ROZDZIAŁ II

I znów Catharina znalazła się na dworcu. Wsiadła do pociągu jadącego w kierunku Östergötland. Ciotka Aurora wystarała się o osobny przedział dla siostrzenicy, bo, jak twierdziła, w tych nowoczesnych środkach lokomocji nigdy nie wiadomo, na jakich towarzyszy podróży się trafi. Zanim pociąg ruszył, obsypała dziewczynę tysiącem przestróg. Wreszcie jej postać zmieniła się w mały punkcik i zniknęła w oddali. Pociąg toczył się powoli po rozmytych przez ulewę torach, coraz bardziej zwiększając opóźnienie.

Catharina siedziała jak na szpilkach, wpatrując się w ciemniejące wieczorne niebo, a właściwie w gęstą ścianę deszczu. W głowie lęgły jej się najczarniejsze myśli Może na miejscu się okaże, że posada służącej jest już zajęta? A może mieszkańcy dworu uznają przybycie bez uprzedniej zapowiedzi za zbytnią śmiałość z jej strony? Przerażało ją, że dotrze tam w środku nocy. Markanäs wydało jej się nagle siedliskiem upiorów, czyhających z każdego kąta, Malcolm zaś bezwzględnym okrutnikiem, który wypędzi ją gdzie pieprz rośnie.

Wreszcie pociąg zatrzymał się na niewielkiej stacyjce. Catharina dostrzegła przechadzającego się wzdłuż wagonów konduktora i stojącego pod okapem dachu murowanego budynku zawiadowcę, który ostrym gwizdnięciem dał znak do odjazdu. Pociąg ruszył, pozostawiając na peronie przeraźliwie samotną dziewczynę. Wbiegła pod dach, taszcząc ciężką walizkę, i nim zawiadowca zdążył skryć się w budynku, zawołała zdyszana:

– Bardzo przepraszam, jak mogę się dostać do dworu Markanäs?

Zapytany popatrzył na nią szczerze zdumiony. W oddali było słychać stukot kół pociągu, strugi deszczu spływały z dachu, tworząc wodną zasłonę.

– Do Markanäs? – zdziwił się. – Czy panienki tam oczekują?

– Tak, ale nie wiedzieli, niestety, że przyjadę właśnie dziś – odpowiedziała, koloryzując nieco prawdę.

Dziewczyna nigdy nie odczuwała zakłopotania w rozmowie z ludźmi równymi sobie stanem, natomiast wobec ludzi z niższych sfer przybierała ton usprawiedliwienia, jakby w obawie, że zostanie posądzona o wyniosłość i zarozumialstwo.

Zawiadowca uchylił czapki i podrapał się za uchem.

– Hmm, do Markanäs jest dość daleko. Ale przed budynkiem stacji widziałem Johanssona, więc jeśli się panienka pośpieszy…

– Johanssona?

– To właściciel konia i wozu. Czasem wozi ludzi, teraz też przywiózł jakiegoś podróżnego.

Rzeczywiście, Catharina zauważyła, że ktoś wsiadał do pociągu. Z obawą pomyślała o swych skromnych zasobach finansowych, nie miała jednak wyjścia. Wszak w tej małej miejscowości na pewno nie było żadnego zajazdu, w którym by mogła przenocować. Linia kolejowa przebiegała tędy od niedawna. Ale jak zostanie przyjęta w Markanäs, jeśli zjawi się o tak późnej porze? Kiepski początek!

Johansson zgodził się podwieźć dziewczynę. Nie wiadomo, czy kierowały nim szlachetne pobudki, czy większy wpływ na jego decyzję miał brzęk monet. Może jedno i drugie?

Najpierw okrył dokładnie konia derką, a dopiero potem zatroszczył się o pasażerkę. Nad głową Cathariny rozpostarł koc, innym osłonił jej bagaże. Sam schował się pod obszerną peleryną i cmoknął na zwierzę. Wóz trzeszcząc i skrzypiąc ruszył w drogę.

