Gdy przez okno wpadły do środka promienie wschodzącego słońca, Alayne usiadła na łożu i przeciągnęła się. Gretchel usłyszała, że dziewczyna się poruszyła, i wstała, by przynieść jej szlafrok. Nocą w komnacie zrobiło się zimno. Gdy zima złapie nas w swój uścisk, będzie gorzej — pomyślała. — Będzie tu wtedy zimno jak w grobie. Włożyła szlafrok i przewiązała go sobie w talii.
— Ogień już prawie wygasł — zauważyła. — Dołóż kłodę do kominka, jeśli łaska.
— Jak sobie życzysz, pani — odparła staruszka.
Komnaty Alayne w Wieży Dziewicy były większe i urządzone bardziej luksusowo niż mała sypialnia, którą zajmowała za życia lady Lysy. Miała teraz własną garderobę i wychodek, a także rzeźbiony z białego kamienia balkon wychodzący na Dolinę. Gretchel zajęła się kominkiem, Alayne zaś podeszła boso do drzwi na balkon i wyszła na zewnątrz. Kamień pod jej stopami był zimny, a wiatr dął silnie, jak zwykle tutaj, ale widok sprawił, że na pół uderzenia serca zapomniała o tym wszystkim. Wieża Dziewicy była wysunięta najdalej na wschód z siedmiu smukłych wież Orlego Gniazda, więc Alayne widziała przed sobą Dolinę. Jej lasy, rzeki i pola rysowały się mgliście w świetle poranka. Góry wyglądały w blasku wstającego słońca jak wykute ze szczerego złota.
Jak tu pięknie — pomyślała. Majaczył nad nią pokryty śniegiem szczyt Kopii Olbrzyma, gigant z kamienia i lodu, przy którym przycupnięty na jego ramieniu zamek wydawał się maleństwem. Nad przepaścią, do której latem spływały Łzy Alyssy, zwisały sople długie na dwadzieścia stóp. Nad zamarzniętym wodospadem szybował sokół, szeroko rozpościerający błękitne skrzydła na tle porannego nieba. Gdybym tylko ja miała skrzydła.
Wsparła dłonie na rzeźbionej, kamiennej balustradzie i nakazała sobie spojrzeć w dół.
Widziała Niebo, położone sześćset stóp niżej, oraz wykute w stoku kamienne stopnie, krętą drogę, która mijała Śnieg i Kamień, schodząc aż na dno Doliny. Widziała wieże i donżony Księżycowych Bram, maleńkie jak dziecinne zabawki. Pod ich murami budziły się już armie Lordów Deklarantów. Żołnierze wychodzili z namiotów niczym mrówki wyłażące z mrowiska.
Gdyby tylko naprawdę byli mrówkami — roiła sobie. — Moglibyśmy ich wtedy rozdeptać.
Młody lord Hunter i jego pospolite ruszenie przedwczoraj dołączyli do pozostałych.
Nestor Royce zamknął przed nimi bramy, ale jego garnizon składał się z niespełna trzystu ludzi.
Każdy z Lordów Deklarantów, a było ich w sumie sześciu, przyprowadził ze sobą tysiąc. Alayne znała ich nazwiska równie dobrze jak własne. Benedar Belmore, lord Mocnej Pieśni. Symond Templeton, rycerz z Dziewięciu Gwiazd. Horton Redfort, lord Redfortu. Anya Waynwood, pani Żelaznych Dębów. Gilwood Hunter, zwany przez wszystkich młodym lordem Hunterem, lord Longbow Hall. I Yohn Royce, najpotężniejszy z nich wszystkich, groźny Spiżowy Yohn, lord Runestone, kuzyn Nestora i głowa starszej gałęzi rodu Royce’ów. Tych sześcioro zebrało się w Runestone po upadku Lysy Arryn i zawarło pakt, przysięgając bronić lorda Roberta, Doliny i siebie nawzajem. W ich deklaracji ani słowem nie wspomniano o lordzie protektorze, mówiono za to o „nierządzie”, któremu trzeba położyć kres, a także o „fałszywych przyjaciołach i złych doradcach”.
Jej nogi owiał nagle zimny podmuch i dziewczyna wróciła do środka, żeby wybrać suknię, w której zje śniadanie. Petyr podarował Alayne garderobę nieżyjącej żony, całe mnóstwo jedwabi, atłasów, aksamitów i futer. Nigdy nawet nie marzyła o podobnym bogactwie, ale większość owych strojów była dla niej stanowczo za duża. Lady Lysa bardzo utyła podczas swych licznych ciąż, poronień i porodów martwych dzieci. Jednakże kilka najstarszych sukni uszyto dla młodej Lysy Tully z Riverrun, a inne Gretchel zdołała przerobić, by pasowały na Alayne, która w wieku trzynastu lat miała prawie równie długie nogi, jak jej ciotka w wieku lat dwudziestu.
Dziś rano spojrzenie dziewczyny przyciągnęła dwubarwna suknia w kolorach Tullych — czerwonym i niebieskim — podszyta futrem popielic. Gretchel pomogła jej wsunąć ramiona w szerokie, dzwonowate rękawy, zawiązała sznurówki na plecach, a potem uczesała i spięła jej włosy. Przed pójściem do łóżka Alayne przyciemniła je po raz kolejny. Farba, którą dostała od ciotki, zmieniała błyszczącą kasztanowatą barwę jej włosów na ciemny brąz, ale nim minęło wiele czasu, włosy u korzeni znowu zaczynały się robić rude. A co zrobię, kiedy farba się skończy? Sprowadzano ją z Tyrosh, na drugim brzegu wąskiego morza.
Gdy Alayne zeszła na śniadanie, ponownie uderzyła ją panująca w Orlim Gnieździe cisza. W całych Siedmiu Królestwach nie było cichszego zamku. Służący byli tu nieliczni i starzy, rozmawiali przyciszonymi głosami, żeby nie ekscytować młodego lorda. Na górze nie trzymano koni, nie było warczących i szczekających psów ani rycerzy ćwiczących na dziedzińcu.
Nawet kroki chodzących po jasnych, kamiennych korytarzach strażników wydawały się dziwnie przytłumione. Słyszała zawodzenie wichru wokół wież, ale to było wszystko. Gdy przybyła do Orlego Gniazda, ciszę mąciło jeszcze szemranie Łez Alyssy, ale wodospad już zamarzł. Gretchel powiedziała, że będzie milczał aż do wiosny.
