POLSKIE WIERSZE

PORA SREBRNYCH DESZCZOW (z tomu)

Wladislawie Miloslawskiej

Mojim polskim przyjaciolam Anie, Marzanie, Silwekowi

Pamięci Jana Boleslawa Ożoga

* * *

Nastanie pora srebrnych deszczow.

Nastanie pora czystej wody

I czystego, jak źrodła, słowa,

prawdziwiego, niezłego słowa,

prawdziwiego, niezłego serca.

Nastanie pora srebrnych deszczow

na biały dzień, na Zwiastowanie.

I czarna noc już zgubi śiły.

I nikt nie będzie mieć kamieniu,

kamieniu, żeby zabić brata.

I nikt nie będzie chcieć kamieniu

dać żebrakowi zamiast chleba.

Nastanie pora srebrnych deszczow.

Ja wierzę w to,

ja tego czekam!

* * *

Pierwsza zima bez ciebie

śniegem w okna zastuka,

nie tym białym, łagodnym —

gorzkim śniegem zmartwienia.

Pierwsza zima bez ciebie.

Płacze ziemia bez ciebie!

W lesie cicho і tęskno.

Czarny sosny w żałobie,

rzeka lodu nie złamie,

zlego lodu rozłąki.

Pierwsza zima bez ciebie! —

serce bolem odpowie.

Ścieżka w śiwiej zawieje

chce usłyszeć twoji kroki.

* * *

Mam wilcku krew

і duszu wilcku,

na Dzikiem Wzgordze urodziona.

Ale z bezbronnym sercem przyjszla

na bol і smutek — w ludzki dom.

Gdy umiera noc

Się boję chwily, gdy umiera noc

і gdy na zbładłym niebie gwiazdy, niby

na cichiem brzegu białe śłepe ryby,

jakimś złym bolem wypędzone z wod.

Się boję!

Bo ja wiem, że nie powrocić

umarłej nocy і umarłych łat.

Zostało śiwym wilkiem wyć mnie z bolu,

pobiegć szałonej dalej w dzikie pole,

bo wstaje dzień, jak moj prawdziwy kat.

Zarys

Na podworko z gołąbami

słońce sypie promiennie, jak ziarno…

Gorzecz dnia na wargach.

(Lipiec 2009, Warka. Jeden z pierwszych polskich wierszow)

* * *

Szukałą czarny kwiat,

że wszystkie drzwi odmyka.

Wiem ziemi pieśń і płacz —

nie wiem ludzkich językow.

Kiedyś z nieba spadła

moja młoda gwiazda —

czy w gorzkich ziołach się chowa,

czy w jaskołczem gniazdku?

Szukam tego kwiatu

w dzikiem smutnem polu.

Szukam mojej gwiazdy,

aż mnie oczy boli.

Do jaskołki mowim,

do stokrotki wołam.

Tylko już do ludzi

więcej nic nie mowim.

Więcej nic nie mowim,

drogi swej nie powiem.

* * *

Nad Czarnym Stawem wschodzi jasna noc,

zagłąda gwiazda do mojego okna.

Niech będzie nam nie tęskno, nie samotno.

Jak młody wilk, nad lasem woła już księżyc.

Czas leczy bol. Tu zostam żyć w spokoju.

I lepiej nie pamiętać już, że gdzieś

jest inne życie — і ta dawnia wieś,

gdzie krzyż moj na cmentarzy stoi.

* * *

Spalone skrzydła

o niebie prosi.

Wołać do Boga

czy staćie mnie głosu…

Trzyma mi ziemia,

życie mi trzyma.

Wierzę — odejszła

zła ciężka zima.

Brzoza złamana

znow już zielona.

Poznali niebo

skrzydła spalone.

Srebrny deszcz

Srebrny deszcz u okien śpiewa,

naboso po trawie biega.

Młoda wiosna. Usmiech nieba.

Srebrny deszcz — jak list od ciebie.

Jak borowka w lesie pachnie!

