ROZDZIAŁ JEDENASTY

Musiałem komuś o tym wszystkim powiedzieć. Doris stała się moim powiernikiem. Pewnie nie powinienem przekazywać tych informacji, nie dbałem jednak o to. Okazało się, że Doris wie o pasożytach, więc nie było powodu ukrywać przed nią czegokolwiek.

Była śmiertelnie oburzona. Przede wszystkim tym, co mi zrobili. Oczywiście jako pielęgniarka widziała gorsze rzeczy. Ale ja byłem agentem pracującym w tej samej Sekcji. Opowiedziałem też o moich uczuciach do Mary i jej udziale w tym całym zajściu.

— Znasz ten rzeźnicki trik? — zapytałem. — Kiedy prowadzi się na rzeź stado, trzeba najpierw poprowadzić przewodnika stada, reszta pójdzie za nim. Tak zrobili ze mną i Mary.

— O ile dobrze zrozumiałam, chciałeś poślubić tę dziewczynę?

— Dokładnie. Głupi jestem, co?

— Wszyscy mężczyźni są głupi, szczególnie jeśli chodzi o traktowanie kobiet. Przecież nie ma znaczenia, czy chciała wyjść za ciebie, czy nie. Najważniejsze, że wiedziała, iż chcesz ją poślubić. Od początku była pewna, jak zareagujesz, widząc ją w takiej sytuacji. Twoja ruda piękność jest przebiegła i wyrachowana. Jeżeli ją spotkam, przyłożę jej. Obiecuję ci.

— Jesteś miłą dziewczyną Doris — uśmiechnąłem się do niej z wdzięcznością. — Ty pewnie jesteś uczciwa w stosunku do mężczyzn.

— No, nie przesadzajmy. Zrobiłam w swoim życiu kilka rzeczy, które chciałabym zmienić, gdyby to było możliwe. Ale gdybym zrobiła cokolwiek, choć w połowie tak niegodziwego jak ona, zbiłabym wszystkie lustra, jakie posiadam. A teraz odwróć się, zmienię ci opatrunek.

W chwilę później usłyszałem dziwne odgłosy dochodzące z korytarza szpitalnego.

— Nie wejdziesz tam! — powiedziała pielęgniarka stanowczym tonem.

— Wejdę! I spróbuj mnie tylko zatrzymać! — rozpoznałem głos Mary.

— Rusz się z miejsca, a wyrwę ci tą farbowaną czuprynę! — krzyczała Doris.

Nastąpiła krótka cisza i ktoś otrzymał siarczysty policzek. Podniosłem się na łóżku.

— Hej, co tam się dzieje?

W drzwiach stanęły obie. Doris oddychała ciężko, jej włosy były w nieładzie. Mary wyglądała normalnie, ale na lewym policzku widniał odcisk dłoni Doris. Patrzyła na mnie, ignorując pielęgniarkę.

— Wynoś się stąd! On nie chce z tobą rozmawiać.

— Chcę usłyszeć to od niego — odpowiedziała spokojnie Mary.

— Cholera! Doris, jeśli już tu jest, porozmawiam z nią. Mamy sobie przecież kilka rzeczy do wyjaśnienia. Dziękuję, że się starałaś.

Doris popatrzyła na mnie.

— Jesteś głupcem — powiedziała i wybiegła. Mary podeszła do łóżka.

— Sam… Sam…

— Nie nazywam się tak.

— Nigdy przecież nie znałam twojego prawdziwego imienia. Zawahałem się. To nie najlepszy moment, by tłumaczyć, że moi rodzice byli na tyle okrutni, by nazwać mnie Elihu.

— Co za różnica. Może być Sam.

— Sam — powtórzyła — kochanie…

— Nie zwracaj się do mnie w ten sposób.

— Przypuszczałam, że tak powiesz. Przyszłam tutaj, żebyś mi wyjaśnił, dlaczego mnie nienawidzisz. Popatrzyłem na nią z niedowierzaniem.

— Po tym, co zrobiłaś, przychodzisz do mnie i mówisz, że nic nie rozumiesz? Mary, może jesteś nieczułą istotą, ale nie jesteś chyba głupia. Wiem, bo pracowałem z tobą.

Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.

— Odwrotnie Sam. Jestem po prostu głupia. Zdaję sobie sprawę z tego, co oni ci zrobili. Zgodziłeś się na to, by mnie ochraniać. Rozumiem i jestem ci bardzo wdzięczna, ale dlaczego mnie nienawidzisz? Nie musiałeś tego robić, nie prosiłam cię i nie chciałam tego. Wierzysz mi?

Podniosłem się na łokciu.

— Chcesz przekonać samą siebie, że było właśnie tak. Mogę rozwiać twoje złudzenia.

— Proszę.

— Usiadłaś na tym krześle wiedząc, że nigdy bym na to nie pozwolił. Starzec nie zmusiłby mnie w żaden sposób, żebym tam usiadł. Ani przemocą, ani narkotykami. Tylko ty mogłaś mu pomóc. Byłaś jedyną osobą, dla której zrobiłbym wszystko. A teraz czuję się podle i jestem załamany. To między innymi twoja zasługa.

Kiedy mówiłem. Mary otwierała oczy ze zdziwienia i stawała się coraz bledsza.

— Sam, czy w to wszystko wierzysz? — wykrztusiła z trudem.

— Chcesz jeszcze coś usłyszeć?

— Nie miałam pojęcia o niczym. Byłam zaskoczona, widząc ciebie w laboratorium. Ktoś przecież musiał to zrobić. Więc się zgodziłam. Przysięgam, że mówię prawdę.

— Przysięga… — mruknąłem. — Zabawna jesteś.

— Co mam jeszcze powiedzieć, żebyś mi uwierzył?

— Nie ma znaczenia, czy wiedziałaś, że tam będę, czy kłamiesz. Mogłaś przewidzieć, co się stanie.

— Wiesz… — zawahała się. — Przecież nie mogę z tobą dyskutować o faktach.

— Oczywiście.

Długo jeszcze stała nieruchomo. Nie przeszkadzałem jej.

— Sam, kiedyś mówiłeś, że chciałbyś się ze mną ożenić odezwała się po chwili.

— Przypominam sobie coś takiego, ale to było dawno.

— Nie oczekuję podtrzymania tej propozycji. Chcę ci tylko jeszcze przekazać, iż jestem niezmiernie wdzięczna za to, co uczyniłeś.

Tym razem mnie naprawdę rozbawiła.

— Postawiłaś na kobiecość do samego końca. Może trochę przyzwoitości? Sposób rozumowania kobiet wciąż mnie zdumiewa. Zawsze myślą, że wszystko można zacząć od nowa. Wymazać przeszłość, zresztą za pomocą tych samych wyświechtanych słów i gestów. — Śmiałem się głośno nie zwracając uwagi na jej wyraźne zawstydzenie. — To się nie uda. Bardzo mi przykro,nie tym razem.

Widziałem, że sprawiłem jej ból. Była roztrzęsiona, ale odezwała się opanowanym głosem.

— Wszystko, co powiedziałam jest prawdziwe. Czułem się zmęczony, opadłem na łóżko.

— Myślę, że możesz jeszcze coś dla mnie zrobić. Jej twarz się rozjaśniła.

— Co?

— Odejdź i przestań mnie nudzić. Jestem wykończony.

Odwróciłem się twarzą do ściany. Nie słyszałem, jak wychodziła. Po chwili zobaczyłem Doris. Stanęła przede mną, trzymając ręce na biodrach. Była strasznie wzburzona, ale wyglądała uroczo.

— No i co, dałeś się owinąć dookoła palca temu potworowi?

— Nie przypuszczam.

— Nie kłam. Byłeś za miękki. Mężczyźni są zawsze tacy. Mówiłam ci, że to idioci. Wystarczy powiedzieć im kilka bzdur i już o wszystkim zapominają.

— W porządku, ze mną to się nie udaje.

— Jesteś pewien?

— Najzupełniej. Poza tym wyrzuciłem ją. Doris raczej mi nie uwierzyła.

— Mam nadzieję, że to zrobiłeś. Chociaż rzeczywiście niewyglądała już tak zuchwale, kiedy wychodziła. Jak się czujesz? — zmieniła temat.

