ROZDZIAŁ XI

Jennifer zdała sobie nagle sprawę, że ściska rękę Rikarda prawie tak samo mocno jak on jej. Zalała ją fala przyjemnego ciepła. Spostrzegła, że pozostali też są wzruszeni. Nagle zrozumieli, jak silne były napięcie i niepokój, z którymi przyszło im żyć przez te dni.

Gdy wreszcie udało im się wyrwać z odrętwienia, pobiegli do wyjścia i otworzyli drzwi.

– Są tutaj! – krzyknął ktoś z przybyłych. – Żyją!

Z samochodów wysiadło mnóstwo ludzi. Odnalezionych zasypano gradem pytań, nieprzerwanie błyskały flesze aparatów.

Rozległ się głos jakiegoś mężczyzny:

– Louise!

– Egil! O Boże, to ty! Egil, spróbuję – szlochała Louise, tuląc się do męża. – Daj mi, proszę, ostatnią szansę! Jeśli spędzę na leczeniu jeszcze kilka tygodni, to może…

– Kochanie, zaczniemy od nowa. Pozbędziemy się tego świństwa z domu. Ja też muszę przestać. Louise, tak się bałem!

– No, jak sobie tutaj radziliście? – zapytał szef ekipy ratowniczej.

– Niezbyt dobrze – odparła Jennifer. – Mamy tu jeden zgon, jednego ciężko rannego, jednego z podejrzeniem zapalenia płuc i jednego mordercę, który został zamknięty w ubikacji.

– Co takiego?

– Zgadza się – potwierdził Rikard, który zauważył, że ilekroć Jennifer rozmawia z kimś obcym, zaczyna używać swojego dawnego dziecinnego żargonu. Teraz wiedział, że jest to spowodowane niepewnością i strachem przed dorosłym życiem. Był z niej dumny, że zachowała się na tyle rozsądnie, żeby nie wspomnieć o kłopotach Louise.

– Ty musisz być tym policjantem – wywnioskował ratownik. – A tam mamy oczywiście panią Borgum. To jest Ivar którego dobrze znamy. Ale kim jest ta młoda dziewczyna? Nie zgłoszono nam nikogo takiego.

Jennifer powiedziała, jak się nazywa.

– Jeszcze jedna osoba? – zdziwił się. – A zatem było was ośmioro?

Dziennikarze notowali skwapliwie każde słowo.

Jennifer z trudem przełknęła ślinę. Nikt nie zgłosił jej zaginięcia, nikt nie poszukiwał.

Napotkała spojrzenie Rikarda, serdeczne i pełne otuchy. Nie współczucia, bo tego by nie zniosła. On ją rozumiał. Rikard zawsze rozumiał. Ale jakie to miało teraz znaczenie? Za kilka godzin miała go stracić, przekazać go jak jakiś prezent tej Marit i podziękować za to, że mogła się nim cieszyć przez jedenaście dni.

Myśl sprawiała taki ból, że prawie wywoływała mdłości.

Rikard poszedł z szefem ratowników do salonu, żeby porozmawiać. Hotel natychmiast zapełnił się ludźmi, którzy wydawali się tylko czekać na to, aż ktoś im poda kanapki i kawę, ale Ivar szybko ich pozbawił tych złudzeń. I Trine, i Jennifer wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły się załamać nerwowo. Louise zajął się mąż.

Szef ratowników stwierdził:

– Przemyślałem nasze położenie. Już za późno, żeby jechać do wsi. Pogoda się pogarsza, a załoga potrzebuje odpoczynku, przenocujemy tutaj.

– Nie! – wykrzyknęła Jennifer. – Nie rozumiecie, że nienawidzimy tego domu? Wydawało się nam, że już nigdy się z niego nie wydostaniemy! Nie zniosę tego dłużej!

– Jennifer, uspokój się – poprosił Rikard. – Będzie niezwykle trudno wyruszyć stąd dziś wieczorem. Musimy zorganizować transport dla Jarla Fretne, Børre Pedersena i Sveina. Nie będzie to takie proste. Jeszcze tylko jedna noc, Jennifer! Później będziesz wolna.

Później będę wolna, pomyślała gorzko. Wolna i samotna w mieście, będę w czterech ścianach mego domu oglądać telewizję i tęsknić za towarzystwem, będę przeżywać własne niepowodzenia i zastanawiać się, co mam robić w życiu. Już nigdy nie zobaczę Rikarda…

– Jennifer ma rację – poparła dziewczynę Louise. – Sama jestem bliska klaustrofobii na myśl o spędzeniu tu kolejnej nocy.

