Przy kominku stał stół z zimnymi przekąskami, a nad ogniem wisiał dymiący kociołek z kawą.
– Trochę prymitywnie – odezwała się Trine, wnosząc z kuchni talerz z chrupkim chlebem – ale na więcej nas tu nie stać. Och, jak wspaniale znaleźć się w cieple! W kuchni są takie przeciągi!
Dołączył do nich Jarl Fretne.
– Czuję się taki zdrowy i przydatny – rzekł z uśmiechem. – Wspaniale jest móc wykorzystać swoją siłę fizyczną. Ale całe ręce mam w żywicy od tego noszenia drewna. Jeśli mi wybaczycie…
Oddalił się w stronę pokoi. Trine i Jennifer spojrzały na siebie, zaskoczone i rozbawione tą jego nagłą rozmownością. Nadszedł Ivar, ale on nie wyglądał na zadowolonego.
– Próbowałem sprawdzić, dlaczego nie mamy prądu – wyjaśnił – ale do niczego nie doszedłem…
Przerwał mu okrzyk Jarla Fretne.
– Co się znowu dzieje? – mruknął Rikard, wstając.
Wszyscy podążyli za nim w stronę pokoju Jarla.
– Jako policjant powinieneś się tym zająć – rzucił poirytowany lektor. – Popatrz na to!
Było jasne, że ktoś w największym pośpiechu przeszukał pokój Jarla. Zawartość torby podróżnej leżała rozrzucona na podłodze, szuflady powysuwano, drzwi szaf pootwierano na oścież, a pościel na łóżku porozrzucano.
Trine próbowała pomóc przywrócić porządek.
– Nie, zostawcie to – nakazał ostro Rikard. – Jarl, czy wiesz, dlaczego ktoś to zrobił?
Rikard wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Jennifer. Niedostrzegalnie skinęła głową. Oboje pomyśleli o tym samym.
– Nie – odpowiedział Fretne. – Nie wiem. Nie miałem tu nic cennego, tylko rzeczy osobiste.
– Idźcie jeść – polecił Rikard. – Lektor i ja zaraz do was przyjdziemy.
Jennifer, wracając do stołu, zastanawiała się, jak mogło do tego dojść. Panie były przecież zajęte w kuchni, a panowie…
Niech się o to martwi Rikard.
Wkrótce dwaj mężczyźni do nich dołączyli.
– Wszystko w porządku – zapewnił Rikard. – Włamania dokonano w wielkim pośpiechu. Sprawcą mógł być Ivar, Jennifer lub ja, zanim się spotkaliśmy na schodach prowadzących na piętro. A co z wami, dziewczyny? Czy któraś z was została tu przez jakiś czas sama?
Okazało się, że obie wychodziły wielokrotnie z kuchni podczas nakrywania do stołu.
Rikard to wspaniały policjant, pomyślała z podziwem Jennifer. Jest taki grzeczny podczas przesłuchania, nie ma w nim cienia podejrzliwości.
Jaka jest ta Marit, o której tak często mówił i którą chce odwiedzić, jak tylko się znajdą w Vindeid? Jennifer miała nadzieję, że była dobrą dziewczyną i że ogłoszenie okaże się zwykłym nieporozumieniem.
A jeśli nie? Wtedy Jennifer już się postara, żeby… Nie, tak było dawniej. Musi przestać się bawić w niańkę Rikarda.
Ale tak dobrze mu życzy! Tak niesamowicie dobrze!
Nie rozmawiali podczas posiłku. Mieli dość własnych niewesołych myśli. Co się tak naprawdę działo w Trollstølen?
Jennifer kichnęła.
Rikard popatrzył na nią z niepokojem.
– Przeziębiona?
– Łaskocze mnie w krtani i boli mnie gardło. Obawiam się, że to się skończy chorobą.
