Nie wiedział o tym ani Børre, ani Svein, ani pozostała szóstka uwięziona w Trollstølen.
Śnieg dawał się Jennifer we znaki, wdzierał się wszędzie, za kołnierz, w mankiety rękawów i do butów, powodując nieprzyjemne szczypanie. Jarl Fretne zrezygnował z dalszych poszukiwań i zawrócił do domu, ale Trine Pedersen, nie zważając na protesty pozostałych, wyszła i brnąc w głębokim śniegu, wykrzykiwała imię męża cienkim, bezradnym głosem.
Bardzo uważali na to, żeby nie stracić z oczu hotelu. Odeszli już na tyle daleko, że budynek rysował się jako niewyraźny kontur, przysłonięty śnieżną kurtyną.
– Twoje policzki całkiem straciły kolor – krzyknął Rikard. – Wracaj, żeby ich nie odmrozić!
– A ty? – odkrzyknęła Jennifer.
– Chyba musimy zrezygnować.
Nie miał żadnego nakrycia głowy i mimowolnie wykrzywiał twarz pod naporem wiatru, ale Jennifer uznała, że nawet to nie szkodzi jego urodzie. A może tak jej się tylko wydaje dlatego, że darzy go wielką sympatią?
Ivar zawołał do nich:
– Pójdę jeszcze kawałek. Zostańcie tu, żebym wiedział, w którą stronę wracać!
– Dobry pomysł – przytaknął Rikard. – Ale masz taką cienką kurtkę.
– Ja pójdę – zadecydowała Jennifer. – Tak będzie lepiej. Rikard, czy moje policzki nie są już takie blade?
Przez pewien czas intensywnie je pocierała.
– Nie. Pójdę z tobą. Zaczekasz tu Ivar, dobrze?
Skinął głową. Brnęli zatem dalej, jak przypuszczali, w kierunku drogi, którą szli poprzedniego wieczoru. Brama, ich jedyny punkt odniesienia w tym białym krajobrazie, została dawno za nimi.
Rikard popatrzył na podążającą przed nim Jennifer. Jedyną zaletą tej naszej przygody jest to, że tak mnie ta dziewczyna absorbuje, tyle się wokół niej dzieje, że nie mam czasu rozmyślać o Marit, skonstatował. Wieczorem przed zaśnięciem próbował wzbudzić w sobie żal z powodu postępku Marit, ale stwierdził, że to uczucie utraciło swoją intensywność. Już nie czuł się tak szalenie zaangażowany. Trochę go to martwiło. Czy naprawdę nie był w stanie kochać kobiety dłużej niż miesiąc?
– Może panowie schronili się w autobusie? – zasugerowała Jennifer.
Ocknął się i odpędził obraz Marit ze swoich myśli.
– To niewykluczone, ale aż tak daleko się nie zapuścimy.
– Możemy to zrobić, jeśli tylko jedno z nas zostanie tutaj, a drugie…
Nagle złapała go za ramię.
– Rikard! – szepnęła. – Spójrz tam! Śnieżne zjawy!
Skierował wzrok we wskazaną przez dziewczynę stronę. Daleko, daleko w samym środku burzy śnieżnej, na wzniesieniu, ujrzeli dziwną postać, kręcącą się dokoła jakoby w ataku szału. W pewnej chwili upadła głową w śnieg, chwilę leżała, a potem próbowała dźwignąć się na nogi.
– Bzdury! – krzyknął Rikard. – To jakiś człowiek. Halo! – zawołał głośno.
Postać uniosła głowę. Skierowali się w jej stronę, brnąc niezdarnie w białym puchu.
– To Børre Pedersen – stwierdził Rikard. – O Boże, jak on wygląda!
Jennifer jęknęła na widok mężczyzny. Cały był pokryty śniegiem i lodem, ręce bez rękawiczek przybrały sinoczarny kolor, a twarz nabiegła mu krwią. Wpatrywał się w nich dzikim, bezrozumnym wzrokiem.
– Chodź! – polecił Rikard. – Wesprzyj się na nas!
Wydawało się, że Pedersen stracił całą wolę walki, kiedy nadeszła pomoc. Sami musieli położyć jego zesztywniałe z zimna ramiona na swoje barki i tak na zmianę ciągnąc go lub wlokąc, posuwali się z powrotem ku hotelowi. Rikard krzyknął do Ivara, że znaleźli Børrego, i Jennifer została zluzowana.
