Filary Nieba

Historia ta wydarzyła się w kilkadziesiąt lat po upadku Brionii i śmierci ostatniego z potomków Arachne, zwanych też Principi dell'Arazzo. Kiedy wieść o ich zagładzie rozeszła się po Półwyspie, pomniejsi magowie zaczęli walczyć ze sobą o marmurowe miasta, doliny, w których uprawiano pszenicę i jęczmień, winnice, gaje oliwne i zatoki pełne ryb. Wojna rozlała się jak pożoga od Monti Serpillini aż po najdalsze z wysp. Nastał czas nagich ostrzy i dzikiej, nieskrępowanej magii. Demony chadzały wolno po powierzchni ziemi, obracając całe jej połacie w jałowe, dymiące pogorzelisko. Wielu ludzi opuściło swe domy i uciekło na północ, w nieprzebyte lasy poza Passo dei Lupi, lecz większość z nich wyginęła z rąk pomiotu demonów. Niektórzy ruszyli na południe, jak Sirocco przed wiekami, przeprawiając się z jednej wyspy na drugą aż po krańce Arcipelago della Rugiada Rossa, lecz demony kroczyły tuż za nimi i nie zdołali się wymknąć. Jeszcze inni pożeglowali na wschód, ku pustynnej krainie, którą władali Arimaspi, jako że bardziej obawiali się demonów niż heretyckich mnichów w opończach z wielbłądziej skóry, wszakże po drugiej stronie morza zamiast ocalenia znaleźli mękę na ofiarnych drewnianych kołach. Ci, którzy pozostali w pobliżu dawnych siedzib, niczym zwierzęta żyli wśród ruin lub w poszukiwaniu schronienia zeszli w mrok jaskiń Costa dei Gabbiani.

Później nazwano tamte dni Guerre dei Gierofanti, Wojnami Hierofantów.

Na całym Półwyspie pozostało zaledwie kilka miejsc, których panowie okazali się wystarczająco silni, by obronić granice przed pochodem demonów. Jednym z nich była Dolina Płomieni, legendarna dolina oliwnych gajów, winnic i różanych ogrodów. Jej władca, Soave di Castello Scarlatto, upodobał sobie demony ognia. Osiągnął w tej dziedzinie niezwykłą biegłość. Powiadano nawet, iż odnalazł i spętał ifrity oraz maridy, które, pokonane przez Severa w Golfo delle Lacrime, nie zdołały już powrócić pomiędzy gwiazdy i błąkały się bez celu po pustkowiach. Jakkolwiek było, Soave otoczył swoje władztwo kurtyną z żywych płomieni i nikt nie mógł jej przebyć bez jego wiedzy i zgody.

Życie w Valle delle Fiamme płynęło jak za starych dobrych czasów. Wieśniacy w bielonych koszulach zbierali na polach siano i zboże, woźnice pokrzykiwali na woły ciągnące wozy pełne rzepy i kapusty, przekupki wystawiały na straganach garnki oblane ciemnozieloną politurą, a o świcie, w południe i o zmierzchu ponad wioskami i lasami niósł się dźwięk klasztornych dzwonów. Kiedy Soave jechał gościńcem, zamiast w tradycyjny błękit magów przybrany w szkarłat, żebracy i kupcy kłonili się przed nim równie nisko, jak niegdyś przed Severem. Lękano się go po trochu, rozważny człek, bowiem nigdy w pełni nie ufa magowi. Ale był dobrym panem, najlepszym, jaki mógł się trafić w tych okrutnych czasach, i poddani doskonale o tym wiedzieli.

Soave, co roku spraszał książęta na polowanie i ucztę, które uświetniały urodziny jego jedynego syna. Magowie mieli zwyczaj otaczać podobne daty tajemnicą, jako że przebiegły astrolog potrafi wyczytać losy zapisane w gwiazdach. Stąd też wielu dziwiło się, że książę lekkomyślnie szafuje wiedzą, która mogła w przyszłości dać komuś władzę nad dziedzicem Valle delle Fiamme. Soave jednak obracał w żart wszelkie przestrogi i otwarcie pokazywał na biesiadach rudowłosego chłopczyka o oczach błękitnych jak górskie jezioro i pełnych magii. Aż nareszcie pomniejsi magowie uznali, że pan Valle delle Fiamme kpi sobie z niebezpieczeństwa nie dla pustej brawury ani też nie z braku troski o dziecko, ale dlatego że wyhodował je sobie dla własnej korzyści i aby przedłużyć swoje istnienie w podksiężycowym świecie – choćby kosztem życia następcy.

Niektórzy czarnoksiężnicy umieli tego dokonać. Brali sobie kobiety spośród tych, w których żyłach płynęła krew magów, i płodzili z nimi dzieci obdarzone mocą, a potem wysączali ją stopniowo, kropla po kropli, by wzmocnić nadwątlone siły i zachować młodość. Nie było w tym wielkiej chwały, gdyż prawdziwie potężni magowie potrafili z własnej mocy utrzymać się przy życiu przez kilka pokoleń, ale nie było też ujmy. Ostatecznie na Półwyspie każdy wieśniak miał prawo zatłuc drągiem swego potomka, jeśli ten nie zapędził na noc kotnych owiec do zagrody, dlaczego więc pan Valle delle Fiamme miałby być pozbawiony tego przywileju?

Książę postanowił świętować piąte urodziny syna szczególnie uroczyście. Zarżnięto stada wołów i baranów, a wino lało się strumieniami – nigdy później winorośl z Valle delle Fiamme nie wydała równie słodkich gron – lecz rok był urodzajny, więc ludzie z pobłażaniem przypatrywali się rozrzutności Soave. Wreszcie, po sześciu dniach biesiad, festynów, maskarad i tańców, książę wyjawił, jaką niespodziankę przygotował na zwieńczenie obchodów. Oto zapraszał wszystkich gości na polowanie w dzikich lasach, na łowy niezwykłe i godne uwiecznienia w pieśniach, miano, bowiem ścigać legendarną bestię z wybrzeża, Srebrnego Dzika, Cinghiale d'Argento di Orlento.

Potwór ów z dawien dawna pustoszył Costa dei Gabbiani. Ci, którzy go oglądali i zdołali ujść z życiem, mówili potem, że jest wysoki na dwa sążnie i uderzeniem kłów rozrywa okute żelazem bramy. Jego ryk był ponoć głośny jak huk pioruna, racice zostawiały ślady w litym kamieniu, pośrodku czoła miał zaś gwiazdę tak pałającą, że oślepiała każdego, kto w porę nie odwrócił wzroku. Oczywiście nie narodził się ze zwierzęcia. Dawno temu jakiś czarodziej wykuł go skrycie z jasnego metalu i magii, wlewając w kształt bestii całą swoją nienawiść i gniew.

Dzik zwykle pojawiał się jesienią, kiedy od strony Isola di Tutti Venti podnosiły się najsroższe wichry, dlatego też mówiono, że jest bestią stregi z wyspy. Ponoć przeklęta Sirocco wywabiła go z morskich odmętów pieśnią, poskromiła swym czarodziejskim głosem i na pasku od sukni powiodła do pałacu. Kiedy zginęła, Cinghiale d'Argento powrócił w głąb morza. Jednak jesienny wiatr znad morza przywiewał mu zapach róż z ogrodów Isola di Tutti Venti i wspomnienie utraconej pani. Zapuszczał się wtedy głęboko na ląd, niszcząc i tratując wszystko, co spotkał na swojej drodze.

Soave, wysoki i dumny w płaszczu w kolorze tętniczej krwi, poprzysiągł, że wytropi go, powali własną ręką i przybije jego łeb na ścianie biesiadnej sali.

W trzy dni później już nie żył, rozszarpany kłami Srebrzystej Bestii. Żaden z dwunastu książąt-magów, którzy wraz z nim wyruszyli na polowanie, nie zdołał powstrzymać dzika. Być może nawet nie próbowali, bo czarnoksiężnicy Półwyspu nigdy nie litowali się zbytnio nad upadkiem konfratrów. I zanim krew Soave zdążyła zakrzepnąć na mchu, książęta rzucili się w szaleńczą gonitwę ku Valle delle Fiamme, gdyż ze śmiercią władcy opadła zasłona płomieni i każdy pragnął zagarnąć włości zmarłego.

Najśmiglejszego konia miał Igino di Roccia Livida i to właśnie on pierwszy wpadł do Castello Scarlatto, pokonawszy wprzódy zastęp demonów i trzech innych czarnoksiężników, którzy zastąpili mu drogę. Zdumiewano się potem takim obrotem spraw, sztuka Igina nie była, bowiem błyskotliwa i nie napawała zachwytem. W istocie stanowił przeciwieństwo pana Valle delle Fiamme. Nosił się w najciemniejszym, niemal sinym odcieniu błękitu, a za swą domenę obrał chłód, przeraźliwe zimno demonów ściąganych z najodleglejszych orbit ponadksiężycowego świata i zamykanych w workach z koźlej skóry. Igino należał do tych magów, którym nigdy nie przyszłoby do głowy tkać na jarmarku widziadłowe cuda z żywego ognia ku uciesze wiejskich dzieci.

Kiedy powściągnął konia przed murami Castello Scarlatto, dworzanie Soave nie umieli oszacować jego mocy. Zaparli, więc mocno bramy, nawet nie po to, by bronić wstępu zwycięzcy, ale by ułożyć się z nim na własnych warunkach. Srodze się zawiedli. Igino bez namysłu rozsznurował przypiętą do pasa sakiewkę i demony mrozu runęły naprzód. Skute lodem wierzeje rozsypały się pod ich dotknięciem w pył, strażnicy na murach skamienieli od zimna, a ulice miasta w jednej chwili spowiła śnieżna zadymka, Igino kroczył pośrodku zawiei, smagając biczami mrozu tych, którzy nieopatrznie nie zeszli mu z drogi.

W pustej sali tronowej powitali go wylękli dostojnicy. Stali sztywno, wciąż przybrani w purpurę, barwę zmarłego władcy. Mróz osadzał się połyskliwymi kryształkami na ich włosach i szatach.

– Przyprowadźcie mi syna Soave – brzmiały pierwsze słowa maga, a jego głos był cichy i pełen chłodu.

To również należało do prastarych rytuałów czarnoksiężników z Półwyspu – kiedy padał jakiś ród, padał na dobre. Nie oszczędzano kobiet przy nadziei ani potomków, choćby najdrobniejszych, bo dzieci przecież dorastają, a krew magów zawsze powraca po zagrabione dziedzictwo. Przyboczni Soave dobrze więc wiedzieli, co teraz nastąpi. Nie odważyli się jednak nie usłuchać.

Ale chłopca nie było w pokojach jego matki na wieży. Młoda kobieta siedziała nieruchomo u krosna, długie włosy opadały jej na ramiona jak złotoruda przędza, a wielobarwne motki nici zaścielały kamienną posadzkę. Lecz skoro podeszli bliżej – ostrożnie, by nie przerazić jej i nie wyrwać znienacka z drzemki – dostrzegli, że ma na przegubach szerokie nacięcia. Rany były podobne do znaków czy liter, precyzyjnie kreślonych ostrzem sztyletu. Krew zastygła w cienkich strużkach, które jak purpurowe nici spływały po sukni aż do ziemi. Twarz kobiety pozostała spokojna i gładka, bez cienia strachu. Przez otwarte okna komnaty jesienne słońce padało na niedokończony kobierzec, a szary ptaszek śpiewał słodko w klatce zawieszonej u powały, lecz ludzie Igina uciekli stamtąd, czym prędzej, choć nie potrafili doprawdy powiedzieć, co ich przeraziło.

Nie poniechali wszakże poszukiwań.

Chłopca nie znaleziono w pałacowym ogrodzie ani na ulicach miasta, które aż do zmroku przeczesywali przerażeni strażnicy. Na darmo wypytywano piastunki – zrazu łagodnie, potem na torturach. Nikt nic nie wiedział, jakby ziemia rozstąpiła się, aby go ukryć. Wreszcie o zmierzchu Igino wypuścił jego tropem demony.