– Tylko tego brakowało! – warknął ze złością. – Nie jest to zresztą takie niespodziewane. Troszczyłaś się o mnie i o innych, ale zapomniałaś o sobie. Schody do piwnicy, zimny pokój, brnięcie w głębokim śniegu… Nie, muszą wreszcie przyjść i nas stąd zabrać! Czy ktoś ma tabletki albo inne lekarstwa na przeziębienie?
– Mam zwykłe tabletki od bólu głowy – odezwała się Trine.
– Czy możesz dać dwie Jennifer? Powinna wypić coś ciepłego i się położyć.
– Teraz? Przecież dopiero wstałam! W moim pokoju jest tak zimno…
– To prawda. Wobec tego owiń się w koc i usiądź tutaj przy ogniu!
Trine przyniosła tabletki i szklankę wody. Jennifer usiadła skulona pod kocem, który przyniósł jej Rikard, i chętnie pozwoliła na to, żeby się nią opiekowano.
– Ivar – zaczął Rikard. – Czy pogoda się choć trochę poprawia?
Potężny kierowca autobusu podrapał się po głowie.
– Śnieg już tak bardzo nie sypie, może nie wieje tak mocno, ale…
– Tak?
Ivar nie był zachwycony tym, co miał do powiedzenia.
– Patrzyłem na termometr za oknem. Temperatura gwałtownie spada.
– Spada?
Wszyscy zamarli z przerażenia.
– Ile jest teraz stopni? – bezbarwnym głosem zapytał Fretne.
– Minus dwanaście. Godzinę temu było minus dziesięć.
– No, w każdym razie przestanie padać.
– Gdybyśmy chociaż mogli się dostać do głównej drogi – powiedziała zdesperowana Trine.
Ivar zebrał się na odwagę.
– Droga pani, dobrze znam te strony. Idę o zakład, że zamknięto drogę prowadzącą przez góry.
– Jesteś pewien?
– W stu procentach. Gdybyśmy zeszli na dół, natknęlibyśmy się na nowe zaśnieżone połacie, a od skrzyżowania do Vindeid jest około trzydziestu kilometrów, do Boren zaś czterdzieści. Droga prowadząca przez Kvitefjell jest co roku zamykana jako jedna z pierwszych. To tylko droga dojazdowa, nie leżą przy niej żadne większe zabudowania. Zarówno Boren, jak i Vindeid mają inne, lepsze połączenia. Właściwie to tylko skrót.
Zaległa cisza.
– Chcesz przez to powiedzieć – rzekła na koniec Louise Borgum – chcesz przez to powiedzieć, że będziemy tu siedzieć całą zimę? Co za ironia losu! Jaka straszna ironia losu!
W jej śmiechu pobrzmiewała rezygnacja. Nikt nie rozumiał, o co jej chodzi. W ogóle za bardzo jej nie rozumieli.
– Nie będzie chyba aż tak źle – odparł z ociąganiem Ivar. – Na pewno niedługo znowu otworzą drogę, a kiedyś muszą chyba zacząć nas szukać! O ile nie nastąpi to wcześniej, kiedy Svein dotrze na miejsce.
Iskierka nadziei zaczęła przygasać. Na nartach albo nie, sześć kilometrów do głównej drogi, a potem trzydzieści do najbliższej osady, lekko ubrany w śnieżycy…
– A poza tym – zabrał głos Rikard – październikowy śnieg nie leży chyba całą zimę.
– Hmm, nie byłbym tego taki pewien – mruknął Ivar.
– Na jak długo starczy drewna? – zainteresowała się Jennifer.
Jarl Fretne odpowiedział:
– W szopie jest go pod dostatkiem.
– Jedzenia też mamy mnóstwo – zapewniła Louise.
– No, dzięki Bogu, że mamy chociaż to – uspokoiła się Jennifer. – Ale będziemy chyba musieli przyciągnąć do salonu wszystkie łóżka i rozłożyć tutaj coś w rodzaju obozu? W pokojach będzie chyba coraz zimniej.