— Całkiem nieźle — skłamałem.

— Może zrobić ci masaż?

— Nie, usiądź przy mnie. Pogadaj ze mną. Chcesz papierosa?

— Tak, może doktor mnie nie przyłapie.

Zapaliłem papierosa dla nas obojga. Zaciągnęła się, a jej kształtny biust wysunął się z przepaski. Pomyślałem sobie, że jest słodkim kociakiem. Była właśnie tym, czego potrzebowałem, żeby zapomnieć o Mary.

Rozmawialiśmy chwilę. Doris powiedziała mi, co myśli o kobietach. To, że była jedną z nich, nie przeszkadzało jej w ostrej krytyce.

— Weźmy pod uwagę kobiety-pacjentki — powiedziała. Jednym z powodów, dla których przyjęłam tę pracę, było to, że nie ma tutaj kobiet w starszym wieku. Mężczyźni doceniają wszystko, co się dla nich robi. Kobiety są bardzo wymagające i kapryśne.

— Pewnie też byłabyś taką pacjentką — stwierdziłem, by jej dokuczyć.

— Mam nadzieję, że nie. Na razie jestem zdrowa, dzięki Bogu; zgasiła papierosa i zeskoczyła z łóżka. — Czas na mnie. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj.

— Doris…?

— Tak?

— Czy możesz wziąć urlop?

— Chciałabym wyjechać na dwa tygodnie. Dlaczego pytasz?

— Myślałem… Mam domek w górach, moglibyśmy mile spędzić czas i zapomnieć o tym domu wariatów.

— Wiesz, to wspaniała propozycja — podeszła i po raz pierwszy pocałowała mnie. — Gdybym nie była od dawna mężatką z parą bliźniaków na głowie, na pewno nie zastanawiałabym się.

— Nie wiedziałem…

— Sprawiłeś mi przyjemność. Skierowała się do drzwi.

— Doris, zaczekaj chwilę — zawołałem. — Przecież możesz tak czy inaczej skorzystać z mojej propozycji. Weź swojego starego, dzieciaki, i zróbcie sobie wakacje. Dam ci kod i klucze.

— Naprawdę?

— Jasne.

— Dobrze. Porozmawiamy o tym później. Dziękuję — zawróciła i pocałowała mnie jeszcze raz. Bardzo bym chciał, żeby nie była mężatką.

Chwilę potem przyszedł doktor. Marnował czas na bezsensowne badania. Nie znosiłem tego.

— Ta pielęgniarka, Miss Marsden, czy jest mężatką? — odezwałem się.

— A co cię to obchodzi?

— Po prostu chcę wiedzieć.

— Trzymaj ręce z daleka od moich pielęgniarek albo się z tobą policzę.

Starzec pojawił się tego samego popołudnia. Pierwszą moją reakcją była nienaturalna radość. Przypomniałem sobie jednak szybko, że on łatwo się nie wzrusza. Natychmiast stałem się chłodny.

— Chcę porozmawiać z tobą — zaczął.

— A ja nie chcę. Wynoś się.

Zignorował moją odpowiedź i usiadł obok.

— Pozwolisz, że usiądę?

— Przecież już to zrobiłeś.

Na to także nie zwrócił uwagi. Zmarszczył czoło i spojrzał na mnie badawczo.

— Wiesz synu, zaliczam ciebie do moich najlepszych ludzi, ale czasami jesteś zbyt porywczy.

— Nie martw się tym. Jak tylko doktor mnie stąd wypuści, nie ujrzysz mnie już. — Tak naprawdę nie zdecydowałem się jeszcze, ale musiałem to powiedzieć. Nie ufałem już Starcowi.

Nie usłyszał tego, a może nie chciał usłyszeć.

— Zbyt pochopnie wyciągasz wnioski. Na przykład historia z Mary…

— Jaką Mary?

— Myślę, że wiesz jaką. Znałeś ją jako Mary Cavanaugh.

— Ach, ją masz na myśli.

— Zrzuciłeś wszystko na nią nie znając faktów. Sprawiłeś, że zwątpiła w sens tego, co robi. Mogłeś w ten sposób pozbawić mnie świetnego agenta.