– A Svein? – zapytał Ivar, rozglądając się wokół. – Widziałeś go, Børre?
Przemarznięty mężczyzna nie mógł mówić.
– Svein? – próbował wykrztusić – Nie, tak… Ślady. Nie.
– Gdzie? Gdzie widziałeś ślady? – usiłował się dowiedzieć Rikard.
Børre wydobył z siebie jakieś niezrozumiałe dźwięki, które z trudem zinterpretowali jako „daleko stąd”.
– Jennifer, biegnij przodem – poprosił Rikard – i powiedz, żeby przygotowali coś ciepłego! Powiedz też Trine, że odnaleźliśmy jej męża.
Kiedy Jennifer spieszyła do domu, przyszła jej do głowy bluźniercza myśl, że gdyby mieli znaleźć tylko jednego z tych, którzy wyszli, to lepiej by się chyba stało, gdyby był nim Svein. Zawstydziła się, że mogła coś takiego pomyśleć, ale pocieszyła się, że z wyrazu twarzy Rikarda i Ivara odczytała dokładnie to samo.
Gdy tylko dotarła do hotelu, położonego dalej niż przypuszczała, i znalazła się w błogim cieple, zawołała Trine, ale pojawiły się tylko Louise i Fretne.
Jennifer opowiedziała im w kilku słowach, co się wydarzyło, i zapytała o Trine.
– Jeszcze nie wróciła. Sądziliśmy, że poszła z wami.
– O, nie! – jęknęła Jennifer. – Tylko nie to!
– Przygotuję coś w kuchni, a ty spróbuj ją zawołać!
Wychodząc znowu na burzę, Jennifer zobaczyła nadchodzących mężczyzn. Raz po raz wykrzykiwała imię zagubionej.
W tym czasie zdążyli do niej podejść, wszyscy od stóp do głów w śniegu.
– Czy ona nie wróciła? – zaniepokoił się Rikard.
– Nie, ale nie mogła odejść daleko.
– Zabierz go do domu – polecił Ivarowi Rikard – Chodź, Jennifer, poszukamy jej.
Wkrótce odnaleźli Trine. Błąkając się na tyłach hotelu, wpadła do pokrytego śniegiem dołu. Usłyszeli jej nawoływanie i wybawili ją z opresji.
– Znaleźliśmy Børrego – oznajmił Rikard. – Obawiam się tylko, że ma sporo odmrożeń. Nie, nie wolno ci płakać. To niebezpieczne w taką pogodę.
– Chcę do domu – szlochała Trine. – Nie chcę wracać do tego strasznego hotelu!
Jennifer czuła dokładnie to samo.
Nareszcie znaleźli się w środku. Børre został w holu, a oni razem z nim. Musieli go podtrzymywać, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa.
– Miałem nadzieję, że już nigdy nie zobaczę tej parszywej rudery – mówił z trudem zdrętwiałymi z zimna wargami. – Skrzynka pocztowa… coś z nią jest nie tak.
– Co masz na myśli? – dopytywał się Rikard.
Potrząsnął głową zbity z tropu.
– Jest tu jeszcze ktoś oprócz nas. Rano, kiedy wychodziłem…
– Tak?
Børre zaczął się zastanawiać.
– Nie, musiało mi się przywidzieć.
Dali mu spokój. Nic więcej nie powiedział. Pod troskliwym okiem Trine przygotowano mu posłanie, podano ciepłą herbatę i trochę jedzenia, bo Louise Borgum udało się znaleźć konserwy w piwnicy. Stan zdrowia fanatycznego kibica stanowił powód do niepokoju.
W końcu przywrócili go do życia na tyle, że znowu mógł komenderować Trine. Biegała jak przestraszone pisklę w tę i z powrotem, wykonując polecenia męża, podczas gdy on wygłaszał pogardliwe uwagi na temat jej czerwonej przemarzniętej twarzy i zapłakanych oczu. Równocześnie pozwalał sobie na uwodzicielskie aluzje pod adresem Jennifer, bardzo obraźliwe i dla niej, i dla Trine.
Rikard się rozgniewał.
– Przez twoje głupie opętanie piłką nożną naraziłeś na niebezpieczeństwo nie tylko nasze życie, w tym przede wszystkim twojej żony, ale z pewnością spowodowałeś śmierć młodego chłopaka. Żadne z nas już nie wyjdzie, żeby go szukać, bo nabawiliśmy się odmrożeń. Zachowuj się więc grzecznie wobec Trine, bo będziesz miał prawdziwe nieprzyjemności!
