28 MAJA 2096: ODLOT

Kris Cardenas obudziła się z niespokojnego snu; Gaeta już wstał i ubierał się. Patrzyła na niego przez chwilę w półśnie aż uświadomiła sobie, że to właśnie ten poranek, kiedy miał ruszyć na misję.

Usiadła, prześcieradło z niej opadło. Gaeta spojrzał na nią i uśmiechnął się.

— Nie próbuj mnie zwabić z powrotem do łóżka, Kris — zażartował. — Na skorzystanie z twojego ponętnego ciała będę mógł pozwolić sobie dopiero po powrocie.

— Więc naprawdę lecisz — wymruczała, w tej samej chwili uświadamiając sobie, jak głupio to zabrzmiało.

Jego uśmiech zgasł.

— Naprawdę lecę.

— Nie musisz.

— Daj spokój, ściągnąłem tu Fritza i jego najlepszych ludzi. Mamy kontrakt z PanGlobal. Muszę to zrobić.

— Nawet jeśli cię poproszę, żebyś został?

Usiadł na łóżku obok niej i zaczął wkładać mokasyny.

— Kris, nie róbmy z tego problemów.

— Leć jutro — wyrwało się jej. — Odłóż to o dwadzieścia cztery godziny.

Pokręcił głową.

Radosny uśmiech Gaety znikł, gdy tylko wyszedł z mieszkania. Wiedział lepiej od Cardenas, z jakim ryzykiem przyjdzie mu się zmierzyć. Próbował bagatelizować sprawę, kiedy był przy niej, ale teraz, wsiadając na jeden z elektrycznych skuterów opartych o białą ścianę budynku i pedałując w jasnym słońcu poranka, zaczął przeglądać w pamięci szczegóły misji, która go czekała.

Szybowanie w przypominającej dym atmosferze Tytana, prosto na uśpioną maszynę Urbaina. Gaeta potrząsnął głową i włączył elektryczny silnik skutera. Cóż, pomyślał, to będzie niezłe doświadczenie dla publiczności VR. Ale to niełatwe zadanie. Naprawdę niełatwe.

Kiedy dotarł do komory o stalowych ścianach, za którą znajdowała się śluza za przegrodą habitatu, Pancho, Wanamaker i Fritz z ekipą już na niego czekali. Jak również ten dziennikarz, Berkowitz.

— Nasz gwiazdor spóźnił się o piętnaście minut — oznajmił sztywno Fritz.

Gaeta przemaszerował obok niego i podszedł do skafandra, górującego jak pomnik dawnej chwały nad zespołem techników.

— Daj spokój, Fritz — rzekł Gaeta. — Znam cię. Przewidziałeś co najmniej godzinę luzu w programie.

Berkowitz przyniósł ze sobą dwie minikamery na wyposażonych w koła statywach. W dłoniach trzymał trzecią.

— Parę słów dla potomności, zanim wejdzie pan do skafandra? — zwrócił się do Gaety.

— Czy potomność kiedyś zrobiła coś dla nas? — zawołała Pancho z drugiej strony komory.

— Będę musiał to wyciąć — rzekł Berkowitz, a jego zwykły uśmiech nieco zbladł.

— Cel tej misji wykracza poza zwykły wyczyn kaskaderski — zwrócił się Gaeta do dziennikarza. — Moim zadaniem jest wskrzeszenie sondy na powierzchni Tytana, wysłanej przez doktora Urbaina. Teraz pracuję dla naukowców.

Fritz poklepał Gaetę po ramieniu.

— Jak już skończysz z kryptoreklamą, czy mógłbym cię prosić o wejście do skafandra?

Gaeta udał, że się kłania.

— Z przyjemnością, przyjacielu. Pancho i Wanamaker byli już przy śluzie.

— Wchodzimy na pokład — rzekła Pancho, bardziej do Berkowitza niż do Fritza. — Sprawdzimy, w jakim stanie jest nasz ptaszek i upewnimy się, że jest gotów do lotu.

Fritz skinął uprzejmie głową.

Urbain pojawił się w swoim gabinecie przed świtem. Był zbyt zdenerwowany, żeby siedzieć przy biurku, więc spacerował po korytarzu, który prowadził do centrum kontroli misji. Technicy pojawiali się, jeden po drugim, i zajmowali miejsca przy stanowiskach.

— To będzie najważniejszy dzień naszego życia — oznajmił Urbain.

Pokiwali głowami, mało entuzjastycznie, i wymruczeli coś na zgodę, po czym zaczęli włączać komputery.

Urbain obserwował ich i rozmyślał. Wunderly dotarła już na Ziemię i przedstawiła swoją prezentację przed radą nadzorczą MUA. Za parę dni spotka się z komitetem nagrody Nobla. Teraz muszę wreszcie zdobyć jakieś wyniki badań na podstawie danych z Alfy. Nie mogę dopuścić do tego, żeby zgarnęła wszystkie zaszczyty, skoro włożyłem w sondę tyle pracy! Moje dzieło musi zacząć przesyłać dane z Tytana. Musi!

Cardenas leżała nadal w łóżku, nie mogąc podjąć decyzji, co robić tego dnia. Zadzwonił telefon.

Drgnęła i rzekła w duchu: nie, to nie może być Manny.

— Odbierz — rzekła.

