2

Tydzień temu w Babilonie,

Zeszłej nocy w Rzymie

Hodgson[22]


Prawa rękawica

eau przeszedł za bar, gdzie przemawiał po cichu do Doktorka, oczami uciekał jednak gdzieś w bok. Miał wyraz zawodowej powagi na ziemistej twarzy, kontrastującej z bielą ubrania tak doskonałą, że doznałam złudzenia, jakbym zobaczyła Dambalę[23] we Francuskiej Dzielnicy[24]! Za to nigdzie nie widziałam nowej. Sid po zamieszaniu z Markiem zajął się w końcu nowym. Dał mi sygnał, więc podeszłam do niego wraz z Erichem.

— Witaj, chłopcze złoty. Ja, Sidney Lessingham, jestem nie tylko twoim gospodarzem, ale i rodakiem. Urodziłem się w King’s Lynn w 1564 roku, studiowałem w Cambridge, lecz na śmierć i życie związałem się z Londynem. Żyłem dłużej niż Bessie, Jimmie, Charlie i, prawie, Ollie[25]. A co to było za życie! Imałem się różnych zajęć: pomagałam w urzędzie, byłem szpiegiem i kierownikiem burdelu — czasem te dwie profesje idą ze sobą w parze — marnym poetą, żebrakiem, handlarzem pieśni rezurekcyjnych. Beau Lassiter, gardła nam wyschły na wiór!

Słysząc słowo „poeta”, nowy podniósł wzrok, lecz uczynił to z ociąganiem, jakby wietrzył podstęp.

— A żebyś bez napitku nie musiał się gardłować, cny młodzieńcze — trajkotał Sid — ośmielę się odgadnąć twe pytanie i na nie odpowiedzieć. Owszem, znałem Williama Szekspira, wszak urodziliśmy się w tym samym roku. Skromny był człek, nikomu nie wadzący, aż wszyscyśmy się zastanawiali, czy naprawdę napisał te sztuki. Wybacz, serdeńko, ale trzeba opatrzyć to zadrapanie.

Nowa na szczęście wcale nie straciła głowy, tylko udała się do sekcji szpitalnej po tackę z zestawem pierwszej pomocy. Przykładając wacik do lepkiego policzka nowego, odezwała się piskliwym głosem:

— Jeśli pozwolisz…

W złą porę zabrała się do rzeczy. Ostatnie słowa Sida oraz nadejście Ericha sprawiły, że młody żołnierz spochmurniał i, nawet nie patrząc na dziewczynę, ze złością odtrącił jej dłoń. Erich ścisnął moje ramię. Tacka z brzękiem poleciała na ziemię. Jedna ze szklanek przyniesionych przez Beauego omal nie poszła w jej ślady. Odkąd zjawiła się u nas nowa, Beau traktował ją jak swoją podopieczną, choć nie sądzę, żeby już znaleźli wspólny język. Szczególnie Beau dużo sobie po tym obiecywał, ponieważ ja mocno przyjaźniłam się z Sidem, a Maud, mająca słabość do ciężkich typów, z Doktorkiem.

— Spokojnie, chłopcze, przez miłość do mnie! — zagrzmiał Sid, powstrzymując spojrzeniem Beauego. — To tylko nieszczęsna poganka, która pragnie dać ci ukojenie. Przełknij żółć, niewdzięczny okrutniku, bo może z tej żółci zrodzi się poemat. Oho, czyżbym trafił w czułe miejsce? Przyznaj się, żeś poeta!

Rzadko co uchodzi uwagi Sida, choć przez chwilę zastanawiałam się, czy wie, do czego doprowadzą jego spostrzeżenia.

— Zgadłeś, jestem poetą! — huknął nowy. — Nazywam się Bruce Marchant, zakichane umrzyki! Jestem poetą w świecie, gdzie podłe Węże i Pająki mogą splugawić nawet słowa króla Jakuba i twojego drogiego Willa, z którego się naśmiewasz. Piszą na nowo historię, depczą wiarę we wszystko, co uważamy za pewnik, do diaska, mają się za nieomylnych, wielkodusznych i postępowych! I do czego to prowadzi? Ano do tej przeklętej rękawicy! — Uniósł lewą rękę w czarnej rękawicy i pomachał drugą do pary.

