ROZDZIAŁ VI

Ale wieczór nie upłynął im tak, jak zaplanowali.

Rodzina zasiadła do herbaty, Catharina zaś stanęła dyskretnie z boku, gotowa w każdej chwili usłużyć, gdyby została o to poproszona. Wszyscy z niepokojem nasłuchiwali szalejącej za oknami wichury. Od Bałtyku rozkołysanego wiosennym sztormem przewalał się przez równinę Östergötland prawdziwy huragan. Stary pałac trzeszczał w spojeniach.

Catharina rzuciła zatrwożone spojrzenie na Malcolma, ale jego widoczne zdenerwowanie spotęgowało jeszcze niepokój dziewczyny.

– W czasie ostatniej wichury zerwało dachy w czworakach – mruknął.

– Pamiętam – westchnęła pani Tamara. – Cóż to był za żywioł!

Elsbeth wstała od stołu i podeszła do okna.

– Spójrzcie na księżyc – odezwała się zafascynowana. – Gna gdzieś między chmurami. O, teraz zniknął… Nie, znowu świeci! Na dworze jest cudownie, wiatr szarpie drzewa, omal ich nie wyrywając z korzeniami, unosi w górę wszystko, co da się porwać z ziemi. O, znów się ściemniło niczym w grobie.

W błękitnych oczach dziewczynki czaiło się dziecinne zdumienie nad siłami przyrody, ale nie okazywała strachu, raczej zachwyt.

– Usiądź, proszę, Elsbeth! – upomniała córkę pani Tamara. – Jest już dostatecznie strasznie. Nie wywołuj więc złych mocy.

Ledwie skończyła mówić, rozległo się głośne walenie w drzwi frontowe. Wszyscy odruchowo zwrócili wzrok ku Catharinie, więc poszła otworzyć. Świadomość, że w salonie siedzi Malcolm, dodała jej odwagi, inaczej pewnie by się zawahała.

Nacisnęła klamkę. Drzwi się otworzyły tak gwałtownie, że omal nie wyrwało jej ręki. Lampy oliwne oświetlające hol zamigotały i zgasły. Zdążyła jednak rozpoznać zarządcę.

– Czy mogę porozmawiać z panem dziedzicem? – zawołał.

– Oczywiście, wejdź! – odkrzyknął mu Malcolm. – Ale zamknij drzwi, na miłość boską! Karin, czy możesz zapalić lampy?

Zarządca, kulejący nieco po doznanym urazie kolana, przeszedł po omacku do salonu, w którym Malcolm kazał zainstalować nowoczesne lampy naftowe. Takie same zakupił też na piętro i zamówił następne z zamiarem umieszczenia ich w holu. Tego wieczoru przekonali się, jak bardzo są przydatne.

Kiedy Catharina mozolnie rozpalała na nowo wszystkie lampy, usłyszała strzępy rozmowy prowadzonej w salonie.

– Wszyscy się boją – mówił zarządca. – Dachy kilku chat trzeba by przymocować linami… zagroda dla świń… banda Torstenssona…

Przypomniała sobie, że w kuchni służący rozprawiali o bandzie, a w ich słowach strach mieszał się z podziwem. Podobno była to grupa rzezimieszków otoczonych glorią bohaterów. Rabowali bogate domy, posuwając się nawet do brutalnych mordów. Kilku członków bandy złapano i osadzono w więzieniu, ale natychmiast dołączyli nowi, bo przynależność do gangu nobilitowała niejako każdego zbira.


– Pójdę z tobą – zadecydował Malcolm i ruszył do wyjścia. Kiedy otworzył drzwi, zapalone z takim trudem lampy oliwne znowu zgasły, ale mężczyźni nawet tego nie zauważyli. Ponieważ drzwi do salonu były zamknięte, Catharina nagle została sama w kompletnych ciemnościach.

