PROROK

Prorok topił ludzi na Wielkiej Wyk, gdy przybyli jeźdźcy, by zawiadomić go o śmierci króla.

Był zimny, pochmurny poranek, a morze przybrało barwę ołowiu, podobnie jak niebo.

Pierwsi trzej mężczyźni ofiarowali życie Utopionemu Bogu bez cienia strachu, ale czwarty był słabej wiary i zaczął się szamotać, gdy jego płuca zapragnęły powietrza. Stojący po pas w wodzie Aeron złapał nagiego młodzieńca za ramiona i wepchnął jego głowę z powrotem pod wodę, nie pozwalając mu zaczerpnąć oddechu.

— Miej odwagę — rozkazał. — Z morza przyszliśmy i do morza musimy wrócić.

Otwórz usta i nasyć się bożym błogosławieństwem. Wypełnij płuca wodą, byś mógł umrzeć i narodzić się na nowo. Opór w niczym ci nie pomoże.

Chłopak jednak go nie usłyszał, gdyż miał głowę całkowicie zanurzoną bądź też wiara opuściła go do reszty. Zaczął wierzgać i miotać się tak gwałtownie, że Aeron musiał wezwać pomocy. Czterech jego utopionych złapało nieszczęśnika i zanurzyło go w wodzie.

— Panie Boże, któryś dla nas utonął — zaintonował kapłan głosem głębokim jak morze — pozwól, by twój sługa Emmond narodził się na nowo z morza, jako i ty uczyniłeś.

Pobłogosław go solą, pobłogosław go kamieniem, pobłogosław go stalą.

Wkrótce było po wszystkim. Z ust młodzieńca nie wydobywały się już pęcherzyki powietrza, a z jego kończyn uleciała siła. Emmond pływał twarzą w dół w płytkiej wodzie, blady, zimny i spokojny.

Wtedy właśnie Mokra Czupryna uświadomił sobie, że na kamienistym brzegu obok jego utopionych pojawiło się trzech jeźdźców. Znał Sparra, starca o ostrych rysach i załzawionych oczach, którego drżący głos stanowił prawo na tej części Wielkiej Wyk. Towarzyszył mu syn, Steffarion, a także drugi młodzieniec, który ciemnoczerwony, podszyty futrem płaszcz spiął sobie na ramieniu zdobną broszą w kształcie czarno-złotego rogu wojennego Goodbrotherów. To jeden z synów Gorolda — uznał natychmiast kapłan w myślach. Żona Goodbrothera dała mu trzech wysokich synów w późnym okresie życia, po dwunastu córkach. Powiadano, że nikt nie potrafi odróżnić tych synów od siebie. Aeron Mokra Czupryna nawet nie zamierzał próbować.

Czy był to Greydon, Gormond czy Gran, nie będzie tracił dla niego czasu.

Warknięciem wydał rozkaz i jego utopieni podnieśli martwego chłopaka za ręce i nogi, żeby zanieść go na brzeg. Kapłan podążył za nimi, ubrany jedynie w foczą skórę osłaniającą intymne części. Kiedy wyszedł na zimny, mokry piasek i gładkie kamyki, ociekał wodą i pokrywała go gęsia skórka. Jeden z utopionych podał mu grubą szatę z samodziału w zielone, niebieskie i szare cętki, kolory morza i Utopionego Boga. Aeron przywdział szatę i wyciągnął na nią włosy. Były czarne i mokre, żadne ostrze nie tknęło ich od chwili, gdy oddało go morze.

Opadały mu na ramiona na podobieństwo wystrzępionego, klejącego się płaszcza, sięgając poniżej pasa. Aeron wplótł sobie w nie wodorosty, podobnie jak w splątaną, niestrzyżoną brodę.

Jego utopieni otoczyli nieżywego chłopaka kręgiem i wznieśli modły. Norjen poruszał jego ramionami, a Rus uklęknął nad nim, wypompowując mu z płuc wodę. Wszyscy jednak rozstąpili się przed Aeronem, który rozsunął palcami zimne wargi Emmonda, by przekazać mu pocałunek życia. Powtarzał go raz po raz, aż wreszcie morska woda wypłynęła strumieniem z ust.

Młodzieniec zaczął kasłać i parskać. Rozchylił powieki, odsłaniając wypełnione strachem oczy.

Jeszcze jeden wrócił. Ludzie mówili, że to znak łaski Utopionego Boga. Każdy kapłan tracił od czasu do czasu człowieka, nawet Tarle Po Trzykroć Utopiony, którego ongiś uważano za tak świętego, że przypadł mu zaszczyt ukoronowania króla. Ale Aeronowi Greyjoyowi to się dotąd nie zdarzyło. Był Mokrą Czupryną, widział podwodne komnaty boga i wrócił między żywych, by o nich opowiedzieć.

— Wstań — powiedział plującemu wodą chłopakowi, klepiąc go po nagich plecach. —

Utonąłeś i wróciłeś między nas. To, co jest martwe, nie może umrzeć.

— Lecz odradza. — Młodzieniec zakasłał gwałtownie, uwalniając płuca od kolejnej porcji wody. — Odradza się. — Za każde słowo musiał płacić bólem, ale tak już był urządzony ten świat. Mężczyzna musiał walczyć, żeby żyć. — Odradza się. — Emmond podniósł się chwiejnie. — Twardsze. I silniejsze.