Jechali długo i koc nie na wiele się zdał. Gdy wreszcie w oddali mignęło blado jakieś światełko, Catharina była całkiem mokra i zziębnięta i najchętniej by zawróciła. Woźnica nie odzywał się do niej, jego milczenie wydało jej się wielce wymowne. Sprawiał wrażenie, że całkowicie dystansuje się od jej decyzji. Powinnam chyba potraktować jego zachowanie jako ostrzeżenie, pomyślała.

Drżała z zimna, przemoczona do suchej nitki, ubranie kleiło się jej do ramion i kolan. Na dnie wozu utworzyło się bajoro, uniosła więc nogi i oparła stopy o krawędź. Nowe pantofelki z miękkiej skórki przesiąkły wodą, ale gdy próbowała osłonić nogi, deszcz lał się strumieniami na walizkę, co wydawało się jej jeszcze gorsze.

Zbliżała się północ, gdy znów coś zamigotało. Kiedy podjechali bliżej, okazało się, że świeciło się w budce stróża pilnującego bramy. Wyszedł z latarnią i poświecił Catharinie w twarz. Wyjaśniła, że słyszała o wolnej posadzie służącej i przyjechała. Niestety, z powodu ulewy pociąg miał opóźnienie i dlatego przybywa o tak późnej porze.

– Państwo jeszcze nie śpią – mruknął stróż i nie kryjąc zdziwienia popatrzył na wóz Catharina uświadomiła sobie, że popełniła pierwszą gafę, bo czy służącą byłoby stać na wynajęcie wozu?

Johansson zdecydowanie odmówił wjazdu na teren posiadłości. Przyjąwszy zapłatę zawrócił konia i po chwili zniknął w mroku.

Stróż chwycił walizkę, by pomóc dziewczynie, i skierował się drogą pod górę w stronę dziedzińca. Dopiero teraz Catharina zobaczyła rozświetlone okna. Oto dom, w którym od wielu lat powinnam mieszkać, pomyślała, tymczasem nigdy nie będę tutaj panią.

Zresztą wcale mi się nie podoba, pocieszała się w duchu. Mroczny, ponury pałac, w którym na domiar złego straszy, nagle wydał jej się odpychający. Ale jej reakcja przypominała trochę bajkę o lisie i kwaśnych winogronach.

Weszli po kamiennych schodach i stróż zakołatał do ciężkich drzwi. Catharina, stojąc za nim, poczuła, jak krople deszczu ściekają jej z kapelusza na kark i spływają po plecach. Nie ma co, wspaniałe entrée, pomyślała w przypływie wisielczego humoru.

Otworzyła im kobieta w nieokreślonym wieku, trzydziesto-, może czterdziestoletnia, najprawdopodobniej ochmistrzyni, o bladej, pozbawionej wyrazu twarzy i wydatnych ustach.

– Jakaś młoda kobieta twierdzi, że szuka posady służącej. Pociąg miał opóźnienie – zameldował stróż ochrypłym głosem, po czym ukłonił się i wyszedł z powrotem na deszcz.

Catharina znalazła się w holu, który oszołomił ją swym przepychem. Stąpając po kamiennej posadzce popatrzyła na sklepienie tak wysokie, że nie rozjaśniał go blask olejnych lamp rozświetlających wnętrze.

– Proszę za mną! – powiedziała ochmistrzyni i poprowadziła dziewczynę do wielkiego salonu, wypełnionego ciemnymi masywnymi meblami i skórzanymi sofami. Jak bardzo różnił się od przytulnych, jasnych pomieszczeń w jej rodzinnym domu…

Naszła ją nagła ochota, by stąd uciec i wrócić do swych bliskich. Wyjdzie za mąż za jakiegoś starego wdowca, żeby siostry przestały czynić jej wyrzuty. Ponure otoczenie sprawiło, że taka perspektywa wydała jej się mniej przerażająca.

Z fotela wstała i podeszła do nich kobieta najwyżej czterdziestoletnia. Jasne, zaczesane do góry włosy odsłaniały twarz niezwykłej urody, ale jakby naznaczoną zmartwieniami. Spojrzała łagodnym wzrokiem. Ochmistrzyni powtórzyła wyjaśnienie Cathariny.