– Tego się obawiam – westchnął Rikard.
Jennifer popatrzyła na całą gromadkę. Niepojęte, ile się tu wydarzyło niewytłumaczalnych rzeczy! Ktoś z nich musi być bardzo zdesperowany, ale w tej chwili wszyscy wyglądali na miłych, spokojnych i kulturalnych ludzi.
Nagle coś błysnęło. Dopiero za jakiś czas pojęli, że błysk pochodził z żyrandola na suficie. Równocześnie usłyszeli cichy, krótki pomruk lodówki.
– Ach, Boże! – szepnęła Louise. – Spraw, żeby to była prawda! Spraw, żeby znowu włączyło się światło!
Oczy wszystkich utkwione były w ciemnej lampie. Kilka razy nieśmiało mrugnęła… I nic więcej.
– W każdym razie działa! – odezwał się Ivar z ponurą satysfakcją. – A więc mamy szansę.
– Prawdopodobnie na jakimś większym obszarze wysiadł prąd i teraz go naprawiają – zasugerował Rikard.
Trine zaklinała po cichu:
– Niech im się uda, nich im się uda!
Jej zaklęcia najwyraźniej zadziałały. Nagle żyrandol rozbłysnął jasnym światłem, włączyła się lodówka.
– Hurra! – zdążyła zawołać Jennifer i światło znowu zgasło.
– Nie mogłaś siedzieć cicho? – zapytał z wyrzutem Rikard. – Dobrze wiesz, jaki z ciebie pechowiec.
Pochyliła głowę. Rikard natychmiast pożałował swoich słów i delikatnie pogłaskał ją po włosach.
– Przepraszam, Jennifer. Tak głupio mi się wyrwało.
Obdarzyła go nieśmiałym bladym uśmiechem, pozbawionym radości. Co się z nią właściwie stało? zadał sobie po raz kolejny pytanie. Kto ją tak źle potraktował, że próbowała popełnić samobójstwo? Kto w niej zabił szczerą dziecięcą radość życia? Może nie była to tylko jedna osoba?
Ciekawość, radość i niedojrzałość w jej oczach już nie były szczere. W tych pięknych niebieskich oczach pojawił się mroczny blask.
Oczywiście musiała dorosnąć, jak wszyscy inni, ale Rikard wciąż bardzo tęsknił za tą Jennifer, którą znał i na którą się kiedyś złościł. Nikt nie okazał mu nigdy tak bezinteresownej przyjaźni. Takiej czystej i autentycznej.
Miłość była czymś zupełnie innym. Tak jak z Marit… Miał wyrzuty sumienia, że w ostatnich dniach skandalicznie mało czasu poświęcał na myślenie o Marit. Ale przecież miał tu tyle do zrobienia!
Czysta i niewinna przyjaźń łącząca go z Jennifer była czymś, czego nie powinien niszczyć.
Bezwiednie posłał dziewczynie ciepły uśmiech. Musiał być cieplejszy, niż myślał, bo jej twarz powoli łagodniała, aż zajaśniała jak gwiazda. Jak się nazywa ta, która zwykle świeci nad horyzontem i migocze przynajmniej trzema kolorami? Syriusz? Tak, na pewno. Patrząc teraz w oczy Jennifer pomyślał o Syriuszu.
„Boję się, Rikardzie. Dorosłe życie jest jak duży ciemny las…”
Drgnął i na powrót przybrał pozę policjanta.
Znowu włączyła się lodówka, tym razem już na dłużej. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Perspektywa wspólnego noclegu przy kominku nikogo nie zachwycała.
