyjską szatę, do jakiej ma prawo tylko władca. Na głowie miał wysoki filcowy kidaris otoczony niebiesko-białą wstęgą Cyrusa. W prawej dłoni trzymał złote berło, w lewej – złoty kwiat lotosu. Marszałek dworu niósł za nim obrzędową packę na muchy i złożoną serwetę. Dowódca gwardii podnóżek. Potomek królewskiej rodziny babilońskiej trzymał nad głową Wielkiego Króla tradycyjny złoty parasol. Ten właśnie parasol należał do dawnych królów Asyrii. Za Wielkim Królem szedł następca tronu.

Podczas gdy Dariusz powolnym, majestatycznym krokiem zmierzał do środka sali, kapłani Bel-Marduka podjęli uroczyste śpiewy. Co prawda powinniśmy byli utkwić wzrok w czerwonej podłodze, wszyscy jednak przyglądaliśmy się Wielkiemu Królowi.

Dariusz był teraz jasnowłosy jak Scyta. Szukałem oznak starości i znalazłem je – zawsze łatwo je znaleźć wszędzie poza własnym zwierciadłem. Przed kilkoma miesiącami Dariusz miał coś w rodzaju ataku paraliżu. Wskutek tego powłóczył nieco lewą nogą, a lewa ręka, w której trzymał lotos, wydawała się sztywna. Potem powiedziano mi, że w ogóle stracił czucie po lewej stronie ciała i że lotos przywiązano mu do palców.

Niemniej twarz miał nadal piękną i nie był chyba bardziej niż zwykle wymalowany. Niebieskie oczy patrzyły bystro. Mimo to zwracał uwagę aż nazbyt jaskrawy kontrast między nim a Kserksesem. Kserkses przewyższał o pół głowy ojca i był młody. W lewej dłoni trzymał złoty lotos. Prawą miał jeszcze pustą.

Dariusz zdawał sobie sprawę, że w sali nie ma człowieka, który nie zastanawiałby się, ile czasu upłynie, zanim tron na lwich łapach zajmie nowy władca – z tym zastrzeżeniem, że w Babilonii nie używano tronu na lwich łapach. Kapłani nalegali, żeby Wielki Król zasiadał na niezbyt okazałym złoconym krześle, które, jak utrzymywał najwyższy kapłan, służyło królom akkadyjskim przez tysiąc lat. Po ostatnim buncie w Babilonie Kserkses kazał krzesło porąbać i spalić. Spoglądając na kopcące płomienie rzekł:

– Widzicie, miałem słuszność! To świeże drewno. Wszystko tu jest podrabiane.

Babilonia zawsze opętana była kultem starożytności. Odpowiedzialnością za to obarczyć należy Nabonida, ostatniego z królów babilońskich. Spędził on życie odkopując zapomniane miasta. Kiedy Cyrus najechał na Babilonię, Nabonid, zajęty odcyfrowywaniem napisu na kamieniu węgielnym świątyni liczącej sobie trzydzieści dwa wieki, nawet nie zauważył, że nie jest już królem, póki nie wrócił pewnego wieczoru do miasta, gdzie zastał Cyrusa rezydującego w nowym pałacu. W każdym razie czarnowłosi lubią opowiadać tę historię. W istocie Nabonid został pojmany, uwięziony i zwolniony. Po czym powrócił do swoich wykopalisk.

Przy takich ludziach jak Nabonid i jego przyjaciel Amazys, faraon Egiptu, przeszłość nie tylko odgrzebywano i odgrzebuje się stale, lecz także naśladuje. Nic nie może być za stare czy za brzydkie dla prawdziwego miłośnika starożytności. Na domiar złego wskrzeszono wszelkiego rodzaju dawno zapomniane obrządki religijne, zwłaszcza w Egipcie. Ku swej wiecznej hańbie Cyrus popierał antykwarskie zamiłowania swych babilońskich i egipskich poddanych, a co gorsze utożsamiał Achemenidów z każdą sławniejszą wygasłą dynastią. Wszyscy jego następcy, z wyjątkiem Kserksesa, dalej oddawali się temu szaleństwu. Przez ponad dwadzieścia lat kilkunastu magów na tyłach pałacu w Suzie niestrudzenie wynajdowało wiarygodne rodowody dla Dariusza. W końcu okazał się spokrewniony ze wszystkimi, od Zeusa do Amona Ra, i to zawsze w prostej linii!

Dariusz usiadł. Kserkses stanął za nim. Podnieśliśmy się i staliśmy z dłońmi w rękawach, z głowami pochylonymi z szacunkiem. Najwyższy kapłan Babilonu wyrecytował śpiewnie tytuły Wielkiego Króla; potem kobiety ze świątyni Isztar odtańczyły zmysłowy taniec. Był to ceremoniał w całkiem nieperskim stylu.

Marszałek dworu, uzbrojony w odpowiednie wykazy, zaczął szeptać Dariuszowi do ucha to, co król powinien wiedzieć. Dariusz był już przygłuchy, nie obyło się więc bez zamieszania. Dość często niewłaściwej osobie powierzano dowództwo nie istniejącego posterunku na granicy. Dariusz jednak obstawał przy tym, by osobiście obsadzać każde stanowisko, przeciwnie niż Kserkses, który przekazał kancelarii wszystkie nominacje w zwykłym trybie. W konsekwencji Dariusz ani na chwilę nie stracił kontroli nad aparatem rządzenia, której Kserkses nigdy nie uzyskał.

Potem Dariusz mówił na tematy ogólne. Od czasu do czasu przekręcał najprostsze wyrazy – objaw typowy dla ludzi, którzy przebyli częściowy lub całkowity paraliż lewej strony. Demokedes powiedział mi ongiś, że po takim incydencie absolutnie nic nie da się naprawić. Lecz jeśli pacjent jest człowiekiem silnym i upartym, można przepisać mu kataplazmy z ziół, jako że „w istocie nie wyrządzą szkody”. Był to niezwykły lekarz.

Dariusz oświadczył, że na północnych rubieżach panuje porządek. Plemiona zachowują się spokojnie. Doszło do wewnętrznych zamieszek w Armenii. Wielki Król je uśmierzył. Jak zwykle pewne alarmujące sygnały dotarły z Egiptu. W Egipcie jednak, tak jak w Babilonie, roi się od fanatyków religijnych, wariatów, awanturników. Wielki Król przywrócił porządek.

Gdy Dariusz przemawiał, przyglądałem się Grekom. Obaj, Demaratos i Hippiasz, przewodzili grupie może dwudziestu wygnańców. Oprócz Hippiasza nie przebywał już na dworze żaden tyran. Era tyranów się skończyła. Obecni tu Grecy byli to niezadowoleni wodzowie, dowódcy floty, urzędnicy, którzy uważali, często słusznie, że źle potraktowały ich rozmaite demokracje. Do szczególnie rozgoryczonych należeli Ateńczycy. Ale też Zgromadzenie w Atenach jest szczególnie przewrotne. Każdy obywatel może zostać wypędzony, jeśli miejskie Zgromadzenie, czasem sprzedajne, lecz zawsze lekkomyślne, będzie w większości za ostracyzmem. Wcześniej czy później każdy niemal wybitniejszy polityk idzie na wygnanie. Demokryt sądzi, że przesadzam. Wcale nie. Pewnego dnia pozbędą się Peryklesa, po prostu dlatego że im się znudzi.

– Jeśli chodzi o zachód – Dariusz skrzyżował ramiona. Berło i lotos zamieniły miejsca, jak kij i cep, kiedy faraon egipski chce symbolicznie pokazać, że jest panem obu krain – szczerze jesteśmy zadowoleni z naszego bratanka Mardoniosa. Złamał potęgę zachodnich Greków. Trakowie przysłali nam ziemię i wodę w uznaniu naszej zwierzchności. Król Aleksander Macedoński przysłał nam ziemię i wodę. Jest naszym niewolnikiem i pozostanie na zawsze. Kwestia zachodnich Greków została załatwiona. Nie będzie wiosennej wyprawy.

Wprawdzie Kserkses stojący za ojcem obowiązany był zachowywać twarz bez wyrazu niczym posąg, ale widziałem, że jego wargi rozchylają się w półuśmiechu.

Grecy się nie uśmiechali. Wielki Król przemówił z tronu. Tylko na prywatnych audiencjach mogą Grecy namawiać go do wojny i oczywiście zabiorą się do tego. Dariusz nie będzie miał spokojnej zimy.

Wielki Król rozejrzał się po sali. Dostrzegłszy mnie, skinął głową.

– Przyjmiemy teraz naszego posła do szesnastu królestw za rzeką Indus. Wyrażamy uznanie Cyrusowi Spitamie za to, że otworzył szlak handlowy między naszą satrapią w Indiach i krajami… krajami… – Nastąpiło mnóstwo szeptów między Dariuszem a marszałkiem dworu. Marszałek miał trudności z wymówieniem nazw Kosala i Magadha, a Dariusz i tak nie mógł usłyszeć, co tamten szepce. Zirytowany uciszył marszałka dźgnąwszy go berłem – i szesnastoma krajami – rzekł zdecydowanie. – Pierwsza karawana przybyła do Baktry tuż przed pełnią księżyca z dużym ładunkiem wytopionego żelaza. W przyszłym roku otrzymamy inne metale, tkaniny i klejnoty z… z tych odległych krain. Zbliż się, Cyrusie Spitamo.

Dwaj urzędnicy wystąpili naprzód. Zaprowadzili mnie do tronu. Padłem na twarz przed złotym podnóżkiem.

– Jesteś teraz moimi oczami – rzekł Dariusz.

Kanclerz powiedział mi już, że mam zostać Okiem Króla. Znaczyło to, że jako wysoki urzędnik będę pobierał ze skarbu państwa niezłe uposażenie. Będę też mógł zatrzymywać się w każdym z królewskich pałaców i podróżować, dokąd zechcę na koszt rządu, w asyście straży honorowej i herolda, którego okrzyk: „Droga dla Oka Króla” wystarczał, by połowa mieszkańców imperium w przerażeniu padła na ziemię. Oko Króla w regularnych odstępach czasu kontroluje każdą satrapię. Wszelkie skargi obywateli na satrapę i jego urzędników są mu przedkładane i w jego mocy jest naprawienie z miejsca krzywd. W czasie pełnienia służby Oko Króla to zastępca władcy. Ponieważ wśród satrapii wiele obfituje w bogactwa i problemy – mam tu na myśli zwłaszcza Egipt, Lidię i Indie – przekupny urzędnik na stanowisku Oka Króla umiera jako bogacz. Ja nie byłem przekupny. Naturalnie nigdy nie posłano mnie do bogatej prowincji. Raz odbyłem obowiązkowy objazd po miastach jońskich, gdzie nie ma wielkiej zamożności, i raz po Baktrii, która jest uboga.

Wyraziłem wdzięczność Wielkiemu Królowi i Mądremu Panu, który go natchnął. W końcu Dariusz kopnął mnie przyjaźnie w ramię. Dość już usłyszał o mojej wdzięczności. Podniósłszy się zobaczyłem, jak wychudzona jest jego umalowana twarz. Ale oczy miał jeszcze bystre, nawet figlarne.

– Na wschód od Wschodu – oznajmił Wielki Król – znajduje się kraj znany jako Chiny. – Dariusz wyraźnie bawił się kosztem Greków, których moja misja w najmniejszym stopniu nie interesowała. Co dziwniejsze, perska szlachta w większości też była równie obojętna wobec pokusy podboju nowych ziem. Jej zdaniem, Persja to już wystarczająco wielkie państwo. Persom zawsze brakowało ciekawości. – W dalekim kraju dużo jest miast i rzek, złota i krów. – Dariusz mówił teraz dla własnej przyjemności i może mojej. – Ludzie tam pochodzą od żółtego boga i mieszkają po obu stronach żółtej rzeki, która nigdy nie wysycha. Mieli ongiś władcę zesłanego z nieba. Ale odkąd umarł, notable nieustannie kłócą się między sobą, tak jak myśmy to dawniej robili. Bogate niegdyś królestwo stało się teraz nieszczęsną krainą małych, niespokojnych państewek, potrzebujących wielkiego króla, który otoczyłby je opieką, zapewnił im solidny pieniądz i przykładną sprawiedliwość. Władca jednego z tych krajów na wschód od Wschodu skłonny jest teraz ofiarować nam ziemię i wodę. Przysłał tu swego posła.

Wszystko to było swoiście obłudne, jeśli nie gorzej. Fan Cz’y przyjechał z misją handlową, nie jako poseł. Lecz Dariusz doskonale wiedział, co robi. Chciał pobudzić zainteresowanie klanów, przekonać je o tym, co sam zawsze wiedział: że przyszłość Persji znajduje się na wschodzie i na wschód od Wschodu.

Na szczęście Fan Cz’y nie rozumiał ani słowa po persku, a ja przetłumaczyłem mu tylko to, co chciałem, żeby usłyszał. Potem powiedziałem Wielkiemu Królowi to, co o n chciał usłyszeć. Ponieważ nikt z obecnych nie znał sanskrytu, którym posługiwaliśmy się obaj z Fan Cz’y, mogłem dowolnie tłumaczyć tekst i interpretować go po swojemu.

Fan Cz’y upadł na twarz przed Wielkim Królem. Przynajmniej jego powierzchowność przyciągnęła uwagę naszego zapatrzonego w siebie dworu. Wszyscy gapili się na niego. Chociaż żółci ludzie trafiają się w każdym ważniejszym mieście perskim, szlachcic nie natyka się na nich z bliska, jeśli nie zajmuje się handlem, na co jest niewielka szansa, szlachcie perskiej bowiem nie wolno ani handlować, ani pożyczać pieniędzy – w każdym razie teoretycznie. O żółtych mieszkańcach Chin krążą na dworze tylko pogłoski, jak o tych dwugłowych Afrykańczykach, których jakoby widział Skylaks z Kargandy.

Fan Cz’y, od stóp do głów odziany w szkarłatne sukno chińskie, był przystojnym mężczyzną mniej więcej w moim wieku. Pochodził z klasy wojowników i służył w armii jednego z wielkich rodów księstwa Lu. Przeciwnie niż większość młodych ludzi jego rasy i warstwy chciał zobaczyć szeroki świat. Dlatego pod pretekstem handlu z Zachodem wyruszył do Indii i Persji.

Fan Cz’y powiedział:

– Oddaję należną cześć Wielkiemu Królowi. – W przekładzie zmieniłem Wielkiego Króla na króla świata.

Fan Cz’y powiedział:

– Jestem tu, aby na nowo otworzyć szlak kupiecki między Chinami a Persją. – Przetłumaczyłem to ściśle. I dodałem: – Przybyłem jako wysłannik księcia panującego w Lu, w kraju równie rozległym i bogatym jak Lidia. Mój pan mówi, że jeśli przybędziesz do niego z twoim wojskiem, ofiaruje ci ziemię i wodę i odda ci się w niewolę.

Wywołało to pewne poruszenie w sali kolumnowej, tylko Grecy pozostali obojętni. Dla Greka to, co nie jest greckie, nie istnieje. Dariusz sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego.

– Powiedz swemu panu, że przybędę do niego z całym swoim wojskiem. Powiedz mu, że we własne ręce przyjmę ziemię i wodę, które mi ofiaruje. Powiedz mu, że potem uczynię go satrapą… całych Chin. – Dariusz był wspaniały. Tak samo jak ja nie miał pojęcia, co to są Chiny. Równie dobrze moglibyśmy mówić o księżycu. Ale dworzanom wydawał się wszechwiedzący, spokojny, wszechmocny.

Fan Cz’y wyraźnie zaintrygowała nasza wymiana zdań, znacznie dłuższa niż jego umiarkowana prośba o przywrócenie szlaku handlowego. Zwróciłem się do niego:

– Wielki Król chronić będzie każdą karawanę idącą z Persji do Chin. Poleca ci sporządzić dla niego spis tych rzeczy, które twój kraj może zaofiarować w zamian za perskie złoto czy towary.

– Powiedz Wielkiemu Królowi, że usłucham jego rozkazu. Powiedz mu, że spełnił moje najgorętsze pragnienie.

Zwróciłem się do Wielkiego Króla:

– Przybywając do Lu spełnisz najgorętsze pragnienie jego władcy, który przyrzeka służyć ci wiernie jako satrapa całych Chin.

Przedstawienie, które urządziliśmy z Dariuszem, stało się na resztę zimy tematem rozmów na dworze. Nawet najtępsi ze szlachciców perskich byli teraz podnieceni możliwością wyprawy na wschód i na wschód od Wschodu.

Z dnia na dzień zrobiło się modne nosić coś z chińskiego materiału. W rezultacie na targu sprzedano każdy skrawek jedwabiu, ku radości Egibich mających wówczas – tak jak i teraz – w swych rękach handel jedwabiem. Złoto Persów zostanie wydane na tkaniny z Chin, a firma Egibich nie tylko zarobi dwadzieścia procent od sumy pożyczonej Fan Cz’y, lecz także osiągnie dodatkowe zyski ze sprzedaży jedwabiu na targach.

Wielki Król posłał po mnie nazajutrz po porannej audiencji. Dariusz zawsze wolał małe pomieszczenia od dużych. Przypominał pod tym względem lwy górskie, które wybierają sobie na legowiska rozpadliny skalne; a także, jak większość znanych mi panów tego świata, niezmiennie siadał plecami do ściany.

Zastałem go przeglądającego plik rachunków. Na starość mógł czytać tylko wtedy, kiedy zbliżył pismo do oczu. Pokłoniłem mu się. Przez parę minut nie zwracał na mnie uwagi. Oddychał ciężko i słyszałem złowrogi, jak gdyby lwi, charkot w jego piersiach. W końcu rzekł:

– Wstań, Oko Króla. Miejmy nadzieję, że jesteś zdrowszy niż prawdziwe oczy króla.

Obserwowałem go bacznie spod opuszczonych z szacunkiem powiek. Niejednolicie ufarbowane włosy i broda były jak zwykle potargane. Miał nie umalowaną twarz i ziemistą cerę. W poplamionej i zmiętej tunice można go było wziąć za greckiego ujeżdżacza koni. Niesprawną lewą rękę ułożył w najnaturalniejszy sposób na blacie stołu i nikt nie posądziłby go o fizyczne kalectwo.

– Za dużo zapłaciłeś za żelazo.

– Tak, Wielki Królu. – Z Dariuszem człowiek się nie spiera.

– Ale chcę mieć jeszcze jeden transport. Tym razem zapłacimy nie w złocie, lecz w towarach. Czy wiesz, czego potrzebują ci ludzie?

– Wiem, panie. Przygotowałem wykaz i oddałem go w drugiej izbie kancelarii.

– Gdzie przepadnie na zawsze. Powiedz radcy od spraw Wschodu, żeby mi go jeszcze dzisiaj przyniósł. – Dariusz odłożył dokumenty, które trzymał w zdrowej prawej ręce. Rozparł się w krześle. Uśmiechnął się szeroko. Zęby miał mocne, żółte, lwie. Tak utrwalił się w mojej pamięci.

– Marzę o krowach – oświadczył lew zgodnie z lwią naturą.

– Są tam, panie. Miliony krów czekających, żeby je spędzić w stada.

– Jak długo potrwa, zanim je będę miał w swoich zagrodach?

– Gdyby armia ruszyła do doliny Indusu na wiosnę, mogłaby w Takszaśili przeczekać lato, w Indiach to znaczy porę deszczową. Potem, kiedy nastaną ładne pogody, na naszą jesień, będziesz miał, panie, cztery miesiące na podbicie Kosali i Magadhy.

– Więc na wszystko razem, od początku do końca, potrzebny mi będzie rok. – Dariusz przesunął dokumenty na bok odsłaniając miedzianą mapę, którą dla niego sporządziłem. Postukał w metal złotym pierścieniem noszonym na wskazującym palcu; rozległ się dźwięczny odgłos. – Powiedz mi, jakie to są odległości i jaki to rodzaj terenu. I co z tymi wszystkimi rzekami? Nigdy nie widziałem tylu rzek w jednym kraju. Czy są bystre? Czy będzie nam potrzebna flota? Czy jest tam dosyć drewna, żeby zbudować statki? Jeśli nie, czy mamy przywieźć z sobą drewno? I jakie to mają być statki?

Nigdy nie zadano mi tylu pytań w ciągu jednej godziny. Na szczęście znałem większość odpowiedzi. Na szczęście Wielki Król miał doskonałą pamięć i nie pytał dwukrotnie o to samo.

Interesował go zwłaszcza Adźataśatru. Roześmiał się, kiedy powiedziałem mu, że jestem zięciem jego przyszłego wasala.

– To doskonale! Zrobimy z ciebie satrapę Magadhy! Ostatecznie należysz do ich królewskiej rodziny, a my stosujemy taktykę wprowadzania możliwie najmniejszych zmian. Chyba będziemy musieli cię trochę przyciemnić. Oni są czarni, prawda?

– Ludzie z gminu są czarni. Ale ci, co rządzą są prawie tak jasnoskórzy jak my. To też są Arjowie.

– Niech sobie będą. W każdym razie wykąpiemy cię w hennie. Chociaż prawdę mówiąc i tak jesteś dosyć czarny. A co z Chińczykami? Wszyscy są tam tacy żółci jak ten, którego przyprowadziłeś na dwór?

– Tak słyszałem, panie.

– Dotychczas żadnego nie widziałem z bliska. Mają dziwne oczy, prawda? Jak dostanę się do Chin? – Dariusz marzył już o chińskich krowach.