* * *

Nino zapamiętał tamten dzień jak przez sen. Nie umiał sobie później przypomnieć, jakim sposobem znaleźli się na zakurzonym dziedzińcu poza bramami miasta – czy matka wyprawiła ich w drogę, przeczuwając zbliżającą się zagładę, czy może uczyniła to służebna o litościwym sercu, czy wreszcie Fiametta przyszła po niego w tej dziwnej godzinie, kiedy zamek był pełen lamentów i przerażenia. Czasami miał wrażenie, że wyobraził sobie tę wędrówkę w rozpaczliwym pragnieniu odnalezienia wspomnień i obrazów, których naprawdę nie było. Jednak, gdy leżał bezsennie w celi, otoczony zewsząd bezmierną ciszą, zwidywała mu się w ciemności postać pięcioletniego chłopca, przyodzianego w szkarłat i złoto, przyblakłe nieco pod kurzem gościńca. Kopyta końskie drobiły w pyle, stukały chodaki służących w drodze do akweduktu, a bladoróżowe poranne światło przeświecało przez szprychy kół wielkich wozów i wysrebrzało wirujące w powietrzu drobiny pyłu.

Ostatnie obrazy, jakie pamiętał.

Dla odmiany wszystko, co wydarzyło się później, kiedy już ich pochwycono i doprowadzono przed oblicze Igina w sali tronowej Castello Scarlatto, znikło z jego pamięci jak wytarte czarodziejskim zaklęciem. Oczywiście opowiedziano mu potem wielokrotnie tę historię. Znało ją każde dziecko na Półwyspie i każdy bard, znienacka wyrwany z drzemki pod koniec ociekającej niemieszanym winem uczty, potrafił ułożyć o niej kilka zwrotek. Ale żadna z tych pieśni nie należała do Nina. Nie umiał sobie przypomnieć drgnięcia palców Fiametty w jego dłoni, gdy usłyszała tę niewiarygodną propozycję Igina, ani kształtu twarzy maga, gdy spoglądał na nich z wysokości tronu martwego władcy Valle delle Fiamme. Czasami tylko, w środku nocy, wydawało mu się, że słyszy przeraźliwy krzyk dziewczyny, która zrozumiała właśnie, jak podstępnie czarnoksiężnik obrócił przeciwko niej jej własne życzenie.


* * *

– Ach, więc to tak – odezwał się cicho czarnoksiężnik. – Jakże nieoczekiwanie.

Pulchny rudowłosy chłopczyk, doskonale nieświadomy wagi chwili, wiercił czubkiem buta w mozaikowej posadzce. Dziewczynka stała sztywno, nie spuszczając wzroku z maga. Jej twarz przypominała profilem kameę z kości słoniowej.

– Więc to tak – powtórzył Igino. – Dwoje dzieci. Tym lepiej.

Dworzanie, milczący świadkowie tej sceny, wpatrywali się w nich z natężeniem, aby nie uronić ani krztyny z niezwykłego widowiska. Niewielu, może nawet żaden, wiedziało o istnieniu córki Soave. Pan Valle delle Fiamme umiał strzec swych sekretów.

– Czy naprawdę wierzyliście, że zdołacie uciec przed czarodziejem?

Fiametta podrzuciła głową.

– Sirocco udało się tego dokonać.

Mag uśmiechnął się pobłażliwie.

– Ale ty nią nie jesteś. Soave był zbyt rozważny, by wyhodować sobie pod dachem stregę.

– Zastanów się raczej, po co mnie hodował.

Igino drgnął i jego spojrzenie wyostrzyło się, zupełnie jakby dopiero teraz ją naprawdę zobaczył.

– Dobrze – rzekł po chwili. – Możemy pobawić się w zagadki, jeśli sądzisz, że jesteś wystarczająco sprytna.

– Jestem córką Soave i Arianny, ostatniej z rodu Arachne. Moja matka wolała umrzeć przy własnym krośnie niż wpaść w twoje ręce – odparła płaskim głosem dziewczynka. – Czy widzisz tu kogoś, kto chciałby się za mną ująć?

Mag roześmiał się. Chłopczyk wzdrygnął się od tego dźwięku i przywarł do siostry.

– Nie, w istocie nie widzę. Chyba jednak powinnaś ukryć przede mną swoje pochodzenie. Może zlęknę się, że wyhaftujesz mi na makatce moją śmierć.

– Nie uczono mnie magii.

Igino rozciągnął usta w uśmiechu. Był dojrzałym mężczyzną, lecz drobnym i wąskim w ramionach, o wyschłej, niemal pozbawionej warg twarzy. Szydercy skrycie nazywali go Donnola, Łasica.

– Dlaczego więc miałbym tracić czas na rozmowy z tobą, dziewczyno, zamiast zawołać oprawców?

– Ponieważ przed śmiercią moja matka rzuciła zaklęcie i przelała krew, aby zaskarbić sobie przychylność demonów. A teraz, kiedy jej krew skrzepła i zastygła, demony pochłoną każdego, kto zechce rozlać śmiertelną krew jej dzieci. Jego – mocno przegarnęła do siebie chłopca – albo moją.

Oblicze maga stężało. Milczał. Dworzanie, nie wiedząc zupełnie, czego oczekiwać po nowym panu, wymieniali niepewne spojrzenia.

– Ten jeden raz puszczę twoje słowa płazem – przemówił ledwie słyszalnie mag. – I nie, nie zabiję cię, jeśli tego oczekiwałaś, drażniąc mnie równie bezrozumnie. Krew Principi dell'Arazzo, która płynie w twoich żyłach, warta jest zastanowienia, więc będziesz mi powolna. Tak albo inaczej, bo mogę cię na nieskończoną liczbę sposobów spleść z demonem i uwięzić na resztę twoich dni, pozornie uległą, lecz w głębi duszy nieustannie krzyczącą z przerażenia. Choć przyznam – zmierzył ją wzrokiem – że ten sposób sprawi mi mniejszą przyjemność. Jednak nie przeciągaj struny. Moja cierpliwość dobiega kresu. Jeśli masz życzenie, proś teraz.

– Daruj nam życie. Obojgu. Wówczas będę ci posłuszna.

Mag powoli wstał z tronu, zszedł po złoconych stopniach, dotknął brody Fiametty i uniósł jej twarz ku sobie. Cień spłynął z jego palców, rozlał się po jej obliczu, pokrywając mlecznobiałą skórę popiołem, i powoli popełzł wyżej, ku linii włosów, upiętych na szczycie głowy w płomienistą koronę. W komnacie ktoś ze świstem wciągnął powietrze, mrok tymczasem pochłaniał sploty włosów, powlekał je coraz głębszą czernią, aż stały się podobne do skrzydła kruka i najciemniejszej z zimowych nocy.

– Teraz należysz do mnie – oznajmił Igino. – Nigdy o tym nie zapomnij.

Fiametta bez słowa skinęła głową. Jej tęczówki, przed chwilą jeszcze pełne błękitu, przypominały dwa węgle.

– Dobrze, więc – rzekł z pobłażaniem mag. – Czyż zaniedbałbym ślubne życzenie mojej narzeczonej?

Wziął ją za rękę i, oszołomioną, poprowadził ku górze. Chłopiec przyglądał się im szeroko rozwartymi, niebieskimi oczami.

– Zostaniesz ze mną. – Igino posadził dziewczynkę u podnóża tronu. – Jego zaś – wskazał na syna Soave – zabierzcie stąd i wyjmijcie mu oczy, by nigdy nie zwrócił ich ku sekretom magii. Kiedy zaś skończycie, odeślijcie go stąd do klasztoru świętego Sirona. Będzie odtąd śpiewał hymny na chwałę Pana i sławił moją łaskę, albowiem pozwalam mu żyć.


* * *

Legenda świętego Sirona głosi, że czcigodny ów mnich był doradcą i spowiednikiem Duilia, ale na koniec wyruszył z Isola di Tutti Venti na północ, uprzykrzywszy sobie niegodziwości księcia-maga. Nie mogąc ułagodzić jego czarnego serca, postanowił zwrócić się ku tym, którzy ze wszech miar potrzebowali duchowej nauki, a po okrucieństwach dworu wydawali mu się nieomal łagodni: wyprawił się do krainy Ambarytów i Cynocefalitów, pomiotu demonów. Nie wiedzieć, jakim sposobem przemierzył ostępy Monti Serpillini – dziki zwierz go nie tknął, a monstra pokłoniły się przed nim i ustąpiły drogi – aż zatrzymał się u stóp wielkiej góry, nazywanej przez półdzikich górali Guglia dei Fulmini, Iglicą Gromów, jako że w każdą burzę stawała w ogniu, otoczona jęzorami błyskawic. Spojrzał na nią i rzekł:

– Tutaj zostanę.

Na darmo przewodnicy ostrzegali go, że żaden śmiertelnik nie postawił jeszcze stopy na szczycie tej góry, bo zewsząd okalały ją gładkie, urwiste zbocza, a jedyną ścieżkę przecinała przepastna rozpadlina. Skoro nie zdołali go powstrzymać, oddalili się w swoją stronę, z ubolewaniem kiwając głowami nad głupotą i uporem szaleńca. Z wiosną powrócili, by pogrzebać jego kości i wówczas o wschodzie słońca z wysokości dobiegł ich głos świętego, który pieśnią wychwalał dobroć i urodę Stworzenia. Zadziwieni wielce, ukradkiem podeszli bliżej, aż do krawędzi olbrzymiej szczeliny, skąd dojrzeli szary płaszcz mnicha. Wciąż jednak nie umieli pojąć, jak zdołał wyżyć w miejscu równie jałowym i niedostępnym, gdzie nie biło żadne źródło i nie rosło nic, oprócz sinych górskich mchów.

Nawet, jeśli spostrzegł intruzów, Siro niczym nie okazał zdumienia. Dokończył hymn, po czym podniósł się z ziemi i ruszył naprzód pewnym krokiem, zupełnie jakby nie widział otwierającej się przed nim przepaści. Górale zakrzyknęli ze strachu, a mnich szedł dalej ku urwisku i ponad nim – jego bose stopy unosiły się w powietrzu, jak gdyby stąpał po niewidzialnym moście i zanim dotarł na drugą stronę rozpadliny, świadkowie cudu upadli na twarz, przerażeni i zadziwieni mocą świętego. Oni też pierwsi nawrócili się za jego przyczyną.

Mnich spędził dwadzieścia lat w jaskini u szczytu góry. Zrazu towarzystwa dotrzymywał mu tylko dziki lew, niegdyś postrach wiosek z dolin nieopodal; jego poskromienie było jednym z pierwszych cudów świętego Sirona i zjednało mu niezmierną wdzięczność okolicznych wieśniaków. Z czasem jego sława rozeszła się szeroko po Monti Serpillini i ludzie pielgrzymowali z daleka, aby otrzymać jego błogosławieństwo, wybłagać cud uleczenia dla chorych lub pomodlić się u jego boku za spokój ukochanych zmarłych. Powiadano, bowiem, że modlitwa świętego Sirona jest szczególnie miła Panu i ma moc otwierania wrót niebios.

Pielgrzymi gromadzili się na krawędzi przepaści i czekali na wietrze i zimnie, póki pustelnik nie zlitował się nad nimi i nie przeszedł na drugą stronę. Każdego roku przybywali jednak coraz liczniej i coraz więcej z nich pragnęło pozostać na górze u boku świętego. Nie mieli jednak jego mocy czynienia cudów i kroczenia w powietrzu, toteż dla nich właśnie mnich wymodlił most w poprzek rozpadliny.

Bywali w świecie porównywali go do mostu nad Abisso delle Ondine, choć tamten powstał przy użyciu bezbożnej sztuki czarnoksiężników. Jednak dzieło świętego Sirona było znacznie większą osobliwością, nie skrywało, bowiem żadnych nieczystych sił. Most wyglądał jak długi jęzor zastygłej lawy, smukły, łukowato opadający z obu stron rozpadliny i nie szerszy niż dwa łokcie. Wspierał się na dwóch olbrzymich kamiennych słupach. Górale z dawien dawna nazywali je Pilastri del Cielo, Filarami Nieba i od nich wziął swą nazwę.