Alayne znalazła lorda Roberta samego w Porannej Komnacie nad kuchniami. Chłopiec apatycznie grzebał łyżką w misce owsianki z miodem.
— Chciałem dostać jajka — poskarżył się Alayne. — Chciałem dostać trzy jajka na miękko i odrobinę boczku.
Nie mieli w zamku jajek ani boczku. W spichrzach Orlego Gniazda było tyle owsa, kukurydzy i jęczmienia, że wystarczy im na cały rok, ale świeże produkty dostarczała im z dna Doliny nieprawo urodzona dziewczyna — Mya Stone. Ponieważ u podstawy góry rozbili obóz Lordowie Deklaranci, Mya nie mogła się dostać na górę. Lord Belmore, który dotarł tam pierwszy, wysłał na górę kruka z wiadomością, że nie wpuści prowiantu do Orlego Gniazda, dopóki Littlefinger nie odeśle im lorda Roberta. To nie było właściwie oblężenie, jeszcze nie, ale niewiele brakowało.
— Kiedy przyjedzie Mya, dostaniesz tyle jajek, ile tylko ze chcesz — obiecała małemu paniątku Alayne. — Przywiezie jajka, masło, melony i różne inne smakołyki.
Chłopiec nie dał się udobruchać.
— Chciałem dostać jajka dzisiaj.
— Słowiczku, przecież wiesz, że nie mamy jajek. Proszę, zjedz owsiankę, jest bardzo smaczna.
Alayne zjadła łyżkę swojej, żeby go zachęcić.
Robert poruszał łyżką w misce, ale nie unosił jej do ust.
— Nie jestem głodny — zdecydował wreszcie. — Chcę wrócić do łóżka. Nocą w ogóle nie spałem. Słyszałem śpiew. Maester Colemon dał mi sennego wina, ale i tak go słyszałem.
Alayne odłożyła łyżkę.
— Gdyby było słychać jakiś śpiew, na pewno nie umknąłby mojej uwadze. To był tylko zły sen.
— Nie. To nie był sen. — Oczy chłopca zaszły łzami. — Marillion znowu śpiewał. Twój ojciec mówi, że on nie żyje, ale to nieprawda.
— Prawda. — Bała się, gdy opowiadał takie rzeczy. Jest drobny i chorowity, co będzie, jeśli okaże się też obłąkany? — Słowiczku, to prawda. Marillion za bardzo kochał twoją panią matkę i nie potrafił żyć z tym, co jej uczynił. Dlatego odszedł w niebo. — Alayne nie widziała ciała minstrela, podobnie jak Robert, ale nie wątpiła w fakt jego śmierci. Zabili go Lordowie Deklaranci ze swoim głupim paktem. — On nie żyje, naprawdę.
— Ale ja słyszę go co noc. Nawet kiedy zamknę okiennice i przykryję głowę poduszką.
Twój ojciec powinien mu wyciąć język. Mówiłem, żeby to zrobił, ale on nie chciał.
Potrzebował języka, by się przyznać.
— Bądź grzecznym chłopcem i zjedz owsiankę — błagała Alayne. — Proszę. Za mnie?
— Nie chcę owsianki. — Robert cisnął łyżką o ścianę. Odbiła się od arrasu, zostawiając na białym, jedwabnym księżycu plamę owsianki. — Lord chce jajek!
— Lord zje owsiankę i będzie się cieszył, że ją ma — dobiegł zza ich pleców głos Petyra.
Alayne odwróciła się i zobaczyła, że w łuku drzwi stoi Petyr w towarzystwie maestera Colemona.
— Powinieneś słuchać lorda protektora, wasza lordowska mość — odezwał się maester.
— Twoi lordowie chorążowie wybierają się na górę, żeby złożyć ci hołd. Będziesz musiał być silny.
Robert potarł lewe oko kostką dłoni.
— Odeślij ich. Nie chcę ich widzieć. Jeśli tu przyjdą, każę im frunąć.
— To bardzo kusząca propozycja, panie, ale obawiam się, że zagwarantowałem im bezpieczeństwo — odparł Petyr. — Tak czy inaczej, jest za późno, żeby ich zawrócić. Zapewne dotarli już do Kamienia.
— Dlaczego nie dadzą nam spokoju? — zatkała Alayne. — Nie zrobiliśmy im nic złego.
Czego od nas chcą?
— Lorda Roberta. Jego i Doliny. — Petyr rozciągnął usta w uśmiechu. — Będzie ich ośmioro. Lord Nestor prowadzi ich na górę. Jest z nimi Lyn Corbray. Ser Lyn nie jest człowiekiem, który pozwoliłby, żeby ominęła go szansa na przelew krwi.
Jego słowa nie uspokoiły zbytnio jej obaw. Lyn Corbray zabił w pojedynkach prawie tyle samo ludzi, co w bitwach. Alayne wiedziała, że zdobył ostrogi podczas buntu Roberta.
Walczył najpierw przeciwko lordowi Jonowi Arrynowi u bram Gulltown, a potem pod jego chorągwiami nad Tridentem, gdzie powalił księcia Lewyna z Dorne, białego rycerza z Gwardii Królewskiej. Petyr powiedział jej, że książę Lewyn był już poważnie ranny w chwili, gdy fala bitwy poniosła go na spotkanie ze Smętną Damą.
— Lepiej jednak nie wspominać o tym szczególe Corbrayowi — dodał. — Ci, którzy to robią, otrzymują wkrótce szansę spotkania Martella w komnatach piekła i zapytania go, jak było naprawdę.
Jeśli choć połowa z tego, co usłyszała od strażników lorda Roberta, była prawdą, Lyn Corbray był bardziej niebezpieczny niż wszystkich sześciu Lordów Deklarantów razem wziętych.
— Dlaczego jest z nimi? — zapytała. — Myślałam, że Corbrayowie cię popierają.
— Lord Lyonel Corbray jest przychylnie nastawiony do moich rządów — wyjaśnił Petyr — ale jego brat chodzi własnymi drogami. Nad Tridentem, gdy ich ojciec został ranny, to Lyn chwycił w dłoń Smętną Damę i zabił człowieka, który go powalił. Potem Lyonel zaniósł starego lorda na tyły, do maesterów, a Lyn poprowadził szarżę przeciwko Dornijczykom zagrażającym lewej flance Roberta, rozbił ich w perzynę i zabił Lewyna Martella. Dlatego gdy stary lord Corbray umarł, zapisał Damę młodszemu synowi. Lyonel otrzymał w spadku jego ziemie, tytuł, zamek i wszystkie pieniądze, ale nadal uważa, że pozbawiono go dziedzictwa, natomiast ser Lyn... no cóż, kocha Lyonela równie mocno jak mnie. Pragnął ręki Lysy dla siebie.