– Ale przecież w gminie zapewniano mnie, że brakuje odpowiednich kandydatek – zdziwiła się dama.

– Nazywam się Karin Bengtsdatter – przedstawiła się Catharina i dygnęła. – Dowiedziałam się przypadkiem w Sztokholmie, że państwo potrzebują służącej, a ponieważ właśnie straciłam posadę i dach nad głową, postanowiłam spróbować. Oto moje referencje – rzekła wręczając list polecający napisany przez ciotkę Aurorę.

Elegancka dama zatopiła się w lekturze.

Nagle Catharina odkryła, że w salonie znajduje się jeszcze jedna osoba. Z tyłu, w cieniu wielkiej barokowej szafy, stał nieruchomo mężczyzna. Pewnie dlatego nie zauważyła go od razu. Ich spojrzenia spotkały się. Mężczyzna podszedł bliżej akurat w chwili, gdy kropla deszczu kapnęła Catharinie z włosów na czubek nosa. Wytarła ją pośpiesznie, ale zauważyła, że mężczyzna wykrzywił kąciki ust w lekkim uśmiechu.

Liczył sobie około trzydziestu lat, był wysoki, ciemnowłosy, o melancholijnym spojrzeniu. Twarz miał szczupłą, policzki zapadnięte. Fascynujące spojrzenie czarnych oczu i pełne wyrazu usta czyniły zeń bardzo pociągającego mężczyznę.

Oto stał przed nią sam Malcolm Järncrona.

Ukłoniła się, czując ukłucie w sercu. Szlachetne zamiary, by poświęcić się dla sióstr i poślubić jakiegoś sklerotycznego wdowca, zniknęły niczym rosa w promieniach słońca. Chwycił ją żal, że los pozbawiał ją takiego towarzysza życia. Bardziej niż kiedykolwiek do tej pory zapragnęła się dowiedzieć, dlaczego porzucił ją z nieznanych powodów w trudny do zaakceptowania sposób.

Ale jakże zdoła grać przed nim rolę obcej osoby, kiedy już przy pierwszym spotkaniu, zaledwie kilka minut po przybyciu do dworu, zawojował ją bez reszty? Że też mogły być z ciotką Aurorą takie naiwne, by wierzyć w powodzenie tego szalonego planu!

Nagle Catharina przyłapała się na tym, że wpatruje się w dziedzica, gdy tymczasem przyzwoitość nakazuje spuścić wzrok.

– Doprawdy bardzo pochlebna opinia, przeczytaj! – rzekła dama, podając list Malcolmowi, i wyjaśniła Catharinie: – Na razie posada jest jeszcze wolna, żadna bowiem z kandydatek nie spełniała naszych wymagań. Decyzję pozostawiam jednak mojemu pasierbowi, on jest tu dziedzicem. Właśnie zamierzałam udać się na spoczynek. Dobranoc.

Ochmistrzyni wyszła razem z nią, a Catharina została w salonie sam na sam ze swym niedoszłym mężem.

Poczuła mrowienie w całym ciele. Zapewne długie lata oczekiwania sprawiły, że ogarnęło ją teraz jakieś dziwne podniecenie. Szkoda, że wszelkie nadzieje prysnęły jak bańka mydlana, a pozostała jedynie rozpaczliwa tęsknota. Dlaczego jest taki pociągający? Jak trudno przyjdzie jej teraz pogodzić się z porażką!

Czytał list, nie ruszając się z miejsca, a Catharina nie śmiała podnieść na niego wzroku.

– Oczywiście znane są ci obowiązki służącej – odezwał się w końcu, obrzucając ją spojrzeniem czarnych oczu

– Tak – odpowiedziała niepewnie. Wiedziała, co robiły służące w jej rodzinnym domu, ale właściwie nigdy nie przyglądała się ich pracy.

– Najgorsze jest palenie w piecach. Dom jest duży i bardzo chłodny. Zimą musimy palić już o piątej rano.