– Słuchaj no! – odezwał się hardo Børre. – Może wpadła ci w oko, co? W takim razie…
– Och, zamknij się! – nakazał Rikard. – Lepiej powiedz, co się stało. To poważna sprawa, czy jeszcze to do ciebie nie dotarło?
– Wyszedłem około ósmej – zaczął Børre. – Z łatwością odnalazłbym drogę, gdyby ta cholerna burza nie przybrała na sile. Oczywiście poszedłem w złą stroną, ale po jakiejś godzinie znalazłem się nagle koło autobusu. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Byłem już tak przemarznięty, że wszedłem do środka i usiadłem. Ale oczywiście tam nie było wcale cieplej. Niewygodnie się siedziało tak na ukos. A ponieważ zrozumiałem, że nie uda mi się dojść do głównej drogi, zawróciłem. Wtedy już zawiało moje ślady i zabłądziłem. Tak jak powiedziałem, raz czy dwa widziałem jakieś ślady, ale nie wiem, czy były moje, czy Sveina… Natychmiast zacierał je wiatr. Psia pogoda!
Jennifer wzdrygnęła się, słysząc pogardę w jego głosie. Rikard natychmiast zareagował na niemą rozpacz w jej oczach.
– Co się stało, Jennifer? – zapytał cicho.
– Nic, pomyślałam tylko o… miesiąc temu odszedł Tufsen. Wprawdzie miał już całe piętnaście lat, ale myślałam, że nie przeżyję pierwszego tygodnia po tej stracie.
– A co tam jakiś kundel – wtrącił brutalnie Børre. – Jest po czym tak rozpaczać?
– Przyjaźń między człowiekiem a psem może być czymś bardzo pięknym – powiedział Rikard. – A utrata psa sprawia co najmniej taki sam ból, jak utrata człowieka. Szczególnie dla kogoś takiego jak Jennifer.
Nie sprecyzował, co ma na myśli, ale wzruszyła się jego słowami i była mu za nie wdzięczna.
Na zewnątrz burza szalała z taką siłą, że wydawało im się, iż stary budynek rozpadnie się na kawałki.
– Svein lepiej znał te okolice, prawda? – zapytał Rikard Ivara z nadzieją w głosie.
– O, tak – przyznał Ivar tym samym tonem. – Miał większe szanse na znalezienie głównej drogi.
Zapadła cisza. Wiedzieli, że Børre miał niesamowite szczęście, skoro udało im się go odnaleźć. I że nikt się nie odważy wyjść w taką pogodę.
Trine i Louise poszły do kuchni przygotowywać obiad, a pozostali udali się do swoich pokoi. Rikard podążył za Jennifer, żeby sprawdzić, czy nie ma odmrożeń.
– Jak się czujesz? – zapytał, dokładnie oglądając jej twarz. – Jesteś taka jak dawniej, a jednak coś się w tobie zmieniło. Nie potrafię tego wytłumaczyć.
– Spróbuj, bo nie rozumiem, o co ci chodzi.
– Jesteś tak samo dziecinnie szczera i naiwna jak kiedyś, ale nie wiem, czy jest to równie autentyczne.
Nie od razu odpowiedziała.
– Oczywiście, że jest autentyczne – odezwała się w końcu. – Nie myślisz chyba, że się zgrywam w taki głupi sposób?
– Nie, byłoby to niezgodne z twoim poczuciem uczciwości. Nie, zupełnie tego nie rozumiem. Jak ci się powodziło?
– Dobrze – odparła obojętnym tonem.
– Nie poznałaś jakiegoś fajnego chłopaka?
Spuściła wzrok. Stała się taka pociągająca, uznał Rikard, ma w sobie coś niezmiernie delikatnego i pięknego. Wrażenie to trwało jednak dopóty, dopóki nie zobaczyło się jej oczu. Wystarczyło, że obrzuciła kogoś tym swoim nieprzytomnym dziecinnym spojrzeniem, by podziałało odstraszająco. Nie, Jennifer chyba nie miała chłopaka. Wydawało się, że zupełnie się nie orientuje w realiach życia, albo, należałoby raczej powiedzieć, w realiach miłości, a młodzi chłopcy wolą raczej mniej skomplikowane dziewczyny.
– Byłaś… bardzo samotna? – zapytał wbrew własnej woli.