Wskazałem palcem północno-wschodni róg mapy.

– Tu w górach jest przełęcz. Ale dostępna tylko w porze gorącej. Podróż podobno trwa sześć miesięcy.

– A morzem?

– Z Persji co najmniej trzy lata.

– To znaczy rok z Indii. Płynęlibyśmy chyba koło wielu wysp. Bogatych wysp.

– Wysp, półwyspów, stałego lądu. Fan Cz’y mówił, że na południe od Chin jest tylko dżungla. Mówi też, że są tam dobre porty… i dużo pereł.

Chcąc utrzymać uwagę Dariusza, najlepiej było wspomnieć na przykład o perłach.

– No cóż, kiedy zagarniemy indyjskie krowy, weźmiemy się do zbierania chińskich pereł. – Ściągnąwszy brwi, Dariusz ujął prawą ręką lewą dłoń i zdjął ją ze stołu. Poczułem się dziwnie. Widziałem setki razy ten sam gest u jego ojca. Dariusz nagle uświadomił sobie, czego byłem świadkiem.

– Jeszcze mogę jeździć konno – powiedział rzeczowo.

– I stanąć na czele armii, panie. – Skłoniłem się nisko.

– I stanąć na czele armii. Kserkses miałby ochotę ruszyć do Indii. – Uśmiech Dariusza robił czasem wrażenie uśmiechu chłopca mimo kwadratowej, rzadkiej brody, która zakrywała mu pełne, gniewne wargi. – Skarży ci się, wiem.

Poczułem, że krew napływa mi do twarzy. Mógł to być wstęp do oskarżenia o zdradę.

– Panie, on nigdy się nie skarży… Ale Dariuszowi dopisywał dobry humor.

– Bzdura. Tak jak wierne oczy – wskazał na mnie – tak też mam wierne uszy. Nie potępiam chłopca. Prawdę mówiąc, potępiałbym go, gdyby się n i e skarżył. Jest w tym samym wieku co Mardonios, a popatrz, czego Mardonios dokonał. Za tryb życia mojego syna odpowiedzialna jest królowa. Chce, żeby był bezpieczny. I tak mną kieruje. – Złapał go krótki paroksyzm kaszlu. – Nie jestem za stary, żeby poprowadzić wojsko. – Fakt, że Dariusz odczuwał potrzebę powtarzania tej deklaracji, był dla mnie pierwszą oznaką, że ma świadomość, jak podupadł ostatnio na siłach. – Nie wtrącałem się w greckie wojny, bo nie są warte mego czasu i trudu. Zresztą nie cierpię Greków. Podczas ostatniej porannej audiencji w Suzie naliczyłem w sali kolumnowej więcej Greków niż Persów. – Dariusz miał może kłopoty z czytaniem, za to liczył bez najmniejszego wysiłku. – Otaczają mnie Grecy chciwi łuczników. – Zawsze gorszyło mnie trochę, kiedy Dariusz używał tego potocznego wyrażenia. – Łuczników obu rodzajów – dodał. – Ale teraz skończyłem z nimi wszystkimi. Nie będzie wiosennej wyprawy. Mardonios jest niespokojny. Lecz powiedziałem mu, że nie byłby zdolny poprowadzić armii, nawet gdyby do wyprawy doszło. Wygłosił do mnie przemówienie o wszystkich bitwach wygranych przez wodzów w lektykach, co jest brednią. J a potrafię jeszcze jeździć konno od świtu do zachodu słońca.

Nie był to wniosek logiczny, i właśnie dlatego nabrałem przekonania, że Dariusz nigdy już nie wyruszy w pole. Ucieszyłem się. Kserkses niebawem otrzyma swoją szansę.

– Dobrze się spisałeś. – Dariusz odsunął na bok mapę. – Powiedz w kancelarii, co twoim zdaniem powinniśmy posłać do Chin. Napisz do tych dwóch królów, wiesz, tych Indusów, że Wielki Król łaskawym okiem patrzy na swych niewolników. Zwykłe frazesy. I zawiadom ich, że wyślemy karawanę przed końcem następnego roku. – Uśmiechnął się. – Nie wspominaj, że sam będę nią kierował. I że cały nasz ładunek będzie z metalu, miecze, tarcze, włócznie! Zanim umrę, będę… Jak mówiłeś, że nazywa siebie ten mały człowieczek?

– Władcą świata.

– Będę pierwszym władcą świata. Marzę o perłach i jedwabiu… o wyspach i o Chinach!

Gdyby Dariusz miał wówczas o dziesięć lat mniej, a ja o dziesięć lat więcej, pewien jestem, że cały znany świat, który ma jakieś znaczenie, byłby teraz perski. Ale, jak to odgadłem, Dariusz nigdy już nie poprowadził klanów do bitwy. Za niespełna pięć lat miał spocząć obok swego ojca w skalnym grobie nie opodal Persepolis.

3

Mardonios przyjął mnie na pokładzie statku mieszkalnego przycumowanego do mola przy nowym pałacu. Wódz naczelny armii i floty Wielkiego Króla, choć blady i wątły, wyglądał młodo na swój wiek. Leżał w hamaku zawieszonym na dwóch belkach. Statek chwiał się w rytm rzecznych prądów i hamak się poruszał.

– Kiedy statek buja, mniej mnie boli – powiedział Mardonios, gdy zszedłem do niego po drabinie. Ropiejąca noga była obnażona, spuchnięta, czarna. Dwaj niewolnicy odpędzali wachlarzami muchy. Płonące w koszu drewno sandałowe nie mogło stłumić smrodu gnijącego ciała, który wypełniał kabinę. – Brzydka, prawda?

– Tak. – Byłem rzeczowy. – Obetnij ją.

– Nie. Muszę mieć obie nogi.

– Możesz od tego umrzeć.

– Najgorsze już minęło. Tak mi mówią… Jeśli nie… – Mardonios wzruszył ramionami i skrzywił się z bólu, jaki mu sprawił ten gest.

Wokół nas rozbrzmiewały zwykłe odgłosy ruchliwego portu. Ludzie coś wołali, skrzypiały liny okrętowe i okrągłe babilońskie łodzie chlupotały płynąc pod prąd.

– Nie przeszkadza ci ten hałas? Mardonios potrząsnął głową.

– Lubię to. Kiedy zamykam oczy, wydaje mi się, że nadal jestem z flotą. Chcesz popłynąć ze mną na wiosnę?

– Do Tracji? – Sam nie wiem, dlaczego nietaktownie wymieniłem akurat miejsce, gdzie nie tylko został ranny, lecz także gdzie podczas burzy stracił część floty.

Zmarszczył czoło.

– Tak, do Tracji również. Tam, gdzie teraz zbuntowali się twoi krewniacy.

– Abdera może się buntuje, ale nie rodzina Lais. Oni wszyscy są po stronie Persji.

– Poznałem twojego dziadka. Nie miałem pojęcia, że jest aż tak bogaty.

– Żałuję, że nigdy z nim się nie zetknąłem. Wiem, że zawsze był wierny Wielkiemu Królowi.

– Jest Grekiem. – Mardonios szarpnął liny hamaka, żeby go bardziej rozkołysać. – Po co podniecasz Kserksesa opowieściami o Indiach? – Przybrał ton oskarżycielski.

– Pytał, więc mu opowiedziałem. Jeżeli chcesz, tobie też opowiem. Nasza przyszłość jest na wschodzie.

– Bo wychowałeś się na wschodniej granicy. – Mardonios był rozdrażniony. – Nie masz wyobrażenia, jaka jest Europa. Jaka bogata, w srebro, zboże, ludzi.

– Dariusz próbował zdobyć Europę, pamiętasz? Poniósł klęskę.

– To zdrada. – Mardonios wcale nie żartował. – Wielki Król nigdy nie został pokonany.

– Tak jak jego dowódcy nigdy nie bywają ranni? – Zawsze rozmawiałem z Mardoniosem jak równy z równym. Nie sądzę, żeby to lubił, ale skoro on, ja i Kserkses byliśmy nierozłączni przez tyle lat, nie bardzo wypadało mu protestować. W końcu Mardonios lubił mnie bardziej niż ja jego. To zawsze daje pewną przewagę. Nie mogłem dowodzić armią, nie stanowiłem więc dla niego zagrożenia. Uważał też, że zdoła wpłynąć na rady udzielane przeze mnie Kserksesowi.

– To był głupi błąd. – Zmienił pozycję w hamaku. Usiłowałem nie patrzeć na jego nogę i oczywiście nie odrywałem od niej wzroku.

– Nie wiem, dlaczego t y nie miałbyś poprowadzić wyprawy na Indie.

Opowiadałem się całkowicie za tak zwaną polityką wschodnią i nie zachwiałem się w tym po dziś dzień. Mardonios zaś był jedynym wykonawcą polityki zachodniej. Nie miał łatwego zadania. Wielki Król przestał interesować się Europą po klęsce nad Istrem; spędzał czas niepokojąc się o plemiona północne i wymyślając nowe sposoby zdobycia pieniędzy. W gruncie rzeczy Dariusz właściwie nie pragnął już dalszych podbojów, dopóki nie rozpaliłem jego wyobraźni opowieściami o Indiach i Chinach.

Przez wiele godzin kłóciliśmy się z Mardoniosem w tej cuchnącej kabinie. Od nieustannego kołysania robiło mi się niedobrze. Mardonios słyszał wprawdzie o moim prywatnym posłuchaniu u Dariusza, ale był zbyt sprytny, żeby spytać mnie, o czym mówiliśmy. Może zresztą już to wiedział. Na perskim dworze niewiele jest sekretów. Wiedziano już powszechnie, że przyjechałem do Babilonu z Kserksesem.

– Chciałbym, żeby Kserkses poprowadził następną wyprawę na Grecję. Ja zostałbym jego zastępcą. – Mardonios myślał, że jest subtelny.

– Atossa go nie puści. – Bynajmniej nie siliłem się na subtelność.

– Amestris go nakłoni. – Mardonios się uśmiechnął. – Ma wielki wpływ na naszego przyjaciela.

– Słyszałem o tym. I chce, żeby poszedł na wojnę?

– Oczywiście. Dręczy ją fakt, że cały splendor spada na mnie. Nie potępiam jej za to. Właśnie dlatego chcę podzielić się z nim zasługą podboju Europy.

– Jaką dokładnie część Europy masz zamiar podbić? – Nie było to pytanie retoryczne. W owych czasach wiedzieliśmy mniej niż obecnie o rozmiarach i różnorodności zachodnich krajów. Dzięki kupcom fenickim mieliśmy jakie takie pojęcie o portach i miejscach nadających się na porty wzdłuż północnego wybrzeża Morza Śródziemnego. Lecz wnętrze tego gęsto zalesionego i przeważnie bezludnego kontynentu stanowiło wtedy, tak jak i teraz, zagadkę, której nie warto rozwiązywać, tak przynajmniej ja uważam.

– Zasadniczo powinniśmy zburzyć Ateny i Spartę, a ich mieszkańców przywieźć tutaj, tak jak zrobiliśmy z Miletyjczykami.

Następnie zająłbym Sycylię. To olbrzymia wyspa, moglibyśmy uprawiać na niej dość zboża, żeby wyżywić całą Persję, dzięki czemu bylibyśmy mniej zależni od tego głupiego jęczmienia. – Mardonios się skrzywił. – Jeśli chcesz zrozumieć Babilończyków, pomyśl o jęczmieniu… i winie palmowym. Tylko tym się żywią i popatrz na nich!

– Są całkiem przystojni jak na czarnowłosych.

– Nie mówię o urodzie. Nie chcę nierządnic. Chcę wojowników, a tych nie ma tu wcale.

Ale niebawem się pojawili. Prawie całe stronnictwo greckie przy dworze znalazło się w kabinie.

Uściskałem się z sędziwym Hippiaszem.

– To będzie moja ostatnia wyprawa – szepnął mi do ucha. Choć był stary i chwiały mu się zęby, ciągle jeszcze jeździł konno tak, jak gdyby zrósł się z koniem. – Śniłem zeszłej nocy, że trzyma mnie w ramionach moja matka. To zawsze dobry znak. Teraz pewien jestem, że wkrótce będę w Atenach i złożę Atenie ofiarę.

– Miejmy nadzieję, tyranie. – Byłem uprzejmy. Demaratos uprzejmy nie był.

– Miejmy nadzieję, że dojdzie do wyprawy.

Spartanin spoglądał na mnie bez sympatii, a inni poszli za jego przykładem. Nawet różowa twarz Milona posmutniała na myśl, że mógłbym naprawdę być ich wrogiem.

Kiedy się żegnałem, Mardonios nalegał, bym znowu go odwiedził.

– Następnym razem będę miał dla ciebie mapę Europy, taką, jaka powinna ucieszyć każde Oko Króla. – Roześmiał się. Greccy spiskowcy zachowali powagę.

Słońce prażyło, kiedy wspinałem się po schodach z nadbrzeża do niskiej bramy, która wyznacza koniec alei Bel-Marduka. Czekał tu herold i moja straż przyboczna. Prawie o nich zapomniałem. Nie przywykłem jeszcze do przyjemności i niewygód związanych z wysoką rangą. Co innego odbierać należną cześć w obcym kraju jak Magadha, gdzie nie wiem nic o ludziach i jeszcze mniej mnie oni obchodzą, a co innego chodzić lub jechać konno główną ulicą Babilonu w asyście straży przybocznej z obnażonymi mieczami i herolda, który donośnie obwieszcza: „Droga dla Oka Króla!” I ludzie robią nam drogę. Cofają się jak od ognia, który mógłby ich poparzyć tak właśnie jak Oko Króla.

Gdy dwór zjeżdża do Babilonu, miasto jest zatłoczone. Świątynie zajmują się nie tylko religijnymi obrzędami i rytualnym nierządem, lecz także, co najważniejsze, wymianą pieniędzy i lichwą. Podobno banki zostały wymyślone przez Babilończyków; może to i prawda. Ale jest też prawdą, że gdzie indziej, całkiem niezależnie, Hindusi i Chińczycy opracowali własne systemy. Zawsze dziwiło mnie, że stopa procentowa wszędzie na świecie bywa zazwyczaj taka sama. A przecież kontakty między tymi trzema krajami były rzadkie i nieregularne. Dla mnie to wręcz tajemnicza sprawa.

Szedłem powoli przez wąskie i kręte boczne uliczki. Dzięki heroldowi i straży zdołałem dotrzeć do kancelarii Egibich, mało stosunkowo potrącany i opluwany. Czarnowłosi biorą odwet na swych perskich panach plując na nich, jeśli tylko wystarczająco gęsty tłum zapewnia bezpieczną osłonę.

Fasada budynku najpotężniejszego domu bankowego świata to nie zwracająca uwagi ściana z gliny, w której osadzono zwykłe cedrowe drzwi z malutkim okienkiem. Kiedy podszedłem blisko, drzwi się otworzyły. Czarni niewolnicy z rytualnymi szramami na twarzach wśród ukłonów zaprowadzili mnie na niewielki dziedziniec, gdzie zostałem przywitany przez głowę rodziny – drobnego, uśmiechniętego mężczyznę imieniem Szirik. Gdy mój herold obwieścił obecność Oka Króla, Szirik padł na kolana. Z szacunkiem pomogłem mu się podnieść.

Szirik był uprzejmy, czujny i całkiem niewrażliwy na moje dostojeństwo. Zawiódł mnie do długiego, wysokiego pomieszczenia o ścianach obudowanych półkami, na których zgromadzono tysiące glinianych tabliczek.

– Niektóre z tych zapisów mają ponad sto lat. Pochodzą z czasów, kiedy nasza rodzina dopiero przeniosła się do Babilonii. – Uśmiechnął się. – Nie, n i e byliśmy niewolnikami. Krąży legenda, że sprowadzono nas tu jako jeńców żydowskich po upadku Jerozolimy. Ale my nigdy nie byliśmy niewolnikami. Osiedliśmy w Babilonii dużo wcześniej, niż oni się tu pojawili.

Przyłączyli się do nas Fan Cz’y i jego rodak pracujący u Szirika. Zasiedliśmy przy okrągłym stole, otoczeni glinianymi tabliczkami, które reprezentowały miliony owiec, tony jęczmienia, stosy żelaza i prawie wszystkie monety z łucznikami wybite w mennicach.

Myślę, że mógłbym być wcale niezłym bankierem, gdybym nie był tak starannie wyszkolony, żeby nie zostać ani kapłanem, ani wojownikiem. Chociaż podzielam pogardę perskiej szlachty do handlu, brak mi jej pasji do wojny, polowania i nadmiernego picia wina. Chociaż jak kapłani mam głęboką wiedzę o religii, nie jestem pewien, c o jest prawdą. Chociaż usłyszałem ongiś głos Mądrego Pana, teraz na starość wyznaję, że usłyszeć i usłuchać to dwie różne sprawy. Pasjonuje mnie tajemnica stworzenia świata. Szirik przystąpił do rzeczy.

– Jestem skłonny sfinansować karawanę do Chin. Przekonał mnie Fan Cz’y. Tak jak i mego kolegę z sąsiedniego księstwa Wej… – Szirik wskazał na swego żółtego pomocnika, niesympatycznego osobnika z bielmem na oku, bladego jak kamień księżycowy. Szirik był ścisły we wszystkim, co mówił. Wiedział, że Wej jest nie królestwem, lecz księstwem. Jeśli tylko zdołał otrzymać informację, jakiej potrzebował, więcej, jakiej łaknął, nie popełniał żadnych błędów. Nigdy nie spotkałem człowieka, z wyjątkiem Dariusza, tak namiętnie ciekawego szczegółów. – Naturalnie są i trudności. – Ustawiał już przyszłego dłużnika w pozycji obronnej.

– Liczne, lecz do przezwyciężenia. – Fan Cz’y poduczył się nieco perskiego i posługiwał się nim w sposób przyjemnie dopełniający dziwnie akcentowaną, ale całkowicie płynną perszczyznę Szirika. Szirik był Babilończykiem, a mieszkańcy Babilonii do dzisiaj uchylają się od nauki perskiego z powodu, o którym nie mówi się głośno – bo wcześniej czy później Persowie albo sobie pójdą, albo zostaną wchłonięci przez starszą i wyższą kulturę babilońską.

Przez pewien czas omawialiśmy sposoby dotarcia do Chin. Najbezpieczniejsza wydawała się droga lądowa od Śrawasti do przełęczy górskich. Wszyscy zgadzaliśmy się, że droga morska trwa bez końca i że szlak od Baktrii na wschód jest nieprzejezdny z powodu plemion scytyjskich. Podczas rozmowy Szirik poruszał na liczydle krążkami z kości słoniowej tak szybko, że wirowały jak skrzydełka kolibra.

– Oczywiście, pojedyncza karawana nie ma żadnej wartości. – Szirik poczęstował nas winem w kubkach z litego złota; ich olśniewający blask zaskakująco kontrastował z zakurzonymi tabliczkami, które pokrywały ściany, jakby stłoczono tu cegły z jakiegoś umarłego miasta. A przecież właśnie dzięki tym niepociągającym, lecz tak żywym tabliczkom mogliśmy pić wino ze szczerozłotych kubków. – Załóżmy, że karawana dotrze do Lu czy Wej. Załóżmy, że druga karawana wróci szczęśliwie do Babilonu z towarami, których wartość będzie wyższa niż wartość wysłanego ładunku. Załóżmy, że wszystko to się zdarzy, chociaż szansę są jak siedem do jednego, że pierwsza karawana nie przybędzie na miejsce, i jak jedenaście do jednego, że karawana powrotna nie dotrze do Babilonu. – W jakiś sposób wyliczył chyba te szansę na liczydle. – Lecz skłonny jestem zaryzykować. Od pięciu pokoleń nasza rodzina marzy o otwarciu drogi między Babilonem, to znaczy Persją, i Chinami. Zawsze mieliśmy własne kontakty z królestwami Indii. – Szirik zwrócił się do mnie: – Kupiec-bankier, z którym robiłeś interesy w Benaresie, to nasz czcigodny kolega. Rzecz jasna, nigdy nie spotkamy się z sobą na tym świecie, ale jakoś udaje nam się wymieniać listy raz lub dwa razy do roku i załatwiać różne interesy.

Po upływie niespełna godziny Szirik przedłożył mi propozycję.,

– Naszym zdaniem, to przedsięwzięcie może uwieńczy sukces, jeśli będziesz towarzyszył karawanie jako poseł Wielkiego Króla do Państwa Środka. Jak wiesz, Chińczycy nadal utrzymują, że ich imperium istnieje.

– Istnieje – rzekł Fan Cz’y – i nie istnieje.

– Stwierdzenie godne Buddy – powiedział Szirik. Zdumiałem się słysząc imię Buddy z ust babilońskiego bankiera ponad dwa tysiące mil od brzegów Gangesu. Szirik wiedział niemal wszystko o świecie, w którym musiał robić interesy.

– Proponowałbym też najpokorniej, abyście ruszyli w drogę, zanim rozpocznie się wiosenna wyprawa.

– Nie będzie wiosennej wyprawy – oświadczyłem. Szirik uśmiechnął się po swojemu, łagodnie i tajemniczo.