Wielkie nieba! pomyślała. O piątej rano jestem kompletnie nieprzytomna. Często leżałam w łóżku nawet do ósmej. Głośno powiedziała jednak:

– Jakoś sobie z tym poradzę. Czy państwo teraz jeszcze palą?

– Oczywiście! Ten dom jest taki zimny, że palimy zwykle aż do maja.

Czekała na dalsze wyjaśnienia, odniosła bowiem wrażenie, że dostanie posadę. Miała wprawdzie tylko jeden list z referencjami, ale to akurat przemawiało na jej korzyść. Tylko czy aby ciocia nie przesadziła w swych pochwałach?

Zdawał się nie dostrzegać popłochu w jej oczach i tłumaczył dalej:

– Oprócz tego będziesz usługiwać przy stole, to zapewne dla ciebie nic nowego, ale… – zamyślił się i po chwili rzekł: – Podobno masz nienaganne maniery, czy jednak potrafisz także zachować dyskrecję? Na tym zależy nam szczególnie.

– Wydaje mi się, że pod tym względem nie można mi nic zarzucić.

– To dobrze. Pamiętaj, musisz zapomnieć o wszystkim, co zobaczysz czy usłyszysz w tym domu!

– Może mi pan zaufać – zapewniła z powagą, zmuszając się, by nie pokazać po sobie, jak bardzo przeraziły ją te słowa.

Zamyślił się na chwilę.

– Dobrze ci patrzy z oczu i wydaje mi się, że jesteś osobą kulturalną. Sądzę, że możemy cię przyjąć na próbę. Szczegółów dowiesz się od Inez, siostry mojej macochy. – Pociągnął za dzwonek i do salonu weszła kobieta, którą Catharina brała za ochmistrzynię. Malcolm wydał jej kilka krótkich poleceń, po czym skinął głową na znak, że uważa rozmowę za skończoną.

A więc to jest Inez, zdumiała się w duchu dziewczyna. Typ męczennicy. Ciotka Aurora z pewnością nie powstrzymałaby się przed wetknięciem jej jakiejś szpili, by okazała choć odrobinę temperamentu.


Catharinie przydzielono pokój na poddaszu. Kiedy wreszcie została sama, zdjęła mokre ubrania i rozwiesiła je na belkach podtrzymujących ukośne stropy. Deszcz dudnił o dach i spływał strugami po niewielkim oknie. W rogu przeciekał dach i krople kapały na podłogę. Wstała więc i podstawiła miednicę. Dźwięczne stukanie było jeszcze bardziej denerwujące, ale nie chciała, by zgniły deski podłogowe.

Ogarniało ją coraz większe zniechęcenie. Przez tyle lat snuła marzenia, w których główną rolę odgrywał Malcolm. Do tego stopnia się zamartwiała, że się mu nie spodoba, że nie pomyślała nigdy o tym, że przeznaczony jej mężczyzna może się okazać niemiły i odpychający. W jej wyobraźni był czuły i delikatny. Świat marzeń jest dla każdego człowieka cudowną oazą, bo pozostawia miłe wspomnienia, nawet jeśli rzeczywistość okaże się ponura.

Z upływem czasu coraz częściej Catharina odczuwała bolesne zdumienie.

Dlaczego po mnie nie przyjeżdża? zastanawiała się. Czy coś jest ze mną nie tak? Może ktoś go uprzedził, że jestem brzydka?

W końcu przyszło jej spojrzeć w oczy brutalnej prawdzie. Ów list, w którym dziedzic Järncrona położył kres czemuś, co się nigdy nie zaczęło, nie pozostawiał żadnych złudzeń.

A teraz go spotkała, stanęła z nim twarzą w twarz. Zrozumiała, że tego mężczyznę mogłaby pokochać duszą i ciałem. Ale czy zyskałaby jego wzajemność? Może mimo wszystko lepiej, że tak się stało?

Dość tych ponurych roztrząsań. Teraz nie wolno jej o tym wszystkim myśleć. Postara się wykonywać dokładnie swe obowiązki, chętnie nauczy się nowych zajęć. Nikomu nie dostarczy powodów do narzekań. Zresztą taka dewiza przyświecała Catharinie od dawna.