Przez moment wydawało się, że dziewczyna przeżywa chwilę słabości, i przestraszył się, że będzie szukać pocieszenia w jego ramionach, ale ona uśmiechnęła się i odparła:
– A ty, Rikard? Sprawiasz wrażenie… bardziej zahartowanego. Rozgoryczonego i cynicznego.
Nie spoglądając jej w oczy odrzekł:
– To tylko chwilowe.
– Dziewczyna? – zapytała cicho.
– Tak, a cóżby innego?
– Nie chcesz o tym porozmawiać?
Nagle poczuł, że sprawiłoby mu ulgę, gdyby mógł jej opowiedzieć o Marit. Jennifer zawsze interesowała się jego losem. A na tym odludziu nie mogła mu napytać biedy. Zresztą chyba zmądrzała z wiekiem. Taką przynajmniej miał nadzieję.
– Tak, wczoraj w autobusie byłem wściekły – przyznał, siadając na krześle, a potem opowiedział jej całą historię o „zdradzie” Marit. Kiedy skończył, Jennifer skomentowała oschle:
– Nie wydaje mi się, żebyś szalenie kochał tę dziewczynę, ale właściwie zawsze tak było, z każdą dziewczyną.
Rikard popatrzył na nią.
– To prawda – rzekł powoli. – Być może masz rację, może jestem taki zimnokrwisty, pozbawiony uczuć?
– Dla mnie miałeś wiele cierpliwości i przyjaźni, ale oczywiście ja byłam wtedy jeszcze dzieckiem, a to duża różnica.
– Niewątpliwie! Niewykluczone, że jestem oziębły, ale właśnie dlatego Marit bardzo by mi odpowiadała. Jest nowoczesna i pozbawiona sentymentalizmu. Potrzebuję kogoś takiego jak ona.
Jennifer siedziała spokojnie i obserwowała go.
– Uważam, że byłaby to wielka szkoda. Masz w sobie tyle dobrych cech, do których nie chcesz się przyznać sam przed sobą. – Zamyśliła się. – Czas… Nienawidzę czasu, który po prostu mija i odbiera wszystko to, co radosne i piękne… Wstała z miejsca. – Jeśli dochodzenie zakończone, to może pójdziemy zobaczyć, czy obiad jest już gotowy?
On również wstał.
– Oczywiście. Ale czy najpierw mogę obejrzeć, jak wyglądają twoje ręce?
Nie wykazywała specjalnej ochoty, żeby mu je pokazać. Uczyniła to po dłuższym wahaniu, pokazując mu tylko wierzch dłoni.
– Są zaczerwienione i opuchnięte – stwierdził, nie wypuszczając ich z rąk, chociaż usiłowała je cofnąć. – Ale to dobry znak. Musiały cię chyba bardzo boleć po powrocie do hotelu?
Kiedy wyraźnie nie chciała ich pokazać od spodu, obrócił je zdecydowanym ruchem i przeraził się tym, co odkrył.
– Jennifer, co ty zrobiłaś?
Przypatrywał się osłupiały głębokim białym bliznom przecinającym nadgarstki.
Próbowała to zlekceważyć.
– Ach, to? Drobiazg. Dziewczyny robią coś takiego, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Drobiazg? To była poważna sprawa. Myślisz, że nie widziałem wcześniej podobnych prób samobójczych? Zwykle rany bywają bardzo powierzchowne. Ale ty byłaś naprawdę dokładna! Poza tym nie są świeże. Kiedy to się stało?
– Rikard, nie chcę o tym mówić.
– Kto cię uratował?
Na chwilę twarz jej się wykrzywiła. Wyszeptała gorzko:
– Uratował? Tufsen wył, więc sąsiedzi wyważyli drzwi.
– Dlaczego to zrobiłaś? – spytał Rikard.
– Czy nie możemy tego potraktować jako zamkniętego epizodu?
– Chyba nigdy tego nie zapomnisz, spoglądając codziennie na te blizny. Ile miałaś lat?
– Rikard, nie chcę do tego wracać!
– Ile miałaś lat?
Uratowało ją wołanie Trine. Mieli przyjść na obiad.
Wszyscy siedzieli przy stole, zamyśleni i przygnębieni. Trine wstała z miejsca.
– Zobaczę tylko, czy Børre czegoś nie potrzebuje – odezwała się przepraszającym tonem. – Jeśli zasnął, może mu wystygnąć jedzenie…
Jej głos cichnął stopniowo, kiedy przechodziła przez salon i hol.
Nikt z siedzących przy stole się nie odezwał.