Świadkowie twierdzili, że pojawił się w nocy, znienacka i bez żadnego znaku, który przepowiadałby jego stworzenie. Niektórzy dziwili się, dlaczego pustelnik bez szemrania otwiera dla innych samotnię, której przez lata nie chciał z nikim dzielić. Tajemnica prysła o świcie, kiedy uczniów obudziły dobiegające z groty ryki lwa. Przemagając strach przed dzikim zwierzem, przeszli przez most, zajrzeli do pustelni i znaleźli świętego, który zrazu zdawał im się pogrążony z drzemce, w istocie jednak zasnął snem znacznie głębszym. Zrozumieli, zatem, że most był jego cudem ostatnim, przerzuconym nie tylko nad przepaścią, ale i w przyszłość, zapowiadał, bowiem, czym powinna stać się Guglia dei Fulmini.

Przez kolejne dwa wieki z całego Półwyspu przybywali na nią mnisi, posłuszni wezwaniu świętego. Kiedy zabrakło miejsca w grotach, własnymi rękoma wykuwali sobie jamy w litej skale, aby odtąd służyły im za schronienie. Z czasem na górze wybudowano klasztor, a dawne groty pustelników opustoszały – z wyjątkiem jednej, najświętszej, w której krył się grób świętego Sirona, słynący z niezmiernych cudów. Ale do przybytku wciąż prowadziła jedna droga – most zwany Pilastri del Cielo.

Właśnie w tym miejscu syn Soave spędził trzydzieści lat.


* * *

– Mistrzu… – Oblat zatrzymał się przy drzwiach, wyraźnie przestraszony, że nakazano mu zakłócić spokój Nina w krótkiej godzinie przed wschodem słońca, kiedy zwykł komponować hymny.

Syn Soave zdjął dłonie z harfy. Nie odwrócił się jednak. Nie chciał przerażać dziecka widokiem wyszarpanych źrenic.

– Czyż nie prosiłem cię, abyś mnie tak nie nazywał? – zapytał, sięgając po przepaskę.

Chłopiec zaszurał nogami po kamiennej posadzce.

– Wybaczcie, mistrzu.

Nino ukrył uśmiech. Teraz przypomniał sobie imię małego. Tertio, po prostu trzeci w rodzinie. Kilka miesięcy temu ojciec, wędrowny pasterz, zostawił go w klasztorze na wychowanie i chwałę Pana. W tych stronach zdarzało się to często, szczególnie w rok nieurodzaju. Nie mogąc wyżywić dzieci, górale oddawali najmłodszych synów do przybytku świętego Sirona. Mnisi zaś nie odpędzali nikogo, a wiele spośród tych ofiarowanych malców po latach przyjmowało śluby i zostawało w klasztorze na zawsze.

– Z czym cię przysłano, dziecko? – napomniał go łagodnie Nino, bo chłopiec, pochłonięty oględzinami celi, zupełnie zapomniał o swojej misji.

W istocie pomieszczenie było zupełnie zwyczajne, pozbawione wszelkich znamion bogactwa i niemal we wszystkim podobne do cel innych braci. Jedynie harfa przypominała, że mieszka w nim najsłynniejszy spośród mnichów klasztoru świętego Sirona.

– Przybyła wasza siostra, mistrzu.

Jedynie wieloletni nawyk opanowania sprawił, że Nino nie pokazał po sobie zdumienia. Od dawna nie miał żadnych wiadomości o siostrze. Igino czasami przesyłał mu suche listy, lecz Nino żadnego z nich nie mógł przeczytać i podejrzewał, że tym sposobem mag przypomina mu o swoim zwycięstwie. Ostatni nadszedł pięć lat temu z krótką, oficjalną notą o narodzinach syna Fiametty i dziedzica Valle delle Fiamme, którą teraz nazywano Valle della Fredezza, Doliną Chłodów. Czasami Nino zastanawiał się, dlaczego mag zwlekał tak długo ze spłodzeniem potomka i czarodziejską sztuką przedłużył młodość żony, co z pewnością kosztowało go wiele wysiłku, a magowie niechętnie szafowali swoją mocą dla korzyści bliźnich. Być może wcześniej nie pragnął dzieci. A może po prostu dotąd nie potrafił jej zaufać.

Sama Fiametta nigdy nie napisała do brata, lecz mimochodem łowił od pątników wieści o Cigno Nero dal Valle delle Fiamme, Czarnym Łabędziu, jak ją nazywano z powodu jej kruczoczarnych włosów. Mężczyźni często mówili, że jest najpiękniejszą kobietą swoich czasów, lecz równie często krzywiono się na wspomnienie jej wyniosłości i dumy. Podobno nie opuszczała pałacowych komnat i rzadko, kto mógł się poszczycić, że zamienił z nią słowo na osobności. A teraz przybyła do klasztoru świętego Sirona.

Nie wiedzieć, czemu, myśl ta napełniła Nina niepokojem. Świat, który kiedyś porzucił – czy też raczej odebrano mu go wśród bólu i przerażenia – postanowił się o niego upomnieć. I nie umiał wykrzesać z siebie ni krzty radości.

– Opat kazał zapytać, czy mamy ją wpuścić.

Nino zmarszczył czoło. Do klasztoru świętego Sirona przybywali książęta i żebracy, minstrele i ladacznice, złoczyńcy i świątobliwi mnisi. Ale za pamięci Nina nadejście żadnego z nich nie napełniło opata takim niepokojem, aby zastanawiał się, czy nie odprawić go precz. Wedle zwyczaju starego jak klasztor każdy pielgrzym, zanim postawił stopę na moście, musiał otrzymać pozwolenie zwierzchnika zgromadzenia. Był to jednak tylko rytuał pochodzący z czasów, nim jeszcze przetrzebiono potomków demonów, którzy gnieździli się w wysokich górach i czasami zapędzali aż w tę okolicę. Obecnie nie traktowano go nazbyt dosłownie. Owszem, pątnicy prosili mnicha przy furcie po drugiej stronie przepaści o zgodę. Ale nikomu nie wzbraniano wejścia na most, a jedynym mytem były drobne kamyki rzucane przez przybywających w głąb szczeliny; powiadano, że pewnego dnia zapełnią ją całkowicie i będzie to znak ostatecznego wyzwolenia ludzi spod władzy demonów i czarnoksiężników.

– Święty Siro nikomu nie wzbraniał przystępu – rzekł wreszcie. -Zatem i nam nie godzi się postąpić inaczej. Choć opat nie bezpodstawnie się lęka, że trudno nam będzie wyżywić i pomieścić eskortę księżnej – dodał, bo wiedział, że chłopiec z pewnością pochwali się dzisiejszą misją przed innymi oblatami i chciał usprawiedliwić w jego oczach postępowanie opata, który wyrzekł się przywileju decyzji na rzecz jednego ze współbraci.

– Nie, mistrzu – wyjaśnił prostodusznie chłopiec, dla którego całe to wydarzenie było znacznie mniej zdumiewające niż dla dorosłych. – Księżna przybyła z jednym tylko pachołkiem i synem.


* * *

– Och, najdroższy! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – usłyszał od drzwi rozmównicy.

Być może sprawiło to jego kalectwo, a może odosobnienie klasztoru, przez większość roku odciętego przez śniegi od reszty świata, lecz nie miał doświadczenie z kobietami. Owszem, niektóre z nich, minstrelki, pątniczki, a nawet mniszki przybywały do klasztoru, by zobaczyć człowieka, którego na całym Półwyspie nazywano Harfą Najwyższego. Nie zaprzątały jednak jego uwagi. Były zaledwie głosami w ciemności, które pobrzmiewały w murach opactwa od późnej wiosny aż do pierwszych przymrozków.

Głos tej kobiety, głęboki i matowy, nie pasował do jego wspomnień. Poderwała się z ławy przy oknie, jej trzewiki zastukały niecierpliwie po kamiennych płytach, a w chwilę później owionął go zapach zetlałych róż i wanilii. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Przez moment przytrzymał ją w uścisku i odsunął. Była miękka, niewiarygodnie młoda i bardzo niebezpieczna – przybysz z nie-znanego, odległego świata, do którego od dawna przestał tęsknić. Wyciągnęła dłoń ku jego twarzy.

– Twoje oczy…

– Nie – odepchnął ją łagodnie. – Nie trzeba. Co cię sprowadza, pani?

Ze świstem wciągnęła powietrze i wyczuł, że ten oficjalny zwrot sprawił jej przykrość. Nie miał jej jednak nic do ofiarowania i nie mógł pozwolić, aby ta rozmowa zmieniła się w coś, czym nie była. Wiele lat wcześniej Igino bezpowrotnie odmienił los pewnej dziewczynki oraz pewnego chłopca, i – jakkolwiek nieszczęśliwie i niesprawiedliwie ułożyło się życie jego siostry – Nino nie pragnął odmiany własnego.

– Nie miałam, dokąd pójść. Igino próbował zabić mojego syna, a nikt inny nie zechce nas ochronić.

Właściwie powinien być jej wdzięczny, bo nie próbowała nawet udawać, że to jedynie spotkanie rodzeństwa, że sprowadziła ją troska o dawno nieoglądanego brata, ciekawość, czym też okazało się jego życie w tym miejscu, jakże odległym od baśniowej cytadeli, w której się urodzili. Fiametta przemierzyła długą drogę i u jej kresu nie zamierzała tracić czasu na zbyteczną łagodność ani też przepraszać za niepokój i zamęt, które podążały tuż za nią. Była jak ptak, który spada z wysokiego nieba i porywa owcę ze środka stada – równie drapieżna, równie zachłanna. Córka i żona czarodzieja. I matka, napomniał się w myślach. Jej syn miał dokładnie pięć lat i Nino wystarczająco dobrze pamiętał błyskotliwą inteligencję swojej siostry, by wiedzieć, że nieprzypadkowo sprowadziła go właśnie teraz.

– Tutaj również nie znajdziesz schronienia – powiedział łagodnie. – To klasztor, a mnisi rzadko bywają dobrymi wojownikami.

Roześmiała się, a potem zaczęła mówić – znów otwarcie, bez żadnych uników czy siostrzanych czułości, które mogłyby złagodzić jej słowa.

– Nie wiesz zbyt wiele o sprawach czarnoksiężników, bracie, i nie bez powodu utrzymywano cię w niewiedzy. Moc Igina się kurczy. Nie ma dość siły ani rozumu, by odnaleźć nowe demony. Z roku na rok coraz trudniej przychodzi mu zachowanie władzy. Przetrwał sześć najazdów, lecz zeszłego roku wrogowie pierwszy raz wdarli się do wnętrza doliny. Rozpaczliwie potrzebuje czegoś, co wzmocni jego siły, zanim inni magowie rozszarpią go wraz z Valle.

– Dlaczego więc przybywasz do mnie, skoro tak wielu innych czyha na jego zgubę? – zapytał i od razu wiedział, że popełnił błąd, bo właśnie tego pytania oczekiwała.

– Może nie powinnaś, pani. Jestem tylko mnichem.

Było to jednak tak, jakby gołymi rękoma usiłował powstrzymać lawinę, która ruszyła na długo przed tym, nim Fiametta stanęła z synem pod murami klasztoru.

– Bez względu, co ci uczyniono i w co nauczyłeś się wierzyć, nigdy nie będziesz tylko mnichem. – Pochyliła się ku niemu i znów czuł na ramieniu ciepło jej ciała. – Igino wciąż nie przestał się lękać twojego powrotu…

– Po co miałbym powrócić? – przerwał oschle, bo strach o życie syna nie usprawiedliwiał tego, co zamierzała zniweczyć, sprowadzając na drugą stronę Pilastri del Cielo wojnę i zniszczenie. – Oślepiono mnie. Choćbym istotnie spróbował wyrzec się całego mojego życia, ten jeden prosty fakt przekreśla wszystko, czego mógłbym dokonać na przeklętej ścieżce czarodziejów. Ślepiec nigdy nie opanuje arkanów magii.

– Lecz arkana magii mogą opanować ślepca.

Z wysiłkiem zdusił gniew. Nie miała prawa żądać podobnej rzeczy.

– Jeśli sądzisz, że zdołasz mnie do tego namówić, strach zaślepia cię bardziej niż mnie moje okaleczenie.

– Namówić?

Poderwała się i nerwowo zaczęła przechadzać po komnacie. Kiedy odezwała się na nowo, bez trudu wyobraził ją sobie na dworze księcia-maga, obcą, wyniosłą i pozbawioną wszelkiej litości.

– Głupcze, przybyłam cię ostrzec. Igino postępuje tuż za mną. Najdalej za parę dni przestąpi Pilastri del Cielo. Nie masz już odwrotu. Żadne z nas nie ma.

