ROZDZIAŁ DRUGI

Bernardo ciągle śnił ten sam koszmar. Mały chłopiec czeka nocą na powrót matki. Bernardo patrzy na niego jakby z boku, ale wie, że ten chłopiec to on sam. Zna wszystkie myśli i uczucia targające malcem, w chwili gdy głośne stukanie do drzwi uzmysławia mu, że jego świat się zawalił. Matka już nigdy nie wróci. Leży martwa u stóp gór, uwięziona wraz z ojcem we wraku rozbitego samochodu. Sceny zmieniają się jak w kalejdoskopie. Ten sam chłopiec pochyla się nad ciałem matki i walcząc ze łzami, szepcze pełne rozpaczy przyrzeczenie, że zawsze będzie czcił jej pamięć. Dla sąsiadów jego matka była prostituta. Fakt, że jej kochankiem był wielki człowiek, nie miał dla nich znaczenia. Okazywali jej szacunek tylko ze strachu przed gniewem Vincente Martellego.

Wiedział o tym i przysiągł sobie, że zmyje tę hańbę. Będzie silny jak ojciec i zmusi ludzi, by szanowali imię matki. Inna scena. Znów on, kryjący się w ciemnościach domu, w którym toczy się kłótnia o jego przyszłość. Dwunastolatek nie może przecież mieszkać sam, a dom należy teraz do rodziny zmarłego ojca. Ktoś wspomina o sierocińcu. Mały jest przecież bękartem. Nie ma żadnych praw. Nie ma nawet nazwiska. Ktoś znowu puka do drzwi. Na progu stoi piękna, drobna kobieta w wieku około czterdziestu lat. Pani Baptista Martelli, zdradzana żona jego ojca, która musi nienawidzić bękarta. Ona jednak uśmiecha się smutno i oznajmia, że zabiera go. Rozpłakał się wtedy, choć uważał się za zbyt dorosłego na łzy. Łkał przez kilka dni, podczas których odebrano mu wszystko, co kochał i cenił, a bogata rodzina Martellich wchłonęła go jak bezbronnego więźnia.

W tym momencie Bernardo zawsze się budził, a poduszka była mokra od łez. Wiedział, że jest w swoim pokoju w Residenzy. Tylko tu nawiedzał go ten koszmar. Mał wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, a on wciąż był zrozpaczonym, bezradnym dzieckiem.

Wciągnął dżinsy i bez koszuli wyszedł na balkon. Zimne powietrze nocy orzeźwiło go. Oparł się o balustradę i czekał, aż minie roztrzęsienie wywołane snem. Jutro opuści Residenzę i wróci do swego domu w górach, do ludu swojej matki, tam gdzie jego miejsce.

Sypialnia Bernarda znajdowała się nad pokojem panny młodej i jej przyjaciółki. Naraz przypomniał sobie Angie – strojącą sobie z niego żarty, na jakie nikomu by nie pozwolił, wnoszącą ciepło w jego twarde, pozbawione radości życie.

Wrażenie było tak silne, iż początkowo, gdy dobiegł do niego z dołu jej dźwięczny śmiech, sądził, że wyobraźnia płata mu figla. Nagle usłyszał:

– Psst! – A gdy spojrzał w dół, ujrzał ją, siedzącą na kamiennej krawędzi tarasu. Patrzyła na niego z szelmowskim uśmiechem.

Nigdy nie był lwem salonowym. Jego bracia umieliby się zachować w takiej sytuacji, ale on poczuł się, jakby przyłapano go na czymś niestosownym. W dodatku nie był kompletnie ubrany. W tej samej chwili zauważył refleks księżyca na jej nogach i rozrzucone włosy, jakby dopiero co wstała z łóżka. Był prawie pewien, że pod kusą tuniką jest naga. Poczucie przyzwoitości kazało mu zignorować tę myśl, była w końcu gościem rodziny. Nie mógł jednak zignorować jej figlarnego spojrzenia ani reakcji własnego ciała na myśl o jej nagości.

– Wszystko na odwrót! – zawołała do niego.

– Co jest na odwrót? – Nie zrozumiał, o co jej chodzi.

– To przecież Julia stoi na balkonie, a Romeo spogląda na nią z dołu.

Jej głos zabrzmiał w ciemności dźwięcznie i słodko. Bernardo mógł tylko patrzeć na nią bez słów.

– Nic nie powiesz? – Przechyliła głowę jak śliczny ptaszek.