Jennifer stwierdziła z niepokojem, że z każdą chwilą czuje się gorzej. Wyglądało na to, że przeziębienie zaatakowało gardło, które bolało ją coraz bardziej. Znowu włamali się do kiosku i przez cały dzień kazali ssać dziewczynie pastylki od bólu gardła i połykać tabletki od bólu głowy, aż wszystko wokół niej zaczęło wirować. Lekarstwa nie przyniosły jednak żadnej ulgi, nie złagodziły objawów przeziębienia. Kiedy nadszedł wieczór, bardzo zatroskany Rikard przygotował dla Jennifer łóżko.
– Wiesz, chcieliśmy stąd wyruszyć, jak tylko pogoda na to pozwoli, ale przy twoim stanie nie możemy.
Rzuciła przygaszona:
– A więc przeszkadzam wam?
– Nie, skądże. Jeszcze przez długi czas nie będziemy mogli się stąd ruszyć. Wprawdzie przestało padać, ale temperatura ciągle spada. Wiatr też nie ustaje. Im szybciej wyzdrowiejesz, tym większa szansa na zabranie cię stąd.
Chwyciła jego dłoń i przytrzymała w kurczowym uścisku.
– Rikard, nienawidzę tego hotelu! Czuję, że tkwimy w jakiejś pułapce. Ohydnej pułapce, z której się nigdy nie uwolnimy.
– Też doznałem uczucia, że nie uda się nam stąd wydostać – przyznał. – Ale nie bój się! Cały czas będę przy tobie i zrobię wszystko, żebyśmy się znowu znaleźli wśród ludzi. Aha, nie gniewaj się na Jarla, że cię unikał przez całe popołudnie! Ma delikatne płuca i boi się przeziębienia.
– Oczywiście, rozumiem to. Rikard, jest mi tak przykro.
Uśmiechnął się.
– Nie ma powodu. Teraz już śpij. Rano na pewno poczujesz się lepiej.
Jednak Jennifer wcale rano nie poczuła się lepiej, wprost przeciwnie.
Budziła się od czasu do czasu i czuła, że ma gorączkę. Czasami przychodził Rikard, przynosząc jej ciepłe napoje, herbatę, kawę albo bulion, a potem przesiadywał u niej dość długo. (Może należało to tłumaczyć tym, że tak mocno go trzymała za rękę, że nie mógł odejść).
Był dla niej bardzo miły i okazywał wiele cierpliwości. Głaskał jej spocone włosy i szeptał słowa otuchy, jak na przykład: „Jak tylko wyzdrowiejesz, zaraz się stąd zabieramy!” lub „Proszę, wypij tę zupę, nie bądź tak strasznie niesforna!”. Jennifer odbierała jego słowa jako przepełnione czułą troską i może rzeczywiście tak było.
Cały czas przychodził do niej tylko Rikard, nikt więcej. W jednym ze swoich przebłysków świadomości dziewczyna zastanawiała się, czy znowu nie wydarzyło się coś strasznego. Nie wiedziała, czy go o to pytała, bo natychmiast o wszystkim zapominała.
Dochodziły do niej jakieś odgłosy, dziwne, niewytłumaczalne dźwięki… Jeden raz pojawiła się jakaś twarz. Wtedy się przestraszyła, ale to był tylko koszmarny sen, który wkrótce odszedł w niepamięć.
Poza tym wspaniale było tylko leżeć i móc spać.
Następnego dnia, piątego dnia w Trollstølen, świat wydał się Jennifer trochę mniej rozmazany, ale gorączka w dalszym ciągu nie ustępowała.
– Rikard – wymamrotała spierzchniętymi wargami. – Czuwał przy niej i ujął ją za rękę. – Nigdy się stąd nie wydostaniemy.
Wydawało się jej, że powtarzała te słowa już setki razy, i może naprawdę tak było.
– Już dobrze, Jennifer. Wychodzisz z tej choroby.
– Czy tylko ja was zatrzymuję?
– Nie, wcale nie! Na zewnątrz jest minus dwadzieścia stopni.