— Należysz teraz do boga — oznajmił mu Aeron. Pozostali utopieni zebrali się wokół chłopaka, kolejno witając go w bractwie szturchnięciem i pocałunkiem. Jeden z nich pomógł mu wdziać szatę w niebieskie, zielone i szare cętki, a drugi podał pałkę wystruganą z wyrzuconego na brzeg drewna.

— Należysz teraz do morza i morze cię uzbroiło — rzekł Aeron. — Modlimy się, byś dzielnie walczył tą pałką z wszystkimi wrogami naszego boga.

Dopiero teraz kapłan zwrócił się ku trzem jeźdźcom, którzy przyglądali się mu z siodeł.

— Przyjechaliście tu się utopić, szlachetni panowie?

Sparr zakasłał.

— Utopiono mnie jako młodego chłopca — odparł. — A mojego syna w dzień jego imienia.

Aeron prychnął pogardliwie. Nie wątpił, że Steffariona Sparra oddano Utopionemu Bogu wkrótce po urodzeniu. Wiedział też, w jaki sposób to uczyniono. Zanurzono niemowlę w balii wypełnionej morską wodą, tak szybko, że główka ledwie mu się zmoczyła. Nic dziwnego, że żelaznych ludzi podbito, choć ongiś władali wszędzie tam, gdzie było słychać szum fal.

— To nie było prawdziwe utopienie — oświadczył jeźdźcom. — Ten, kto nie umrze naprawdę, nie może liczyć na to, że się odrodzi po śmierci. Po co tu przybyliście, jeśli nie po to, by dowieść swej wiary?

— Syn lorda Gorolda ma dla ciebie wieści — odparł Sparr, wskazując na młodzieńca w czerwonym płaszczu.

Chłopak wyglądał na najwyżej szesnaście lat.

— A którym z jego synów jesteś? — zapytał Aeron.

— Gormondem. Jestem Gormond Goodbrother, jeśli łaska.

— To o łaskę Utopionego Boga musimy wszyscy zabiegać. Czy byłeś utopiony, Gormondzie Goodbrother?

— W mój dzień imienia, Mokra Czupryno. Ojciec kazał mi cię odnaleźć i przyprowadzić do siebie. Musi się z tobą zobaczyć.

— Jestem tutaj. Niech lord Gorold przyjedzie i nasyci swe oczy.

Aeron przyjął z rąk Rusa skórzany bukłak, świeżo wypełniony morską wodą. Kapłan wyciągnął zatyczkę i upił łyk.

— Rozkazano mi dostarczyć cię do donżonu — upierał się młody Gormond, nadal siedząc na koniu.

Boi się zsiąść, żeby sobie nie zmoczyć butów.

— Trudzę się tu dla boga.

Aeron Greyjoy był prorokiem i nie zamierzał pozwolić, żeby pomniejsi lordowie rozkazywali mu jak poddanemu.

— Do Gorolda przyleciał ptak — oznajmił Sparr.

— Ptak maestera, z Pyke — potwierdził Gormond.

Czarne skrzydła, czarne słowa.

— Kruki latają nad słoną wodą i twardym kamieniem. Jeśli te wieści mnie dotyczą, przekaż mi je teraz.

— Są przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu, Mokra Czupryno — odparł Sparr. — O takich sprawach nie będę mówił w obecności tych ludzi.

— „Ci ludzie” to moi utopieni, słudzy boga, tacy sami, jak ja. Nie mam tajemnic przed nimi ani przed naszym bogiem, przy którego świętym morzu stoję.

Jeźdźcy wymienili spojrzenia.

— Powiedz mu — rozkazał Sparr. Młodzieniec w czerwonym płaszczu zebrał się na odwagę.

— Król nie żyje — oznajmił po prostu. Trzy krótkie słowa, ale samo morze zadrżało na ich dźwięk.

W Westeros było czterech królów, Aeron nie musiał jednak pytać, o którego z nich chodzi. Na Żelaznych Wyspach władał tylko Balon Greyjoy, nikt inny. Król nie żyje. Jak to możliwe? Aeron widział najstarszego ze swych braci przed niespełna księżycem po powrocie z wyprawy na Kamienny Brzeg. Podczas nieobecności kapłana szpakowate włosy Balona zrobiły się w połowie białe, król garbił się też wyraźniej niż wtedy, gdy drakkary odpływały. Mimo to nie sprawiał wrażenia chorego.

Życie Aerona Greyjoya wspierało się na dwóch potężnych słupach, a te trzy proste słowa zburzyły jeden z nich. Został mi tylko Utopiony Bóg. Niech mnie uczyni silnym i niestrudzonym jak morze — pomyślał.

— Powiedz mi, w jaki sposób umarł mój brat.

— Jego Miłość przechodził przez most na Pyke. Spadł z niego i rozbił się na skałach.

Twierdza Greyjoyów wznosiła się na skalistym przylądku, jej donżony i wieże zbudowano na potężnych, kamiennych wyniosłościach wystających ponad morskie fale. Mosty łączyły Pyke w jedną całość: kute w kamieniu łuki albo rozkołysane konstrukcje z konopnego sznura i desek.

— Czy w chwili jego śmierci szalał sztorm? — zapytał Aeron.

— Zaiste, szalał — potwierdził młodzieniec.