— Co masz do rękawicy z pajęczego składu, złociutki? — zdziwił się Sid. — Przez miłość do nas, gadaj.

Erich się roześmiał.

— Uważaj się za szczęściarza, Kamerad[26]. Mark i ja nie wylosowaliśmy żadnej rękawicy.

— Co mam do niej?! — wrzasnął Bruce. — Do kroćset, obie są lewe!!! — I cisnął jedną na ziemię.

My wszyscy w śmiech; trudno się było pohamować. Na to Bruce odwrócił się do nas plecami i oddalił sztywnym krokiem, choć podejrzewałam, że raczej nie zbliży się do pustki.

Erich znowu ścisnął mnie za ramię i rzekł, próbując panować nad głosem:

Mein Gott, Liebchen, pamiętasz, co ci kiedyś mówiłem o żołnierzach? Im większa uraza, tym mniejszy powód! To się zawsze sprawdza.

A jednak nie wszyscy się śmiali. Kiedy Bruce się przedstawił, nowej roziskrzyły się oczy, jakby przyjęła sakrament. Ucieszyłam się, że wreszcie coś ją zaciekawiło, bo do tej pory zachowywała się trochę jak odludek, a nawet ponurak, mimo że trafiła do Miejsca z reputacją hulajduszy znanej w całym Londynie i Nowym Jorku lat dwudziestych XX wieku. Obrzuciła nas nieprzychylnym spojrzeniem, zbierając na tackę rozsypane przybory; nie zapomniała również o rękawicy, którą położyła na środku tacki niczym świętą relikwię.

Beau chciał do niej zagadać, lecz minęła go jak widmo. Znów nie mógł nic zrobić z powodu trzymanej tacy. Prędko do nas podszedł i zrzucił balast szklanek. Od razu pociągnęłam duży łyk, bo zauważyłam, że nowa wchodzi przez ekran do szpitala. Wolałabym, żebyśmy nie mieli sekcji szpitalnej. Całe szczęście, że pijany Doktorek nie jest w stanie leczyć. Stosuje się tutaj obrzydliwe metody operacyjne z wykorzystaniem arachnidów, o czym przekonałam się na własnej skórze… To numer jeden na mojej liście wspomnień, które chciałabym wymazać z pamięci.

Tymczasem Bruce wrócił do nas i odezwał się śmiertelnie poważnym tonem:

— Dobrze wiecie, demony zatracone, że nie chodzi li tylko o wszawą rękawicę!

— A o co, szlachetny rycerzu? — spytał Sid. Jego złocista, siwiejąca broda wzmacniała efekt dobrodusznej otwartości.

— Chodzi o zasadę — rzekł z naciskiem Bruce i rozejrzał się, lecz nikt z nas nie zareagował nawet półuśmieszkiem. — Chodzi o przeklętą niewydolność kosmosu, o jego umieranie (tylko mi nie mówcie, że to wykluczone!), dla niepoznaki nazywane planem jakiegoś dobrotliwego, wszechwiedzącego monarchy. A takie Pająki: nie mamy pojęcia, kim w zasadzie są. Znamy tylko puste słowo, a widzimy jedynie ich gwardię, czyli nas samych. Pająki wywlekają ludzi z cichych grobowców, w których się schodzą ich linie życia…

— Zali to źle, chłopcze? — mruknął Sid, siląc się na powagę.

— … i próbują nas wskrzeszać. Wmawia się nam, że musimy walczyć z drugim mocarstwem: Wężami, które także umieją podróżować w czasie. I znowu puste słowo. Z Wężami, które pragną zdeprawować i zniewolić cały kosmos, jego przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.

— Zali tak nie jest, chłopcze?

— Nim się otrząśniemy po przebudzeniu, wcielają nas do wojska i zapędzają do tych jam i tuneli poza czasoprzestrzenią, do tych nędznych ciupek, szarych worków, pęcherzy ropnych (nie zarzucam nic Miejscu), które Pająki stworzyły za sprawą, być może, gigantycznych implozji; nikt tego nie wie na pewno. A później na ich rozkaz przeprowadzamy operacje w przeszłości i przyszłości, żeby zmienić bieg historii i pokrzyżować szyki Wężom.

— Racja, chłopcze.

— Szaleńcze tempo ciągle rośnie, co rusz to wstrząs, huśtawka emocji, bezpardonowe pranie mózgu na wszystkich możliwych poziomach, nić wiary w realność tego świata zasupłana tak, że nie da się jej rozplatać.