– Brr! – wykrzyknęła i szczelniej opatuliła się w kołdrę. – Sprawdź, czy Børre leży tam, gdzie powinien!
Rikard zmarszczył brwi.
– Jennifer? Czy masz aż taką gorączkę?
– Widziałam… jakąś twarz. Nie żyjesz, pomyślałam. Ale może to był tylko sen. Sprawdź to, proszę!
Obiecał jej to, ale w jego głosie brzmiał niepokój.
– Co słychać poza tym? – zapytała apatycznie.
– Ogólnie wszystko w porządku. Louise miała następny atak histerii i próbowała stąd uciec. Ivar ją zawrócił. To bardzo przyzwoity człowiek. Opiekuje się nią i Trine najlepiej jak potrafi, obie są bardzo nieszczęśliwe.
– Louise nie wygląda na histeryczkę.
– Nie, ale rzeczywiście jest nerwowa, w każdej chwili może się załamać.
– A jak po utracie męża radzi sobie Trine?
Rikard lekko się uśmiechnął.
– Wydaje mi się, że zaczyna czuć powiew wolności, chociaż oczywiście opłakuje Børrego. Albo raczej uważa, że to nieprzyjemne, iż on tam leży i nie można go pochować. Na szczęście zabrała swoją robótkę na drutach dla jednego z wnucząt i to jej zapewnia zajęcie. Jarl Fretne znalazł szachy, więc gram z nim kilka razy dziennie. Cały czas przegrywam.
Jennifer się uśmiechnęła, ale nagle spoważniała.
– Rikard, nie rozumiem, co się tu dzieje.
– Ani ja. Czy mamy przyjąć, że tę samą osobę spotkaliśmy pierwszej nocy w piwnicy i później, kiedy załatwiała jakieś tajemnicze sprawy na piętrze? I że to również ona przeszukiwała bagaż Jarla?
– Też wychodzę z takiego założenia.
– Czasami myślałem, że to Ivar…
– Ale on jest przecież taki miły!
– To prawda. Ale niedługo nie będzie w kim wybierać. Ale to nie może być on, bo kiedy ktoś nas przewrócił w piwnicy, on rozmawiał ze Sveinem. Przepraszam, Jennifer, pewnie cię to nudzi?
– Nie, wcale nie. Dobrze mi się z tobą gawędzi, chociaż nie potrafię jasno myśleć.
– Wobec tego postaraj się zasnąć.
– Posiedź jeszcze trochę przy mnie, Rikardzie!
– Dobrze. Widziałaś, że zawsze, kiedy od ciebie wychodzę, zamykam drzwi na klucz? Wziąłem zapasowy, twój własny leży na stoliku, gdybyś chciała z niego skorzystać. Noszę przy sobie wszystkie zapasowe klucze, żeby nikt nie mógł myszkować po pokojach współmieszkańców.
– Jak to dobrze, że jesteś z nami, Rikardzie Mohr – uśmiechnęła się lekko Jennifer.
Za chwilę znowu pogrążyła się we śnie.
Rikard nie chciał czekać, aż Jennifer sama mu wyjaśni, dlaczego chciała popełnić samobójstwo. Właściwie postąpił nieładnie, wykorzystując jej stan otępienia spowodowany gorączką, ale wiedział, że w przeciwnym razie nigdy by mu o tym nie opowiedziała, a jeśli w ogóle, to po usilnych zabiegach z jego strony, a na to nie miał czasu.
Odwiedził ją jeszcze raz tego dnia, pod wieczór. Jennifer była wtedy bardzo osłabiona.
Usłyszała dobiegające z oddali pytanie:
– Kiedy po raz pierwszy próbowałaś sobie otworzyć żyły? Co się wówczas wydarzyło?
Chciała odpowiedzieć. Przecież pytał ją o to Rikard, jej najlepszy przyjaciel.
– Nikt mi niczego nie wytłumaczył – zaczęła niejasno. – Nic nie wiedziałam, niczego nie rozumiałam.