– Tak, miałem zapytać, czy wstałaś podziwiać świt. Niedługo się zacznie.

– Musi być tu piękny.

– Jest piękny. Ale jeszcze piękniejszy jest wysoko w górach. Tam, gdzie mieszkam. – Przed następnym zdaniem Bernardo wziął głęboki oddech. – Cieszę się, że widzę cię teraz, bo wczesnym rankiem wracam do siebie.

– Ach tak.

Nuta rozczarowania, dźwięcząca w jej głosie, obezwładniła go. To, co powiedział, zaskoczyło jego samego.

– Może wybrałabyś się tam ze mną?

– Z przyjemnością.

– Wyruszamy bardzo wcześnie.

– W żadnym razie! – odpowiedziała tłumionym okrzykiem, który miał jednocześnie wyrazić oburzenie i uszanować sen innych. – Wstaję wcześnie, kiedy chodzę do pracy. Teraz jestem na wakacjach!

Uśmiechnął się szeroko, oczarowany.

– Zaczekam. Ale teraz idź do łóżka, bo zaśpisz.

Angie zaśmiała się i zniknęła, a Bernardo jeszcze przez długi czas wpatrywał si w miejsce na tarasie, gdzie przed chwilą stała. Wiedział, że naraził na niebezpieczeństwo swój spokój. Gdyby był rozsądny, wyjechałby od razu, posyłając jej przez służącego liścik z przeprosinami.

Nie miał jednak zamiaru tego uczynić. Nagle wcale nie chciał być rozsądny.

Następnego ranka zapanowała gorączka wyjazdów. Lorenzo wyjeżdżał do Sztokholmu, gdzie miał coś jeszcze załatwić przed ślubem, a Renato i Heather zamierzali wypłynąć jachtem, by ułatwić Heather podjęcie decyzji o spędzeniu na nim podróży poślubnej. Angie grzecznie odrzuciła propozycję przyłączenia się do nich, wyjaśniając, że wybiera się w góry z Bernardem.

– Pamiętaj, masz być ostrożna – ostrzegła ją Heather.

– Co to za przyjemność być ostrożną? – mruknęła cicho Angie.

Starannie dobrała strój: białe dżinsy i ciemnoniebieski jedwabny top. Lekko elastyczny materiał bluzki przylegał do ciała, ukazując miłe dla oka kształty. Zgrabne sandałki i delikatny srebrny naszyjnik z dopasowanymi kolczykami dopełniały stroju. Dodała jeszcze odrobinę wyszukanych perfum.

Nie spóźniła się, ale Bernardo już na nią czekał. Jego dżip z napędem na cztery koła mógł poradzić sobie nawet w bardzo trudnym terenie. Samochód pasował do właściciela – był prosty, mocny i wytrzymały.

Minęli Palermo i po pewnym czasie droga zaczęła wić się pod górę. Niebawem znaleźli się w małej wiosce o stromych i krętych uliczkach. Na szczycie wzniesienia stała śliczna różowa willa ze spiralnymi schodami na zewnątrz.

– Ta wioska to Ellona – powiedział Bernardo. – Należy w większości do Baptisty. Łącznie z posiadłością Bella Rosaria. Kiedyś był to nasz letni dom. To tam… – Bernardo przerwał nagle i wycedził przez zęby jakieś włoskie słowo, które zabrzmiało jak przekleństwo.

– Co powiedziałeś?

– Nic takiego. – Zaczerwienił się.

– Ale coś zacząłeś mówić.

– Już zapomniałem. Spójrz w górę. Wspaniały widok.

Z dala od żyznego wybrzeża krajobraz Sycylii stawał się coraz bardziej surowy.

– Całe bogactwo skupia się na wybrzeżu. W głębi lądu walczymy o przetrwanie. Mamy pola, owce, kozy. Czasami jest dobrze, ale ogólnie nie jest łatwo.

– My? – zapytała Angie.

– Moi ludzie – odparł po prostu. – Ci, których los i utrzymanie ode mnie zależą.

Po chwili zapytał ją:

– Nie przeszkadza ci wysokość? Niektórzy źle znoszą zakręty na górskich drogach.

– Nie ja. – Angie starała się być dzielna, choć czuła, jak oczy zasnuwa jej lekka mgiełka.