– Dlatego przybyłaś? Żeby pozbawić mnie wyboru?

– Tak sądzisz, bracie? – zadrwiła. – Czyż wy, mnisi, nie nauczacie, że wyboru nie można nikomu odebrać?

– Sądzę – podniósł się z ławy – że próbujesz mnie wykorzystać w walce, której nie rozumiem i nie chcę poznać. Co gorsza, chcesz zniszczyć miejsce, które cenię najbardziej na całej ziemi. Być może nie zdołam cię w tym powstrzymać. Nie oczekuj jednak, że będę ci w tym towarzyszył.

– Nie kłóćmy się. – Pochwyciła go za rękę. – Nie przywykłam błagać o pomoc i nie przychodzi mi to łatwo. Lecz spróbuj, chociaż mnie wysłuchać, a jeśli postanowisz pozostawić sprawy swojemu biegowi, nie będę cię winić. Podaruj mi tylko to popołudnie. Nie poproszę o nic więcej.

Nie znalazł w sobie dość siły, aby jej odmówić.

– Wysłucham cię. Ale nie łudź się. Nie mogę ofiarować ci nic ponad to.

Miała wiele rozwagi, musiał to przyznać. Ani jednym słowem nie zdradziła triumfu, lecz był ślepcem od bardzo dawna i nauczył się wyczuwać rzeczy niedostrzegalne dla innych.

– Nie wiesz, czym okazały się te wszystkie lata u boku Igina – powiedziała i nie umiał rozstrzygnąć, czy znużenie w jej głosie było jedynie udawane. – Nie zdołasz sobie nawet wyobrazić. Czasami wydawało mi się, że to tylko sen. Poruszałam się, jadłam, spałam, ale jakaś część mnie pozostawała uśpiona od tamtego dnia, kiedy nas rozłączono. Dopiero narodziny syna przebudziły mnie na nowo.

Domyślał się, że na dworze Igina nauczyła się grać na ludziach z taką samą biegłością, z jaką on ożywiał struny harfy. Mimo to wzruszyła go.

– Jak ma na imię?

– Senzio. – Po raz pierwszy usłyszał w jej głosie prawdziwy uśmiech, zaraz wszak sposępniała. – Musisz mnie dobrze zrozumieć, bracie. Być może nie dostrzegacie tego wysoko w górach, gdzie świat wydaje się niewzruszony i stały, ale czasy potężnych czarodziejów odchodzą w niepamięć. Wy, mnisi, przyłożyliście do tego ręki, podjudzając ludzi do wypędzania magów i niweczenia wszelkich wytworów magii. Jednak zagłada Principi dell'Arazzo stała się jedynie powodem nowego zamętu, bo na miejsce zgładzonego lwa wyrosło wiele tuzinów szakali, które zagryzają się w walce o byle ochłap. Z każdym rokiem jest coraz gorzej. Ludzie w dolinach zaczynają powoli tęsknić za czasami, kiedy na tronie Brionii zasiadał jeden władca, choćby najbardziej okrutny. Na zachodzie, po drugiej stronie morza, wzbiera nowy najazd Arimaspi, a tym razem na Półwyspie nie pozostał mag władny ich pokonać. Nie ma hord demonów, które staną pomiędzy nami i nieprzyjacielem. Nie ma…

– Najwyższy… – wtrącił.

– Nie mów mi o nim! – rzuciła z wściekłością. – Półwysep kona z pragnienia mocy, a wy odebraliście nam magię, nie dając niczego w zamian. Wasze modły nie są żadną ochroną. Wszyscy o tym wiedzą, odkąd demony zeszły z nieboskłonu, by świętować śmierć opatki z Brionii.

Zesztywniał, starając się nie dać po sobie poznać, jak wielki ból sprawiła mu ta wiadomość. Nigdy nie spotkał Luany, przeoryszy wielkiego klasztoru Brionii i dziewiczej narzeczonej ostatniego z Principi dell'Arazzo, przesyłał jej jednak przez posłańców pieśni i wiedział, że przyjmowała je łaskawie. Miał nadzieję, że czasami przywoływały na jej twarz uśmiech. W żaden inny sposób nie potrafił okazać podziwu kobiecie, która postanowiła zostać w miejscu grozy i rozjaśniać mrok, jaki ogarnął najpiękniejsze z miast magów.

– Więc opatka nie żyje?

– To nawet o tym nie słyszeliście w tej głuszy? – zakpiła, choć musiała rozumieć, że wieść potrzebuje czasu, by dotrzeć tak wysoko w góry. – Tydzień temu opatka wyzionęła ducha ku wielkiej radości szarych braciszków, zamierzali, bowiem ogłosić ją świętą. Ale żadne nabożne śpiewy nie odstraszyły ognistych demonów, które zleciały się z wysokiego nieba i obróciły w perzynę resztki Brionii. I nikt nie zdołał ich powstrzymać! – Suknia kobiety zaszeleściła, kiedy znów zaczęła gniewnie przechadzać się po komnacie. – Żaden z magów i hierofantów nie okazał się dość potężny, by je poskromić. Jak stadko dzieci zaryglowali się w swoich zamkach i wieżach, czekając, aż demony znikną z powierzchni ziemi.

– Igino…?

Nie pozwoliła mu dokończyć.

– Kiedy szarzy mnisi nie stali mu dłużej na przeszkodzie, Igino pognał jak szalony do Brionii, by wśród zgliszczy cytadeli szukać pozostałości po magii dawnych władców. Tylko, dlatego udało się nam umknąć. Ale teraz zapewne już powrócił, jak zwykle z pustymi rękami – prychnęła pogardliwie. – Biedak, nie umie pozbyć się złudzenia, że jeśli zagarnie dobra dawnych magów, ich moc przepłynie do niego jak strużki deszczu po kamieniu. W istocie jednak jest słaby jak strega i równie zabobonny. Jest ledwie…

– Jeżeli jest tak słaby, dlaczego przed nim uciekasz? – przerwał.

Żachnęła się.

– Nie powiedziałam, że jest słaby. Igino żeruje na sekretach starych mistrzów. Nawet demony mrozu, swoją najpotężniejszą broń, związał zaklęciami z księgi, którą znalazł w jakimś zapomnianym przez Pana i ludzi górskim klasztorze. Nie potrafił nic dodać od siebie, żadnej inkantacji, żadnej nowej mocy. I inni czarnoksiężnicy nie przewyższają go w tym względzie – dodała cierpko.

– Sama rzekłaś, pani, czas magii przemija bezpowrotnie. Trudno mi udawać, że jej żałuję.

Sądził, że ją rozgniewa. Pomylił się wszakże, kolejny raz podczas tej osobliwej rozmowy.

– Błądzisz, bracie – powiedziała ciepło. – Magia nie odchodzi, choć czasem zmienia kształt i barwę. Igino jednak nie rozumie jej natury, więc czepia się resztek i na oślep próbuje je kształtować. Teraz zapewne również zwlókł do Valle jakieś nadpalone manuskrypty, potrzaskane nagrobne płyty i ułamki rzeźb z portyków cytadeli. Ale nie ma kluczy do tajemnic panów Brionii. Poza jednym. Krwią mojego syna, która ma zwabić dla niego demony.

Nino, który został powołany do życia jedynie po to, aby odbudować nadwątlone siły ojca, potrząsnął w zdumieniu głową.

– Czyż każdy z książąt-magów nie przysięga w dniu swojej koronacji przed ołtarzem Najwyższego, że wyrzeknie się podobnego plugastwa?

– Rozbawił ją tylko.

– Nie bądź łatwowierny, bracie. Zmusiliście magów, aby się przed wami ukorzyli, a oni uczynią wiele, by w spokoju uprawiać swoje czary. Dlatego skwapliwie wysłuchają pobożnych nauk kaznodziejów i będą kamienować stregi w swoich posiadłościach. Naprawdę jednak jest jeszcze gorzej niż kiedyś. Odkąd zniknęli Principi dell'Arazzo, wszystko się przemieszało, sztuka czarnoksiężników i brudne sposoby wiedźm, zaklęcia, których obliczenie zajęło wiele lat, i czarna krew kogutów zarzynanych o północy pod cmentarnym murem. Igino chce pójść zaledwie o krok dalej. Wypije moc, a krwią przywoła demony, które niegdyś służyły książętom Brionii, licząc, że rozpoznają ich potomka. Czasami – dodała cicho – sądzę, że od początku tak to zaplanował. Nie pozwolił mi żyć ze względu na mnie samą. Liczyła się jedynie krew Principi dell'Arazzo.

Milczał, nie wiedząc zupełnie, co odpowiedzieć. Pomiędzy Fiamettą i nim rozciągała się niezmierzona przestrzeń trzydziestu lat i nie próbował nawet zgadywać, jak wiele zawiedzionych nadziei, zdrad i cierpienia kryło się za jej słowami. Nie umiał już sobie przypomnieć twarzy dziewczynki, która wyszła z nim z pałacu na zakurzony gościniec tamtego dnia, kiedy przyniesiono im wieść o śmierci ojca, i nie znał kobiety, którą stała się jego siostra. Rozumiał jedynie, że nie przybyła do klasztoru, aby się go poradzić. Nawet jako małe dziecko potrafiła przechytrzyć większość domowników i nie wątpił, że przez trzydzieści lat u boku maga jej plany stały się nieskończenie bardziej skomplikowane.

– Po co przybyłaś, Fiametto? – zapytał wreszcie wprost, pierwszy raz nazywając ją po imieniu. – Nie noszę oręża i nie zdołam cię obronić. Jestem tylko mnichem, któremu przed przeszło ćwierćwieczem wydarto oczy.

– Nigdy więcej tak nie mów! – Znów poczuł na ramionach jej szybkie, niecierpliwe dłonie. – Nieświadomość nie oznacza niemocy. Jesteś potomkiem Principi dell'Arazzo, a twoje hymny są pełne magii.


* * *

– Czy naprawdę wierzysz, że czarnoksiężnik pogwałci prawo azylu i przemocą wedrze się do klasztoru? – Opat oparł głowę na złożonych dłoniach.

Siedzieli w wirydarzu przy klasztornym murze. Wiatr poruszał pnączami róż i słodko pachniały zioła, nagrzane jesiennym słońcem. Nino czasami przychodził tu grać, choć niewiele miejsca pozostawiono dla pustej rozrywki. Każda piędź ziemi została mozolnie przyniesiona przez pielgrzymów z urodzajnych dolin i rozsypana na jałowych kamieniach, więc ogród był niewielki, lecz powiększał się z każdym rokiem i wszystkie grupy pątników miały w tym swój udział. Uprawiano tu głównie zioła do infirmerii i warzywa, ale Nino najbardziej cenił pojedynczy krzak róży: jej kwiatami w czas największych świąt przystrajano grób świętego Sirona.

– Wierzę, że moja siostra uczyni wszystko, aby go do tego zmusić – odparł Nino. – Być może nigdy nie powinienem jej pozwolić postawić stopy na Pilastri del Cielo.

– Nie ma przecież nikogo prócz ciebie – obruszył się opat. -Gdzie indziej mogłaby szukać obrony?

Nino odruchowo wyciągnął dłonie ku harfie i zaraz opuścił je bezradnie. Dźwięk instrumentu zwykle gasił jego niepokój, lecz po tym, czego się dowiedział od Fiametty, nie śmiał już grać. Jak niewiele słów, pomyślał ze smutkiem, wystarczy, by zwątpić w siebie.

– Ona nie szuka schronienia, ojcze. Nie umiem odróżnić, co w jej słowach jest prawdą, a co kłamstwem. Nie umiem też zgadnąć, co powiedziała Iginowi. Ale zastawiła tę pułapkę na nas obu i mag przybędzie.

Opat zdumiał się.

– Czyżbyś się jej lękał?

Nino potrząsnął głową. Spomiędzy wszystkich mnichów opat był mu najdroższy, ale nawet jemu nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego przybycie Fiametty napełniało go grozą.

– Ona nie jest bezbronna, ojcze, a jej nienawiść parzy jak ogień. Starszy mnich poruszył się niespokojnie.

– Co ci powiedziała?

Zacisnął wargi. Ta część była najtrudniejsza.

– Nino – napomniał go łagodnie opat – nie możesz tego zataić.