Krzyknęła przestraszona. Zwabiona hałasem, do holu weszła pani Tamara, a ujrzawszy, co się stało, nakazała:

– Karin, idź na górę i znieś wszystkie lampy naftowe z korytarza. Ja tymczasem zajrzę do kuchni, żeby sprawdzić, czy mają zapas nafty. Widziałam, że jedna z lamp jest już pusta.

Catharina po ciemku doszła do schodów, ale w chwili, gdy księżyc rzucił bladą smugę, otworzyły się drzwi do salonu i stanęła w nich Elsbeth.

– Zamknij te drzwi, córeczko! – zawołała pani Tamara. – Bo powstaje straszny przeciąg, gdy równocześnie otwarte są drzwi wejściowe. Jeśli będziesz chciała pójść do kuchni, używaj tylnego wyjścia.

Elsbeth posłuchała matki. Catharina tymczasem weszła na piętro i wzięła lampę, a potem zniosła ją na dół i postawiła na wielkim kufrze w holu.

Właśnie wchodziła ponownie na górę po kolejną lampę, gdy nastąpiła seria nieoczekiwanych wydarzeń. Księżyc znów skrył się za chmurami. Kiedy Catharina znalazła się mniej więcej w połowie schodów, poczuła naraz lodowaty uścisk wokół kostki i silna dłoń pociągnęła ją po stopniach w dół. Przerażona rozejrzała się wokół i wówczas zobaczyła dziwną jasność na jednej z pobliskich ścian. W następnym ułamku sekundy zrozumiała, że drzwi do sali balowej stoją otworem i wylewa się stamtąd srebrzysta poświata. Ale zaraz księżyc znów zaszedł za chmury i zapadły ciemności. W dzwoniącej ciszy rozległ się przeraźliwy krzyk Cathariny.

Uścisk wokół łydki zelżał, więc dziewczyna wykorzystała okazję i wdrapała się po schodach. Dygocząc ze strachu wzywała pomocy.

Z kilku stron wpadli do holu domownicy. Pani Tamara trzymała świecznik w dłoni i oświetlając sobie drogę wołała:

– Co się stało? Czy to ty krzyczałaś, Elsbeth?

– Nie, mamo – odpowiedziała córka z miną niewiniątka.

– Ależ, Boże drogi – usłyszeli głos panny Inez. – Dlaczego są otwarte drzwi do sali balowej?

– To ja krzyczałam – odezwała się Catharina schodząc z góry. – Ktoś mnie napadł, gdy wchodziłam po schodach.

– Napadł?

– Tak, jakaś lodowata ręka chwyciła mnie za nogę.

Zgromadzeni na dole domownicy zamilkli w zdumieniu, jakby nie dowierzając słowom służącej.

– Za nogę? Cóż to znowu za bzdury? – zdziwiła się panna Inez zgorszona absurdalnym oskarżeniem Cathariny.

– To prawda – upierała się dziewczyna, z trudem powstrzymując się od płaczu. – Proszę, czy możesz, pani, zamknąć te drzwi? Nie odważę się nawet zbliżyć do nich.

Pani Tamara bez wahania zamknęła salę balową i zwróciła się do służącej ze słowami:

– Karin, coś ci się musiało przywidzieć. Ale, bardzo proszę, nie opowiadaj o tym w kuchni!


Nagle znowu otworzyły się drzwi frontowe i gwałtowny podmuch wiatru zgasił płomienie świec.

– Drogi Malcolmie, nie otwieraj tak szeroko drzwi! – zawołała z desperacją w głosie pani Tamara. – Za każdym razem gdy wychodzisz lub wchodzisz, powstaje straszny przeciąg. Nie nadążamy zapalać lamp.

Catharina drżącą ręką zapaliła lampę naftową i w ciemnym wnętrzu rozlała się uspokajająca jasność.

Malcolm od razu wyczuł napiętą atmosferę i zapytał, co się stało.