– Nie mogę sprzeciwiać się Oku Króla! Zbyt mało znaczę. Pozwól mi więc, panie, powiedzieć, że gdyby jakimś cudem doszło do ataku jednocześnie z lądu i morza na Eretrię i na Ateny, koszta podjęcia takiej wyprawy byłyby olbrzymie. A Egibi i synowie musieliby w nich uczestniczyć z radością, zapewniam cię, że z radością! Ale wobec perspektywy wydatków wojennych radziłbym Oku Króla, skoro zaszczyciłeś nas, panie, dzisiaj swoją obecnością, abyś do ucha prześwietnego władcy, którego jesteś okiem, szepnął, że poselstwo do Chin należałoby wysłać, zanim flota perska opuści Samos.

– Nie będzie w tym roku wojny greckiej. – Byłem stanowczy w swojej niewiedzy. – Rozmawiałem… – Mało brakowało, a popełniłbym błąd, na jaki żaden dworzanin nie może sobie pozwolić: powtórzyłbym publicznie prywatną rozmowę z Wielkim Królem.

– … z dowódcą floty Mardoniosem – Szirik zręcznie uchronił mnie od gafy – który jest twoim najlepszym przyjacielem po twoim prawdziwie najlepszym przyjacielu, następcy tronu, jego wysokości Kserksesie, wicekrólu Babilonii… Tak, tak, tak. – Odnosił się do mnie mniej więcej tak jak grecki filozof, który przypadkowo jest niewolnikiem, odnosiłby się do syna swego pana. Był jednocześnie uniżony i wyniosły, uprzejmy i lekceważący.

– Tak. Właśnie wracam od Mardoniosa. Nie będzie wojny. Mardonios nie jest fizycznie zdolny do poprowadzenia wyprawy.

– To niestety prawda. Szlachetny Mardonios nie poprowadzi wojsk Wielkiego Króla. Ale będzie wojna. Decyzja zapadła. Dowództwo zostanie podzielone. Nie zdradzam ci tajemnic państwowych, bo gdyby to były naprawdę sprawy ściśle tajne, skąd mógłby znać je biedny Szirik z rodziny Egibich? Jednym wodzem będzie Artafernes, syn satrapy Lidii. Drugim Med Datis. Sześćset trier zawinie do portu w Samos. Popłyną na Rodos, Naksos, do Eretrii i Aten. Lecz ty sam, panie, wiesz już to wszystko. Zabawiasz się pozwalając niegodnemu starcowi robić z siebie głupca i opowiadać ci to, co zna każdy, kto uczestniczy w naradach u Wielkiego Króla.

Starałem się możliwie najlepiej udawać, że istotnie jestem powiernikiem państwowych tajemnic. W rzeczywistości byłem całkiem zaskoczony. Wprawdzie nie zdziwiło mnie, że bankier może wiedzieć coś, o czym ja nie słyszałem, ale nie miałem żadnych wątpliwości, że Mardonios także nic nie wie o wyprawie wiosennej, i miałem całkowitą pewność, że Kserkses nie orientuje się w planach ojca. Jeśli Szirik się nie mylił, to greckie stronnictwo, nie wiadomo jak, raz jeszcze nakłoniło Wielkiego Króla do podjęcia ryzyka wojny na zachodzie.

Zgodziłem się z Szirikiem, że poselstwo powinno podróżować razem z karawaną, i oświadczyłem, że zgłoszę się do Wielkiego Króla jako kandydat na posła. Podczas gdy układaliśmy plany, nie mogłem jednak myśleć o niczym innym jak tylko o dwulicowości Dariusza. Przyrzekł mi wyprawę na Indie. Wielcy Królowie nie są naturalnie zobowiązani do dotrzymywania obietnic danych swoim niewolnikom, lecz przecież sam Dariusz przyznał, że interesy Persji leżą na wschodzie. Dlaczego zmienił zdanie?

W owym czasie Kserkses lubił włóczyć się po Babilonie w przebraniu. Wdziewał płaszcz chaldejski w taki sposób, ażeby kaptur zasłaniał mogącą go zdradzić brodę przystrzyżoną w kształcie łopatki. Z zakrytą twarzą wyglądał jak niezbyt dobrze prosperujący młody kupiec z jakiejś wioski w górze rzeki. Kiedy Atossa wypominała mu te przygody, odpowiadał:

– Jeśli mają mnie zabić, zabiją mnie. Co ma się zdarzyć, to się zdarzy. – W końcu się zdarzyło.

W naszej młodości, za sprawą Atossy, Kserkses nigdy nie był zdany na samego siebie. Gdziekolwiek szedł, zawsze w pobliżu znajdowała się straż. Mimo to wyznać muszę, że jego wyprawy mnie niepokoiły.

– Dlaczego tak się narażasz?

– Bawi mnie to. Zresztą skoro nikt, łącznie ze mną, nie wie z góry, kiedy zamierzam zniknąć, wyklucza to zasadzkę, prawda?

Obaj z Kserksesem zniknęliśmy nazajutrz po mojej konferencji z Szirikiem. Oddaliłem herolda i straż, a przyboczni strażnicy Kserksesa przebrali się za chłopów przybyłych na targ. Kserkses, zadowolony, powiódł mnie przez dzielnicę owych prywatnych lupanarów, które pod każdym względem lepsze są od podobnych zakładów przy świątyni. W dobrym prywatnym lupanarze można zjeść smaczną kolację, posłuchać muzyki, przyjemnie spędzić czas ze stale tu mieszkającymi dziewczętami ze wszystkich stron świata. Dziewczęta te są często urocze i zawsze czyste.

Ulubiony zakład Kserksesa znajdował się w przejściu pomiędzy tylnym murem świątyni Isztar i targiem wielbłądzim. Właścicielką i patronką była wąsata kobieta, nie mająca pojęcia, kim jesteśmy. Zawsze jednak z udawaną czułością przypominała sobie przystojnego, szarookiego młodego Persa, który płacił dobrze i nie sprawiał jej kłopotu. Powitała nas w drzwiach zwykłym okrzykiem:

– Wytworni książęta, jesteście jak słońce rozjaśniające ciemności! Wejdźcie, wejdźcie!

Raczej groteskowo brzmiał tu język dawnego dworu babilońskiego, gdzie jak utrzymywała, spędziła dzieciństwo jako konkubina Nabonida. Inni właściciele podobnych domów w tej dzielnicy zapewniali nas, że była nie konkubiną, lecz kucharką. Złośliwość babilońska bywa wyszukana i zabawna, jeśli nie jest się celem żartów.

– Dzisiaj – powiedział jeden z jej leciwych konkurentów – starucha naprawdę wierzy, że była królową Babilonu. A pochodzi z samych dołów. Nie mogę zrozumieć, dlaczego tacy mili chłopcy jak wy nie trzymają się od niej z daleka. Jest chora na wszystkie możliwe choroby. I oczywiście to eunuch. Nie wiedzieliście? Nie zauważyliście jej zarostu?

Jak zawsze zapłaciliśmy z góry, co bawiło Kserksesa. Podobnie jak udawanie, że jest zwykłym śmiertelnikiem. Jak zawsze zapłaciłem za nas obu. Następcy tronu nie wolno mieć przy sobie sakiewki.

Potem zaprowadzono nas do dużego pokoju na samej górze, gdzie położyliśmy się koło siebie na niskim łożu.

Gospodyni pamiętała, że Kserkses lubi najbardziej wino z Helbonu, i przysłała nam tuzin dzbanów. Każdy przynosiła inna dziewczyna – przyjemny sposób przedstawienia nam towaru, jaki jest na składzie. W pokoju obok grano frygijską muzykę. Kiedy ostatnia dziewczyna postawiła ostatni dzban i wyszła, opowiedziałem Kserksesowi o mojej wizycie u Szirika.

Kserkses leżał wsparty na poduszce z kubkiem w dłoni; zamknął oczy i szepnął:

– Nie.

– Wielki Król nic ci nie mówił? – spytałem. W pokoju było ciepło i woń kadzidła przeniknęła wszystko, nawet wino. Nie mogę pojąć, dlaczego ludzie tak lubią ten natrętny zapach. Chyba dlatego, że jest tak rzadki. Satrapa Arabii dostarcza Wielkiemu Królowi jako daninę ponad sześćdziesiąt tysięcy funtów rocznie.

– Ojciec nic mi nie mówi. Rozmawiamy o budowlach. Rozmawiamy o tym wszystkim – Kserkses szerokim gestem wskazał jakby całą babilońską satrapię – jak się powinno tym rządzić, inaczej niż ja to robię. Czepia się. – Kserkses westchnął. – Datis nie jest groźny, ale mój kuzyn Artafernes… – Zamilkł.

– Miejmy nadzieję, że odziedziczył męstwo po ojcu. Byłem przy tym, jak w Sardes wybuchł pożar wskutek niedbalstwa starego.

– Gobryas nigdy nie odznaczył się na wojnie, a popatrz na jego, synów. – Nagle Kserkses się uśmiechnął, po raz pierwszy odkąd podzieliłem się z nim ostatnimi wiadomościami. – No cóż, przynajmniej Mardonios nie będzie dowodził. – Klasnął w dłonie, i jedna z dziewcząt pojawiła się w niskich drzwiach. – Chcę lidyjskiej muzyki – oznajmił. – I lidyjskich potraw.

W mgnieniu oka oba życzenia zostały spełnione. Podczas gdy wnoszono kolejne dania, kolejne melodie grano na dwunastostrunnych harfach. W przerwach między daniami mogliśmy rozmawiać.

– Zrobiłem, co w mojej mocy. Powiedziałem Dariuszowi, że powinniśmy wiosną ruszyć na wschód. – Kserkses włożył rękę do glinianego garnka z mięsem koźlęcia przyprawionym miodem i nasionami sosnowymi.

– I co on na to?

– Zgodził się ze mną. Powiedział: „Tak, powinniśmy iść na wschód.” To jego metody, naturalnie. Powiedział „powinniśmy” i odniosłem wrażenie, że mówi „pójdziemy”. Ale… coś tu jest dziwnego. Naprawdę podnieciły go twoje opowieści.

– Dlaczego więc…

– Nie wiem, dlaczego. Nigdy nie wiem, dlaczego. Widocznie zabrali się do niego nasi dworscy Grecy. Zwłaszcza Hippiasz. Ma wpływ na ojca. Nie wiem, na czym to polega. Ale za każdym razem kiedy ten starzec woła: „Na Atenę i Posejdona ślubuję, że złożę jeszcze kiedyś ofiarę na Akropolu!” – Kserkses znakomicie naśladował dźwięczny głos Hippiasza, w którym dopiero ostatnio pojawiło się starcze drżenie. – Dariusz ma łzy w oczach i przysięga, że mu pomoże.

– A co z królem Sparty?

– Zapytaj swoją matkę. – Ton Kserksesa był cierpki. – Ja z nim nie miałem do czynienia. Na pewno chce, żebyśmy przywrócili go do władzy. Cóż by innego? Podobno jest dobrym wojownikiem. Miejmy nadzieję, że Lais nauczy go kąpać się od czasu do czasu.

– Pokłóciłem się z Lais.

– O Greków? Kiwnąłem głową.

– O ciebie też. I o Mardoniosa.

Kserkses uniósł się na łokciu. Przyciągnął mnie tak blisko do siebie, że przylgnąłem z jednej strony twarzą do jego miękkiej wijącej się brody; poczułem zapach sandałowego drewna przenikający jego szaty i ciepło jego warg, kiedy szepnął mi do ucha:

– Czy ona truje Mardoniosa? Odsunąłem się.

– Nie – powiedziałem zwyczajnym głosem – według mnie ta dziewczyna wcale go nie kocha.

– A mnie mówiono, że go kocha, że usycha z miłości dzień po dniu, po jednej kropli w kubku. – Bawiła go nasza gra.

– Moim zdaniem, ta dziewczyna chce, by niektórzy ludzie myśleli, że jest zakochana, a naprawdę wcale nie jest.

Kserkses przytaknął.

– Rozumiem. Lecz nawet jeśli tak…

Ku mojej radości wystąpiła przed nami para indyjskich tancerek. Bliźniaczki z Takszaśili osłupiały, kiedy zwróciłem się do nich w ich własnym języku. Poprosiłem, żeby wykonały słynny taniec bajader, co chętnie zrobiły. Kserkses był urzeczony sposobem, w jaki poruszały brzuchami, najpierw w jednym kierunku, a potem w drugim. W przerwach między tańcami powiedział mi, że nie jest jeszcze całkiem pewien następstwa tronu.

– Tak czy owak, ty jeden możesz odziedziczyć tron. – Wyznaję, że nudziły mnie trochę te jego nieuzasadnione, jak mi się wydawało, obawy. Kserkses był następcą tronu od wielu lat. Nie miał rywali.

– Gobryas nadal chce, żeby panował jego wnuk. – Zaprzątała go jedna myśl. – I Artabazanes wciąż pamięta, że w pewnym okresie to on był następcą.

– Prawdę mówiąc, niemal o tym zapomniałem.

W czasie pobytu dworu w Ekbatanie Dariusz nagle oznajmił, że udaje się na północno-wschodnią granicę; ponieważ jest perskim, a właściwie medyjskim zwyczajem, że kiedy władca opuszcza kraj, musi wyznaczyć następcę, Dariusz wybrał swego najstarszego syna, Artabazanesa. W tym okresie mieliśmy obaj z Kserksesem po jakieś trzynaście czy czternaście lat. Nie interesowałem się tą nominacją, dopóki Lais nie spytała mnie, jak Kserkses na to zareagował. Na moją odpowiedź, że wcale się tym nie przejął, potrząsnęła głową. Po latach Kserkses wyznał mi, na jaki wysiłek musiał się zdobyć, żeby ukryć strach. – W końcu gdyby Dariusz nie wrócił z pogranicza, Artabazanes zostałby Wielkim Królem i zgładziłby wszystkich synów Atossy.

Podczas gdy opróżnialiśmy kolejne dzbany wina, Kserkses mówił o swoim bracie Ariamenesie jako o ewentualnym zagrożeniu. Ariamenes był także satrapą Baktrii, krainy skorej do buntów.

– Szpiedzy donieśli mi, że ma zamiar zająć moje miejsce.

– W jaki sposób?

– Trucizna. Bunt. Bo ja wiem…

– Co Atossa myśli o tym… swoim synu?

– Właśnie Atossa mnie ostrzegła. – Kserkses pokręcił ze zdziwieniem głową. – Pomyśl, ze wszystkich moich braci rodzonych i przyrodnich jedynym, którego zawsze lubiłem, jest właśnie Ariamenes, i to on zamierza mnie zabić.

– Jeśli nie zabijesz go pierwszy. Kserkses przytaknął.

– Niestety. Baktria jest daleko. Dlatego liczyłem na to – nie zdejmował dłoni z mego ramienia – że zdecydujesz się na północną drogę do Chin, przez Baktrię. – Kserkses mrugnął do mnie porozumiewawczo kocimi oczami.

Zlodowaciałem.

– To bardzo… przerażające zlecenie. – Zastanawiałem się rozpaczliwie, jak mógłbym zabić satrapę Baktrii w jego własnej stolicy?

– Jeszcze go nie otrzymałeś. Pamiętaj, że może kiedyś będziesz musiał złożyć dowody miłości do szwagra.

Spoglądałem na niego z osłupieniem przez opary wina, przez jakie i on patrzył na mnie. Po chwili uściskał mnie. Tryumfował.

– Omówiłem to z prawnikami. I wygrałem. W dzień Nowego Roku poślubisz moją siostrę.

– Nie jestem godzien. – Tak brzmi konwencjonalna odpowiedź. Tym razem jednak wydała mi się trafna. Kim byłem, aby poślubić córkę Wielkiego Króla? Powiedziałem to i więcej jeszcze. Kserkses nie zwracał uwagi na moje obiekcje.

– Musimy cię mieć w rodzinie. W każdym razie j a muszę cię mieć w rodzinie. Atossa jest zachwycona.

– A co na to Wielki Król?

– Z początku nie był zadowolony. Potem jednak zaczął mówić o Zoroastrze i o zawodzie, który sprawił wyznawcom twego dziadka, którego ceni ponad wszystkich magów. Wiesz, jakie przemówienie wygłasza, kiedy chce dostać coś za nic. W każdym razie nim skończył, zdążył przekonać sam siebie, że to on wpadł na pomysł twojego małżeństwa z jedną z jego córek, ażeby zmieszać krew Cyrusa Wielkiego z krwią świętego Zoroastra. To znaczy zmieszać moją krew, bo on przecież, choć z bocznej linii Achemenidów, nie jest spokrewniony z Cyrusem bardziej niż ty.

Resztę spędzonego w lupanarze dnia pamiętam jak przez mgłę. Pamiętam, że dzieliliśmy się z Kserksesem indyjskimi bliźniaczkami. Pamiętam, że wymiotowałem. Pamiętam, że gospodyni dała mi jakiś mocny napar, który natychmiast rozjaśnił mi w rozbolałej już głowie.

O zachodzie obaj z Kserksesem poszliśmy na niepewnych nogach przez kłębiący się tłum do nowego pałacu. U stóp ziguratu spytałem:

– Którą z twoich sióstr mam poślubić?

– Ożenisz się z… hm… – Urwał. Zamyślił się głęboko, po czym potrząsnął głową. – Nie pamiętam. Znam tylko dwie z pięciu. W każdym razie Atossa mówi, że dostaniesz najlepszą z całej piątki. Dlaczego nie zapytasz Lais? Ona zna harem.

– Nie rozmawiam z nią.

– To spytaj Atossę. Lub po prostu poczekaj i zobaczysz. – Kserkses uśmiechnął się w mosiężnym świetle wieczoru. – W końcu jaka to różnica? Twoja przyszła żona jest z Achemenidów i tylko to liczy się na tym świecie.

4

Z nieznanych powodów Wielki Król znowu zwrócił twarz w stronę zachodu. Za jego panowania nie będzie wyprawy na wschód. Ze smutkiem pożegnałem Fan Cz’y. Z radością ożeniłem się z córką Wielkiego Króla i przez następne pięć lat sprawowałem różne wysokie urzędy na dworze Dariusza, ciesząc się też ogromnie pożądaną pozycją Przyjaciela Króla, który to tytuł noszę do dzisiaj, lecz nie ośmieliłem się używać go na obecnym dworze. Zawsze byłem zdania, że godności tytularne i rzeczywiste powinny w rozsądnym stopniu być ze sobą zgodne.

Jako Oko Króla zostałem wysłany na inspekcję miast jońskich. Ta podróż służbowa sprawiła mi wiele przyjemności. Przede wszystkim, bardzo mnie honorowano nie tylko z powodu mojej wysokiej rangi, lecz także jako pół-Greka. Po drugie, mogłem odwiedzić Abderę, gdzie spotkałem się z dziadkiem, który przyjął mnie jak jedynego syna. Był bogaty. Był dowcipny. Był sofistą, nim wynaleziono ten gatunek. Co prawda Protagoras pracował za młodu jako drwal w jego posiadłościach i być może wywarł wpływ na dziadka. Możliwe też, że to dziadek wywarł wpływ na Protagorasa. Poznałem też mego wujka – twego dziadka, Demokrycie. Był wówczas osiemnastoletnim młodzieńcem. Interesowały go wyłącznie pieniądze. Nie będę kontynuować tematu, który znasz lepiej ode mnie.

Z Abdery pożeglowałem do domu. Monotonna podróż morska zakończyła się w Halikarnasie, gdzie przybiliśmy do brzegu o jasnym świcie, gdy na zachodzie widniały jeszcze gwiazdy. Wysiadając na ląd oczekiwałem prawie, że ujrzę siebie młodszego, jak gapię się nie tylko na pierwszy raz w życiu widziane morze, lecz także na postarzałe widmo dostojnego Oka Króla, którym mam zostać w przyszłości. Zamiast siebie w młodym wieku zobaczyłem dorosłego Mardoniosa we własnej osobie. Siedział na krańcu mola wśród rybaków wyładowujących sieci.

– Droga dla Oka Króla! – wrzeszczał mój herold.

– Droga jest wolna. – Mardonios wstał i ukłonił się nisko. – Witamy w Halikarnasie.

– Witam dowódcę floty! – Kiedy ściskaliśmy się, czułem pod ciężkim płaszczem jego wychudzone ciało. Upłynęły już dwa lata, odkąd odniósł ranę, i jeszcze ciągle nie wrócił do zdrowia. Choć twarz miał bladą, w jego pełnych życia niebieskich oczach wyraziście, jak u dziecka, odbijało się poranne jasne światło morza.

– Żyję zupełnie poza światem – powiedział, kiedy przechodziliśmy przez plażę na ulicę prowadzącą pod górę do pałacu Artemizji. – Niewidzialny. Zapomniany.

– Niewidzialny dla dworu. Ale nie zapomniany. Co tu robisz? Mardonios przystanął u stóp wzgórza. Ciężko oddychał i czoło miał zroszone potem.

– Po utracie dowództwa oświadczyłem Wielkiemu Królowi, że wolałbym usunąć się z dworu.

– Na zawsze?

– Kto wie? Na zawsze jest tylko śmierć. Czy nie tak, drogi kuzynie? – Obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem. – Kto by pomyślał, że uda ci się wżenić w naszą rodzinę!

– Ich rodzinę, drogi kuzynie. – Naśladowałem jego ton.

– Moją też, przez pokrewieństwo. Twoją przez małżeństwo. I niezachwianą miłość Kserksesa. – Kiedy zaczęliśmy piąć się do pałacu nad morzem, Mardonios wziął mnie pod ramię. Właściwie nie kulał, ale kroczył wyniośle, kołysząc się z boku na bok, gdyż usiłował odciążyć chorą nogę. W połowie drogi na wzgórze puścił moje ramię.