Bardzo była ciekawa, jak wygląda dwór Markanäs.


Następnego dnia zaspokoiła swą ciekawość.

Wydawało się jej, że spała zaledwie parę minut, gdy zobaczyła nad sobą pannę Inez, która potrząsała ją za ramię.

– Jest wpół do piątej – oznajmiła. – Dzisiaj cię budzę, ale już od jutra będziesz musiała sama wstawać o właściwej porze.

Święci pańscy! Jak ja tego dokonam? pomyślała dziewczyna, zwlekając się z łóżka. Była sztywna, nogi z trudem ją dźwigały, po omacku z półprzymkniętymi powiekami powlokła się w kąt. Co to? Czyżby zapomnieli ustawić w jej pokoju miskę i dzbanek z wodą? Nie, przecież miskę sama przestawiła w miejsce, gdzie ciekło z dachu.

Obmywszy twarz, oprzytomniała nieco. Pośpiesznie założyła przygotowany dla niej strój pokojówki: obcisły, bardzo twarzowy, czarny kostiumik i biały fartuszek. Wyglądała w nim szczupło i atrakcyjnie.

Panna Inez oprowadziła ją po pałacu.

– Najpierw należy napalić w jadalni, gdzie państwo będą jedli śniadanie. Potem przejdziemy do sypialni.

– Czy jest ich dużo?

– Tylko trzy: pana Malcolma, pani Tamary i panny Elsbeth. U siebie palę sama. Potem kolejno napalisz w pozostałych pokojach, z wyjątkiem dwóch salonów, bo tam podkładamy do pieców o godzinie czwartej po południu. Sala balowa właściwie nie jest ogrzewana, chyba że spodziewamy się jakichś ważnych gości.

Catharina usilnie starała się wszystko zapamiętać, ale prześladowało ją nieprzyjemne uczucie, że porusza się na bardzo niepewnym gruncie. Bez trudu poznają, że jestem nowicjuszka, myślała zatrwożona.

Najgorsze będą pierwsze dni, z czasem może wszystko opanuje. Czy oni w ogóle przewidują dla niej jakieś śniadanie? Może w powodzi informacji czegoś nie dosłyszała? Nie śmiała jednak o nic pytać Inez.

Kiedy szły wzdłuż korytarza na piętrze, Inez wyjęła pęk kluczy i podała dziewczynie.

– Weź, proszę – powiedziała. – To tylko część tych, które ja noszę przy sobie, ale otworzysz nimi wszystkie pomieszczenia, do których musisz mieć dostęp. Unikniesz biegania za mną za każdym razem, gdy któreś drzwi będą zamknięte. Pamiętaj, pilnuj ich jak oka w głowie.

Catharina uroczyście skinęła głową. Zatrzymały się w korytarzu.

– Nie pozwól nikomu ich tknąć. Nikomu! W dzisiejszych czasach nie można ufać służbie, w każdym razie nie wszystkim. – Panna Inez pogładziła klucze, uważnie obserwując Catharinę swymi błyszczącymi oczami. Jej mina jednak nic nie zdradzała. Dodała z niechęcią: – Do dwóch pokoi nie wolno ci wchodzić. Jeden z nich znajduje się za twoimi plecami.

Na dźwięk ostatnich słów Catharina odwróciła się odruchowo, jakby w obawie, że zza uchylonych drzwi wypełznie jakieś owłosione monstrum. Drzwi jednak nie różniły się niczym od pozostałych w korytarzu poza tym, że podłoga przed nimi była mniej zniszczona.

– Niech cię ten pokój w ogóle nie interesuje – przykazała Inez, starsza od Cathariny o jakieś dziesięć lat. – Nie wolno ci też otwierać drzwi w sypialni pana Malcolma, zresztą do nich i tak nie masz kluczy. Poza tym…

– Słucham?

– Eee, nic takiego. Jesteś tu nowa…

– Właśnie dlatego nie chciałabym popełnić nietaktu.

Panna Inez potrząsała głową, jakby usiłowała przekonać samą siebie, że postępuje właściwie. Jej twarz, z której trudno było wyczytać emocje, przybrała jednak przyjazny wyraz.