— Nie lubię ser Lyna — upierał się Robert. — Nie chcę, żeby tu przychodził. Odeślij go na dół. Nie powiedziałem, że może tu przyjść. Nie tutaj. Matka mówiła, że Orle Gniazdo jest niezdobyte.
— Twoja matka nie żyje, wasza lordowska mość. Dopóki nie ukończysz szesnastu lat, ja władam Orlim Gniazdem. — Petyr spojrzał na przygarbioną służącą, która czekała przy kuchennych schodach. — Melo, przynieś nową łyżkę. Jego lordowska mość chce zjeść owsiankę.
— Nie chcę! Niech owsianka frunie!
Tym razem Robert rzucił miską pełną owsianki z miodem. Petyr Baelish uchylił się zgrabnie, ale maester Colemon nie był wystarczająco szybki. Drewniana miska trafiła go prosto w pierś, a jej zawartość oblała mu twarz i ramiona. Colemon pisnął w niegodny maestera sposób, a Alayne odwróciła się, by uspokoić małe paniątko. Było już jednak za późno. Robert dostał ataku. Zaczął wymachiwać rękami, przewrócił dzbanek z mlekiem, potem spróbował wstać, zwalił krzesło na podłogę i runął na nie. Jedną nogą kopnął Alayne w brzuch tak mocno, że zaparło jej dech w piersiach.
— Och, bogowie, bądźcie łaskawi — usłyszała pełen nie smaku głos Petyra.
Maester Colemon uklęknął nad swym podopiecznym, szepcząc uspokajające słowa. Na twarzy i we włosach miał pełno owsianki. Jedna bryłka spływała mu powoli po prawym policzku niczym kluchowata, szarobrązowa łza. Nie jest tak źle jak poprzednim razem — pomyślała Alayne, starając się wzbudzić w sobie nadzieję. Gdy drgawki ustąpiły, pojawiło się dwóch wezwanych przez Petyra zbrojnych w błękitnych płaszczach i srebrnych, kolczych koszulach.
— Zanieście go do łoża i przystawcie mu pijawki — rozkazał lord protektor. Wyższy z mężczyzn uniósł chłopca w ramionach. Mogłabym go zanieść sama — pomyślała Alayne. —
Waży nie więcej od lalki.
Colemon został jeszcze przez chwilę, zanim poszedł za nimi.
— Panie, lepiej byłoby przełożyć te rokowania na inny dzień. Po śmierci lady Lysy ataki jego lordowskiej mości się nasiliły. Są częstsze i bardziej gwałtowne. Puszczam mu krew tak często, jak się odważę. Podaję mu też senne wino i makowe mleko, żeby pomóc mu zasnąć, ale...
— Śpi dwanaście godzin na dobę — przerwał mu Petyr. — Chcę, żeby od czasu do czasu się budził.
Maester przeczesał włosy palcami, strącając na posadzkę grudki owsianki.
— Lady Lysa dawała jego lordowskiej mości piersi, gdy tylko stawał się zbyt podekscytowany. Arcymaester Ebrose twierdzi, że mleko matki ma wiele zdrowotnych właściwości.
— Czy tak brzmi twoja rada, maesterze? Mamy znaleźć mamkę dla lorda Orlego Gniazda i obrońcy Doliny? A kiedy go odstawimy od piersi? W dzień jego ślubu? W ten sposób mógłby przejść bezpośrednio od cycków mamki do cycków żony. — Lord Petyr skwitował śmiechem ten pomysł. — Nie sądzę. Sugeruję, byś znalazł jakieś inne wyjście. Chłopiec lubi słodycze, prawda?
— Słodycze? — powtórzył Colemon.
— Słodycze. Ciasta, torty, dżemy, galaretki, plastry miodu. Może dodać mu do mleka szczyptę senniczki, próbowałeś tego? Tylko szczyptę, żeby go uspokoić i powstrzymać te okropne drgawki.
— Szczyptę? — Maester przełknął ślinę, poruszając grdyką. — Maleńką szczyptę... być może, być może. Nie za wiele i nie nazbyt często, tak jest, mógłbym spróbować...
— Szczyptę — powtórzył lord Petyr. — Potem zaś przyprowadź go na spotkanie z lordami.
— Jak rozkażesz, panie.
Maester opuścił w pośpiechu komnatę, przy każdym kroku pobrzękując cicho łańcuchem.
— Ojcze — zapytała Alayne, gdy Colemon wyszedł — zjesz trochę owsianki?
— Nie cierpię owsianki. — Popatrzył na nią oczyma Littlefingera. — Wolałbym otrzymać na śniadanie pocałunek.
Prawdziwa córka nigdy nie odmówiłaby ojcu pocałunku, Alayne podeszła więc do niego i cmoknęła go lekko w policzek, a potem odsunęła się szybko.
— Jesteś taka... posłuszna. — Usta Littlefingera się uśmiechały, ale jego oczy zachowały powagę. — No cóż, tak się składa, że mam dla ciebie inne zadania. Powiedz kucharce, żeby zagrzała trochę czerwonego wina z miodem i rodzynkami. Nasi goście będą zmarznięci i spragnieni po długiej wspinaczce. Masz przyjść i podać im posiłek. Wino, chleb i ser. Jaki ser jeszcze mamy?
— Ostry biały i śmierdzący pleśniowy.
— Biały. Lepiej też się przebierz.
Alayne spojrzała na swą suknię w ciemnych, niebiesko-czerwonych barwach Riverrun.
— Czy ta suknia jest za bardzo...
— Za bardzo Tully’owska. Lordowie Deklaranci nie będą zadowoleni, gdy zobaczą, że moja bękarcia córka paraduje w sukniach mojej zmarłej żony. Wybierz sobie coś innego. Czy muszę ci przypominać, żebyś unikała błękitnego i kremowego?
— Nie musisz. — To były kolory rodu Arrynów. — Powiedziałeś ośmioro... czy jednym z nich jest Spiżowy Yohn?
— Jedynym, który się liczy.
— Spiżowy Yohn mnie zna — przypomniała mu. — Był gościem w Winterfell, kiedy jego syn jechał na północ, żeby przywdziać czerń. — Przypominała sobie niejasno, że zakochała się wówczas szaleńczo w ser Waymarze. To jednak było bardzo dawno temu, była jeszcze głupiutką dziewczynką. — I to nie był jedyny raz. Lord Royce widział... widział Sansę Stark również w Królewskiej Przystani, podczas turnieju namiestnika.