– Wspinanie się jest najgorsze – wysapał i opadł na występ w skalnym zboczu.

Usiadłem przy nim. Pod nami domy miasta wyglądały jak kości do gry rozsypane gęsto na nierównym brzegu sinego kanału, który oddziela stały ląd od ciemnozielonych gór wyspy Kos. Dom boga Pana – przebiegło mi przez głowę i przywołałem się do porządku. Pomyślałem o piratach, którzy żyją w tych uroczych górach, o niedbałej administracji cywilnej wyspy, o zaległych podatkach. Byłem pod każdym względem wyłącznie surowym inspektorem, niezłomnie nieprzekupnym Okiem Króla.

Mardonios powiedział:

– Kiedy Datis i młody Artafernes ruszyli do Grecji, natychmiast przyjechałem do Halikarnasu. I odtąd stale tu mieszkam.

– Wracasz do sił?

– Tak. – Spojrzenie Mardoniosa było nieco wyzywające. – Spodziewam się objąć dowództwo w przyszłym roku.

– Ale czy w przyszłym roku będzie wojna? Bo i w jakim celu, jeśli Ateny zostaną zburzone? – Wydłubywałem skamieniałą rybkę uwięzioną w wapiennej skale, pozostałość z okresu babilońskiego potopu.

– Celem jest Wielka Grecja. Sycylia, Italia: – Mardonios się uśmiechnął. – Nie pokazałem ci jeszcze swojej mapy?

– Nie. Ale ja też nie pokazałem ci mojej mapy królestw Indii.

– Nigdy się z sobą nie zgodzimy.

– Nie. Lecz czy ci nie wszystko jedno? – Byłem dziwnie rozgoryczony. – Ty zawsze wygrywasz. Masz magiczny wpływ na Wielkiego Króla. Mówisz mu, żeby zaatakował Greków, i on atakuje.

– To Hippiasz ma magiczny wpływ. Jest czarownikiem. – Mardonios mówił poważnie. – Ja tylko modlę się, żeby jego czary nadal były skuteczne. Popatrz, taki stary, a popłynął z flotą. Jak wszyscy, nasi Grecy, prócz Demaratosa, który pozostał w Suzie, gdzie ma Wielkiego Króla tylko dla siebie.

– Czego twoim zdaniem chce Demaratos?

– Chce mieć cały świat! Co innego warto posiadać? – Mardonios nie mówił, lecz wręcz wrzeszczał mi do ucha i jego blada twarz na moment poróżowiała. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że powróci do zdrowia i raz jeszcze dostanie, jeśli nie cały świat, to w każdym razie dowództwo wojsk Wielkiego Króla.

Zbliżył się do nas pastuch ze stadem kóz. Skłonił się nisko, powiedział coś w tutejszym narzeczu i poszedł dalej. Najwyraźniej nie miał pojęcia, kim jesteśmy. Byliśmy dla niego po prostu cudzoziemcami w drodze do pałacu nad morzem. Reakcja Mardoniosa odpowiadała mojej.

– Panujemy nad milionami ludzi – rzekł z pewnym zdumieniem – a oni nie znają nawet naszych imion.

– Naszych może nie znają. Ale wiedzą, że Dariusz jest Wielkim Królem.

Mardonios potrząsnął głową.

– Ten pastuch nie wie, kto to Dariusz.

Byłem odmiennego zdania, więc się założyliśmy. Mardonios pozostał na swojej skalnej grzędzie, a ja przecisnąłem się przez stado kóz do pastucha, który wydawał się przestraszony. Odezwałem się do niego; coś mi odpowiedział. Jego prymitywne doryckie narzecze okazało się dla mnie równie trudne do zrozumienia, jak dla niego moja jońska greczyzna. Ostatecznie znaleźliśmy wspólny język wystarczający dla moich celów, to znaczy po prostu do postawienia pytania:

– Kto jest twoim władcą?

– Demetrios, młody panie. Całe tylne zbocze tej góry do niego należy. Te kozy też.

– A kto jest panem Demetriosa?

Pastuch zmarszczył czoło i zastanowił się. Podczas gdy zmagał się z nową dla siebie koncepcją, ze spokoju skorzystała wesz, żeby odbyć szybką podróż od włosów odgarniętych z lewego ucha pasterza do jego potarganej brody, która zaczynała się w połowie policzków. Wesz znalazła bezpieczne schronienie w gęstwinie brody, co mnie ucieszyło; nie będący z natury myśliwym staje zazwyczaj po stronie uciekających.

– Nie wiem – rzekł w końcu.

Wskazałem na szary pałac wznoszący się nad nami.

– A królowa?

– Królowa? – Powtórzył ten wyraz, jak gdyby nigdy dotychczas go nie słyszał.

– Pani, która tam mieszka.

– Ach ta p a n i! Tak, widziałem ją. Jeździ konno jak mężczyzna. Jest bardzo bogata.

– To królowa Halikarnasu.

Pasterz skinął głową. Wyraźnie nie orientował się, o czym mówię.

– Tak. Tak. Kozy mi się rozbiegną, młody panie.

– A kto jest jej panem?

– Chyba mąż.

– To wdowa. Ale nad nią stoi ktoś jeszcze i to jest jej władca. Znowu użyłem nie znanego mu określenia.

– Władca? – powtórzył. – Ja bardzo rzadko przychodzę na tę stronę gór. Dużo tu takich, co ich nie znam.

– Ale na pewno znasz imię Wielkiego Króla. To twój władca i mój i wszyscy znają jego imię.

– A jakież to imię, młody panie?

Mardonios był zachwycony, że wygrał zakład. Ja nie.

– Musi być jakiś sposób dotarcia do tych ludzi – powiedziałem.

– Po co sobie tym zawracać głowę? Ten pastuch strzeże swoich kóz i płaci coś w rodzaju czynszu właścicielowi ziemi, który płaci podatki królowej, a ta płaci daninę Wielkiemu Królowi. Czego więcej można wymagać od takiego kmiotka? Dlaczego ma głowić się nad tym, kim my jesteśmy, czy kto to jest Dariusz?

Kiedy wspinaliśmy się na szczyt, pot zrosił twarz Mardoniosa jak ciepły deszcz indyjski.

– Dwór to nie cały świat – oświadczył dość nieoczekiwanie.

– Nie. – Byłem w najwyższym stopniu Okiem Króla. – Ale to nasz świat i ich również. Czy wiedzą o tym, czy nie.

– Nie byłeś nigdy na morzu. – Odpowiedź Mardoniosa zabrzmiała zagadkowo. Gdy przypomniałem mu, że przepłynąłem przez morze południowe, potrząsnął głową. – Nie to mam na myśli. Nigdy nie dowodziłeś własnym okrętem. Nic nie da się z tym porównać.

– Tak, panie morza – zakpiłem z niego przyjaźnie. Nie mógł mi się odwzajemnić. Znowu zabrakło mu tchu. Usiedliśmy na złamanej kolumnie akurat naprzeciwko pałacu i przyglądaliśmy się wchodzącym i wychodzącym petentom.

– Co nowego u Kserksesa? – Mardonios wytarł twarz rękawem. Słońce utraciło chłód wczesnego świtu i upał zdawał się teraz wydobywać z samej ziemi.

– Siedzi w Persepolis. Buduje.

– Buduje? – Mardonios podniósł szyszkę sosnową. – To nie jest życie. – Rozchylił twarde płatki szukając nasionek. Nie znalazł żadnego i cisnął szyszką w drzewo, z którego spadła. – Powiedziałem Wielkiemu Królowi, że Kserkses powinien poprowadzić wojska przeciw Atenom. – Było to kłamstwo, ale nie zaprzeczyłem. – Dariusz zgodził się ze mną.

– Kserkses jednak nie dostał pozwolenia.

Mardonios pocierał dłoń o szorstką granitową powierzchnię kolumny.

– Kserkses musi odnieść jakieś zwycięstwa. – Pieścił kamień, jakby to był koń. – W zeszłym roku, kiedy uświadomiłem sobie, że nie starczy mi sił na wyruszenie w pole, poradziłem Dariuszowi, by odwołał wyprawę na zachód i posłał armię do tego twojego małpiego kraju.

– Mówisz prawdę? – Pytanie było niegrzeczne, ponieważ nie znałem odpowiedzi.

– Perski szlachcic nigdy nie kłamie – rzekł bez uśmiechu Mardonios. – Nawet – dorzucił – kiedy nie mówi prawdy. – Wyglądał na cierpiącego. – Tak, powiedziałem prawdę. Dla siebie chcę tylko jednego, zwyciężyć Greków; i nie chcę dzielić tej zasługi z Artafernesem i Datisem. Toteż miałem nadzieję, że w tym roku Kserkses powiedzie wojska za Indus.

– A w przyszłym roku ty powiódłbyś wojska na zachód?

– Tak. Tego właśnie chciałem. Ale nie udało mi się tego osiągnąć. Wierzyłem mu. Ostatecznie nie było tajemnicą, że chce zostać satrapą Grecji. Obecnie wyglądało na to, że to młody Artafernes cieszyć się będzie tym wysokim urzędem, zmieniłem więc temat.

– Czy królowa Artemizja jest zadowolona ze swojej pozycji? Mardonios się roześmiał.

– Z której? Zajmuje ich kilka.

– Mówię jako Oko Króla. Królowa omija satrapę. Załatwia wszystko bezpośrednio z Wielkim Królem. Satrapie się to nie podoba.

– Za to Artemizji się podoba i miejscowej ludności. To jest doryckie miasto, a Dorowie zawsze wielbią rodzinę królewską. Poza tym osobiście też cieszy się popularnością, sam się o tym przekonałem. Kiedy odsunąłem od władzy jońskich tyranów, usunąłem i Artemizję. Zawiadomiła mnie, że jeśli chcę obalić dynastię tak starą jak bogowie, będę musiał pokonać ją na polu bitwy.

– W walce wręcz?

– Tak to należało rozumieć. – Mardonios się uśmiechnął. – W każdym razie ja z kolei przysłałem jej uspokajający list, w ślad za którym pojawiłem się we własnej przystojnej osobie z nogą całą i zdrową.

– Padła przed tobą na podłogę?

– Nie. Przywitała mnie siedząc na tronie. A potem leżąc w łóżku. Podłogi są dla bardzo młodych. To niezwykła kobieta i oddałbym… oddałbym swoją chorą nogę za małżeństwo z nią. Ale to niemożliwe. Żyję więc z nią całkiem jawnie, jakbym był jej małżonkiem. Zdumiewające. Ci Dorowie nie są podobni do innych Greków ani w ogóle do innych ludzi. Kobiety robią, co im się podoba. Dziedziczą majątki. Mają nawet swoje własne igrzyska, zupełnie jak mężczyźni.

Nigdy nie byłem w żadnym doryckim mieście prócz Halikarnasu. Podejrzewam, że Halikarnas to najlepsze z tych miast, tak jak Sparta najgorsze. Niezależność doryckich kobiet zawsze drażniła Kserksesa. W końcu rozwiódł się lub odesłał do domu swoje doryckie żony i konkubiny twierdząc, że nie może znieść ich melancholii. Naprawdę one mają za złe, że zamyka się je w haremie! Odkryłem, że wcześniej czy później człowiek się spotyka z najdziwniejszymi rzeczami odbywając odpowiednio dalekie podróże.

Artemizja przyjęła nas w długiej niskiej komnacie o małych okienkach z widokiem na ciemnozieloną wyspę Kos. Była tęższa, niż zapamiętałem, ale zachowała złote włosy i przyjemną twarz mimo niedawnych narodzin drugiego podbródka.

Herold zapowiedział mnie zgodnie ze zwyczajem. Królowa też zgodnie ze zwyczajem złożyła ukłon nie przede mną, lecz przed moim urzędem. Gdy już powitała mnie w Halikarnasie, przekazałem jej wyrazy przywiązania, które Wielki Król żywi dla swego wasala. Donośnym głosem ślubowała posłuszeństwo perskiej koronie; potem nasza świta się oddaliła.

– Cyrus Spitama to srogi inspektor. – Mardonios był teraz w dobrym humorze. – Przysiągł, że o połowę podwyższy daninę, którą płacisz. – Wyciągnął się na wąskim łóżku ustawionym tak, był mógł spoglądać na port przez okno. Powiedział mi, że spędza dni patrząc, jak przypływają i odpływają statki. Tego ranka, o brzasku, kiedy rozpoznał żagle mojego okrętu, pokuśtykał do portu, żeby mnie przywitać.

– Mój skarbiec jest do dyspozycji Wielkiego Króla. – Artemizja zachowywała się oficjalnie. Siedziała wyprostowana na wysokim drewnianym krześle. Ja siedziałem niemal równie sztywno na krześle nieco niższym. – Tak samo jak moje wojska i jak ja.

– Powtórzę to władcy wszystkich krajów.

– Możesz mu też powiedzieć, że jeśli Artemizja mówi, że jest do jego dyspozycji, to naprawdę tak myśli. Nie w haremie. Na polu bitwy.

Widać było chyba po mnie, jak bardzo jestem zaskoczony. Artemizja przy całej swojej wojowniczości zachowała całkowity spokój.

– Tak, gotowa jestem o każdej porze poprowadzić moją armię do każdej bitwy, jaką Wielki Król uzna za stosowne stoczyć. Miałam nadzieję, że przyłączę się do wiosennej wyprawy na Ateny, niestety, Artafernes mnie nie chciał.

– Teraz pocieszamy się nawzajem – rzekł Mardonios. – Dwaj wodzowie bez wojny, w której mogliby walczyć.

Artemizja była trochę zbyt męska na mój gust. Figurę miała kobiecą, o pełnych kształtach, ale zwrócona w moją stronę jasna, surowa twarz przypominała twarz scytyjskiego wojownika. Brakowało jej tylko wąsów. Mimo to Mardonios mówił mi, że z wielu setek kobiet, z którymi spał, ona umiała sprawić w łóżku najwięcej przyjemności. Nigdy nie wiemy, jacy naprawdę są ludzie.

Rozmawialiśmy o wojnie w Grecji. Nie dotarły do nas żadne nowiny, odkąd Artafernes spalił Eretrię i mieszkańców miasta obrócił w niewolników. Do tej pory najpewniej zajął już Ateny. Ponieważ Mardonios usunął jońskich tyranów, żywioły demokratyczne w Atenach sprzyjały Persom i nie przewidywano silnego oporu ze strony miasta. W końcu większość ateńskich przywódców albo opowiadała się za Persją, albo była na perskim żołdzie lub też jedno i drugie.

Kiedy mówiłem o naszym zwycięstwie w Eretrii, Mardonios pogrążył się w milczeniu i Artemizja wyglądała na zaniepokojoną. Nie był to temat obliczony na wzbudzenie zachwytu w naszym rannym lwie. Artemizja przerwała moją głęboką analizę sytuacji wojennej w Grecji.

– Podobno poślubiłeś niedawno córkę Wielkiego Króla? Mardonios poweselał.

– Tak. Jest teraz moim kuzynem. Jednego dnia jest czymś w rodzaju maga żłopiącego haomę, a nazajutrz już członkiem rodziny królewskiej.

– Nie jestem magiem. – Zawsze irytuje mnie, kiedy ludzie tak mówią, o czym Mardonios dobrze wie. Tacy już są przyjaciele z dzieciństwa, jeżeli nie stali się otwartymi wrogami.

– Tak on twierdzi. Ale niech tylko znajdzie się koło ołtarza ognia, natychmiast chwyci święte gałązki i wyrecytuje…

– Która ze szlachetnych pań jest matką twojej żony? – Artemizja uciszyła go z całą stanowczością.

– Królowa Atossa – odpowiedziałem sztywno – córka Cyrusa Wielkiego, po którym noszę imię. – Trochę mnie zdziwiło, że Artemizja nie zna imienia mojej żony. Może zresztą znała, lecz wolała udawać, że nie zna.

– Mieszkamy tak daleko od wszystkiego tutaj nad morzem. Czy wiesz, że nigdy nie byłam w Suzie?

– Pojedziesz ze mną, kiedy wrócę na dwór. – Mardonios powoli podnosił i opuszczał chorą nogę ćwicząc jej mięśnie.

– Nie sądzę, żeby to było taktowne. – Artemizja obdarzyła mnie jednym ze swoich rzadkich uśmiechów; wyglądała kobieco, nawet ładnie. – Jak nazywa się twoja dostojna żona?

– Parmys.

Demokryt chce wiedzieć więcej o moim małżeństwie. Zastanawia go imię mojej żony. Mnie też zdziwiło. Pamiętając, jak Atossa pomstowała na Parmys, żonę Dariusza, nie wierzyłem własnym uszom, kiedy marszałek dworu powiedział mi, że mam poślubić Parmys, córkę Atossy. Poprosiłem eunucha, by powtórzył imię, co uczynił, dodając: – To najpiękniejsza z córek królowej Atossy. – Ta konwencjonalna dworska formułka nie oznacza absolutnie nic, jeżeli nie coś zgoła przeciwnego. Gdy spytałem, czy nazwano ją Parmys na cześć córki uzurpatora, marszałek nie umiał lub nie chciał udzielić odpowiedzi.

Atossa nic mi nie wyjaśniła.

– Parmys to dla Achemenidów ważne imię, nic poza tym. Przekonasz się, że ma przykre usposobienie, ale jest bardzo inteligentna. Dwie cechy, jakich j a nie chciałabym u żony, gdybym była mężczyzną, co niestety, nie zostało mi dane. Zresztą to nieistotne, jaka ona jest, lecz kim jest. Weź ją i bij, jeśli okaże się zbyt nieznośna.

Wziąłem ją. Zbiłem raz jeden. Nie przydało się to na nic. Parmys okazała się kobietą o gwałtownym temperamencie i silnej woli, i Atossa się pomyliła. Fizycznie podobna była do Dariusza, ale te same rysy, które twarz Wielkiego Króla czyniły przystojną, na jej twarzy całkiem do siebie nie pasowały. Kiedy pobraliśmy się, miała osiemnaście lat i przerażało ją, że to ja będę jej mężem. W najgorszym razie spodziewała się jednego z Sześciu, w najlepszym – korony któregoś z sąsiednich królestw. Została natomiast żoną byle Oka Króla. Na domiar złego należała do fanatycznych czcicieli demonów i zatykała uszy na każdą wzmiankę o Zoroastrze. Przy jakiejś okazji obraziła mnie tak, że uderzyłem ją z całych sił grzbietem dłoni. Upadła na niski stolik i złamała sobie lewy nadgarstek. Powiadają, że kobiety kochają mężczyzn, którzy traktują je brutalnie. W przypadku Parmys okazało się to nieprawdą. Od tego momentu nienawidziła mnie jeszcze bardziej.

Przez kilka lat miałem własny dom w Suzie, Parmys dzieliła kobiecą część z Lais, która oczywiście bardzo ją polubiła. Przewrotność Lais jest bezgraniczna. Nie umieściłem w domu konkubin, gdyż nie był na to dość duży, i nie wziąłem innych żon. Toteż obie panie spędzały wiele czasu razem. Nie chciałem nigdy wiedzieć, o czym rozmawiają. Mogę sobie te rozmowy aż za dobrze wyobrazić.

Po przyjściu na świat nieżywej córki przestałem widywać Parmys. Kiedy Kserkses został Wielkim Królem, poprosiłem go, żeby przyjął ją z powrotem, co uczynił. Umarła podczas mojego pobytu w Chinach. To jest bardzo żałosna historia, Demokrycie, i nie widzę powodu, żeby się nad nią rozwodzić.

Zapytałem Artemizję o jej stosunki z satrapą. Jako Oko Króla byłem zdecydowany naprawić błędy i sprawić jej trochę koniecznych kłopotów. Artemizja odpowiadała na moje pytania niezwykle dowcipnie.

– Nasze wzajemne stosunki są znakomite. On nigdy nie przyjeżdża z wizytą do mnie, a ja nigdy nie wyjeżdżam z wizytą do niego. Płacę daninę wprost do skarbu w Suzie i skarbnik wydaje się zadowolony. Skarbnik odwiedzał mnie wielokrotnie.

– Kto jest skarbnikiem? – Mardonios lubił udawać, że nie zna imion urzędników kancelarii, ponieważ nie zamierza zniżać się do byle gryzipiórków. Ale jak my wszyscy i on dobrze wiedział, że rządy w imperium sprawują urzędnicy w kancelarii i eunuchowie w haremie.

– Baradkama – powiedziałem. – Uważają go za uczciwego. Wiem, że domaga się dokładnych rachunków z wydatków w Persepolis i jeśli ginie choć jeden transport drewna cedrowego, spadają głowy.

– Chciałabym być równie dobrze obsłużona. Na moją małą skalę. Nagle w sąsiednim pokoju rozległy się dźwięki liry. Mardonios jęknął. Artemizja siedziała bardzo sztywno.

Na progu stanął wysoki jasnowłosy mężczyzna odziany jak żebrak. W jednej ręce miał lirę, w drugiej laskę. Dość niezdarnie brzdąkał na lirze ręką, którą trzymał laskę. Zbliżając się do nas postukiwał laską w podłogę. Ślepcy przeważnie lubią tak chodzić, lecz ja do nich nie należę. Niewielu chyba ludzi zdaje sobie sprawę, że ślepiec wyczuwa przeszkodę, zanim się na nią natknie. Nie wiem, jak to wytłumaczyć, ale tak jest. Wskutek tego rzadko się potykam i nie wpadam na ściany. Niektórzy ślepcy jednak – najczęściej żebracy – lubią reklamować swe kalectwo i idąc stukają przed sobą laską.