– Zdaję sobie sprawę, że zabrzmi to dość dziwnie – zaczęła lekko zakłopotana – ale chciałabym cię uczulić, byś była ostrożna. Szczególnie kiedy znajdziesz się w sali balowej.

– Ostrożna? Dlaczego?

– Po prostu uważaj na to, co mówisz i co robisz – tłumaczyła niepewnie Inez. – Jej oczy śledzą każdy twój krok, a nie zawsze zyskuje się jej łaskawość.

Catharina znowu poczuła dreszcze na plecach. „Nie wszyscy dostąpią łaski…”

Zamek księcia Sinobrodego…

Dlaczego ni stąd, ni zowąd przyszła jej na myśl ta baśń? Idąc dalej korytarzem usiłowała wygrzebać z pamięci zasłyszaną w dzieciństwie opowieść.

Sinobrody zabronił swej ósmej chyba z kolei żonie wchodzić do jednej z komnat. Ale ona nie mogła oprzeć się pokusie. Przyciągana niczym ćma do zapalonej świecy, otworzyła drzwi. Skutki okazały się katastrofalne, dokładnie jednak Catharina nie mogła sobie przypomnieć, jaka spotkała ją kara. Chyba zobaczyła poprzednie żony Sinobrodego, leżące w kałuży krwi.

Panna Inez wyrwała ją ze świata ponurej baśni.

– Tutaj znajdują się sypialnie – szepnęła. – Pod nieobecność służącej osobiście paliłam w piecach. Teraz ty przejmiesz ten obowiązek.

Wśliznęły się po cichu do pokoju pani Tamary, w którym unosiła się słodkawa woń perfum. W słabym świetle świecy Catharina dostrzegła gustowne białobłękitne mebelki ze złotymi ornamentami. Łóżko stało zapewne w głębi pomieszczenia, bo nie zauważyła go, podchodząc do pieca kaflowego. Inez rozpaliła ogień, by pokazać, jak należy to robić, i wyszły.

Następne drzwi prowadziły do sypialni Malcolma. Okazało się, że właściciel dworu zdążył już wstać i się ubrać. Przyglądał im się z boku, gdy wkładały drwa do pieca. Catharina nie śmiała spojrzeć w jego stronę, ale poruszała się bardziej niezgrabnie niż zwykle.

Dziedzic poprosił pannę Inez, by zadbała, żeby podano mu jak najszybciej śniadanie, bowiem wcześnie musi wyjechać.

Catharina cofnęła się o krok, by przepuścić Inez, i wówczas zauważyła tamte drzwi. Znajdowały się tuż obok pieca, na tej samej ścianie. Ciężkie, z żelazną sztabą, zamknięte na przynajmniej dziesięć kłódek i rygli. Na moment zakręciło jej się w głowie, ale szybko odwróciła wzrok.

Następnie weszły do sypialni panny Elsbeth, córki pani Tamary z pierwszego małżeństwa. Dziewczynki nie było widać, ale z głębi pokoju dobiegło ich postękiwanie i odgłos przewracania się na drugi bok. Starając się nie hałasować, rozpaliły ogień w kominku i skierowały się ku wyjściu. Nagle dostrzegły leżącą na podłodze kartkę papieru. Równocześnie schyliły się, by ją podnieść, ale Inez była szybsza. Zerknąwszy na kartkę, zmięła ją, z trudem tłumiąc wściekłość.

– Okropne dziewuszysko – mruknęła gniewnie i wrzuciła papier do ognia.

Catharina zdążyła jednak zauważyć na nim rysunek nagiego mężczyzny i kobiety. Choć wykonany dziecinną nieporadną kreską, emanował erotyzmem. Catharina oblała się rumieńcem, ale poczuła dziwne poruszenie.

Zażenowana zeszła po schodach za panną Inez, która pomogła jej wykonać pierwszą pracę. Dziewczyna zadrżała na myśl o tym, jak sobie sama poradzi ze wszystkimi obowiązkami.

Загрузка...