— Wszyscyśmy przechodzili przez to samo — rzekł poważnie Sid.

Beau pokiwał swoją gładką czachą.

— Trzeba było mnie zobaczyć pięćdziesiąt snów temu, Kamerad — dorzucił Erich.

— Albo nas, dziewczyny — dodałam.

— Wiem, wiem, że się przyzwyczaję, nie miejcie mnie za mazgaja — powiedział oschle Bruce. — Nie w tym rzecz. Jakoś bym się pogodził z wewnętrznym zagubieniem, z gwałtem na moim duchu, nie miałbym nic przeciw poprawianiu historii i niszczeniu bezcennych arcydzieł, nazywanych dawniej wspólnym dobrem ludzkości… gdybym czuł, że tak będzie lepiej. Pająki twierdzą, że jeśli mamy pokonać Węże, ostateczne zwycięstwo Zachodu nad Wschodem jest sprawą najwyższej wagi. Ale żeby je odnieść, co robią? Dam wam świetne przykłady. W celu zrównoważenia sił w obszarze śródziemnomorskim podratowali Kretę kosztem Greków, na skutek czego Ateny stały się wymarłym miastem, Platon został drugorzędnym bajkopisarzem, kultura grecka została doprowadzona do upadku.

— Masz czas badać kulturę? — zapytałam i zaraz ze skruchą zakryłam usta.

— Ty jednak pamiętasz Dialogi, chłopcze — zauważył Sid. — I nie pomstuj na Kretę; mam wśród Kreteńczyków oddanego przyjaciela.

— Jak długo będę pamiętał Dialogi Platona? — ripostował Bruce. — A kto po mnie? I drugi przykład. Pająki chcą, żeby Rzym był potęgą, lecz jak dotąd ich pomoc przyniosła ten skutek, że kilka lat po śmierci Juliusza Cezara krwawe najazdy Germanów i Partów położyły kres imperium rzymskiemu.

Prawie każdy w Miejscu emocjonuje się tymi zażartymi dysputami. Tym razem wtrącił się Beau:

— Zapomniałeś wspomnieć, mój panie, że swój ostatni upadek Rzym zawdzięcza Haniebnemu Trójprzymierzu, które za sprawą knowań Węży podpisał Wschodni Świat Klasyczny, Mahometańskie Chrześcijaństwo i Marksistowski Komunizm. Węże próbują dać władzę Bizancjum i kościołom wschodnim, żeby Pajęczy Zachód na zawsze pozostał w cieniu. Oto, mój panie, trzytysiącletni plan Węży, który nie może się powieść, jeśli chcemy przywrócić chwałę Rzymu.

— Jakoś z tego chcenia nic nie wynika — prychnął Bruce. — A oto kolejny przykład. Żeby pokonać Rosję, Pająki nie dopuściły Ameryki i Anglii do udziału w I wojnie światowej, co umożliwiło Niemcom zdobycie Nowego Świata. Skutek? Faszystowski reżim rozciąga się od syberyjskich kopalni soli po farmy w Iowa, od Niżnego Nowogrodu po Kansas City!

Zamilkł, a mnie się włosy zjeżyły. Za mną ktoś sobie nucił dziwnym, bezdusznym głosem. Brzmiało to jak kroki w zmrożonym śniegu:

Salz, Salz, bringe Salz. Kein’ Peitsch’, gnädige Herren. Salz, Salz, Salz.

Odwróciłam się. Walcowym kroczkiem zbliżał się do nas Doktorek, pochylony tak bardzo, że zamiatał ziemię końcami szala. Idąc tak z przekrzywioną głową, patrzył w naszą stronę niewidzącym wzrokiem.

Wiedziałam, o co mu chodzi, lecz Erich przetłumaczył:

— „Sól, sól, przynoszę sól. Schowajcie bat, miłościwi ludzie. Sól, sól, sól…”. Mówi do moich rodaków w ich ojczystym języku.

Swoje ostatnie miesiące Doktorek spędził w przejętej przez nazistów kopalni soli.