Petyr uniósł palcem jej podbródek.
— Nie wątpię, że Royce zauważył tę piękną buzię, ale to była tylko jedna twarz z tysiąca. Mężczyzna walczący w turnieju ma ważniejsze sprawy na głowie niż jakieś dziecko w tłumie. A w Winterfell Sansa była małą dziewczynką o kasztanowatych włosach. Moja córka jest wysoką, piękną panną, a włosy ma brązowe. Ludzie widzą to, co spodziewają się zobaczyć, Alayne. — Pocałował ją w nos. — Każ Maddy rozpalić ogień w samotni. Tam przyjmę Lordów Deklarantów.
— Nie w Górnej Komnacie?
— Nie. Bogowie brońcie, żeby mieli mnie zobaczyć w pobliżu wysokiego tronu Arrynów. Mogliby pomyśleć, że zamierzam na nim usiąść. Pośladki tak nisko urodzone jak moje nie mogą aspirować do równie szlachetnych poduszek.
— W samotni. — Powinna na tym poprzestać, ale słowa same wyszły z jej ust. — Jeśli oddasz im Roberta...
— I Dolinę?
— Dolinę już mają.
— Och, znaczną jej część. Ale nie całą. W Gulltown mnie kochają i mam też trochę przyjaciół wśród lordów. Graftona, Lynderly’ego, Lyonela Corbraya... choć przyznaję, że nie mogą się oni mierzyć z Lordami Deklarantami. Dokąd jednak mielibyśmy się udać, Alayne? Z powrotem do mojej potężnej twierdzy na Paluchach?
Zastanawiała się nad tym problemem.
— Jofrrey dał ci Harrenhal. Jesteś lordem tego zamku.
— Tytularnym. Potrzebowałem wspaniałej siedziby, żeby ożenić się z Lysą, a Lannisterowie nie chcieli mi dać Casterly Rock.
— Tak, ale to twój zamek.
— Cóż to za wspaniałe zamczysko... ogromne komnaty i sypiące się w gruzy wieże, duchy i przeciągi... piekielnie kosztowne do ogrzania i niemożliwe do obsadzenia... jest też drobna kwestia klątwy.
— Klątwy są tylko w pieśniach i opowieściach.
To go z jakiegoś powodu rozbawiło.
— Czyżby ktoś ułożył pieśń o tym, jak Gregor Clegane umarł od ciosu zatrutej włóczni?
Albo o tym najemniku, który był przed nim? Ser Gregor uciął mu członki, kawałek po kawałku.
Tamten z kolei odebrał zamek ser Amory’emu Lorchowi, który dostał go od lorda Tywina.
Pierwszego z nich zabił niedźwiedź, a drugiego twój karzeł. Słyszałem, że lady Whent również umarła. Lothstonowie, Strongowie, Harrowayowie... każda ręka, która dotknęła Harrenhal, uschła.
— To oddaj zamek lordowi Freyowi.
Petyr ryknął śmiechem.
— Może i tak zrobię. Albo jeszcze lepiej, naszej słodkiej Cersei. Chociaż nie powinienem o niej mówić źle. Przysłała mi naprawdę wspaniałe arrasy. Czy to nie miło z jej strony?
Alayne zesztywniała na dźwięk imienia królowej.
— Ona nie jest miła. Boję się jej. Gdyby się dowiedziała, gdzie jestem...
— Mógłbym być zmuszony usunąć ją z gry wcześniej, niż planowałem. Zakładając, że nie usunie się sama. — Petyr rozciągnął usta w prowokującym uśmieszku. — W grze o tron nawet najskromniejsze pionki są obdarzone własną wolą i czasami nie chcą wykonać posunięć, które dla nich zaplanowaliśmy. Zapamiętaj to sobie, Alayne. Tej lekcji Cersei Lannister do tej pory sobie nie przyswoiła. A teraz, czy nie czekają na ciebie obowiązki?
Rzeczywiście czekały. Najpierw zajęła się winem, potem znalazła odpowiedni krąg ostrego, białego sera i kazała kucharce upiec chleb dla dwudziestu osób na wypadek, gdyby Lordom Deklarantom towarzyszyło więcej ludzi, niż przewidywali. Gdy już zjedzą nasz chleb i naszą sól, będą naszymi gośćmi i nie będą mogli zrobić nam krzywdy. Freyowie złamali wszelkie prawa gościnności, mordując w Bliźniakach jej panią matkę i brata, nie potrafiła jednak uwierzyć, by lord tak szlachetny, jak Yohn Royce, zniżył się do podobnego uczynku.
Potem przyszła kolej na samotnię. Na podłodze leżał tam myrijski dywan, nie trzeba więc było rozrzucać sitowia. Alayne poprosiła dwóch służących, żeby rozstawili stół na kozłach i przynieśli osiem ciężkich, dębowych, obitych skórą krzeseł. Podczas uczty ustawiłaby jedno z przodu stołu, jedno z tyłu i po trzy z boków, ale to nie była uczta. Kazała ludziom ustawić sześć krzeseł po jednej stronie, a dwa po drugiej. Lordowie Deklaranci zapewne dotarli już do Śniegu.
Wspinaczka do zamku zajmowała większą część dnia, nawet na mułach. Na piechotę większość ludzi potrzebowała kilku dni.
Niewykluczone, że lordowie zechcą rozmawiać do późnej nocy. Będą im potrzebne nowe świece. Gdy Maddy rozpaliła już ogień, Alayne wysłała ją na dół po wonne, woskowe świece, które lord Waxley podarował lady Lysie, ubiegając się o jej rękę. Potem dziewczyna wróciła do kuchni, by się upewnić, że wino i chleb są już gotowe. Wyglądało na to, że wszystko idzie dobrze. Będzie miała jeszcze czas, żeby się wykąpać, umyć włosy i przebrać.
Zastanawiała się nad suknią z fioletowego jedwabiu i nad drugą, z ciemnoniebieskiego aksamitu ze srebrzystymi wszywkami, która podkreśliłaby kolor jej oczu, na koniec przypomniała sobie jednak, że Alayne jest nieprawo urodzona i nie powinna ubierać się lepiej, niż pozwala na to jej pozycja. Wybrała suknię z jagnięcej wełny, ciemnobrązową i prosto uszytą.