Dokładną relację zdała panna Inez, nie kryjąc przy tym swego niedowierzania co do prawdziwości zdarzeń przedstawionych przez Catharinę. Ale Malcolm, rzuciwszy przeciągłe spojrzenie na twarz służącej, poszedł dokładnie obejrzeć schody.

– W którym miejscu to się stało? – zapytał.

Catharina usiłowała przypomnieć sobie, skąd czołgała się na górę, a Malcolm tymczasem poprosił panią Tamarę:

– Mamo, czy mogłabyś razem z Inez i Elsbeth obudzić służbę? Dzisiejszej nocy nie możemy spać. Trzeba będzie pomóc robotnikom dworskim i ich rodzinom.

Pani Tamara skinęła głową.

– Czy wiatr wyrządził duże szkody?

– Istnieje duże zagrożenie – odrzekł krótko, a kiedy kobiety opuściły hol, zwrócił się do Cathariny: – Stań w miejscu, gdzie to się stało!

Zrobiła tak, jak kazał, i odezwała się niepewnym głosem:

– To chyba tutaj.

Malcolm bez słowa zatrzymał się w kącie za schodami i przełożywszy rękę przez balustradę, chwycił dziewczynę za nogę.

– Tak? – zapytał cicho.

– Właśnie tak – wzdrygnęła się z lękiem. – Tyle że ręka była lodowata.

Rozejrzał się dookoła. Pod schodami stało wiadro, zostawione zapewne przez którąś ze służących. Nie zastanawiając się wiele, zanurzył rękę w brudnej wodzie, a potem wytarłszy ją o spodnie chwycił dziewczynę ponownie. Tym razem jego dłoń była zimna jak lód.

– Tak! – omal nie krzyknęła, a Malcolm tylko pokiwał głową. – Ale drzwi do sali balowej były otwarte.

– Pewnie ktoś specjalnie je otworzył.

– Sądzisz, że…

– Nic nie sądzę, póki co! – rzekł i dodał pełnym bólu głosem: – Och, Catharino, dlaczego nie możemy być razem? Przecież jesteśmy dla siebie stworzeni. Tak pragnę twej przyjaźni, tęsknię do twej… – nie dokończył.

– Wiem – odpowiedziała cicho, domyślając się, co chciał powiedzieć.

Ale oto usłyszeli powracających domowników, więc Catharina zbiegła pośpiesznie ze schodów.

– Musisz stąd wyjechać, najmilsza – szepnął rozgorączkowany. – Chociaż serce mi się kraje na samą myśl, że stracę cię z oczu. Proszę cię jednak, opuść natychmiast Markanäs, wyjedź jutro rano! Ktoś odkrył nasz związek.

Catharina z trudem przełknęła ślinę. Jak to? myślała rozdarta. Wyjechać stąd, teraz, kiedy go poznała i doświadczyła jego bliskości? Po tym, jak ją obejmował?

– To zbyt niebezpieczne – szeptał. – Boję się o ciebie. Jeśli ci się coś stanie, nigdy sobie tego nie daruję.

Patrzyła z rozpaczą na twarz Malcolma, która na krótką chwilę znalazła się tuż przy jej twarzy.

Kiedy Tamara z siostrą i córką wróciły do holu, zastały Catharinę pochyloną nad lampą, Malcolm zaś kierował się ku wyjściu. Nim doszedł do drzwi, rozległo się głośne pukanie.


Za drzwiami stał znowu zarządca, ale tym razem nie sam. Za jego plecami tłoczyli się mieszkańcy czworaków, a w bladobłękitnej poświacie księżycowej nocy wiosennej widać było ich przerażone twarze.

– Proszą o udzielenie im schronienia we dworze, panie Järncrona. Boją się siedzieć w chatach podczas tej okropnej wichury! Poza tym krążą plotki, że w okolicy grasuję banda Torstenssona.

Malcolm spojrzał pytająco na Catharinę, ale szybko odwrócił wzrok na panią Tamarę.