Trine tylko skinęła głową, podobnie Ivar. Nieoczekiwanie przyszedł im z pomocą pielęgniarz z Czerwonego Krzyża.

– Lektor Fretne, ze względu na swoje obrażenia, powinien być jak najszybciej przewieziony do szpitala. A kobiety są bliskie załamania nerwowego. Myślę, że trzeba zaryzykować i wyruszyć dziś wieczorem. Bez względu na późną porę.

– Już dawno nie słyszałam rozsądniejszych słów! – wykrzyknęła Jennifer, patrząc na pielęgniarza z taką wdzięcznością, że Rikard się zachmurzył.

– Tak – przyznał szorstko. – Do tego mamy jeszcze więźnia, którego będzie trudno przypilnować przez kolejną noc. No, wobec tego ruszamy.

Do Rikarda podeszli państwo Borgum.

– Chyba zostawiłeś samochód w Boren, Rikardzie? Zamierzamy od razu tam pojechać, więc jeśli chcesz, możesz zabrać się z nami – zaproponowała Louise.

Rikard się zawahał.

– Niestety, chyba najpierw muszę się udać na posterunek policji w Vindeid i złożyć raport oraz dopilnować, żeby dotarł tam więzień.

– A ty, Jennifer? – zapytała Louise. – Musisz chyba dojechać do Boren, żeby wrócić pociągiem.

Rikard popatrzył na dziewczynę, a gdy dostrzegł na jej twarzy tak dobrze sobie znany wyraz rezygnacji, szybko powiedział:

– Zabiorę Jennifer samochodem do Oslo, więc najpierw musi mi towarzyszyć do Vindeid. W każdym razie bardzo dziękujemy za zaproszenie!

Ostatecznie się okazało, że wszyscy muszą się najpierw dostać do Vindeid, ponieważ poszukujący dysponowali tylko jedną odśnieżarką i nie chcieli ryzykować, że jakiś samochód utknie w pojedynkę na drodze do Boren. Jennifer trafiła w końcu do samochodu państwa Borgum. Rikard musiał jechać ze Sveinem, bo odpowiadał za niego.

– Chyba napiszecie? – zawołała Trine, wchodząc do samochodu razem z Ivarem.

– Wątpię – mruknęła Louise. – Nie chcę sobie przypominać o Trollstølen!

Siedząc już w aucie, Rikard rzucił ostatnie spojrzenie na przysypany śniegiem podupadły hotel. Wzdrygnął się i przez chwilę serce zabiło mu mocniej. W pokoju na piętrze zauważył poruszenie, mignęła mu jakaś twarz. Nie podzielił się z nikim tym spostrzeżeniem, ponieważ tylko on wiedział, że to nie Sveina dostrzegła tamtego dnia w oknie uwięziona w śniegu Trine. Tylko on sprawdził dokładnie całe piętro i wiedział, że tam, gdzie Jennifer zobaczyła upiorną postać, nie stało żadne lustro.

Jednak Rikard był trzeźwo myślącym policjantem, więc milczał.


Późnym wieczorem karawana pojazdów wjechała do Vindeid. Trollstølen, do którego nie mieli zamiaru nigdy powrócić, pozostało daleko za nimi, przysypane śniegiem.

Podczas gdy Rikard przygotowywał raport, Jennifer, machając nogami, siedziała w zimnym korytarzu na posterunku policji. Od dawna nie czuła się tak niezręcznie i niepewnie. Rikard poprosił, żeby na niego poczekała, ale nie wiedziała, jakie miał wobec niej plany.

Była zmęczona i przygnębiona i instynktownie nie cierpiała całego Vindeid. Po co Rikard ją tu ze sobą ciągnął? Żeby ją dręczyć?

Nareszcie, po nieskończenie długim czasie, wyszedł z pokoju.

– Zadzwonili stąd do Boren – wyjaśnił. – Miejscowy komisarz policji zajął się Veslą Kruse i jej malwersacjami. Nareszcie jesteśmy wolni, Jennifer – westchnął z ulgą. – Zamówiłem dla nas pokój w hotelu. Chodźmy tam! Miejmy nadzieję, że pomimo późnej pory podadzą nam coś dobrego do jedzenia. Na przykład befsztyk, co ty na to? Zasłużyliśmy na solidne danie!

Uśmiechnęła się niepewnie. Rikard się cieszył, bo dotarł do Vindeid, jej zaś z tego samego powodu krwawiło serce.