– Witaj królowo! – Głos ślepca był donośny i niezbyt przyjemny. – Witajcie i wy, szlachetni panowie! Pozwólcie skromnemu poecie ucieszyć was pieśniami jego przodka, ślepego Homera, który narodził się na tamtej poprzecinanej łańcuchami górskimi, pobłogosławionej bystrą rzeką wyspie Kos. O tak, jestem tej samej krwi co ten, który śpiewał o owych Argiwach, pragnących zdobyć Troję o wysokich bramach. Ja też śpiewam pieśni, które śpiewał Homer, o pięknej Helenie i wiarołomnym Parysie, o nieszczęsnym Patroklesie i jego zagniewanym kochanku, Achillesie, o dostojnym Priamie i jego tragicznym upadku. Wysłuchajcie mnie!

Po czym bard zaczął śpiewać nieznośnie długą pieśń przy akompaniamencie kiepsko nastrojonej liry. Miał głos nie tylko przykry, lecz także ogłuszający. Najbardziej zaś osobliwa była jego pieśń. Jak wszyscy ludzie mówiący po grecku znałem na pamięć liczne fragmenty Homera i rozpoznawałem mnóstwo fraz, które padały, a raczej wyrzucane były z ust ślepca niczym kamienie miotane z procy. Najpierw odśpiewał nam wers z Iliady, brutalnie podkreślając sześciokrotny iktus. Potem przeszedł do zupełnie nowego wiersza, którego siedmiokrotny iktus często przeczył wręcz znaczeniu poprzedniego. Miałem uczucie, że śni mi się koszmar, jaki czasem nęka człowieka po nazbyt obfitym lidyjskim posiłku.

Gdy pieśniarz wreszcie zamilkł, Mardonios leżał cicho jak trup, Artemizja siedziała sztywno na swoim krześle, Cyrus Spitama zaś otwierał szeroko, a raczej mówiąc dosadniej wytrzeszczał, oczy.

– Panie – rzekła Artemizja – pozwól mi przedstawić sobie mego brata. Oto książę Pigres.

Pigres nisko mi się ukłonił.

– Skromnemu bardowi przyjemność sprawia śpiewanie dla argiwskiego pana.

– Właściwie jestem Persem – bąknąłem niezbyt mądrze. – To znaczy, jestem też oczywiście pół-Grekiem.

– Odgadłbym to! Oczy! Czoło! Majestatyczna powierzchowność tak przypominająca Achillesa.

– Nie jesteś więc ślepy?

– Nie. Ale jestem prawdziwym bardem, pochodzę od Homera, który mieszkał za tą cieśniną. – Wskazał za okno. Choć Homer urodził się nie na Kos, lecz na Chios, nie zaprotestowałem. – Przepływa przeze mnie jego muzyka.

– Właśnie słyszałem. – Zachowywałem się grzecznie. Po czym przypomniałem sobie, jak określił Achillesa. – Achilles miał przecież więcej lat od Patroklesa i na pewno żaden z nich nie miał homoseksualnych skłonności. Czy nie byli kochankami w greckim stylu?

– Musisz memu natchnieniu zezwolić na pewną swobodę, szlachetny panie. Nie jest też tajemnicą, że zdaniem mego przodka Achilles był młodszy, ale nie śmiał on tego powiedzieć.

– Pigres to ponowne wcielenie Homera – rzekła Artemizja. Nie wiedziałem, czy mówi poważnie. Mardonios leżał teraz odwrócony do nas plecami i chrapał.

– Zasnął perski Odyseusz – szepnął Pigres. – Musimy mówić cicho – dodał podnosząc głos. – Och, jak długa jest droga stąd do domu w Itace, gdzie jego małżonka, Penelopa, spiskuje, jak go zgładzić, gdyż woli być królową Itaki z haremem pełnym mężczyzn.

– Przecież Penelopę uszczęśliwił powrót Odysa i… – Przerwałem. Zorientowałem się raczej dość późno. Pigres był szalony. Opowiadano, że udaje tylko wariata, bał się bowiem Artemizji, która zagarnęła koronę należącą mu się z prawa po śmierci ojca. Jeśli ta opowieść jest zgodna z prawdą, to to, co zaczęło się jako przedstawienie, przeobraziło się w rzeczywistość. Noś zbyt długo maskę, a staniesz się do niej podobny.

Podczas rządów Artemizji Pigres przerobił całą Iliadę. Po każdym Homerowym wersie napisał własny. Rezultat był obłędny. Zwłaszcza kiedy sam to śpiewał. Napisał też niezwykle dowcipną opowieść o bitwie pomiędzy żabami i myszami, którą skromnie przypisał Homerowi. Pewnego letniego popołudnia zaśpiewał mi swoje dzieło nader miłym głosem i bardzo rozbawiła mnie uszczypliwość, z jaką kpił z wszelkich uroszczeń aryjskiej warstwy wojowników, do której należę i nie należę jednocześnie. Szczerze go oklaskiwałem.

– To wspaniały utwór.

– Oczywiście. – Przechylił do tyłu głowę ruchem ślepca. – Ułożył to Homer. Ja tylko śpiewam. Jestem jedynie jego głosem.

– Jesteś nowym wcieleniem Homera?

Pigres uśmiechnął się, przyłożył palce do warg i odszedł po cichu. Często zastanawiałem się, jakie były jego dalsze losy w wilgotnym pałacu morskim Artemizji.

Właśnie w Halikarnasie dotarły do nas złe nowiny z Grecji. Zapomniałem, kto je przywiózł. Chyba jakiś statek handlowy. Nie pamiętam też dokładnie, co nam powiedziano. Tak nas to jednak obu z Mardoniosem zaniepokoiło, że nazajutrz rano opuściliśmy Halikarnas i udaliśmy się do Suzy.

5

Do dziś Ateńczycy uważają bitwę pod Maratonem za największe zwycięstwo w dziejach wojen. Przesadzają, jak zwykle. Oto co się zdarzyło: Dopóki Datis nie splądrował Eretrii i nie spalił świątyń, Ateny gotowe były się poddać. Stronnictwu demokratycznemu przewodzili tam Alkmeonidzi, klan naszego znakomitego Peryklesa; dali oni znać, że jeśli Persowie pomogą im wygnać arystokratów, będą bardziej niż skłonni uznać Wielkiego Króla za najwyższego zwierzchnika. Co konkretnie zamierzali zrobić z Hippiaszem, nie jest jasne. Wprawdzie stronnictwo demokratyczne często sprzymierzało się z potomkami Pizystratesa, lecz epoka tyranów skończyła się i nawet samo to słowo – którym ongiś określano ziemski odpowiednik bóstwa – było teraz przeklęte.

Nigdy nie zdołałem zrozumieć, dlaczego tyrani popadli w taką niesławę. No cóż, Grecy to przecież najbardziej niestała i zmienna ze wszystkich nacji ludzkich, ponieważ tak łatwo się nudzą. Nie mogą znieść, żeby cokolwiek trwało długo. W ich oczach nic, co dawne, nie może być dobre, a nic co nowe, nie może być złe, dopóki się nie zestarzeje. Lubią radykalne zmiany we wszystkim, prócz własnego przekonania, że są narodem głęboko religijnym, co nie jest prawdą. Persowie są ich przeciwieństwem. Wielcy Królowie mogą przychodzić i odchodzić, często z rozlewem krwi, lecz monarchia jako instytucja trwa u nas niewzruszenie, tak samo jak w Indiach czy Chinach.

Burząc Eretrię Datis przegrał wojnę. Gdyby sprzymierzył się z eretryjskimi demokratami, zaofiarowaliby Dariuszowi ziemię i wodę; potem przy ich poparciu ruszyłby na Ateny, gdzie przyjęto by go życzliwie.

Demokryt sądzi, że gdyby nawet Eretria nie została zburzona, Ateńczycy stawiliby opór Persom. Ja o tym wątpię. Po wielu latach największy wódz ateński, Temistokles, wygnany przez lud, który ocalił, przybył do Suzy. Rozmawiałem z nim o Grekach w ogóle i o Ateńczykach w szczególności. Temistokles był przeświadczony, że gdyby oszczędzono Eretrię, nie doszłoby do bitwy pod Maratonem. Ale po zburzeniu Eretrii Ateńczycy w popłochu zwołali na pomoc swoich sprzymierzeńców. Spartanie, jak zawsze, przysłali wyrazy ubolewania. To wojownicze plemię jest nadzwyczaj pomysłowe w wynajdywaniu pretekstów do niehonorowania wojskowych sojuszy. Może akurat księżyc był w pełni lub na nowiu czy coś w tym rodzaju. Chociaż nigdy nie badałem tej sprawy, nie zdziwiłoby mnie, gdyby skarb perski zapłacił królom spartańskim za pozostanie w domu. Skarbnik, Baradkama, często się skarżył, że ze wszystkich ludzi opłacanych z tajnych funduszy skarbu Spartanie są najchciwsi i najmniej solidni.

Tylko Platejczycy odpowiedzieli na rozpaczliwe wezwanie Aten. I tak akurat naprzeciw wąskiej cieśniny, która dzieli Eretrię od Attyki, na równinie maratońskiej zajęły pozycje wojska ateńskie i platejskie pod dowództwem dawnego tyrana Miltiadesa. Z wytrawną polityczną zręcznością ten niegdysiejszy wasal Wielkiego Króla dał się, jako rzecznik konserwatystów, wybrać wodzem Aten. Był naturalnie znienawidzony przez demokratów. Lecz dzięki błędowi Datisa w Eretrii oba stronnictwa skupiły się wokół jego osoby i nasze wojska zostały zatrzymane. Nie, nie będę raz jeszcze staczać bitwy, którą i w tym momencie w każdej winiarni miasta starzy ludzie przeżywają na nowo ze wszystkimi radosnymi szczegółami. Powiem tylko, że straty Ateńczyków były nie mniejsze niż straty Persów. Ale kto w Atenach uwierzy, że taka może być prawda?

Nasi żołnierze we wzorowym porządku wsiedli na okręty; Datis wydał rozkaz, by flota pożeglowała wprost do Pireusu. Miał nadzieję, że zdoła zająć Ateny, zanim armia grecka wróci spod Maratonu. Kiedy okręty Datisa okrążały przylądek Sunion, Alkmeonidzi zasygnalizowali mu, że miasto jest puste i może przystąpić do ataku.

Lecz zaraz za Faleronem wiatry zatrzymały Datisa, a kiedy ustały, armia ateńska była już w mieście i skończyła się perska wyprawa. Datis popłynął do domu. W Halikarnasie nie dowiedzieliśmy się nic ponad to, że Datis i Artafernes zostali zmuszeni do odwrotu.

Nigdy nie widziałem Mardoniosa w tak znakomitym nastroju. Przybyło mu na wadze i od czasu do czasu zapominał nawet, że kuleje.

– W przyszłym roku ja będę dowodził – oznajmił, kiedy wyjeżdżaliśmy konno z Halikarnasu. Zapach fermentujących gron winnych wisiał w powietrzu, na ziemi leżały całe stosy rozkładających się czarnych oliwek.

– Mieli swoją szansę – tryumfował – i przegapili ją! Powinienem był wiedzieć. Przed wielu laty Sybilla z Delos przepowiedziała mi, że umrę jako pan całej Grecji. – Zwrócił do mnie rozpromienioną twarz. – Możesz mi towarzyszyć. Uczynię cię zarządcą Aten… Nie, to nie wystarczy. Nie zechcesz zarządzać kupą gruzu. Oddam ci Sycylię.

– Wolę Indie.

Jak się okazało, żadne z naszych marzeń nie miało się spełnić.

Dariusz był wściekły na Datisa. Młodego Artafernesa nie potępiał przez lojalność wobec jego ojca. Po prostu skreślił go z listy czynnych dowódców – ku radości Kserksesa. Lecz kiedy następca tronu spytał, czy mógłby poprowadzić następną wyprawę przeciw Atenom, Wielki Król odparł, że nie ma na to dość pieniędzy.

Musi mieć czas, żeby napełnić skarbiec, zbudować nową flotę, wyćwiczyć więcej wojska.

Ostatnie lata życia Dariusza upłynęły zaskakująco spokojnie. Pogodził się z faktem, że nigdy już nie stanie na czele armii. Doszedł także do wniosku, niesłusznie, że nie ma dowódców, których umiejętnościom mógłby zaufać. Choć Mardonios był nadal jego faworytem, Wielki Król lubił traktować ambitnego siostrzeńca jak człowieka w swoim wieku i tak samo zniedołężniałego.

– Co z nas za para! – powtarzał w ogrodach Ekbatany, kiedy spacerował powoli pod górę i w dół, trzymając się kurczowo ramienia Mardoniosa. – Dwaj starzy wojownicy, którzy mieli swój okres chwały. Popatrz na tę twoją nogę! Odciąłbym ją, gdyby była moja. Drewniana noga to nic złego, kiedy czas walki minął. A dla nas już minął. Jakież to smutne!

Dariusza bawiło dręczenie Mardoniosa. Nie pojmuję, dlaczego. Lubił przecież siostrzeńca bardziej niż kogokolwiek z mego pokolenia. Być może, skoro uświadomił sobie, że sam już nigdy nie wyjdzie w pole, chciał, aby i Mardonios poczuł się równie zbędny i rozżalony. Tak, w oczach starego Dariusza widniał żal, kiedy przyglądał się ćwiczeniom młodych dowódców.

Mardoniosa bynajmniej nie cieszyło, że przestał się liczyć jako czynny dowódca. Pewnego razu w ogrodach Ekbatany widziałem, jak wykonuje jakiś upiorny taniec, by pokazać Dariuszowi, że noga całkowicie mu się zagoiła. W istocie Mardonios nigdy już nie miał chodzić normalnie. Nieźle natomiast jeździł konno i nie miał żadnych kłopotów z wozem wojennym, do którego przywiązywał się rzemieniem, żeby nie opierać się na chorej nodze.

Podczas ostatnich lat życia Dariusza na dworze panowało ożywienie, niebezpieczna aura spisków i walki ze spiskami. Nie powiem, żebym te właśnie aspekty owego okresu wspominał z przyjemnością. Po pierwsze, nie miałem nic do roboty. Pochwalony za to, co zdziałałem jako Oko Króla, zostałem zwolniony z obowiązków i nie otrzymałem nowego stanowiska. Wcale jednak nie wypadłem z łask. Byłem nadal zięciem Dariusza. Nosiłem nadal tytuł Przyjaciela Króla. To, co się stało, często zdarza się na dworze. Władca już mnie nie potrzebował. Myślę także, że ilekroć Dariusz widział mnie w swoim otoczeniu, przypominał sobie owe krowy, o których niegdyś marzył, a których nigdy nie będzie pasł. Nikt nie lubi, kiedy mu przywodzić na pamięć to wszystko, czego n i e dokonał w życiu.

Dla dworu było oczywiste, że epoka Dariusza dobiega końca. Prawdę mówiąc, teoretycznie zdawaliśmy sobie sprawę, że nie może on już żyć długo, w praktyce jednak nikt z nas nie umiał sobie wyobrazić świata bez niego. Przez całe nasze życie Dariusz był Wielkim Królem. Nie znaliśmy innego. Nawet Kserkses nie widział naprawdę siebie na miejscu Dariusza, a Kserksesowi z całą pewnością nie brakowało wiary we własne dostojeństwo.

Atossa nadal rządziła haremem. Robiła, co mogła, dla poparcia wschodniej polityki i poniosła porażkę. Ale też żaden awanturniczy projekt nie miał szans na spodobanie się Dariuszowi w tych ostatnich latach. Spędzał czas przeważnie w ścisłym gronie doradców. Codziennie bywali u niego dowódca gwardii Aspatines i skarbnik Baradkama. Dariusz porządkował swoje sprawy.

Nagła śmierć Gobryasa oczyściła atmosferę. Już po paru tygodniach dawny następca tronu Artabazanes usunął się z dworu i przeniósł do Sydonu. Nigdy nie wrócił do Suzy. Atossa żyła dość długo, aby stać się świadkiem całkowitej klęski stronnictwa Gobryasa.

Chociaż Grecy byli obecnie mniej na widoku niż zwykle, Demaratos został powiernikiem Dariusza. Niewątpliwie czary Lais okazały się bardziej niż kiedykolwiek skuteczne. Na pewno dzięki jej wpływowi dbał o wiele bardziej o czystość niż dawniej i nie śmierdział jak lis w klatce. Inni Grecy albo już nie żyli, albo wypadli z łask.

Kserkses ciągle jeszcze budował pałace. Nie miał nic innego do roboty, prócz potajemnych spotkań z mężczyznami i eunuchami, których usług będzie potrzebował po śmierci Dariusza. W tym właśnie mniej więcej czasie Kserkses związał się z Artabanosem, młodym perskim dowódcą, którego łączyło dalekie pokrewieństwo z klanem Otanesa. Artabanos był ubogi i ambitny. We właściwym czasie Kserkses miał mu oddać dowództwo swojej straży przybocznej, a z drugiej izby kancelarii przejął jako marszałka dworu Aspamitresa, eunucha o niezwykłym uroku.

Kserkses i Mardonios byli znowu bliscy sobie jak… Miałem powiedzieć jak bracia, lecz w rodzinie królewskiej skutkiem pokrewieństwa częściej bywa rozlew krwi niż lojalność. W każdym razie znowu przyjaźnili się i zakładano, że Mardonios będzie naczelnym wodzem armii Kserksesa. Tak więc nader przebiegle i starannie Kserkses dobierał sobie ludzi, którzy mieli przyczynić się do jego zguby. Nawet teraz nie mogę powiedzieć, że któraś z owych nominacji była błędna sama w sobie. W końcu człowiek ma albo szczęście, albo pecha. Mój przyjaciel miał pecha. I już wtedy on o tym wiedział, a ja nie.

W ciągu ostatniego roku życia Dariusza kilkakrotnie spotykałem się z Egibimi w sprawie wysłania prywatnej karawany do Indii. Ale za każdym razem coś krzyżowało nasze plany. W tym samym mniej więcej czasie otrzymałem wiadomość od Karaki. Wyprawił drugi konwój z żelazem z Magadhy do Persji. Na nieszczęście gdzieś między Takszaśilą a Baktrą karawana zaginęła. Być może zagarnęli ją Scytowie: Zanim opuściłem Indie, opracowaliśmy sobie z Karaką prywatny szyfr. Dzięki temu z listu, który wyglądał jak rzeczowe sprawozdanie handlowe, mogłem dowiedzieć się, że Kosala już nie istnieje, że Wirudhaka nie żyje, że Adźataśatru jest panem doliny Gangesu. Ponieważ książę Dźeta był w łaskach u Adźataśatru, moja żona i nasi dwaj synowie – drugie dziecko też okazało się chłopcem – są bezpieczni. Poza tym nic nie wiedziałem. Tęskniłem za Ambaliką, zwłaszcza w tych rzadkich momentach, które spędzałem z Parmys.

W pięć lat po wyjeździe przesłał mi wiadomość Fan Cz’y. Jeszcze nie dotarł do Chin. Ale twierdził, że karawana postępuje naprzód. Odkrył nową drogę i był pełen nadziei w kwestii otwarcia szlaku jedwabnego z Chin do Persji. Przeczytałem ten list Kserksesowi, który zainteresował się nim na tyle, by przesłać kopię Wielkiemu Królowi. W miesiąc później otrzymałem oficjalne potwierdzenie od radcy do spraw Wschodu, po czym zapadło milczenie.

Mardonios w pewnym sensie był odpowiedzialny za śmierć Dariusza. Odzyskawszy zdrowie stał się znowu ośrodkiem resztek stronnictwa greckiego na dworze. O jego względy zabiegał zwłaszcza Demaratos. Nawiasem mówiąc, zabroniłem Lais przyjmować w moim domu Greków. Przestrzegała tego, kiedy przebywałem na miejscu. Lecz gdy tylko wyjeżdżałem z Suzy, wszyscy greccy pieczeniarze zbiegali się do mojego domu i nie miałem na to żadnej rady; chyba, żebym wypędził Lais – z pewnością niewłaściwy sposób postępowania z tracką czarownicą.

Mardonios chciał rozstrzygającej wojny z Grecją, podczas gdy Kserkses pragnął zwycięstwa w bitwie, jakiejkolwiek bitwie. Mardonios kusił Kserksesa sławą. Razem podbiją Grecję. Kserkses byłby wodzem naczelnym, Mardonios jego zastępcą. Ponieważ wcale już nie mówiono o Indiach, zostałem wyłączony z ich narad. Nie zmartwiło mnie to. Zawsze sprzeciwiałem się wojnom greckim, gdyż znałem Greków. Kserkses ich nie znal.

Moim zdaniem, Dariusz chciał pokoju. Wprawdzie w swoim czasie był zły na Datisa, że nie udało mu się zburzyć Aten, ale na pewno nie zaprzątał sobie tym głowy. Dariusz nigdy nie brał poważnie ani Aten, ani żadnego innego greckiego miasta. Jakżeby mógł, skoro ich czołowi politycy ciągle ściągali do Suzy prosząc, by pomógł im zdradzić rodzinne miasto? Chociaż Dariusz podziwiał Greków jako wojowników, nudziły go bezgranicznie ich wzajemne waśnie. W końcu oświadczył: – Dwie wyprawy to dosyć. – Pierwsza z nich była niewątpliwie sukcesem. Druga zaś nie tylko nie przyniosła rezultatów, lecz okazała się bardzo kosztowna. Postanowił, że trzeciej nie będzie.