Uważa mnie za prawowitą panią dworu, pomyślała nie bez dumy. Omal się nie zdradził.

Tamara skinęła głową przyzwalająco.

– Powiedz, że wszyscy, którzy sobie tego życzą, mogą się schronić w pałacu.

Malcolm wydał się Catharinie taki dostojny, kiedy wypowiadał te słowa. Jakże zaimponowało jej to, że wszyscy szukają u niego rady i wsparcia.

– Pozostali – mówił dalej Malcolm – pójdą wraz ze mną sprawdzić stan chat i budynków gospodarskich.

– Wydaje mi się, że wytrzymają nawałnicę – rzekł zarządca. – Najbardziej jest zagrożona zagroda dla świń.

W kwadrans później w holu zaroiło się od przybyłych ludzi. Pani Tamara z siostrą starały się ulokować wszystkich w największym salonie. Elsbeth stała z boku i obgryzając paznokcie, obserwowała z ciekawością nieoczekiwanych gości.

Panna Inez nie kryła swego niezadowolenia i w przeciwieństwie do Tamary podkreślała na każdym kroku swoją wyższość.

– Witaj, Joachimie! – zagadnęła w przelocie Catharina i cmoknąwszy chłopca, pośpieszyła do kuchni odnieść herbatę, o której w natłoku zdarzeń wszyscy zapomnieli. Kucharce wydano już polecenie, by wszystkich przybyłych w miarę możliwości nakarmić.

Catharina zauważyła, że wśród służby zapanowało poruszenie. Uważali się za lepszych od robotników pracujących w polu i w obejściu, dlatego z oburzeniem przyjęli polecenie, by serwować im jakiś posiłek, na domiar wszystkiego w salonie.

Catharina, wywodząca się z wyższych sfer, uznała w pierwszej chwili sytuację za zabawną, zaraz jednak uświadomiła sobie, jak niewiele wiedziała o życiu pospólstwa, jego poglądach i zwyczajach. Może jednak, mimo wszystko, dni spędzone w Markanäs przyniosły jej jakąś korzyść? Pomogły rozszerzyć horyzonty? Chyba było mi to potrzebne, pomyślała samokrytycznie.

Wracając przez hol, natknęła się na Malcolma, który się po coś wrócił. Korzystając z tego, że wokół panował nieopisany gwar, zapytała:

– Czy mogę pójść z tobą? Może się na coś przydam?

Widać było, że chętnie widziałby ją u swego boku, czy to ze względów bezpieczeństwa, czy z innych powodów. Po chwili namysłu odparł jednak:

– Lepiej zostań w domu. Za bardzo rzuciłoby się to w oczy. Tylko błagam cię, zachowaj ostrożność i… nie zapomnij, że mamy się spotkać późnym wieczorem. Nie zdążymy o wpół do jedenastej, tak jak planowaliśmy, ale może godzinę później?

Kiwnąwszy głową na znak zgody, odeszła.

Była nieopisanie szczęśliwa, że Malcolm nadał pragnie spotkać się z nią sam na sam. Jej twarz rozpromienił radosny uśmiech. Odwróciła się i omal nie zderzyła się z panią Tamarą stojącą obok córki w drzwiach salonu. Elsbeth nie spuszczała wzroku z Cathariny.

Nie mogły nic słyszeć, na pewno nic nie słyszały, pocieszała się dziewczyna. Ale pewnie trochę się dziwią…

Odetchnąwszy głęboko, z udawanym spokojem minęła obie damy i weszła do salonu, który całkiem zmienił swój wygląd. Uderzył ją w nozdrza odór ubrań chłopów pracujących w oborze, woń wilgotnej skóry i cała gama obcych zapachów.

Dzieciaki, szczególnie dziewczynki, siedząc na krawędzi krzeseł patrzyły z rozdziawionymi buziami na gobeliny i aksamitne kotary. Chłopcy zaś nie mogli oprzeć się pokusie, by nie dotknąć figurek ze złota i kości słoniowej postawionych dla ozdoby na rokokowej komodzie. Raz po raz któraś z matek musiała klapsem powstrzymać swe latorośle.

