Myśl moja, dla której
Morderstwo nadal jest tylko złudzeniem,
Tak jednak wstrząsa całą mą istotą,
Że dusza gubi się w domysłach
I to dostrzega tylko, czego nie ma.
Moja wielka sierotka z King’s Lynn położyła sobie tacę na kolanach i zaczęła pałaszować jedzenie. Pozostali już kończyli. Erich, Marek i Kaby po cichu toczyli zażarty spór na końcu baru, koło skrzyni obitej brązem. Byłam za daleko, żeby coś usłyszeć. Illy przyssał się do fortepianu iście jak ośmiornica, nasłuchując.
Beau i SiedemCe przechadzali się w tę i we w tę nad sofą sterowniczą, czasem coś do siebie mówili. Za nimi, na kanapie naprzeciwko nas, siedzieli Bruce i Lili, pogrążeni w poważnej rozmowie. Maud przycupnęła na drugim końcu baru, zajęta dzierganiem. To jedno z naszych zwyczajowych zajęć — takich jak szachy, sączenie wina, nauka posługiwania się skrzeczącą puszką — którymi skracamy sobie czas podczas długich chwil między hulankami. Doktorek szwendał się po galerii, gdzie brał w ręce przedmioty i odkładał je z powrotem. Jakoś trzymał się na nogach.
Lili i Bruce wstali, nie zaprzestając ożywionej dyskusji, a IIly jednym ramieniem jął wygrywać dziwną melodię w górnej tonacji, niepodobną do czegokolwiek, co słyszano na ziemskim padole. Zastanawiałam się, skąd u nich tyle energii.
Zaraz jednak poznałam odpowiedź, mało tego, sama poczułam się naenergetyzowana. Właściwie nie była to energia, a nerwy — zwyczajne, poczciwe zdenerwowanie.
Uświadomiłam sobie, że zmiany działają jak narkotyk. Człowiek przyzwyczaja się do ciągłych przemian wokoło, do tego jak jedna wizja przeszłości i przyszłości przeobraża się w drugą, może nie diametralnie inną, ale jednak inną. Umysł wciąż zalewają nowe pomysły i nastroje — jak gdyby prosto na mózg padały kolorowe dyskotekowe światła, przerywane tajemniczym półmrokiem.
Niekończący się dygot i kołysanie przynosi ukojenie niczym jazda pociągiem. Możecie szybko polubić ten ruch, nieświadomie go potrzebować, lecz gdy nagle ustanie i jesteście tylko sobą, a rzeczy, z których wywodzą się wasze myśli i emocje, są dokładnie takie same, kiedy do nich wracacie… Rany, życie staje się ciężkie, o czym się właśnie przekonałam.
W momencie introwersji wszystko, co zwykle przesącza się do Miejsca — czy śpimy, czy czuwamy — przestało napływać. Byliśmy, kim byliśmy: jedynie tym, kim nas drudzy widzieli i jak postrzegaliśmy samych siebie. Nie opuszczało nas dojmujące uczucie wyobcowania.
Wyobrażałam sobie, że wpadłam do basenu z cementem zamiast wody i bezsilnie czekam, aż ten cement stwardnieje.
Jeśli kogoś nosiło, to ja to rozumiałam. Aż dziw, że nikt jeszcze nie uderzył w pustkę. Maud chyba trzymała się najlepiej; może przygotowały ją na to długie wachty między gwiazdami. Poza tym jest starsza od nas, nawet od Sida, choć w tym przypadku tylko ociupinę.
Poszukiwania serwisanta były na tyle absorbujące, że niczym innym się nie martwiliśmy, teraz jednak dochodziły do głosu stłumione uczucia. Niedawna przemowa Brucea i przerywniki Ericha też okazały się skuteczną zasłoną dymną. Próbując sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy doznałam tego niemiłego uczucia, doszłam do przekonania, że było to po tym, jak Erich wskoczył na bombę i wspomniał o poezji. Ale pewności nie mam. Kto wie, czy serwisant nie został introwertowany wcześniej, kiedy obejrzałam się na duchy dziewczyn. I tak bym niczego nie zauważyła. Czysty obłęd!
Wierzcie mi, czułam ten twardniejący cement każdym kawałeczkiem ciała. Wspomniałam słowa Bruce’a, gdy roztaczał przed nami upojną wizję wszechświata bez wielkiej zmiany. Gorszego scenariusza chyba nie można sobie wyobrazić. Jadłam, ale nie byłam pewna, czy warto uzupełniać siły.
— Czy serwisant ma wskaźnik introwersji? Hej, Siddy!