To jednak nie powstrzymało Mardoniosa. Wywierał presję na wszystkich, łącznie z królową Atossą, która w końcu zgodziła się, że pora już, by Kserkses ruszył w pole. Usunięcie się Artabazanesa w dużym stopniu uśmierzyło jej obawy, wydawało się, że Kserkses nie ma rywala. Wspólne naciski na Dariusza okazały się katastrofalnie skuteczne.

Wielki Król wezwał nas do sali siedemdziesięciu dwóch kolumn w Suzie. Nie miałem wprawdzie przeczucia, że będzie to ostatnie publiczne wystąpienie Dariusza, ale pamiętam, że myślałem, jak bardzo zmienił się ów energiczny, młody zdobywca, którego po raz pierwszy ujrzałem w tej sali. Jeśli ongiś przebywał wśród nas lew, to teraz wlókł się w stronę tronu kruchy starzec. Wielki Król miał sześćdziesiąt trzy lata.

Demokryt chce wiedzieć, w jakim wieku był wówczas Kserkses. Kserkses, Mardonios i ja mieliśmy po trzydzieści cztery lata. Herodot myśli, że Kserkses miał ledwie osiemnaście. I to się nazywa historią. Chociaż nasza młodość już minęła, starość była równie odległa jak dzieciństwo.

Kiedy Kserkses pomagał ojcu zasiąść na wysokim złotym tronie, wszystkie oczy zwrócone były na gasnącego monarchę i jego następcę. Dariusz miał na głowie ostro zakończoną koronę wojenną. W prawej dłoni ściskał złote berło. Kserkses jak najdyskretniej uniósł bezsilną lewą rękę ojca i położył ją na poręczy tronu. Po czym zszedł na dół po tronowych stopniach.

– Król królów – zawołał głosem, który wypełnił całą salę. – Achemenida!

Staliśmy wyprostowani z dłońmi ukrytymi w rękawach. Patrząc na rząd młodych książąt i szlachciców myślałem o Kserksesie, Mardoniosie, o sobie i o Milonie sprzed tylu już lat. Teraz zastąpili nas młodzieńcy, tak jak Kserkses niebawem zastąpi skurczoną postać na tronie. Nic tak jak niezmienny dwór perski nie przypomina człowiekowi o obojętnym upływie czasu.

Kiedy Dariusz przemówił, głos jego był słaby, ale starannie modulowany.

– Mądry Pan żąda od nas ukarania Ateńczyków, którzy spalili nasze święte przybytki w Sardes.

Takiej formuły zawsze używała kancelaria, by uzasadnić wyprawę przeciw zachodnim Grekom. Wielokrotnie protestowałem wobec marszałka dworu. Mówiłem też z Kserksesem. Robiłem wszystko, co mogłem, żeby uzyskać zmianę formuły, lecz kancelaria jest jak ta przysłowiowa góra, której nie można ruszyć z miejsca. Kiedy powtarzałem im, że Mądry Pan nie ma nic przeciw burzeniu tych świątyń przez Greków lub przez kogokolwiek innego, nikt w kancelarii nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Nie uzyskałem też żadnej pomocy ze strony gminy zoroastryjskiej. Chcąc zachować pozycję najbardziej szanowanych kapłanów na dworze byli oni – i są nadal – najszczęśliwsi, gdy nikt się nimi nie interesuje. Od dawna już nie zważają na nakaz mego dziadka, aby nawracać wszystkich, którzy wyznają Kłamstwo. Mówiąc uczciwie, ja też tak postępuję. Jedynie gmina w Baktrii jest jeszcze względnie czysta i wojująca.

– Rozkazaliśmy zbudować sześćset trier. Ściągamy wojska ze wszystkich stron imperium. Powiększamy daniny, które płacić muszą satrapie.

Dariusz wskazał berłem na Baradkamę, i ten odczytał wykaz podatków. W sali słychać było ciche westchnienia, kiedy każdy ze zgromadzonych tu panów zapisywał podwyżki jego dochodów lub włości. Perskie klany są co prawda wolne od wszelkiego rodzaju opłat, ale wymaga się od nich, by wystawiały te oddziały wojska, które stanowią trzon armii perskiej. W pewnym sensie to głównie Persowie ponoszą koszty wojen toczonych przez Wielkiego Króla. Gdy tylko skarbnik skończył, Dariusz podjął:

– Nasz syn i dziedzic będzie dowodzić wyprawą. – Kserkses przez całe życie czekał na ten rozkaz, ale twarz jego nie zmieniła wyrazu. – Nasz siostrzeniec, Mardonios, stanie na czele floty.

To. była niespodzianka. Wszyscy spodziewali się, że Mardonios zostanie mianowany zastępcą wodza. Funkcja dowódcy floty mogła być z tym równoznaczna, lecz mogła też nie być. Król wolał nic nie wyjaśniać. Spojrzałem na Mardoniosa, który stał na prawo od tronu. Jego wargi rozchyliły się w uśmiechu pod ufryzowaną brodą. Był szczęśliwy. Ja nie. Pojadę do Grecji z Kserksesem. Gdybym przeżył tę kampanię, mógłbym jeszcze wrócić do Indii i zobaczyć Ambalikę i naszych synów. Nie kryję, że poczułem się bardzo przygnębiony. Nie widziałem dla Persji przyszłości na zachodzie. A przede wszystkim przyszłość dla siebie widziałem tylko na wschodzie. Przez fiasko mojego małżeństwa z Parmys Ambalika stała się dla mnie jeszcze bardziej pożądana. Demokryt chciałby wiedzieć, dlaczego nie miałem innych żon. Odpowiedź jest prosta: brakowało mi pieniędzy. A także gdzieś w jakimś zakamarku mózgu utkwiła mi myśl, że pewnego dnia osiądę na stałe z Ambalika w Śrawasti lub też sprowadzę ją i – co najważniejsze – moich synów do Persji.

Pod koniec audiencji Dariusz podniósł się pomagając sobie prawą ręką. Przez chwilę stał chwiejąc się lekko; prawa noga dźwigała cały ciężar jego ciała. Kiedy Kserkses uczynił ruch, jakby chciał go podeprzeć, Dariusz gestem nakazał mu się cofnąć. Po czym zaczął powoli, z wahaniem, z trudem, schodzić ze stopni tronu.

Na ostatnim stopniu wysunął osłabioną lewą nogę naprzód, by postawić ją, jak sądził, już na podłodze. Ale źle to obliczył. Był tam jeszcze jeden stopień. Niby wysokie, złocone, zatrzaskujące się drzwi Wielki Król obrócił się ku nam na prawej nodze i wolno, bardzo wolno, jak wydawało się osłupiałym dworzanom, runął twarzą na podłogę. W jednej ręce nadal ściskał berło, lecz korona mu spadła i ujrzałem ze zgrozą, że złota śmiercionośna obręcz toczy się wprost ku mnie.

Padłem na brzuch. Ponieważ to, co się zdarzyło, nie miało precedensu, wszyscy udawaliśmy martwych, nie śmieliśmy nawet drgnąć, podczas gdy Kserkses i marszałek dworu pomagali wstać Dariuszowi.

Kiedy Wielki Król mijał mnie, wpół niesiony i wpół wleczony, słyszałem jego ciężki oddech i na ciemnoczerwonej podłodze dostrzegłem smugę jasnej, świeżej krwi. Przeciął sobie wargę, złamał zdrową rękę. Zaczęło się umieranie Wielkiego Króla.

Nie doszło do greckiej wojny ani w tym roku, ani w następnym. Odłożono wojnę nie z powodu stanu zdrowia Dariusza, ale ponieważ Egipt wolał zbuntować się niż płacić podwyższone podatki. Tak więc armia, którą Wielki Król zgromadził dla podboju Grecji, miała teraz być użyta do pacyfikacji i ukarania Egiptu. Na wsze strony świata heroldzi głosili, że Dariusz wiosną ruszy na czele wojsk i Egipt zostanie zniszczony.

Lecz w trzy miesiące później, kiedy dwór przebywał w dusznym Babilonie, a Suzę zagrzebała w śniegu najgorsza za pamięci ludzkiej zamieć, Wielki Król umarł. Miał sześćdziesiąt cztery lata, panował trzydzieści sześć.

Śmierć dopadła Dariusza akurat w sypialni królowej Atossy. Kłócili się. To znaczy, jak oświadczyła Atossa, Dariusz chciał się kłócić, a ona, „jak zwykle próbowała się pojednać”.

Byłem w jej prywatnych komnatach w Babilonie. Nazajutrz mieliśmy wszyscy udać się na pogrzeb Dariusza i koronację Kserksesa.

– Wiedziałam, jaki jest chory. On też wiedział. Mimo to był strasznie wściekły, rzekomo na mnie, ale tak naprawdę to na siebie. Nie mógł ścierpieć własnej słabości, a ja nie mogłam go za to potępiać. Sama też nie umiem znieść swojej. W każdym razie przyjechał do mnie potajemnie, w damskiej lektyce z zaciągniętymi zasłonami. Nie mógł już chodzić. Nie panował nad swoim ciałem. Miał bóle. Leżał tutaj. – Atossa wskazała na miejsce między jej krzesłem a mną. – Wiedziałam, że umiera. On chyba nie wiedział. Ludzie rzadko zdają sobie z tego sprawę. W pewnym momencie choroby czas dla ciebie staje i myślisz, że nigdy nie umrzesz, bo jeszcze jesteś tutaj, żywy. Jesteś i to wszystko. Nic się nie zmieni. Próbowałam go rozerwać. Kiedy byliśmy młodzi, bawiliśmy się w zagadki. Dziwne, on lubił gry słowne, im bardziej skomplikowane, tym lepiej. Usiłowałam go więc zająć, proponowałam różne rozrywki. Ale on nie dawał się zabawić. Narzekał na Kserksesa. Nie odzywałam się. Narzekał na mnie. Nie odzywałam się. Znam swoje miejsce. – Atossa dla uzyskania efektu skłonna była do przesady. – Potem Dariusz chwalił naszego syna Ariamenesa. „To najlepszy spośród moich satrapów. Dzięki niemu przegnano z Baktrii północne plemiona.” Wiesz przecież, jak Dariusz lubił rozprawiać na temat tych dzikusów. „Chcę, żeby Ariamenes poprowadził wojsko na Egipt. Posłałem po niego.” W tym momencie nie mogłam już – niestety milczeć. „Przyrzekłeś Kserksesowi dowództwo na wiosnę – powiedziałam – i Kserkses jest twoim dziedzicem.” Potem Dariusz zaczął kasłać. Ciągle jeszcze słyszę ten straszny dźwięk.

Ku mojemu zdziwieniu po twarzy Atossy spływały łzy; głos jednak miała całkowicie opanowany.

– Wolałabym opowiadać, że nasze ostatnie spotkanie przebiegło spokojnie. Ale nie. Dariusz nie mógł zapomnieć, że tylko mnie zawdzięcza prawo do tego kraju, i nienawidził tej zależności. Nie pojmuję, dlaczego. Jeśli nawet koronę zdobył przebiegłością, to razem z koroną zdobył mnie i dzięki mnie został ojcem wnuka Cyrusa. Czego człowiek może chcieć więcej? Nie wiem. Zawsze trudno mi go było zrozumieć. Właściwie bardzo rzadko go widywałam przez ostatnie lata. Oczywiście, miał umysł zmącony chorobą. Widziałam to. Mimo to nigdy nie przypuszczałam, że pośle po Ariamenesa. „Doprowadzisz do wojny domowej – powiedziałam. – Ariamenes będzie chciał być twoim następcą. A my mu nie pozwolimy. Przyrzekam ci.” Och, byłam twarda. I Dariusz się rozzłościł. Próbował mi grozić, lecz nie mógł. Kaszel pozbawił go tchu. Patrzył na mnie z wściekłością i zrobił gest, jakby nożem podcinał gardło. Tak mnie ten gest rozgniewał, że teraz j a zaczęłam go straszyć. „Jeśli będziesz podżegał Ariamenesa, przysięgam, że sama udam się do Pasargady. Własnymi rękami wzniosę sztandar Achemenidów. Wezwę klany i m y obwołamy najstarszego wnuka Cyrusa Wielkim Królem.” Potem… – Atossa cofnęła się na krześle. – Dariusz podniósł prawą rękę i zacisnął pięść. Ręka opadła na bok lektyki. Otworzył bardzo szeroko oczy. Spojrzał na mnie tak, jak zwykł patrzeć na obcych. Pamiętasz? Grzecznie, ale z dystansem. I przestał oddychać, cały czas patrząc na mnie tak bardzo grzecznie.

Atossa zamrugała oczyma, teraz już zupełnie suchymi, i od razu zrobiła się rzeczowa:

– Ariamenes maszeruje na Suzę. Dojdzie do wojny domowej. Do wojny domowej nie doszło dzięki Kserksesowi. W dzień po śmierci Dariusza Kserkses opuścił Babilon na czele dziesięciu tysięcy Nieśmiertelnych. Objął w posiadanie pałac w Suzie i skarbiec. Z Suzy wysłał swego teścia, Otanesa, na pertraktacje z Ariamenesem. Nie poznałem nigdy wszystkich szczegółów tego spotkania. Wiem, że Ariamenesa skaptowano bez rozlewu krwi. Przypuszczam, że został wysoko przekupiony. W każdym razie, by dać dowód swej dobrej woli, zgodził się uczestniczyć w koronacji Kserksesa w Pasargadzie. Moim zdaniem, trzeba zapisać na konto Kserksesa, że nie skazał na śmierć swego butnego brata. W tych sprawach łagodność jest przeważnie błędem, ponieważ w istocie bardzo rzadko zdarza się, by człowiek umiał przebaczyć komuś, kto jemu przebaczył. Ale Ariamenes okazał się wyjątkiem. Był lojalny wobec Kserksesa. Potem poniósł bohaterską śmierć w wojnach greckich.

Na początku Kserkses rozumiał ludzi i ich próżność.

6

W jasny, zimny dzień ciało Dariusza spoczęło w skalnym grobie obok starego Hystaspesa i nieszczęsnej Parmys, której szczątki miały wkrótce zostać usunięte na natarczywe żądanie Atossy.

Kserkses odziany jak prosty wojownik wszedł do małej świątyni ognia, która stoi akurat naprzeciw grobu Cyrusa. My wszyscy czekaliśmy na zewnątrz. Nigdy nie było mi aż tak zimno. W taką mroźną pogodę zamarzają włoski w nozdrzach, a słońce świeci intensywnym światłem, które nie grzeje.

W świątyni magowie ofiarowali Kserksesowi proste danie z kwaśnego mleka, ziół i daktyli. Po skosztowaniu tradycyjnej potrawy włożył na siebie wyszywany złotą nicią medyjski płaszcz Cyrusa. Potem Ariamenes podał mu wojenną koronę Cyrusa, którą trzymał w dłoniach, dopóki arcymag nie stwierdził, że właśnie w tym momencie nastąpiło zimowe przesilenie. W tej sprzyjającej chwili Kserkses włożył koronę na głowę i został Wielkim Królem. W rzeczywistości przesilenie zimowe nastąpiło wcześniej tegoż dnia, ale magowie rzadko są w tych sprawach dokładni i nie ma na to rady.

Gdy Kserkses ukazał się w drzwiach świątyni, wiwatowaliśmy na jego cześć aż do zachrypnięcia. Nigdy w życiu nie byłem tak wzruszony jak owego zimowego dnia, kiedy przyjaciel mojego całego życia stał przed nami w płaszczu Cyrusa, wznosząc wysoko lotos i berło. Pamiętam, myślałem, że korona ze złotymi wieżyczkami na głowie Kserksesa wygląda jak ziemska – nie, nieziemska – cząstka samego słońca. Tak zaczęło się to panowanie.

Dwór pozostał w Persepolis przez miesiąc. W ciągu tego czasu naszkicowałem brulion pierwszej proklamacji. Wyryta jest na ścianie skalnej nie opodal grobu Dariusza. Kserkses chciał rozpocząć od pochwały samego siebie na wzór owych dawnych królów elamickich, którzy nieustannie straszą czytelnika lub słuchacza swoją przerażającą potęgą. Ale przekonałem go, by poszedł w ślady ojca, który swoją pierwszą proklamację zaczął od pochwały Mądrego Pana. Oczywiście, zrobiłem to pod naciskiem całej gminy zoroastryjskiej.

Kserkses w końcu zgodził się uznać pierwszeństwo Mądrego Pana i po raz pierwszy w życiu cieszyłem się popularnością wśród mych niezliczonych stryjów, kuzynów, bratanków. Jeszcze bardziej zadowoleni mieli być ze mnie w kilka lat potem, gdy przekonałem Kserksesa, by odrzucił pozory, że panuje w Babilonie i Egipcie w imieniu miejscowych bóstw.

„Wielkim Bogiem jest Mądry Pan, który stworzył tę ziemię, który stworzył człowieka, który pokój dał ludziom…” – Tę frazę zaproponował sam Kserkses, nie ja. Przeciwnie niż większość władców, nigdy nie lubił wojny wyłącznie dla jej krwawych skutków – „… który uczynił Kserksesa królem, jedynym królem nad wieloma, jedynym panem nad wieloma…” – I tak dalej. Potem wymieniliśmy wszystkie kraje, którymi rządził. Wprawdzie o ostatnich zamieszkach w Baktrii wspomnieliśmy nie bez pogróżek, lecz zabrakło wzmianki o buncie w Egipcie. Była to zbyt delikatna sprawa. Zdołałem też nakłonić Kserksesa do potępienia dewów i ich czcicieli znacznie ostrzej niż Dariusz. Kserkses jednak zepsuł nieco efekt sławiąc jedną z cech Mądrego Pana, zwaną Arta, czyli cnota. Nie byłoby bluźnierstwem, gdyby uważał Artę po prostu za jeden z atrybutów jedynego Boga. Ale ostatnio ludzie z gminu, za zachętą poniektórych magów, zaczynali traktować cechy Mądrego Pana jako osobne bóstwa. Obawiam się, że sam Kserkses przychylał się do tej herezji. Modlił się niemal równie często do Arty jak do Mądrego Pana. Nawet swojego syna, obecnego Wielkiego Króla, nazwał Artakserksesem.

Ponieważ Kserkses oznajmił, że dwór pozostanie przez miesiąc w Persepolis, zdziwiłem się, że jest gotów na tak długi okres rozstać się z haremem. Gdy napomknąłem o tym, uśmiechnął się.

– Nawet nie wiesz, jaka to ulga nie słuchać rad Atossy czy Amestris.

Uważał też, że będzie dobrą wróżbą, jeśli rozpocznie panowanie w sercu swej perskiej ojczyzny, otoczony przywódcami klanów.

Na uczcie koronacyjnej piętnaście tysięcy najważniejszych osobistości imperium biesiadowało na głównym dziedzińcu zimowego pałacu Dariusza. Widziałem kiedyś spis zwierząt zarżniętych na tę szczególną okazję. Pewien jestem, że w górach nie pozostawiono przy życiu ani jednej owcy, gęsi czy wołu. Lecz mimo ogromnych wydatków zapowiedzi były pomyślne, tak nam się przynajmniej wydawało. Panowie jedli i pili przez dziewięć godzin. Wielu się pochorowało. Wszyscy byli zachwyceni. Groźny nimb królewski przeszedł w najbardziej godziwy sposób na wnuka Cyrusa – prawdziwego Achemenidę. Nieczęsto tak się zdarza.

Sam Kserkses ucztował z braćmi w niszy za zasuniętą kotarą, tuż przy sali, gdzie siedziało stu przyjaciół króla. Gruba zielono-biała kotara oddzielała niszę Kserksesa od sali, w której biesiadowaliśmy. Później kotarę odsunięto i Wielki Król pił razem z nami. Jeszcze później wyszedł na dziedziniec i okrzyki radości klanów brzmiały jak fale oceanu, kiedy uderzają o brzeg rytmicznie, zgodnie z księżycem. Tak, Demokrycie, pod powierzchnią zewnętrznych mórz rodzą się potężne przypływy i odpływy, jakich nie ma na Morzu Śródziemnym, gdzie fale podnosi kapryśny wiatr. Nie, nie znam przyczyny tego zjawiska. Nie wiem, dlaczego przypływy oceanu mają związek z fazami księżyca podobnie jak kobieca przypadłość.

Siedziałem między Mardoniosem i Artabanosem. Byliśmy pijani tak jak wszyscy. Tylko Kserkses pozostał trzeźwy. Mieszał wodę z winem, co rzadko mu się zdarzało. Miał się na baczności. Mimo wszystko u stóp jego złotego łoża siedział Ariamenes. Niedoszły uzurpator był krzepkim młodym mężczyzną o ramionach kowala; nadal odnosiłem się do niego z dużą podejrzliwością. Wszyscy tak go traktowaliśmy, prócz Kserksesa.

Artabanos zrobił na mnie nader przyjemne wrażenie. Nie powiem, żebym brał go bardzo poważnie, chociaż wiedziałem, że Kserkses zamierza zrobić z niego dowódcę gwardii pałacowej – stanowisko o ogromnym zakresie władzy, gdyż dowódca gwardii nie tylko chroni Wielkiego Króla, lecz i pilnuje codziennego porządku na dworze. Ponieważ Dariusz zawsze trzymał swych dowódców gwardii w ryzach, uznałem, że Kserkses będzie postępował tak samo.