Catharina krążyła pomiędzy chłopskimi rodzinami, napełniała półmiski, częstowała napojami i przyjaźnie zagadywała wszystkich.

To ja powinnam być waszą dziedziczką, myślała rozczulona i zarazem zasmucona. Tymczasem widzicie mnie w całkiem innej roli…

Podeszła do kolejnego stolika i aż podskoczyła, wyrwana gwałtownie ze swych rozmyślań. Któryś z siedzących tam podstarzałych chłopów, niezdolnych już do pracy w polu, klepnął ją w pośladek i gwizdnął przeciągle. Pozostali śmiali się i mrugali do niej.

Catharina przeżyła szok. W pierwszym odruchu chciała przywołać do porządku bezczelnego gbura, ale zdołała się powstrzymać, ujrzawszy w pobliżu naburmuszoną pannę Inez. Ograniczyła się jedynie do ostrego spojrzenia.

Wichura nie ustawała, szyby drżały pod naporem silnych podmuchów wiatru. Catharina usłyszała, jak jakieś kobiety z lękiem w głosie rozprawiają o bandzie Torstenssona. Czego one się właściwie boją? pomyślała. Przecież ich skromny dobytek na pewno nie stanowi pokusy dla takich złodziei.

W drzwiach frontowych pojawił się Malcolm i zawołał głośno:

– Karin!

Pośpiesznie wyszła mu naprzeciw, kątem oka dostrzegając zatroskaną twarz pani Tamary i zagniewaną Elsbeth. Panna Inez patrzyła z wyraźnym zdumieniem.

– Karin, czy mogłabyś opróżnić magazyn przy schodach kuchennych? Musimy tam przenieść prosięta. Zagroda dla świń runie lada moment. I przynieś moją kurtkę z gabinetu. Dasz ją staremu Svenssonovi.

Wyszedł, nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.

Trzy damy, które zaniepokoiło trochę zainteresowanie Malcolma służącą, rozpogodziły się słysząc, że kierowała nim jedynie troska o prosięta.


Catharina znalazła kurtkę Malcolma i zapytała w salonie o Svenssona. Staruszek ruszył ku wyjściu, a tymczasem Catharina poszła do kuchni. Wybrała okrężną drogę przez jadalnię. Mimo panującego półmroku przy kredensie ze srebrami dostrzegła dwóch mężczyzn, którzy na odgłos kroków odwrócili się gwałtownie. Byli zbyt młodzi, by chronić się we dworze, poza tym ich twarze połyskujące w ciemnościach wydały jej się mało sympatyczne.

To banda Torstenssona, olśniło ją. Zdjęta lękiem, zmusiła się, by przybrać naturalny ton.

– Chyba słyszeliście, że macie siedzieć w salonie, a nie kręcić się po całym domu – ofuknęła ich i poszła dalej, nie zwracając uwagi na przeprosiny, jakie wymamrotali pod nosem. Kuchennym korytarzem podążyła bez tchu do wyjścia.

Silny podmuch wiatru uderzył w dziewczynę, omal jej nie przewracając. W ostatniej chwili uczepiła się ściany. Nie zdawała sobie sprawy, że wieje z taką siłą. W ciemnościach straciła orientację. Nieoczekiwanie z pomocą przyszedł jej księżyc, który wychylił się zza postrzępionych chmur gnających po niebie i oświetlił ścianę pałacu. Jej oczom ukazały się okna sali balowej, mignął rząd portretów. Odwróciła się pośpiesznie, bo ożyło w niej przykre wspomnienie. Wiedziała już jednak dokładnie, w którym miejscu się znajduje.

Zgięta wpół przedzierała się przez park. W oddali od strony zabudowań gospodarskich usłyszała przeraźliwy kwik prosiąt i głośne przekleństwa robotników. Z ciemności wyłoniła się wysoka postać i doszedł ją głos Malcolma.