– Czego nie rozumiałaś?
– Rikardzie, dlaczego nie przyjechałeś, kiedy do ciebie napisałam? Dlaczego nie mogłam cię odwiedzić? Tak rozpaczliwie potrzebowałam twojej pomocy!
Wzdrygnął się.
– Czy to stało się właśnie wtedy? Czy to z mojego powodu…
– Nie, nie z twojego. Ale muszę mieć kogoś, kto mnie lubi. Dlatego próbowałam się z tobą spotkać. – Wargi jej drżały. – Nie rozumiałam, że ktoś może się mną interesować w taki sposób.
Rikard siedział nieruchomo.
– W jaki sposób?
– Był taki wstrętny. Taki zły! Zupełnie inny niż ty. Jego obawy zaczęły przybierać realne kształty. Dręczyło go gorzkie poczucie winy.
– Masz na myśli tego mężczyznę, który mnie przypominał?
– Tak, Rikardzie, to było takie straszne, takie obrzydliwe! Przecież nie miałam o niczym pojęcia! A on powiedział, że tylko udaję kokietkę i że się wygłupiam.
O Boże, pomyślał Rikard. Dziewczyna garnęła się do tego mężczyzny, pragnęła, żeby zastąpił jej ojca, a on nadużył jej zaufania! Zgwałcił ją!
Poczuł narastającą wściekłość.
– Czy zgłosiłaś to na policję?
– Nie. Odsunęłam się od ludzi, straciłam oparcie i w samotności próbowałam odzyskać równowagę. Jak to się mówi, lizałam rany. Właśnie wtedy napisałam do ciebie, bo tylko ty mnie rozumiałeś.
Biedna dziewczynko, pomyślał wstrząśnięty do głębi. Nie mogłaś stracić oparcia, bo nigdy nie dano ci możliwości jego posiadania!
– Nie mogłem przyjechać, Jennifer – szepnął, bo nie mógł mówić głośno. – Rozumiesz? To było wykluczone! Absolutnie niemożliwe!
Po raz pierwszy w swoim dorosłym życiu miał ochotę płakać.
Jennifer skończyła swoją historię, a Rikard w dalszym ciągu siedział jak sparaliżowany. Taki drastyczny krok jak podcięcie sobie żył z powodu gwałtu, nawet najbardziej brutalnego, nie był w jej stylu. To było możliwe w dziewiętnastym wieku, ale nie teraz!
Chociaż się bał, musiał zadać dręczące go pytanie:
– A kiedy nie odpowiedziałem, zrobiłaś to?
– Nie, nie dokładnie wtedy.
Nic nie mógł poradzić na to, że mimo wszystko odczuł ulgę.
– Ale dlaczego, Jennifer? Dlaczego to zrobiłaś?
Widział, że ją zmęczył swoimi pytaniami, ale chciał do końca poznać tę sprawę. Potarła czoło.
– Ja… czułam się jeszcze bardziej wyobcowana niż dotychczas, rozumiesz? Przechadzałam się po szkolnym podwórzu i patrzyłam na inne dziewczyny. Wiedziałam o nich dość dużo, zawsze chętnie rozmawiały o chłopcach i randkach, ale wiedziałam, że wyznaczyły sobie pewną granicę. A ja, opóźniona w stosunku do nich o kilka lat, przeżyłam to, czego one były ciekawe, czym gardziły, czego się wstydziły i za czym tęskniły. To było takie… opaczne! A ja nie mogłam przecież o tym z nikim porozmawiać, coś takiego mogłabym powiedzieć tylko tobie. Ale to, co mnie załamało, nastąpiło rok później. Znajdowałam się wtedy w głębokiej depresji, rodzice próbowali nawiązać ze mną kontakt, ale za późno, nie mogliśmy już się ze sobą porozumieć. Te wszystkie lata, kiedy byłam zostawiana sama sobie, sprawiły, że stali się dla mnie zupełnie obcy. I wtedy…
– Mów dalej, Jennifer – poprosił łagodnie Rikard.