Pachnie życiem.

* * *

Na ziołach krew —

to słońce spada w las,

jak złoty poraniony ptak.

To las za tobą płacze w smutny czas!

Tu każde drzewo, każdy krzak

pamięta ciebie і do ciebie woła.

Tu twoja ścieżka boli, boli…

Deszcz — ptak

Jesienny deszcz — to tylko srebrny ptak,

w samotnym niebie cicho, cicho woła.

Spokoj na ziemie, w sercu і dokoła.

Deszczowy czytam potajemny znak.

Rozprawie skrzydła, jak jedwab, ułewa —

to śiwy kruk, że ma tusiąc już łat,

w samotnym niebie o nadzieji śpiewa,

kołysze senny, mokry biały świat.

* * *

W.O.

Ludzi nie słuchaj —

ja nie umierła.

Brate moj, synie,

jak ci zostawić?

Będzię jaskołkę

pod twojim dachem,

będzię ja trawę

na twojich ścieżkach,

wiatrem łagodnym,

aniołem twojim.

Ludzi nie słuchaj —

ja nie umierła.

Dzwon

Woła dzwon,

boli dzwon.

W lesie — czarnej nocy krok,

na dzwonnicu wschodzi cudzy,

na dzwonnicu wschodzi wrog!

Niby serce, woła dzwon.

Krwi nad lasem święty dzwon.

Rwie powrozow żyły dzwon.

Winsent Wan Gog

Się chowa słońce w słonecznekach.

Śiwieje ruda głowa dnia.

Na starcze czarne dłonie ziemi,

szorstki, popękani, łagodni,

syn — słońce — rudu głowu chyli.

Jak w zł otem morzu, w słonecznekach —

aż po ramiona, aż do gardła —

samotny idzie rudy malarz.

On bol і piękność całej ziemi

umieśćił w swoje serce,

nie większe od skowronca.

* * *

Nie zobaczę wschod księżyca,

nie zatańczę z młodym deszcziem,

nie dośpiewam swojich wierszow,

gorzkich, niby czarne wino…

* * *

Ja nie zamykam swoje drzwi

ni dla żebraka, ni dla wroga.

Odwarte moje serce wam,

niech jestem glupa і bezbronna.

Ta szczerość płonie w mojej krwi —

Ja nie zamykam swoje drzwi.

Gdy śpiewa rosyjski barda

W.O.

Czerwony wiatr krzyżowych wojen.

Ten głos minęłych dawnich czasow.

Nadzieja. Bol. Pragnienie życia.

Gitary struny naprężone,

jak strzały tej odejszłej bitwy.

Poeta pod przyceliem rampu,

I spada cień, jak chore skrzydła.

* * *

Moj zielony dom

z oknem w dziwny las!

Tam gdzie gospodarz —

dobry czarodziej…

Czarnę nocę znow

szukam ścieżki tej.

Ale spada czas,

niby krew na śnieg.

Nie ma ścieżki tej,

nie znajduję dom!

Tylko stary pies,

miły rudy pies —

ach, psie łzy — na śnieg

I na moju dłoń!

Noc lesna

Gwiazda w koronce gałężia —

śpiewa bez głosu nad lasem,

śpiewa na dawniem języku,

ktory ja jedna rozumiem.

Gwiazda w koronce gałężia…

* * *

Moje słowa —

jak jagody

jarzębiny

w krwawych łzach.

Słowo jasne

spadnie w ziemiu —

czy to zroscie,

czy to zgine.

Jarzębina, jarzębina!

Mi zostanie po nich tylko

gorzecz na wargach.

Źrodło

Czerwona paproć.

Wilcka ścieżka

potajemna.

Śilniej od zmartwienia,

Śilniej od śmierci

ziemia rodzie źrodło,

dzikie źrodło

srebrno śpiewa.

Żywa woda

łaska dłoni.

Zarys morski

W białym niebie

krzyżyk ptaka.

Brzeg samotny.