— Święci pańscy! Sikoreczko, przez miłość do mnie, ciszej! Jakaś słabość mnie zmogła niespodzianie, jakbym bekę reńskiego wina osuszył i w niej się ułożył do spania. I owszem, modraszku. Winien mrugać krótkimi błyskami, jako piszą w instrukcji. Czemu pytasz?
— Z ciekawości. Boże, Siddy, czego bym nie dała za jeden marny powiew wiatru zmian…
— Nie za wcześnie tak mówić? — warknął. Musiałam wzbudzać litość, bo objął mnie ramieniem i szepnął ochryple: — Nie trać ducha, słodziutka. Lubo cierpieć nam przyszło, śmiertelna zmiana nas nie dotknie.
— Że co?
Nie chciałam wałęsać się bez celu jak inni, mogłoby to się dla mnie źle skończyć. Wobec tego, żeby nie zbzikować, odgrzebałam podstawowe pytanie: kto i co zrobił z serwisantem?
W czasie poszukiwań roztrząsano rozmaite, czasem dość szalone hipotezy dotyczące zniknięcia serwisanta czy chociażby jego introwersji. Znak przewagi technologicznej Węży, ocierającej się wręcz o czary. Interwencja sztabu generalnego Pająków, pragnących przekształcić Miejsce w bunkier, prawdopodobnie w odpowiedzi na utratę Ekspresu, przeprowadzona w takim pośpiechu, że nie wysłali nawet ostrzeżenia. Ingerencja Dawnych Kosmitów — zagadkowych, hipotetycznych istot, które rzekomo z powodzeniem zapobiegły rozprzestrzenieniu się wojny zmian w daleką przyszłość, poza epokę, skąd pochodzi SiedemCe… jeżeli, oczywiście, tej wojny nie toczą właśnie Dawni Kosmici.
W każdym razie, pośród tych gdybań i domniemań, jakoś nikt nie szukał winowajcy w naszej paczce — czy delikwent miałby być szpiegiem Węży, czy funkcjonariuszem policji politycznej Pająków, czy (ciągnąc domysły Bruce’a) wysłannikiem tajnego komitetu na rzecz zmiany świata i bezpieczeństwa publicznego, czy też członkiem rewolucyjnego podziemia, czy wreszcie człowiekiem działającym na własny rachunek. Podobnie jak nikt od chwili zniknięcia serwisanta nie proponował, byśmy się podzielili na zwolenników i przeciwników Brucea.
Cóż, przykład zdroworozsądkowego myślenia: zapomnieć o różnicy zdań w obliczu niebezpieczeństwa… aczkolwiek ja miałam własny pogląd na sprawę.
Kto chciałby uciec tak bardzo, że byłby gotów dokonać sabotażu, zerwać wszelki kontakt z kosmosem i wziąć na siebie wielką odpowiedzialność (bo mogliśmy już nigdy nie skomunikować się z kosmosem)?
Pomijając wydarzenia po przybyciu Brucea mąciwody, najmocniejszy motyw miałby Doktorek. Wiedział, że Sid nie może kryć go w nieskończoność, a kary Pająków za niedopełnienie obowiązków są o wiele straszniejsze niż pluton egzekucyjny, o czym łaskawie przypomniał Erich. Jednakże Doktorek leżał półprzytomny przed barem od momentu, kiedy Bruce wskoczył na górę, choć nie miałam go stale na oku.
A Beau? Beau powiedział, że nudzi się w Miejscu. I powiedział to w chwili, kiedy nikomu nie były żarty w głowie. Nie zamykałby się tu na wieki, nie wspominając o tym, że razem z nim zostałby Bruce smalący cholewki do dziewczyny, na którą sam miał chrapkę.
Sid — jak nikt inny, kogo znam — kocha świat wraz z jego przemianami, aż po najmniejszą jego cząstkę, szczególnie ludzi. Jest jak dziecko, które z wybałuszonymi oczami sięga po wszystko w zasięgu ręki i chce to włożyć do buzi. Niemożliwe, żeby ryzykował utratę łączności z kosmosem.
Maud, Kaby, Marek i dwaj nieziemcy. Nie miałam pojęcia, jakimi motywami mogliby się kierować, wszelako SiedemCe, pochodzący z niewyobrażalnie odległej przyszłości, wykazywał niezdrowe zainteresowanie Dawnymi Kosmitami, natomiast między Kretenką a Rzymianinem narodziło się coś, dzięki czemu mogliby się czuć dobrze we wspólnym więzieniu.
Trzymaj się faktów, Greto, napomniałam się w duchu.