— To Bóg Sztormów strącił go w dół — uznał kapłan. Od niezliczonych tysiącleci morze i niebo toczyły ze sobą wojnę. Z morza wywodzili się ludzie z żelaznego rodu oraz ryby, które dostarczały im pożywienia nawet podczas najsroższych zim, a sztormy przynosiły tylko ból i żałobę. — Mój brat Balon znowu uczynił nas wielkimi i w ten sposób zasłużył na gniew Boga Sztormów. Ucztuje teraz w podwodnych komnatach Utopionego Boga, a syreny spełniają wszelkie jego zachcianki. Nam, którzy zostaliśmy na tym suchym padole nieszczęść, przypadnie w udziale dokończenie jego wielkiego dzieła. — Zatkał bukłak zatyczką. — Porozmawiam z twoim panem ojcem. Jak daleko stąd do Hammerhorn?

— Osiemnaście mil. Możesz pojechać ze mną na jednym koniu.

— Jeden pojedzie szybciej niż dwóch. Oddaj mi swojego wierzchowca i niech Utopiony Bóg cię błogosławi.

— Weź mojego, Mokra Czupryno — zaoferował Steffarion Sparr.

— Nie. Jego koń jest silniejszy. Zsiadaj, chłopcze.

Młodzieniec wahał się przez pół uderzenia serca, potem zsunął się z siodła i rzucił wodze Mokrej Czuprynie. Aeron wsunął w strzemię bosą, czarną stopę i wskoczył na koński grzbiet. Nie lubił koni — były stworzeniami z zielonych krain i pomagały osłabiać ludzi — ale musiał ustąpić przed wymogami konieczności. Czarne skrzydła, czarne słowa. Zbliżał się sztorm, Aeron słyszał to w szumie fal, a sztormy zawsze przynosiły tylko zło.

— Spotkamy się w Pebbleton pod wieżą lorda Merlyna — oznajmił swym utopionym, zawracając konia.

Droga była trudna, wiodła przez wzgórza, lasy i kamieniste wąwozy. Często odnosił wrażenie, że wąska ścieżka znika mu z oczu. Wielka Wyk była największą z Żelaznych Wysp, tak rozległą, że posiadłości niektórych tutejszych lordów nie graniczyły ze świętym morzem.

Jednym z nich był Gorold Goodbrother. Jego twierdza wznosiła się na Twardych Wzgórzach. Na całych wyspach żadne miejsce nie leżało dalej od królestwa Utopionego Boga. Prostaczkowie Gorolda trudzili się w jego kopalniach, w mrocznych, wykutych w skale głębinach. Niektórzy z nich nigdy w życiu nie oglądali na oczy słonej wody. Nic dziwnego, że są karłowaci i zboczeni.

Podczas jazdy Aeron zaczął myśleć o braciach.

Z lędźwi Quellona Greyjoya, lorda Żelaznych Wysp, zrodziło się dziewięciu synów.

Harlon, Quenton i Donel byli dziećmi jego pierwszej żony, kobiety z rodu Stonetree. Balon, Euron, Victarion, Urrigon i Aeron byli potomkami drugiej, która pochodziła z rodu Sunderlych z Saltcliffe. Za trzecią żonę Quellon pojął dziewczynę z zielonych krain, która urodziła mu chorowitego idiotę imieniem Robin. O tym bracie lepiej było zapomnieć. Kapłan nie pamiętał Quentona ani Donela, którzy umarli w wieku niemowlęcym. Harlona sobie przypominał, ale tylko niejasno. Pamiętał, że ten jego brat siedział w pozbawionym okien pokoju w wieży i przemawiał coraz cichszym głosem, w miarę jak szara łuszczyca zmieniała jego język i wargi w kamień. Pewnego dnia będziemy razem ucztować w podwodnych komnatach Utopionego Boga.

Nas czterech i Urri też.

Z lędźwi Quellona Greyjoya zrodziło się dziewięciu synów, ale tylko czterech z nich dożyło wieku męskiego. Tak to już było na tym zimnym świecie, gdzie mężczyźni łowili ryby w morzu, grzebali w ziemi i umierali, a kobiety na łożach krwi i bólu wydawały na świat krótko żyjące dzieci. Aeron był ostatnim i najmniej wartym z czterech krakenów, a Balon najstarszym i najśmielszym. Ten gwałtowny, nieustraszony chłopak żył tylko po to, by przywrócić ludziom z żelaznego rodu ich starożytną chwałę. Kiedy miał dziesięć lat, wspiął się na Krzemienne Urwiska, do nawiedzanej wieży Ślepego Lorda. Gdy skończył trzynaście, potrafił już sobie poradzić z wiosłami drakkara i nikt nie przerastał go biegłością w tańcu palców. W wieku piętnastu lat popłynął z Dagmerem Rozciętą Gębą na Stopnie i spędził całe lato na łupiestwie.

Zabił tam pierwszego wroga i zdobył dwie pierwsze morskie żony. Kiedy miał siedemnaście lat, został kapitanem własnego statku. Był wszystkim, czym powinien być starszy brat, choć nigdy nie okazał Aeronowi nic poza wzgardą. Byłem słaby i pełen grzechów. Nawet na wzgardę nie zasługiwałem. Lepsza wzgarda Balona Odważnego niż miłość Eurona Wroniego Oka. A jeśli nawet starość i żałoba sprawiły, że Balon z upływem lat zgorzkniał, uczyniły go też bardziej zdeterminowanym niż ktokolwiek na świecie. Urodził się jako łordowski syn, a zginął jako król zamordowany przez zazdrosnego boga — pomyślał Aeron. — A teraz nadciąga sztorm, jakiego te wyspy nigdy jeszcze nie widziały.