Śiwe morze

psem łagodnym

liże dłoni.

Pieśń o jarzębinie

Po wrzesniu woła jarzębina,

szałona moja, młoda, dzika —

w czerwonym szalu Eurydyka,

gdy drzwal-Orfeo jej ućina.

Drżą gwiazdozbiory jagod krwawych,

za wiatrem lecią skrzydła ognia.

Zielony wiatr… W żałobne trawy

się chyli, cicha і samotna.

Weselne swięto na polanie,

zielony wiatr jak mocne wino.

Dziewanna piękna, jarzębina,

przed panem młodym na kołanach.

Kochany, zabiej! Mnie po życiu

nie żal. Nad nami, zobacz, teraz

podnosi niebo straszny wieniec —

siekieru młodego księżyca.

* * *

Gwiazdy zbładly, krzycze kogut,

czas mnie iść w daleku drogu —

w czarny las, gdzie kwiat paproci

ogniem śłepie ludzki oczy,

gdzie, jak szary cień, wilczyca

bronie mi, dąbrow caricu.

* * *
Tiniel, siostrze

Napisz do mnie list

literami srebrnego deszczu

na stronice nieba.

Odpowiem ci

szeptem opadłego liśćia,

ktore płynie po jasnym strumieniu,

niby dziecięcy papierowe okrętki,

poszukać kraj, gdzie żyje nadzieja.

Co zostanie
1

Co zostanie po mnie?

Zło czy dobro? Zmartwienie czy miłość?

Słońca wschod w ludzkiem sercu

czy noc obłąkana, drapieżna?

Bardzo chcem dobry śład pozostawić na ziemi.

Moje drzewo maliutkie wam daje nie gorzki jagody.

Nie złamujcie gałężek,

nie mowcie, że wilcki jagody,

że dusza moja czarna, nieludzska

I dzień moj to noc.

2

Co zostanie po mnie?

Czyste źrodło zaśpiewa

z mojego zgubionego życia.

Się nie bojcie, nie trzeba.

Dłoni garstkiem —

і pijcie, pijcie bez strachu.,

nie trucizna, nie krew — czysta woda.

Niech mi zabili — krew moju ziemia wypiła.

Niech mi zabili — w niebie dusza moja żyje.

Czyste źrodło zostanie

z mojego zgubionego życia.

* * *

Moje serce — okręt papierowy,

ktoru chciał do oceanu dotrzeć.

Moje serce — listek w pazdźiorniku,

ktoru wierze, że zobacze wiosnu…

Do matki

Jestem czarna jaskołka.

Gwiazda, z nieba wygnana.

Jestem krew od krwi twojej.

Nie, bol dawny і rana.

Z bolem stukam do śłepych

twojich okien…

Pasierbica czy corka?

Nie, to czarna jaskołka,

to zmartwienie, to połmrok

gorzko krzycze za oknem.

* * *

Przyjdź do mnie tylko jeden raz!

A ja czekałą całe życie.

Przyjdź do mnie, gdy nastanie noc,

poranie niebo noż księżyca.

Bez kwiatow przyjdź, na krotki czas.

I zostaw. Prowodź mi do Boga.

Przyjdź do mnie tylko jeden raz —

cmentarny stroż pokaże drogu.

KWIAT PAPROCI (z tomu)

Mistrzewi

Kwiat paproci

Kwiat paproci rozkwita w dłoni.

Kwiat paproci — to Boży ogień.

Potajemność ziemi і Rusi

kwiat gwiazdowy powiedzieć musi.

Gwiazda pada, jej boli życie.

Nie rozbije się, w ziemi zroście.

I zapłacze srebrna dzwonnica.

I rozkryje się kwiat paproci.

Ja wam dam potajemne słowo,

klucz do ziemi, do wiecznej prawdy.

W dłoniach Mawki — światło brzozowe —

kwiat paproci, jak zorza, jak rana.

Piolun

śiwy piolun,

gorzki piolun —

jak dym, śiwy,

jak łza, gorzki.