Na małym ekraniku konsolki telefonu pojawiła się twarz Yolandy Negroponte. Cardenas naciągnęła na siebie prześcieradło.

— Och — stropiła się Negroponte. — Przepraszam, że panią obudziłam.

— Ja… ja… — jąkała się Cardenas — nic nie szkodzi, i tak już nie spałam.

— Pomyślałam, że mogłabym skorzystać z pani wiedzy — rzekła Negroponte. — Mam pewien problem i potrzebna mi pomoc.

Wyłącz się i daj mi spokój, chciała odwarknąć Cardenas. Tymczasem jednak odparła:

— Możemy spotkać się w kafeterii za pół godziny? Odpowiada pani?

Negroponte zamyśliła się na kilka sekund.

— A mogłaby pani wpaść do laboratorium biologicznego? Wezmę po drodze coś na śniadanie. Może tak być?

Cardenas poczuła nagle, że jest jej głęboko wdzięczna za to, że ma coś do roboty, jakiś powód, żeby wstać z łóżka i choć na jakiś czas nie martwić się o Manny’ego.

— Doskonale — odparła. — W laboratorium za pół godzin. Pancho stała przy kokpicie rakiety transferowej, przyglądając się wszystkim instrumentom wprawnym okiem.

— Wszystko pali się na zielono, z wyjątkiem śluzy — zauważył stojący obok niej Wanamaker.

— Zostawiłam ją otwartą — odparła Pancho — aby Manny mógł wejść i żebyśmy nie musieli wypompowywać powietrza.

Wanamaker skinął głową. Widział, jak palce Pancha biegają po przyrządach sterujących jak palce pianisty. Jest w swoim żywiole, pomyślał. Jest w tym dobra i lubi przebywać na statku.

— Lubisz to, prawda? — spytał. Pancho spojrzała na niego.

— Tak, chyba tak.

— Jesteś stworzona do pilotowania.

— Lepsze to, niż siedzenie na tyłku i wydawanie pieniędzy.

Wanamaker zaśmiał się.

— Pewnie tak.

— Nanoboty do dekontaminacji są na pokładzie?

— W pojemniku w śluzie. Pomogę Manny’emy je zaaplikować, jak już znajdzie się na zewnątrz.

Pancho skinęła głową.

— Tylko uważaj.

Z głośnika dobiegł ostry, lekko rozdrażniony głos Fritza.

— Nasz nieustraszony bohater jest gotów do wejścia na pokład.

Pancho stuknęła w przełącznik łączności.

— Zrozumiałam, Gaeta wchodzi na pokład.

— Pójdę do ładowni i zobaczę, jak on sobie radzi — zaproponował Wanamaker.

— Tylko nie wchodź mu w drogę — ostrzegła Pancho. — W tym skafandrze przypomina trzystukilogramowego goryla.


Fritz udawał spokojnego, ale w środku dygotał z niepokoju. Powinniśmy mieć więcej czasu na przygotowanie tej misji. Dziesięć dni to za mało. Przydałby się miesiąc na symulacje i testy. Może nawet sześć tygodni. Niepotrzebnie pozwoliłem Urbainowi na pośpiech.

A Manuel ma przy sobie nanomaszyny. Nano! Co będzie, jeśli coś z nimi pójdzie nie tak? Jeśli zaatakują skafander? Ta misja jest o wiele bardziej niebezpieczna, niż Manny’emu się wydaje.

Von Helmholtz wyprostował wąskie ramiona i przyjrzał się ekranom, przy których pracowali technicy. To ja mam zapewnić Manny’emu bezpieczeństwo, pomyślał. Przy najmniejszych oznakach pojawienia się problemów, przy najmniejszym odstępstwie od planu, wyciągnę go stamtąd. Czy mu się to będzie podobało, czy nie.


W niezgrabnym skafandrze Gaeta czuł się jak gigant, tytan z dawnych czasów, potężniejszy od jakiegokolwiek śmiertelnika. Uchwytem swoich szczypców mógł miażdżyć metal. Dzięki serwomotorom reagującym na ruchy jego rąk, mógł podnosić ładunki o masie paru ton.

Tak, a w razie nieostrożności trwającej mgnienie oka możesz dać się zabić, w skafandrze czy bez, ostrzegł sam siebie. Pamiętaj o tym.

— Zamykam właz śluzy — w słuchawkach hełmu rozległ się głos Pancho.

Gaeta dostrzegł Wanamakera stojącego przy włazie do ładowni, odzianego w kombinezon. Były admirał wyglądał czujnie, jak strażnik, patrząc to na Gaetę, to na właz śluzy widoczny za potężnym kombinezonem.

— Właz śluzy zamknięty — oznajmił bezbarwnym, beznamiętnym głosem.

— Gotowi do oddzielenia się — rzekła Pancho. Po sekundzie wahania rozległ się głos Fritza.

— Macie zgodę na odcumowanie.

Gaeta poczuł lekkie drżenie. Rakieta transferowa oddzieliła się od potężnego habitatu. Uczucie ciężkości znikło.

— Ruszamy na Tytana — zawołała Pancho.

— A my idziemy do centrum kontroli misji — rozległ się lodowaty głos Fritza — gdzie doktor Urbain łaskawie zezwolił nam na korzystanie z jednego ze swoich stanowisk.

Gdy akcentował „jednego”, głos ociekał mu jadem.

Загрузка...