Noc dawno już zapadła, gdy kapłan wreszcie ujrzał żelazne szczyty wieżyczek Hammerhorn, sięgające ku sierpowi księżyca. Warownia Gorolda była masywna i potężna, wielkie kamienie, z których ją zbudowano, wydobyto z majaczącego za zamczyskiem urwiska. U stóp murów ziały wejścia do jaskiń i starożytnych kopalń, przypominające czarne, bezzębne usta.

Żelazną bramę Hammerhorn zamykano na noc i Aeron musiał walić w nią kamieniem, aż wreszcie obudził strażnika.

Młodzieniec, który wpuścił go do środka, wyglądał jak wykapany Gormond, na którego koniu przyjechał tutaj Aeron.

— Którym z braci jesteś? — zapytał kapłan.

— Granem. Ojciec czeka na ciebie w środku.

Komnata była wilgotna, wietrzna i pełna cieni. Jedna z córek Gorolda podała kapłanowi róg ale. Druga poruszyła pogrzebaczem tlący się słabo ogień, który dawał więcej dymu niż ciepła. Gorold Goodbrother był pogrążony w cichej rozmowie ze szczupłym mężczyzną w pięknych, szarych szatach, który nosił na szyi łańcuch z wielu metali, świadczący, że jest maesterem z Cytadeli.

— Gdzie Gormond? — zapytał Gorold na widok Aerona.

— Wraca na piechotę. Odeślij kobiety, panie. I maestera również.

Aeron nie darzył miłością maesterów. Ich kruki były stworzeniami Boga Sztormów, a po tym, co spotkało Urriego, nie ufał też ich uzdrawianiu. Prawdziwy mężczyzna nie wybrałby życia w poddaństwie ani nie wykułby łańcucha służby, by nosić go na szyi.

— Gysello, Gwin, zostawcie nas — rozkazał krótko Goodbrother. — Ty również, Gran.

Maester Murenmure zostanie.

— Odejdzie — upierał się Aeron.

— To moja komnata, Mokra Czupryno. Nie ty będziesz decydował, kto ma odejść, a kto zostać.

Ten człowiek mieszka za daleko od morza — pomyślał Aeron.

— W takim razie ja odejdę — oznajmił Goodbrotherowi. Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi. Suche sitowie szeleściło pod spękanymi podeszwami jego bosych czarnych stóp.

Wyglądało na to, że na próżno pokonał długą drogę.

Dotarł już prawie do wyjścia, gdy nagle maester odchrząknął.

— Na Tronie z Morskiego Kamienia zasiada Euron Wronie Oko — rzekł.

Mokra Czupryna odwrócił się. W komnacie nagle zrobiło się zimniej. Wronie Oko jest na drugim końcu świata. Balon odesłał go przed dwoma laty i przysiągł, że jeśli wróci, zapłaci za to życiem.

— Opowiedz mi o tym — zażądał ochrypłym głosem.

— Wpłynął do Lordsportu nazajutrz po śmierci króla i zagarnął zamek oraz koronę jako najstarszy z braci Balona — wyjaśnił Gorold Goodbrother. — A teraz rozsyła kruki, wzywając kapitanów i królów ze wszystkich wysp na Pyke, by ugięli kolan i uznali go za swego króla.

— Nie. — Aeron Mokra Czupryna nie zwykł ważyć słów. — Tylko pobożny mąż może zasiadać na Tronie z Morskiego Kamienia. Wronie Oko nie czci niczego poza własną dumą.

— Byłeś niedawno na Pyke i rozmawiałeś z królem — zauważył Goodbrother. — Czy Balon wspominał coś o sukcesji?

Wspominał. Rozmawiali w Morskiej Wieży, za oknami zawodził wicher, a z dołu dobiegał nieustanny łoskot fal. Balon potrząsnął głową z rozpaczy, gdy usłyszał, co Aeron miał do powiedzenia o jego ostatnim żyjącym synu.

— Wilki uczyniły go miękkim, tak jak się obawiałem — stwierdził król. — Modlę się do boga, by go zabiły, żeby nie mógł stanąć na drodze Ashy.

Na tym właśnie polegała ślepota Balona. Widział w swej szalonej, upartej córce odbicie siebie i był przekonany, że Asha może odziedziczyć po nim tron. Mylił się i Aeron próbował mu to wytłumaczyć.

— Kobieta nigdy nie będzie władała ludźmi z żelaznego rodu, nawet taka kobieta jak Asha — powtarzał, ale Balon po trafił być głuchy na to, czego nie chciał słuchać.

Nim kapłan zdążył odpowiedzieć Goroldowi Goodbrotherowi, maester znowu otworzył gębę:

— Tron z Morskiego Kamienia należy do Theona albo do Ashy, jeśli książę nie żyje.

Tak mówi prawo.

— Prawo zielonych krain — skwitował ze wzgardą Aeron. — Cóż ono dla nas znaczy?

Jesteśmy żelaznymi ludźmi, synami morza, wybrańcami Utopionego Boga. Nigdy nie będzie nami władała kobieta ani bezbożny mężczyzna.