Na jej gorseciku, rękawach oraz rąbku wyhaftowano złotą nicią liście i pnącza. To był skromny ubiór, odpowiedni dla kogoś takiego jak Alayne, niewiele kosztowniejszy niż coś, co mogłaby nosić służąca. Petyr podarował jej też wszystkie klejnoty lady Lysy i dziewczyna przymierzyła kilka z nich, ale wydawały się jej zbyt ostentacyjne. Na koniec zdecydowała się na prostą wstążkę barwy jesiennego złota. Gdy Gretchel przyniosła jej posrebrzane zwierciadło Lysy, okazało się, że ten kolor znakomicie pasuje do gęstych, ciemnobrązowych włosów Alayne. Lord Royce w życiu mnie nie pozna — pomyślała. — Sama z trudem się poznaję.
Czując się prawie tak samo śmiała jak Petyr Baelish, Alayne Stone uzbroiła się w swój uśmiech i zeszła na dół na spotkanie gości.
Orle Gniazdo było jedynym zamkiem w Siedmiu Królestwach, w którym główne wejście ulokowano niżej niż lochy. Strome, kamienne stopnie wykute w górskim zboczu mijały zamki Kamień i Śnieg, ale kończyły się na Niebie. Ostatnie sześćset stóp stanowiła pionowa skała. Wszyscy goście musieli zsiąść z mułów i dokonać wyboru. Mogli pokonać ten odcinek w kołyszącym się drewnianym koszu używanym do przewożenia zapasów albo wspiąć się po skalnym kominie, czepiając się wykutych tam uchwytów.
Lord Redfort i lady Waynwood, najstarsi z Lordów Deklarantów, wybrali jazdę w koszu, który następnie opuszczono na kołowrocie, żeby zabrać grubego lorda Belmore’a. Pozostali lordowie woleli wspinaczkę. Alayne spotkała ich w Półksiężycowej Komnacie, przy ciepłym kominku. Przywitała ich w imieniu lorda Roberta i podała im chleb, ser oraz grzane wino w srebrnych kielichach.
Petyr przyniósł jej wcześniej herbarz do przestudiowania, poznała ich więc po znakach, nawet jeśli nie po twarzach. Ten z czerwonym zanikiem to z pewnością był Redfort; niski mężczyzna o siwej, przystrzyżonej brodzie i łagodnym spojrzeniu. Lady Anya była jedyną kobietą wśród Lordów Deklarantów. Miała na sobie ciemnozielony płaszcz, na którym wyszyto gagatowymi paciorkami złamane koło Waynwoodów. Sześć srebrnych dzwonów na fioletowym tle to był Belmore. Miał gruszkowaty brzuch i zaokrąglone ramiona. Jego broda była rudawo-siwym okropieństwem wyrastającym z niezliczonych podbródków. Kontrastował z nim Symond Templeton, czarnowłosy i pełen ostrych krawędzi. Orli nos i lodowate, niebieskie oczy nadawały rycerzowi z Dziewięciu Gwiazd wygląd wytwornego drapieżnego ptaka. Na wamsie nosił dziewięć czarnych gwiazd na tle złotego krzyża ukośnego. Gronostajowy płaszcz młodego lorda Huntera zbił Alayne z tropu, lecz po chwili zauważyła spinającą go broszę w kształcie pięciu skrzyżowanych srebrnych strzał. Według jej oceny był bliższy pięćdziesiątki niż czterdziestki.
Jego ojciec władał Longbow Hall przez blisko sześćdziesiąt lat, a potem zmarł tak nagle, że niektórzy szeptali, iż nowy lord przyśpieszył chwilę objęcia dziedzictwa. Hunter miał policzki i nos czerwone jak jabłka, co świadczyło o pewnym upodobaniu do wina. Pamiętała, by napełniać mu kielich, gdy tylko go opróżnił.
Najmłodszy z członków towarzystwa miał wyszyte na piersiach trzy kruki. Każdy z nich ściskał w szponach krwawoczerwone serce. Brązowe włosy sięgały mu do ramion, a jeden kosmyk opadał na czoło. Ser Lyn Corbray — pomyślała Alayne, spoglądając z niepokojem na jego twardo zaciśnięte usta i niespokojne oczy.
Na koniec zjawili się Royce’owie, lord Nestor i Spiżowy Yohn. Lord Runestone był wysoki jak Ogar. Choć włosy miał siwe, a twarz pooraną bruzdami, lord Yohn nadal sprawiał wrażenie, że większość młodszych mężczyzn mógłby złamać wpół w swych wielkich, sękatych dłoniach. Jego poważna, pokryta zmarszczkami twarz przywołała wspomnienia Sansy z czasów, gdy widziała go w Winterfell. Pamiętała, jak siedział za stołem, rozmawiając cicho z jej matką.
Słyszała jego grzmiący głos odbijający się od murów, gdy wracał z polowania z koziołkiem sarny przytroczonym za siodłem. Widziała go na dziedzińcu, z ćwiczebnym mieczem w dłoni, gdy powalił na ziemię jej ojca, a potem pokonał również ser Rodrika. Pozna mnie. Jak mógłby mnie nie poznać? Zastanawiała się, czy nie rzucić się do jego stóp i nie błagać o opiekę. Nie walczył za Robba, czemu miałby walczyć za mnie? Wojna się skończyła, Winterfell upadło.
— Lordzie Royce — zagadnęła nieśmiało. — Wypijesz kielich wina, żeby się rozgrzać?
Spiżowy Yohn miał ciemnoszare oczy, ukryte pod najbardziej krzaczastymi brwiami, jakie w życiu widziała. Kiedy na nią spojrzał, w ich kącikach pojawiły się maleńkie zmarszczki.
— Czy cię znam, dziewczyno?
Alayne poczuła się, jakby połknęła język, ale uratował ją lord Nestor.
— Alayne jest naturalną córką lorda protektora — wyjaśnił kuzynowi.
— Paluszek Littlefingera nie pozostawał bezczynny — zauważył Lyn Corbray z łobuzerskim uśmiechem. Belmore ryknął śmiechem, a Alayne poczuła, że jej policzki się rumienią.
— Ile masz lat, dziecko? — zapytała lady Waynwood.
— Cz... czternaście, pani. — Na moment zapomniała, ile lat powinna mieć Alayne. — I nie jestem dzieckiem, ale dziewicą, która już zakwitła.
— Mam jednak nadzieję, że dziewicą to jesteś?