— Ach! Czy mam się zalać łzami z tego powodu?

— Słuchaj, gnojku. Nie miałeś żadnego prawa być tak brutalny wobec niej.

Nie odpowiedziałem. Tłumaczenie się nie jest najlepszą obroną.

— No tak. Wydaje ci się, iż wiesz wszystko — powiedział. Myślisz, że pozwoliła użyć siebie jako przynęty, abyś zrobił to dla nas. I tutaj się mylisz. Ja zaplanowałem wasze spotkanie w laboratorium.

— Domyślam się.

— Więc dlaczego winisz ją?

— Ponieważ, pomimo że ty zaplanowałeś, nie wykonałbyś tego bez jej aktywnego współdziałania. To wielkie, że chcesz wziąć wszystko na siebie.

Impertynencje znowu puścił mimo uszu.

— Dobrze. Tylko musisz uświadomić sobie, że dziewczyna o niczym nie wiedziała.

— Ale była tam, do jasnej cholery!

— To prawda. Powiedz mi, czy kiedykolwiek cię okłamałem?

— Nie — odpowiedziałem — choć jestem pewien, że nie zawahałbyś się.

Wyglądał, jakby moje słowa sprawiły mu ból.

— Może zasłużyłem na to. Okłamałbym swojego człowieka, gdyby bezpieczeństwo kraju od tego zależało. Dotychczas jednak nie było takiej potrzeby. Możesz sprawdzić w dowolny sposób i sam zdecydujesz, czy oszukałem cię, czy nie. Ta dziewczyna nie była świadoma. Nie wiedziała, że tam będziesz. Nie domyślała się nawet, że wcale nie zamierzam pozwolić jej usiąść na tym krześle, gdyż wybrałem ciebie. Zrobiłbym wszystko, by złapać cię

w pułapkę. Do cholery synu, ona nie przypuszczała, że jesteś tu, w szpitalu.

Chciałem w to wierzyć, ale nie ufałem mu już. Zależało mu na pozyskaniu dwóch świetnych agentów, szczególnie w tak skomplikowanej sytuacji. Starzec miał umysł syntetyczny.

— Jest jeszcze coś, co powinieneś wiedzieć. Wszyscy, niewyłączając mnie, doceniają twoje zaangażowanie, bez względu na motywy. Napisałem o tym w raporcie i na pewno dostaniesz nagrodę. Nawet jeśli odejdziesz z sekcji. Pomogę ci znaleźć inną pracę, zresztą sam zdecydujesz — przerwał, by odetchnąć i mówił dalej — ale nie rób z siebie bohatera…

— Nie robię — odparłem.

— Medal należy się komuś innemu. Powinna go dostać Mary.

— Nie mam nic przeciwko temu. Mary była przecież prawdziwym bogobojnym ochotnikiem. Siedziała na tym cholernym krześle i nawet nie wiedziała, co się z nią stanie. Nie oczekiwała odwołania wyroku, miała pełne prawo wierzyć, że przeżyje. Ale teraz pozbyła się już złudzeń i możesz ją stracić.

— Słuchaj synu — wrzasnął — większość kobiet jest piekielnie głupia albo cholernie dziecinna. Bywają jednak odważniejsze niż ci najbardziej odważni, lepsze niż ci najlepsi, nikczemniejsze niż ci nikczemni. Próbuję ci powiedzieć, że ona jest ważniejsza niż ty i że zrobiłeś jej krzywdę.

Byłem zupełnie zdezorientowany. Nie potrafiłem ocenić, czy mówi prawdę, czy znowu mną manipuluje.

— Możliwe, że napadłem na niewłaściwą osobę. Ale to, co zrobiłeś, nie wydaje mi się usprawiedliwione. Jest tym bardziejnie uczciwe.

— Synu, przykro mi, jeżeli cię zawiodłem. W podobnej sytuacji postąpiłbym tak samo. W takich momentach mam wybór niewiele większy niż dowódca bitwy. Może jeszcze mniejszy, bo walczę z nieznaną siłą. Zawsze muszę być gotów zabić nawet najbliższą mi osobę. Nie wiem, czy to jest dobre, czy złe, ale taka jest nasza praca. Jeśli kiedykolwiek znajdziesz się na moim miejscu, sam będziesz musiał tak postępować.