Spostrzegł nas i starannie poprawił cylinder. Nachmurzył czoło, a mnie serce z dziesięć razy uderzyło młotem. Potem jednak się rozpogodził, wzruszył ramionami i mruknął:

Nicziewo…

— „Mniejsza z tym”, mój panie — przetłumaczył Beau, zwracając się do Bruce’a. — To prawda, że w wyniku wojny zmian wielkie cywilizacje przeżywają swój zmierzch i giną, wszelako inne, uprzednio duszone w zarodku, nagle rozkwitają. W latach siedemdziesiątych XVII wieku podróżowałem po Missisipi, po której nigdy nie pływały kanonierki Granta[27]. Studiowałem grę na pianinie, języki obce i teorię prawdopodobieństwa u największych europejskich mistrzów na uniwersytecie w Vicksburgu.

— Uważasz więc, że świat zapchlonych parowców rekompensuje… — zaczął Bruce.

— Wolnego, chłopcze — wciął się inteligentnie Sid. — Państwa są równe sobie jak łby szaleńców lub pijaków; gotów jestem spić na umór tego, kto się ze mną nie zgodzi! Słuchaj, co ci rzeknę: państwo to nie karzeł, który zachoruje i zemrze, gdy raz pomajstrować z przeszłością, ba, nawet gdyby dziesięć razy majstrowano. Państwa to potwory, chłopcze, mają kościec z żelbetu i nerwy ze stali. Nie ma co się nad nimi użalać.

— Zaprawdę, mój panie — przytaknął Beau, ożywiony i zmobilizowany atakiem na jego Wielkie Południe. — Prawie każdy przybywa do Świata Zmian z błędnym przeświadczeniem, że najdrobniejsza ingerencja w przeszłość, choćby i przesunięcie ziarnka piasku, odmieni całą przyszłość. Ludzki rozum nie od razu oswaja się z prawem zachowania rzeczywistości. Kiedy coś w przeszłości się zmienia, przyszłość zmienia się tylko o tyle, żeby się dostosować, zaakceptować nową informację. Wiatr zmian zawsze napotyka maksymalny opór. W przeciwnym razie pierwsza misja w Babilonii wykreśliłaby z mapy świata Nowy Orlean, Sheffield, Stuttgart i miejsce urodzin Maud Davies na Ganimedesie! Zauważ, że lukę, jaka powstała w wyniku upadku Rzymian, natychmiast wypełniły imperialistyczne Schrystianizowane Niemcy. Jedynie demon, będący biegłym historykiem, wymieni różnice między niegdysiejszym Kościołem rzymskokatolickim a obecnym gotyckokatolickim. Jeśli chodzi o Grecję, o której wspomniałeś, starą melodię zagrano w nieco innej tonacji. W rezultacie wielkiej zmiany zarówno jednostki, jak i całe kultury, ulegają przekwalifikowaniu, to prawda, najczęściej jednak zachowują swoją tożsamość, jeśli nie liczyć statystycznie nieistotnej garstki nieszczęśliwych wypadków.

— W porządku, cholerni erudyci, może się lekko zagalopowałem! — burknął Bruce. — Ale przypomnijcie sobie, jak niecnych czynów dopuszczamy się w naszej wspaniałej wojnie zmian. Otrucie Churchilla i Kleopatry. Porwanie Einsteina, kiedy jeszcze był dzieckiem.

— Pierwsze były Węże — przypomniałam mu.

— Tak, ale poszliśmy za ich przykładem. Czy to dowód naszej zaradności? — zżymał się jak stara baba. — Jeśli potrzebujemy Einsteina, czemu go nie wskrzesimy? Czemu nie porozmawiamy z nim jak z mężczyzną?

Pardonnez-moi[28]rzekł Beau, zamierzając do ostatka bronić swego zdania — ale gdybyś funkcjonował jako sobowtór soupçon[29] dłużej, wiedziałbyś, że wielkiego człowieka rzadko można wskrzesić. Jego jestestwo jest nazbyt skrystalizowane, mój panie, trudno przerwać taką linię życia.

— Pardon, ale moim zdaniem do bzdury! Uważam, że wielcy ludzie nie chcą iść na żaden układ z Wężami. Tak samo z nami Pająkami. Gardzą zmartwychwstaniem, za które trzeba uiścić tak niecną zapłatę.

— Wcale nie są tacy wielcy, bracie — rzuciłam szeptem.