Bujne wąsy młodego lorda Huntera całkowicie zasłaniały usta.
— Jeszcze — stwierdził Lyn Corbray, jakby dziewczyny tu nie było. — Sądzę, że jej kwiatek wkrótce dojrzeje do zerwania.
— Czy tak wygląda uprzejmość w Heart’s Home? — Włosy Anyi Waynwood siwiały, wokół oczu miała zmarszczki, a pod podbródkiem kobiety zwisała luźna skóra, nie sposób jednak byłoby nie zauważyć otaczającej jej aury szlachetności. — Dziewczyna jest młoda, dobrze wychowana i wiele wycierpiała. Pilnuj swojego języka, ser.
— Mój język to tylko moja sprawa — odciął się Corbray. — Lepiej pilnuj swojego, pani. Nigdy nie lubiłem pouczania. Może o tym zaświadczyć całkiem sporo nieboszczyków.
Lady Waynwood odwróciła się od niego.
— Lepiej zaprowadź nas do ojca, Alayne. Im szybciej z tym skończymy, tym lepiej.
— Lord protektor czeka na was w samotni. Raczcie, proszę, pójść za mną.
Z Półksiężycowej Komnaty prowadziły strome marmurowe schody mijające stryszki i lochy, a także przechodzące pod trzema otworami machikuł. Lordowie Deklaranci udawali, że ich nie widzą. Belmore wkrótce zaczął sapać jak miech, a twarz Redforta zrobiła się szara niczym popiół. Stojący na szczycie schodów strażnicy unieśli przed nimi kratę.
— Tędy, jeśli łaska.
Alayne poprowadziła ich arkadą, w której wisiało kilkanaście wspaniałych arrasów.
Przed samotnią stał ser Lothor Brune, który otworzył gościom drzwi i wszedł za nimi do środka.
Petyr siedział za stołem, patrząc na biały jak śnieg dokument. Obok niego stał kielich wina. Lord Baelish zerknął na wchodzących do komnaty Lordów Deklarantów.
— Witajcie, panowie. I ty również, pani. Wiem, że droga na górę jest męcząca.
Siadajcie, proszę. Alayne, moja słodka, nalej wina naszym szlachetnym gościom.
— Proszę bardzo, ojcze.
Z zadowoleniem zauważyła, że świece zapalono. W samotni pachniało gałką muszkatołową oraz innymi drogimi przyprawami. Alayne poszła po dzban, a goście zasiedli obok siebie... wszyscy oprócz Nestora Royce’a, który po chwili wahania okrążył stół i zajął miejsce obok lorda Petyra, oraz Lyna Corbraya, który stanął obok kominka. Gdy grzał ręce przy ogniu, rubin w kształcie serca wprawiony w gałkę jego miecza lśnił czerwonym blaskiem. Alayne zauważyła, że uśmiechnął się do ser Lothora Brune’a. Ser Lyn jest bardzo przystojny, jak na starszego mężczyznę — pomyślała. — Ale nie podoba mi się jego uśmiech.
— Właśnie czytałem tę waszą interesującą deklarację — zaczął Petyr. — Jest naprawdę znakomita. Maester, który ją napisał, musi mieć dar do słów. Szkoda, że mnie również nie poprosiliście o podpis.
To ich zaskoczyło.
— Ciebie? — zdumiał się Belmore. — O podpis?
— Władam gęsim piórem nie gorzej niż inni, a nikt nie kocha lorda Roberta bardziej ode mnie. Jeśli zaś chodzi o fałszywych przyjaciół i złych doradców, to jak najbardziej jestem za tym, żeby ich przegnać. Panowie, całym sercem was popieram. Błagam, pokażcie mi, gdzie mam się podpisać.
Alayne, która właśnie nalewała wina, usłyszała chichot Lyna Corbraya. Pozostali wyraźnie zapomnieli języka w gębie. Wreszcie Spiżowy Yohn strzelił palcami.
— Nie przybyliśmy tu po twój podpis — oznajmił. — Nie zamierzamy też przerzucać się z tobą słówkami, Littlefinger.
— Wielka szkoda. Bardzo lubię się nimi przerzucać. — Petyr odłożył dokument na stół.
— Jak sobie życzysz. Mówmy szczerze. Czego ode mnie chcecie, panowie i pani?
— Od ciebie nie chcemy niczego. — Symond Templeton przeszył lorda protektora spojrzeniem zimnych niebieskich oczu. — Poza tym, żebyś stąd wyjechał.
— Wyjechał? — Lord Petyr udał zaskoczenie. — A dokąd miałbym się udać?
— Korona uczyniła cię lordem Harrenhal — przypomniał młody lord Hunter. — To powinno wystarczyć każdemu.
— Dorzecze potrzebuje lorda — poparł go stary Horton Redfort. — Riverrun jest oblężone, Brackenowie i Blackwoodowie toczą ze sobą otwartą wojnę, a po obu brzegach Tridentu krążą swobodnie banici, zabijając i kradnąc do woli. Wszędzie krajobraz szpecą niepogrzebane trupy.
— To brzmi niezwykle atrakcyjnie, lordzie Redfort — odparł Petyr — ale tak się składa, że mam tu pilne obowiązki. Nie możemy też zapominać o lordzie Robercie. Czy chcecie, żebym zabrał chorowite dziecko tam, gdzie trwają takie rzezie?
— Jego lordowska mość zostanie w Dolinie — oznajmił Yohn Royce. — Zamierzam zabrać go ze sobą do Runestone i wychować na rycerza, z którego Jon Arryn byłby dumny.
— Dlaczego do Runestone? — zastanawiał się Petyr. — Czemu nie do Żelaznych Dębów albo do Redfortu? Czemu nie do Longbow Hall?
— Każdy z tych zamków byłby równie dobry — stwierdził lord Belmore. — Jego lordowska mość będzie je odwiedzał po kolei.
— Naprawdę? — zapytał Petyr z nutą powątpiewania w głosie.
Lady Waynwood westchnęła.
— Lordzie Petyrze, jeśli chcesz nas ze sobą skłócić, możesz sobie oszczędzić fatygi. W tej sprawie przemawiamy jednym głosem. Runestone odpowiada nam wszystkim. Lord Yohn wychował trzech wspaniałych synów. Nikt nie byłby lepszym opiekunem dla naszego młodego lorda. Maester Helliweg jest znacz nie starszy i bardziej doświadczony niż twój maester Colemon, lepiej więc sobie poradzi z dolegliwościami lorda Roberta. W Runestone chłopak nauczy się sztuki wojny od Silnego Sama Stone’a. Nikt nie znalazłby lepszego nauczyciela. W sprawach duchowych jego przewodnikiem będzie septon Lucos. Znajdzie tam też innych chłopców w swoim wieku, którzy będą dla niego lepszym towarzystwem niż stare baby i najemnicy otaczający go obecnie.