Jestem piolun,

gorzki piolun

na najskrytszych

ścieżkach wilckich.

* * *

Z jabłoni dzikiej wiatr rwie kwiat,

w łzach bursztynowych stoję sosny.

Ja szukam ten zgubiony świat

z drewnianym starożytnym słońcem.

Mineło większe śmierci łat,

jak błądzem zmarlymi ścieżkami

I szukam ten zgubiony świat,

gdzie dom zielony pod sosnami.

Pieśń dziewczyny

Gdy nastanie wiosna, jasna wiosna,

rano wzejdzie słońce już nie krwawe,

z nieba spadnie młoda biała gwiazda,

w chłodnej ziemi ciepłym kwiatem zroście

I przez mgly pokaże komuś drogu.

Gdy nastanie wiosna, jasna wiosna,

z ciężkiej bitwy wrocie moj kochany.

Znow zaśpiewa swoju pieśń łagodnu.

Znow on będzie ptakow karmić z dłoni,

dzikich ptakow і wiewiorek złotych.

Z ciężkiej bitwy wrocie moj kochany.

Moja pieśń, jak ta samotna gwiazda,

jemu chce przez mgly oswietlić drogu…

* * *

Senną trawą zroście nasza ścieżka,

tatarak z mojego sładu stanie.

Nasze słońce niby chmura ciężkie,

ale komuś serca nie poranie.

Ty nie pragniesz zemsty i pokuty.

Smutnu jesień, jak wiewiórku rudu,

z dłoni karmisz szczęścia wspomnieniami.

* * *

Nie wierzę rozłące. Nam dano spotkanie

na skrytej we mgłach poziomkowej polanie.

Zielony poranek przez drzewa nam świeci.

I jesteśmy sercem i usmiechem dzieci.

Las ma dobre oczy. To zwierze i drzewa.

Ten las na sto głosów weselnej nam śpiewa.

I śpiewa strumień, pod sosnami się chowa.

I świeci polana — ze snów — poziomkowa…

Zbieranie urodzaju

Mojemu dziadekowi Borisowi

Się opierłą o mocnu czereszniu,

jak o ojcowske ramiona.

A czerwiec podnosi liście,

niby żagiel zielony.

Nibo tak dziwne blisko —

mogłabym dotknąć dłonią.

Trzyma mi mądre drzewo,

jak ojcowske ramiona.

* * *

Czarnieje mi srebro,

śiwieją mi włosy.

Czas — jak nóż pod żebra.

Nie powrócisz łosu.

Niebo duszu ranie.

Życie — garstka ziemi.

Moja pieśń zostanie,

ona śmierci nie wie.

ZIELONY DOM (z tomu)

* * *

Moj zielony dom

z oknem w dziwny las!

Tam gdzie gospodarz —

dobry czarodziej…

Czarnę nocę znow

szukam ścieżki tej.

Ale spada czas,

niby krew na śnieg.

Nie ma ścieżki tej,

nie znajduję dom!

Tylko stary pies,

miły rudy pies —

ach, psie łzy — na śnieg

I na moju dłoń!

* * *

Na ziołach krew —

to słońce spada w las,

jak złoty poraniony ptak.

To las za tobą płacze w smutny czas!

Tu każde drzewo, każdy krzak

pamięta ciebie і do ciebie woła.

Tu twoja ścieżka boli, boli…

Dzwon

Woła dzwon,

boli dzwon.

W lesie — czarnej nocy krok,

na dzwonnicu wschodzi cudzy,

na dzwonnicu wschodzi wrog!

Niby serce, woła dzwon.

Krwi nad lasem święty dzwon.

Rwie powrozow żyły dzwon.

Nad świętym ogniem

W drzeworytach zascigał czas

I odmieniał się na bezśmiercie.

Cicho śpiewał łagodny las

starożytnej wsi czarodziejskiej.

Żyli głosy srebrnysh gitar.

Żylo słońce na drzeworytach.