Kręta górska droga wiodła ich coraz wyżej i wyżej, a Sycylia zdawała się coraz chętniej odsłaniać swoje uroki. Wokół kwitły akacje i drzewa cytrynowe, a w dali Angie mogła jeszcze dojrzeć jasną smugę morza. Krajobraz stawał się coraz bardziej dziki. Zostawili za sobą sosnowe lasy, przed nimi rozciągała się teraz wyżyna z winnicami, nad nimi zaś widoczne były domki wioski, położonej malowniczo nad stromym urwiskiem.

– Mieszkańcy opuścili je dawno temu. Trudno mieszkać tu zimą – powiedział Bernardo.

Po przejechaniu następnych kilometrów wyciągnął rękę i rzekł:

– Spójrz!

Angie podniosła się z siedzenia. Na samym szczycie góry ujrzała miasteczko, jakby wykute w skale. Ten zapierający dech w piersiach widok mógłby być wręcz posępny, gdyby nie łagodził go piękny czerwony odcień skalnej ściany. Angie usiadła z powrotem, nie odrywając oczu od czarownego zjawiska.

– To właśnie średniowieczne Montedoro. Większość tutejszych zabudowań liczy sobie około siedmiuset lat.

Wjechali przez starą bramę i znaleźli się na stromej brukowanej ulicy. Ludzie z zaciekawieniem przyglądali się przybyszom. Nie ulegało wątpliwości, że Bernardo jest tu wszystkim dobrze znany.

Jechali wolno, gdyż ulica była pełna turystów. W pewnej chwili tuż przed nich wytoczył się z bocznej uliczki kolorowy powóz. Był zaprzężony w dwa muły udekorowane frędzlami i piórami, godne uwagi były także zdobienia samego wozu.

– Czy to jest jeden z tych słynnych sycylijskich malowanych powozów? – zapytała Angie z ożywieniem.

– Zgadza się. Jeden z moich znajomych, Benito, wraz z synem zarabia latem, oferując turystom przejażdżki takim wozem.

Jechali wolno, więc mogła podziwiać do woli ornamentację wozu. Koła, łącznie ze szprychami, pokryto wzorami, zaś boki zdobiły postacie świętych, wojowników oraz smoki.

Gdy dotarli do szczytu, Bernardo skręcił w prawo, w śliczną uliczkę szarych kamiennych domów z żelaznymi balustradami balkonowymi. U jej wylotu znowu skręcił w prawo. Zjeżdżali teraz w dół, w stronę bramy miasta.

– Ale przecież…

– Montedoro zbudowano na planie trójkąta – wyjaśnił, śmiejąc się, Bernardo. – Do domu pojedziemy znów pod górę.

Znaleźli się wreszcie na szczycie, gdzie przy małym placyku przycupnęło kilka butików i kawiarenka z ogródkiem. Jaskrawe markizy ocieniały stoliki. Bernardo zaparkował samochód i poprowadził Angie kolejną wąską uliczką. Było tu tak ciasno, a kamienice tak wysokie, że panował prawie mrok. Kiedy Angie przyzwyczaiła się do ciemności, ujrzała w ścianie przed sobą wąskie drzwi.

– Witaj w moim domu. – Bernardo otworzył przed nią wejście do zaczarowanego świata.

Nie kryła zdziwienia. Spodziewała się ciemnego korytarza, a tymczasem znalazła się na otwartym dziedzińcu. Wzdłuż jego bocznych ścian biegły arkadowe krużganki, a na środku wesoło tryskała fontanna.

– Nie myślałam, to znaczy… nigdy bym nie zgadła, że mieszkasz w takim miejscu.

– Ojciec zbudował go dla mojej matki. Wiele domów w Montedoro posiada takie małe dziedzińce, aby kobiety i dzieci mogły spędzać tu czas, nie wychodząc na zewnątrz.

– Mężczyzna szanujący tradycję – zauważyła Angie.

– Nie tylko. Tutejsi ludzie nie byli życzliwi matce. W ten sposób ją chronił.

– To niesamowite, jak ten dom jest ukryty. Stojąc przed tamtymi sklepikami, nigdy bym się nie domyśliła, gdzie jest.

– O to właśnie chodzi. Życie na zewnątrz wrze, szczególnie latem, gdy ściągają tu roje turystów. Wszystkie sklepy nastawiają się na zagranicznych gości, a bogate rodziny z Palermo uciekają tutaj przed upałami, chroniąc się w swoich letnich domach. Potem lato przemija i pozostaje tylko miejscowa ludność.

– Jak liczna?

– Mieszka tu około sześciuset osób. Miasto wygląda wtedy jak wymarłe.