– Spotkałam chłopca, którego polubiłam. Po raz pierwszy w życiu, Ale po prostu nam nie wyszło.
– To znaczy?
Mówiła teraz bardzo słabym głosem.
– Wszystko było w porządku, kiedy mnie całował, chociaż niezbyt to lubiłam, ale on chciał się posunąć dalej. Uważałam, że to obrzydliwe.
– To wcale nie takie dziwne! – oburzył się Rikard. – Miałaś dopiero szesnaście lat!
– Siedemnaście. Naprawdę lubiłam tego chłopaka. Był miły i grzeczny. I rozumiał mnie, chociaż nie opowiedziałam mu o… o tym, przez co przeszłam. Mówił, że może poczekać. Ale od tamtego czasu nie mogłam znieść nawet jego pocałunków. Napawały mnie wstrętem! Właśnie wtedy zrozumiałam, że nigdy nie zaznam miłości. Ten chłopak wyjechał z miasta, ale po krótkim czasie spotkałam następnego. I czułam dokładnie taką samą niechęć do fizycznego kontaktu. To było ponad moje siły.
Rikard jęknął.
– Wiesz, Jennifer, tak strasznie mi wstyd!
– Tobie? – zdziwiła się dziewczyna. – Jesteś przecież jedyną osobą, która się kiedykolwiek o mnie troszczyła i która mnie lubiła!
Jej słowa sprawiły, że zawstydził się jeszcze bardziej.
– A poza tym nie mogłeś się ze mną spotkać.
Rikard poczuł się podle. Jennifer po prostu zaakceptowała jego zachowanie, nie dopytywała się, dlaczego nie mógł się z nią wtedy zobaczyć. Wykrztusił tylko niezręcznie:
– Pragnąłbym… pragnąłbym cię teraz wziąć w ramiona i powiedzieć ci, jak bardzo bym chciał ci pomóc. Ale jeśli nie znosisz, kiedy cię ktoś dotyka…
– Och, to zupełnie co innego – wybuchnęła i wyciągnęła do niego ramiona. Przytulił ją natychmiast do siebie. – Ty jesteś przecież Rikard. Chodziło mi o młodych chłopców, których nie mogłam pokochać.
Z przykrością uświadomił sobie, że Jennifer uważa go za starszego pana.
– Mała kochana Jennifer – odezwał się, głaszcząc ją po karku. – Musisz mieć teraz dziewiętnaście albo dwadzieścia lat, prawda? A ja nie mam jeszcze dwudziestu dziewięciu. Czy sądzisz, że dzieli nas taka ogromna różnica wieku?
W jej zamglonych temperaturą oczach pojawiło się zdziwienie.
– Nie jesteś starszy? Nie, oczywiście, że nie, ale zawsze sprawiałeś wrażenie takiego dorosłego i poważnego! Nieważne. Ty nigdy byś nie wpadł na pomysł, żeby mnie tknąć.
Oparła głowę na jego ramieniu, wyczerpana, ale szczęśliwa.
– Mogę cię zarazić – wymamrotała.
– Nie poddaję się tak łatwo zarazkom.
Westchnęła.
– Ach, czuję się tak wspaniale! Wiesz, jeszcze nigdy nikomu nie wyjaśniłam, dlaczego to zrobiłam. Nawet mamie ani tacie, chociaż dostali histerii i strasznie mnie zwymyślali. Nie mogli zrozumieć mojego postępku, bo, jak mówili spełniali moje wszystkie życzenia. A rzeczywiście miałam ich dużo.
– Musiałaś być bardzo samotna.
Jennifer zadrżała.