Nagle rozległ się przeraźliwy krzyk Trine. Wszyscy poderwali się z miejsc i pobiegli ku niej.
Spotkali się z Trine w wąskim korytarzyku.
– Myślę… myślę… – jęczała, zasłaniając dłonią usta.
Rikard wbiegł do pokoju.
Wystarczyło mu jedno spojrzenie.
Børre pustym wzrokiem wpatrywał się w drzwi wejściowe, usta miał otwarte jakby w okrzyku lęku i przerażenia.
– Nie żyje – stwierdził krótko Rikard.
Dopiero po dłuższym czasie do siedzących w salonie dołączył Rikard. Wydawało się, że nawet Jarl Fretne zaczął się wystrzegać samotności i garnął się do ludzi, chociaż nie uczestniczył w rozmowach.
Rikard opadł na krzesło.
– Nie wiem, co było przyczyną zgonu – rzekł znużonym głosem. – Żadnych zewnętrznych obrażeń, a odmrożenia nie mogły spowodować śmierci, w każdym razie nie tak nagłej. Trine, czy miał słabe serce?
– Nie wiem – odparła zapłakana. – Nigdy nie chciał iść do doktora. Zawsze mówił, że jest silny jak koń, a wizyty u lekarza są dobre dla rozkapryszonych bab.
– No, tak – mruknął Rikard. – Ilu z podobnym nastawieniem zmarło na zawał serca?
– Wyglądał na przestraszonego – stwierdził Ivar trochę drżącym głosem. – Jakby doznał wstrząsu nerwowego.
– To nic nie znaczy – uciął stanowczo Rikard, żeby zapobiec panice. – Atak serca może być dla pacjenta strasznym przeżyciem.
– Ale miał taką czerwoną twarz. Chyba nie został uduszony?
– Tego nie mogę stwierdzić – odparł Rikard. – Nie jestem lekarzem, a poza tym czym miałby się udusić?
– Jakieś obrażenia wewnętrzne? – podsunął Ivar.
Rikard wzruszył ramionami.
– Może to rozstrzygnąć jedynie lekarz. Kiedy się to mogło stać?
Trine odpowiedziała po namyśle:
– Spał, kiedy zaczęłyśmy przygotowywać obiad, ale to było dawno temu. Potem zaglądałam do niego jeszcze tylko raz, bo nie chciałam mu przeszkadzać.
– Czy później nikt go już nie widział?
Zaprzeczyli, kręcąc głowami. Louise większość czasu spędziła w kuchni z Trine, Jarl Fretne spał w swoim pokoju, Rikard był u Jennifer, a Ivar kręcił się po hotelu, bawiąc się w majstra-klepkę – przynosił drewno do kominka i naprawiał drobne usterki.
Rikard zagryzł wargę, a potem, patrząc na Trine, zaczął mówić, starając się, by jego słowa brzmiały przekonująco:
– Wiesz, Trine, myślę, że lepiej się stało. Uważam, że żaden lekarz na świecie nie zdołałby mu uratować rąk przed amputacją. Miał też poważne odmrożenia stóp i twarzy.
Jennifer dodała w duchu: „A jego dusza była amputowana już dawno temu. Zgadzam się z każdym słowem Rikarda, że dla ciebie, kobieto, najlepiej się stało!”
Trine otarła oczy.
– Co teraz zrobimy? – zapytała zapłakana. – Nie mogę przecież…
– Przeniesiemy go do pomieszczenia na sprzęt narciarski – pospieszył z odpowiedzią Rikard. – A przed nadejściem wieczoru przyjedzie pewnie odśnieżarka, żeby nas uwolnić.
Zamilkł. Wszyscy pomyśleli o tym samym. Światło paliło się od dawna. Wieczór już dawno nadszedł.
– Chyba wiem, co go zabiło – odezwała się nagle Trine.
Spojrzeli na nią ze zdziwieniem.
– To wina tego domu – zaczęła impulsywnie, a oczy zapłonęły jej niezdrowym blaskiem – Tego przeklętego domu! Sam Børre też mówił: Jest tu ktoś jeszcze. Był tutaj cały czas.
– Głupstwa – skomentował Jarl Fretne. Były to właściwie jego pierwsze słowa, odkąd przybyli do Trollstølen.
– Czy tego samego nie mówił pierwszego wieczoru Svein? A pomyślcie o wannie, która sama zeszła ze schodów. Børre też coś zauważył. I ja też!