— A co z Victarionem? — zapytał Gorold Goodbrother. — On ma za sobą Żelazną Flotę. Czy Victarion spróbuje sięgnąć po tron, Mokra Czupryno?

— Euron jest starszym bratem... — zaczął maester.

Aeron uciszył go jednym spojrzeniem. Zarówno w małych rybackich osadach, jak i w wielkich kamiennych warowniach tego rodzaju spojrzenie Mokrej Czupryny sprawiało, że dziewczęta czuły się słabo, a dzieci uciekały z wrzaskiem do matek. Wystarczyło też z nawiązką, by uciszyć poddanego noszącego łańcuch na szyi.

— Euron jest starszy — przyznał kapłan — ale Victarion pobożniejszy.

— Czy dojdzie między nimi do wojny? — zapytał maester.

— Żelaźni ludzie nie mogą przelewać krwi żelaznych ludzi.

— To opinia godna pobożnego człowieka, Mokra Czupryno — zauważył Goodbrother.

— Twój brat jej jednak nie podziela. Kazał utopić Sawane’a Botleya za to, że powiedział, iż Tron z Morskiego Kamienia prawnie należy do Theona.

— Jeśli go utopili, to nie przelali krwi — zauważył Aeron.

Maester i lord wymienili spojrzenia.

— Muszę jak najszybciej wysłać wiadomość na Pyke — stwierdził Gorold Goodbrother.

— Mokra Czupryno, chciałbym cię prosić o radę. Czy mam złożyć mu hołd, czy odrzucić jego pretensje?

Aeron pociągał się za brodę, pogrążony w myślach. Widziałem sztorm i jego imię brzmi Euron Wronie Oko.

— Na razie niech twoją odpowiedzią będzie cisza — poradził lordowi. — Muszę się pomodlić o inną odpowiedź.

— Módl się, ile chcesz — odezwał się maester — ale to nie zmieni prawa. Prawowitym dziedzicem jest Theon, a po nim Asha.

— Cisza! — ryknął Aeron. — Zbyt długo już ludzie z żelaznego rodu słuchali, jak noszący łańcuchy maesterzy ględzili o zielonych krainach i ich prawach. Pora już, byśmy znowu zaczęli słuchać morza. Byśmy zaczęli słuchać głosu boga.

Po pełnej dymu komnacie echem się poniósł jego głos, tak potężny, że ani Gorold Goodbrother, ani jego maester nie odważyli się odpowiedzieć. Utopiony Bóg jest ze mną — pomyślał Aeron. — Wskazał mi drogę.

Goodbrother zaoferował mu na noc wygodną gościnę w zamku, ale kapłan odmówił.

Rzadko sypiał pod zamkowym dachem, a nigdy tak daleko od morza.

— Wygód zaznam w podwodnych komnatach Utopionego Boga. Zrodziliśmy się, by cierpieć, bo tylko cierpienie może nas uczynić silnymi. Potrzebuję jedynie świeżego konia, który zaniesie mnie do Pebbleton.

Goodbrother z radością spełnił jego życzenie. Wysłał z kapłanem swego syna Greydona, by ten wskazał Aeronowi najkrótszą drogę przez wzgórza ku morzu. Kiedy wyruszali w drogę, została jeszcze godzina do świtu, ale ich wierzchowce były wytrzymałe i stąpały pewnie, mogli więc pomimo ciemności posuwać się szybko naprzód. Aeron zamknął oczy i odmówił bezgłośną modlitwę. Po chwili zaczął przysypiać w siodle.

Dźwięk był cichy, zgrzyt zardzewiałych zawiasów.

— Urri — wymamrotał i obudził się, pełen strachu. Tu nie ma żadnych zawiasów, nie ma drzwi ani Urriego. Rzucony topór uciął mu połowę dłoni, kiedy Urri miał czternaście lat i bawił się w taniec palców, podczas gdy jego ojciec i starsi bracia popłynęli na wojnę. Trzecia żona lorda Quellona — dziewczyna o wielkich, miękkich piersiach i brązowych oczach łani — pochodziła z rodu Piperów z zamku Pinkmaiden. Zamiast uzdrowić rękę Urriego zgodnie z dawnymi zwyczajami za pomocą ognia i morskiej wody, oddała go swemu maesterowi z zielonych krain, który przysięgał, że potrafi przyszyć odcięte palce. Zrobił to, a potem stosował eliksiry, kataplazmy i zioła, ale dłoń uległa martwicy i Urri zapadł na gorączkę. W chwili gdy maester oderżnął mu rękę, było już za późno.

Lord Quellon nie wrócił z ostatniej wyprawy. Utopiony Bóg w swej łaskawości przyznał mu śmierć na morzu. Wrócił za to lord Balon, ze swymi braćmi Euronem i Victarionem. Gdy usłyszał, jaki los spotkał Urriego, uciął maesterowi trzy palce kuchennym tasakiem i kazał wdowie po ojcu przyszyć je z powrotem. Kataplazmy i eliksiry okazały się w przypadku maestera równie mało skuteczne jak w przypadku Urrigona. Umarł w gorączce, a trzecia żona lorda Quellona wkrótce podążyła za nim, gdy położna wyjęła z jej macicy martwo urodzoną córkę. Aeron cieszył się z tego. To jego topór uciął Urriemu palce, gdy tańczyli razem taniec palców, jak przystało braciom i przyjaciołom.