— Myślę, że nie będę miał okazji.

— Dlaczego nie weźmiesz urlopu? Odpocznij i przemyśl wszystko.

— Biorę urlop — bezterminowy.

— Bardzo dobrze.

Wstał i ruszył do drzwi.

— Poczekaj — powiedziałem.

— Tak?

— Obiecałeś mi jedną rzecz. Powiedziałeś, że sam będę mógł go zabić. Masz coś przeciwko temu teraz?

— Nie, ale…

— Daj mi pistolet — zerwałem się z łóżka. — Chcę z tym skończyć.

— Ale nie możesz. Twój pasożyt jest martwy.

— Co!? Obiecałeś mi.

— Wiem. Ale on umarł, kiedy próbowaliśmy zmusić ciebie, a właściwie jego, do mówienia.

Zaczęłem się histerycznie śmiać. Byłem bezradny. Starzec chwycił mnie za ramiona i potrząsnął mną.

— Wyrzuć to z siebie! Bo inaczej sam się zamęczysz. Nie ma się z czego śmiać. Nic już się nie da zrobić.

— Nie masz racji — powiedziałem. — To najzabawniejsza rzecz, jaka mi się zdarzyła. Wszystko na nic. Wytaplałem się w brudzie, dałem skłócić się z Mary. Czuję się pusty.

— Dlaczego tak myślisz!

— Jestem skończony.

— Do cholery, przestań się rozczulać nad sobą. Bardzo nam pomogłeś.

— Zostawcie mnie. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego.

— Synu, to był większy sukces, niż mógłbyś przypuszczać. Dowiedzieliśmy się sporo o nich. Powiedziałeś nam wszystko, gdy zdjęliśmy pasożyta z twoich pleców.

— O czym ty mówisz?

— O ostatniej nocy. Jeszcze raz wykorzystaliśmy wasz kontakt. Byłeś pod wpływem narkotyków. Badaliśmy twój umysł i fale mózgowe. On pozostawił w twoim mózgu informacje. Analitycy, dzięki hipnozie, mogli je z ciebie wyciągnąć.

— I co?

— Wiemy skąd oni pochodzą. Są z Tytana, szóstego satelity Saturna.

Poczułem znowu nagły, duszący ucisk w gardle. Wiedziałem, że to prawda.

— Oczywiście broniłeś się przed ujawnieniem nam wielu szczegółów. Musieliśmy cię unieruchomić, abyś bardziej się nie poranił.

Zamiast wyjść, ułożył swoją chorą nogę na krawędzi łóżka i zapalił papierosa. Spróbował nawiązać ze mną bliższy kontakt. Ja również nie chciałem już z nim walczyć. Bolała mnie głowa, miałem jeszcze wiele rzeczy do przemyślenia. Tytan był niewyobrażalnie odległy. Ludzie dotarli najdalej na Marsa. Słyszałem jeszcze o nieszczęsnej ekspedycji na księżyce Jowisza, która nigdy nie powróciła. Ale może moglibyśmy się tam dostać? Tak bardzo pragnąłem zniszczyć ich gniazdo.

Moje rozmyślania przerwał Starzec. Wstał i skierował się do drzwi.

— Tato! — zawołałem.

Nie nazywałem go tak od lat. Odwrócił się. Na jego twarzy malowało się wzruszenie.

— Tak, synu? — powiedział zdławionym głosem.

— Dlaczego ty i matka nazywaliście mnie Elihu?

— To imię twojego dziadka ze strony matki.

— Powiedziałbym, że nie jest to wystarczający powód.

— Po prostu tak zdecydowaliśmy.

— Tato, opowiedz mi o mojej matce.

— Twoja matka? — zamyślił się. Ona była… bardzo podobna do Mary. Tak, taka jak Mary — wyszedł szybko, nie dając mi szansy na następne pytania.

Odwróciłem się twarzą do ściany. Za chwilę zasnąłem.

Загрузка...