Ślepiec milczał przez chwilę, wodząc długimi palcami po porę czy ławki.

– Mówiła, że muzyka jest jedynie ujściem, jakie znalazła sobie magia płynąca w moich żyłach – wyznał cicho, a każde słowo sprawiało ból. – Próbowała mnie skłonić, abym wezwał demony i stanął do walki z Iginem. Przywiozła księgę, wykradzioną z komnat męża, w której mag zapisywał moje hymny, usiłując rozwikłać ich tajemnicę. Wszystko tam jest – rytm, kadencje, słowa i melodia – ale ani Igino, ani żaden z wezwanych przez niego hierofantów czy minstreli nie potrafił odczytać ich właściwie, wystarczy, bowiem zmienić jedną nutę lub pojedynczy akcent, aby zaklęcie straciło swoją moc. – Nerwowo przełknął ślinę. – Fiametta chce, żebym zagrał i zaśpiewał, kiedy Igino przybędzie upomnieć się o jej syna. Powiada, że jeśli się nie omyliła, spełnię dobry uczynek, ocalając dziecko przed zagładą. Jeśli zaś się omyliła, moja wiara winna być wystarczająco silna, by przetrwać tę próbę.

Stary mnich wpatrywał się w niego z natężeniem. Twarz Nina była szczupła, przecięta czarną smugą opaski na oczach i zupełnie nieruchoma – współbracia zżymali się często, że nie potrafią nic z niej wyczytać. Opat zastanawiał się czasami, czy to skutek ślepoty, czy też dziedzictwo magów, którzy pieczołowicie skrywali swoje myśli. Inni mnisi nie mieli podobnych wątpliwości. Dawno temu, zanim jeszcze pieśni Nina rozsławiły ich klasztor, nazywali go za plecami odmieńcem, pomiotem czarnoksiężnika, który powinien zostać wypędzony na pustkowie, by nie kalał świętego miejsca. Potem niechęć ustąpiła nieco, lecz opat wyczuwał, że Nino nie należy naprawdę do wspólnoty, tylko zatrzymał się gdzieś na jej skraju, odpychany przez lęki współbraci i własną obcość. Równie dobrze mógłby mieszkać w jednej z grot dawnych pustelników – i zapewne byłby tam szczęśliwszy.

– A ty, czego chcesz? – zapytał z westchnieniem.

– Boję się – przyznał Nino, ponieważ nastał zły czas, by skrywać prawdę albo choćby jej część. – Przez te wszystkie lata byłem jedynie szarym mnichem, który wyrzekł się wszelkiej magii, uboższym nawet od innych, bo pozbawionym oczu. Nigdy dotąd nie rozmyślałem wiele o Valle delle Fiamme ani o dziedzictwie Soave di Castello Scarlatto. Teraz zaś nie umiem wyrzucić ich z pamięci.

Zapachniało lawendą. Opat bezwiednie miął w palcach gałązkę obsypaną drobnymi, fioletowymi kwiatami.

– Co pamiętasz?

Nino potarł skronie.

– Niewiele. Zaledwie kilka obrazów, strzępy rozmów. Nie zgaduję nawet, które z nich są prawdziwe.

Urwał i przez długą chwilę milczeli obaj, wsłuchując się w klasztorną ciszę i przeszłość.

– Kiedy przyprowadzono cię tutaj – stary mnich uśmiechnął się do siebie – byłeś milczącym, poważnym chłopczykiem. Chodziłeś po wirydarzu, w skupieniu dotykając liści na krzewach, kamieni obrębiających grządki, świeżych szczepów drzew. Opat posłał mnie, żebym zaprowadził cię do refektarza i nakarmił. Nie wiedziałem, jak postępować z synem księcia-maga, przykucnąłem, więc i zapytałem, czy zechcesz z nami zostać. Zastanawiałeś się chwilę, z powagą zdumiewającą u tak małego dziecka, a potem skinąłeś głową. Powierzono cię mojej opiece zapewne dlatego, że byłem zbyt prostoduszny, by rozumieć, kim naprawdę jesteś.

Nino po omacku odszukał dłoń starca i uścisnął ją nieznacznie.

– Wszystkiego, co umiem, nauczyłem się od ciebie, mistrzu.

– Nie, nie wszystkiego. Twoje hymny pochodzą tylko od ciebie.

– Aż do dzisiaj przywykłem w to wierzyć.

– Zastanawiałeś się kiedyś, dlaczego ty jeden spośród braci nigdy nie wyruszyłeś w dół, w doliny?

– Ponieważ jestem ślepcem.

Starzec potrząsnął głową.

– Bądź uczciwy, synu.

– Ponieważ jestem synem Soave di Castello Scarlatto i obiecaliście Iginowi, że nigdy nie opuszczę tych murów?

– Nawet on nie próbowałby cię zabić po tym, jak minstrele roznieśli twoje pieśni po całym Półwyspie. Nie, obawialiśmy się czegoś innego. Pamiętam, jak poprzedni opat wezwał mnie do siebie, kiedy u grobu świętego Sirona odśpiewano pierwszy z twoich hymnów. Był strapiony, choć powinien się raczej radować, jako że tamtego dnia trzej błagalnicy odeszli z klasztoru uzdrowieni za łaską naszego patrona. Wiem, że ta muzyka jest piękna, powiedział mi, niebosiężna jak modlitwa i skłania ludzi ku Panu. Jednak napełnia mnie niepokojem…

Nie zamierzał wyjawić Ninowi, z jakim przerażeniem stary opat przyjął wieść o przybyciu syna czarnoksiężnika, który miał na zawsze pozostać w ich klasztorze. Zrazu mnich zamierzał odesłać chłopca precz, choć rodowa włość Igina rozciągała się zaledwie kilka dni drogi od opactwa i znał złą sławę maga. Powstrzymał go stary żołnierz, który przewodził eskorcie chłopczyka – pośrodku klasztornej kaplicy wykrzyczał zwierzchnikowi zgromadzenia w twarz, że w razie odmowy ma rzucić dziecko do rozpadliny pod Pilastri del Cielo, a wówczas przeklnie mnichów, aby nigdy nie zaznali spokoju, bo sprzeniewierzyli się miłosierdziu świętego Sirona.

Opat nie mógł, więc odmówić, lecz uczynił to niechętnie i z ciężkim sercem. Przywędrował na Guglia dei Fulmini z południa, z okolic Brionii, ziemi słynącej z czarów nieznanych na odległej, ubogiej północy. Pomimo upadku Principi dell'Arazzo magowie wciąż panowali tam nad miastami i na niebie nieraz oglądano widmowe kształty demonów. Tam też szarzy bracia, prześladowani przez czarnoksiężników i wypędzani ze swoich siedzib, jako pierwsi zaczęli nawoływać do wyrzeczenia się wszelkiej magii. Klasztory kolejno buntowały się przeciwko swoim książętom. Mnisi nie chcieli dłużej trawić czasu na żmudnych obliczeniach trajektorii demonów ani badać kolejnych sfer nieba. Palono kodeksy pełne starożytnych zaklęć, atlasy nieba i katalogi demonów, z dawien dawna przechowywane w klasztornych bibliotekach.

Magowie odpłacali za bunt z niezrównanym okrucieństwem, pustosząc starożytne monastery i wydając ich mieszkańców na pastwę demonów. Z takiego spalonego klasztoru pochodził właśnie opat, który cudem tylko wymknął się furii sług czarnoksiężników i zdołał uciec na północ. Nawet z wyłupionymi oczami syn Soave di Castello Scarlatto był dla niego wcieloną grozą, nieustającym zagrożeniem przybytku, w którym znalazł schronienie.

Najwięcej przychylności okazał dziecku stary lutnik, który był odźwiernym na moście, i od niego Nino dostał kiedyś harfę. A potem, ku przerażeniu starego opata, chłopiec skomponował pierwszy ze swych hymnów i klasztor świętego Sirona zmienił się bezpowrotnie.

– Nigdy mi o tym nie mówiłeś, ojcze – odezwał się z cicha Nino.

– Odparłem mu wówczas, że prawdziwe piękno często wzbudza strach, ja zaś nie wyczuwam w twojej muzyce zła, lepiej, więc obrócić ją na wspólny pożytek niż zniszczyć i skazać na zapomnienie. Opat zgodził się ze mną, do końca jednak nie przestał się lękać twoich pieśni. Poradził nam również, byś nigdy nie schodził w doliny. Tutaj, bowiem, jak rzekł, moc świętego Sirona ochroni cię przed złem demonów i złem ludzi, ale z dala od Pilastri del Cielo łatwo staniesz się ich łupem. Jego następcy, ja także, skwapliwie usłuchali tego ostrzeżenia.

Nino był zbyt zdumiony, by poczuć żal lub gniew.

– Baliście się mojej muzyki?

Starzec zawahał się.

– Były znaki – rzekł powoli. – Wydarzenia, których nie można wytłumaczyć rozumem. Okrutnicy nawracali się, słysząc dźwięk twojej harfy, minstrele, wcześniej oddani błahostkom i dworskiej rozpuście, przywdziewali zgrzebne zakonne szaty, aby odtąd ku chwale Pańskiej roznosić po Półwyspie twoją muzykę. Chorzy doznawali uzdrowień u grobu świętego Sirona, kiedy podczas nabożeństwa śpiewano twoje hymny. Obłąkani, wypowiadając słowa twoich pieśni, w jednej chwili wyzwalali się spod mocy demonów.

– Przecież to były cuda! Nie przypisujcie mi mocy, której nie posiadam.

– Owszem, to były cuda – głos opata nieoczekiwanie nabrał surowości. – Jak mamy jednak zgadnąć, skąd pochodzi moc w świecie, gdzie demony chadzają wolno pomiędzy ludźmi ku uciesze czarnoksiężników?

– Czy naprawdę… czy wierzycie, że moje hymny…? – Nic więcej nie zdołał powiedzieć.

– Nie, synu. – Starzec potrząsnął głową. – Wiara jest cienką linią, poza którą są tylko ciemność i demony, a twoja wiara jest mocna i strzelista jak Pilastri del Cielo. Dopóki wierzysz.

Nim odszedł, nakreślił na czole ślepca znak błogosławieństwa, ale pierwszy raz w życiu nie napełniło to Nina spokojem.


* * *

Następnego ranka, tuż po porannych modłach, przyniesiono wieść, że na skraju Pilastri del Cielo stoi czarnoksiężnik i chce mówić z synem Soave. Ten sam oblat, co wczoraj, przyszedł z nią do celi Nina.

– Opat pozostawił twojej woli, panie, czy zechcesz mu wyjść naprzeciw.

Tak szybko, pomyślał Nino, choć Fiametta ostrzegała go wczoraj i sam powinien przecież wiedzieć, jak niewiele rzeczy jest niedostępnych dla czarodziejów.

– Nie sądzę, abym naprawdę miał wybór.

– Zaprowadzę cię, panie – rzekł chłopiec, kiedy Nino sięgnął po laskę.

– Nie lękasz się?

Wiedział, jak bardzo pasterze obawiają się magów z odległych miast.

– Lękam się, panie – odparło poważnie dziecko. – Nie godzi się jednak, abyś stanął przed nim sam i bezbronny, bo nie dostrzeżesz w porę, co zamierza uczynić.

Nino zmieszał się. Niczym sobie nie zasłużył na takie przywiązanie.

– Widziałeś go już?

– Spojrzałem przez uchyloną furtę. Stał po drugiej stronie Pilastri del Cielo i z daleka dojrzałem tylko siny płaszcz. Ale chłopcy mówili, że czarownik jest z wyglądu młodszy od ich ojców, chociaż chodzi po ziemi już ponad sto lat. Czy to możliwe, panie – dodał z niepokojem – żeby człowiek żył tak długo i nie starzał się?

Musiał się uśmiechnąć. Do niedawna dla tego malca największym bogactwem było kilka miedziaków, które oglądał na jarmarku w dolinie, a największym skarbem – kolorowe, wygładzone przez wodę kamyki z dna potoku.

– Niemal wszystko jest możliwe dla magów, chłopcze, lecz płacą za to straszliwą cenę. Podaj mi płaszcz.