Beau nie odpuszczał:

— Tak czy owak, mój panie, pozwoliłeś się wskrzesić i tym samym przyjąłeś na siebie zobowiązanie, z którego, jako człowiek honoru, musisz się wywiązać.

— Zgodziłem się zmartwychwstać, to prawda — odparł Bruce z ogniem w oczach. — Kiedy zabierali mnie w 1917 roku spod Passchendaele[30], na dziesięć minut przed śmiercią, chwyciłem się ostatniej deski ratunku, tak samo jak pijak chwyta flaszkę nazajutrz po libacji. Do tego myślałem, że nadarza się sposobność naprawienia dziejowych niesprawiedliwości, szansa na zaprowadzenie pokoju.

Coraz bardziej zapalał się w dyskusji. Zauważyłam nową; stała nieco na uboczu i wpatrywała się w niego z nabożną czcią.

— I co się okazało? — ciągnął. — Czego żądają Pająki? Znów mam ruszać na bitwę, jedną, drugą, dziesiątą, dokładać się do wojennych okrucieństw i okropności, z każdą wielką zmianą kłaść pokotem większą kupę ludzi, przybliżyć chwilę ostatecznego rozpadu wszechświata?

Kiedy Bruce tak się handryczył, Sid dotknął mojej ręki i rzekł szeptem:

— Jaką dać rozrywkę łotrzykowi, żeby ostudzić tę jego rozgorączkowaną głowę? Przez miłość do mnie, co rzekniesz?

Odpowiedziałam równie cicho, nie odrywając, jak on, wzroku od Bruce’a:

— Znam dziewczynę, która z największą chęcią dostarczy mu wszelkich rozrywek… jeżeli tylko raczy zwrócić na nią uwagę.

— Masz na myśli nową, słodziątko? Znakomicie. Łotrzyk przemawia niby gniewny anioł. Słowa jego zapadają w serce, co wcale a wcale mi się nie podoba.

Bruce tymczasem mówił ochryple, lecz głośno:

— A zatem wykonujemy misje w przeszłości, czym wzniecamy wiatr zmian, który wieje w przyszłość wolniej lub szybciej, zależnie od napotkanego oporu, czasem zaś ściera się z innymi wiatrami. A każdy z tych wiatrów może przesunąć datę śmierci tak, by poprzedzała datę zmartwychwstania, przez co w mgnieniu oka, nawet tu, poza obszarem kosmosu, możemy zgnić, skruszyć się, zamienić w proch i zniknąć. Wiatr niosący ze sobą moje imię przedrze się przez wrota.

Twarze słuchających ściągnęły się w gniewie, bo wspominanie o śmiertelnej zmianie nie leży w dobrym tonie.

Halt’s Maul, Kamerad[31]! — wybuchnął Erich. — Zawsze jest drugie zmartwychwstanie!

Bruce jednak nie zamierzał siedzieć cicho.

— Czy aby na pewno? Wiem, że nam to obiecano, ale jeśli Pająki cofną się w czasie i skroją mi drugiego sobowtóra, czy będzie on mną? — Uderzył się w pierś gołą ręką. — Szczerze wątpię. A nawet jeśli tak i jeśli nie będzie miał poharatanej świadomości, czy powinien się cieszyć, że został wskrzeszony? Czekają go wszak kolejne wojny i kolejne śmiertelne zmiany. A wszystko po to, by zaspokoić ambicje nieznanej wszechsiły — jego głos uzyskiwał histeryczne brzmienie — wszechsiły tak cholernie niewydarzonej, że nie potrafi wyposażyć biednego żołnierza, wyciągniętego z błota pod Passchendaele, nieszczęsnego komandosa, pożałowania godnego rekonwalescenta… w porządny komplet umundurowania! — I wyciągnął do nas gołą dłoń z lekko rozłożonymi palcami, jakby to był najbardziej zdumiewający przedmiot w całym świecie, skłaniający do najgorętszych wyrazów oburzenia.

Nowa miała idealne wyczucie czasu. Przemknęła między nami i nie zdążył nawet kiwnąć palcem, a już naciągnęła mu na dłoń czarną pancerną rękawicę. Pasowała jak ulał.

Tym razem zrywaliśmy boki ze śmiechu. Zataczaliśmy się, przewracaliśmy szklanki, klepaliśmy nawzajem po plecach i znowu wybuchaliśmy śmiechem.