– Ty? – zdziwił się Ivar. – A kiedy?
Trine znowu zaczęła szlochać. Nie należała do kobiet, którym było do twarzy z łzami.
– Kiedy leżałam w tym zaśnieżonym dole na tyłach domu, nie miałam odwagi spojrzeć na budynek, bo czułam na sobie czyjeś spojrzenie, ale kątem oka udało mi się dostrzec, że w oknie na pierwszym piętrze coś się poruszyło.
– Jesteś pewna? – zapytał ostro Rikard.
– Nie – zaprzeczyła już spokojniej. – Jak mówiłam, nie odważyłam się rozejrzeć, ale byłam przekonana, że ktoś tam był. Czułam to.
Podczas gdy pozostali siedzieli pogrążeni w milczeniu, Trine wybuchnęła znowu:
– Chcę do domu! Nie chcę tu dłużej zostać!
– Chyba nikt z nas tego nie chce – odparł Rikard. – Rano dokładnie przeczeszemy całą górę, żeby cię uspokoić.
– Ale chyba nikt oprócz nas tu nie mieszka – upewniała się Jennifer, spoglądając bezwiednie w stronę holu. – Hotel był przecież zamknięty na klucz, nie oświetlony i zimny, kiedy dotarliśmy.
– Nie chodzi mi o żadne żywe istoty – zaprzeczyła zdecydowanie Trine.
– No wiesz co! – mruknęła Louise Borgum.
Ona także przez cały dzień prawie się nie odzywała. Jennifer zwróciła uwagę na to, że wyglądała na znacznie starszą i bardziej wyczerpaną, szczególnie zdradzały to jej oczy. Ruchy miała gwałtowne i nerwowe. Na szczęście odkryła jedną pocieszającą rzecz – spory zapas papierosów w hotelowym kiosku. Ivar włamał się tam wspólnie z nią, ale za każdą wziętą paczkę uczciwie zostawiali pieniądze.
– Nie możemy wpaść w histerię – rzucił ostrzegawczo Rikard pod adresem Trine. – Nie wierzymy w duchy.
– Ivar! – zagadnęła Trine. – Czy słyszałeś o jakiejś niewyjaśnionej albo ponurej historii związanej z hotelem?
Ivar wiercił się na krześle.
– E tam, o każdej takiej ruderze krążą niedorzeczne historie. Trollstølen…? Słyszałem, że powiesił się tu ktoś przyjezdny… Ale to stało się tak dawno temu.
– Czy on straszy?
– Ona, to była kobieta. Nie, nie sądzę.
– Więc jednak coś w tym jest?
– Nie, nic, co można by stwierdzić z całą pewnością.
Przerwał im Rikard.
– Ta dyskusja nie ma sensu, a poza tym przeraża tylko ludzi z wyobraźnią. Mamy tu dziewczynę, która cierpi na lęk przed ciemnością. Jutro z samego rana sprawdzimy dokładnie całe piętro, żeby wszystkich uspokoić. Trine, czy chciałabyś się przenieść do innego pokoju?
Zawahała się.
– Tak, dziękuję, rzeczywiście bym chciała. Albo nie, w końcu był moim mężem! To takie małoduszne, że nie mam odwagi tam spać, tylko dlatego, że…
Zamilkła bezradnie.
Ivar z Rikardem wynieśli ciało Børrego do najbardziej odległej części hotelu. Znaleźli tam kilka dodatkowych pokoi mieszkalnych przeznaczonych dla służby. Położyli go w jednym z nich, próbując, na ile to możliwe, przywrócić tam porządek. Żaden z nich nie darzył Børrego Pedersena ciepłymi uczuciami, prawie go nie znali, a to, co zdążyli zaobserwować, nie zachęcało do zawierania bliższej z nim znajomości, ale z pewnością nie życzyli mu śmierci!
Niewątpliwie życie Trine stało się teraz bardziej znośne. Jednak nie powiedzieli tego głośno.
Potem wrócili do pozostałych, którzy zaczęli się rozchodzić do swoich pokoi na kolejną noc.
– Jutro muszą już nas stąd zabrać! – rzuciła Trine z desperacją.
– Naturalnie, że tak – przytaknął uspokajająco Rikard.
Dorzucał właśnie drew do ognia w kominku, żeby płonął w nocy, kiedy się zorientował, że jeszcze nie wszyscy udali się na spoczynek. Ktoś za nim stał.
– Jennifer? Jeszcze się nie położyłaś?