Święty ogień…

Zgubiony skarb,

mojej Rusi zlamane skrzydło.

Czarnym stał się mi biały świat!

Czarodziejski las nie powrocisz.

Śiwym wilkiem tam płacze wiatr —

obłąkanej pokuta Rusi.

* * *

Jarzębinowa krew

po kropli spada w okno

I dołu, w zapłakane ciche trawy.

Przychodzi czarny ptak jej pić.

Po kropli spada krew jarzębinowa.

W zielony dom nie wrocie gospodarz.

O jarzębino, siostro jarzębino,

popłacz tu ze mną,

mojim bolem zaliej

rozbite okno…

* * *

Z jabłoni dzikiej wiatr rwie kwiat,

w łzach bursztynowych stoję sosny.

Ja szukam ten zgubiony świat

z drewnianym starożytnym słońcem.

Mineło większe śmierci łat,

jak błądzem zmarlymi ścieżkami

I szukam ten zgubiony świat,

gdzie dom zielony pod sosnami.

* * *

Ziemio moja, nóżem pokrajana,

krewna Rus, za Judyn grosz sprzedana!

W gniewie szumią sosny bursztynowe,

czarny wiatr do Boga niesie słowa:

czas mój, czas, stółecie obłąkane!

Święty ogień, jak wiewiórka ruda,

skoczy w dom, gdzie zamieszkali Judy.

* * *

Na białej dzwonnice

żałoba majowa.

Na strunach urwanych

muzyka i słowa.

Tam słońce sosnowe

ma usmiech dziecinny,

wkazuje nam drogu.

O świat czarodziejski,

w żałobie majowej

zabity bez winy!

Niech lesna modlitwa

odmienie się w bitwu!

Las śmierci nie wierze.

Niech drzewa-żołnierzy

powstają na wroga!

Nie oddam dzwonnicy,

nie oddam świętyni,

ojcówskiego progu!

В этом разделе мои стихи на славянских языках, польском и украинском. Правда, на украинском я писала очень мало, а вот в польском ощутила свое второе крыло.

Спомин

Була моя у лагiднiй покорi.

Була менi як непiзнаний свiт.

А яблука котилися, як зорi,

губилися у росянiй травi.

А ми збирали iх собi на щастя,

хмiльнi слiди ховали споришi.

Я тихо цiлував тво зап ястя,

шукав шляху до бiдноi душi.

Спомин кличе до саду старого.

Ти приходиш, як ангел, вночi.

Ми згубили вiд щастя ключi,

у минуле нема дороги.

I зимно, i душа не хоче миру,

а сон, як кiнь слiпий, верта назад.

Тодi блищав лиш мiсяць, як сокира,

а вже i справдi порубали сад.

О давня, я тебе не потривожу,

нема вже яблук в росянiй травi.

Як всiх нещасних в свiтi — Матiр Божа,

мене твiй образ береже довiк.

Матiнка

Матусю, свiтла берегине,

тобi вклонюся, мов святiй.

Душею я до тебе лину

крiзь терен буднiв i надiй.

Коли з життєвої розлуки

до тебе повернуся, мамо,

я поцiлую рiднi руки

смиренно, як iконку в храмi.

До дому рiдного, до матерi стежина

одна у серцi, як земна калина.

Моя пресвiтла, лагiдна матусю,

я на зорi за тебе Богу помолюся.

Там небо журавлями вишите

над домом, рiдним назавжди.

А весни облiтають вишнями

i зрiють лiт важкi плоди.

О мамо, я люблю i вiрю,

я повернуся, лиш чекай,

як журавлi знаходять сiрi

небесний шлях у рiдний край.

Львівське

Моїй сестрі Тіні

Місто Лева — поезія в камені,

зачаровані сиві віки.

Таємниця тужливої пам'яті

львівські роки вплітає в вінки.

Місто древнім Велесом всміхається.

Над соборами — осені дим.

І загублена молодість бавиться

левеням, наче день, золотим.

Загрузка...