Petyr Baelish pociągnął się za brodę.
— Nie przeczę, że jego lordowska mość potrzebuje towarzystwa, jednakże Alayne trudno nazwać starą babą. Lord Robert bardzo polubił moją córkę. Z radością sam wam o tym powie. Tak się też składa, że poprosiłem lorda Graftona i lorda Lynderly’ego, by przysłali mi synów na wychowanie. Obaj mają chłopców w wieku Roberta.
Lyn Corbray ryknął śmiechem.
— Dwa szczeniaki od dwóch piesków pokojowych.
— Robert powinien mieć też za towarzysza starszego chłopaka. Powiedzmy, jakiegoś obiecującego giermka. Kogoś, kogo mógłby podziwiać i starać się naśladować. — Petyr spojrzał na lady Waynwood. — Masz w Żelaznych Dębach takiego chłopaka, pani. Być może zgodziłabyś się przysłać mi Harrolda Hardynga?
— Lordzie Petyrze — odparła Anya Waynwood z rozbawioną miną. — Nigdy jeszcze nie spotkałam tak zuchwałego złodzieja jak ty.
— Wcale nie zamierzam ci ukraść chłopaka — sprzeciwił się Petyr. — Uważam tylko, że powinni się zaprzyjaźnić z lordem Robertem.
Spiżowy Yohn Royce pochylił się nad blatem.
— To byłoby słuszne i godziwe, gdyby lord Robert zaprzyjaźnił się z młodym Harrym i zrobi to... w Runestone, jako mój podopieczny i giermek.
— Oddaj nam chłopca — zażądał lord Belmore — a będziesz mógł swobodnie odjechać do swej właściwej siedziby, Harrenhal.
Petyr spojrzał na niego z lekkim wyrzutem.
— Sugerujesz, że w przeciwnym razie może mi się stać krzywda, panie? Nie rozumiem, dlaczego. Moja zmarła żona zdawała się uważać, że to tu jest moja właściwa siedziba.
— Lordzie Baelish — rzekła lady Waynwood. — Lysa Tully była wdową po Jonie Arrynie i matką jego dziecka. Władała tu jako regentka. Ty... bądźmy szczerzy, nie jesteś Arrynem, a w żyłach lorda Roberta nie płynie twoja krew. Jakim prawem miałbyś sprawować tu rządy?
— O ile sobie przypominam, Lysa mianowała mnie lordem protektorem.
— Lysa Tully nie pochodziła z Doliny i nie miała prawa decydować o naszych sprawach.
— A co z lordem Robertem? — zapytał Petyr. — Czy wasza lordowska mość powie również, że Lysa nie miała prawa decydować o losie własnego syna?
— Miałem ongiś nadzieję, że sam poślubię lady Lysę — odezwał się nagle na cały głos Nestor Royce, który do tej pory milczał. — Podobnie jak ojciec lorda Huntera i syn lady Anyi.
Corbray przez pół roku nie odstępował jej niemal ani na chwilę. Gdyby wybrała któregoś z nas, nikt nie kwestionowałby jego prawa do tytułu lorda protektora. Tak się jednak składa, że wybrała lorda Littlefingera i powierzyła syna jego opiece.
— On był również synem Jona Arryna, kuzynie — przypomniał kasztelanowi Spiżowy Yohn, spoglądając nań z niezadowoleniem. — Jego miejsce jest w Dolinie.
— Orle Gniazdo jest częścią Doliny tak samo jak Runestone — zauważył Petyr, udając zdziwienie. — Czyżby ktoś je przesunął?
— Drwij sobie, ile chcesz, Littlefinger — warknął lord Belmore. — Wyjedziemy stąd z chłopcem.
— Nie chciałbym cię rozczarować, lordzie Belmore, ale mój pasierb zostanie tu ze mną.
Jak wszyscy wiecie, nie jest zbyt zdrowym dzieckiem. Taka podróż byłaby dla niego wielkim obciążeniem. Nie mogę na to pozwolić jako jego ojczym i lord protektor.
Symond Templeton odchrząknął.
— Każdy z nas ma u stóp tej góry tysiąc ludzi, Littlefinger.
— Cóż za wspaniałe miejsce na obóz dla nich.
— Jeśli będzie trzeba, możemy wezwać znacznie więcej.
— Grozisz mi wojną, ser?
Petyr bynajmniej nie sprawiał wrażenia wystraszonego.
— Musisz nam oddać lorda Roberta — oznajmił Spiżowy Yohn.
Przez chwilę wydawało się, że nastąpił impas, nagle jednak Lyn Corbray odwrócił się od kominka.
— Niedobrze mi się robi od tego całego gadania. Littlefinger przekona was, żebyście oddali mu bieliznę, jeśli będziecie go słuchać wystarczająco długo. Ten spór można rozstrzygnąć tylko stalą.
Wyciągnął oręż. Petyr rozłożył ręce.
— Nie mam miecza, ser.
— Łatwo można temu zaradzić. — Po ciemnoszarej klindze oręża Corbraya pełgało światło świec. Stal była tak ciemna, że przywodziła Sansie na myśl Lód, miecz jej ojca. — Twój jabłkożerca go ma. Powiedz mu, żeby dał ci swój albo łap za ten sztylet.
Alayne zauważyła, że Lothor Brune wyciąga miecz, ale nim klingi zdążyły się skrzyżować, Spiżowy Yohn wstał w gniewie.
— Schowaj stal, ser! Jesteś Corbrayem czy Freyem? Jesteśmy tu gośćmi.
Lady Waynwood wydęła usta.
— Tak się nie godzi — dodała.
— Schowaj miecz, Corbray — poparł ich młody lord Hunter. — Przynosisz wstyd nam wszystkim.
— Daj spokój, Lyn — skarcił go Redfort łagodniejszym tonem. — To nic nie da. Połóż Smętną Damę do łoża.
— Moja dama jest spragniona — nie ustępował ser Lyn. — Gdy zaproszę ją do tańca, lubi skosztować kropelkę krwi.
— Tym razem będzie musiała obyć się smakiem.
Spiżowy Yohn stanął Corbrayowi na drodze.