Szli przez klasztorny dziedziniec, dziecko i ślepiec, a głosy mnichów, wymieniających z nimi pozdrowienia, były pełne trwogi. Nigdzie nie słyszał Fiametty, może jeszcze nie wstała. Opat nie odprawił jej zeszłej nocy – od najbliższej wioski dzieliło klasztor pół dnia drogi, zbyt wiele dla zdrożonej kobiety z maleńkim synkiem. Naszykowano jej komnatę w domku dla pielgrzymów, z dala od mnichów, ale wieść o nadzwyczajnym gościu rozeszła się szeroko po klasztorze i Nino miał wrażenie, że współbracia winią go za niebezpieczeństwo, które ściągnęła na przybytek jego siostra.

Poczuł niedorzeczną ulgę, kiedy minął furtę opactwa i wkroczył na most. Stukot jego sandałów zdawał się rozlegać nieskończonym echem, odbijać od skał i zwielokrotniony powracać ku niemu. Mały oblat oddychał nierówno, lecz nie wypuszczał dłoni Nina. Mnich nie potrzebował właściwie pomocy, przemierzył tę drogę tak wiele razy, że znał każdy krok i każdą nierówność skały. Jednak tego dnia bardziej niż kiedykolwiek odczuwał swoją ułomność i był wdzięczny za cichą obecność przewodnika.

Nagle dobiegł go jakiś dźwięk – ulotny, niemal niesłyszalny szelest szat. Zatrzymał się.

– Przyszedłem po moją własność – przemówił Igino di Valle delia Fredezza. – Oddaj mi żonę i syna.

– Nie należą do mnie.

– Nie staniesz mi, więc na przeszkodzie?

– Powiedziałem jedynie, że nie mogę oddać czegoś, co do mnie nie należy.

Igino zaśmiał się.

– Odpraw chłopca, jeśli nie chcesz, abym go musiał zabić. To, z czym przychodzę, nie jest przeznaczone dla jego uszu.

Nino przykucnął i oparł dłonie na ramionach dziecka. Tertio stał lekko wychylony wprzód, a jego mięśnie były naprężone jak postronki i mnich umiał sobie wyobrazić spojrzenie, jakim mierzy maga. Górale często grzeszyli zbytnią zaciekłością i nie zmieniało się to, nawet, jeśli przywdziali zakonne szaty. Jednak walka z prawdziwym czarodziejem była czymś nieskończenie odległym od potyczek na drągi przy brodzie albo na skraju targowiska.

– Odejdź teraz – poprosił. – Twoje życie jest dla niego tanie jak źdźbło trawy. Idź! – popchnął ociągającego się chłopca z powrotem ku klasztorowi.

Mag odczekał, aż malec zejdzie z mostu, po czym przysunął się bliżej do mnicha.

– Fiametta przekonała cię o mojej niegodziwości? Opowiedziała, jak nastawałem na życie jej i naszego cennego syna, aż wreszcie musiała wyrwać się spod mojej tyranii?

Nino milczał, usiłując wydobyć z pamięci jakieś odległe wspomnienie tego głosu. Na darmo.

– Zapewne okazała się wymowna – ciągnął mag lekkim tonem. – Sam wiem, jak potrafi być przekonująca, a odkąd ją uwięziłem zeszłej jesieni, miała dość czasu, aby przygotować tę historię.

Siostra nie wspomniała mu o uwięzieniu. Właściwie, zdał sobie sprawę, nie powiedziała mu zbyt wiele, a każde słowo zostało zawczasu wyważone i przygotowane jak strzała w kołczanie, czekająca, aby w odpowiednim momencie wystrzelić ją w powietrze.

– Dlaczego ją uwięziłeś?

– Nie z powodu urody, chociaż przyznaję, że jest piękną kobietą i często wystawiała mnie na pokusy zazdrości. Nie sądzę jednak, aby ciekawiły cię dworskie plotki, mnichu.

Nino nic nie odpowiedział. Czekał.

– Nie masz wielu powodów, aby mnie kochać – Igino odezwał się ponownie, zupełnie innym głosem. – Tym razem jednak przybywam w dobrej wierze i nie ze swojego zamysłu, wysłuchaj, więc prawdy, zanim ta kobieta przywiedzie cię do zguby.

– Po to przyszedłem.

– Jakże szlachetnie – zakpił. – Widzisz, mnichu, na początku twoja siostra nienawidziła mnie z twojego powodu i dlatego, że ją oszukałem. Potem jednak jej nienawiść nie potrzebowała już przyczyn, syciła się samą sobą i nie było żadnej plugawości, przed którą się cofnęła. Ponieważ Fiametta wiedziała, że pragnę syna, jednym ze swych kochanków uczyniła mojego niewolnika, pomiot demonów, psiogłowca z rodu Cynocefalitów. Nie powiodło się jej, pozostała jałowa, zatem zwróciła się do innych magów i usiłowała ich przeciwko mnie podjudzić. Kiedy znów poniosła klęskę, sprowadziła na dwór stregę aby mnie otruć magicznym naparem. Jej pomysłowość była zdumiewająca – w jego słowach pobrzmiewał podziw. – Całymi latami prowadziliśmy grę, której nie jesteś w stanie ogarnąć, coraz bardziej przywiązując się do siebie nawzajem nicią kłamstw, zdrad i podstępów. Czy jesteś zgorszony, mnichu?

– Nie. Raczej zasmucony.

Mag nie zwrócił na niego uwagi.

– Fiametta była zachwycająca. Krążyliśmy wokół siebie w śmiertelnym tańcu jak dwa skorpiony na pustynnym piasku, aż wreszcie zdołałem uczynić ją brzemienną. Jakąż wściekłością wybuchła! Ale nie potrafiła pozbyć się dziecka i w stosownym czasie powiła chłopca. Mojego syna i dziedzica, w którego żyłach tętniła błękitna magia. Rósł, a Fiametta nie dbała o niego bardziej niż o parszywego kociaka, póki nie przyszło jej do głowy, aby go wykorzystać. W tajemnicy wezwała maga, plugawego odszczepieńca, który wiódł życie na jałowej ziemi na skraju morza. Nie był wiele sprawniejszy od wiejskiej stregi, lecz udało mu się dokonać jednej rzeczy. Przywołał demona, nie jakiegoś dumnego ducha z najwyższych sfer nieba, ale wynędzniałą salamandrę, która kiedyś służyła na dworze maga, a po jego śmierci nie zdołała się już w pełni uwolnić spod żywiołu ognia i ulecieć ponad księżyc. Spętał ją, choć nie bez trudu, a kiedy to się stało, Fiametta zwabiła do swoich komnat mojego syna i poprzez magię krwi spletli go z demonem.

– Nie wierzę ci – powiedział powoli Nino. – Żadna matka nie uczyniłaby czegoś podobnego swemu dziecku.

Zaraz jednak zdał sobie sprawę, jak ułomne jest jego wyobrażenie o kobietach. Do klasztoru świętego Sirona przybywało wiele matek. Mozolnie wspinały się na górę, niektóre na kolanach, niosąc w ramionach czy na plecach kalekie lub chore dzieci, z nadzieją, że święty Siro wybłaga dla nich uzdrowienie. Ale jeszcze więcej matek pozostawało w dolinach i Nino nigdy nie wejrzał w serce żadnej z nich.

– Fiametta nie jest żoną rybaka, która z oseskiem przy piersi patroszy ryby w przystani i rozwiesza sieci. Nie chciała tego dziecka, gdy zaś przyszło na świat, postanowiła wykorzystać je, by zranić mnie jak najdotkliwiej.

– To tylko dziecko.

Wczoraj Fiametta przyprowadziła na chwilę syna do jego celi.

Chłopczyk tulił się do niej i popłakiwał, przestraszony nowym miejscem i natłokiem nieznanych mężczyzn.

– Jesteś ślepy, mnichu! – wykrzyknął z wściekłością mag. – Nie widzisz jego włosów, które w ciemności żarzą się czerwoną poświatą, ani oczu, kiedy znienacka rozbłyskają jak dwa gorejące węgle.

A wiesz, co jest najgorsze? Gdzieś w głębi potwora mój syn jest zupełnie sam i krzyczy w ciemności z przerażenia, a ja nie mogę go dosięgnąć. Obróciła przeciwko mnie starą groźbę, którą przed trzydziestu laty skłoniłem ją do posłuszeństwa. Sądziłem, że chce mnie zmusić do zabicia własnego dziecka. Ale nie! – Zaniósł się przenikliwym chichotem. – Kiedy uciekła, zrozumiałem, że jej niegodziwość jest jeszcze większa.

– Uciekła, aby go ratować.

Igino prychnął z pogardą.

– Oprzytomniej, mnichu! Jest mnóstwo lepszych miejsc, bardziej niedostępnych i otoczonych potężniejszymi murami niż ten klasztor. Jest też na Półwyspie wielu książąt, którzy z chęcią udzieliliby schronienia mojej żonie, choćby po to, aby mnie rozwścieczyć. Fiametta wybrała jednak Guglia dei Fulmini i przyznasz, że nie z siostrzanej miłości przypomniała sobie o bracie, którego wcześniej nie chciała znać.

Zakłuło go w piersi. Wczoraj nie spytał nawet, dlaczego przez tyle lat siostra nie wysłała mu choćby jednego listu. Zanadto lękał się odpowiedzi.

– Sam jej wzbraniałeś pisać.

– Owszem, z początku, kiedy jeszcze wierzyłem, że można ją obłaskawić, ale po trzydziestu latach zaiste nie miałem się już, czego lękać. Zapomniała o tobie. Zapomniała o wszystkim, oprócz swojej nienawiści.

Przez chwilę Ninowi wydawało się, że przypomina sobie młodzieńczą twarz Fiametty, kiedy siedzi na podeście kolumny, puszcza bańki mydlane i śmieje się, patrząc, jak wirują w powietrzu. Zaraz jednak rozmyła się i znikła, pozostawiając pod powiekami ostre smugi światła. Wzdrygnął się.

– Jest taka, jaką ją uczyniłeś.

Mag zamilkł.

– Być może masz rację – przyznał. – Ale kluczem do tej historii jest coś innego. Księga.

Fiametta przekonywała go, że mag, wzburzony zniknięciem syna i żony, nie odkryje kradzieży kodeksu.

– Widzę, że opowiedziała ci o niej – rzekł czarnoksiężnik. – Nie przecz nawet, nie przywykłeś kłamać, mnichu. Czy wiesz również, co jest w środku?

– Ty mi powiedz.

– Czemuż nie? Fiametta wykradła mi najcenniejszą księgę z moich zbiorów, spis zaklęć tak potężnych, że mogą zetrzeć z powierzchni ziemi całe miasta.

– Twoich zaklęć?

Igino znowu wybuchł piskliwym śmiechem.

– Wyjawiła ci, więc także moją małą słabość. Tak, mnichu, nie dorównuję może mocą Duiliowi, Severowi ani innym dawnym mistrzom, ale przez te wszystkie lata zdołałem utrzymać Valle della Fredezza i tron twojego ojca. A za pomocą tego kodeksu poważę się na coś więcej i Półwysep znów stanie się jednością.

– Poprzez magię?

– Och, wiem, że wy, mnisi, nie będziecie dla mnie zachętą. Ale nadciągają Arimaspi i Półwysep bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje obrony. Ja zaś potrzebuję kodeksu, w którym zapisano legendarne zaklęcia Principi dell'Arazzo. Oddasz mi go?

– Fiametta powiedziała mi coś innego.

– Nie wątpię – odparł szyderczo Igino. – Zastanawiam się jednak, czy objaśniła ci, po co potrzebuje twojej pomocy. Widzisz, mnichu – podjął, kiedy Nino nie odpowiadał – moja droga żona nie potrafi odczytać zaklęć, a jej kochanek mag nie miał dość mocy, aby choćby spróbować stawić czoło przywołanym demonom. Fiametta potrzebuje, więc kogoś innego – ślepej mocy, która pozwoli jej zapanować nad duchem i zmieść mnie z powierzchni ziemi. Dlatego przybyła do ciebie.

– Skąd wiesz?

– Ostatniej nocy przed ucieczką zasztyletowała kochanka, ale maga nawet stalą niełatwo śmiertelnie naznaczyć. Zanim zdechł, przekazał mi ostrzeżenie. Fiametta wykorzysta cię, a potem zabije jak tamtego nieszczęśnika.

Nagle zachciało mu się śmiać. Czarnoksiężnik, który przed trzydziestu laty pozbawił go oczu i całej przyszłości, która była z nimi związana, przestrzegał go teraz przed siostrą.