Pozostawał więc Erich, Bruce, Lili i ja.
Erich. No, to już był jakiś trop. Mały komendant ma nerwy kojota i odwagę rozjuszonego kocura. Gdyby wpadł na pomysł, że rozstrzygnie batalię z Bruce’em na swoją korzyść, jeśli będą razem w zamknięciu, nie namyślałby się długo. Nim jednak zatańczył na bombie, nękał Brucea z tłumu. Pomimo tego między jednym a drugim nękaniem miał dość czasu, żeby cofnąć się cichcem, introwertować serwisanta i… Ha, tu właśnie zaczynały się schody!
Gdybym to ja miała być złoczyńcą, za całe wytłumaczenie starczyłaby moja głupota.
Motywy Brucea wydawały się oczywiste, zwłaszcza zaś śmiertelne (czy raczej nieśmiertelne?) ryzyko, jakie wziął na siebie, stając na czele buntu. Doprawdy szkoda, że tak długo przemawiał na oczach wszystkich. Gdyby serwisant został introwertowany, zanim Bruce wskoczył na bar, zauważylibyśmy mruganie niebieskiej lampki. W każdym razie ja bym zauważyła, kiedy obejrzałam się na duchy dziewczyn. Jeżeli, ma się rozumieć, urządzenie działało tak, jak mówił Sid, a przecież swoją wiedzę czerpał nie z doświadczenia, tylko z podręcznika. Psiakość!
Bruce jednak nie musiał szukać dla siebie dogodnej sposobności, o czym na poczekaniu zapewniliby mnie, jestem pewna, wszyscy faceci obecni w Miejscu, ponieważ usłużna Lili miała aż nadto czasu, żeby go wyręczyć. Jeśli o mnie chodzi, to podchodziłam z rezerwą do teorii, że kobieta jest bezwolnym narzędziem w rękach mężczyzny, którego kocha do szaleństwa, muszę jednak przyznać, że w tym przypadku taka teoria mogłaby mieć rację bytu. I jakoś nie wysuwałam zastrzeżeń, kiedy w trakcie poszukiwań serwisanta, na zasadzie niepisanej umowy, postanowiliśmy ponownie sprawdzić zakątki, gdzie Lili i Bruce niczego nie znaleźli.
Tak więc po odhaczeniu nas wszystkich brałam pod uwagę już tylko tajemniczego nieznajomego, który wtargnął przez wrota (jak tego dokonał, nie używając serwisanta?) lub wyskoczył z jakiejś chytrej kryjówki, lub też wylazł bezpośrednio z pustki. Wiem, że ta ostatnia opcja nie wchodzi w grę (nic nie może się wyłonić z niczego), lecz gdyby człowiek szukał w myślach czegoś stworzonego wyłącznie po to, by mogło się z tego wygramolić jakieś draństwo, znalazłby właśnie pustkę: mętną, zbałwanioną jak tuman mgły, błotniście szarą…
Zaraz, moment! — eksplodowałam w duchu. Tak trzymać, Greto! Że też od razu na to nie wpadłaś!
Cokolwiek wyszło z pustki… albo inaczej: ktokolwiek potajemnie przyskoczył do serwisanta, z pewnością widział go Bruce. Przez cały czas patrzył nad naszymi głowami, więc bezapelacyjnie zauważył sprawcę.
Erich nie zauważyłby go nawet po wskoczeniu na bombę, bo z teatralną manierą zwrócił się twarzą do Bruce’a jako jego adwersarz i trybun ludu.
Co innego Bruce, chyba że tak go pochłonęła przemowa…
O nie, moja miła, demon zawsze popisuje się aktorstwem, niezależnie od tego, czy wierzy w to, co mówi. A nie narodził się jeszcze taki aktor, który nie wypatrzyłby na widowni delikwentów opuszczających salę, gdy wygłasza swój wielki monolog.
A zatem Bruce o wszystkim wiedział, co było potwierdzeniem jego wybitnych zdolności aktorskich. Tym bardziej, że nikomu nie przyszło do głowy to samo co mnie; nikt do niego nie podszedł, nikt go nie nagabywał.
Ja też nie podeszłam, to nie w moim stylu. Zresztą, nie poczuwałam się do obowiązku. Ogarnęła mnie też — niech mnie gęś kopnie! — jakaś piekielna niemoc.
A może, pomyślałam z nadzieją… może Miejsce jest piekłem? I zaraz dodałam: Dorośnij, Greto, bądź wreszcie niepokorną, nieposkromioną i niepobłażliwą dwudziestodziewięcio-latką.