Nadal wstydził się wspomnienia o tym, co wydarzyło się w latach po śmierci Urriego. W wieku szesnastu lat zwał się mężczyzną, ale w rzeczywistości był tylko chodzącym bukłakiem wina. Śpiewał, tańczył (ale nie taniec palców, nigdy więcej), szydził, gadał od rzeczy i kpił ze wszystkiego. Grał na dudach, żonglował, jeździł konno i potrafił wypić więcej niż wszyscy Wynchowie, Botleyowie i połowa Harlawów. Utopiony Bóg każdemu daje jakiś dar, nawet jemu: nikt nie potrafił szczać dalej i dłużej niż Aeron Greyjoy. Udowadniał to na każdej uczcie.

Pewnego razu postawił swój nowy drakkar przeciw stadu kóz, zakładając się, że ugasi ognisko domowe własnym kutasem. Żarł potem kozinę przez cały rok, a drakkarowi nadał nazwę „Złocisty Sztorm”, choć Balon zagroził, że powiesi go na maszcie statku, kiedy usłyszał, jakiego rodzaju taran jego brat zamierza zamontować na dziobie.

Na koniec „Złocisty Sztorm” zatonął nieopodal Pięknej Wyspy podczas pierwszego buntu Balona, przecięty na pół przez potężną galerę o nazwie „Furia”, gdy Stannis Baratheon wciągnął Victariona w pułapkę i rozbił Żelazną Flotę. Bóg jednak nie uznał Aerona za straconego i zaniósł go na brzeg. Jacyś rybacy wzięli go do niewoli i zaprowadzili w łańcuchach do Lannisportu. Resztę wojny spędził w trzewiach Casterly Rock, dowodząc, że krakeny potrafią szczać dłużej i dalej niż lwy, dziki i kurczaki.

Tamten człowiek nie żyje. Aeron utonął i na nowo narodził się z morza jako prorok boga.

Nie bał się żadnego śmiertelnika, nie bał się ciemności... ani wspomnień, które są kośćmi duszy.

Dźwięk otwieranych drzwi, zgrzyt zardzewiałych zawiasów. Znowu zjawił się Euron. To nie miało znaczenia. Był kapłanem Mokrą Czupryną, ulubieńcem boga.

— Czy dojdzie do wojny? — zapytał Greydon Goodbrother, gdy na wzgórza padły pierwsze promienie słońca. — Czy brat będzie walczył z bratem?

— Jeśli Utopiony Bóg zechce. Bezbożnik nie może zasiadać na Tronie z Morskiego Kamienia.

Wronie Oko będzie walczył, to pewne. Z pewnością nie pokona go żadna kobieta, nawet Asha. Kobiety stworzono po to, by toczyły swe bitwy w połogu. A Theon, nawet jeśli jeszcze żył, również nie rokował nadziei. Wiecznie uśmiechnięty, ulegający nastrojom chłopak. W Winterfell dowiódł poniekąd swej wartości, ale Wronie Oko nie był kalekim chłopcem. Pokłady okrętu Eurona pomalowano na czerwono, by ukryć ślady krwi, która wsiąkła w deski. Victarion.

Victarion musi zostać królem albo sztorm zabije nas wszystkich.

Kiedy słońce wynurzyło się zza horyzontu, Greydon pożegnał go, by zanieść wiadomość o śmierci Balona swym kuzynom mieszkającym w wieżach w Głębokiej Kopalni, Wroniej Twierdzy i w Trupim Jeziorze. Aeron jechał dalej sam, mijając wzgórza i doliny. W miarę jak zbliżał się do morza, kamienisty szlak stawał się coraz szerszy. Zatrzymywał się w każdej wiosce i domostwach pomniejszych lordów, żeby do nich przemówić.

— Z morza się zrodziliśmy i do morza musimy wrócić — przypominał zebranym. Jego głos był głęboki jak ocean, potęż ny niczym huk fal. — Bóg Sztormów w swym gniewie strącił Balona z jego zamku, ale nasz król ucztuje teraz w podwodnych komnatach Utopionego Boga. —

W tym momencie unosił ręce. — Balon nie żyje! Król nie żyje! Ale król nadejdzie znowu! To, co jest martwe, nie może umrzeć, lecz odradza się, twardsze i silniejsze! Król narodzi się na nowo!

Niektórzy ze słuchających odrzucali motyki i kilofy, żeby podążyć za nim. Gdy usłyszał huk fal, za jego koniem szło już kilkunastu ludzi, którzy poczuli dotknięcie boga i zapragnęli utopienia.

W Pebbleton mieszkało kilka tysięcy rybaków, których chaty skupiały się przy podstawie kwadratowej twierdzy z wieżyczką w każdym rogu. Na Aerona czekało czterdziestu jego utopionych, którzy rozbili na szarej, piaszczystej plaży namioty z foczych skór i sklecili schronienia z wyrzuconego na brzeg drewna. Dłonie mieli szorstkie od morskiej wody, pełne blizn od sieci i lin, stwardniałe od wioseł, kilofów oraz toporów, ale teraz ściskali w tych dłoniach twarde jak żelazo drewniane pałki. Bóg użyczył im tej broni ze swego podmorskiego arsenału.