– Nie, ja… – Przyglądała się z wielką uwagą swojemu palcowi wskazującemu. – Nie miałam dotychczas okazji cię zapytać, co słychać u Johnny’ego?
– U Johnny’ego? Dziękuję, w porządku. Jest w szkole policyjnej, ma milą dziewczynę.
– To wspaniale! Fajny z niego chłopak.
Rikard popatrzył na nią z uwagą. Troska o Johnny’ego nie była raczej powodem, dla którego zwlekała z pójściem do pokoju.
– Znowu się boisz zostać sama?
Potaknęła głową bardzo zawstydzona, oczy miała spuszczone.
– Ta skrzynia…
Rikard, który dobrze wiedział, jak bujną fantazję ma Jennifer, odparł pojednawczo:
– Pewnie sądzisz, że spoczywa w niej jakiś szkielet. Więc chodźmy to sprawdzić!
Ruszył pospiesznie do holu i zanim zdążyła zaprotestować przeciw temu nierozważnemu przedsięwzięciu, otworzył wieko i zaczął przeszukiwać skrzynię.
– Obrusy. Kilimy. Prześcieradła i inne tkaniny. Ani jednej najmniejszej piszczeli. Jesteś zadowolona?
Przechodząc obok Jennifer w przelocie potargał jej włosy.
– Wariatka! – rzucił bez cienia złośliwości.
Jennifer poczuła ogromne zażenowanie. Tymczasem Rikard przystanął w pewnym oddaleniu od kominka i przypatrywał się jej w zamyśleniu.
Jennifer? myślał zdziwiony. Czy to jest naprawdę to utrapienie mojej młodości?
Gruby jasnoniebieski sweter, przylegający ciasno do ciała dziewczyny, podkreślał kolor jej oczu. Rikarda ogarnęła idiotyczna ochota, żeby powoli przesunąć rękami wzdłuż jej kształtów, głaskać ją coraz niżej aż do bioder. Już czuł pod palcami te doskonałe linie…
Jennifer? Co za absurdalna myśl! Dziecko, któremu wycierał nos, czekał na nie przed drzwiami damskiej toalety na stacji w rodzinnym mieście, zapraszał do cukierni na ciastka, a później napawał się nie skrywaną wdzięcznością i podziwem malującymi się w tych intensywnie niebieskich oczach.
Potem z jej powodu przeżył największy wstrząs w życiu… Nie, nie, nie mógł tu stać i patrzeć na Jennifer jak na kobietę! Była tak niedojrzała, właściwie jeszcze dziecko, a poza tym coś z nią musiało być nie w porządku, jeśli chodzi o psychikę, ale nie potrafił dociec, co to było. Powinien się jej strzec jak zarazy!
Opadł na krzesło z głębokim westchnieniem.
– Przepraszam – powiedziała cicho. – Przychodzę do ciebie i bredzę o wymyślonych nieboszczykach, podczas kiedy ty masz prawdziwe zmartwienia.
Popatrzył jej w oczy i przez moment wydawało mu się, że dziewczyna czyta w jego myślach.
Nagle jakby przestraszyła się słuszności swojego rozumowania. Jej wzrok przyciągnęły mokre buty i ubrania suszące się przy kominku.
– Rikard – zaczęła surowo. – Ciągle chodzisz w przemoczonych butach. Teraz ty stracisz stopy!
– Nie, ja…
Ale Jennifer była stanowcza. Przyklękła przy nim i zaczęła mu rozsznurowywać buty.
– Nie możemy sobie pozwolić na to, żebyś się przeziębił.
Rikard czuł się na tyle zmęczony, że nie miał siły stawiać oporu. Pozwolił, by ściągnęła mu buty i skarpety, które powiesiła przy ogniu.
– Tak jak myślałam – odezwała się z wyrzutem. – Masz lodowate stopy!
Zaczęła rozcierać mu nogi ręcznikiem.
– Nawet twoje stopy mają poważny wygląd – uśmiechnęła się. – Trudno pojąć, że te groźne kościste palce u nóg były kiedyś malutkimi różowiutkimi tłuściutkimi paluszkami.
Rikardowi trudno było zachować powagę.
– Zechcesz zostawić moje nogi w spokoju? – zapytał i wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
Jennifer spojrzała na niego z podziwem.
– Chciałabym, żebyś się częściej uśmiechał. Jesteś wtedy taki piękny!
– O Boże, Jennifer! Już mi ciepło. Dziękuję!