Artabanos był Hyrkańczykiem, niebieskookim i jasnowłosym, o rok czy dwa młodszym od Kserksesa. Opowiadano, że wódkę pędzoną z jęczmienia lubi pić z ludzkiej czaszki. Niezależnie od osobistych przyzwyczajeń, publicznie zachowywał się w sposób nienagannie cywilizowany. Do mnie oczywiście odnosił się z szacunkiem. Obawiam się, że wydał mi się tępy – takie właśnie wrażenie chciał wywrzeć na nas wszystkich. Jak się okazało, to my byliśmy tępakami, nie on.

Na perskim dworze dowódcę gwardii zazwyczaj trzyma w szachu marszałek dworu. Mądry monarcha robi co może, żeby ci dwaj dostojnicy byli ze sobą stale skłóceni, do czego nietrudno doprowadzić. Ponieważ marszałek dworu musi mieć dostęp do haremu, jest to zawsze eunuch. Ponieważ mężni wojownicy gardzą eunuchami, wrogość między dowódcą gwardii a marszałkiem dworu ma wystarczającą pożywkę. Kserkses mianował już marszałkiem dworu Aspamitresa poleconego przez Amestris. Biorąc wszystko pod uwagę, dwór był zadowolony. Każdy wiedział, że jeśli Aspamitres bierze łapówkę, dobrze się za nią odpłaca. Okazał się też znakomitym administratorem, jak stwierdziłem w dniu koronacji Kserksesa.

Przy mniej więcej trzecim daniu byliśmy obaj z Mardoniosem umiarkowanie pijani. Pamiętam, że podano dziczyznę przyrządzoną dokładnie tak, jak lubię – skropioną octem i przybraną kogucimi grzebieniami. Zjadłem kawałek. Potem z pełnymi ustami zwróciłem się do Mardoniosa, bardziej niż ja pijanego. Mówił jak zwykle o wojnie.

– Egipt jest lepszy niż nic. Nie martwię się. Naprawdę. Chcę służyć Wielkiemu Królowi. – Nie przywykliśmy jeszcze do tego, że ów groźny tytuł przysługuje teraz na zawsze naszemu przyjacielowi z dzieciństwa. – A i tak to zmarnowany rok, jeśli chodzi… – Czknął i stracił wątek.

– Jeśli chodzi o Grecję. Wiem. Ale Egipt jest ważniejszy niż Grecja. Egipt jest bogaty i jest nasz… lub był. – W tym momencie sięgnąłem po drugi kawałek dziczyzny, tylko po to, by stwierdzić, że półmisek znajduje się na tym samym miejscu, lecz mięso znikło. Zakląłem głośno.

Mardonios spoglądał na mnie tępo. Po czym się roześmiał. – Nie powinieneś żałować niewolnikom resztek z półmiska.

– Ale żałuję. – Byłem szczery.

Nagle przy moim boku pojawił się Aspamitres. Był młody, blady, bystrooki. Nie miał brody, co świadczyło, że został wykastrowany przed okresem dojrzewania, jak wszyscy najlepsi eunuchowie. Obserwował wszystko ze swego miejsca, tuż poniżej złotego łoża Kserksesa.

– Jeszcze nie skończyłeś, panie?

– Nie. Dowódca floty też nie skończył.

– Przestępcy zostaną ukarani.

Aspamitres na pewno nie rzucał słów na wiatr. W mgnieniu oka dziczyzna pojawiła się znowu. Jeszcze tej samej nocy stracono sześciu służących. W rezultacie ożywiony handel potrawami z królewskiego stołu poważnie się zmniejszył, choć nigdy całkowicie nie ustał.

Stare zwyczaje są trudne do wykorzenienia. Lecz w każdym razie we wczesnych latach panowania Kserksesa można było zjeść niemal cały posiłek stosunkowo bezpiecznie. Tę poprawę sytuacji zawdzięczamy Aspamitresowi.

Opowiadano wówczas, że od siedemnastego roku życia Aspamitres był kochankiem królowej Amestris. Sam nic o tym nie wiem. Powtarzam tylko to, co ludzie szeptali sobie na ucho. Wprawdzie panie z haremu – nawet królowe – często utrzymują skomplikowane stosunki z eunuchami, wątpię jednak, czy nasza czcigodna Królowa Matka, Amestris, wykorzystywałaby w ten sposób Aspamitresa, chociaż jego członek osiągnął jakoby rozmiary niezwykłe u człowieka wykastrowanego już w dziesiątym czy jedenastym roku życia.

Demokryt przekazuje mi najświeższe plotki z agory. Grecy widocznie chcą wierzyć, że Królowa Matka jeszcze teraz ma romans z obecnym marszałkiem dworu, dwudziestotrzyletnim eunuchem, który nosi sztuczną brodę i wąsy. Pozwolę sobie zapewnić ateńskich amatorów skandali, że Królowa Matka ma siedemdziesiąt lat i obojętne jej są już uciechy cielesne. Co więcej, zawsze wolała władzę od zabaw, tak samo jak jej poprzedniczka królowa Atossa. Myślę, że młoda Amestris mogła nawet romansować z eunuchami, ale to był inny świat, który bezpowrotnie przeminął.

Świat, który przeminął, był dla nas najpiękniejszym ze światów. Zwłaszcza tej zimy w Persepolis, kiedy wszystko zdawało się możliwe – oprócz jednego: że jeszcze kiedyś będzie się nam wygodnie mieszkało. Pałaców nie wykończono. W ogóle nie było tu jeszcze miasta, tylko szałasy robotników i nowiuteńki kompleks budynków wokół skarbca Dariusza. Na razie magazyny, sale wystawowe, hale i biura przeznaczono na kwatery dla urzędników kancelarii.

Dzieliłem z Mardoniosem duszny, lodowaty pokoik w haremie pałacu zimowego. Pomieszczenia haremowe, budowane z myślą o względnie skromnej gromadce żon i konkubin Dariusza, okazały się niewystarczające dla tak zwanego miasta kobiet Kserksesa. W rezultacie Kserkses jako Wielki Król pierwsze zarządzenie skierował do architektów. Mieli powiększyć kobiece pomieszczenia w pałacu, przedłużając je w stronę skarbca. W końcu część dawnego skarbca musiano rozebrać, aby zrobić miejsce dla nowego haremu.

Kserkses wezwał mnie pewnego popołudnia.

– Chodź, obejrzymy grób twojego imiennika – powiedział.

Pojechaliśmy więc razem konno do odległego grobu Cyrusa Wielkiego w Pasargadzie. Na siedmiostopniowym podwyższeniu stała niewielka świątynka z białego wapienia z portykiem wspartym na smukłych kolumnach. Kamienne drzwi wyrzeźbiono tak, żeby wyglądały jak z drzewa. Wewnątrz na złotym łożu leży Cyrus.

Chociaż mag opiekujący się grobem był najwyraźniej czcicielem diabła, na nasz użytek skwapliwie zaintonował hymn do Mądrego Pana. Nawiasem mówiąc, strażnik mieszka w domu przy grobowcu i raz w miesiącu składa w ofierze duchowi Cyrusa konia – stary zwyczaj Arjów, nad którym głęboko bolał Zoroaster.

Kserkses kazał magowi otworzyć grobowiec. Weszliśmy obaj do cuchnącej stęchlizną komnaty, gdzie zabalsamowane woskiem ciało Cyrusa leży na złotym łożu. Obok na złotym stole piętrzy się wysoki stos wspaniałych klejnotów, broni, szat. Wszystko to jarzyło się w migotliwym świetle pochodni trzymanej przez Kserksesa.

Wyznać muszę, że widok sławnego człowieka, który nie żyje już od ponad pół wieku, wywołuje dziwne uczucie. Cyrus odziany był w szkarłatne spodnie i płaszcz z zachodzących na siebie złotych blaszek. Płaszcz zapięto szczelnie przy szyi, ażeby ukryć cięcie po toporze barbarzyńcy. Kserkses obojętnie rozchylił płaszcz odsłaniając ciemną jamę w miejscu karku Cyrusa.

– Kręgosłup został przecięty – rzekł. – Nie wydaje mi się szczególnie przystojny, a tobie? – Spoglądał krytycznie na twarz pokrytą warstwą jasnego wosku.

– Był już stary – szepnąłem. Gdyby nie lekka szarość cery, Cyrus mógłby naprawdę spać i ja w każdym razie nie miałem ochoty go budzić. Bałem się.

Kserkses się nie bał.

– Zażądam, żeby moje zwłoki zabezpieczył Egipcjanin. – Nie podobał mu się sposób, w jaki zabalsamowano ciało Cyrusa. – Kolor jest niedobry. I zapach też. – Wciągnął stęchłe powietrze i skrzywił się. Ja czułem tylko woń różnych maści użytych do balsamowania. – Śpij dobrze, Cyrusie Achemenido! – Kserkses zasalutował pogodnie założycielowi imperium. – Zasługujesz na odpoczynek. Zazdroszczę ci. – Nie zawsze wiedziałem, kiedy Kserkses jest poważny, a kiedy nie.

Kserkses urządził sobie kancelarię w budynku znanym jako pawilon Dariusza, chociaż zbudował go w całości Kserkses jeszcze jako następca tronu. Kallias mówi mi, że tę uroczą budowlę właśnie kopiuje Fidiasz. Życzę mu powodzenia. Była to pierwsza na świecie budowla z portykami ze wszystkich czterech stron. Demokryt wątpi, czy to prawda. Ja też miałbym wątpliwości, gdybym przebywał wśród filozofów.

Wkrótce po wizycie u grobu Cyrusa Kserkses wezwał mnie oficjalnie. Aspamitres czekał w westybulu pawilonu. Jak zawsze gorliwie starał się być usłużny. Istotnie, dzięki Aspamitresowi lenistwo i złe maniery urzędników kancelarii Dariusza z dnia na dzień zniknęły. Urzędnicy byli teraz uczynni i sprawni i pozostali uczynni i sprawni przez prawie rok, po czym stali się, o tak, znów leniwi i niegrzeczni. Taka jest natura urzędników kancelarii, nie wspominając o eunuchach.

Aspamitres prowadził mnie wzdłuż stołów do pracy ustawionych w rzędy pomiędzy jaskrawymi kolumnami z pokrytego gipsem drewna – w ten sposób najtaniej buduje się kolumny, poza tym gips łatwiej zdobić niż kamień. Powiedziano mi, że Fidiasz chce wszystkie swoje kolumny robić z czystego marmuru. Jeśli pofolguje temu szaleństwu, wróżę Ateńczkom pusty skarbiec. Do dzisiaj jeszcze granitowe kolumny głównych gmachów Persepolis nie zostały całkowicie spłacone.

Piecyki z żarzącym się węglem drzewnym roztaczały w komnatach Kserksesa przyjemne ciepło; kadzidło zaś z dwóch trójnogów z brązu przykry dym. Ale też kadzidło zawsze wywołuje u mnie ból głowy, zapewne dlatego, że kojarzy się z oddawaniem czci demonom. Zoroaster grzmiał przeciw używaniu sandałowego drewna i kadzidła, gdyż wonności te poświęcone są demonowi. Chociaż nasi Wielcy Królowie głoszą wiarę w jedynego Mądrego Pana, pozwalają innym traktować demony jak bóstwa ziemskie. Uważam, że ta paradoksalna sytuacja jest nieprzyjemna. Łatwiej jednak byłoby zmienić bieg słońca niż protokół na perskim dworze.

Kserkses siedział przy małym stoliku w komnacie bez okien. W świetle lampy w moich przestraszonych nieco oczach wyglądał przez chwilę jak Dariusz. Padłem na twarz. Aspamitres cienkim głosem wyrecytował moje imiona i tytuły. Po czym wymknął się pospiesznie.

– Wstań, Cyrusie Spitamo! – Był to głos dawnego Kserksesa. Wstałem i zgodnie ze zwyczajem wpatrywałem się w podłogę.

– Przyjaciel Króla może patrzeć na swego przyjaciela. Przynajmniej kiedy jesteśmy sami.

Spojrzałem więc na niego i on spojrzał na mnie. Uśmiechnął się i ja się uśmiechnąłem. Ale nie było już tak jak dawniej i nigdy już nie miało być. Stałem przed królem królów. Kserkses szybko przeszedł do rzeczy.

– Muszę ułożyć swoją autobiografię, zanim wyruszę do Egiptu. Zostało więc niewiele czasu. Chcę, żebyś mi pomógł ją napisać.

– Co król królów chce przekazać światu?

Kserkses przysunął w moją stronę wystrzępiony zwój papirusu, pokrytego elamickim pismem.

– To jest jedyna kopia autobiografii Cyrusa, którą udało nam się znaleźć w domu ksiąg. Widzisz, jaka zniszczona. Najwyraźniej nigdy nie zdobył się na powtórne opracowanie tekstu. Pozostał niezmieniony od roku mojego urodzenia. Nawiasem mówiąc, jest tam i wzmianka o mnie. W każdym razie musimy w miarę możności na tym się wzorować.

Przejrzałem tekst elamicki.

– Język jest bardzo staroświecki.

– Tym lepiej. Chcę ściśle naśladować Dariusza, który naśladował Kambyzesa, który naśladował Cyrusa, który naśladował królów medyjskich i tak dalej, aż do samego początku, kiedykolwiek i gdziekolwiek nastąpił. – Pamiętam, jak pomyślałem sobie, że chociaż Dariusz niezmiennie mówił o pseudo-Mardosie jako o swoim poprzedniku, Kserkses nigdy nie wymieniał jego imienia.

Pracowaliśmy z Wielkim Królem przez trzy dni i trzy noce układając jego oficjalną autobiografię. Gdy skończyliśmy, rozesłano kopie do wszystkich miast imperium jako namacalny wyraz woli i charakteru monarchy. Kserkses w pierwszej osobie opisywał swoich przodków, swoje osiągnięcia i swoje zamierzenia. Ostatnia część jest szczególnie ważna, ponieważ osobisty testament Wielkiego Króla przed każdym sądem użyty być może jako uzupełnienie urzędowego kodeksu praw.

Tryb pracy był następujący: Kserkses mówił mi, co chciałby przekazać. Ja notowałem. Kiedy byłem gotów do dyktowania, wzywaliśmy sekretarzy. Przemawiałem do nich po persku, a moje słowa z miejsca tłumaczono na elamicki, akkadyjski i aramejski – trzy pisane języki kancelarii. W owych czasach rzadko pisano po persku. Muszę przyznać, że zawsze zdumiewała mnie szybkość, z jaką sekretarze kancelarii potrafili przełożyć tekst perski na inne języki. Potem przystępowano do przekładów dla Greków, Egipcjan, Indusów i tak dalej.

Po spisaniu całości tekstu odczytywano go ponownie Kserksesowi w każdym z trzech kancelaryjnych języków. Słuchał uważnie. Po czym wprowadzał zmiany i poprawki. Ostatecznie najważniejszym zadaniem Wielkiego Króla jest skrupulatne zapoznanie się z tekstami wychodzącymi z kancelarii. W początkach swego panowania Kserkses sam dokładnie sprawdzał wszystko, co ogłaszano w jego imieniu, by mieć pewność, że jest to rzeczywiście wierne odbicie jego myśli. Pod koniec nie słuchał już niczego, prócz muzyki i plotek haremowych.

Trzeciej nocy autobiografię w jej ostatecznym brzmieniu przeczytano Kserksesowi, który osobiście przybił pieczęć na każdej wersji. W sumie wydaje mi się, że nasze dzieło było lepsze od pyszałkowatej i nieścisłej relacji Dariusza z zagarnięcia przez niego tronu.

Gdy Aspamitres i sekretarze się oddalili, Kserkses klasnął w dłonie. Podczaszy zmaterializował się jak rączy duch czy zjawa. Nalał do kubków wino, upił parę kropel z kubka Kserksesa, zniknął równie szybko, jak się pojawił. Kserksesa zawsze bawił obrządek próbowania wina.

– Wszyscy myślą, że jeśli wino jest zatrute, on natychmiast po spróbowaniu padnie martwy. A jeśli trucizna działa powoli? Możemy obaj umierać przez całe miesiące.

– Czy ten obrządek nie służy temu, żeby właśnie podczaszego odwieść od otrucia władcy?

– Tak, jeżeli założymy, że nie zażył odtrutki. Ale inteligentny morderca mógłby uśmiercić nas obu tak powoli, że nikt by się nie domyślił. – Kserkses się uśmiechnął. – Pomyśl, w jaki sposób Lais zabija ludzi swoimi trackimi miksturami.

Zawsze jestem zażenowany, kiedy ktoś napomyka o reputacji Lais jako czarownicy i morderczyni. W gruncie rzeczy nie umiem przypomnieć sobie nikogo, kto by padł jej ofiarą. Wiem jednak, że sporządzała wszelkiego rodzaju wywary dla Atossy, a bynajmniej nie jest tajemnicą, że nie było w haremie kobiety, która naraziwszy się starej królowej nie zapadłaby wcześniej czy później na tajemniczą i, jakże dogodnie, nieuleczalną chorobę.

– Dziwnie się tu czuję. – Kserkses ni stąd, ni zowąd wpadł w melancholijny nastrój. – Nigdy nie wierzyłem, że to się stanie.

– Przecież było całkiem oczywiste, że Dariusz umiera.

– To prawda. Ale nie wierzyłem, że on… – Kserkses obracał w dłoniach czerwono-czarny kubek jak garncarz z Samos. – Jestem za stary.

Gapiłem się na niego oniemiały ze zdumienia. Kserkses zdjął z szyi ciężki złoty kołnierz i upuścił go na cedrowy blat stołu. Podrapał się leniwie.

– Tak, jestem za stary, żeby… – Znowu przerwał. Zdawał się mówić nie do mnie, lecz do siebie. – Nie odniosłem żadnych zwycięstw. Prawdziwych zwycięstw. – Zastukał lekko w swój egzemplarz naszego wspólnego utworu. – Uśmierzałem bunty. Ale nie dodałem najmniejszej piędzi ziemi ani kubka wody do królestwa mego ojca. Tylko budowałem, nic więcej.

– Jesteś największym budowniczym, jaki kiedykolwiek żył na ziemi! – Nie przesadziłem. Wierzę, że Kserkses jest, był, nie, jest najwspanialszym na świecie twórcą miast i budowli; włączam też tych prowincjonalnych dzikusów, którzy przed wiekami skonstruowali owe zabójczo nudne piramidy egipskie i pylony.

– Czy to ma jakieś znaczenie? – Kserkses był smutny. Nigdy nie widziałem go tak przygnębionego. Jakby ta cała scheda przyniosła mu nie radość, lecz ból i lęk. – Zmarnowałem życie. Nic innego nie robiłem, tylko czekałem i czekałem, i teraz mam trzydzieści pięć lat…

– Przecież to nie jest starość! Popatrz na Mardoniosa.

– Patrzyłem. – Uśmiechnął się. – Chwieje się na nogach jak starzec. Nie, powinienem był dostać to – zręcznie podrzucił do góry koronę – dziesięć lat temu, akurat w tym wieku, w którym był Dariusz, kiedy zabił Wielkiego Króla.

– Wielkiego Króla? – Wytrzeszczyłem oczy. – Masz na myśli uzurpatora Gaumatę?

– Mam na myśli Wielkiego Króla. – Kserkses wychylił do końca wino z kubka i otarł usta odwrotną stroną haftowanego rękawa. – Nie wiesz o tym?

Potrząsnąłem głową.

– Myślałem, że wiesz. Atossa powiedziała Lais. Widocznie twoja matka jest dyskretniejsza niż moja. W każdym razie już pora, żebyś poznał nasz wielki krwawy sekret rodzinny.

Władca, który zwierza się z tajemnicy, często wydaje jednocześnie wyrok śmierci na słuchacza. Nagle zrobiło mi się zimno. Nie chciałem słyszeć tego, czego słuchałem. Ale nie mogłem powściągnąć Kserksesa. Miał wielką ochotę powiadomić mnie o tym, o czym wówczas wiedziała tylko garstka ludzi.

– Dariusz nie był Achemenidą. Łączyło go z Achemenidami dalekie pokrewieństwo, jak każdego perskiego przywódcę klanu.

Kiedy Kambyzes ruszył do Egiptu, uczynił regentem swego brata, Mardosa. Uzgodniono, że jeśli Kambyzesowi coś się stanie, Mardos będzie Wielkim Królem. W Egipcie Kambyzes został otruty. Nie wiem przez kogo. Sam Kambyzes uważał, że odpowiedzialni za to byli miejscowi kapłani. W każdym razie trucizna działała powoli. Cierpiał strasznie. Szalał z bólu. Ale kiedy wracał do przytomności, miał umysł całkowicie jasny. – Kserkses zamilkł; leniwie pocierał kciukiem brzeg złotego kołnierza. – Wbrew temu, czego nas wszystkich uczono, Kambyzes był prawie równie wielkim monarchą jak jego ojciec Cyrus.

Słuchałem ledwie oddychając.