Zbudowali dla kapłana schronienie tuż powyżej linii zasięgu wód przypływu. Aeron wczołgał się tam z radością, gdy tylko utopił swych nowych wyznawców. Mój Boże — modlił się w duchu. — Przemów do mnie w łoskocie fal i powiedz mi, co powinienem uczynić. Kapitanowie i królowie czekają na twoje słowo. Kto będzie naszym królem w miejsce Balona? Zaśpiewaj do mnie w języku lewiatana, żebym mógł poznać jego imię. Wyjaw mi, o panie pod fałami, kto ma siłę potrzebną, by walczyć ze sztormem na Pyke.

Choć Aeron Mokra Czupryna czuł się zmęczony jazdą do Hammerhorn, nie mogąc zasnąć, wiercił się niespokojnie w swym schronieniu z wyrzuconego na brzeg drewna zadaszonym czarnymi wodorostami. Chmury przesłoniły księżyc i gwiazdy nad morzem zapanowała ciemność równie nieprzenikniona jak ta, która spowijała jego duszę. Balon faworyzował Ashę, dziecko jego ciała, ale ludźmi z żelaznego rodu nie może władać kobieta. To musi być Victarion. Z lędźwi Quellona Greyjoya zrodziło się dziewięciu synów, a Victarion był z nich najsilniejszy. Mocarny jak byk, nieustraszony i obowiązkowy. I to właśnie jest niebezpieczne. Młodszy brat był winien posłuszeństwo starszemu, a Victarion nie był człowiekiem, który odważyłby się pożeglować przeciwko tradycji. Ale nie darzy Eurona miłością. Od czasu śmierci tej kobiety.

Z zewnątrz dobiegał go przebijający się przez chrapanie jego utopionych i zawodzenie wichru łoskot fal, uderzenia młota jego boga wzywające go do boju. Aeron wyszedł z szałasu w zimną noc. Nagi stanął na plaży — blady, chudy, wysoki — i nagi wszedł do czarnego, słonego morza. Woda była lodowata, ale on nie wzdrygnął się przed pieszczotą swego boga. Fala uderzyła go w pierś tak mocno, że aż się zachwiał. Następna przetoczyła się nad jego głową. Czuł smak soli na wargach i otaczającą go obecność boga. Uszy wypełniała mu chwała jego pieśni. Z lędźwi Quellona Greyjoya zrodziło się dziewięciu synów, a ja byłem najmniej wartym z nich, słabym i strachliwym jak dziewczyna. Ale to już przeszłość. Tamten człowiek utonął, a bóg uczynił mnie silnym. Zimne, słone morze otoczyło go, wzięło w objęcia, przeniknęło słabe, ludzkie ciało i dotknęło kości. Kości — pomyślał. — Kości duszy. Kości Balona i Urriego.

Prawda kryje się w naszych kościach, albowiem ciało ulega rozkładowi, a kości trwają. A na wzgórzu Naggi, kości Komnaty Szarego Króla...

Chudy, blady i drżący Aeron Mokra Czupryna wygramolił się na brzeg jako człowiek mądrzejszy od tego, który przed chwilą wszedł do morza. Znalazł odpowiedź w swych kościach, jasno ujrzał stojącą przed sobą drogę. Noc była tak zimna, że wracając do szałasu, odnosił wrażenie, iż z jego ciała bucha para, ale w sercu płonął mu ogień. Zasnął natychmiast i snu nie zakłócał mu już zgrzyt żelaznych zawiasów.

Kiedy się obudził, był słoneczny, wietrzny dzień. Aeron pożywił się rosołem z małży oraz wodorostami pieczonymi nad ogniskiem. Gdy tylko skończył śniadanie, Merlyn wyszedł ze swej wieży w towarzystwie sześciu zbrojnych.

— Król nie żyje — zawiadomił go Mokra Czupryna.

— Wiem o tym. Przyleciał do mnie ptak. A teraz też drugi. — Merlyn był łysym, pulchnym, pękatym mężczyzną, który kazał się tytułować „lordem” na modłę zielonych krain i ubierał się w futra oraz aksamity. — Jeden kruk wzywa mnie na Pyke, a drugi do Dziesięciu Wież. Wy, krakeny, macie za dużo ramion. Rozrywacie człowieka na strzępy. I co mi powiesz, kapłanie? Dokąd mam wysłać drakkary?

— Mówisz do Dziesięciu Wież? Który z krakenów cię tam wzywa?

Dziesięć Wież było siedzibą lorda Harlawa.

— Księżniczka Asha. Żegluje do domu. Czytacz rozsyła kruki, wzywając wszystkich jej przyjaciół do Harlaw. Twierdzi, że Balon pragnął, by to ona zasiadła na Tronie z Morskiego Kamienia.

— Utopiony Bóg rozstrzygnie, kto na nim zasiądzie — odparł kapłan. — Klęknij, bym mógł cię pobłogosławić.

Lord Merlyn opadł na kolana, a Aeron otworzył bukłak i wylał mu na łysinę strużkę morskiej wody.

— Panie Boże, któryś dla nas utonął, pozwól, by twój sługa Meldred narodził się na nowo z morza. Pobłogosław go solą, pobłogosław go kamieniem, pobłogosław go stalą. — Woda spływała po tłustych policzkach Merlyna, mocząc jego brodę i futro z lisów. — To, co jest martwe, nie może umrzeć — do kończył Aeron — lecz odradza się, twardsze i silniejsze.