– Jak ci ludzie żyją, kiedy turyści wyjadą?

– Wielu pracuje w winnicach, które widziałaś po drodze. Należą do Martellich, a ja nimi zarządzam.

Po raz kolejny zwróciła uwagę na dziwną nutę w jego głosie, gdy mówił o rodzinie Martellich. Jakby sam do niej nie należał.

Gdzieś w głębi domu zadzwonił telefon i Bernardo przeprosił ją na chwilę. Angie, pozostawiona sama sobie, rozejrzała się po dziedzińcu. Nie był tak imponujący jak ogrody Residenzy, lecz jego surowa elegancja robiła duże wrażenie.

Angie usiadła na brzeżku kamiennej fontanny i spojrzała w lustro wody. Tafla odbijała jasny błękit nieba, a tuż za swoim odbiciem Angie ujrzała twarz Bernarda. Przyglądał się jej i była ciekawa, czy zauważył, że ona również widzi go w lustrze wody. Chwilę później jego twarz znikła.

Wysoka kobieta około pięćdziesiątki wyszła z kuchni. Bernardo przedstawił ją jako Stellę, swoją gospodynię. Stella powitała Angie doskonałą angielszczyzną i zaprosiła oboje, by przed obiadem skosztowali wina i przekąsek. Czekały na nich fasolowe placki, ser z ziołami oraz smażone pomidory z mo-zzarellą.

– Jeśli to tylko przekąski, to już nie mogę doczekać się głównych dań. – Angie rozmarzyła się.

– Możesz spodziewać się prawdziwej uczty. – Bernardo nalał jej kieliszek marsali. – Stella jest zachwycona twoim przyjazdem. Uwielbia popisywać się talentami kulinarnymi, a ja niezbyt często przywożę gości.

Popijając wino, ruszyli na spacer po domu. Był piękny, ale surowy, wyposażony jedynie w niezbędne, ciężkie, dębowe meble. Na kamiennych płytach podłóg tylko gdzieniegdzie leżały proste dywany. Zaledwie kilka obrazów, nie mogących równać się z dziełami dawnych mistrzów, wiszącymi w Resi-denzy, ozdabiało kamienne ściany. Jedna fotografia ukazywała Montedoro z lotu ptaka. Była też dziecinna akwarela z widokiem starego miasteczka i mężczyzną odzianym w ciemny strój, jaki nosił sam Bernardo.

– Tak, to mam być ja – powiedział, widząc, na co Angie patrzy. – To dzieło dzieci z przyklasztornej szkoły. Rewanż za sfinansowanie wycieczki.

U dołu obrazka Angie dostrzegła słowo Grazie.

– Jest śliczny. Często robisz takie prezenty?

– Jakieś przyjęcie bożonarodzeniowe, bilety do teatru. To maleńka szkoła, nic mnie to nie kosztuje. – Bernardo wzruszył ramionami.

W drzwiach kuchni pojawiła się Stella i odwołała na chwilę Bernarda. Angie kontynuowała obchód. Przez lekko uchylone drzwi do jednego z pokojów dojrzała krawędź łóżka. Chwilę walczyła ze sobą, w końcu jednak weszła do środka. Wnętrze wypełniało wielkie mosiężne łoże. Przy nim, na podłodze z czerwonego piaskowca, leżał mały dywanik. Sosnowy stół, obok wiklinowe krzesło. Gdyby nie staromodny portret kobiety na kamiennej ścianie, pokój można by wziąć za celę mnicha. Angie widziała już portret ojca Bernarda, teraz miała przed sobą jego matkę. Zauważyła, jak subtelnie łączyły się w nim cechy obojga rodziców.

Twarz kobiety była intrygująca. Piękna, z wydatnymi zmysłowymi wargami, które układały się w niewyraźny uśmiech. Jednak coś w oczach, jakaś ironiczna czujność, psuła całość. Angie zreflektowała się, że jest niesprawiedliwa. Kobieta w takiej sytuacji musiała przejść niejedno. Poradziła sobie, lecz Angie zgadywała, że takie przejścia pozostawiły w jej naturze piętno, które przekazała synowi. Angie była na tyle ostrożna, by wycofać się z pokoju przed powrotem Bernarda.

Średniowieczną atmosferę jednego z pomieszczeń zakłócał nowoczesny komputer.

– To moje biuro. Dzięki Bogu za nowoczesne technologie.