– Gdy do Suzy nadeszła wiadomość, że Kambyzes choruje, Mardos ogłosił się Wielkim Królem. Kambyzes usłyszawszy o tym, natychmiast potępił brata i wyruszył do domu. W drodze znowu podano -mu truciznę, tym razem zrobił to ktoś z najbliższego otoczenia. Jak pamiętasz, mówiono, że sam się zranił własnym mieczem. Myślę, że częściowo ta oficjalna wersja jest prawdziwa. Ale miecz natarto śmiertelnym jadem i Kambyzes umarł. Mardos stał się teraz prawowitym Wielkim Królem. Nie miał rywali. Był powszechnie lubiany. Lecz zaczęły rozchodzić się pogłoski. Szeptano, że Mardos nie jest naprawdę Mardosem. Szeptano, że Mardosa zamordowali dwaj bracia, magowie, i że jeden z nich, Gaumata, podaje się za zmarłego. Jak powszechnie wiadomo, Dariusz i Sześciu zabili rzekomego Mardosa i Dariusz ogłosił się Wielkim Królem. Potem poślubił Atossę, córkę Cyrusa, siostrę i żonę Kambyzesa, siostrę i żonę tak zwanego pseudo-Mardosa. W ten sposób jego syn, czyli ja, urodził się jako prawowity Achemenida.

Kserkses klasnął w dłonie. Ukazał się podczaszy. Jeśli cokolwiek podsłuchał, nie dał tego po sobie poznać. „Nie odważyłby się zresztą. Kiedy wyszedł, zadałem nasuwające się samo przez się pytanie:

– Kogo zabił Dariusz?

– Mój ojciec zabił Wielkiego Króla Mardosa, brata Kambyzesa, syna Cyrusa.

– Ale Dariusz na pewno myślał, że zabija maga Gaumatę, rzekomego Mardosa.

Kserkses potrząsnął głową.

– Nie było żadnego maga. Był tylko Wielki Król i Dariusz go zabił.

Piliśmy w milczeniu wino.

– Kto – spytałem znając z góry odpowiedź – zatruł miecz Kambyzesa?

– Kopijnik Wielkiego Króla. – Kserkses mówił bez szczególnego wzruszenia. – Dariusz syn Hystaspesa. – Odsunął się od stołu. – Teraz już wiesz.

– Nie chciałem wiedzieć, mój panie.

– Ale już wiesz. – Znowu uderzył mnie smutek Kserksesa. – Teraz wiesz, że jestem tym, kim jestem, ponieważ mój ojciec zabił dwóch moich wujów.

– Jak inaczej zdobywa się trony, mój panie? – Wymamrotałem. – W końcu Cyrus zabił swojego teścia i…

– Podczas wojny. A czyn Dariusza był bezbożny. Zdradziecko i bez innego motywu niż własne wyniesienie członek perskiego klanu zgładził wodzów swego klanu. – Kserkses uśmiechnął się nie rozchylając warg. – Pomyślałem o mym ojcu, kiedy opowiadałeś mi o tych dwóch indyjskich królach zabitych przez własnych synów. Myślałem: „No cóż, wcale się od nich nie różnimy. Też jesteśmy Arjami. Ale wiemy, tak jak na pewno wiedzą ci Indusi, że ktokolwiek złamie nasze najświętsze prawo, będzie przeklęty, a z nim jego potomstwo.”

Kserkses święcie wierzył, że los pokaże go za to, co zrobił jego ojciec. Nie zgadzałem się z nim. Powiedziałem mu, że jeśliby sam szedł za Prawdą, Mądry Pan nie zważałby na to, że jego ojciec wyznawał Kłamstwo. Lecz Kserksesa prześladowały wszystkie demony i ciemne moce, które mój dziadek usiłował wygnać z tego świata. Wierzył, że za to, za co ojciec nie zapłacił, będzie musiał krwią zapłacić syn. Wierzył, że wcześniej czy później dawni bogowie pomszczą morderstwo popełnione na dwóch Wielkich Królach; i tylko święta krew może zmyć plamy pozostawione przez świętą krew.

– Czy Hystaspes wiedział? – spytałem.

– Och, tak. Wiedział. Był przerażony. Miał nadzieję, że poświęcając się Zoroastrowi odpokutuje zbrodnie Dariusza. To niemożliwe, prawda?

– Nie. Tylko Dariusz mógł je odkupić z pomocą Mądrego Pana. – Czułem się zbyt ogłuszony, żeby rozproszyć jego niepokoje.

– Tak właśnie sądziłem. – Kserkses postawił kubek do góry dnem na stole. Skończył z winem i był trzeźwy. – No tak, mój tron splamiła krew. Atossa uważa, że to normalne. Lecz ona jest w połowie Medyjką, a Medowie nie są w tych sprawach tacy jak my.

– Kiedy dowiedziałeś się tego wszystkiego?

– Jako dziecko. W haremie. Szeptali o tym starzy eunuchowie. Ja słuchałem. W końcu zadałem pytanie Atossie. Z początku kłamała. Ja jednak się uparłem. „Jeśli nie poznam prawdy, skąd będę wiedział, kiedy mam sięgnąć po nimb królewski?” Wtedy mi powiedziała. To straszna kobieta. Zresztą nie muszę ci tego mówić. Ocaliła ci życie. Mnie też ocaliła życie i dzięki niej tu jestem.

– Jak jej się udało ocalić sobie życie?

– Chytrością. Dariusz zabiwszy Mardosa posłał po Atossę. Miał zamiar ją uśmiercić, gdyż ona jedna wiedziała z całą pewnością, że człowiek, którego zamordował, był w istocie jej mężem i bratem, prawdziwym Mardosem.

– A w haremie nie wiedziano?

– Skądże? Póki żył Kambyzes, jego brat, Mardos, pełnił funkcję regenta, a od regenta raczej nie należy oczekiwać, że zadomowi się w haremie brata. A kiedy dowiedziano się, że Kambyzes w końcu umarł, Mardos szybko poślubił Atossę ku jej radości. Był jej ulubionym bratem. W rok później Dariusz po przybyciu do Suzy rozpuścił wieści, że Mardos nie jest Mardosem, lecz magiem, który się za niego podaje. Po czym zabił rzekomego uzurpatora. Teraz już jedna tylko osoba na świecie znała prawdę. Atossa.

Z czasem poznałem trzy wersje późniejszych zdarzeń: wersję Atossy, Lais i Kserksesa. Każda relacja jest nieco inna, ale ogólny sens mają taki:

Gdy Dariusz przyszedł do haremu, do Atossy, zastał ją siedzącą przed naturalnej wielkości posągiem Cyrusa Wielkiego. Na głowie miała diadem królowej. Zachowywała się całkiem swobodnie lub sprawiała takie wrażenie. Gestem pełnym gracji nakazała usunąć się swojej służbie.

Po czym, jak indyjska kobra, Atossa uderzyła pierwsza.

– Zabiłeś mego męża i brata, Wielkiego Króla Kambyzesa. Dariusza to kompletnie zaskoczyło. Spodziewał się, że Atossa rzuci mu się do nóg i będzie błagała o życie.

– Kambyzes umarł z powodu rany. – Dariusz dał się zepchnąć na pozycję obronną, błąd, którego nigdy nie popełniłby na polu bitwy. – Sam ją sobie przypadkowo zadał.

– Byłeś Przyjacielem Króla. Nosiłeś jego kopię. Natarłeś koniec miecza trucizną.

– To, że tak mówisz, nie czyni tego prawdą. – Dariusz już się otrząsnął. – Kambyzes nie żyje. To jest niezbity fakt. Nie twoja sprawa, jak umarł.

– Wszystko, co dotyczy Achemenidów, to moja sprawa i tylko moja. Gdyż ja jestem ostatnia. Mam dowody, że zabiłeś mego męża i brata, Wielkiego Króla Kambyzesa.

– Jakie dowody?

– Nie przerywaj – syknęła Atossa. Kiedy chciała, umiała zachowywać się jak prawdziwa Pytia. – Jestem królową z rodu Achemenidów. Wiem także, tak jak i ty wiesz, że zabiłeś mego męża i brata, Wielkiego Króla Mardosa.

Dariusz, który coraz dalej odsuwał się od tej przerażającej kobiety, teraz przystanął.

– Był twoim mężem, ale nie bratem. To był mag Gaumata.

– Nie był bardziej magiem niż ty. Był Achemenidą, którym ty nie jesteś i nigdy nie będziesz.

– Jestem Wielkim Królem. Jestem Achemenidą. – Dariusz ustawił teraz krzesło z kości słoniowej między sobą i Atossa. Cytuję wersję Atossy. – Zabiłem maga, samozwańca, uzurpatora…

– Ty jesteś uzurpatorem, Dariuszu, synu Hystaspesa. Jedno moje słowo do klanów i cała Persja podniesie bunt.

To przywróciło Dariuszowi równowagę umysłu. Odsunął na bok krzesło i ruszył w stronę królowej.

– Nie wypowiesz tego słowa – rzekł z twarzą przy jej twarzy. – Rozumiesz? Ani słowa nie piśniesz. Bo każdy, kto zechce wierzyć, że mag był naprawdę Mardosem, zostanie stracony.

– Dalej, mały awanturniku. Zabij mnie. Zobaczysz, co się stanie. – Atossa obdarzyła go uśmiechem, wówczas jeszcze na pewno czarującym: białe perełki zamiast czarnych. Mówiąc nawiasem, właśnie w tym momencie, jak potem zwierzała się Lais, poczuła niezwykle silny pociąg do tego uzurpatora o niebieskich oczach i kasztanowatych włosach. Okoliczność, że oboje z Dariuszem są w tym samym wieku, wzmagała raczej niż osłabiała jej niespodziewaną żądzę. Zdobyła się na najzuchwalsze posunięcie w swoim życiu. – Wysłałam już agentów do Babilonu, Sardes, Ekbatany. Gdybym została zabita, mają ujawnić komendantom wojskowym naszych wiernych miast, że Dariusz jest dwukrotnym królobójcą. Pamiętaj, że Kambyzesa podziwiano. Pamiętaj, że Mardosa kochano. Pamiętaj, że byli oni ostatnimi synami Cyrusa Wielkiego. Miasta powstaną. Zaręczam ci. Jesteś zuchwałym młodzieńcem i niczym więcej, na razie.

Owo „na razie” zapoczątkowało zawiły traktat pokojowy, którego zasadnicze warunki sformułowała Atossa. Jeśli Dariusz poślubi ją i uczyni ich pierworodnego syna swoim następcą, Atossa oznajmi światu, że istotnie zabił maga, do którego poślubienia została siłą zmuszona. Chociaż później szli na rozmaite wzajemne ustępstwa, obie strony przestrzegały głównego punktu traktatu.

Demokryt chce wiedzieć, czy Atossa rzeczywiście wysłała agentów do Babilonu i innych miast. Skądże znowu. Najwspanialsza była zawsze, kiedy na poczekaniu musiała coś zaimprowizować dla osiągnięcia jakiegoś ważnego celu. Czy Dariusz jej uwierzył? Nigdy się nie dowiemy. Wiadomo tylko, że z powodu tego zuchwałego kłamstwa Dariusz zawsze już miał się jej bać i zarazem ją podziwiać. Przez następne trzydzieści sześć lat robił, co mógł, żeby odsunąć ją od rządów, i trzeba powiedzieć, że od czasu do czasu mu się to udawało. Atossa ze swej strony zachwycała się młodym królobójcą i widziała w nim doskonałego zarządcę imperium swego ojca. Owocem tego splamionego krwią układu był Kserkses. Niestety, należał do ludzi, którzy zawsze przewidują, że równowaga zostanie przywrócona. Jeśli jeden koniec deski przerzuconej przez pień idzie w dół, drugi musi pójść w górę. Skoro Dariusz nie zapłacił za swoje zbrodnie, będzie za nie cierpiał jego syn.

Wyjawiłem ci tę historię, Demokrycie, nie po to, by zdyskredytować Herodota z Halikarnasu. Wręcz przeciwnie: jego wersja jest ładną bajką dla dzieci, a Dariusz jej promiennym bohaterem. Prawda jest bardziej mroczna i nie przynosi chwały naszemu królewskiemu domowi. Ale trzeba ją znać, żeby zrozumieć charakter mojego ukochanego Kserksesa. Kserkses od pierwszej chwili, odkąd poznał prawdę o zdobyciu tronu przez ojca, z całą jasnością przewidywał swój własny krwawy koniec. Przeczucie to tłumaczy, dlaczego był taki, jaki był, i robił to, co robił.

Na szczęście nim minął miesiąc, Kserkses wydobył się z melancholii. Przez całe dni i noce zatrudniał obie izby kancelarii. Osobiście liczył złoto i srebro w skarbcu. Razem sprawdzaliśmy zawartość domu ksiąg. Czytałem mu najrozmaitsze dawne relacje, zwłaszcza te, które dotyczyły Indii i Chin.

– Chcesz tam wrócić, prawda? – Byliśmy obaj pokryci kurzem ze starych glinianych tabliczek, zwietrzałych papirusów, deszczułek bambusowych.

– Tak, mój panie, chcę tam wrócić.

– Za dwa lata – Kserkses strzepnął kurz z brody. – Przyrzekam, że wyruszymy, jak tylko Egipt powróci grzecznie do owczarni. Nie zapomniałem tego, co mi powiedziałeś. Nie zapomniałem też, że choć jestem stary, wcześniej czy później muszę poszerzyć dziedzictwo po ojcu.

Uśmiechnęliśmy się obaj. Kserkses już nie oczekiwał, że wezmę na serio napomknienia o jego podeszłym wieku. Lecz, jak wydaje mi się, kiedy spoglądam w przeszłość, przekonał sam siebie, że jego czas jako wojownika nadszedł i minął. Wojna to zajęcie dla bardzo młodych ludzi.

Zanim dwór opuścił Persepolis, Kserkses przywrócił mi stanowisko Oka Króla. Po czym polecono mi towarzyszyć Ariamenesowi do Baktrii. Spodziewano się, że będę używał oczu i uszu. Wprawdzie Kserkses łagodnie potraktował brata, lecz nadal mu nie ufał. Rozumiałem teraz lepiej tę rodzinę i w żaden sposób nie mogłem uważać, że jego wątpliwości są bezpodstawne.

Ariamenes zgodził się na moje towarzystwo z rozsądnym umiarem. Chociaż podróżowaliśmy z pokaźnym orszakiem, musieliśmy ciągle opłacać się rozbójnikom, którzy panują nad szlakami wiodącymi przez irańskie góry.

Nie poznałem Baktry. Po wielkim pożarze miasto zostało tak odbudowane, że przypomina teraz bardziej Śrawasti czy Takszaśilę niż Suzę. Co niegdyś było prymitywną osadą przygraniczną, jest teraz wschodnim miastem, nie mającym w sobie nic perskiego.

Z początku Ariamenes był w stosunku do mnie podejrzliwy. W końcu jednak zgadzaliśmy się z sobą dość dobrze. Nasze stosunki jeszcze się polepszyły, kiedy nie znalazłem w zasadzie żadnych nieprawidłowości w jego metodach sprawowania rządów. Wydał mi się raczej zagadkowym człowiekiem. Do dzisiaj nie mam pojęcia, dlaczego zdecydował się podnieść bunt, choćby na tak krótko. Przypuszczam, że mogła z tym mieć coś wspólnego obcość Baktrii i jej oddalenie. Za górami na południe są Indie, za pustynią na wschód Chiny, na północy rozciągają się zimne lasy i jałowe równiny dzikich plemion. Cywilizacja zaczyna się dopiero po przejechaniu trzystu mil na zachód. Rozległe nic oddziela Baktrię od granic wszystkiego.

Baktria to w równym stopniu nastrój jak miejsce. Nastrój dziki, gwałtowny, ekstatyczny. Baktryjscy magowie, którzy wierzą w Kłamstwo, to może najdziwniejsi ludzie na świecie. Są stale zamroczeni haomą. Są niewiarygodnie okrutni. Wbrew naukom Zoroastra i surowym zakazom trzech Wielkich Królów nadal przywiązują chorych i konających do zmarłych. Przypiekani słońcem i marznący w śniegu ludzie wzywają pomocy, której nikt im nie śmie udzielić. Sępy i psy żywią się nie tylko zwłokami, lecz i żywymi.

Kiedy skarżyłem się Ariamenesowi, powiedział:

– Nic nie mogę zrobić. Baktryjczycy boją się magów znacznie bardziej niż mnie. Dlaczego t y ich nie powstrzymasz? Jesteś potomkiem proroka. Ciebie usłuchają.

Ariamenes bawił się moim kosztem. Wiedział, że tam, gdzie Zoroaster poniósł porażkę, nie może powieść się jego wnukowi. Poruszyłem tę sprawę wobec starszyzny gminy zoroastryjskiej. Składała się przeważnie z moich krewnych i wielu odniosło się do mnie życzliwie. Niemal wszyscy byli… światowi, wydaje mi się, że to właściwe określenie. Udając, że kroczą drogą Prawdy, gonili za pieniędzmi i zaszczytami. Zapewnili mnie, że praktyka pozbywania się umierających zostanie zaniechana. Trwa jednak do dzisiaj.

Na miejscu, na którym zamordowano Zoroastra, wzniesiona została obszerna świątynia. Czułem się istotnie bardzo dziwnie, kiedy stałem tu przed osmalonym przez ogień ołtarzem, po którego wydeptanych stopniach spływała niegdyś złota haoma i krew. Zmówiłem modlitwę. Mój kuzyn, najwyższy kapłan, zaśpiewał odpowiedź. Po czym przed ołtarzem ognia kilkunastu swym krewnym – drobnym ciemnym mężczyznom o aparycji Chaldejczyków – opowiedziałem o śmierci proroka i o słowach, którymi Mądry Pan raczył przemówić do mnie przez te konające, martwe już (?), usta.

Byli głęboko wzruszeni. Ja zresztą także. Przecież wypowiadając znane mi słowa, nie pamiętałem naprawdę, jak brzmiały, kiedy po raz pierwszy je usłyszałem. Powtarzanie ich już od dawna wymazało je z mojej pamięci. Lecz tu, przed nawiedzanym przez duchy ołtarzem, na mgnienie oka ujrzałem siebie jako dziecko oślepione widokiem śmierci i Boga.

Potem pokazano mi komnatę skór wołowych. Tutaj kilkunastu skrybów słucha, a starzy członkowie gminy recytują teksty Zoroastra. Podczas gdy starcy śpiewają, wszystkie pieśni, czyli gaty, są spisywane. Niektóre z tych gat słyszałem z ust mego dziadka, zauważyłem więc, że poczyniono drobne zmiany. Może umyślnie? W paru przypadkach słowa dziadka zmieniono chyba na użytek nowego pokolenia. Częściej jednak recytator po prostu nie pamiętał, jak brzmiały pierwotnie, i dlatego w końcu przyznałem, acz niechętnie, słuszność poglądowi, że ważne jest, by owe teksty spisywano teraz, kiedy błędy są stosunkowo rzadkie.

Przy dzisiejszym, tak powszechnym pędzie do zapisywania wszystkiego – kiedy, gdzie, dlaczego to się zaczęło? – prawdziwe słowa Zoroastra, Buddy, Mahawiry, Gośali, Mistrza K’unga zostaną zachowane dla przyszłych pokoleń, mimo że, co paradoksalne, tekst pisany daleko łatwiej zepsuć niż pamięć kapłana, który nauczył się miliona słów i nie śmie zmienić żadnego w obawie, że zgubi wszystkie inne. Z drugiej strony całkiem łatwo można przenieść całkiem nowy tekst na wołową skórę, a potem twierdzić, że jest on bardzo stary i autentyczny.

Już za mojego życia nakazy Zoroastra przeciw nadużywaniu haomy zmieniono, żeby dostosować je do tradycji magów. Ostatnio jedna z cech Mądrego Pana, Arta, czyli Cnota, została przeobrażona w boga, a wiara w demona Mitrę nigdy doszczętnie nie znikła z religii zoroastryjczyków, ponieważ jak mój ostatni żyjący kuzyn pyta pobożnie: „Czy Mitra nie jest Słońcem? A czy Słońce nie jest znakiem Mądrego Pana?” I tak, chytrze, jeden po drugim wracają demony. Człowiek czci to, co czcić pragnie. Mój dziadek przesunął pewne akcenty. To wszystko.

Kiedy powiedziałem gminie, że Kserkses obiecał nie uznawać żadnego boga prócz Mądrego Pana, wyznawcy ucieszyli się bardzo, chociaż magowie, jak zauważył główny kapłan, którzy wyznają Kłamstwo, nie są skłonni pójść w ślady Wielkiego Króla.

Dość szczegółowo opowiedziano mi o codziennych potyczkach pomiędzy ich magami a naszymi. A także o nie kończących się waśniach między wyznawcami Zoroastra na dworze a tymi, którzy pozostali w Baktrze.

Chociaż usilnie starałem się pokazać, jak bardzo chcę im być pomocny, odniosłem wrażenie, że jakoś zawiodłem tych drobnych ciemnych ludzi z pogranicza. Spodziewali się, że jestem jednym z nich. A tymczasem stanął przed nimi niebieskooki mężczyzna mówiący po persku jak dworzanin. W ogóle jako Oko Króla byłem za bardzo cząstką świeckiego świata i bez wątpienia wydawało im się tak samo dziwne, jak jeszcze ciągle mnie się wydaje, że ze wszystkich mieszkańców tej ziemi to ja właśnie usłyszałem głos Mądrego Pana. Ten jeden moment mojego dzieciństwa sprawił, że po dzień dzisiejszy uważają mnie za najświętszego człowieka Persji. To niedorzeczne. Ale też rzadko jesteśmy tym, czym chcemy być, to zaś, czym chcemy być, albo nie jest nam dane, albo zmienia się zależnie od sezonu.

Czy nie mówię mądrze, Demokrycie? Teraz, kiedy przyszła do mnie zima i lód poczerniał, dokładnie wiem, kim i czym jestem – przyszłym trupem.

Загрузка...