Merlyn wstał.

— Zostań tu i wysłuchaj mnie, byś mógł przekazać słowo boże innym — powiedział mu jeszcze kapłan.

W odległości trzech stóp od brzegu fale omywały zaokrąglony, granitowy głaz. Aeron Mokra Czupryna stanął na nim, żeby cała jego trzódka mogła go zobaczyć i wysłuchać jego słów.

— Z morza się zrodziliśmy i do morza musimy wrócić — zaczął, tak samo jak już setki razy przedtem. — Bóg Sztormów w swym gniewie strącił Balona z jego zamku, ale nasz król ucztuje teraz w podwodnych komnatach Utopionego Boga. — Uniósł ręce. — Żelazny król nie żyje! Ale król nadejdzie znowu! To, co jest martwe, nie może umrzeć, lecz odradza się, twardsze i silniejsze! Król narodzi się na nowo!

— Król nadejdzie! — wykrzyknęli utopieni.

— Nadejdzie. Musi nadejść. Ale kto nim będzie? — Mokra Czupryna nasłuchiwał przez moment, lecz odpowiedziały mu tylko fale. — Kto zostanie naszym królem?

Utopieni zaczęli stukać jedną pałką o drugą.

— Mokra Czupryna! — krzyczeli. — Król Mokra Czupryna! Król Aeron! Chcemy Mokrą Czuprynę!

Aeron potrząsnął głową.

— Jeżeli ojciec ma dwóch synów i pierwszemu daje topór, a drugiemu sieć, to z którego z nich chce zrobić wojownika?

— Topór jest dla wojownika, a sieć dla morskiego rybaka — zawołał Rus.

— Zaiste — zgodził się Aeron. — Bóg zabrał mnie w morskie głębiny i utopił bezwartościowego nędznika, którym byłem. A kiedy przywrócił mnie do życia, dał mi oczy, żebym widział, uszy, żebym słyszał, i głos, żebym głosił jego słowo, stał się jego prorokiem i nauczył jego prawdy tych, którzy o niej zapomnieli. Nie stworzył mnie po to, bym zasiadał na Tronie z Morskiego Kamienia... i Eurona Wroniego Oka też nie. Słyszałem głos boga, który mówił: „Bezbożnik nie może zasiadać na moim tronie!”.

Merlyn skrzyżował ramiona na piersi.

— Czy więc to ma być Asha? Czy może Victarion? Odpowiedz nam, kapłanie!

— Utopiony Bóg wam odpowie. Ale nie tutaj. — Aeron wskazał palcem na białą, pulchną twarz Merlyna. — Nie szukaj odpowiedzi u mnie ani w stanowionych przez ludzi prawach. Szukaj jej w morzu. Rozwiń żagle i wyciągnij wiosła, panie, by wyruszyć na Starą Wyk. Niech tak postąpią wszyscy kapitanowie i królowie. Nie płyńcie na Pyke, pokłonić się bezbożnikowi, ani na Harlaw, by wdawać się w babskie spiski. Skierujcie dzioby swych łodzi ku Starej Wyk, gdzie wznosi się Komnata Szarego Króla. Wzywam was tam w imię Utopionego Boga. Wzywam was wszystkich! Zostawcie swe komnaty i chaty, swe zamki i twierdze, i wróćcie na wzgórze Naggi, na królewski wiec!

Merlyn gapił się na niego zdumiony.

— Królewski wiec? Prawdziwego królewskiego wiecu nie było od...

— ...od zbyt dawna! — zawołał Aeron głosem pełnym bólu. — W zaraniu dziejów ludzie z żelaznego rodu wybierali swych królów, wynosząc na tron najgodniejszych spośród siebie. Pora już, byśmy wrócili do dawnych zwyczajów, bo tylko one uczynią nas znowu wielkimi. To na królewskim wiecu wybrano na wielkiego króla Urrasa Żelazną Stopę i włożono mu na czoło koronę z wyrzuconego na brzeg drewna. Sylas Płaski Nos, Harrag Siwy, Stary Kraken — królewski wiec wyniósł ich wszystkich. A teraz na wiecu wybierzemy człowieka, który dokończy dzieła króla Balona i odzyska dla nas nasze swobody. Powtarzam, nie płyńcie na Pyke ani do Dziesięciu Wież Harlawów, lecz na Starą Wyk. Odnajdźcie wzgórze Naggi i kości komnaty Szarego Króla, albowiem w tym świętym miejscu, gdzie księżyc utonął i powrócił, wybierzemy godnego króla, pobożnego króla. — Aeron ponownie uniósł kościste dłonie. —

Słuchajcie! Słuchajcie fal! Słuchajcie boga! On do nas przemawia, a jego słowa brzmią: „Króla może wybrać tylko królewski wiec!”.

Odpowiedział mu ryk. Utopieni znowu zaczęli stukać pałkami.

— Królewski wiec! — krzyczeli. — Królewski wiec, królewski wiec! Króla może wybrać tylko królewski wiec!

Hałas był tak straszliwy, że z pewnością usłyszeli go nawet Wronie Oko na Pyke i obmierzły Bóg Sztormów w swej komnacie pośród chmur. Aeron Mokra Czupryna wiedział, że może być z siebie zadowolony.

Загрузка...