Ach, der Handschuh, Liebchen[32]! — szepnął mi Erich do ucha. — Skąd ją wzięła?

— Pewnie wywróciła rękawicę na drugą stronę. — Znowu mną zatrzęsło. — Wtedy z lewej robi się prawa. Sama próbowałam.

— Byłoby widać wyściółkę — zauważył.

— W takim razie nie wiem — przyznałam. — W magazynach zalega masa badziewia.

— To już bez znaczenia, Liebchen — zapewnił. — Ach, der Handschuh!

W tym czasie Bruce zachwycał się rękawicą, raz po raz zginał palce, nowa zaś go obserwowała, jakby kosztował upieczone przez nią ciasto.

Kiedy emocje opadły, popatrzył na nią z szerokim uśmiechem.

— To jak ci na imię? — spytał.

— Lili.

Wierzcie mi, od tej pory nawet w myślach tak ją nazywałam za to, że ujarzmiła tego pomyleńca.

— Lilian Foster — uściśliła. — Też jestem Angielką, panie Marchant. Rojenia młodego mężczyzny czytałam w nieskończoność.

— Naprawdę? Liche dziełko. Rzekłbym, prehistoria… to znaczy czasy Cambridge. Układałem w okopach zgrabniejsze poematy.

— Proszę tak nie mówić. Jednak z ogromną przyjemnością wysłucham nowych wierszy. Och, panie Marchant! To niezwykła rzecz, usłyszeć twoją wymowę: Passiondale[33].

— Można wiedzieć czemu?

— Bo dokładnie tak wymawiam to słowo. Sprawdzałam w słowniku i wiem, że czyta się Pas-ken-da-le.

— A niech cię! Każdy swojak na froncie mówił: Passiondale, tak samo jak na Ypres mówiło się Wipers.

— Ciekawe. Panie Marchant, idę o zakład, że zostaliśmy zwerbowani podczas tej samej operacji latem 1917 roku. Przybyłam do Francji jako pielęgniarka z Czerwonego Krzyża, ale kiedy się wydało, ile mam lat, chcieli mnie odesłać do kraju.

— To ile miałaś… masz lat? Zresztą nie ma różnicy…

— Siedemnaście.

— Siedemnaście lat w siedemnastym roku — mruknął Bruce. Jego niebieskie oczy cokolwiek się zamgliły.

Strasznie to było sentymentalne. Nie mogłam mieć za złe Erichowi, że łypnął na mnie ironicznym spojrzeniem.

— No to wesoło, Liebchen, Bruce przygruchał sobie głupiutką siedemnastolatkę, która umili mu czas między operacjami.

Kiedy tak patrzyłam na Lili — na te jej ciemne loki, naszyjnik z pereł i obcisłą sukienkę, która ledwo sięgała do kolan — a także na rosłą postać Bruce’a w odjazdowym huzarskim rynsztunku, wiedziałam, że to początek czegoś, co nie było moim udziałem, odkąd Dave zginął na wojnie z Franco parę lat przed tym, jak zaczął się dla mnie wielki czas; czegoś, co budziło tęsknotę za dziećmi w Świecie Zmian. Zastanawiając się, czemu nigdy nie próbowałam doprowadzić do wskrzeszenia Dave’a, znalazłam taką odpowiedź: Wszystko się zmieniło i ja się zmieniłam; lepiej niech wiatr zmian nie tyka jego mogiły.

— Nie, nie umarłam w 1917 roku. Wtedy zostałam zwerbowana — mówiła Lili. — Żyłam do końca lat dwudziestych, co można wnieść z mego ubioru. Ale nie mówmy o tym, dobrze? O, panie Marchant, przypomniałby pan sobie wiersze, te tworzone w okopach? Wierzyć się nie chce, by pięknem przewyższały sonet tak zakończony: „Gałąź zadrży na wietrze, nocy blask nie rozjaśni. Spójrz w gwiazdy, biedna małpko, i zaśnij”.

Miałam ochotę zawyć, no bo w jakim sensie jesteśmy małpkami? Choć, prawdę mówiąc, najlepiej opisać poetę jego własnym wersetem… jeśli nie całym tomikiem wierszy. Doszłam do wniosku, że powinnam zostawić w spokoju naszych Brytyjczyków, a więcej czasu poświęcić Erichowi lub zająć się czymś pożytecznym.

Загрузка...