Kiedy podążali uliczkami, wiał lekki wiatr niosący pojedyncze płatki śniegu, które szybko topniały na asfalcie. Ludzie wychodzili z kina po ostatnim seansie.

Nagle Rikard przystanął.

– O, nie – mruknął. – Chodź, przejdziemy na drugą stronę!

Było już jednak za późno. Zatrzymała się przed nimi młoda elegancka kobieta.

– Rikard! – odezwała się z odrobinę sztucznym zdziwieniem. – Czytałam o tobie w gazetach. Wywnioskowałam, że jechałeś do mnie. Stałeś się znaną postacią…

Odpowiedział coś niezrozumiale, rozglądając się za Jennifer. Nie mógł jej dojrzeć w tłumie ludzi wylewających się na chodnik. Kiedy próbował odejść, żeby szukać dziewczyny, Marit złapała go za ramię.

– Wiesz, przykro mi. To wszystko było nieporozumieniem.

Rikard popatrzył na nią uważnie. Czy to naprawdę Marit? Oczywiście, że tak. Ona się wcale nie zmieniła, tylko on patrzył na nią zupełnie innymi oczami.

Modnie obcięte, lekko falujące włosy okalające twarz. Inteligentne przenikliwe spojrzenie… Marit słynęła z ciętych odpowiedzi i szczyciła się tym. Dobrze znała swoją wartość.

Nagle przestały mu się podobać jej wyzywające stroje; wszystko, co nosiła, było zbyt krzykliwe. Mówiła ze zbytnią pewnością siebie nie znoszącym sprzeciwu tonem. Zawsze czytała odpowiednie książki, szła z duchem czasu, używała pigułek antykoncepcyjnych i odnosiła się do niego z pewną wyższością. A poza tym ta jej oziębłość uczuciowa! Wiedziała wszystko o seksie, ale traktowała tę sferę życia niezwykle rzeczowo.

Po co mu, u diabła, taka dziewczyna? I to na stałe?

– O jakim nieporozumieniu mówisz?

– O ogłoszeniu. Próbowałam tylko tchnąć w ciebie trochę ducha, przyspieszyć bieg spraw. Oczywiście to było głupie…

I dla niej przebył tę całą długą drogę! Wściekł się na Marit, chciał ją odzyskać. Dlaczego? Tylko z powodu urażonej dumy. Postanowił się zemścić. Zobaczył stojącą w pobliżu Jennifer, widział, że czuje się nieswojo, zapomniana przez cały świat, pozbawiona nawet jego oparcia!

– Jakim ogłoszeniu? – spytał niewinnie.

Marit na moment zaniemówiła.

– Nie czytałeś ogłoszenia? Później napisałam do ciebie list, w którym wszystko wyjaśniłam.

– Zapomniałaś, że przez blisko dwa tygodnie byłem odcięty od świata. Tak, to prawda, że przyjechałem tutaj, żeby z tobą porozmawiać, by ci powiedzieć, że to się musi skończyć. Chciałem to wyjaśnić osobiście.

– Skończyć? Co masz na myśli?

– Tylko tyle, że do siebie nie pasujemy. Wiesz, spotkałem niedawno miłość mojej młodości, jedyną dziewczynę, która kiedykolwiek coś dla mnie znaczyła. Albo ona, albo żadna.

To powiedziawszy złapał Jennifer za rękę i przyciągnął do siebie.

Marit otworzyła usta, ale za chwilę znowu je zamknęła, nie wykrztusiwszy ani słowa, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła.

Oczy Jennifer wyrażały bezgraniczną rozpacz.

– Nie zniosę tego dłużej – odezwała się znużona, – To było najpodlejsze, co mogło mnie spotkać z twojej strony. Wykorzystywać moje oddanie dla zwykłej zemsty. Przecież ją okłamałeś!

Rikard popatrzył na nią z powagą.

– Skłamałem tylko co do ogłoszenia, Jennifer, ale nie co do ciebie. Nagle porównałem was obie i stwierdziłem, że nie wytrzymałbym z Marit. Zresztą już dawno o tym wiedziałem. Nie mogę bez ciebie żyć. Chcę, żebyś była moja już na zawsze!

Co za dziwne miejsce na taką rozmowę! Ale musiał to powiedzieć!

Jennifer szumiało w uszach, nie mogła zebrać myśli.

– To się nie uda, Rikardzie. Nie rozumiesz, że to jest skazane na niepowodzenie?