Błękitne niebo zaglądało przez dwa ogromne, półotwarte okna. Angie podeszła do jednego z nich, by odetchnąć świeżym powietrzem. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że znajduje się tuż nad urwiskiem. Poczuła gwałtowny zawrót głowy i zachwiała się.

Jednym skokiem Bernardo znalazł się przy niej, chwycił ją w talii i mocno przytrzymał.

– Powinienem był cię ostrzec.

– Już w porządku. Zaskoczyło mnie to. Uch!

– Odejdźmy stąd – powiedział, prowadząc ją w głąb pokoju. – Tutaj będzie lepiej.

Choć jego uścisk nie był zbyt mocny, wyczuwała stalową siłę tego mężczyzny. Jej serce biło w radosnym oczekiwaniu.

Stali tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i przyjemny męski zapach. On musiał również zauważyć jej reakcję. Nawet tak nieokrzesany mężczyzna umiał wyczuć, że podoba się kobiecie. Pewnych rzeczy nie da się ukryć.

W jego oczach znalazła potwierdzenie swoich pragnień. Uwolnił ją jednak z objęć, stanął w bezpiecznej odległości i nieco drżącym głosem powiedział:

– Stella już chyba skończyła. Nie pozwólmy, by jej wspaniały lunch na nas czekał.

W prostym, ale pełnym uroku pokoju obok kuchni ujrzeli zastawiony stół. Przez wychodzące na krużganki drzwi balkonowe wpadał delikatny powiew wiatru.

– To magiczne miejsce – westchnęła, kiedy zasiedli do stołu.

– O tej porze roku. Zimą magia znika. Na tej wysokości chłód jest bardzo dokuczliwy. Z mojego okna widać tylko śnieg i mgły zasnuwające dolinę. Tak jakby miasto unosiło się w chmurach.

– Ale wtedy możesz przecież zamieszkać w Residenzy.

– Mogę, ale tego nie robię.

– Czyż nie jest także twoim domem?

– Nie – uciął krótko i spojrzał na nią. – Pewnie już poznałaś moją historię?

– Trochę – przyznała. – Trudno czegoś nie podejrzewać, skoro jesteś tak drażliwy na tym punkcie.

– Tak?

– Już na lotnisku, kiedy Lorenzo przedstawił cię, natychmiast sprostowałeś, że jesteś tylko „przyrodnim bratem". Jakbyś nie chciał, by cię z nimi łączono.

– To niezupełnie tak. Po prostu nie żegluje się pod fałszywą banderą. Nie chcę uchodzić za kogoś, kim nie jestem.

– Dlaczego nie uważasz się za członka rodziny?

– Bo nim nie jestem. I nigdy nie będę. Moje nazwisko brzmi Tornese. Dla tutejszych ludzi tak właśnie się nazywam.

– Ale tylko dla nich?

Zawahał się.

– Oficjalnie jestem Martelli. Baptista zmieniła mi nazwisko, kiedy jako dziecko nie mogłem się temu sprzeciwić.

– Przecież dając ci nazwisko twego ojca, nie miała złych intencji.

– Wiem i szanuję ją za to. Zresztą za wszystko, co dla mnie zrobiła. Z pewnością nie było jej łatwo przygarnąć mnie i żyć pod jednym dachem z wieczną pamiątką niewierności męża. Okazała mi zresztą o wiele więcej dobroci. Mój ojciec kupił ten dom i kilka innych w miasteczku, prawdopodobnie z zamiarem przekazania ich mojej matce, a później mnie. Ale nie zrobił tego, więc po jego śmierci wszystkie przeszły na własność Baptisty. Ona uznała jednak, że należą się mnie, przepisała je na mnie i zarządzała nimi do czasu mojej pełnoletności.

– Wspaniała kobieta.

– Tak, nigdy nie zaniedbywała swoich obowiązków.

– Myślisz, że robiła to z poczucia obowiązku? Nie sądzisz, że kierowało nią uczucie?

Bernardo zmarszczył brwi.

– Skąd ta myśl? Przecież musiała nienawidzić mojej matki!

– Czy kiedykolwiek dała ci to odczuć?

– Nigdy. Traktowała mnie zawsze jak syna, ale ja często zastanawiałem się, co się za tym kryje.

– Jak ją poznałeś? – spytała Angie po chwili milczenia.

– Przyszła tutaj kilka dni po śmierci moich rodziców i powiedziała, że zabiera mnie do domu ojca. Nie chciałem iść, ale nie miałem wyboru. Uciekłem przy pierwszej sposobności.