– Opamiętaj się, magu – rzekł cicho, starając się zdusić histeryczny śmiech, który narastał w jego krtani. – Za kogo mnie masz, jeśli sądzisz, że teraz uwierzę w twoje przestrogi?

– Wciąż nie rozumiesz! – wykrzyknął Igino. – Zaklęcia mają formę pieśni i ja sam wciąż nie potrafię ich rozwikłać. Ty zaś masz wszystko, co potrzebne, wiedzę i moc, która płynie w twoich żyłach.

– Prócz oczu.

– Te zastąpi ci demon. Nasz syn. Nino zacisnął palce na lasce.

– Przechodząc przez ten most, wyrzekamy się wszelkiej magii.

– Taki jesteś siebie pewien, mnichu? – Igino prychnął. – Niewiele wiesz o naturze magii. Jeśli raz jeden zaczniesz przywoływać demona, zaklęcie zawładnie tobą i uniesie jak zawierucha. Dlatego odesłałem cię aż za Pilastri del Cielo, gdzie nie dopuszcza się czarodziejów i gdzie nie będziesz wystawiany na pokusy. Ale kiedy usłyszałem twoje pieśni, zrozumiałem, że każda kropla twojej krwi rozpaczliwie domaga się magii.

– Zwodzisz mnie. Sławię Pana, najlepiej jak potrafię, i nie dbam o przeklęte sprawy czarodziejów.

Igino zaniósł się chichotem, który pod koniec przeszedł w nieznaczny, zdławiony skrzek. Nino zmarszczył brwi. Za sprawą swojej ślepoty niewiele czasu spędzał w infirmerii i nie pomagał braciom w opiece nad pielgrzymami. Potrafił jednak rozpoznać niemoc. Czarnoksiężnika, który niegdyś pokonał jego ojca, skrycie toczyła choroba, co było widomym znakiem jego gasnącej mocy. Magowie w pełni sił nie zwykli zapadać na zdrowiu.

– Najwyraźniej jesteś, więc nie tylko ślepy, ale i głuchy – zadrwił Igino. – A może po prostu nie chcesz słyszeć ani pamiętać. Ale prawda jest taka, że w każdą pieśń, w każdy hymn, wplatasz zwichrowane zaklęcia i strzępy inkantacji, którymi niegdyś twój ojciec przywoływał demony

– Kłamiesz.

– Po co miałbym to robić? Żeby pognębić ślepego głupca z klasztoru na końcu świata? Nie przeceniaj się, mnichu. Gdybyś potrafił odczytać księgi swego ojca, może zostałbyś prawdziwym czarnoksiężnikiem, godnym Principi dell'Arazzo. Ale tak jesteś jak szczenię, które przyzywa matkę, naśladując jej głos. Choć nie wiem, czy Soave uradowałby się, słysząc strzępy swych zaklęć w kościelnych pieśniach. Właściwie – zachichotał – to nawet zabawne, ci biedni prostacy, którzy myślą, że sławią Pana, naprawdę zaś pośrodku jego świątyń nadaremnie przywołują demony.

– Kłamiesz – powtórzył Nino. – Jak rozpoznajesz zaklęcia mojego ojca, skoro nie potrafisz odczytać jego ksiąg?

– Soave nie krył się nadmiernie ze swoją sztuką, ufając, że nikt nie zdoła skopiować jego zaklęć. I miał w tym niemało racji, bo czarnoksiężnicy z rzadka gustują w tym rodzaju magii. W każdym razie umiem rozpoznać jego inkantacje. Te same, które od lat bezwiednie usiłujesz odtwarzać, układając pieśni o melodiach tak łudząco podobnych do zaklęć, że trzeba wprawnego ucha, aby rozpoznać różnicę. Ale wystarczy jedno prawdziwe zaklęcie, a magia cię pochłonie. Zastanawiam się… – zawiesił głos – czy nie tego właśnie pragnie Fiametta.

– Nie ma powodów, aby życzyć mi zagłady.

– Jesteś pewien? – odparł szyderczo Igino. – Przecież nie wróciłeś po nią, by uwolnić ją spod władzy złego czarnoksiężnika, i nie odebrałeś zagrabionego dziedzictwa, choć błękitna magia śpiewa w każdej twojej pieśni. Nie, Fiametta ma dość powodów, aby cię wykorzystać i zniszczyć. Dam ci czas do jutra. Przemyśl to sobie dokładnie i zdecyduj, czy oddasz mi kodeks i odprawisz Fiamettę, czy też narazisz swoją duszę na zgubę. Jeśli wybierzesz właściwie, odejdę, ty zaś będziesz dalej wplatać w pieśni swoje zwichrowane zaklęcia. Jeśli zaś nie… Tak czy inaczej Pilastri del Cielo ulegną zagładzie.


* * *

– Jak mogłeś się z nim spotkać?! – Młoda kobieta jak burza wpadła do celi. Jej syn dreptał za nią na krótkich nóżkach: Nino wyraźnie słyszał drobny tupot jego bucików. – Naraziłeś nas wszystkich na wielkie niebezpieczeństwo.

– Wróciłem jednak szczęśliwie – odrzekł spokojnie. – Witaj, pani.

Bez zaproszenia opadła na jego łóżko. Oddychała ciężko, najwyraźniej biegła całą drogę, a spod zapachu pachnideł przebijała ostra woń bielidła do twarzy: widocznie dzisiaj miała więcej czasu i pragnęła wyglądać jak wielka pani, którą w istocie była. Przypomniał sobie, że nie, kto inny, jak właśnie Fiametta wprowadziła tę dziwną modę, ganioną przez kaznodziejów jak Półwysep długi i szeroki. Małżonki i córki magów nie ukazywały się już światu z obliczem, którym obdarował je Najwyższy, lecz powlekały je szczelnie warstwą białej farbki, na którą pracowicie nakładano kolejne barwy, drobinki złota i sproszkowane szlachetne kamienie, aż ich twarze stawały się podobne do kunsztownych malowideł -i równie nieruchome. Kobiety czarodziejów z rzadka miały okazję swobodnie przemówić pomiędzy ludźmi: na dworach nazbyt dobrze pamiętano przeklętą Sirocco, która jawnie pokazała, jaką zdradę i jad może skrywać język kobiety. Dlatego każdy kolor i każdy motyw na twarzach szlachetnych pań miał swoje znaczenie. Pozbawione słów i pieśni, okazywały smutek czy radość poprzez kombinację barwnych wzorów. Pomimo wszelkich przestróg kaznodziejów, Nino nie potrafił ich winić.

– Wysłuchałeś go – zgadła, wyrywając go z zadumy. – Powinnam była wiedzieć, że nie znajdziesz dość sił, aby się mu oprzeć. Nino, język czarnoksiężnika jest rozdwojony jak język żmii i równie jadowity. Igino zrobi wszystko, aby cię zwieść…

– Jak miałbym ci pomóc? – przerwał. – Nie potrafię odczytać znaków czarodziejów.

– Mój syn pobierał nauki – rzekła bez tchu. – Będzie twoimi oczami.

Milczał. Nie zamierzał przyznać, że nie potrzebował żadnej j pomocy. Pamiętał każdą z pieśni, które napisał przez ostatnich dwadzieścia lat. Każdy dźwięk, słowo, rytm były nieustannie przy nim. Muzyka otaczała go, kiedy leżał w ciemności celi i własnej śle-poty, myśląc o zimowych gwiazdach, co świeciły nad klasztorem, i porannej zorzy, której nigdy nie zobaczy. Nie rozpaczał nad tym. W pieśniach istniały wszystkie miejsca i wszystkie barwy, które mu odebrano. Nie potrzebował więcej.

W oddali rozległ się mały dzwon wzywający mnichów na wieczerzę.

– Tylko ten jeden raz, braciszku – poprosiła. – Przecież mnisi śpiewają twoje pieśni w każdej świątyni Półwyspu i nie ma w tym nic zdrożnego. Zaśpiewaj dla mnie, a nie zażądam już nic więcej.

Dzisiaj nie była równie pewna jak wczoraj, znikła buta i szyderstwo, z jakim wypominała mu niewiedzę. Być może nie wierzyła, że czarnoksiężnik przybędzie tuż za nią.

Odwrócił się do niej, rozpaczliwie pragnąc zajrzeć jej w twarz.

– Czy ty mnie nienawidzisz, Fiametto? – zapytał cicho.

– Jak możesz pytać? Jesteś moim bratem.

Odpowiedź była jednak zbyt szybka i zgadł od razu, że oczekiwała tego pytania. Jakby wyczuwając jego namysł, Fiametta przygarnęła mocniej synka. Chłopczyk ssał kciuk i w celi raz po raz odzywało się mokre ciamkanie. Być może w naturze matki jest, pomyślał Nino, że poświęci wszystko i dopuści się każdej zbrodni dla ocalenia dziecka.

Wyciągnął dłoń, aby pogładzić chłopca po głowie, i przez moment poczuł pod palcami ciepłą miękkość jego dziecięcych loków. Senzio wzdrygnął się jednak i natychmiast odsunął.

– Lęka się obcych – wyjaśniła Fiametta. – Igino nie pozwalał mu opuszczać komnat, a sam wiesz dobrze, jak zazdrośnie czarnoksiężnicy strzegą swoich synów.

Milczał, starając się zapanować nad strachem i rozterką.

– Nie ma więcej lat, niż ty miałeś – głos kobiety był cichy jak tchnienie – tamtego dnia, kiedy Igino wyrwał ci oczy. Jemu chce zabrać jeszcze więcej: życie, duszę i całą przyszłość na tym i drugim ze światów. Pomóż nam. Nikt inny tego nie zrobi.

Każde jej słowo sprawiało ból.

– Pójdę do kaplicy – powiedział – i będę się modlił, aby Pan podpowiedział mi jakiś sposób. Czy zechcesz mi towarzyszyć wraz z synem?

Mlaskanie umilkło. Ninowi wydało się, że chłopiec cofnął się jeszcze bardziej, dotknął plecami ściany. Od razu przypomniało mu się, że żaden demon z własnej woli nie stanie na poświęconej ziemi, jeśliby zaś próbował, stopi się i spłonie we własnym ogniu, jak stało się z przeklętymi duchami, które ścigały Luanę, opatkę z klasztoru Brionii, w tamtą noc, kiedy ród Principi dell'Arazzo uległ zagładzie.

– Czy tylko tyle możesz mi ofiarować? – fuknęła, szeleszcząc brokatową suknią. -Jesteśmy zdrożeni – dodała łagodniej – a w nocy dzwon nieustannie wyrywał nas ze snu, zabiorę, więc raczej syna na spoczynek. I będę czekać na twoją decyzję. Jak wiele czasu dał ci Igino?

– Do jutrzejszego świtu.

– Jakże łaskawie! – zakpiła. – Zwykle nie bywa tak litościwy.

Zmilczał oczywistą odpowiedź: przed trzydziestu laty poznał łaskę czarodzieja i nie trzeba mu było o tym przypominać. Zaraz jednak przeszło mu przez myśl, że Fiametta zapłaciła znacznie więcej.

– Bądź ostrożny – podjęła za moment. – Igino rozpaczliwie potrzebuje mocy i zetrze nas wszystkich z powierzchni ziemi, aby ją dostać.

Zastanawiał się, czy Fiametta wie o chorobie maga. Była wystarczająca sprytna, aby ją odkryć i obrócić na swoją korzyść, ale też Igino zapewne ukrywał słabość przed żoną i z całych sił starał się opóźnić konanie. Nino nie potrafił ocenić, jak wiele czasu pozostało magowi – czarnoksiężnicy gaśli nagle, pokonani przez zwycięskiego konfratra, kiedy ich moc wystarczająco zwą-tlała. Zwykle jednak tak mocno czepiali się życia, że trudno było cokolwiek przewidzieć.

– Tak dobrze go znasz?

– Widziałam, co ci uczynił! – wykrzyknęła, chwytając go za rękę.

– Jestem tu szczęśliwy, Fiametto. – Delikatnie uwolnił się z uścisku. – Szczęśliwszy, niż kiedykolwiek mógłbym być w Palazzo Scarlatto.

Syknęła przez zaciśnięte zęby jak kotka.

– Skąd możesz wiedzieć?