Westchnął z rezygnacją.

– O co ci znowu chodzi? Czy nic nie zostało z tej tryskającej energią i chęcią życia Jennifer, która niczego się nie bała? Na wszystko, co powiem albo zrobię, reagujesz zniechęceniem!

Nie było złości w tym stwierdzeniu, jedynie czuła troska.

Jennifer poczuła napływające do oczu łzy.

– Jestem taka zmęczona – wyszeptała. – Więcej już nie zniosę!

– Przed nami hotel – powiedział szybko. – Podejdź do windy, a ja wezmę klucz!

Poczekała na niego.

Wjeżdżali na górę w milczeniu. Na drugim piętrze wyszli na ładny jasny korytarz, zupełnie nie przypominający okropnych labiryntów w Trollstølen. Rikard otworzył drzwi.

– Proszę bardzo, chyba tutaj będzie nam wygodniej?

Jennifer zaczerpnęła tchu.

– Wynająłeś jeden pokój dla nas obojga!

– To prawda, ale nie musisz się bać! Nawet cię nie dotknę. Uważałem po prostu, że musimy być teraz razem.

– Tak, chyba masz rację.

Zaczęła cicho płakać.

– Jennifer, co się stało? – pytał, delikatnie unosząc jej podbródek.

– To wszystko jest takie trudne. Cały czas mówiłeś tylko o Marit, a kiedy mnie pocałowałeś, nie chciałeś na mnie wcale patrzeć, pomyślałam więc, że tego żałujesz, a teraz znowu mówisz mi, że chcesz, żebym była twoja – powiedziała jednym tchem. – Tak strasznie się tego boję!

– Już dobrze, dobrze! – uspokajał ją, głaszcząc po policzku. – Oczywiście, że nie miałem odwagi na ciebie spojrzeć po tym, jak się zdradziłem, co do ciebie czuję! Przecież wyraziłaś się jasno, że możesz się zakochać tylko w młodym chłopaku!

– To wcale nie było tak! – zaprotestowała przerażona. – Chodzi tylko o to, że ty… ty…

– Nie chcesz pogodzić się z tym, że jestem dla ciebie kimś więcej niż opiekuńczym starszym bratem? Ale kiedy cię pocałowałem, zaakceptowałaś to. Czułem to, Jennifer! Więc dlaczego się opierasz?

– Nie wiem – jęknęła. – Już tyle razy w życiu mnie zraniono. Przywykłam do tego, że nikt mnie nie chce, przywykłam do samotności. Boję się ciebie, boję się, że…

Boisz się, że przebiję skorupę, którą się otoczyłaś, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo, pomyślał Rikard. Biedna mała dziewczynka! Całkiem straciłaś wiarę w samą siebie…

Nie powiedział jednak tego głośno.

– Boisz się, co będzie z naszą przyjaźnią? Tylko że to, co nas łączyło, Jennifer, to nie przyjaźń. To miłość. Miłość nie musi oznaczać fizycznego obcowania. Może stanowić coś o wiele wspanialszego. Tak jak twoje pragnienie, żeby dać mi wszystko, co miałaś, robić wszystko, co dla mnie najlepsze. Albo moja troska o ciebie, mój strach, żeby cię nie skrzywdzić. To była miłość, Jennifer. Najprawdziwsza i najczystsza miłość. Nic dziwnego, że żadne z nas nie mogło sobie znaleźć partnera! Dla mnie istniałaś tylko ty, Jennifer.

– A dla mnie tylko ty – przyznała drżącym głosem. – Mogę jednak myśleć o tobie tylko jako o przyjacielu, chociaż wiesz, że cię kocham. Sama nie wiem, dlaczego ta myśl tak mnie przeraża!

Niezwykle ostrożnie wziął ją w ramiona. Pocałował czule i delikatnie, żeby jej nie przestraszyć. Całował ją raz za razem, ostrożnie i z miłością. Czuł, jak powoli ustępuje jej strach, jak obejmuje go za szyję.

Pokój zawirował przed oczami Jennifer. Stała się obojętna na wszystko inne, odwzajemniała pocałunki Rikarda z coraz większą żarliwością. Dopiero kiedy się zorientowała, że zdjął z niej ubranie, zbudziła się w niej chęć oporu. Kiedy jednak spojrzała na twarz ukochanego, drżące wargi i oczy pociemniałe z pożądania, pomyślała: Nie! Poczuła jego gorące dłonie na swoim ciele, jej serce wypełnił gorący żar. Nigdy przedtem nie doznała czegoś takiego, a myśl, że jest przy niej Rikard, Rikard Mohr, była tak nieziemsko cudowna, że zapomniała o całym świecie.