– Panie dziedzicu…

– Catharina? Karin? Co ty tu robisz? Miałaś przecież…

– Panie dziedzicu, widziałam w jadalni jakichś zbirów – mówiła zdyszana. – Wydaje mi się, że należą do bandy Torstenssona. Kradli srebro. Pewnie wykorzystali zamieszanie, poza tym w holu tyle razy gasły lampy… A może dostali się kuchennym wejściem?

Chłopi zgromadzili się wokół nich i słuchali urywanych wyjaśnień Cathariny.

– Ilu ich było?- spytał Malcolm, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Widziałam dwóch – odpowiedziała, czując ciepło w sercu.

– Ale mogło być ich więcej. Hans, wsiadaj na konia i czym prędzej sprowadź tu lensmana. Wy trzej zajmiecie się prosiętami, a pozostali pójdą ze mną – zarządził Malcolm. – Czy ktoś ma strzelbę?

– Ja mam – rozległ się głos zarządcy.

– Doskonale. Karin – zwrócił się Malcolm do dziewczyny. – Pójdziesz do mojego gabinetu. Ty możesz poruszać się swobodnie po domu, nie wzbudzając podejrzeń. W szufladzie biurka jest schowany pistolet, a w dolnej szufladzie w bocznej szafce leży pudełko z amunicją. Ukryj to wszystko pod ubraniem i przynieś tutaj.

Malcolm był przekonany, że Catharina wybierze frontowe drzwi, gdzie kręciło się wiele osób i nic nie mogło jej zagrażać, tymczasem dziewczyna wróciła pośpiesznie tą samą drogą, którą przybiegła. Zniknęła w mroku i nikt nie zauważył, że podążyła w stronę kuchennego wejścia.

W sieni zderzyła się z pięcioma drabami.

– Czy nie mówiłam już wam, że nie wolno plątać się po całym domu? – zawołała głośno w nadziei, że ktoś ją usłyszy.

Tymczasem Malcolm, nieświadom, którędy poszła Catharina, zaczaił się przy tym samym wejściu.

– Odsuń się, dziewczyno! – zawołał pogardliwie jeden z rabusiów na widok służącej i popchnął ją na bok. Niemal jednocześnie otworzyły się drzwi i do środka wtargnął Malcolm ze swymi ludźmi. Łatwo się domyślić, jakie uczucia nim owładnęły, gdy zobaczył Catharinę szarpiącą się z pięcioma opryszkami. Zrozumiał, ile znaczy dla niego ta drobna dziewczyna. Przeklinał w duchu swą nieostrożność. Jak mógł ją wysłać po broń, nie upewniwszy się, że wejdzie frontowymi drzwiami?

Nie namyślając się ani chwili, jeden z bandytów obezwładnił brutalnie Catharinę i przystawił jej nóż do gardła.

– Jeden krok, a zadźgam dziewczynę! – wrzasnął.

Malcolm stał jak skamieniały, patrząc na rabusiów wycofujących się w głąb domu z Catharina jako zakładniczką.

Na szczęście kilku chłopów Malcolma wykazało się roztropnością i zostało przed budynkiem. Kiedy usłyszeli, co się dzieje, wbiegli do środka głównym wejściem i zaskoczyli bandytów od tyłu. Zarządca, który także był z nimi, podniósł nie nabitą strzelbę i zawołał:

– Puśćcie dziewczynę, i to natychmiast!

Przywódca, prawdopodobnie sam Torstensson, zaklął siarczyście i pociągnął zakładniczkę w stronę drzwi, które mignęły mu w półmroku.

– Tędy! Szybko! – krzyknął.

– Nie! – zawołała Catharina. – To piwnica!

Ale bandyci już otworzyli drzwi i wepchnąwszy dziewczynę, przecisnęli się za nią. Catharina poczuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp.

Загрузка...