Siedziała dalej na podłodze przy jego krześle, z głową pochyloną w jego stronę, a on lekko głaskał jej włosy. Ogień na kominku przemienił się w ciemnoczerwony żar, roztaczając wokół ciepły blask i skrywając całą ohydę starego hotelu.
– Gdybym tak umiała cofnąć czas, Rikard – rzekła powoli. – Do tamtych dni, kiedy mogłam usłyszeć twój spokojny głos, który wprowadzał ład do mojego zagmatwanego świata. Do tych dni, kiedy byłam dzieckiem.
– Wtedy też miałaś problemy i przeżywałaś ciężkie chwile – przypomniał.
– Tak, ale miałam ciebie i mogłam się do ciebie zwrócić. Później… nie miałam nic. Bardzo dobrze rozumiem twoje znużenie.
– Nie znużyło mnie to, Jennifer. Po prostu tak się stało, że musiałem wyjechać.
Nie rozwijał tego delikatnego tematu. Wiedział, że Jennifer nigdy nie zrozumiała, co się naprawdę wówczas wydarzyło. Uśmiechnął się łagodnie, mówiąc:
– Przeżyliśmy razem wiele śmiesznych i zwariowanych rzeczy, prawda? Na przykład wtedy, kiedy ty z Johnnym złapaliście tego faceta, jak to on się nazywał, w gęstą sieć rybacką, a ja miałem przyjść i zbesztać was z całą surowością, jak przystało na przedstawiciela prawa. Nigdy przedtem zachowanie powagi nie przyszło mi z taką trudnością!
– Tak – zaśmiała się Jennifer. – Albo kiedy po raz pierwszy zobaczyłam cię w cywilnym ubrania. Pamiętam to tak dokładnie. Wokół stało mnóstwo ludzi i nagle ujrzałam młodego mężczyznę w brązowym garniturze i ciemnobrązowej koszuli. Ciemne włosy romantycznie opadające na czoło. Zawołałam wtedy: „Rikard, nie poznałam cię w ubraniu!” Chodziło mi oczywiście o to, że nie byłeś w mundurze.
Rikard się zaśmiał i pogłaskał jej włosy.
– Zadałaś wtedy mojej męskiej dumie śmiertelny cios. Z pewnością porównałaś mnie do miłego konia, swojego dziadka albo psa. Ale czy pamiętasz, co jeszcze wtedy powiedziałaś?
– Nie?
– „Jesteś zniewalająco urodziwy jak cierpiąca na suchoty dama kameliowa!” Wiesz, Jennifer, to było za dużo jak dla mnie!
– Naprawdę tak powiedziałam? – pytała zawstydzona. – Że też ze mną wytrzymywałeś!
Do pewnego momentu wytrzymywałem, pomyślał. Aż do tego ostatniego razu… Tego, który zmusił mnie do ucieczki.
Odruchowo cofnął rękę, którą głaskał jej włosy. Zachowały wciąż tę samą dziecięcą delikatność i puszystość.
– Wiesz, która godzina? W tej chwili marsz do łóżka!
Z westchnieniem ruszyła posłusznie w stronę swojego pokoju.
– Wiesz co, Rikard? – odezwała się przy drzwiach. – Jeszcze w żadnym domu nie czułam się tak źle jak w tym! Sama myśl o jeszcze jednej nocy w nim spędzonej przyprawia mnie o dreszcz grozy. Dosłownie mierzi mnie. Biedna Trine – zakończyła tak charakterystycznym dla siebie przeskokiem myślowym.
Jednak Rikard z łatwością podążał jej tokiem rozumowania.
– Oczywiście, to będzie dla niej podwójnie trudne. Dobranoc, Jennifer! Wiesz, kiedy powiedziałem, że miło cię widzieć, naprawdę tak uważałem.
Idąc do pokoju wciąż miał przed oczyma jej rozpromienioną twarz. Tak, rzeczywiście się ucieszył, że ją widzi! Może nie dokładnie wtedy, kiedy to powiedział, ale teraz tak. Czuł się dziwnie ożywiony tym, że ją spotkał. Jakby obudziła do życia coś, co dotychczas drzemało w jego sercu.
Naturalnie z Marit było zupełnie inaczej. Marit oznaczała seks i dorosłe życie. Jennifer była tylko małą zagubioną rusałką z jakiejś baśni.
Nieszczęśliwa dziewczynka! Kiedy nareszcie dorośnie?