– Bo znam siebie.

Podrzuciła gwałtownie dłońmi. Powietrze w komnacie nieomal pulsowało jej złością.

– Przez te wszystkie lata u jego boku zastanawiałam się nad jednym. Co by było, gdybym tamtego dnia, kiedy zabito naszego ojca, ja również miała moc i wiedzę czynienia zaklęć.

W tej chwili potrafił ją sobie wyobrazić bardzo dokładnie, całą w szkarłacie i złocie, z wysoką koroną czarnych włosów, które kiedyś były płomieniście rude, wciąż młodą i rozpaczliwie spragnioną magii.

– Są różne rodzaje mocy, Fiametto.

– Wiem. I przyjmę z radością każdą, która stanie pomiędzy moim synem i Iginem.

Dobrze, więc, pomyślał. Niech i tak będzie.

– Daj mi księgę, Fiametto – zdecydował. – Wiem, że masz ją przy sobie. Nie pozostawiłabyś tak cennej rzeczy niestrzeżonej.

Młoda kobieta zawahała się. Malec stał cicho u jej boku.

– Wkładam w twoje dłonie nasze życie – powiedziała wreszcie. – Cokolwiek się stanie, pamiętaj, że ci ufałam.

Wreszcie podała Ninowi księgę i pociągnęła chłopca ku wyjściu. W drzwiach zatrzymała się jeszcze.

– Pamiętaj – jej głos zmiękł, jak zawsze, kiedy mówiła o synu – że on ma tyle samo lat, co ty, kiedy cię tu przyprowadzono. Igino nie okaże mu więcej litości niż niegdyś tobie. Nie zawiedź Senzia. Poza tobą nie mamy żadnej nadziei.


* * *

Księga była lekka i doskonale pasowała do jego złożonych dłoni. Wyczuwał na grzbiecie jakieś znaki wytłoczone w oprawie. Kiedy obwiódł jeden z nich opuszką palca, miał wrażenie, że skóra stała się gorąca pod jego dotykiem. Wydzielała dziwną woń – mieszaninę ambry, piżma i jeszcze czegoś, zetlałych ziół albo kwiatów. Bał się otworzyć księgę, zarazem jednak nie potrafił jej odłożyć i schować pod siennikiem. Siedział nieruchomo w celi, trzymając ją na kolanach, owiniętą w podwójny płat materii, kiedy odnalazł go opat.

– Czy to ta księga? – zapytał staruszek, wysłuchawszy całej opowieści.

– Tak sądzę – odparł, zaciskając na niej kurczowo palce, bo nagle obudziło się w nim podejrzenie, że Fiametta zwiodła go tylko, podsuwając bezużyteczny przedmiot zamiast kodeksu magów.

– Czy pragniesz ją otworzyć?

– Ojcze, jestem ślepcem. Obojętne, jak bardzo będę tego pragnął, nie zdołam sam rozstrzygnąć, co w niej zapisano.

Stary mnich pokręcił głową.

– Żaden z nas nie posłuży ci pomocą. Ta rzecz nigdy nie powinna się była znaleźć w klasztorze i trzeba, aby stąd znikła, zanim rzuci cień na nasze dusze.

– Nie otworzyłem jej, ojcze, jeśli tego się lękasz.

– Księga jest jedynie przynętą – powiedział powoli starzec. -Lękam się tego, co jeszcze sprowadzą na nas twoja siostra i ten mag.

– Wkrótce oboje odejdą, tym czy innym sposobem.

– Któremu z nich wierzysz?

Nino bezradnie wzruszył ramionami.

– Nie wiem. W istocie Fiametta prosi mnie tylko, abym zaśpiewał jeden z moich hymnów, mag zaś pragnie zwrotu księgi będącej jego własnością. Żadna z tych rzeczy nie jest zła, jednak wzdragam się na samą myśl, że mógłbym przychylić się do którejkolwiek z próśb.

Z wysiłkiem rozprostował palce – dotąd zaciskał je tak mocno, że żelazne klamry boleśnie wpiły mu się w ciało – i odłożył księgę.

– Widzisz, ojcze – zaczął z namysłem – nigdy nie próbowałem śpiewać własnych pieśni. Dyktowałem słowa i wygrywałem melodię na harfie, lecz nie odważyłem się zaśpiewać. Nie zastanawiałem się dotąd, dlaczego. Teraz myślę, że w głębi duszy przeczuwałem, iż mnie to zniszczy.

– Nie zachęcaliśmy cię do tego. – Stary mnich pokiwał głową. – Twoja muzyka była wystarczającym darem, ale czasami, kiedy grałeś, zdawało się, że jest jak pustynny wicher, zdolny rozsadzić mury klasztoru.

Obaj pomyśleli o sirocco, wichrze, którego imię nadano demonowi, a także ukochanej córce maga, której los stał się przestrogą dla wszystkich niewiast z Półwyspu. Żaden jednak nie powiedział tego głośno.

– Tyle, że wichry wieją z różnych stron, ojcze. A niektóre z nich są demonami.

– Nie wierzę w to. – Opat dotknął lekko jego zaciśniętych dłoni.

– A kiedy jutro staniesz pośrodku Pilastri del Cielo, nie bój się i pamiętaj, że ten most jest tylko znakiem.


* * *

Furtian, który po drugiej stronie wpuszczał pielgrzymów na most, mówił później, że coś wyrwało go ze snu tuż przed świtem, w porze, kiedy niebo zaczyna szarzeć, a z otchłani rozpadliny podnoszą się mleczne mgły. Było zimno. Kiedy wyszedł z bramy i stanął na krawędzi mostu, z jego nozdrzy unosiła się para. Gdzieś z głębi gęstego tumanu dobiegł go przenikliwy krzyk kobiety:

– Co robisz?

W chwilę później Igino bezszelestnie pojawił się u jego boku, zupełnie jak gdyby poranna mgła wypluła go na skraju przepaści. Zaraz potem dobiegł ich głos Nina, czysty i dźwięczny, jakby znalazł się tuż obok:

– Mam księgę.

Nino stał na wąskim przesmyku pomiędzy dwiema kamiennymi igłami, od których wziął nazwę most. Wyglądał zwyczajnie w szarej klasztornej szacie i ciemnej przepasce na oczach, która sprawiała, że nie dało się go pomylić z żadnym innym ze współbraci. Jednak w jego posturze było coś takiego, że furtian przycisnął dłonie do piersi i zmówił szybko modlitwę. Może sprawiła to księga w rękach Nina.

– Nie umiem rozstrzygnąć, które z was mówi prawdę.

Igino wyszeptał coś pod nosem – przekleństwo albo zaklęcie – i mgielne opary rozrzedziły się nieco. Mnich przy furcie wytężył wzrok i dostrzegł na przeciwległym brzegu szczeliny kobietę w szkarłatnym płaszczu. Jej długie, kruczoczarne włosy rozwiewał wiatr. Rudowłosy chłopczyk trzymał w garści połę jej szaty.

– Ale są moce większe od magii i słowa, które sięgają dalej niż zaklęcie. Nie mnie osądzać, które z was skłamało. I nie mnie wymierzać karę. Jeśli ta rzecz prawdziwie należy do któregoś z was, niech się nie lęka i przyjdzie po nią.

I zaczął śpiewać. Mnich odźwierny znał dobrze tę modlitwę -Nino napisał ją wiele lat temu i furtian niejeden raz słyszał ją w klasztornej kaplicy. Nigdy jednak nie brzmiała tak, jak tamtego dnia na środku mostu zwanego Pilastri del Cielo.

Mag zawahał się. Przez moment mnich widział wyraźnie, jak strach walczy na jego twarzy z pożądaniem. Potem Igino postąpił krok naprzód. Kobieta pod drugiej stronie rozpadliny też wyszła na most, pociągając za sobą dziecko – a może to ono ją popchnęło.

Mgła rozwiała się całkowicie, pieśń zaś spotężniała. Unosiła się coraz wyżej, do szczytów skał i ponad nie, do nieba błękitnego jak magia. Wraz z nią wstawał świt, zupełnie jakby pieśń odsłaniała kolejno skaliste granie, rozpadliny pełne śniegu, co nigdy nie topnieje, ciemne smugi krzewów, klasztorne mury i wędrowców na ścieżkach, którzy zadzierali głowy do góry, usiłując wypatrzeć źródła pieśni.

Furtian miał wrażenie, że oto nastał pierwszy świt świata i wszystko to stwarza się właśnie przed jego oczami za sprawą hymnu Nina. Patrzył, więc z zachwytem wokół, jakby oglądał to miejsce po raz pierwszy, jakby dopiero ślepiec ukazał mu prawdziwy kształt rzeczy. Przyciskał ręce do piersi, bo bał się, że serce pęknie mu od tego nadmiaru cudowności. Wiedział, że w życiu usłyszy jeszcze wiele modłów, jednak nigdy już nie doświadczy czegoś takiego, jak ta pieśń. Były w niej zachwyt i ból. I jeszcze coś, zrozumiał po chwili. Pieśń zmieniała się, choć wciąż pamiętał słowa i melodia wydawała się znajoma. Nino, samotny pośrodku Pilastri del Cielo, rozpaczliwie prosił o prawdę.

Nie powinien tego robić, pomyślał ze zgrozą mnich. Człowiek nigdy nie powinien błagać o zbyt wiele.

Wychylił się, chcąc uczynić krok naprzód, ale nogi go nie usłuchały. Nie zdziwił się nawet. W jakiś sposób był pewny, że tego dnia na moście nie ma dla niego miejsca.

Pieśń dobiegła kresu.

– W tej chwili widzę wyraźnie – rzekł schrypłym głosem Nino. – Wolałbym pozostać ślepcem.

Furtianowi wydało się, że dostrzegł jeszcze, jak spod jego przepaski spływają czerwone łzy.

Czarnowłosa kobiety wykrzyknęła coś, rozrzucając szeroko ramiona.

Mag odpowiedział jej ze śmiechem.

Nino otworzył księgę. Wicher ze świstem opadł ku niemu i przewrócił karty.

A potem niebo z hukiem rozdarło się nad nimi na dwoje i spomiędzy obłoków spadła kolumna ognia, spowijając Nina, kobietę, dziecko i maga. Ziemia trzęsła się i pękała, skały opadały w przepaść, krzewy stawały w płomieniach od gorąca. Furtian przywarł rozpaczliwie do ziemi i osłonił twarz, oślepiony blaskiem. Wśród huku lawin i syku płomieni nie słyszał już żadnych głosów, tylko słaby pogłos pieśni dobiegającej z niezmiernej odległości. Powietrze gorzało, paląc mu twarz i ramiona, a szara klasztorna suknia spopielała na nim, jakby przeszedł po niej ogień. Ale wciąż żył i zadziwienie tym prostym faktem przewyższało nawet strach. Nie miał prawa przetrwać w tym miejscu i tym czasie, jednak go oszczędzono. Nie pojmował, dlaczego.

Dygotał, rozpłaszczony na ziemi i zmartwiały ze strachu jeszcze na długo po tym, jak słupy ognia wypaliły się w powietrzu i opadły najgrubsze ziarna pyłu. Z odrętwienia wyrwał go dźwięk dzwonu: w klasztorze bito na trwogę, a głosy przerażonych mnichów coraz głośniej niosły się nad przepaścią. Podniósł się z wysiłkiem i popatrzył ku nim ponad mostem, którego był strażnikiem.

Mostu nie było. Pozostał z niego jedynie przesmyk pomiędzy dwiema skalnymi igłami, nie więcej niż dwadzieścia stóp kamiennej ścieżki, tak wąskiej, że po wyciągnięciu ramion dłonie wisiały już nad przepaścią.

Nie było też maga o lodowatym spojrzeniu, który wczorajszego ranka pojawił się znikąd przed chatką fiurtiana. Nie pozostał ślad po jego czarnowłosej żonie, piękniejszej od wszystkich kobiet, które mnich widział, ani po pulchnym chłopczyku z nieodłącznym kciukiem w buzi.

Tylko Nino stał pośrodku resztek Pilastri del Cielo, wyciągając przed siebie puste dłonie.

Księga zniknęła.


* * *

Następnego dnia pasterz, który prowadził stado poniżej przełęczy, odnalazł na ścieżce kilka pojedynczych kartek. Były czyste.

Загрузка...