– Człowiek jest samotny, jeśli jest inny niż wszyscy – kontynuował. – Samotne biedactwo…
Pomyślał w tym momencie o roli, jaką odgrywał w jej życiu, i o tym, jak tchórzliwie cichaczem się ulotnił.
Po dłuższym milczeniu odezwała się przytłumionym głosem:
– Dlaczego to powiedziałeś? Nie mam ochoty użalać się nad sobą właśnie teraz, kiedy było nam tak dobrze!
– To nie jest kwestia użalania się nad sobą – rzekł łagodnie i zwrócił jej twarz do siebie. – Można by to nazwać bardzo opóźnioną reakcją. Zbyt długo walczyłaś samotnie o to, żeby z podniesioną głową kroczyć przez życie. Teraz już wiem, dlaczego podświadomie próbujesz pozostać w niewinnym świecie swojego dzieciństwa. Ale na dłuższą metę to się nie powiedzie. Nie jesteś już dzieckiem.
Twarz Jennifer się ściągnęła. Do oczu napłynęły łzy. Rikard przytulił ją mocno do siebie i czuł, jak wstrząsa nią płacz. Gdy tak otaczał ją ramionami, sam poczuł wzruszenie.
Kiedy trochę się uspokoiła, odezwał się łagodnie:
– Fizyczna miłość nie musi być taka okrutna i odrażająca. Może być czymś niezwykle pięknym.
– Nie jest chyba dla mnie, skoro odczuwam wstręt, zaledwie ktoś mnie dotknie – wtrąciła. – Nie chcę już o tym więcej mówić. Jestem zmęczona.
– Masz rację. Połóż się teraz wygodnie, a ja cię porządnie przykryję!
Posłuchała go. Rikard lekko potargał jej włosy i pożegnał się.
Tej nocy wiele się wokół niej działo, a ona nie wiedziała, czy rozgrywa się to we śnie, czy na jawie. Widziała dziwne rzeczy, ruszające się klamki, słyszała dziwaczne odgłosy, coś w rodzaju człapania albo skradania się na palcach, które poznała już wcześniej. I ten wstrętny typ, który ją zgwałcił wiele lat temu, też tam był… w labiryncie ciemnych korytarzy, które przypominały te na piętrze hotelu Trollstølen. Włóczył się po nich również Børre, a wszystko było jedną wielką gmatwaniną. Obudził ją w końcu własny krzyk. Przywoływała Rikarda, ale jego tu nie było.
W pokoju panowało przejmujące zimno. W dolnej części szyby mróz wymalował kwiaty. Był wczesny ranek, ale Jennifer bała się znowu zasnąć. Wzięła swoją kołdrę, otuliła się nią i usiadła na dużym krześle w oczekiwaniu na nadejście poranka.
Rikard znalazł ją śpiącą na siedząco, prawie nieprzytomną z gorączki. Zsunęło się z niej okrycie, więc siedziała w samej koszuli nocnej w lodowatym pokoju.
Rikard ponownie przygotował dziewczynie łóżko i zmusił ją do zażycia wszystkich leków, które udało mu się zdobyć. Przyniósł też dodatkowe koce, żeby zapewnić jej ciepło.
Tego dnia siedział przy Jennifer prawie cały czas. Przyglądał się jej wymizerowanej twarzy i cieniom pod oczami, z całego serca pragnąc, żeby wyzdrowiała, a wtedy wynagrodzi jej to, co nazywał zdradą w stosunku do niej. To milczenie przez te wszystkie lata.
Nadeszła kolejna noc. Tym razem to Rikard miał ją spędzić na dużym krześle w pokoju Jennifer. Nie odważył się zostawić dziewczyny samej, bał się, że zgaśnie jak wypalona świeca. Jennifer od czasu do czasu się budziła, a kiedy się upewniła, że przyjaciel siedzi obok niej, zasypiała spokojnie. Nawet jeśli spał, do czego nie chciał się potem przyznać, był przy niej. A to już jej wystarczyło.