— Lordowie Deklaranci — żachnął się Lyn Corbray. — Powinniście byli nazwać się Sześcioma Starymi Babami.
Wsunął ciemny miecz z powrotem do pochwy i wyszedł, odpychając Brune’a na bok, jakby go tu nie było. Alayne słuchała jego oddalających się kroków.
Anya Waynwood i Horton Redfort wymienili spojrzenia. Hunter dopił wino i uniósł kielich do napełnienia.
— Lordzie Baelish — odezwał się ser Symond — musisz nam wybaczyć jego zachowanie.
— Muszę? — Głos Littlefingera stał się zupełnie zimny. — To wy go tu przyprowadziliście.
— Nie było naszym zamiarem... — zaczął Spiżowy Yohn Royce.
— Wy go tu przyprowadziliście. Mógłbym wezwać straże i aresztować was wszystkich.
Hunter zerwał się z krzesła tak raptownie, że omal nie wytrącił dzbana z rąk Alayne.
— Zagwarantowałeś nam bezpieczeństwo!
— To prawda. Ciesz się, że mam więcej honoru niż niektórzy z was. — Alayne nigdy nie słyszała w głosie Petyra takiego gniewu. — Przeczytałem waszą deklarację i wysłuchałem waszych żądań. A teraz wy wysłuchajcie moich. Zabierzcie swoje armie spod tej góry. Wracajcie do domów i zostawcie mojego syna w spokoju. Nie przeczę, iż rzeczywiście mieliśmy tu do czynienia z nierządem, ale to była wina Lysy, nie moja. Dajcie mi rok, a obiecuję, że przy pomocy lorda Nestora spowoduję, że nikt z was nie będzie miał powodu do skarg.
— Dlaczego mielibyśmy ci zaufać? — zapytał Belmore.
— Śmiesz zwać mnie niegodnym zaufania? To nie ja wydobyłem stal podczas rokowań.
Pisaliście, że chcecie bronić lorda Roberta, ale odmawiacie mu jedzenia. To musi się skończyć.
Nie jestem wojownikiem, ale będę walczył, jeśli nie położycie kresu temu oblężeniu. W Dolinie są oprócz was inni lordowie i Królewska Przystań również przyśle mi ludzi. Jeśli to wojny chcecie, powiedzcie to otwarcie, a Dolina spłynie krwią.
Alayne zauważyła, że w oczach Lordów Deklarantów pojawiło się zwątpienie.
— Rok to nie tak długo — zauważył lord Redfort z niepewnością w głosie. — Być może... gdybyś... udzielił nam zapewnień...
— Nikt z nas nie chce wojny — przyznała lady Waynwood. — Jesień ma się ku końcowi i musimy się przygotować do zimy.
Belmore odchrząknął.
— Po upływie roku...
— ...jeśli nie zdołam przywrócić porządku w Dolinie, dobrowolnie zrezygnuję z tytułu lorda protektora — obiecał Petyr.
— Uważam, że to bardzo uczciwa propozycja — wtrącił lord Nestor Royce.
— Nie może być żadnego odwetu — nalegał Templeton. — Żadnego gadania o zdradzie czy buncie. To również będziesz musiał przysiąc.
— Z chęcią — zgodził się Petyr. — Pragnę mieć przyjaciół, nie wrogów. Ułaskawię was wszystkich, jeśli chcecie, na piśmie. Nawet Lyna Corbraya. Jego brat to szlachetny człowiek. Nie ma potrzeby okrywać wstydem szlachetnego rodu.
Lady Waynwood spojrzała na pozostałych Lordów Deklarantów.
— Panowie, może byśmy się naradzili?
— Nie ma potrzeby. To oczywiste, że wygrał. — Szare oczy Spiżowego Yohna spojrzały na Petyra Baelisha. — Nie jestem tym zachwycony, ale wygląda na to, że dostaniesz ten swój rok. Dobrze go wykorzystaj, panie. Nie wszyscy z nas dali się nabrać.
Otworzył drzwi tak gwałtownie, że omal nie wyrwał ich z zawiasów.
Później urządzono coś w rodzaju uczty, choć Petyr był zmuszony przepraszać gości za skromne jadło. Przyprowadzono Roberta, ubranego w kremowo-błękitny wams. Chłopiec grzecznie odegrał rolę małego lorda. Spiżowy Yohn nie był przy tym obecny, gdyż opuścił już Orle Gniazdo, ruszając w długą podróż na dół, podobnie jak ser Lyn Corbray przed nim.
Pozostali lordowie zostali do rana.
Zaczarował ich — pomyślała Alayne, gdy leżała nocą w łożu, słuchając zawodzącego za oknami wichru. Potem zrodziło się w niej podejrzenie. Nie potrafiła powiedzieć, skąd się wzięło, ale nie pozwalało jej zasnąć. Rzucała się w pościeli i obracała z boku na bok, ogryzając je w myślach, jak pies ogryza starą kość. W końcu wstała i ubrała się, zostawiając Gretchel jej snom.
Petyr jeszcze nie spał. Skrobał jakiś list.
— Alayne — przywitał ją. — Moja słodka. Co cię tu sprowadza tak późno?
— Musiałam się dowiedzieć. Co się stanie za rok?
Odłożył gęsie pióro.
— Redfort i Waynwood są starzy. Jedno z nich albo oboje mogą umrzeć. Gilwooda Huntera zamordują bracia. Najprawdopodobniej młody Harlan, który był sprawcą śmierci lorda Eona. Od rzemyczka do koniczka, jak zawsze mawiam. Belmore jest skorumpowany i można go kupić. Z Templetonem się zaprzyjaźnię. Obawiam się, że dla Spiżowego Yohna nadal będę wrogiem, ale jeśli zostanie sam, nie będzie zbyt wielkim zagrożeniem.
— A ser Lyn Corbray?
W jego oczach tańczył blask świec.
— Ser Lyn pozostanie moim nieprzejednanym wrogiem. Będzie mówił o mnie z pogardą i nienawiścią każdemu, kogo spotka, i przyłączał się ze swym mieczem do każdego tajnego spisku przeciwko mnie.
Wtedy właśnie podejrzenie zamieniło się w pewność.
— A jak go nagrodzisz za tę przysługę?
Littlefinger roześmiał się w głos.
— Złotem, chłopcami i obietnicami, oczywiście. Ser Lyn jest człowiekiem o nieskomplikowanych upodobaniach, słodziutka. Lubi tylko złoto, chłopców i zabijanie.