– I wróciłeś tutaj.

Bernardo uśmiechnął się.

– Tak. Czułem, że tu jest moje miejsce. Oczywiście zabrano mnie z powrotem, ale znowu uciekłem. Tym razem schowałem się w górach i kiedy mnie znaleźli, byłem w gorączce. Gdy wyzdrowiałem, wiedziałem już, że ucieczka nic nie da. Wiele kobiet na miejscu Baptisty pozostawiłoby mnie własnemu losowi i wiem, że byłem strasznym niewdzięcznikiem.

– Byłeś tylko dzieckiem, które utraciło oboje rodziców – powiedziała ze współczuciem. – Nic dziwnego, że zachowywałeś się nieracjonalnie.

– Tak. Gdyby to wszystko wydarzyło się nieco później, myślę, że potrafiłbym lepiej docenić wspaniałomyślność Baptisty. Wtedy jednak sądziłem, że ona chce zatrzeć pamięć o mojej matce. Chciałem być Bernardem Tornesem.

Ponieważ powiedział jej już tak wiele, odważyła się zapytać:

– Po drodze chciałeś mi coś powiedzieć o Ellonie?

– Willa, którą tam widziałaś, jest częścią posiadłości Bella Rosaria, należącej do Baptisty. To tam zabrała mnie, bym wyzdrowiał po ucieczce w góry.

Angie spojrzała na udręczoną twarz Bernarda. Czuła, że dzieje się między nimi coś ważnego i pięknego. Zanim jednak zdążyła się odezwać, Bernardo uśmiechnął się.

– Czemu mówimy o takich smutnych sprawach? Wyjdźmy z winem przed dom.

Obok fontanny panował miły chłód. Angie z uśmiechem przyglądała się odbiciom w wodzie. Nagle spojrzała w górę, a napotkawszy wzrok Bernarda, poczuła falę gorąca. On delikatnie ujął jej dłoń i przytrzymał przez chwilę, jakby ze czcią. Nic nie mówił i w ciszy Angie słyszała tylko bicie własnego serca. Nie całował jej, po prostu trzymał jej dłoń nieśmiało jak chłopiec, a mimo to Angie była tak poruszona, że prawie ją to przerażało.

Nigdy jeszcze nie straciła nad sobą kontroli, a tu nagle nad niczym nie panowała. A już na pewno nie nad własnymi uczuciami. Czuła się jak ktoś, kto wyruszył na jednodniową wycieczkę, a znalazł się w rozpędzonym pociągu, jadącym w nieznanym kierunku. Wiedziała, że za chwilę Bernardo ją pocałuje i pragnęła tego jak jeszcze niczego w życiu.

Ciszę przerwał delikatny dzwonek telefonu komórkowego. Bernardo odetchnął głęboko i z ociąganiem powiedział do słuchawki:

– Tak?

Angie widziała, jak zmienia się wyraz jego twarzy. W końcu powiedział tylko:

– Zaraz tam będziemy.

Wyłączył telefon i wyjaśnił:

– To Renato. Mieli wypadek na jachcie. Heather o mało nie utonęła, ale już wszystko w porządku. Prosił jednak, żebyś natychmiast przyjechała.

– Oczywiście.

Już po drodze wyjaśniał zwięźle:

– Wypłynęli razem na skuterach i Heather wywróciła się.

Poszła pod wodę. Na szczęście Renato szybko ją odnalazł. Dzwonił z łodzi, ale powinni dotrzeć do portu mniej więcej równo z nami.

Gdy dojechali do Portu Mondello, „Santa Maria" właśnie rzucała cumy. Angie wskoczyła na pokład.

Heather spała. Na szczęście nie była zbyt blada i oddychała miarowo. Dotyk Angie obudził ją. Uśmiechnęła się sennie.

– Nie mogło się obejść bez przygód? – spytała Angie z uśmiechem. – Renato nas zawiadomił.

Heather obrzuciła ją nieco ironicznym spojrzeniem.

– Mam nadzieję, że nie przerwałam ci w zbyt ciekawym momencie?

– Będą następne. – Angie czuła, że się czerwieni – Jutro masz zostać w łóżku. Jak tylko lepiej się poczujesz, pojedziemy do domu.

Nazajutrz Renato wiózł je do Residenzy, a Bernardo jechał za nimi. Angie starała się myśleć o przyjaciółce, ale duszą przebywała w Montedoro, w świecie, w którym szybują orty, a człowiek jest wolny.

Загрузка...