Teraz już wiem, czego tak się bałam, pomyślała. Swoich własnych gwałtownych uczuć. Ale Rikard będzie nimi zachwycony!

Zapomnieli zamówić wspaniałego befsztyku, ale nadrobili straty następnego dnia przy śniadaniu. Z wielką niechęcią myśleli o jeździe krętą drogą w stronę znienawidzonej góry Kvitefjell. Mieli jechać samochodem państwa Borgum, za odśnieżarką.

W Vindeid trochę padało, ale wysoko w górach szalała prawdziwa zamieć. Ich jedenasty dzień pod śniegiem…

Kiedy jednak kilka godzin później siedzieli w samochodzie Rikarda jadącym na południe i patrzyli na podmokłe, ale bezśnieżne zielone pola, śmiali się z prawdziwą ulgą.

– Myślę, że się nabawiłam alergii na śnieg – odezwała się Jennifer.

– Bzdury! Za tydzień zapomnisz o tym koszmarze w Trollstølen.

Rikard zaczął śpiewać, głośno i niezbyt pięknie.

– Jestem taki szczęśliwy – wyznał. – Jestem taki szczęśliwy, że muszę śpiewać! Wiesz, fascynowałaś mnie już od samego początku, od naszego pierwszego spotkania. Mój Boże, Jennifer, ależ ty wydoroślałaś!

Patrzyła na niego z bezgraniczną miłością. Nareszcie zniknął z jej twarzy wyraz zagubienia. Była dojrzałą kobietą, która przebyła długą i samotną drogę, zanim dotarła do celu.

– A ty zdobyłeś moje serce już podczas tej jazdy na policyjnym motocyklu – zaśmiała się. – Tak, Rikardzie, chyba zawsze cię kochałam. Ale wolałam cię nazywać przyjacielem, bo przyjaźń jest trwalsza od miłości. Tak się bałam cię utracić.

– Nie grozi ci to! – zapewnił. – Nasze życie dopiero się zaczyna. Będziemy robili wiele cudownych rzeczy!

– Na przykład? – dopytywała się.

– No cóż, na przykład zajmiesz się pisarstwem, będziemy mieć dzieci, mnóstwo podróżować i kochać się na zmianę.

Jennifer nad czymś rozmyślała.

– Ale ja nie mam specjalnych uzdolnień, jeśli chodzi o gotowanie i temu podobne zajęcia.

– Mnie to nie martwi, nie jestem rozpieszczony.

Przez chwilę siedziała, nic nie mówiąc. Potem rzekła cicho:

– Myślę, że mam na to chęć, bo mogę gotować właśnie dla ciebie. Cieszy mnie ta perspektywa!

Położył jej rękę na kolanie.

– To świetnie, Jennifer! Ale przede wszystkim będziesz pisać, kiedy tylko przyjdzie ci na to ochota. Przeczytałem ten krótki fragment noweli, którą napisałaś w Trollstølen, jest doskonały!

Zarumieniła się z radości, zastanawiając się, czy zrozumiał, że tak naprawdę było to adresowane do niego wyznanie miłosne.

Chyba tak, bo w przeciwnym razie w hotelu nie rozpraszałby wszystkich jej wątpliwości z tak niezachwianą pewnością.

– Wyprowadzimy się z Oslo – kontynuował Rikard. – Mam serdecznie dość tamtejszej brutalnej przestępczości. Możemy na przykład…

Snuł dalsze plany, ale Jennifer słuchała tylko jednym uchem. Najbardziej zajmowało ją podziwianie jego profilu i samego brzmienia jego głosu.

Wyznając mu miłość odnalazła swoją wrodzoną otwartość i radość życia, zdolność bycia sobą, wszystko to, co inni ludzie czuli się w obowiązku tłamsić i niszczyć.

– Jestem taka szczęśliwa – szeptała do siebie, a Rikard położył swoją dłoń na jej dłoni i mocno uściskał.

– Zrobię, co w mojej mocy, żeby tak było zawsze – zapewnił ciepło, kiedy dojeżdżali do szarego i ponurego listopadowego Oslo.

Oni jednak tego nie widzieli. Ich świat błyszczał jak zamek z baśni. Nie była to jednak baśń o Królowej Śniegu…

Загрузка...